Ameryka Środkowa, czyli „No Pierdo Tiempo” – Agnieszka i Piotr Trojanowscy

Agnieszka i Piotr Trojanowscy

Postanowiliśmy odwiedzić Amerykę Środkową. Jest to region bardzo ciekawy i zróżnicowany, jednak stosunkowo mało odwiedzany przez turystów (z wyjątkiem może Gwatemali). Wynika to być może z faktu, że nie oferuje podróżnikowi znanych i szeroko opisywanych atrakcji turystycznych. Myślimy, że rejon ten warto eksplorować i poznawać choćby, a może przede wszystkim z powodu, że nie jest jeszcze skomercjalizowany i „zajechany” przez rzesze turystów, a przez to naturalny. Dużą przygodą była możliwość podróżowania wśród niezwykle sympatycznych ludzi, natomiast pewnego rodzaju rozczarowaniem – zderzenie oczekiwań, co do cudów natury, z rzeczywistością. Wydawało nam się, że w kraju aktywnych wulkanów czerwona lawa będzie nam się lała dosłownie koło stóp, a w dżungli tropikalnej trzeba się będzie „oganiać” od motyli, tukanów i węży wśród orgii kolorowych kwiatów. Lawę najlepiej widać było przez lornetkę, w nocy, między przesuwającymi się zwałami gęstych chmur, a szyje nas rozbolały od zadzierania głów przy wypatrywaniu ptaszków i motylków przemykających gdzieś w koronach drzew tropikalnego lasu.

Termin: luty 2002

Liczba uczestników: 4 osoby

Trasa

5 krajów oprócz USA: Guatemala, El Salvador, Honduras, Nicaragua i Costa Rica. Okazało się, że jak na 30 dni to dużo, co powodowało, że program mieliśmy napięty. Dlatego hasłem naszej wycieczki stało się bojowe zawołanie „no pierdo tiempo” (nie tracę czasu).

Koszt

Przeloty 780 USD/osobę a wydatki na miejscu około 800 USD również na osobę.

Przelot

Do Ameryki polecieliśmy z Warszawy lotem Alitalia przez Mediolan do Miami na Florydzie. Cena 350 USD + opłaty lotniskowe. Ponieważ to połączenie jest niemożliwe do zrealizowania w ciągu jednego dnia, w cenę biletu wliczony jest nocleg w cztero-gwiazdkowym hotelu w Mediolanie, co pozwala poznać choćby bardzo powierzchownie to miasto. Z Miami polecieliśmy z American Airlines do Guatemala City a powrót nastąpił z San Jose (Costa Rica). Cena 311 USD + opłaty. Oferty znaleźliśmy odpowiednio na stronach www.alr.pl i www.orbitz.com

Wizy

USA – oczywiście konieczna jest wiza. Do otrzymania w Warszawie, informacje na stronie www.usinfo.pl

Guatemala – obywatele polscy mogą na lotnisku kupić tzw. kartę turystyczną za 15 USD. Niestety polski MSZ i najbliższa ambasada Gwatemali w Berlinie informowała, że wymagana jest wiza. Kosztowało nas to po 30 Euro, czas oczekiwania 1 dzień.
Ambasada: Botschaft der Republik Guatemala
Joachim-Karnatz-Allee 47, 10557 Berlin, tel.:+49-30-206-43-63, fax.:+49-30-206-43-659

El Salvador – wiza wymagana dla obywateli polskich. Do otrzymania za 30 USD w Berlinie – oczekiwanie ok. 1 dzień. Sprawę komplikuje bezwarunkowo wymagane przez ambasadę „zaświadczenie o niekaralności”, (czyli zapytanie czy obywatel nie figuruje w kartotece karnej krajowego rejestru karnego). Wydaje je Sąd Apelacyjny za 50 PLN, czas oczekiwania, do 2 tyg. Musi być przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego na język hiszpański, angielski lub niemiecki.
Ambasada: Botschaft der Republik El Salvador – Konsularabteilung
Joachim-Karnatz-Allee 47, 10557 Berlin, tel.: +49-30-206-466-0, fax: +49-30-224-882-44, e-mail: congenalemania@t-online.de; pon. – pt. 9.30-13.00

Honduras – wiza nie jest wymagana Obowiązuje jedynie opłaty: lądowa wjazdowa 2 USD wyjazdowa 1 USD, wyjazdowa lotniskowa przy wylotach zagranicznych 25 USD!
Ambasada: Botschaft der Republik Honduras (nie kontaktowaliśmy się z tą ambasadą)
Cuxhavener Strasse 14, D-10555 Berlin, tel. (0-0 49 30) 397 49 710-11, fax. (0-0 49 30) 397 49 712, e-mail: embahonduras@ngi.de

Nicaragua – wiza nie jest wymagana. Opłaty: lądowa wjazdowa 7 USD, wyjazdowa 3 USD.
Ambasada: Botschaft der Republik der Nicaragua
Joachim-Karnatz-Allee 45, 10557 Berlin, fax.:+49-30-22 48 78 91

Costa Rica – wiza nie jest wymagana. Opłata przy wylocie za granicę wynosi 17 USD.
Ambasada: Ambasada Republiki Kostaryki
ul. Kubickiego 9 m. 5, 02-954 Warszawa, tel. 858 91 12, 858 79 85, fax. 642 78 32, e-mail: embajada.cr@supermedua.pl

Polskie placówki dyplomatyczne w Ameryce Środkowej
(nie mieliśmy okazji kontaktować ale podajemy jednak adresy)
Ambasador RP w Kostaryce akredytowany jest również w Republice Gwatemali, Hondurasu, Nikaragui.

Konsulat RP w Gwatemali – konsul honorowy: Adam S. Praun-Tarnawski (polski, hiszpański, angielski), 9a. Calle 11-50, Zona 14, Guatemala C.A., tel. (502) 368-33-51, fax (502) 333-38-05

Konsulat RP w San Pedro Sula – konsul fonorowy: Roberto S. Larios Silva, San Pedro Sula, Altos Colonia Trejo, 26 Avenida 11 Calle No. 116, tel. dom (0-0504) 532847, praca 572433, fax. 532538

Konsulat RP w Managui – konsul honorowy: Edgard de Jesús Vargas Guzman (hiszpański, angielski), Los Robles R-17, Managua, tel. (0-0505) 780-834, e-mail: rvargas@nic.gbm.net

Ambasada RP Kostaryce – Avenida 9, Calle 33 No 3307, San José Costa Rica, adres poczt.: 664-2010 Correos Zapote, tel. (0-0506) 2251-571, 2251-481, fax 2251-592, e-mail: polonia@ sol.racsa.co.cr

Ceny

Wszystkie odwiedzone kraje, poza Kostaryką, są stosunkowo tanie.

