Ekwador – kraj wulkanów – Bartłomiej Klocek

Bartłomiej Klocek

Trasa: Quito – Mitad del Mundo – Krater Pululahua – Otavalo – Cotacachi – Latacunga – Wulkan Cotopaxi – Zumbahua – Ambato – Banos – Puyo – Riobamba – Wulkan Chimborazo – Alausi – Cuenca – Park Narodowy Cajas – Machala.

Czas trwania podróży: w czasie trzymiesięcznej podróży po Ameryce Południowej dwukrotnie zawitałem w Ekwadorze: 21.07 – 11.08 i 02.10 – 18.10.2006; w sumie 5 tygodni.

Wizy: dla obywateli z Polski od listopada 2005 roku wstrzymano obowiązek wizowy. Na granicy otrzymuje się pieczątkę do paszportu (T3), uprawniającą do trzymiesięcznego pobytu na terytorium kraju (90 dni).

Szczepienia: nie są wymagane. Jednak warto zaszczepić się przeciwko żółtej febrze, WZW typu A i B, durowi brzusznemu, a także wściekliźnie (uwaga na bezpańskie psy).

Pieniądze: po denominacji w 2000 roku obowiązuje dolar amerykański. Monety o nominałach 1, 5, 10, 25 i 50 centów mają odpowiedniki ekwadorskie. Banknoty są identyczne jak amerykańskie. Przy płaceniu banknotami o wartości 50/100USD występują problemy, ponieważ są one często fałszowane.

Bankomaty: we wszystkich dużych miastach znajdują się bankomaty. Najlepiej zaopatrzyć się w kartę Visa Classic lub MasterCard. Karta Visa Elektron przyjmowana jest jedynie w kilku bankomatach w Quito i Guayaquil. Przy wypłacie pobierane jest 1,5USD prowizji.

Czeki podróżne: nie ma problemu z wymianą czeków American Express. Powszechną placówką jest Banco del Pacificio (5USD prowizji niezależnie od wielkości transakcji). Większość banków dokonuje przelewów Western Union.

Pomoc na miejscu: brak placówki dyplomatycznej. Ambasador RP w Peru (Lima) akredytowany jest również w Republice Ekwadoru. Natomiast w Quito funkcjonuje Konsulat RP (Leonidas Plaza 1157, Quito; tel. 00-5932 2229-293; konsul honorowy: Tomasz Morawski, e-mail: morawski@uio.satnet.net). Konsul z przyjemnością opowie o problemach tego kraju. Niestety nie są to informacje turystyczne. Informację tego typu uzyskamy w oddziale South American Explorers Club w Quito (311 Jorge Washington y Leonidas Plaza), a także kilku agencjach turystycznych: Quito, Otavalo, Latacunga, Riobamba, Cuenca, Banos. Niestety poza Quito w Ekwadorze nie ma informacji turystycznych z prawdziwego zdarzenia, dlatego musimy korzystać z porad prywatnych agencji turystycznych.

Mapy: dokładne mapy topograficzne można nabyć w Instytucie Geografii Wojskowej w Quito (czarno-białe ksero jednego arkusza kosztuje 2USD). Poza tym w księgarniach można zaopatrzyć się w mapę całego kraju bądź mapę północno-zachodniej części Ameryki Południowej. Niestety nie ma map turystycznych w dużej skali, niektóre regiony posiadają jedynie uproszczone schematy np. okolice Otavalo czy Banos.

Przelot: ja leciałem linią AirMadrid z przesiadką w Madrycie. Niestety linia ta zawiesiła swoje loty. Obecnie najtańszą opcją jest lot z KLM lub British Airways z przesiadką w Miami (USA). Z tymże dochodzi tutaj wyrobienie wizy amerykańskiej (300 zł). Cena takiego biletu, otwartego zamyka się w 3000 zł. Przy wylocie z Quito należy uiścić opłatę w wysokości 30USD.

