Brazylia, Argentyna, Urugwaj, Paragwaj (2010) – Tomasz Szymkiewicz

Uczestnicy

2 osoby dorosłe i dziecko (1 rok). Dodatkowo przez pierwsze 10 dni podróży towarzyszył nam nasz przyjaciel Maciek.

Termin wyjazdu

27 stycznia – 5 marca 2010

Przeloty

Na przeloty z Polski do Ameryki Południowej nie ma wiele promocji na ceny, które byłyby niższe niż 2000zł za bilet powrotny. My zdecydowaliśmy się więc połączyć tanie linie z tradycyjnymi. Bilet powrotny liniami Ryanair na trasę Wrocław – Londyn Stansted za 3 osoby kosztował 900zł, na przelot z Londynu Heathrow do Rio de Janeiro (przez Sao Paolo) i z powrotem skorzystaliśmy z promocji linii BMI i zapłaciliśmy 2000zł za osobę dorosłą i około 200zł za dziecko.

Dodatkowo wykupiliśmy bezpośredni przelot z Rio de Janeiro do Foz do Iguazu i z powrotem liniami Gol (www.voegol.com.br). Cena trzech biletów powrotnych (2 osoby dorosłe i dziecko) wyniosła 1300zł.

Wizy

Do wszystkich krajów Ameryki Południowej oprócz Gujany i Surinamu Polacy mogą wjechać bez wiz.

Waluta

1usd = 1,7-1,8 reala brazylijskiego

1usd = 3,83 peso argentyńskiego

1 usd = 19,50 peso urugwajskiego

1usd = 4,50 guarani paragwajskiego

Zdrowie

Na obszarach, które odwiedziliśmy (poza regionem Wodospadów Iguazu i północno-zachodniej Argentyny) nie występuje malaria, więc nie stosowaliśmy żadnych leków. Niestety dengua staje się coraz powszechniejszym problemem, nawet w Buenos Aires. Choroba przenoszona jest przez komary w dzień, więc trzeba unikać ugryzień. W żadnym z hoteli nie widzieliśmy moskitier, więc polecamy zabrać własne. Używaliśmy ich wszędzie, każdej nocy. Jeżeli chodzi o szczepienia to polecamy wizytę w Sanepidzie. My zaaplikowaliśmy naszemu rocznemu synkowi i sobie szczepionki na żółtą febrę.

Transport

W Ameryce Południowej jest bardzo dobrze rozwinięta sieć autobusów dalekobieżnych. Są to często nowe, wygodne, klimatyzowane pojazdy, w których nierzadko serwowane jest jedzenie. Najgorzej pod tym względem wypada Paragwaj, gdzie autobusy z reguły nie posiadają klimatyzacji i są mniej wygodne.

W Brazylii istnieje tania linia lotnicza Gol, która sprzedaje bilety w bardzo atrakcyjnych cenach , pod warunkiem, że kupimy je z odpowiednim wyprzedzeniem.

Kolej praktycznie nie istnieje. My zdecydowaliśmy się na wynajęcie auta w Argentynie na okres miesiąca. Jedynym utrudnieniem jest fakt, że nie można samochodu (w większości wypożyczalni) wywieźć za granicę. Chcąc więc odwiedzić Paragwaj czy Urugwaj musimy auto zostawić na parkingu w Argentynie i pojechać dalej autobusami. Podróżowanie własnym autem jest bardzo wygodne, szczególnie przy podróży z małym dzieckiem. Jedyną wadą są bardzo duże odległości między miastami. W ciągu czterech tygodni podróżowania po Argentynie przejechaliśmy 5000 kilometrów. Niektóre wypożyczalnie nakładają dzienne limity kilometrów. My wypożyczyliśmy kilkuletniego forda focusa z małej wypożyczalni Avis w Puerto Iguazu. Dużego wyboru nie było, mieli tylko to jedyne auto w czasie kiedy zjawiliśmy się u nich. Ceny też nie były zbyt konkurencyjne. Zapłaciliśmy około 4500zł za miesiąc wraz z pełnym ubezpieczeniem i fotelikiem dla dziecka. Ceny w Bariloche, Buenos Aires lub innych większych miastach mogłyby być niższe.

Przewodniki

Argentina – wyd. Lonely Planet 2005

Uruguay (Custom Guide) – wyd. Lonely Planet 2008

Brazil – wyd. Lonely Planet 2005

South America on a shoestring – wyd. Lonely Planet 2007

Przewodników o Paragwaju nie było, ale teraz już powinien być dostępny ten wydany przez Bradta (www.bradtguides.com).

Opis podróży

Dzień 1

Polecieliśmy liniami Ryanair z Wrocławia do Stansted. Do centrum Londynu, gdzie mieszka nasz przyjaciel Maciek, zabraliśmy się taksówką. Ceny oscylują w granicach 70-100 funtów, ale znajomy taksówkarz zawiózł nas za 45 funtów.

Dzień 2

Zrobiliśmy niezbędne zakupy na wyjazd i wieczorem pojechaliśmy na lotnisko Heathrow. Dawid – nasz roczny syn – musiał się chyba przeziębić, bo dostał wysoką gorączkę. Mieliśmy dylemat czy zrezygnować z lotu i poczekać kilka dni w Londynie aż wyzdrowieje czy jednak ryzykować i lecieć do Brazylii. W końcu decyzja zapadła i wsiedliśmy do samolotu. Noc na pokładzie dużego Airbusa linii TAM (codeshare z BMI) nie przebiegła spokojnie. Dawidowi gorączka nie spadała i zaczął dodatkowo zwracać. Stewardesy nie miały żadnych leków. Te, które my mieliśmy już nie pomagały w obniżeniu temperatury, ale w końcu Dawid usnął i rano obudził się w dużo lepszej formie.