Hotele

Ok. 7-12 USD za pokój 2-osobowy zwykle z łazienką, często bez ciepłej wody. Jeżeli nam na tym zależy pytajmy, ale i sprawdzajmy, bo zwykle praktyka rozmija się z teorią – ważne w górach gdzie jest chłodniej.

Posiłki

Owoce, np. 12 mandarynek 0,5 USD, wielka papaja 1 USD, słodki chlebek w piekarni 0,5 USD, woda mineralna – 1,5l 0,5 USD. W knajpkach drugie danie ok.: 2-5 USD, świeży sok z owoców 0,75–1,25 USD, piwo 1 USD-1,5 USD. Często do rachunku doliczany jest napiwek 10 %.

Transport

Lokalne autobusy 0,2–1 USD za 0,5–2h jazdy (są bardzo!!! powolne, zatłoczone, i głośne, ale to nadaje im charakteru. Nie mają ustalonych godzin odjazdu. Ich największą zaletą jest, że między świtem a zmrokiem odjeżdżają praktycznie ciągle w każdym kierunku. Nie zdarzyło nam się czekać na autobus dłużej niż kilka minut. Autobusy nie kursują po zmroku w przeciwieństwie do taksówek. Autobusy dalekobieżne czyli ekspresowe 5–8 USD są 3–4 raz droższe niż zwykłe. Taksówki są korzystnym środkiem transportu zwłaszcza dla grupy 4 osobowej. Kosztują ok. 15–30 USD za 2-4 godz. jazdy, są natomiast nieporównywalnie szybsze, co często decyduje czy dany dzień wykorzystamy czy zmarnujemy siedząc w autobusie i spóźnimy się w ciekawe miejsce. Samoloty lokalne (Honduras) La Ceiba-Roatan 20 min lotu 17 USD, Roatan-Tegucigalpa 1godz lotu 50 USD. Ten drugi samolot oszczędził nam 12 godz w autobusie.
Wyjątek pod względem kosztów stanowi wyspa Roatan w Hondurasie, gdzie przy ładnej plaży (na brzydką nie ma sensu jechać i potem długo dojeżdżać na ładną) trudno zapłacić mniej niż 50 USD za marną dwójkę!!!, a 10 min taksówką kosztuje 7 USD i prawie nie daje się targować. Drugie danie to wydatek 10 USD. Dla pełnego obrazu sytuacji musimy wspomnieć, że za 5 USD można dostać łóżko w wieloosobowej sali w mieście, które dzieli od ładnej plaży godzina drogi piechotą, dlatego radzimy zastanowić się głęboko przed decyzją wyjazdu na opisywany w takich superlatywach „rajski”? Roatan – szczegóły w dzienniku podróży.
Kostaryka jest zdecydowanie droższa. Hotele 20–30 USD za dwójkę, rzadko 15 USD. Posiłek w knajpce 5–10 USD ale cały pieczony kurczak w ulicznej budce 6 USD. Bardzo drogi nabiał: mały jogurt ok. 0,75–1 USD pół kilo żółtego sera 6–7 USD!!!. Woda mineralna – 1,5l 0,8–1 USD. Wstępy do parków narodowych 6 USD.
Nie korzystaliśmy z publicznego transportu, bo wynajęliśmy samochód za 42 USD za dzień (Nissan Sentra, czyli w Europie Sunny, kilometry bez ograniczenia – „unlimited millage”, benzyna ok. 2 USD za galon). Autobusy w Kostaryce są lepsze niż w pozostałych krajach, ale kursują znacznie rzadziej. Samochód bardzo ułatwia i przyspiesza zwiedzanie, zwłaszcza parków narodowych gdzie często dojeżdża tylko jeden autobus dziennie.
Nasze doświadczenia wskazują, że należy bardzo skrupulatnie obejrzeć pojazd przy wynajmie i wpisać najmniejsze zadrapania do kontraktu. Mieliśmy nieprzyjemną sytuację, gdy posądzano nas o mikroskopijnej wielkości wgniecenie w dniu zwrotu samochodu. Samochód osobowy przynajmniej w porze suchej pozwala na dojazd do większości miejsc, natomiast trzeba bardzo uważać żeby nie uszkodzić podwozia a zwłaszcza wydechu na szutrowych odcinkach dojazdowych do parków narodowych. Jeep, chociaż droższy, daje na pewno większy komfort.

Waluty
Guatemala Quetzal 1 USD = 7,8 Q
El Salvador Colon 1 USD = 8; wszędzie oficjalnie akceptowane są USD
Honduras Lempira 1 USD = 16 L
Nicaragua Cordoba 1 USD = 14 C
Costa Rica Colon 1 USD = 346 C

Kursy raczej są stabilne. Nie radzimy wymieniać pieniędzy u cinkciarzy, bo dają kursy gorsze niż w bankach. Bankomaty są liczne, ale tylko lokalnych banków – bardzo!!! poważne trudności z otrzymaniem gotówki zarówno z kart bankomatowych jak i kredytowych.

Czas

Miami, Guatemala, El Salvador, Honduras, Nicaragua – 6 godz.
Costa Rica – 7 godz.

Kiedy jechać – klimat

Chyba najprzyjemniejsza pora sucha jest od stycznia do marca. Sucha – nie oznacza, że deszcze nie padają. Padają sporadycznie, częściej szczególnie na wybrzeżu karaibskim. Temperatury wahają się od 20° do 35° C nawet w górach. W ciągu miesiąca tylko 2 razy użyliśmy polarów. Kurtki nie są potrzebne (Gore-Tex nie spełnia swojej funkcji w gorącym i wilgotnym klimacie). Wystarczą buty typu „adidasy”, w których od biedy można się nawet wdrapywać na wulkany.