Poruszanie się po kraju: najpowszechniejszym i najtańszym środkiem transportu jest autobus. Dociera on nawet pod schronisko znajdujące się na stoku wulkanu Cotopaxi (4600m n.p.m.). Średnio za 1h jazdy zapłacimy 1USD. Poza tym istnieje kilka odcinków linii kolejowej, które przeznaczone są dla turystów np. Ibarra – Primer Paso, Riobamba – Sibambe. Autostop nie jest popularnym środkiem przemieszczania się, dlatego kierowcy często domagają się zapłaty. Na krótkie wycieczki warto wypożyczyć rower, ceny wahają się od 5 do 10USD za dzień.

Noclegi: w każdym mieście znajdziemy tanie hostele/pensjonaty, zwłaszcza w pobliżu dworców. Ceny oscylują w granicach 4-8USD za noc. Często z łazienką i TV. Na terenach niezamieszkałych polecam namiot.

Gastronomia: najtaniej żywić się w lokalnych barach/restauracjach; śniadanie (desayuno) 1-1,5USD, obiad (almuerzo)1-2USD.

Kartki pocztowe: za widokówkę zapłacimy 0,25USD, natomiast za znaczek do Europy 1USD.

Krok po kroku:

Quito – z lotniska na Dworzec Północny dotarłem autobusem (0,25USD, nie ma zniżek studenckich), tu przesiadłem się do trolejbusu (0,25USD) i po 10min znalazłem się w centrum Nowego Miasta (Mariscal Sucre). Jest to najpopularniejsza i najbardziej bezpieczna cześć Quito. Z łatwością możemy znaleźć tutaj nocleg, jednak nie tak tani jak podaje przewodnik LP. Ja nocowałem w rodzinnym Hostelu Nassau (J. Pinto 340; 7USD za jedynkę, łazienka na korytarzu, mała biblioteczka). Po krótkiej aklimatyzacji ruszyłem na poszukiwania Konsulatu RP w celu pozostawienia niepotrzebnych dokumentów i biletu powrotnego. W Konsulacie trafiłem na pomocnego wolontariusza z Rzeszowa – Oktawiusz, który opowiadał o tym jak to Polacy szukają szczęścia, próbując przemycić kokainę do Europy. Kolejnego dnia postanowiłem zwiedzić Stare Miasto – z Mariscal Sucre dostaniemy się tutaj trolejbusem zatrzymującym się na przystanku Plaza Grande – Zwiedzanie Starego Miasta rozpocząłem od głównego placu – Plaza de la Independica. Wędrując wokół placu moją uwagę przyciągały nie budynki z kolonialnych czasów, lecz dziesiątki ubogich dzieci zarabiających na ulicy czyszcząc buty. Z Plaza de la Independica w ciągu 10min dojdziemy do wszystkich najciekawszych zabytków Quito. Na uwagę zasługuje tutaj olbrzymia Katedra z rzeźbami żółwi i mrówkojadów, najstarszy kościół w Quito – San Francisco oraz najbogatszy w zdobienia kościół La Compania de Jesus (wejście 5USD). Z pośród kilku stołecznych muzeów polecam Muzeum Miasta (wejście 3USD), przedstawiające historie Quito. Na koniec dnia wybrałem się na wzgórze El Panecillo, wznoszące się nad starą częścią metropolii. Nie był to jednak dobry pomysł ponieważ droga na wzgórze wiedzie przez slumsy, o czym przypomnieli mi ich mieszkańcy. Wracając do Mariscal Sucre przeszedłem przez park La Alameda, na którym niezależnie od pory dnia można spotkać koczujących mieszkańców Quito. Dla turystów chcących poczuć latynoskie rytmy polecam wieczorny clubbing wzdłuż ulic Reina Victoria i JL. Mera.

Mitad del Mundo i Krater Pululahua – aby dotrzeć do tych miejsc wybrałem najtańszą opcję, wpierw wsiadłem w Quito do miejskiego trolejbusu, jadącego ulicą Av America i po 15min wysiadłem na przystanku Cotocollao. Tutaj zmieniłem środek transportu na autobus udający się do miejscowości Calacali (0,35USD). Poprosiłem kierowcę aby zatrzymał się przy drodze wiodącej do krateru Pululahua (5km za Mitad del Mundo). Do krateru pozostało mi 3km utwardzonej drogi. Niezwykłość tego zerodowanego krateru polega na tym, iż w jego wnętrzu znajdują się pola uprawne oraz indiańska osada. Chcąc zejść na dno krateru musiałem zapłacić 5USD (studenci) za wejście do rezerwatu biosfery. Po godzinnej wędrówce dotarłem do małej, rodzinnej restauracji, niestety dość drogiej (śniadanie 3,5USD). W drodze powrotnej do Quito wysiadłem w miejscowości Mitad del Mundo (z hisz. połowa świata). Nazwa tej miejscowości wywodzi się od równika, który dzieli ją na dwie części, co symbolizuje olbrzymi monument.