Dzień 3

Około jedenastej rano wyszliśmy z terminala. Po długich negocjacjach taksówkarz za 55 reali zawiózł nas do dzielnicy Ipanema. Nocleg w Harmonia Hostel zarezerwowaliśmy jeszcze będąc w Polsce. Ceny nie były zbyt niskie – za najmniejszą dwójkę, jaką w życiu widziałem, zapłaciliśmy 100 reali. W pokoju bez okna było dwuosobowe łóżko i wiatrak, na nic więcej nie było miejsca. Łóżko w dormitorium kosztowało 50 reali.  Hostel miał dwie zalety. W cenie było obfite, smaczne śniadanie z dodatkiem pysznych, świeżych owoców, a drugą dobrą rzeczą była lokalizacja. Pięć minut spaceru i byliśmy na słynnej plaży Ipanema. Ulice w okolicach hotelu wyglądały na bezpieczne, a to rzadkość w Rio. Obok  hotelu był kiosk z gazetami i napojami (puszka 0,35 litra piwa kosztowała 2,5 reala). Dwie ulice dalej był McDonald. BicMac menu kosztowało 14 reali, hamburger 3,5 reala.

4 dzień

W Rio de Janeiro było ciepło. Słupek rtęci przekraczał 35 kresek. Taksówką za 16 reali pojechaliśmy do dzielnicy Urca, aby wjechać na słynną Pao de Acucar (Głowę Cukru). Bilet na kolejkę wjeżdżającą na szczyt kosztował 44 reale. Można było za połowę ceny wjechać tylko na górę Morro da Urca. Widoki z tarasów na szczycie góry były niezapomniane. Wtedy dopiero widać, że Rio de Janeiro to najpiękniejsze miasto świata. Jeżeli mamy do dyspozycji kilka dni w tym mieście to lepiej wybrać ten z najmniejszą ilością chmur. Po kilkugodzinnej wizycie na Głowie Cukru zjechaliśmy na dół i skierowaliśmy się do jednej z wielu restauracji. Jedzenie w Brazylii jest bardzo dobre. Często można trafić na „szwedzkie stoły” gdzie wybór potraw jest ogromny. Cena uzależniona jest od wagi jedzenia. Średnio za duży obiad dla dwóch osób trzeba zapłacić około 40 reali. Piwo 0,5 litra kosztuje niecałe 4 reale.

5 dzień

Pojechaliśmy na lotnisko Galeao (to samo, które przyjmuje loty z Europy). Cena taksówki to 55 reali. Lot do Foz do Iguacu trwał dwie godziny. Przy podejściu do lądowania, siedząc po lewej stronie samolotu, można było podziwiać dżunglę i wijącą się jak wąż rzekę Iguazu z wodospadami w tle. Z lotniska taksówka do centrum kosztowała około 40 reali. Byliśmy już trochę zmęczeni i nie chcieliśmy długo szukać hotelu. Zdecydowaliśmy się na pierwszy znaleziony po drodze. Hotel del Rey oferował pokoje dwuosobowe ze śniadaniem za 105 reali (cena początkowa 150 reali). Później szukając jakiegoś miejsca do zjedzenia obiadu natrafiliśmy na kilka tańszych hotelików. Ceny zaczynały się już od 50-60 reali za noc. Duża pizza przy głównej ulicy kosztowała 15 reali, a półlitrowe piwo 3,5 reala.

6 dzień

Chcąc zobaczyć najpiękniejsze wodospady świata musieliśmy odwiedzić Park Narodowy Iguacu. Ogromne kaskady można oglądać ze strony brazylijskiej i argentyńskiej. Brazylijczycy mają bardziej ograniczony dostęp do wodospadów, ale perspektywa z której ogląda się ten cud natury jest zupełnie inna, także warto odwiedzić obydwie strony. Z centrum miasta Foz do Iguacu regularnie kursują autobusy za 2,4 reala do bram parku. Podróż trwa 30 minut. Cena biletu wstępu do parku nie jest niska – 37 reali. Chcąc w pełni docenić widoki wodospadów trzeba tutaj spędzić cały dzień. Na terenie parku kursuje autobus (w cenie wstępu), który zatrzymuje się w miejscach godnych uwagi. Ostatnim przystankiem jest Garganta del Diablo, najciekawsza i najbardziej widowiskowa część wodospadów.

W pobliżu wodospadów znajduje się ciekawy park z ptakami – Parque das Aves. Nie mieliśmy już czasu na wizytę w nim, ale dla chętnych podajemy stronę internetową ww.parquedasaves.com.br.

Po powrocie do miasta udaliśmy się na obiad. Buffetowy posiłek kosztował 27 reali za kilogram w jednej z restauracji w centrum. Smaczna caipirinha – 5 reali.