Zdrowie

Odwiedzone kraje są z reguły czyste. Nikt się nie zatruł jedząc na ulicy (nawet sałatę). Nie zaleca się jednak pić wody z kranu – nie piliśmy! Żadne szczepienia nie są wymagane, (ale warto zaszczepić się przeciw WZW A i B oraz tężcowi). Teoretycznie istnieje ryzyko zarażenia malarią. Jest ono jednak niskie zwłaszcza w porze suchej, a szczególnie znikome najgroźniejszą odmianą malarii – plasmodium falciparum. Oficjalnie WHO zaleca dla tego regionu przyjmowanie profilaktycznie Chloroquine. Ponieważ leki przeciwmalaryczne mają wymierne działania uboczne zdecydowaliśmy nie brać nic jak to chyba czyni większość podróżujących w te rejony.

Bezpieczeństwo

Wbrew wszystkim informacjom o panoszącym się złodziejstwie, zwłaszcza kieszonkowym i niebezpiecznych spacerach po zmroku, mieliśmy szczęście i nie przydarzyła się nam żadna przykra sytuacja. Odnieśliśmy natomiast wrażenie, że ludzie są tam wyjątkowo mili, uczynni i uczciwi. Ani razu nikt nawet nie próbował nas okraść czy oszukać, a resztę bez wyjątku dostawaliśmy odliczoną, co do grosza.

Przewodniki

Central America on a Shoestring – Lonely Planet
Central America (Belize, Guatemala, Honduras El Salvador) – Dumont
Nicaragua, Costa Rica, Panama – Dumont

Fotografowanie

Filmy wszystkich marek są drogie we wszystkich odwiedzonych krajach – 100 ISO 36exp. kosztuje ok. 5–6 USD.

Język

Dogadanie się po angielsku w Ameryce Środkowej stanowi bardzo poważny problem. Znajomość hiszpańskiego choćby w podstawowym zakresie oddaje nieocenione usługi.

Łączność

Nigdzie nie działają żadne polskie sieci komórkowe. W USA też. Wszędzie sporo kafejek internetowych. Telefony są na karty (Costa Rica karta za 2 USD – 4 min z Polską).

Pamiątki

Większość ładnych wyrobów ludowych, charakterystyczne kolorowe indiańskie tekstylia, maski itd. jest dostępnych tylko w Gwatemali – miejmy to na uwadze, bo w innych krajach tych wyrobów nie kupimy. W El Salvador, w mieście La Palma jest mnóstwo wytwórni bardzo ładnych typowych tylko dla tego kraju drewnianych malunków wielokrotnie tańszych niż w stolicy. Dobrym miejscem jest również Mercado Viejo w Masaya, Nicaragua.

Dziennik wyprawy

1 dzień – Włochy (Mediolan)

Polecieliśmy z Warszawy do Mediolanu. Ponieważ połączenie do Miami na Florydzie było dopiero następnego dnia nasz przewoźnik – Alitalia – zapewnił nam hotel w samym centrum miasta. Z lotniska zawiozła nas elegancka taksówka. Na kolację wybraliśmy się oczywiście na pizzę i vino de la casa. Potem spacerkiem przeszliśmy się do zamku Sforcesco, katedry i na via Vittorio Emanuelle. Rano po przyjeździe na lotnisko okazało się nieszczęśliwie, że samolot, którym jeden z uczestników naszej wycieczki miał przylecieć z Berlina by do nas dołączyć, spóźnia się o dwie godziny i przybędzie 20min po odlocie naszego DC-10 do Miami. Nie mogąc zostawić kolegi na pastwę losu, musieliśmy stanąć na wysokości zadania i wywołując okropne zamieszanie i zator przy boardingu na tyle opóźniliśmy odlot, że nasz przyjaciel zdążył do nas dołączyć w ostatnim momencie, już w rękawie do samolotu. Była to dosłownie ostatnia chwila ponieważ wzywano już policję a kapitan klnąc siarczyście po włosku wybiegł ze swojej kabiny. Tak to z przygodami zaczęła się nasza „przygoda”.

2 dzień – USA (Miami)

Po bardzo długim locie Floryda zastaje nas w nieco „przydeptanym” stanie ale szczęśliwych. Nie marnując czasu, wypożyczamy samochód na 1 dzień (Avis, 57 USD) i w pośpiechu rezerwujemy z lotniska najtańszy możliwy hotel (nora za 62 USD/pok. 4-os). Praktyczna uwaga – warto korzystać z promocji internetowych dotyczących wynajęcia samochodu i rezerwacji hotelowych. – były o wiele tańsze. Pakujemy w bagażnik cały nasz dobytek i – byle do morza! Pływamy w Atlantyku, oglądamy zachód słońca i już w letnich ciuchach ruszamy na podbój nadmorskich bulwarów. Warto zobaczyć South Beach i Art Deco, w mieście natomiast, oprócz Downtown, region Coconut Grove. Koniecznie wieczorem i najlepiej w weekend.

3 dzień – Guatemala (Guatemala City)

Po rannym locie American Airlines, Guatemala City wita nas pochmurną pogodą. Z lotniska najlepiej i najtaniej dostać się do centrum autobusem (ok. 30 min). Zwiedzamy Katedrę Palacio Nacional, Placa Central oraz okoliczne budynki, potem, również komunikacją lokalną, jedziemy na Avenida Reforma – najbardziej reprezentacyjną i nowoczesną ulicę w mieście. Nic w mieście nie wywiera na nas wstrząsającego wrażenia, ale nie zobaczyć? – w końcu to stolica. Po południu łapiemy lokalny autobus do Antiqua (45 min). Jest to na pewno ciekawe miejsce, lecz określenie „najpiękniejsze stare miasto w Ameryce Środkowej” jest, naszym zdaniem, grubo przesadzone. Wieczorem idziemy do restauracji z tradycyjną kuchnią tego regionu (4–5 USD/ os). Warto spróbować specjału – napoju o nazwie horchata.

