Dominikana – Tomek i Ania Szymkiewicz

Tomek i Ania Szymkiewicz

Po przeczytaniu książki „Ostatnia noc w Ciudad Trujillo” można szybko zmienić wyobrażenie o tym kraju jako plażowym kurorcie tonącym w słońcu i otoczonym lazurowymi wodami. Na lepsze czy na gorsze? Nie wiem. Na pewno na bardziej interesujące i zachęcające do poznania. Spakowaliśmy plecaki i polecieliśmy do Republiki Dominikany, ojczyzny nieżyjącego już, na szczęście, generała Rafaela Leonidasa Trujillo.

Informacje podstawowe

Termin wyjazdu: 11 – 30 lipca 2008

Ekipa: 2 osoby

Transport – Jak dostać się na Dominikanę?

Droga powietrzna

Linie rejsowe mają wysokie ceny biletów. Można spróbować hiszpańską Iberię, Air Europa, albo łączone loty American Airlines lub Continental. Znacznie taniej polecieć jest jedną z linii czarterowych. Z Niemiec i Belgii niemal codziennie latają samoloty linii Jet Air Fly (www.jetairfly.com), Condor (www.condor.de) i LTU (www.ltur.de). Ceny wahają się w zależności od sezonu od 250 do 600 euro.

Droga lądowa

Dominikana ma kilka przejść granicznych z Haiti. Najpopularniejsze to: Jimaní/Malpasse na południu, na drodze łączęcej Port-au-Prince i Santo Domingo; na północy w Dajabón/Ouanaminthe pomiędzy Cap-Haítien i Santiago; i w Elías Piña/Belladère. Granice są otwarte od 8 rano do 6 wieczorem.

Droga wodna

Do portu Mayaguez na Portoryko trzy razy w tygodniu odpływa prom z Santo Domingo. Statek firmy Ferries del Caribe opuszcza port na Dominikanie w niedzielę, wtorek i czwartek o 20.00. Podróż trwa około 12 godzin. Statek czeka cały dzień na Portoryko i wieczorem wraca ponownie do Santo Domingo. Bilet w dwie strony kosztuje 243 USD. W porcie dominikańskim trzeba zapłacić 20 USD tytułem podatku wyjazdowego.

Ubezpieczenie

Najtaniej skorzystać z ubezpieczenia, które dodawane jest do kart typu Euro26 lub ISIC. Często banki oferujące karty kredytowe dodają do nich ubezpieczenie w bardzo korzystnej cenie.

Osobiście korzystałem z ubezpieczenia w banku Millenium dodawanym do karty kredytowej. Koszt to 60zł rocznie. Ubezpieczenie w Hestii kosztowało 120 zł na miesiąc pobytu.

Warto ubezpieczyć jeszcze bagaż. Kradzieże zdarzają się wszędzie, a ubezpieczenie pozwoli nam w miarę bezpiecznie spać. Pamiętać trzeba o uzyskaniu raportu policyjnego po zdarzeniu.

Wiza

Obywatele Polscy nie potrzebują wiz. Przy wjeździe na Dominikanę należy wykupić na granicy kartę turystyczną (15 USD), która często jest już wliczona w cenę biletu lotniczego. Posiadacz takiej kraty może przebywać na terenie kraju do 90 dni.

Bezpieczeństwo

Dominikana ma opinię bezpiecznego kraju. Napady z bronią są rzadkością. Standardowe środki ostrożności wystarczą, czego nie można powiedzieć o sąsiednim Haiti.

Zdrowie

Standardowe szczepienia zalecane przez Sanepid (żółtaczka A+B, tężec, polio, dur brzuszny) powinny wystarczyć. Chociaż większość turystów nie zabezpiecza się w żaden sposób przed malarią, to warto rozważyć tą kwestię także. Rejon o największym ryzyku występowania tej choroby przenoszonej przez komary to okolice Punta Cana i Bavaro.

Pieniądze

Walutą w Republice Dominikany jest peso. W lipcu 2008 za jednego amerykańskiego dolara płacono około 34-35 peso. Kurs na lotniskach jest gorszy niż w miastach. Euro czy brytyjskie funty też można wymienić, ale dolar jest bardziej ceniony. Pieniądze najlepiej wymieniać w bankach. W miastach bankomaty są bardzo popularne; w lepszych sklepach i restauracjach można płacić kartami.