7 dzień

Chcąc przedostać się na stronę argentyńską musieliśmy wsiąść do autobusu odjeżdżającego z małego, niepozornego przystanku oznaczonego napisem „Argentina” na małej powyginanej i wyblakłej tabliczce. Przystanek znajduje się tuż obok głównego dworca autobusów miejskich. Bilet kosztuje 2,5 reala. Wszystkie formalności na granicy trwały blisko godzinę. W Perto Iguazu, po stronie argentyńskiej, nie ma dużego wyboru hoteli. Miasteczko jest kilka razy mniejsze od swojego brazylijskiego sąsiada i może przez to o wiele bezpieczniejsze. Za 250 peso za pokój trzyosobowy z klimatyzacją i śniadaniem zatrzymaliśmy się w Hostelu Stop. Taksówka z dworca autobusowego do tego hotelu kosztowała 10 peso. W Puerto Iguazu jest też małe lotnisko, z którego można polecieć do Buenos Aires. W Argentynie nie ma jeszcze tanich linii lotniczych z prawdziwego zdarzenia, więc ceny lotów nie są już takie atrakcyjne jak w Brazylii. Chcieliśmy wynająć auto, więc sprawdziliśmy wszystkie wypożyczalnie w mieście i udaliśmy się na lotnisko aby sprawdzić ostatnie oferty. Okazało się, że są to ci sami właściciele wypożyczalni, którzy mają oddziały w mieście i ceny nie różniły się niczym. Taksówka z lotniska do wodospadów kosztowała nas 70 peso, z centrum do lotniska – 60 peso. Wstęp do Parku Narodowego Iguazu kosztuje 85 peso i obejmuje przepłynięcie na wyspę San Martin, ale tylko wtedy, gdy poziom wody w rzece nie jest zbyt wysoki. Gdy byliśmy tam, łodzie nie kursowały. Za Dawida nie musieliśmy płacić wstępu. Park jest znacznie większy niż ten po stronie brazylijskiej i jeden dzień to za mało, aby wszystko zobaczyć  bez pośpiechu. Od głównych bram parku do ostatniego, najdalszego punktu Garganta del Diablo jest kilka  kilometrów. Można iść pieszo lub pojechać darmowym pociągiem, który zatrzymuje się na dwóch przystankach na swojej trasie w parku.

Wieczorem wróciliśmy do centrum taksówką za 60 peso. Duża pizza na kolację dla dwóch osób kosztowała 25 peso w barze tuż obok naszego Hostelu Stop.

8 dzień

Zgodnie z wczorajszą umową z wypożyczalnią Avis odebraliśmy naszego forda focusa rocznik 2008 (97 tysięcy kilometrów na liczniku). Ubezpieczenie w przypadku kradzieży lub rozbicia auta pokrywało wszystkie szkody powyżej 6000 peso. Otrzymaliśmy także limit kilometrów do przejechania – 6000 w ciągu 28 dni na które auto będzie wypożyczone. Po dwudniowych negocjacjach ustaliliśmy wcześniej cenę  na 6000 peso za całość (początkowa cena 9000peso). Połowę zapłaciliśmy gotówką i połowę karta kredytową. Wyruszyliśmy na południe do San Ignacio. Podróż zajęła nam 3 godziny. Miasteczko jest małe i przyjemnie spokojne. W hoteliku Portal del Sol położonym naprzeciwko ruin jezuickich San Ignacio zapłaciliśmy 153 peso za pokój trzyosobowy z klimatyzacją i śniadaniem. Byliśmy na miejscu późnym popołudniem, ale udało się nam jeszcze wejść na teren  kompleksu ruin. Bilet wstępu obejmujący pięć kompleksów ruin jezuickich w okolicy kosztuje 30 peso. Codziennie o 20.15 organizowane są też pokazy „sound and light show”, ale cena to dodatkowe 30 peso. Nie zdecydowaliśmy się jednak.

Dzień 9

Śniadanie oferowane przez hotel okazało się za małe dla nas. Dodatkowa kanapka z szynką i serem kosztowała 14 peso. Po zjedzeniu wyruszyliśmy do ruin Loreto i Santa Ana. W kompleksach ruin nie było turystów. Zwiedzaliśmy sami z przewodnikami, za których usługi nie płaci się dodatkowo, wszystko jest w cenie biletu wykupionego w San Ignacio. Mają dużą wiedzę na temat historii tych miejsc. Marcel, przewodnik z Santa Ana, zaprosił nas do siebie wieczorem na terere (zimne yerba mate). Odwiedziliśmy jego skromny dom, w którym pokazał nam zdjęcia lokalnej fauny i opowiadał o życiu w San Ignacio. Po południu byliśmy na małym basenie znajdującym się kilkaset metrów od hotelu. Obiad w lokalnej knajpce to wydatek od 7 do 15 peso.