4 dzień – Guatemala (Chichicastenango – Panajachel)

Rano okazuje się, że w poniedziałek jest dzień targowy, przynajmniej w Antigua. Po upojeniu się do woli orgią owoców i warzyw, kolorowymi szmatkami, koszami, wyruszamy do Chichicastenango (przez Los Encuentros – autobusy dosłownie co 5 min). Nie trafiamy na słynny targ (tylko czwartki i niedziele), ale za to kościół w centrum jest niesamowity. Sprawia wrażenie, jakby ci, co zaprowadzili tu wiarę i wybudowali kościół, nie wytłumaczyli, o co w tym wszystkim chodzi. W środku świątyni, na kamiennej posadzce, stoi bosa kobieta z blaszaną puszką. Z puszki unoszą się gęste opary o intensywnym zapachu, a kobieta mamrocze pod nosem zaklęcia, żywo gestykulując.
Blisko centrum leży wyjątkowo malowniczy cmentarz, gdzie groby pomalowane są w kolory tęczy i również odprawia się mistyczne obrządki (z wodą, ogniem i kadzidłem). Po południu łapiemy autobus do Panajachel przez Los Encuentros. Z miasta po drodze, Sololi, rozpościera się zatykający dech w piersiach widok na jezioro Atitlan i wulkany – warto się tam zatrzymać choćby żeby zrobić zdjęcia.

5 dzień – Guatemala (Panajachel – Antigua)

Wszyscy przyjeżdżają do tego miasta, by zobaczyć i opłynąć podobno najpiękniejsze jezioro na świecie, czyli obramowane wulkanami Lago de Atitlan. Co do piękna, to wszystko jest kwestią względną, gdyż dla nas bezapelacyjnie najpiękniejszy jest Czarny Staw pod Rysami i już, natomiast Lago de Atitlan jest na pewno jednym z hitów tego kraju. O 8 rano łapiemy człowieka z łódeczką (im mniejsza, tym lepsza – przede wszystkim szybsza, a poza tym mając łódkę tylko dla siebie realizujemy prywatną wycieczkę). Standardowo płynie się do 3 miejscowości wokół jeziora, my targujemy 4. Są to:
San Pedro – można zobaczyć plantacje kawy oraz cały proces obróbki, od zbiorów do suszenia i palenia
Santiago de Atitlan – duży lokalny targ, kolorowe stragany
San Antonio – mała senna miejscowość położona na zboczu góry
Santa Catarina – poza obserwacją ludzi chyba nic nie można tam robić
Cała wycieczka trwa ok. 6 godz. i kosztuje 6 USD/os.
Po południu ruszamy w dalszą drogę, z powrotem do Antigua (oczywiście przez Los Encuentros). Zatrzymujemy się w dobrym i niestety nie najtańszym (14 USD dwójka) hotelu Los Nazarenos (tel. 8323201, e-mail hotelnazarenos@yahoo.com). Jego właściciel, Roberto, jest niezwykle uczynny i miły, prowadzi nas na dach, skąd widać erupcję lawy z wulkanu Fuego (czynny od miesiąca).

6 dzień – El Salvador (park Cerro Verde)

Z żalem opuszczamy kolorową i przyjemną Gwatemalę. W stolicy łapiemy autobus do Salwadoru (Melva Bus jeździ najtaniej – 8 USD – spod hotelu del Istmo, mniej więcej co godzinę). Przekraczanie bardzo biurokratycznej granicy odbywa się w żółwim tempie, po dokładnym, trzykrotnym sprawdzeniu naszych wiz. W trakcie podróży postanawiamy wysiąść w miejscowości Santa Ana, skąd jest najbliżej do Parku Narodowego Cerro Verde. Ponieważ czasu mamy mało, postanawiamy wziąć taksówkę (30 USD za taxi za 3 godz. wycieczkę do Parku i platformy obserwacyjnej hotelu Montańa). Widok na Lago Coatepeque i okoliczne wulkany Cerro Verde, Santa Ana, a szczególnie Izalco – zwany latarnią morską Pacyfiku, jest wart wielu poświęceń i trudów podróży. Hotel Montańa i cały Park Cerro Verde jest od kilku miesięcy zamknięty (renowacja?). Droga prowadząca do parku, będąca jednocześnie drogą do najlepszego punktu widokowego, jest w fatalnym stanie i według miejscowych często nawiedzana przez złodziei. Wycieczka zależy zatem od dobrej woli taksówkarza (targowanie), który zdecyduje się tam wjechać. Oprócz tego w Salwadorze panuje niejaka psychoza napaści i różnorakich „niebezpieczeństw”. Podobno po zmroku jest tam groźnie, po górach grasują bandy i napadają nie tylko na turystów (których nie ma), lecz przede wszystkim na miejscowych. Ludzie mówią również, że bardzo niebezpiecznie jest w miastach i nie radzą podróżować na własną rękę (tylko niby jak?). Ponieważ takimi wskazówkami obdarzał nas każdy miejscowy, popadliśmy w niewielką nerwowość i złapawszy wieczorem spod Santa Ana autobus do San Salvador (ostatni odchodzi około 19.00) zdecydowaliśmy się poszukać hotelu w bezpiecznej (czyli drogiej) dzielnicy Metrocentro.

7 dzień – El Salvador (stolica), Honduras (Santa Rosa de Copan)

Rano udajemy się na zwiedzanie stolicy. Ogromne wrażenie robi nowoczesny kościół Rosario z witrażami w formie tęczy, a także teatr, gdzie uczynny kierownik oprowadza nas po scenie i pozwala zasiąść w loży prezydenckiej. W mieście warto również zobaczyć Zona Rosa, czyli luksusową dzielnicę z pięknymi rezydencjami, a także pomnik Chrystusa stojącego na kuli ziemskiej (Salvador del Mundo).
Po południu targujemy taksówkę do granicy z Hondurasem (El Poy, 35 USD za samochód – 4 godz.). Przed samą granicą zatrzymujemy się na chwilę w malowniczej wiosce La Palma, która słynie z kolorowych malunków na drewnie (śliczne pamiątki) i ścianach domów. Jest to bardzo urokliwe miejsce.
Po przejściu granicy (bez kłopotu), lądujemy w dość luksusowym autobusie (jest godz. 18) jadącym do Santa Rosa de Copan. Docieramy do miejscowości późnym wieczorem. Wychodzimy na rynek i napotykamy wielu snujących się jegomości z maczetami a następnie grających mariachis. Jest nastrojowo. A’propos – grajków można ich wynająć; 4 piosenki kosztują 100 Lempirów.