Z dziennika podróży

10 lipca

Czarterowy lot z Brukseli do Punta Cana okazuje się najtańszym sposobem dostania się na słoneczną wyspę Wielkich Antylii. W południe docieramy do stolicy Belgii i mamy około 20 godzin na spacer ulicami miasta. Miasto czyste i zadbane, ale jak większość europejskich stolic szare. Auto zaparkowaliśmy przy ulicy Anspach Blvd za 5 euro za 3 godziny i ruszyliśmy na zwiedzanie. Późnym wieczorem, a właściwie już w nocy jedziemy na lotnisko. Tam na parkingu P3 (najtańszy długoterminowy parking) śpimy w aucie do rana. O świcie wylatuje nasz samolot linii JetAirFly do Punta Cana. Bilet na kilka dni przed odlotem kosztował 550euro za osobę (www.ltur.de).

11 lipca

Lądujemy w deszczu i dwie godziny po czasie. W lotniskowym banku, przypominającym raczej nasze kantory niż prawdziwy bank, wyświetlają dzisiejszy kurs peso – 1USD = 33,70 peso. Doświadczenie podpowiada, żeby wymienić małą sumę, wystarczającą na dotarcie do banku w mieście, gdzie kurs może być dużo wyższy.

Taksówkarze nauczeni rozrzutnością turystów lądujących tutaj z pełnymi portfelami na tygodniowe wakacje żądają 30USD za przejazd do dworca autobusowego w Bavaro. Jedziemy ostatecznie za 15 dolarów. Jest ciepło i wilgotno, co właściwie dziwić nie powinno, bo przecież lipiec to pora huraganów i zwiększonych opadów. Na szczęście to Karaiby i za dwie godziny wszystko błyszczy w popołudniowym słońcu. Autobus z Bavaro do Higuey kosztuje 100 peso, a następny do La Romana – 85 peso. Maszerujemy z naszymi plecakami szukając taniego hoteliku w tym spokojnym, jakby się wydawało, miasteczku. Sol y Mar Aparthotel oferuje nam pokój z działającą czasami klimatyzacją i toaletą za 670 peso.

W środku budynku ciemno, nie ma prądu. Po chwili słychać generator burczący za rogiem, a naprzeciwko jakaś rodzinka dyskutuje na tarasie swojej posesji.

Niestety u nas dalej ciemno. „Una falta grave” mówi właściciel, „una hora”. Nie wierzę do końca w jego słowa. Półtorej godziny później jest wciąż ciemno. Widok z werandy jest częściowo zasłonięty przez kable elektryczne rozwieszone między słupami niczym sznurki do bielizny, z drobną różnicą , jest ich naprawdę mnóstwo.

12 lipca

Za 60 peso minibusy zwane na Dominikanie „gua-gua” kursują do miasteczka Bayahibe. Trzeba się zapytać, najlepiej w hotelu, skąd odjeżdżają. W samym Bayahibe oprócz plaż, sklepów z pamiątkami i kilku jadłodajni niewiele jest do zobaczenia. Po południu wybieramy jedną z restauracji mających piękny widok na zatokę i zamawiamy obiad. Kalmary z ziemniakami, sałatką i świeżo wyciśniętym owocowym sokiem kosztują około 330 peso za osobę.

13 lipca

O 8.00 odjeżdża autobus do Santo Domingo. Cena biletu to 160 peso. Hoteli w La Capital (jak mawiają Dominikańczycy o swojej stolicy) jest dużo, ale tanie noclegi niekoniecznie są łatwe do znalezienia. W La Grand Mansion w centrum, jakieś 10 minut od Maleconu, pokój dwuosobowy kosztuje 700 peso. Właściciel jest bardzo pomocny i posiada dużo ciekawych informacji na temat miasta.

Po ulokowaniu się w pokoju idziemy kupić bilet na prom do Portoryko. Taksówka z Plaza de Hispanidad do biura linii Ferries del Caribe kosztuje 150 peso. Trzeba się targować, gdyż taksówkarze w stolicy często zawyżają ceny dla turystów.