Otavalo – na dworcu głównym w Quito wsiadłem do autobusu jadącego do Ibarry i po 2,5h znalazłem się w Otavalo (2,3h). Po ucieczce z hałaśliwej i zatłoczonej stolicy z przyjemnością spędziłem tu kilka dni. Głównym magnesem przyciągającym turystów do Otavalo jest indiański targ, zlokalizowany na Plaza de Ponchos. Na targu tym miejscowi sprzedają swoje rękodzieło, są to w większości wyroby z wełny alpaki. Głównym dniem targowym jest sobota, chociaż obecnie każdego dnia kwitnie handel. Poza targiem na Plaza de Ponchos odwiedziłem targ spożywczy (Mercado 24 de Mayo) oraz targ zwierzęcy, położony w zachodniej części miasta. Podziwiając targowe stoiska należy uważać z robieniem zdjęć, ponieważ większość Indian nie życzy sobie tego. Otavalo posiada silnie rozbudowaną bazę noclegową – polecam Hostal Colombia Relax (ul. Calderón; 6USD za jedynkę z TV i łazienką). W trakcie mojego pobytu w Otavalo dwukrotnie wymieniałem czeki podróżne American Express, raz w placówce Banco del Pacificio a za drugim razem w kantorze na rogu Sucre i Salinas.

Okolice Otavalo – możemy objechać je samemu bądź w grupie zorganizowanej. Ja skorzystałem z obu form podróżowania. W pierwszej kolejności zdecydowałem się na usługi biura Runa Tupari (Calle Sucre y Quiroga). W kilkuosobowej grupie jeepem dowieziono nas do Laguny Cuicocha (z języka keczua jezioro świnki morskiej). To zalany wodą krater wulkaniczny z dwoma wyspami pośrodku. W ciągu 6h, wraz z przewodnikiem opowiadającym o historii regionu i medycznym zastosowaniu napotkanych roślin, obeszliśmy jezioro, idąc po krawędzi krateru. Za jednodniową wycieczkę z przewodnikiem, wyżywieniem i transportem zapłacimy 20-30USD. Znacznie tańszym sposobem, na poznanie okolic Otavalo jest wypożyczenie roweru (Hostal Valle del Amanecer; jeden dzień 8USD). Przy pomocy tego środka lokomocji dotarłem na wysokogórski płaskowyż – Lagunas de Mojanda. Wiedzie tutaj siedemnastokilometrowa, brukowana droga. Po odwiedzeniu turystycznych klasyków wokół Otavalo, postanowiłem zwiedzić jego najbliższą okolicę. Idąc kilka kilometrów na północ od miasta dotarłem do wodospadu Peguche. Stąd udałem się oznaczoną ścieżką do Parku Kondor, w którym żyje kilkadziesiąt ptaków w tym olbrzymie kondory andyjskie (dorośli 2,5USD; dzieci 1,5USD). Po drodze przeszedłem przez osadę Peguche, w której zetknąłem się z realiami ekwadorskiej wsi. Tutejsi chłopi żyją w lepiankach z kamieni i gliny, większość swojego czasu spędzają na uprawie małourodzajnej ziemi; mimo tak trudnego życia napotkani Indianie odpowiadają – Buenos Dias – i serdecznie się uśmiechają. Idąc dalej na wschód po 15min dotarłem do świętego drzewa miejscowych Indian – El Lechoro, a po 40min znalazłem się nad brzegiem największego górskiego jeziora Ekwadoru – Laguna San Pablo. Dysponując 30USD możemy udać się jeszcze w okolice wsi Cotacachi, aby spędzić jeden dzień z indiańską rodziną (w wykupieniu takich wycieczek pośredniczą agencje turystyczne z Otavalo).