8 dzień – Honduras (Copan)

Próbujemy się dostać do Copan. Pomimo iż niedaleko, jest to droga przez mękę – trzema autobusami, trwa to około 4 godzin. Copan zwiedzamy z przewodnikiem – zdecydowanie warto (wstęp 10 USD + 5 USD muzeum + 20 USD przewodnik na grupę). Miejsce robi duże wrażenie i ma magiczną atmosferę.
Po południu padamy z wyczerpania, idziemy więc do miłej knajpki, jakich w Copan pełno, jemy (polecamy guacamole + chipsy), pijemy i weselimy się razem z grupą archeologów i przewodników. Po kolacji wybieramy się do przyjezdnego Cyrku. Atmosfera jest pocieszna – uderza straszny brak profesjonalizmu, co wywołuje fale śmiechu u lokalnych gości również. Hitem były malutki tresowany hipopotam, który trzy razy uciekał ze sceny, a połowa obsługi cyrku musiała się za nim uganiać. Kolejnym zabawnym numerem były występy akrobatyczno-taneczne panienek – „chicas”. Ubrane były w mocno podkasane stroje koloru różowego nabijane cekinami. Jak większość mieszkańców Ameryki Środkowej nie grzeszyły one wzrostem natomiast kształtami ciała i gracją ruchów z powodzeniem konkurowały ze wspomnianym wcześniej hipopotamkiem.

9 dzień – Honduras (Tela)

O godz. 5.30 rano (!!) autobus firmy Herman Alas wiezie nas do San Pedro Sula (duże przemysłowe miasto), a stamtąd, po dwugodzinnej przerwie, jedziemy dalej z tą samą firmą do Teli (bilet kosztuje 229 lempir/os, autobus to tzw. ekspres).
Tela wcale nie wydaje nam się urokliwym miasteczkiem, jak zapewnia przewodnik, ale raczej zapuszczonym kątem. Lądujemy w hotelu Bahia Azul, którego chyba jedynym atutem jest miły bar wychodzący prosto na plażę. W tymże barze wychylamy wieczorem butelkę przedniego rumu Flor de Cańa i świat od razu staje się wesoły.

10 dzień – Honduras (park Punta Izopo)

Wcześnie rano udajemy się do Mango Cafe, skąd mamy wyruszyć na wycieczkę do Parku Narodowego Punta Izopo (225 L/os). Przewodnik reklamuje bardzo park Punta Sal, ale z opisu (pływanie kajakiem przez namorzyny) wynika, że chyba jednak autorom chodziło o Punta Izopo. Park Punta Sal to wycieczka nad piękną lagunę, gdzie można bawić się w snorkelling kilka godzin, natomiast las namorzynowy ogląda się 20 minut. Na naszej wycieczce płyniemy prawie trzy godziny przez zarośla namorzynowe, oglądając wrzeszczące małpy (houlers), krokodyle, kajmany, motyle i ptaki. Potem, nad brzegiem morza, w wiosce zamieszkałej przez Garifunas, opalamy się, kąpiemy i jemy pyszną rybę (red snapper) w świeżych ziołach. Miła wycieczka. Kilka słów na temat kuchni – w Hondurasie, szczególnie na ulicznych targach – robią pycha smażone banany. W Salwadorze natomiast i Hondurasie też, zgoła narodowym daniem są tzw. pupusy, czyli smażone na blasze pierożki z mąki ryżowej lub kukurydzianej, podawane z sałatką (3L/sztuka).
Po południu wyruszamy do La Ceiba, które podoba nam się o wiele bardziej niż Tela. Zatrzymujemy się w bardzo dobrym hotelu (Posada del Puerto, 200L/pok 2-os). Właściciel jest bardzo miły i pomocny.

11 dzień – Honduras (Roatan)

Rano orientujemy się co do sposobów przedostania się na Roatan. Prom odpływa tylko o 15.00 i kosztuje prawie tyle samo, co samolot, który lata co 30 minut (bilet w 1 stronę 280 L/os). Leci się aż 20 minut!
Na Roatanie targujemy taksówkę (jest to bardzo trudne ze względu na zmowę taksówkarzy), która za 200L zawozi nas do West Bay, jedynego możliwego miejsca na Wyspie, które przypomina Karaiby. Wszystko inne to pomyłka. Widać to zresztą dokładnie z samolotu (fotel po lewej stronie) Jest bardzo trudno z mieszkaniem – w tym miejscu praktycznie nie można znaleźć zakwaterowania za mniej niż 20 USD/os. Poza tym nigdzie nie ma wolnych miejsc. W końcu znajdujemy fenomenalny kątek, a mianowicie wynajmujemy od Włoszki całe piętro domu na plaży (2 sypialnie i pokój dzienny, kuchnia z wyposażeniem, 2 łazienki, 90 USD/dzień; adres: Claudio et Emiliana Miconi, tel/fax 504 9954468, e-mail:lascupulas@globalnet.hn, www.westbayvillage.com; przy dłuższym wynajmie zniżki). Kuchnia jest dla nas zbawieniem, bo ceny w knajpach są po prostu szokujące, więc gotowanie pozwala na trochę oszczędności. Na Roatanie w ogóle kupienie czegokolwiek, a w szczególności świeżych owoców i warzyw, graniczy z cudem. Większe sklepy są tylko w stolicy (taxi 20 USD a z plaży się nie starguje), a wszędzie ceny jak z księżyca. Jest to zastanawiające, że na tak dobrze opisywanej Karaibskiej Wyspie jest tylko jedna pół kilometrowa zatoczka z plażą jak z reklamy, natomiast ceny za bardzo słabej jakości usługi strasznie wysokie. Traktując Roatan jak miejsce wakacyjnego odpoczynku mieści się on lata świetlne za taką na przykład Dominikaną.

12 dzień – Honduras (Roatan)

Co za miły dzień lenistwa na plaży… Istnieje możliwość nurkowania z rekinami (tylko dla wprawionych nurków) za 90 USD/os.

13 dzień – Honduras (Roatan)

Następny miły dzień na plaży. Snorkelling 12 USD/os a nurkowanie ze sprzętem 25 USD. Wieczorem urządzamy sobie spacer do latarni morskiej, która jest niedaleko.