Spacerujemy do Fortaleza Ozama. Wstęp kosztuje 30 peso. Museo de Casas Reales – 60 peso. Taksówka z Parque Independencia do hotelu La Grand Mansion przy ulicy Danae 26 kosztuje 150 peso.

14 lipca

Przy Parque Independencia znajduje się całodobowy bar o nazwie Dumbo. Serwują tutaj smaczne kanapki z szynką i serem za 70 peso oraz owocowe koktajle z mlekiem za 60 peso. Chcemy odwiedzić miasto, w którym urodził się dominikański tyran Trujillo. San Cristobal, bo tak się nazywa to miejsce, oddalone jest o dwie godziny jazdy autobusem ze stolicy. Bilet kosztuje 55 peso. W samym miasteczku główną atrakcją jest Castillo del Cerro – rezydencja wybudowana przez Rafaela Trujillo. Miał w niej zamieszkać, ale coś mu się nie spodobało od samego początku i pałac pełni dzisiaj funkcję muzeum. Mieści się tu także szkoła dla więźniów, którą można zwiedzić za darmo. Warto zajrzeć na ogromny taras, z którego rozpościera się wspaniały widok na San Cristobal. Innym miejscem wartym uwagi w mieście jest małe Muzeum Rafaela Trujillo prowadzone przez ekscentrycznego Dominikańczyka wielbiącego i sławiącego tyrana. We własnym domu zebrał ogromną kolekcję zdjęć i różnych przedmiotów związanych z jego życiem. Właściciel mówiący po angielsku oprowadza po swoim domu i opowiada ciekawostki z życia Trujillo. Opłata w postaci napiwku jest wystarczająca.

Po powrocie do Santo Domingo spacerujemy po Maleconie. Deptak wzdłuż Morza Karaibskiego przypomina trochę ten z Hawany. Wzdłuż niego rozlokowały się knajpki z piwem i hotele. Litrowe piwo kosztuje tu 100 peso.

15 lipca

Taksówka na drugą stronę miasta do Faro a Colon (Latarni Kolumba) kosztuje 200 peso. Wstęp do samej budowli kosztuje 100 peso. Warto tutaj zajrzeć. Oprócz samego grobu Krzysztofa Kolumba znajduje się tu interesująca ekspozycja przedmiotów z krajów Ameryki.

Po powrocie do starego miasta można odwiedzić muzeum bursztynu Museo Mundo de Ambar. Wstęp – napiwek. Wieczorem odpływamy do Portoryko. Taksówka do portu kosztuje 150 peso.

22 lipca

Przypływając z Portoryko do portu w Santo Domingo trzeba uiścić opłatę turystyczną w wysokości 10 USD. Po wyjściu czekają już nachalni taksówkarze żądający wygórowanych sum. Za przejazd do dworca autobusowego firmy Caribe Tours zapłaciliśmy 250 peso. 200 peso kosztuje bilet ze stolicy do La Vega. Chcąc dostać się do miasteczka Jarabacoa musimy dojechać do miejsca skąd odjeżdżają minibusy gua-gua. Taksówkarz za przejazd do tego właśnie miejsca zażądał 150 peso. Nie mieliśmy wyboru, trzeba było zapłacić. Gua-gua to już nieduży wydatek – 60 peso od osoby.

Jarabacoa to ładnie położone miasteczko w górach. Znacznie tu chłodniej niż na wybrzeżu i z tego powodu bogatsi obywatele pobudowali tutaj letnie domki, z których korzystają w czasie urlopu.

Hotel Plaza Central, w którym zatrzymaliśmy się, miał dość przestronne pokoje z łazienkami. Było względnie czysto i cena była przyzwoita – 500 peso za pokój dwuosobowy z wentylatorem. Jedyną wadą okazała się bliskość placu centralnego, na którym codziennie do późnych godzin nocnych młodzież bawiła się przy akompaniamencie bardzo głośnej muzyki nie pozwalającej spać.

W centrum znajduje się kilka restauracji i barów. Kilka z nich ma naprawdę bogatą ofertę menu, ale ceny są wygórowane. Za smaczny obiad składający się z kurczaka z grzybami na winie, zupy warzywnej oraz piwa zapłaciliśmy 600 peso za osobę.