Dzień 10

Po zjedzeniu śniadania wyruszyliśmy dalej na południe drogą numer 12 do stolicy prowincji Misiones, miasta Posadas. Znalezienie taniego noclegu z klimatyzacją (nad Argentynę nadeszła fala upałów, było około 40 stopni w cieniu) zajęło nam trochę czasu. Ostatecznie wybraliśmy dość drogi, ale położony w samym centrum, Hotel City. 220 peso kosztował pokój dla trzech osób. Planowaliśmy odwiedzić także ruiny jezuickie w Paragwaju. Posadas leży przy samej granicy z tym krajem, więc postanowiliśmy skorzystać z okazji i wybrać się tam na całodniową wycieczkę. Nasze auto musiało zostać w mieście, a my szukaliśmy taksówkarza, który za rozsądną cenę zabierze nas tam i z powrotem. 150 peso po negocjacjach wystarczyło aby taksówka (niestety bez klimatyzacji) zabrała nas do Paragwaju. Niecałe dwie godziny trwała podróż do pierwszego kompleksu jezuickiego w Trynidad. Wstęp kosztował 35 guarani i obejmował wejście do obydwu kompleksów. Z Trynidad do Jesus było już niedaleko – około pół godziny jazdy. Ruiny są dobrze zachowane i polecam zobaczenie ich. Jedyną rzeczą jaka nam przeszkadzała tego dnia był upał, ale Dawid dzielnie się trzymał i wydawał się nie być wrażliwy na taką temperaturę. Coca cola w sklepiku przy ruinach kosztowała 3 guarani. Wróciliśmy późnym popołudniem do Posadas. Przygotujcie się na długie czekanie na granicy. Argentyńskie służby celne skrupulatnie sprawdzają wjeżdżające auta z Paragwaju. Kontrabanda tutaj kwitnie. Wieczorem udaliśmy się do pobliskiej restauracji spróbować jak smakują słynne argentyńskie steki wołowe. Za 25 peso można otrzymać ogromny talerz z wielkim kawałkiem świetnie przyrządzonej wołowiny, frytkami i serem. Pyszne.

Dzień 11

Z Posadas do miasta Saenz Pena jest około 500 kilometrów. Drogi nie są szerokie, ale brak zakrętów i bardzo mały ruch powoduje, że taki dystans pokonuje się w 5 – 5,5 godziny bez pośpiechu. Benzyna kosztuje 3,8 peso za litr. W Saenz Pena dużego wyboru hoteli nie ma. Zatrzymaliśmy się w niezbyt czystym hotelu Orel za 150 peso za trójkę. Miasto w dzień wyglądało jak opuszczona osada na dzikim zachodzie w USA. Nie było żywej duszy na ulicach. Było gorąco – ponad 40 stopni w cieniu. Jak się jednak okazało wieczorem, wcale nie było to opustoszałe miasto. Po 20.00 kiedy słońce już zaszło i temperatura spadła poniżej 40 stopni, ulice ożywiły się bardzo i setki ludzi zapełniły sklepy i knajpki.

Dzień 12

Rano wyruszyliśmy w kierunku Salty. 660 kilometrów pokonaliśmy w siedem godzin wliczając w to krótki postój. Droga była zupełnie pusta i pozbawiona zakrętów. Minęliśmy dosłownie kilka aut przez pierwsze trzy godziny jazdy. Nie było praktycznie żadnych zabudowań, polecamy więc zabranie zapasu wody i paliwa, gdyż przez kilkaset kilometrów nie ma stacji benzynowej. W Salcie wybór hoteli jest znacznie większy niż w Saenz Pena czy Posadas i przez to ceny są niższe. W ładnym hotelu Crillon z basenem i śniadaniem zapłaciliśmy 205 peso za trójkę (dwójka kosztuje 150 peso).

Dzień 13

Salta, to według Argentyńczyków, najładniejsze miasto ich kraju. Mawiają „Salta la Linda” – „Salta, Piękność” Coś w tym jest. To najładniejsze miasto argentyńskie jakie do tej pory widzieliśmy. Dużo zieleni, nie ma ogromnego ruchu samochodowego, a duża ilość wyższych uczelni i studentów nadaje miastu  i ciekawy klimat. Wjechaliśmy kolejką Teleferico na wzgórze, z którego pięknie widać całe miasto. Bilet kosztował 20 peso w dwie strony. Na szczycie znajduje się mały park z wodospadem i tarasami widokowymi. Po zjechaniu do miasta poszliśmy na stację autobusową (blisko stacji teleferico), aby kupić Maćkowi bilet na autobus do Buenos Aires. Kanapka w restauracji na głównym placu  Plaza 9 de Julio kosztowała 15 peso.

Dzień 14

Odprowadziliśmy Maćka na dworzec skąd pojechał do stolicy. Bilet kosztował 360 peso za miejsce w fotelu rozkładanym prawie do pozycji leżącej (semicama). Podróż trwała 19 godzin. W Argentynie komunikacja autobusowa jest bardzo dobrze rozwinięta. Firmy przewozowe dysponują nowoczesnymi autokarami  z klimatyzacją i wygodnymi fotelami. W trakcie podróży podawane są posiłki, także przejazd trwający 20 godzin nie jest wcale bardzo wyczerpujący, a często tańszy niż przelot samolotem. Jadąc nocą oszczędzamy jeszcze na kosztach hotelu.

Dzień 15

Zaczęliśmy podążać na południe. Chcieliśmy zobaczyć ogromne kaktusy w Parku Narodowym Los Cardones. Jadąc z Salty w kierunku Cachi przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów droga jest asfaltowa, ale później zamienia się w coraz gorszą nawierzchnię szutrową. Dojechaliśmy do malowniczej wioski Cachi na obiad. Za 36 peso zjedliśmy stek, frytki, sałatkę i coca colę. Podróż zajęła nam 4 godziny. Po południu postanowiliśmy dotrzeć do Molinos. W niecałe dwie godziny dojechaliśmy na miejsce, ale Dawid był już na tyle znudzony jazdą, że postanowiliśmy zatrzymać się na noc w Posada los Cardones.  Dwójka (z komarami i niewygodnym materacem oraz jakimiś gryzącymi niezidentyfikowanymi insektami) kosztowała 130 peso. Gospodarze byli bardzo mili i wynagradzali niewygody. Za 5 peso na osobę przygotowali bardzo smaczne śniadanie. Sama wioska Molinos okazała się być bardzo ciekawa. Mają ładny XVIII-wieczny kościółek Iglesia de San Pedro de Nolasco oraz  bardzo ciekawe Centro de Interpretacion, gdzie można poczytać na temat historii regionu i poznać faunę i florę okolicy.