14 dzień – Honduras – Nikaragua (Leon)

Niestety opuszczamy nasz uroczy domek i zakątek. Lecimy z Roatanu przez La Ceiba do Tegucigalpy (800L/os, lot trwa 15 i 45 min). Samolot strasznie szarpie. Stolica Hondurasu jest ślicznie położona w górskiej kotlinie, robi na nas jednak z powietrza dość przygnębiające wrażenie (mnóstwo ruder i dachów krytych eternitem). Postanawiamy natychmiast jechać do Nikaragui, pomimo że jest skandalicznie późno. Targujemy, naszym zwyczajem, taksówkę do granicy, czyli Guasaule, za 800L/samochód. Taksówkarz jedzie jak szalony 1,5 godz. po niesamowitych, malowniczych zakrętach Pan-Americany. Na granicy dopada nas zmrok a poszczególne punkty graniczne są bardzo od siebie oddalone. W międzyczasie odjeżdża nam ostatni autobus i zostajemy jako te dzieci we mgle na rozstajach dróg. Łapiemy ciężarówkę do pierwszej wioski, a stamtąd z wielkim bólem wydostajemy się taksówką za straszne pieniądze (600 Cordoba) do Leon.

15 dzień – Nikaragua (Leon)

Leon jest dosyć zniszczonym miastem. Hitem, dla nas, jest targ, na którym próbujemy wszystkich możliwych owoców egzotycznych, w rodzaju sabote i guanaba. Jedziemy również zobaczyć 600-letnie drzewo Tamarindo, na którym dyktator Somosa wieszał swoich przeciwników.
Po południu ruszamy autobusem do Managua. Uwaga! Nie warto brać zwykłego autobusu, czyli, tzw. chicken-bus, tylko szybki mikrobusik, ponieważ ten pierwszy jedzie 2 razy dłużej i na domiar złego starą autostradą, omijając piękną nową drogę, biegnącą wzdłuż jeziora i wulkanu Momotombo – symbolu Nikaragui (o malutkim wulkanie Momotombito też można wspomnieć). W Managui z plecakami zwiedzamy coś w rodzaju nadbrzeżnego bulwaru (a na nim rożna z pieczonymi prosiakami), plac Jana Pawła II (Papież odwiedził Nikaraguę 10 lat temu i stamtąd wygłaszał kazanie), teatr imienia narodowego poety Ruben Dario, pałac prezydencki i fontannę. Managua wywiera miłe wrażenie. Wieczorem łapiemy mikrobus – w tym kraju już nie pojedziemy zwykłym autobusem – i przemieszczamy się do Granady. A w Granadzie, bardzo ładnym i przyjemnym mieście, duża impreza, ponieważ w czwartki odbywa się Serenata del Noche (wieczorne występy grajków i kolacja na świeżym powietrzu). Wszystko to na Plaza Central.

16 dzień – Nikaragua (wulkan Masaya)

Wyruszamy autobusem do Masaya. Stamtąd bierzemy taksówkę (100 C) do parku narodowego (wstęp 5 USD/os) na wulkan Masaya, żeby nie iść 5-km drogą asfaltową w górę. Wieś Masaya to ostatnie miejsce gdzie są taxi, przy wejściu do parku ich nie ma. Krater Santiago robi duże wrażenie, pomimo że poziom lawy nieco opadł. Dymi strasznie i śmierdzi siarką. Tu też wrzucano z helikoptera przeciwników Somosy.
Po obejrzeniu krateru taksówkarz podwozi nas do centrum Masaya, gdzie idziemy na stary plac targowy – Mercado Viejo. Artesanias, czyli wyroby ludowe są prześliczne – malowane rybki, tukany z drzewa balsa, hamaki. To na pewno jedno z lepszych miejsc do wybierania pamiątek.
Po południu łapiemy z Granady taksówkę do Rivas (nawet tanio – 240 C/samochód). Jest to jedyna możliwość wydostania się z Granady, bo ostatni autobus odjechał o 13.30, a chcemy koniecznie złapać dziś prom na Isla de Ometepe (1 USD, płynie godzinę) o godz. 17.00 Taksówka jedzie godzinę. Widok wyspy z dwoma wulkanami, których szczyty spowijają chmury zapiera dech w piersiach. Ometepe to miejsce, do którego chciałoby się wrócić. Na promie, który okazuje się zdezelowaną barką o wdzięcznej nazwie „Seńora del Lago”, poznajemy miłego człowieka z Gwatemali, który postanawia się nami zaopiekować. Wlecze nas autobusem z Moyogalpa, dokąd dopływa prom, do Altagracia. Jest to 1,5 godz. droga przez mękę. Ale to jeszcze nie koniec. Z Altagracia, w ciemnościach, na naczepie ciężarówki docieramy do Playa Santo Domingo. To chyba jest koniec świata, ale za to uroczy. Właśnie wyłączono prąd elektryczny – włączamy latarki. Kolację jemy w bardzo, jak na nasze warunki ekskluzywnej restauracji w hotelu Villa Paraiso. Zupa rybna za ok. 2 USD jest absolutnym hitem – starcza za cały posiłek. Polecamy również sok z granadiny.

17 dzień – Nikaragua (Isla de Ometepe)

O bardzo nierozsądnej godzinie, czyli o 13.00 wyruszamy zobaczyć wodospady Cascada de San Ramon, które są na zboczu wulkanu Madeira. W tym celu musimy się dostać do wioski San Ramon (napotkaną ciężarówką za 150 C, 12 km – ok. 25 min). Stąd, po wejściu na teren prywatnych willi (nieoficjalna opłata 20 C/os), idzie się ścieżką w górę jakieś 2 godz. w jedną stronę (schodzi się również tyle samo). Ścieżka jest w pewnym momencie dosyć skomplikowana, trzeba przedzierać się przez niezłe zarośla, potem wiedzie dnem wyschniętego strumienia. Wodospad ma 30 m wysokości i jest imponujący.
Do hotelu wracamy już po zachodzie słońca pokonując 12 km powrotną drogę na piechotę (po zmroku nic nie jeździ) zdenerwowani, gdyż knajpy zamykają o 21.00. Wynagrodzeniem za trudy spaceru są, widoki wulkanów w świetle księżyca.

18 dzień – Nikaragua – Kostaryka (Liberia)

Rano jedziemy do Moyogalpa (taksówka na 6 osób – 20 USD), skąd promem odpływamy do San Jorge koło Rivas a dalej taksówką przedostajemy się do Peńas Blancas (80 C/taxi). Po drodze wstępujemy na pocztę wysłać kartki. Ku naszemu zdziwieniu ze znaczków pocztowych spogląda na nas Lenin na barykadzie. Przejście granicy na piechotę odbywa się w miarę sprawnie, nie licząc mniej więcej dziesięciokrotnego pokazywania paszportów.
O godz. 17.30 jest autobus przez Liberię do San Jose. Do Liberii jedziemy godzinę, za ok. 2 USD/os. Znajdujemy miły i bardzo czysty hotel La Casona (Calle Real, 7 USD/os).