Jarabacoa opisywana jest jako bardzo turystyczne miejsce, ale turystów nie widzieliśmy praktycznie wcale.

Wieczorem przy placu centralnym można znaleźć mała knajpkę serwującą soki ze świeżych owoców za 20 peso i batidy (koktajle owocowe z kruszonym lodem i mlekiem) za 30 peso.

23 lipca

Po przymusowym nocnym słuchaniu ulicznej muzyki wyjeżdżamy rankiem na dwóch motocyklach do pobliskich wodospadów. Chcemy jeszcze coś zjeść, ale wszystkie knajpki są czynne od 9.00, robimy więc małe zakupy w supermarkecie.

Cenę za wycieczkę ustalamy na 600 peso od osoby za trzy godziny. Trasa ma prowadzić do dwóch wodospadów – Salto Numero Uno i Salto Numero Dos. Za wstęp do wodospadu Numer Dwa, bo od niego zaczyna się wycieczka, trzeba zapłacić 30 peso od osoby. Wstęp do znacznie wyższego (Numer Jeden) kosztuje 100 peso. Nasz sprytny przewodnik zna drogę na skróty łączącą te dwa wodospady i pozwalającą nie płacić wstępu do pierwszego wodospadu. Jest to dobre pół godziny wspinania się w błocie i przedzierania przez gęste chaszcze.

Po powrocie do miasta idziemy na obiad do wspomnianej wcześniej knajpki koło placu centralnego (na rogu ulic Duvergee i Carmen), gdzie za 60 peso można zjeść pyszną kanapkę z serem i szynką, a za 50 peso napić się batidy. Drink z curacao kosztuje 60 peso.

24 lipca

Rankiem wyruszamy do Sosua na północnym wybrzeżu wyspy. Gua-gua (minibus) do La Vega kosztuje 60 peso od osoby oraz 30 peso za duży plecak. Zatrzymuje się w centrum miasta, podczas gdy przystanek linii autobusowych Caribe Tours jest przy drodze wylotowej. Taksówka pomiędzy tymi dwoma punktami kosztuje nas 200peso. Autobusy ze stolicy na północne wybrzeże kursują kilka razy dziennie, niektóre jadą do Puerto Plata, inne zaś na wschód do Sosua i Cabarete. Są to z reguły nowe pojazdy, bardzo wygodne i klimatyzowane. Bilet z La Vega do Sosua kosztuje 180peso.

Sosua to nieduże miasteczko, niecałe 50 tysięcy ludzi. Jest tu kilka tanich hotelików, oferujących pokoje w przedziale 20-30usd. My trafiamy do będącego w częściowym remoncie i droższego El Colibri Resort. Ta szumna nazwa nie ma wiele wspólnego z bogatymi hotelami znajdującymi się w innej części miasteczka, ale hotelik jest bardzo ładny, posiada basen i restaurację ze smacznymi posiłkami. Właścicielka jest Holenderką i po długich negocjacjach, biorąc pod uwagę remont, zgadza się obniżyć cenę z 50 usd do 30 dolarów za duży apartament z ładną łazienką. Śpimy jak królowie.

W Sosua warto zobaczyć muzeum żydowskie Museo Judio de Sosua, przedstawiające obecność i wkład Żydów w życie lokalnej społeczności. Dominikana w 1938 roku była jedynym krajem oficjalnie przyjmującym Żydów uciekających przed represjami nazistowskimi. Wstęp jest płatny – 75 peso od osoby.

Po południu można wybrać się na pobliskie plaże. W bezpośrednim sąsiedztwie miasta są dwie – Playa Alicia i Playa Sosua. Ta pierwsza ma krystalicznie czystą wodę i delikatny piasek. Nie ma tu bezpośredniego dostępu z ulicy, więc trzeba przejść przez restauracje hotelu The Casa Marina Beach Resort.

Wieczorem korzystamy z hotelowej restauracji. Pyszne, sycące spaghetti z mięsem i sosem pomidorowym kosztuje 120 peso. Batida ze świeżych ananasów 50 peso.

25 lipca

Śniadanie w El Colibri składające się z dwóch jajek, dwóch bułek, masła, dżemu, szynki i sera żółtego, soku pomarańczowego, kawy lub herbaty kosztuje 120 peso.