Latacunga – miasto to nie jest atrakcją samą w sobie, jednak musiałem tu zajrzeć aby odwiedzić jego okolice. Do miasta tego dostałem się autobusem w 3,5h z przesiadką w Quito (4USD). Po krótkiej nocy w pensjonacie – Residencial Santiago (róg 2 de Mayo i Guayaquil; 6USD za jedynkę z TV i łazienką; nie polecam pokoi od strony ulicy) wsiadłem do porannego autobusu (5:00) jadącego na niedzielny targ do wsi Zumbahua. Autobus ten nie odjeżdża z dworca autobusowego, który o tej porze jest jeszcze zamknięty, lecz z rogu ulicy 5 de Junio i Panamericany. Już sama przejażdżka autobusem dostarczyła mi niezwykłych przeżyć – autobus był wyładowany po sufit wszelakimi towarami, łącznie z żywym inwentarzem, siedzący i stojący obok mnie Indianie śpiewali i bawili się, co ciekawe w autobusie tym byłem jedynym turystom. Po 3h jazdy wysiadłem przy drodze prowadzącej na targ we wsi Zumbahua. Zmierzając w jego stronę mijałem Indian, którzy na lamach i mułach wieźli swoje towary na sprzedaż. Targ ten robi naprawdę duże wrażenie, wędrując pośród straganów zobaczymy prawdziwe oblicze mieszkańców Andów Ekwadorskich, a nie skomercjalizowaną papkę. Sprzedaje się tutaj wszystko co można zjeść bądź wyhodować od bananów, kukurydzy, herbaty, kawy czy ziół po ryby, wnętrzności lam i głowy kóz. Ze wsi Zumbahua przejechałem wynajętym pickupem (7USD w dwie strony) do najpiękniejszego kraterowego jeziora Ekwadoru – Laguna Quilatoa. To potężne jezioro o turkusowej wodzie „wryte” w surowe i nagie skały. Mając kilka godzin czasu możemy zejść na jego dno bądź zjechać na mule, ja niestety musiałem wracać. Wpierw do wsi Zumbahua a potem już autobusem do Latacungi.

Park Narodowy Cotopaxi – aby dostać się do Parku większość turystów korzysta z oferty agencji turystycznych. Cena takiej wycieczki jest bardzo wysoka: za jeden dzień z dojazdem do schroniska na 4800m, zapłacimy 45USD za osobę, jeżeli natomiast pokusimy się o wspinaczkę na szczyt wulkanu Cotopaxi (5897m) zapłacimy za dwa dni 140USD. Ja wybrałem znacznie tańszą opcję; wpierw przejechałem autobusem do drogi prowadzącej ku wejściu na teren Parku (wszystkie autobusy jadące do Quito; 20min, 0,5USD) a następnie wypożyczyłem rower za 10USD (wypożyczalnia znajduje się 50m od głównej drogi). Rowerem musiałem pokonać 30km i 1200m przewyższenia, aby znaleźć się na parkingu poniżej schroniska. Po drodze minąłem strażnicę Parku, płacąc 10USD za wejście oraz górskie jezioro – Laguna de Limpiopungo. Podjazd rowerem na wysokość Mont Blanc wycisnął ze mnie ostatnie pokłady energii, jednak w schronisku udało mi się je zregenerować. Po krótkim odpoczynku ruszyłem w dół – polecam to każdemu żądnemu wrażeń turyście! W Parku Narodowym Cotopaxi pojawiłem się jeszcze raz, półtorej miesiąca później, tym razem z planem zdobycia wulkanu Cotopaxi. Cały sprzęt do wspinaczki wypożyczyłem w Quito (dwie wypożyczalnie znajdują się przy ulicy Reina Victoria). Stąd jeepem za 10USD z poznanym wcześniej wolontariuszem z Rzeszowa, dotarliśmy pod schronisko. Wychodząc 200m nad schronisko, przy lodowcu rozbiliśmy namiot. Po krótkiej drzemce wyruszyliśmy o godzinie 01:30. – Jeżeli nie pada śnieg nie ma problemu ze znalezieniem ścieżki – Niestety nas natura nie rozpieszczała dlatego musieliśmy zawrócić 300m przed szczytem.