19 dzień – Kostaryka (Park Narodowy Rincon de la Vieja, plaża Tamarindo)

Wreszcie wolność i niezależność. Decydujemy się wypożyczyć samochód. Nasza cena to 360 USD (na 4 osoby) za 1 dzień jazdy Hyundai Galloperem (nie było tańszego Nissana Sentry) i za 7 dni jazdy Nissanem Sentrą. Korzystając z uroków samochodu terenowego pędzimy do Parku Narodowego Rincon de la Vieja (wstęp 6 USD + 1 USD za przejazd prywatną drogą). Robimy wycieczkę po gorących źródłach siarkowych. Gdybyśmy mieli cały dzień, można by było pójść w góry, w stronę wulkanu – jest to ponad 8-godz. wyprawa, można spotkać podobno dużo ciekawych ptaków i motyli. Wycieczkę kończymy, kąpiąc się w pobliskim wodospadzie. Miliony czarnych muszek uprzykrzają nam życia. Potem jedziemy jak wściekli na plażę Tamarindo nad Pacyfik, żeby zdążyć na zachód słońca. Z powodzeniem. Słońce zachodzi, fale są bycze, jednym słowem szafa gra. Tamarindo ma szeroką, czarną plażę i zjeżdżają tu tłumy z deskami surfingowymi.

20 dzień – Kostaryka (Park Narodowy Monteverde i Santa Elena)

Szutrowa droga wiodąca do Parku, jakkolwiek niezbyt długa, nie nadaje się dla samochodów osobowych. Odległość 35 km pokonujemy w 3 godziny. Po przyjeździe do Santa Elena, w pierwszej napotkanej agencji turystycznej zapisujemy się na Canopy Tour (jazda po stalowych linach rozpiętych między drzewami w lesie tropikalnym, na dużej wysokości. Wisi się na bloczku zaczepionym do uprzęży wspinaczkowej (cena 35 USD). Uwaga praktyczna: istnieje kilka Canopy Tour. Nowe Canopy Tour nazywa się Sky Trek (nie mylić ze Sky Walk – spacerem po mostkach zawieszonych na dużej wysokości). Uważa się, że nowe jest lepsze, bardziej nowoczesne, ma liny na większej wysokości, a poszczególne odcinki są dłuższe, natomiast stare Canopy istnieje pod wieloma nazwami: Monteverde, Original, albo New (!) Canopy Tour. W związku z powyższym łatwo o pomyłkę, co nam się przydarzyło. Zabawa na linach jest przednia, pomimo mgły i padającego deszczu – lecz cóż się dziwić – w końcu jesteśmy w lesie mgielnym!

21 dzień – Kostaryka (wulkan Arenal)

O 7.30 rozpoczynamy wycieczkę z przewodnikiem po lesie mgielnym (8 USD + 15 USD/os za przewodnika). Jest dosyć ciekawie, widzimy las pierwotny i wtórny oraz rozmaite ptaki, w tym sławne quetzale. Są bardzo duże i mają niesamowite niebieskie upierzenie. Wycieczka trwa ok. 3,5 godz. Przewodnik jest bardzo pomocny, bo wycieczka na własną rękę po takim lesie jest chyba pozbawiona sensu (bardzo trudno samemu coś ciekawego zauważyć w gęstwinie). W południe udajemy się w długą drogę do wulkanu Arenal, który uważany jest za najbardziej aktywny wulkan w Kostaryce. Podróż jest upiorna i zabiera nam ok. 6 godzin (samochodem terenowym byłoby znacznie szybciej). Wulkan ogląda się w nocy, ponieważ w ciemności widać czerwoną lawę oraz snopy iskier i kamieni wyrzucane w górę. Najlepsze miejsce widokowe to okolice Tabacon Resort. Jest to luksusowy kompleks, składający się z hotelu i gorących źródeł (wstęp 17 USD). Każdy pokój hotelowy ma ogromne okno z widokiem na wulkan, w związku z tym całą noc można oddawać się obserwacjom. W cenę pokoju wliczony jest wstęp do kompleksu gorących źródeł i bufet śniadaniowy. Nie korzystaliśmy z tych luksusów, ale możemy gorąco polecić.
Wulkan większą część roku stoi w chmurach, obserwacje przy bezchmurnym niebie to rzadkość. Nie sprzyja nam niestety szczęście, cała nadzieja to oczekiwanie na chwilowe przejaśnienie. I rzeczywiście, kiedy takie nadchodzi, widać, że góra zieje ogniem diabelnym.

22 dzień – Kostaryka (Jaco nad Pacyfikiem)

Wyruszamy na wybrzeże Pacyfiku, na krótki urlop – w czasie tej męczącej wycieczki gdzieś odpocząć trzeba, prawda? Mekką towarzystwa z deskami do surfingu okazuje się miejscowość Jaco i położona 10 km na południe od niej Playa Hermosa. Tam są podobno największe fale. Ceny hoteli są po prostu zwariowane, wydaje się, że niżej 15 USD/os nic nie ma. Tracimy kilka godzin na poszukiwanie sensownego locum.

23 dzień – Kostaryka (Jaco)

Nie ma słodkiego lenistwa na plaży – z bólem stawiamy pierwsze kroki na deskach surfingowych a wielkie fale dosłownie i w przenośni sprowadzają nas do parteru. Rozrywki czyli drinki (bardzo polecamy napitek Costa Rica i Sour Water) i dyskoteki (Beetle Bar) urozmaicają nam czas do wczesnych godzin porannych. W każdej dyskotece jest ogromny ekran telewizyjny, gdzie można oglądać gwiazdy surfingu w akcji, a na parkiecie tańczą opaleni faceci w koszulkach z napisem „Thanks God for tube ride”. Ku przestrodze: złapała nas policja za prędkość. Żądali 20 000 Colonów. Na tekst, że Polacy i Policja to amigos chyba ich zatkało, a myśmy w tym czasie odjechali.