Dzień 16

Zmierzaliśmy w kierunku Cafayate. Podróż zajęła niecałe trzy godziny, ale nie była łatwa. Po nocnych burzach i ulewach droga była miejscami zalana. Z gór zaczęło spływać błoto. Miejscami potworzyły się ogromne kałuże – jeziorka głębokości metra i długości kilkudziesięciu metrów. Przeprawa  była pełna napięcia. Musieliśmy wysiadać z auta i badać głębokość na różne sposoby zanim nasze osobowe auto próbowało sforsować wodną przeszkodę. Raz byliśmy bardzo bliscy zalania silnika, ale na szczęście udało się wyjść z opresji cało. W Cafayate zatrzymaliśmy się u starszej pani prowadzącej hotel Victoria blisko głównego placu. Czyste pokoje, aczkolwiek z komarami, kosztowały 100 peso za dwójkę i 120 peso za trójkę. W knajpkach spaghetti i milanesa (czyli kotlet) de ternera (wołowy) lub pollo (z kurczaka) kosztowały 15 peso. Do Cafayate przyjechaliśmy, aby spróbować jak smakują wina. Pierwszą wizytę złożyliśmy w organicznej winiarni Nanni. Można było kupić u nich dobre wino ze szczepu Tannat za 20 peso za butelkę. Wieczorem kolację zjedliśmy w pizzerii (duża pizza dla dwóch osób – 20 peso).

Dzień 17

Dwa kilometry za miastem znajdowała się fabryka krowiego i koziego sera Cabras de Cafayate. Warto tutaj zajrzeć, aby zobaczyć jak wygląda proces produkcyjny. Wstęp kosztuje 10 peso za osobę. Fabryka jest mała i zaspokaja prawie całkowicie potrzeby miasta Cafayate. Przy wyjściu jest mały sklepik sprzedający pyszne sery.

Chcąc zobaczyć słynny kanion Quebrada de Cafayate musieliśmy wrócić się główną drogą numer 68 w kierunku Salty. Przez kilkadziesiąt kilometrów ciągną się wzdłuż drogi przepiękne widoki. Skały o różnych kolorach i kształtach. Niektóre mają swoje własne nazwy jak Las Ventanas przypominające okna czy El Obelisko lub Garganta del Diablo. Warto przyjechać tutaj.

Po powrocie udaliśmy się na obiad do knajpki El Solar de Guemes, gdzie dobre i duże spaghetti kosztowało 15 peso, a stek z  frytkami 18 peso. Dwa kilometry za miastem znajduje się duża winnica El Esteco. Wstęp kosztuje 20 peso za osobę. Można zobaczyć proces produkcyjny i poznać lokalne szczepy winogron.

Dzień 18

Droga z Cafayate do Santiago del Estero prowadzi przez miejscowość Tafi del Valle oraz ruchliwy Tucuman. Jechaliśmy 6 godzin. Miasto nie jest turystyczne i nie ma wielkiego wyboru hoteli. Zatrzymaliśmy się w hotelu Nuevo Bristol za 155 peso za małą dwójkę z klimatyzacją i śniadaniem. W mieście poza Plaza Libertad i kościołem nie ma wiele do zobaczenia.

Dzień 19

Postanowiliśmy więc nie zostawać dłużej i wyruszyć do Cordoby. Odległość to 430 kilometrów drogą numer 9. Przed miastem Jesus Maria były jakieś roboty drogowe i objazd. Zatrzymaliśmy się więc na stacji benzynowej, aby rozprostować kości i za 10 peso zamówić kanapkę z serem. W Cordobie dotarliśmy do centrum, gdzie nawigacja nie jest specjalnie trudna, gdyż ulice przecinają się pod kątem prostym.  Zatrzymaliśmy się w nowym hotelu Savannah przy ulicy Rosario de Santa Fe 480. Pokój dla dwóch osób z klimatyzacją i śniadaniem kosztował 150 peso. Odwiedziliśmy Muzeum Miasta i Katedrę.

Dzień 20

Parking przy hotelu kosztował 17 peso za dobę. Nasze ubezpieczenie nie pokrywało wszystkich szkód więc woleliśmy zostawiać auto na strzeżonym parkingu. Do Cordoby warto przyjechać aby zobaczyć Manzana Jesuitica, kompleks budowli wzniesionych przez Jezuitów w XVII wieku. Dzisiaj w budynkach tych mieszczą się różne instytucje takie jak Uniwersytet czy muzeum. Do wieczora spacerowaliśmy po centrum miasta.