Gua-gua do Puerto Plata pokonuje trasę w około godzinę zabierając pasażerów stojących przy drodze i kosztuje 100 peso. Samo miasto, zamieszkane przez blisko 120 tysięcy ludzi, jest warte odwiedzin przynajmniej na jeden dzień. Byliśmy w galerii bursztynów Galeria de Ambar (wstęp 25peso/osoba), Fuerte de San Felipe (60peso/osoba) skąd rozpościera się przepiękny widok na zatokę i morze.

Na ulicznych straganach można dostać muzykę latynoską w „oryginalnych” opakowaniach za około 100peso od płyty.

Wzdłuż nadbrzeżnej promenady ulokowały się bary i restauracje. Puchar lodów kosztuje 140 peso.

Wracamy do Sosua.

26 lipca

Druga plaża w mieście to Playa Sosua. Jest dużo węższa niż Playa Alicia, ale za to bardzo długa. Wzdłuż niej rozlokowały się dziesiątki barów i sklepików z pamiątkami. Warto się przespacerować i porównać ceny, jeżeli planujecie tutaj zakupy. Bardzo popularne są tu malowidła na płótnie, które można zwinąć i schować w plecaku. Właściciele barów i restauracji powystawiali stoliki na piasek tak, że można siedzieć sobie wygodnie na biały piaseczku w cieniu palm oglądając wspaniały błękit zatoki sącząc zimną pinacoladę podawaną w świeżym ananasie za jedyne 200 peso.

Wieczorem zmieniamy pokój w hotelu El Colibri i udajemy się wynegocjować lepszą cenę – 25 usd za noc za pokój z wentylatorem (bez klimatyzacji). W samym miasteczku Sosua nie ma wiele atrakcji, ale można się przejść i pozaglądać do tętniących życiem barów i dyskotek w centrum.

27 lipca – Samana

Chcemy dojechać dzisiaj do miasta Samana, leżącego na półwyspie o takiej samej nazwie. Rano po śniadaniu w El Colibri jedziemy taksówką za 200 peso do stacji Publico (taksówek publicznych) przy Avenida Rosen w pobliżu stacji TEXACO. Stąd taksówki odjeżdżają na wschód. Ten transport publiczny to nic innego jak osobowe auto, do którego kierowcy pakują 7-8 pasażerów. Przy takim obłożeniu cena przejazdu do miasteczka Gaspar Hernandez to 50 peso. Wynajęcie całego auta to koszt 250 peso. Z Gaspar Hernandez kursują gua-gua do Rio San Juan. Przejazd to wydatek 50p na osobę. Dalej do Nagua kierowcy minibusów żądają 100peso. W Nagua, z powodu świątecznego dnia, czekamy dłużej. W końcu zjawia się gua-gua przepełniona ludźmi po sam sufit. Za 100 peso od osoby znajduje się jednak miejsce i dla nas. W Samana jesteśmy około 15.00.

W miasteczku jest kilka tanich hotelików, ale najprzyjemniejszy wydaje się Hotel Docia położony na wzgórzu. Po negocjacji z właścicielką otrzymujemy pokój na drugim piętrze z łazienką za 700 peso. Na pierwszej kondygnacji pokoje mają niższą cenę – 600 peso, ale nie mają łazienki. Widok z tarasu na drugim piętrze warty jest tej ceny. Przepiękna zatoka i promenada nadmorska leżą jak na dłoni.

Kilkadziesiąt metrów od naszego hotelu idąc w górę znajduje się chińska restauracja. Kurczak w sosie słodko-kwaśnym – 195 peso, sałatka z pomidorów i ogórków – 100 peso, coca-cola – 50 peso.

Wzdłuż promenady wieczorami pojawiają się dostawcze auta przypominające te z Polinezji Francuskiej zwane tam „Les Roulettes”. Jedna strona takiego busa otwiera się i serwowane są różne posiłki w przystępnych cenach. Nam przypadła do gustu pizza sprzedawana na kawałki (35 peso) przygotowywana przez rodowitego Haitańczyka.

28 lipca – El Limon

Śniadanie w jednym z barów to koszt 130 peso. Można zjeść gotowane banany lub ziemniaki, warzywa albo kiełbasę z sosem. Trochę inaczej niż w Europie, ale tak tutaj jedzą.

