Angel – najwyższy wodospad świata – Wojciech Dąbrowski

Wojciech Dąbrowski

Od wielu lat myślałem o wyprawie pod Angel. W prospektach wydawanych w Wenezueli twierdzą, że ma on 1002 metry wysokości, w mojej encyklopedii -1054 metry. Różnice nie są istotne, następny na liście – wodospad Kukenan, leżący zresztą też w Wenezueli, ma tylko 610 metrów. Teraz, gdy udało mi się zobaczyć Najwyższy Wodospad, wiem, że jest wspaniały, a wyprawa do jego podnóża wciąż jeszcze pozostaje wielką przygodą…

Angel Fall albo Salto Angel położony jest w Parku Narodowym Canaima – szóstym co do wielkości na świecie. Park jest krainą wyjątkowej urody, nieskażonego piękna: dżungla, szumiące rzeki, setki wodospadów i wysokie góry-ostańce nazywane tepuis. Z największej spośród tych gór, Auyantepuy (nazwę tłumaczy się jako Diabelska albo Piekielna Góra) spada właśnie Angel. Auyantepuy ma wysokość 2560 metrów nad poziomem morza.

Istnieją dwie możliwości zobaczenia Angela: z samolotu (jeżeli akurat nie ma zachmurzenia) lub z poziomu ziemi, po dotarciu łodzią i pieszo do jego podnóża. W obu przypadkach trzeba najpierw dotrzeć do Canaimy – małej osady w interiorze, a praktycznie jedyną możliwą drogą jest droga lotnicza. Dojazd lądem i rzeką jest skomplikowany i pochłania znacznie więcej czasu i pieniędzy. Najdogodniejszą bramą do Canaimy jest Ciudad Bolivar – jedna ze stolic prowincji.

Wiele agencji turystycznych w Ciudad Bolivar proponuje zorganizowanie wycieczki pod Angel z zapewnieniem wszystkich świadczeń. Typowa cena 3-dniowej wyprawy wynosi 210 USD lub więcej i zawiera oczywiście spore marże. Aby obniżyć koszty warto spróbować zorganizować wszystko na własną rękę. W budynku terminalu lotniczego w Ciudad Bolivar znaleźć można kilka kantorów małych linii lotniczych, latających do Canaimy. Oni oczywiście także będą proponować wam wycieczkę ze wszystkimi świadczeniami – trzeba im powiedzieć, ze macie już zarezerwowaną wyprawę z Canaimy pod wodospad. Nam uwierzyli – w Aero Servicio Caicara kupiliśmy bilety w jedną stronę za 10.000 boliwarów (powrotny kosztuje dwa razy tyle). Jeżeli chcecie przelecieć nad wodospadem przed lądowaniem w Canaimie (Angel położony jest dalej na południe od Canaimy) trzeba dopłacić jeszcze 5.500 boliwarów od osoby. Jeżeli po zobaczeniu Angela zamierzacie jechać dalej do Caracas, to korzystnie jest wykupić bilet na codzienny lot linią Avensa na trasie Canaima-Caracas, z miedzylądowaniem w Ciudad Bolivar. Cena: 13.000 boliwarów jest bardzo korzystna. Kupując bilety w Avensie warto jest płacić bezpośrednio dolarami – stosują oni bardzo korzystny przelicznik dewizowy.

Lot z Ciudad do Canaimy małym samolotem Cessna trwa około jednej godziny. Niestety, nam nie udało się zobaczyć Angela z powietrza – gdy nadlecieliśmy cały Diabelski Kanion wypełniony był chmurami. Piloci z Ciudad twierdzą, ze wylatując trudno przewidzieć pogodę przy wodospadzie; nie ma tam żadnego obserwatorium, a sytuacja meteorologiczna zmienia się w ciągu kwadransów.