Dzień 21

Z Cordoby pojechaliśmy do Rosario nad rzeką Parana. Tutaj urodził się Ernesto Guevara de la Serna znany jako Che Guevara. Przy jednym z centralnych placów znaleźliśmy hotel Nuevo Europeo w obdrapanym budynku przypominającym czasy realnego socjalizmu. Mieszkaliśmy na piątym piętrze, skąd rozpościera się ładny widok na Rosario. 185 peso kosztował pokój dwuosobowy ze śniadaniem, a parking 15 peso za dobę. Rosario nie jest bezpiecznym miastem, o czym przekonaliśmy się zaraz po wjeździe do centrum. Dwóch motocyklistów podjechało do starszego pana wychodzącego z banku i jeden z nich wyrwał mu torbę z pieniędzmi, odjeżdżając z dużą prędkością mknąc pod prąd ulicą jednokierunkową. Zwiedzaliśmy miasto spacerując w kierunku rzeki. Odwiedziliśmy jedyny w swoim rodzaju Pomnik Flagi (Monumento de la Bandera). Można wjechać na samą górę pomnika lecz winda nie czynna jest każdego dnia. Mieliśmy pecha, w ten dzień nie działała. Zaglądnęliśmy do katedry i do darmowego Muzeum Arte Decorativo. W końcu dotarliśmy do samej rzeki. Wzdłuż Parany ciągnie się pokryty trawą deptak, na którym mieszkańcy organizują sobie pikniki. Wracając zjedliśmy obiad w małej knajpce przy naszym hotelu. Coś co przypominało pierożki ze słonym serem (tutaj tallarines) kosztowało 16 peso za porcję.

Dzień 22

Odpoczywaliśmy po kilku dniach jazdy po pustkowiach Argentyny. Zaglądnęliśmy do księgarni, gdzie oferowali 3 książki za 10 peso. Odwiedziliśmy galerie handlowe, gdzie były małe place zabaw dla dzieci. Dawid miał zajęcie przez kilka godzin, a my trochę odpoczynku od ciągłego biegania za nim. Pomaszerowaliśmy ponownie pod Pomnik Flagi, ale niestety znowu winda była nieczynna. Bilet kosztuje 2 peso. Odległość rzeki od centrum Rosario nie jest duża więc po mieście można się przemieszczać pieszo.

Dzień 23

W końcu pojechaliśmy do stolicy. Po czterech godzinach dotarliśmy do hotelu International ulokowanego przy szerokiej na szesnaście pasów ruchu Alei 9 maja pomiędzy przecznicami Venezuela i Mexico. To był chyba najdroższy hotel podczas całej naszej podróży. 250 peso zapłaciliśmy za przestronną dwójkę z dużymi łóżkami, łazienką, klimatyzacją i obfitym śniadaniem. Parking był w cenie hotelu, a dla osób spoza hotelu kosztował 30-40 peso za dobę. Jeszcze tego dnia wybraliśmy się na długi spacer do Puerto Madero, nowoczesnej biznesowej dzielnicy, gdzie wyrastają drapacze chmur. W Buenos Aires ceny noclegów są trochę wyższe niż w mniejszych miastach Argentyny. Alternatywą dla hoteli są mieszkania/apartamenty wynajmowane na kilka dni w centrum miasta. Cena za dobę to minimum 60 dolarów amerykańskich plus kaucja. Apartamenty są w pełni umeblowane i posiadają kuchnię, łazienkę i jeden duży pokój, czasem dwa.

Dzień 24

Pojechaliśmy do portu, aby kupić bilety na prom do Montevideo przez Colonię. Bilet kosztował 222 peso za osobę, a Dawid, jako że nie skończył dwóch lat, miał bilet za darmo. Podróż promem do Colonii trwa jedną godzinę, następnie przesiąść się trzeba do autobusu i pojechać do stolicy Urugwaju. Była to jedna z opcji dotarcia do Montevideo. Drugi tańszy sposób to trzy godziny promem do Colonii i 2,5 godziny w autobusie. Cena 175 peso. Najszybszy wariant – bezpośrednie połączenie promowe Buenos Aires – Montevideo (3 godziny) kosztowało 317 peso. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć tylko Colonię to powrotny bilet Buenos-Colonia kosztuje 117 peso.

Za 15 peso taksówkarz podwiózł nas do słynnej dzielnicy La Boca. To turystyczne miejsce, ale warte zobaczenia. Na skwerku przed wejściem do kolorowej dzielnicy artyści i tancerz czekali na turystów. Sprzedawali swoje obrazy i oferowali różne usługi. Zdjęcie z tancerką tango kosztowało 20 peso. Przespacerowaliśmy się kolorową uliczką El Caminito, zrobiliśmy kilka zdjęć i pojechaliśmy do centrum. Menu w McDonaldzie kosztowało 25 peso.

Po południu wybraliśmy się do ogrodu zoologicznego. Taksówka kosztowała nas 30 peso. Udało się nam zobaczyć wiele zwierząt i większość atrakcji, ale pod koniec naszej wizyty rozpętała się burza. Przez pół godziny, w strugach deszczu próbowaliśmy złapać taksówkę, ale przy takiej ulewie wszystkie zniknęły z ulic. Po godzinie deszczu dzielnice Buenos Aires były zalane, niektóre ulice stały się nieprzejezdne, potworzyły się ogromne korki. Po półtorej godziny jazdy podczas których Dawid świetnie się bawił dotarliśmy mokrzy do hotelu, gdzie na kanale lokalnej telewizji podawano wiadomości o powodzi stolicy.