24 dzień – Kostaryka (droga do San Jose)

Jedziemy cały dzień do stolicy, podziwiając krajobrazy. Zmuszeni jesteśmy podróżować nieco okrężną drogą, gdyż jedyna prosta droga do San Jose została zablokowana przez manifestację tutejszej Samoobrony. Pod wieczór docieramy do Sarchi, gdzie produkowane są malowane koła, wozy, skrzynie i inne cuda. Miejscowość jest kolorowa, ale ceny o kilka zer większe niż w innych miejscach. San Jose nie wywiera na nas zbyt pozytywnego wrażenia. Wielkie dość brudne miasto bez ciekawej architektury. Próby znalezienia taniego i miłego hotelu spełzają na niczym. Dopiero za następnym pobytem odkryjemy niedrogi, jak na to miejsce (22 USD/pok. 2-os ze śniadaniem) i wręcz sterylnie czysty hotel Alhambra (z przewodnika Lonely Planet).

25 dzień – Kostaryka (Park Narodowy Tortuguero)

Rano dobrą drogą jedziemy przez park Braulio Carillo (ładnie wygląda!) do Limon. Z portu pod Limon (Moin) bierzemy łódkę motorową do parku Tortuguero. Płacimy 50 USD/os za jazdę w dwie strony; w cenę wliczona jest poranna 2 godzinna wycieczka łódką w głąb parku. Do Tortuguero płynie się ok. 3,5 godz. krętymi kanałami, obserwując po drodze krokodyle, kajmany, żółwie i różne ptaki, a także narodowe kwiaty Kostaryki – helikonie. Na terenie Parku przybijamy do małej urokliwej wioski – Tortuguero. Śpimy w drewnianych chatkach za 4 USD/os i jemy doskonałą kolację składającą się z krewetek w świeżych ziołach. Pycha! Chodzimy po czarnej plaży oświetlonej księżycem w pełni.

26 dzień – Kostaryka (Park Narodowy Tortuguero, Puerto Viejo de Talamanca)

O 6.00 ranne oglądanie fauny z łódki. Jesteśmy w siódmym niebie widząc trzy rodzaje tukanów (w tym największego), później decydujemy się na krótki spacer po lesie, podobno deszczowym. Jest tak wilgotno, że można się udusić (wstęp na teren Parku kosztuje 6 USD/os). Park Tortuguero jest zdecydowanie warty polecenia, jednak nie jest to już dzika niedostępna dżungla. Komercja dotarła już wszędzie. Łódek takie jak nasza plącze się po kanałach sporo, sternicy wrzucają chleb do wody wabiąc żółwie i małe krokodylki ku uciesze turystów – takie ZOO. Po tych atrakcjach wypływamy z powrotem do Limon. Stamtąd jedziemy samochodem w poszukiwaniu pięknej karaibskiej plaży. Lądujemy w Manzanillo (za Cahuitą opisywaną tak wspaniale w przewodnikach), gdzie, naszym zdaniem, jest najładniej. Dręcząca jest świadomość, że znajdujemy się zaledwie kilka km od granicy z Panamą. No cóż… może następnym razem. Nocleg znajdujemy w Puerto Viejo de Talamanca. Wieczorem w Sandwich Bar na plaży upajamy się końcówką wakacji, muzyką reggae i rumem Flor de Cańa. Klimaty są naprawdę karaibskie.

27 dzień – Kostaryka (San Jose, wulkan Irazu)

Wyruszamy skoro świt, a o 10.30 jesteśmy już zameldowani w hotelu Alhambra w San Jose. Mając w perspektywie jeszcze co najmniej 6 godzin pełnego słońca gnamy na wulkan Irazu (od stolicy 1,5 godz. jazdy). Wstęp na wulkan 6 USD/os. Jest bardzo wysoko (3442 m n.p.m.) i zimno. Wiatr urywa nam głowy. Ale co tam wiatr, co tam zimno! W głębi krateru lśni zielonkawe jeziorko, któremu przyglądamy się, zachwyceni. Jest to mocny punkt wycieczki do Kostaryki. Wieczorem próbujemy kupić jakieś pamiątki na okolicznych targach. Niestety wszystko zamiera wraz z zachodem słońca. Na piechotę zwiedzamy miasto.

28 dzień – USA (Miami)

Po krótkim locie znajdujemy się w zupełnie innym świecie, wśród innych ludzi i w innej cywilizacji. Niby jest czysto i miło, i wszyscy mówią po angielsku, i nawet nie trzeba się pytać czy w hotelu jest ciepła woda, ale…czegoś brak. Wypożyczamy samochód (113 USD za 2 dni z podstawowym wariantem ubezpieczenia) i zwiedzamy miasto nocą.

29 dzień – USA (Key West)

Cały dzień zajmuje nam wycieczka na Key West. Jedzie się przez milion wysp i wydaje się, że droga nie ma końca. Na nadmorskim bulwarze w Key West, codziennie odbywa się tzw. „sunset celebration”. Ku uciesze zgromadzonej gawiedzi występują cyrkowcy, magicy, kuglarze i wędrowni grajkowie. Zwiedzamy port, gdzie stoją ładne jachty i katamarany. Warto zobaczyć dom, gdzie mieszkał Hemingway i bar, do którego przychodził. Droga powrotna nas dobija, że względu na ograniczenia prędkości, bardzo przestrzegane w tym kraju.

30 dzień – ostatni dzień wakacji

Czyżby już minął miesiąc? Do głowy przychodzi wiele pytań i refleksji. Co to za region, ta Ameryka Środkowa – ciekawy? Może są ciekawsze? Dziki? Spodziewaliśmy się większej obfitości zwierząt i bardziej przytłaczającej przyrody. A może są to tylko nasze wyobrażenia o świecie, podsycane przez cukierkowe filmy i umiejętnie robione zdjęcia? Każdy, kto wybiera się w tym kierunku ma inną wizję i inne oczekiwania. Trudno nam coś radzić. Dla nas istotą rzeczy jest sam proces podróżowania, bycia przez ten krótki czas w egzotycznym kraju. Nie znamy do końca jego filozofii i problemów jego mieszkańców, ale hasło „Ameryka Środkowa” ma dla nas kolor, zapach i smak.

Rozmaitości ze świata

Urzędniku, nie plotkuj, bo możesz być zawieszony w obowiązkach służbowych – takie ostrzeżenie wydały władze brazylijskiego miasteczka Cascavel. Jeśli ktoś będzie rozsiewał plotki w miejscu pracy, zostanie ukarany.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u