Banos – z Latacungi przejechałem tutaj autobusem, przesiadając się w miejscowości Ambato (2h; 1,8USD). Banos położone jest w strefie gdzie góry przechodzą w wilgotną Amazonię tzw. dżungla wysoka. Nocleg znalazłem nieopodal dworca autobusowego – Hostal Las Rocas (5USD za jedynka z łazienką). Pierwszego dnia postanowiłem zwiedzić okolice miasta, idąc na północ od dworca, trafiłem na dolinę rzeki Pastaza i przerzucony przez nią most San Francisco. Most ten wisi 70m nad spienionymi i mętnymi wodami górskiej rzeki. Idąc dalej w kierunku północnym, po 7km dotarłem do punktu widokowego, z którego powinno być widać wznoszący się nad Banos, wulkan Tungurahua. Niestety gęsta mgła i silne opady deszczu nie pozwoliły mi na ujrzenie wulkanu. W czasie mojego pobytu w Banos, wulkan ten odznaczał się wzmożoną aktywności, wyrzucał popioły wulkaniczne i trujące gazy. Okoliczne miejscowości, łącznie z Banos były w stanie podwyższonego pogotowia i słusznie ponieważ 2 tygodnie później wulkan eksplodował, niszcząc kilka wiosek Niestety nie wszystkim udało się w porę ewakuować, wulkan pochłonął 60 istnień ludzkich. Kolejnego dnia zwiedzałem centrum miasta. Na uwagę zasługuje tutaj Basilica de Nuestra Senora z malowidłami ukazującymi Maryję, która ratowała miasto przed kataklizmami. Warte przejścia są szlaki biegnące na południe od Banos. Idąc ulicą Maldanado trafiłem na szlak prowadzący kilkaset metrów wyżej ku osadzie Runtun oraz punkcie Bellavista. Po kilkugodzinnej wędrówce odpocząłem w gorących źródłach, zlokalizowanych we wschodniej części miasta – Piscina de la Virgen (5:00-22:00; 2USD). Ostatniego dnia pobytu w Banos wypożyczyłem rower (5USD) i w deszczu zjechałem pod najbardziej znany wodospad Ekwadoru – Palion del Diablo, położony 20km na wschód od miasta. Pokonując drogę między Banos a wspomnianym wodospadem miniemy kilkanaście innych wodospadów spadających do doliny rzeki Pastaza. Aby poznać prawdziwy klimat regionu Oriente proponuję wybrać się do miejscowości Puyo (2h; 1,5USD). Należy jednak pamiętać iż nie jest to miejscowość turystyczna, dlatego też wędrując po jej ulicach należy zwiększyć swoją uwagę.

Riobamba – z Banos dostałem się tutaj autobusem (2h, 2USD). Z dworca do centrum miasta musiałem przejść 2km. W pobliżu centrum znalazłem niezbyt komfortowy hotel – Los Nevados (róg Leon Borja i Angel Leon; 5USD), jedyną jego zaletą był widok na wulkan Chimborazo. To co zachwyca w Riobambie to kolonialna architektura i klimatyczne uliczki. W ciągu jednego dnia zwiedziłem większość zabytków miasta: Iglesia de San Antonio, Colegio Maldonado, Iglesia de la Concepcion, szczególnie warta zobaczenia jest Katedra oraz Parque Sucre.

Chimborazo – to najwyższy szczyt Ekwadoru mierzący 6310m n.p.m., jest to również najdalej oddalony od wnętrza ziemi szczyt świata. Większość turystów dociera do Rezerwatu Chimborazo z agencją turystyczną, płacąc za jednodniową wycieczkę 30-35USD. Ja wybrałem znacznie tańszą opcję, jadąc do schroniska na wysokości 5000m autostopem. Istnieje jeszcze jedna możliwość dotarcia pod wulkan Chimborazo – w Riobambie wsiadamy do autobusu jadącego do Guarandy i wysiadamy po 45km w oznakowanym miejscu. Za wejście do rezerwatu zapłaciłem 10USD, tyle samo kosztuje nocleg w schronisku. Bez alpinistycznego sprzętu możemy wyjść jeszcze 300m powyżej schroniska, do miejsca gdzie zaczyna się lodowiec.