Dzień 25

Rankiem przespacerowaliśmy się do Casa Rosada oraz barokowej katedry (Catedral Metropolitana). Postanowiliśmy pochodzić więcej tego dnia i poszliśmy pieszo do dzielnicy Recoleta zobaczyć cmentarz, na którym pochowana jest Eva Peron Duarte (słynna Evita). Spacer zajął nam 40 minut. Gdy dotarliśmy do bramy cmentarza rozpadało się na dobre. Usiedliśmy więc naprzeciwko wejścia w jednym z barów, który okazał się być małym browarem. Można za 24 peso zamówić tutaj deskę na której stawiają sześć szklaneczek różnego gatunku lokalnego piwa wytwarzanego na miejscu. Duża pizza kosztuje 46 peso. Padało na tyle mocno, że za 15 peso zdecydowaliśmy się na taksówkę do hotelu. Wieczorem na Alei 9 Maja przy Obelisku zorganizowany został koncert. Zamknięto wszystkie pasy ruchu i rozłożono scenę. Przez ponad godzinę wpatrywaliśmy się w śpiewy i tańce tango.

Dzień 26

15 peso to standardowa stawka za przejazd taksówka po centralnym Buenos Aires (chyba, że jedziemy do bardzo odległej dzielnicy wtedy stawka będzie wyższa). Przy 3 lub 4 osobach podróżujących to naprawdę atrakcyjna cena. Za 15-20 minut jazdy płacimy wtedy 1-1,5 usd za osobę.

Pojechaliśmy do portu firmy Buquebus i odpłynęliśmy szybkim i w miarę nowym promem do urugwajskiej Colonii. Następnie przesiadka do autobusu i popołudniu byliśmy w Montevideo. Wiało tutaj znacznie bardziej niż w Buenos Aires. Przemykaliśmy więc szybko po pustych ulicach (była niedziela) w poszukiwaniu hotelu. Nigdzie nie było miejsc, jedynie obskurne dormitoria oferowały kilka wolnych łóżek. Będąc małym dzieckiem szukaliśmy pokoju dwuosobowego. Na Starym Mieście dosłownie wszystko było wynajęte. Ostatecznie wróciliśmy do nowej części miasta na główną ulicę Avenida 19 Julio i zatrzymaliśmy się w hotelu Aramaya mieszczącym się w starym kilkupiętrowym budynku. Za pokój ze śniadaniem zapłaciliśmy 40 usd. Obok hotelu był mały bar, w którym można było zamówić spaghetti z tuńczykiem za 130 peso, a te z kurczakiem kosztowało 200 peso.

Dzień 27

Planowaliśmy odwiedzić muzeum karnawału przy porcie, ale niestety było zamknięte. Przespacerowaliśmy się po pełnym knajp Mercado del Puerto i odwiedziliśmy w drodze powrotnej Museo del Gaucho (wstęp bezpłatny). Po południu pogoda się poprawiła więc postanowiliśmy zobaczyć jedną z plaż urugwajskich. Autobusem numer 62 można z centrum dojechać do Playa Pocitos za 17 peso. Woda nie była zbyt czysta, ale trzeba pamiętać, że nie jest to jeszcze otwarty ocean, tylko właściwie rzeka, a dokładniej estuarium powstałe przy ujściu rzeki Parana i Urugwaj do Oceanu Atlantyckiego.

Na głównym deptaku Sorandi ceny jedzenia są trochę wyższe. Dobre spaghetti kosztowało 180 peso.

Dzień 28

Spróbowaliśmy jeszcze raz odwiedzić muzeum karnawału. Tym razem było otwarte. Wstęp jest bezpłatny. Niestety w Montevideo pogoda nas nie rozpieszczała i oprócz wiatru wiejącego od oceanu uniemożliwiającego spokojny spacer co kilka godzin lał deszcz. Taksówka z muzeum do naszego hotelu kosztowała 70 peso. W restauracji obok hotelu codziennie oferowali Menu del Dia czyli danie dnia. Za 135 peso można było zjeść rybę z ziemniakami. Po obiedzie zabraliśmy plecaki i za 80 peso pojechaliśmy taksówką na dworzec autobusowy. Bilet na autobus do Colonii firmy Ituril lub COT kosztował 180 peso. Podróż trwała trzy godziny.

Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że mimo dużej ilości hotelików wcale nie było tak łatwo znaleźć coś taniego. Po poszukiwaniach i negocjacjach znaleźliśmy Posada de Los Pinos obok głównej ulicy za 50 usd za dwójkę ze śniadaniem. Hotelik był mały i oferował darmowy Internet dla gości. Właściciel ma basen we własnym domu oddalonym o kilkaset metrów, z którego pozwala gościom korzystać za darmo. Za rogiem ulicy znajduje się publiczny basenik. Wstęp dla miejscowych jest za darmo, ale od turystów żądają 40 peso za godzinę.

Dzień 29

Colonia to małe, senne miasteczko. Oferuje jednak kilka atrakcji i warto zostać tutaj kilka dni. Ceny w restauracjach są wysokie, 0,66 litra piwa kosztuje 60 peso. W sklepie spożywczym, w którym robiliśmy zakupy na śniadania i kolacje ceny kształtowały się następująco: 5 pomidorów, 1 papryka, 3 banany – 70 peso, szynka 200 gram – 50 peso, bagietka – 19 peso, duże litrowe piwo – 38 peso. Najtańsza butelka wina to wydatek rzędu 100 peso, a w litrowym kartonie – 60 peso. W miasteczku jest kilka małych muzeów i dwa molo wychodzące w rzekę.

Po południu zorganizowaliśmy sobie wycieczkę do Real de San Carlos. Autobus kosztował 12 peso. W wiosce znajduje się ogromna, opuszczona arena do walki byków. Wybudował ją jakiś lokalny biznesmen, ale w 1912 roku walki byków zostały zakazane w Urugwaju, a dzisiaj obiekt jest w ruinie i wejście jest zabronione, ale warto tutaj przyjechać i wyobrazić sobie czasy świetności obiektu. W niedużej odległości od tego budynku znajduje się Muzeum Skarbów. Wstęp 100 peso za osobę. Autobusy powrotne do Colonii jeżdżą co pół godziny do 14.30. Później co godzinę.