Po przylocie na lotnisko w Canaimie trzeba zapłacić 2000 boliwarów za wstęp do parku narodowego. Organizatorzy wycieczek łodzią pod wodospad czekają na turystów pod wiatą terminalu. Jest ich trzech czy czterech do wyboru – zapłaciliśmy im za wyprawę na poczekaniu i od ręki dołączyli nas do grupy, która w południe wyruszała na trasę. Najkorzystniejsza cenę zaoferowali nam przedstawiciele agencji Karamocoto Tours, zatrudniającej miejscowych Indian. Zapłaciliśmy po 25.000 boliwarów za trzydniowa wyprawę z noclegami i wyżywieniem. Przebieg wyprawy wyglądał następująco:

Dzień pierwszy

Po kąpieli w jeziorze (uwaga na silny prąd znoszący pływaków w kierunku wodospadu Ara!) poczęstowano nas skromnym lunchem i na plaży w Canaimie załadowano do łodzi mieszczącej około 10 osób. Pirogą, nazywaną tutaj curiarą, przepłynęliśmy wzdłuż malowniczych wodospadów Ucaima, Golondrina i Hacha, których szerokie progi zamykają jezioro od strony południowej. Wysadzili nas na wyspie po drugiej stronie jeziora. Stąd ścieżka prowadząca częściowo przez tropikalny las doprowadza turystów do kolejnego wodospadu Salto el Sapo. Poza kolejnym wspaniałym widokiem (ten wodospad ogląda się z bliska) czekała tu na nas niespodzianka – przejście pod wodospadem mającym jakieś 20 metrów wysokości. Okazuje się to niezapomnianym przeżyciem. Na szczęście nasi przewodnicy zaoferowali nam duże plastykowe worki , do których można zapakować cały swój dobytek i trzymając taki wór w garści wyruszyć pod wodospad w samym tylko kostiumie kąpielowym. Ogłuszający huk ton spadającej wody, wiatr i strugi wody siekające po ciele i zalewające oczy… Na szczęście pod wodospadem rozwieszona jest lina, która jest bardzo pomocna przy przechodzeniu po śliskich kamieniach i uskokach.

Tą samą drogą trzeba potem przejść jeszcze raz z powrotem, by następnie wspiąć się na próg wodospadu i dojść do oczekującej powyżej niego łodzi. Kolejny etap rejsu pirogą (około 20 minut) wiódł do miejsca zwanego Mayupa. Łódź obciążona tylko bagażami przepływa tu przez niebezpieczne zakole rzeki, w którym woda dosłownie gotuje się na kamieniach rozległego bystrza. Turyści na tym odcinku wędrują długą na około 3 kilometry piaszczystą ścieżką, która ścina zakole. “To konieczne ze względu na wasze bezpieczeństwo, dwa lata temu załadowana łódź wywróciła się w tym bystrzu i zginął jeden cudzoziemiec” – wyjaśnia nasza przewodniczka.

Płyniemy dalej – w górę rzeki Carrao o brzegach równo zarośniętych zwartą, gęstą dżunglą, ponad którą piętrzą się, jak mury gigantycznych fortec, czarne o tej porze dnia ściany tepuis – charakterystycznych dla Wyżyny Gujańskiej ostańców o wysokich, stromych ścianach. Gdzieniegdzie spadają z nich wąskie warkocze białych wodospadów, czasami wydaje się, że struga wody wytryska ze skały w połowie wysokości ściany… Pustkowie. Na całej trasie pierwszego dnia tylko raz w polu widzenia pojawiła się na brzegu samotna indiańska chata.

Bagaże płyną nakryte wodoszczelną płachtą na rufie łodzi. Po około 1,5 godziny dotarliśmy do Wyspy Orchidea, gdzie czekał na nas posiłek i rozwieszone pod dużą wiatą rzędy hamaków. W campie są do dyspozycji czyste toalety, ale mycie odbywa się w rzece. Moskitiery o tej porze roku (listopad) okazały się niepotrzebne. Natomiast nad ranem wobec chłodu (to jednak góry!) przydały się bardzo przydzielone przez gospodarzy koce. Oferowane posiłki są raczej skromne.