Do wioski El Limon można dojechać transportem publicznym albo wynajętą moto-rikszą. Cena to 400 peso w jedną stronę za dwie osoby. W samej wiosce jest kilka gospodarstw wynajmujących konie. Za 700 peso dostajemy dwa wychudzone konie, dwóch młodych przewodników i wyruszamy do wodospadu Cascada El Limon. Przy samym wodospadzie pobierana jest opłata 50 peso od osoby. Po powrocie warto pomyśleć o małym napiwku dla przewodników, gdyż są mizernie opłacani przez właściciela koni. Wodospad wart jest takiego wydatku. Jest przepięknie położony, a u jego stóp utworzył się naturalny basen z krystalicznie czystą wodą, w którym można się kąpać.

Innymi atrakcjami w regionie jest oddalona od brzegu o 7 kilometrów wysepka Cayo Levantado albo leżący po drugiej stronie zatoki Park Narodowy Los Haitises. Lokalne biura turystyczne organizują jednodniowe wycieczki.

29 lipca – Bavaro

Cztery razy dziennie odpływa prom z nabrzeża do miasteczka Sabana de la Mar po przeciwległej stronie Zatoki Samana. Wypływamy pierwszą łódką o 7.00 rano. Bilet kosztuje 150 peso. Zaczyna się burza i dość mocno buja naszą łajbą. Na szczęście po pół godzinie silnego deszczu burza odchodzi i pojawia się słońce. Około 8.30 przypływamy do portu w Sabana de la Mar. Na molo czeka już autobus jadący do stolicy. Za 80 peso możemy wysiąść po drodze w Hato Mayor, skąd odjeżdża kolejny autobus do Higuey. Bilet to wydatek 115 peso. Chcąc dostać się z Samana do Punta Cana, jak widzicie, trzeba się przesiadać kilka razy. Można jechać bezpośrednio z Sabana de la Mar do Santo Domingo i następnie do Punta Cana, ale zajmuje to więcej czasu. Z Higuey odjeżdżamy do Bavaro za 110 peso. Przyjeżdżamy na miejsce około 14.00. Samo Bavaro to bardzo rozległa wioska z wieloma kurortami ogrodzonymi wysokimi murami. Oprócz tego i ładnej plaży nie ma tu właściwie nic co mogłoby wzbudzić zainteresowanie. Dla turystów z plecakiem nie jest to wymarzone miejsce. Wszędzie jest daleko, a hotele są bardzo drogie. Nie mamy jednak wyjścia, jutro lecimy do domu.

Pomiędzy plażą a hotelami kursują drogie taksówki albo trochę tańsze motoconcho czyli motorki. Cena za przejazd takim motorkiem to 50-100 peso w zależności od odległości. Mamy do wyboru hotel Cayacoa za 1485 peso za pokój albo El Cortecito za 55usd. Wybieramy ten drugi. To najwyższa cena jaką zapłaciliśmy do tej pory na Dominikanie, ale komfort też jest najwyższy. Hotel położony jest blisko plaży, posiada ładny basen, restaurację i bar . Pokoje mają telewizor, lodówkę i klimatyzację. Jak dla plecakowiczów to zbytni luksus, ale „nie narzekamy”, pewnie szybko się taki hotel nie trafi na naszym szlaku.

Restauracje mają zbliżone ceny, ale trudno znaleźć obiad za mniej niż 400 peso za osobę.

30 lipca – Odlot

W cenę hotelu wliczone jest duże śniadanie. Coś w rodzaju bufetu serwowane jest na stołach przy basenie. Można się najeść do woli. Mnóstwo pieczywa, serów, wędlin, owoce, soki, kawa, herbata, itp.

Popołudniu odlatuje nasz samolot do Brukseli. Pakujemy się więc i próbujemy złapać stopa na lotnisko. Niestety nikt za darmo nas nie zawiezie, a pazerni kierowcy motorków żądają cen podobnych do tradycyjnych taksówek. Na lotnisko jest ponad 10 kilometrów, więc z plecakami wygodniej będzie autem. Ceny wyjściowe to 35-40 dolarów za kurs. W końcu udaje się złapać taksówkarza, który zabiera nas za 27 usd. Bye, bye Dominikana!


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u