Dzień 30

Spacerowaliśmy po sennej Colonii i na obiad postanowiliśmy spróbować słynnej lokalnej potrawy o nazwie „parilla” To właściwie nie jest nazwa potrawy, ale sposobu przyrządzania mięsa. Przypomina to nasz grill.  Za 320 peso dostaliśmy dużą porcję mięsa (żeberka, wątróbka, kiełbasa itp.) z grilla z serem i sałatką. Dwie osoby najedzą się takim daniem do syta.

Po południu kupiliśmy bilety na prom powrotny do argentyńskiej stolicy. Ceny były dość zróżnicowane i bilet liniami Seacat Colonia kosztował 489 peso za dorosłą osobę (1069 za naszą trójkę). Buquebus jest droższy i oferował cenę 1615 peso za dwie osoby dorosłe i dziecko poniżej drugiego roku życia. Późnym popołudniem dotarliśmy do Buenos Aires i zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu, w którym spaliśmy przed kilkoma dniami. Za zostawienie auta na 4,5 dnia na parkingu strzeżonym zapłaciliśmy 153 peso.

Dzień 31

Jeszcze przed ósmą rano wyjechaliśmy na północ do Paso de Los Libres. 680 kilometrów pokonaliśmy w 8 godzin. Zatrzymaliśmy się w miasteczku Concordia na obiad (40 peso duża pizza, 10 peso 1 litr coca coli). W Paso de los Libres spaliśmy w hotelu Las Vegas za 160 peso za dwójkę z klimatyzacją, śniadaniem i parkingiem.

Dzień 32

Z Paso de Los Libres pojechaliśmy 300 kilometrów na północ do Posadas. W knajpce na głównym placu Milanesa a la Napolitana kosztowała 33 peso, a sok ze świeżych owoców 6 peso. Spaliśmy w City Hotel za 170 peso za dwójkę plus 15 peso za parking.

Dzień 33

Jadąc dalej na północ zatrzymaliśmy się w małym ogrodzie zoologicznym jakieś 100 kilometrów przed Puerto Iguazu. Wstęp kosztował 8 peso. Odwiedziliśmy jeszcze małą miejscowość Wanda, w której mieli mieszkać Polacy, ale była niedziela i miasto wyglądało jak wymarłe, a konkretnych adresów do odwiedzin nie mieliśmy. Do Puerto Iguazu dotarliśmy późnym popołudniem i zatrzymaliśmy się w Complejo Turistico Americano przy wjeździe do miasta. Za domek w ośrodku z dwoma basenami i śniadaniem płaciliśmy 190peso za dobę.

Dzień 34

Autem pojechaliśmy do wodospadów. Tak bardzo spodobały się nam miesiąc temu, że postanowiliśmy odwiedzić je jeszcze raz. Wstęp kosztował 85 peso z opcją dopłaty 45 peso za drugi dzień. Na terenie parku narodowego są małe sklepiki, ale jedzenie i napoje są bardzo drogie. Kanapka z szynką i serem kosztuje 12 peso, woda 0,5 litra – 10 peso. Wszędzie biegają coati i wykradają turystom jedzenie. W sklepie w naszym ośrodku był mały sklepik gdzie można było zrobić podstawowe zakupy. Jagurt kosztował 2 peso, a dobre wino argentyńskie Graffigna (polecam) kosztuje 17 peso.

Dzień 35

Oddaliśmy nasze auto, kupiliśmy prezenty dla najbliższych i zjedliśmy obiad przy hostelu Stop za 24 peso na osobę, spaghetti z białym sosem – 18 peso. Taksówką za 12 peso wróciliśmy do Complejo Americano.

Dzień 36

Autobusem (ceny na początku opisu) dotarliśmy do brazylijskiego miasta Foz do Iguazu skąd popołudniu odlecieliśmy do Rio de Janeiro. Tutaj zatrzymaliśmy się zaraz obok tego samego hotelu, w którym spaliśmy miesiąc temu (Hostel Harmonia).  Na tej samej krótkiej uliczce jest kilka hosteli z podobnymi cenami. Za dwójkę zapłaciliśmy 100 reali. Polecam wcześniejszą rezerwację.

Dzień 37

Dzień w Rio de Janeiro. Niebo było trochę zachmurzone, ale jednak wjechaliśmy na Corcovado. Wszystkie informacje o pociągu wjeżdżającym na górę dostępne są pod adresem www.corcovado.com.br Taksówka z plaży Ipanema kosztowała 15 reali.

Dzień 38

Spacerowaliśmy przez pół dnia wzdłuż Ipanemy i następnie Copacabany. Zjedliśmy obiad w jednej z restauracji przy Copacabanie za 20 reali na osobę. Po południu pojechaliśmy na lotnisko Galeao skąd odlecieliśmy przez Sao Paolo do Londynu.

Dzień 39

W Londynie spaliśmy u przyjaciela i następnego dnia wcześnie rano odlecieliśmy do Wrocławia. W niedzielę 7 marca byliśmy w domu po blisko 40-dniowej wyprawie.

Zapraszam do zobaczenia zdjęć z wyprawy na www.kolumb.pl


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u