Dzień drugi

Rozpoczął się od wczesnej pobudki. Wkrótce już znowu płynęliśmy w górę rzeki Carrao, a następnie Churun. Po drodze liczne bystrza, fontanny wody, bardzo mokro… Nie warto mieć na sobie nic więcej niż strój kąpielowy i czapkę od słońca. Pod koniec żeglugi pierwszy widok na Angel – fantastyczny! Lądowanie na Wyspie Szczura (Isla Ratoncito), przejście wpław przez małą odnogę rzeki i około jednej godziny marszu ścieżką przez dżunglę do punktu widokowego na niewielkiej skałce. Pod koniec trasy szlak staje się dosyć stromy, trzeba lawirować między kamieniami i korzeniami dużych drzew – tu bardzo przydają się pionierki.

Widok z Mirador Laime – bo tak nazywa się punkt widokowy – spełnia oczekiwania największych malkontentów. Wciąż jeszcze jesteśmy kilkaset metrów od ściany Auyan Tepui. Z wysoka, z urwiska ponad nami tryska w dół struga spienionej wody, by w miarę opadania, jeszcze zanim dosięgnie ziemi u stóp potężnej ściany, zamienić się w chmurę białego pyłu. Wiatr nawiewa drobiny tego pyłu ku nam zraszając koszule, szorty i obiektywy aparatów. A my, zapomniawszy o mokrych skarpetach i odsłoniętych karkach, które trzeba przecież osłaniać przed tropikalnym słońcem, gapimy się jak urzeczeni na to niezwykłe dzieło natury. Wodospad ma prawie kilometr wysokości…

Z “miradoru” widać także dolną kaskadę wodospadu, do której wiedzie słabo przetarta ścieżka (ok. 15 minut marszu). Pod tą kaskadą, mającą około 30 metrów wysokości, jest niewielki basen, w którym można się wykąpać. Po ponad godzinnej wędrówce przez wilgotną dżunglę jest to duża przyjemność. Po krótkim relaksie wracamy tą samą drogą na Wyspę Szczura, gdzie czeka lunch przygotowany przez załogę naszej łodzi. I znów żegluga po rwącej rzece (z prądem – o wiele szybciej). Po drodze kolejna niespodzianka: spływ w kamizelkach na sporym odcinku Rio Carrao. Do naszego hamakowiska na Isla Orquidea docieramy tuż przed zmrokiem.

Dzień trzeci

Po śniadaniu spływ łodzią do Mayupy, a następnie do przystani, zwanej dumnie Puerto Ucaima – znajdującej się nieco powyżej wodospadu Ucaima. Stąd około 20 minut marszu na lotnisko w Canaimie, gdzie dotarliśmy przed 11.00 – dostatecznie wcześnie, aby zdążyć na lot Avensy.

Karamacoto Tours oferują także jednodniowe wycieczki do wodospadu z Canaimy. Wyrusza się w takim wariancie około 5.00 z Puerto Ucaima, by po zrealizowaniu bardzo napiętego programu powrócić tam około 17.00. Pobyt u stóp Angela jest bardzo krótki – w przypadku, gdy wodospad zasłonięty jest przez chmury nie ma czasu czekać nawet godziny na ewentualną zmianę pogody. W takim wariancie i tak trzeba spędzić noc przed i noc po wyprawie w Canaimie (Karamacoto mają tam podobno jakąś prymitywną noclegownię dla swoich klientów). Za jednodniową wycieczkę płaci się 17.000 boliwarów.

Łodzie pływają do wodospadu Angel tylko wtedy, gdy poziom wody w rzekach jest wysoki (zwykle od maja do grudnia). Poza tym okresem atrakcją dla turystów pozostaje sama Canaima – miejsce o wyjątkowo pięknej scenerii; tuż przy piaszczystej plaży, z widokiem na cały rząd kilkudziesięciometrowych wodospadów po drugiej stronie jeziora. Na skraju indiańskiej osady, pięć minut spacerkiem od lotniska, jest spory sklep handlujący artykułami spożywczymi (drogo!) i oferujący spory wybór pamiątek, głównie indiańskiego rękodzieła.

Podczas naszego pobytu w Wenezueli za dolara USA płacono w bankach 315 boliwarów (kurs uliczny był niższy).

“Kopiowanie i publikacja tego artykułu w jakiejkolwiek formie wymaga pisemnej zgody autora – www.kontynenty.net”


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u