Nariz del Diablo – to z języka hiszpańskiego nos diabła. Tym mianem określa się drogę kolejową prowadzącą z Riobamby do Sibambe,a dokładnie jej 10km odcinek Alausi – Sibambe. Podróż tą drogą różni się od innych tym iż przez 5h siedzimy na dachu pociągu. Pociąg odjeżdża z Riobamby w środy, piątki i niedziele o 7:00. Bilety można kupić na dzień przed odjazdem w godzinach 19:00-20:00 bądź od 6:00 w dniu wyjazdu (11USD). Na stacji warto pojawić się jeszcze przed 6:00 rano aby znaleźć miejsce na dachu, ja byłem na dworcu kilka minut po 6 i miałem problemy z wolnym miejscem.

Cuenca – po podróży na dachu wylądowałem w miejscowości Alausi. Tu przenocowałem w rodzinnym hotelu Tequendama (Av 5 de Junio; 4USD za jedynkę) i wyruszyłem z rana do Cuenci (5h; 5USD). Cuenca to trzecie co do wielkości miasto w Ekwadorze. Nazywane jest jego kulturalną stolicą i takie wrażenie odniesiemy, wędrując brukowanymi uliczkami pośród kościołów, majestatycznych kamienic i teatrów. Kilka godzin zajęło mi szukanie noclegu, ponieważ ceny są tu porównywalne z Quito. W ostateczności wybrałem Hostel Grenada (róg Mariscal Sucre i Torres; 5USD z łazienką na korytażu i zimną wodą). Na zwiedzenie Cuenci przeznaczyłem jeden dzień. Szczególnie warte zobaczenia są: główny plac miasta – Parque Calderon i wznosząca się nad nim potężna Katedra oraz targ kwiatowy zlokalizownay w pobliży skrzyżowania Sucre i Padre Aguirre.

Park Narodowy Cajas – aby dostać się do Parku musiałem wsiąść w Cuence do autobusu, jadącego w kierunku Guayaquil. Należy jednak upewnić się czy takowy autobus jedzie przez Park, a kierowca będzie skłonny do zatrzymania się przy strażnicy Parku. Po 30min dotarłem do wejścia na teren Parku, tu po zapłaceniu 10USD przejechałem dalej pickupem do serca Parku, czyli jeziora Toreadora. W ciągu 3h obszedłem jezioro i odwiedziłem znajdujące się w pobliżu muzeum. Park Narodowy Cajas chroni wysokogórski płaskowyż z licznymi jeziorami, rzadko kiedy trafimy tu na słoneczną pogodę. Ja wędrowałem we mgle i deszczu. Park ten przypomina nieco nasze Tatry Zachodnie wczesną wiosną: pożółkłe trawy, kępki kwiatów i wystające wapienne turnie.

Machala – już sam przejazd z Cuenci (4h; 4,6USD) dostarczył mi niezapomnianych wrażeń. Była to najbardziej malownicza i zróżnicowana trasa jaką przemierzyłem w Ekwadorze. Za oknem autobusu podziwiałem m.in. skaliste góry, andyjskie łąki, kopulaste wzniesienia, głębokie wąwozy, tropikalną roślinność i plantacje bananowców. Po dotarciu do Machali szybko znalazłem hotel – Hostel Maria (5USD z łazienką). Był to pierwszy hotel w którym większe znaczenie od ogrzewania odgrywała klimatyzacja. Machala która położona jest na wilgotnym wybrzeżu, pośród plantacji bananowców jest wielkim targiem. W każdym miejscu trafimy na sklepy czy uliczne stragany. Wędrując ulicami tego dusznego miasta musiałem mieć się na baczności, ponieważ nie jest to turystyczny region. Większość turystów nie zatrzymuje się tu na noc, tylko jedzie bezpośrednio do Peru. W Machali zakończyła się moja przygoda z Ekwadorem – po przenocowaniu udałem się do granicy z Peru.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u