Alaska – Michał Kozok

Michał Kozok

19.07 do 31.07.04, łącznie 13 dni, w obiegu dolary amerykańskie

zwiedzanie – zdążyłem, wjechałem na Alaskę na 2 dni przed utratą ważności mojej amerykańskiej wizy (po wjeździe mogę zostać w USA przez 6 miesięcy). Wszystko jest tu ogromne (z wyjątkiem populacji – 550 tys.), stan jest większy niż Anglia, Francja, Włochy i Hiszpania razem wzięte. Jeden z lodowców jest większy powierzchniowo od Szwajcarii. Z powodu dobrego nasłonecznienia (długie letnie dni) kapusta może ważyć nawet do 30 kg, a rzepa do 13 kg. Dodatkowo stan znany jest z wysokich cen oraz dużej ilości insektów (w szczególności komarów i gryzących muszek). Również gdziekolwiek się znajdziesz, zawsze masz szansę spotkać niedźwiedzia, jest ich sporo. I pomyśleć, że Amerykanie kupili Alaskę od Rosjan za bezcen (w 1867 roku, mniej niż 5 centów za hektar). Też nikt wcześniej nie przypuszczał, że ziemia ta posiada tak dużo złóż mineralnych.

Pojechałem na południe do Seward, koło Kenai Fjords NP, aby zobaczyć Alaskę od strony wybrzeża. Coś niesamowicie pięknego – wysokie ośnieżone góry, lasy, błękitne niebo oraz spadające prosto do fiordów lodowce. Wdrapałem się na pobliską górę Marathon (921 m), aby móc to zobaczyć z wysokości. Góra ta słynie z corocznego 5.5 km wyścigu (4 lipiec), gdzie zawodnicy biegną z miasteczka z poziomu morza na szczyt i z powrotem (widowiskowy kaskaderski zbieg), rekordzista zrobił to w 43 min, aż trudno uwierzyć. Popłynąłem na wycieczkę z firmą Kenai Fjords Tours, dostałem od nich 24 € zniżkę dla budżetowego autostopowicza, przechowanie bagażu, dobry lunch, ciastka, owoce, herbatę oraz profesjonalną obsługę. Podczas rejsu statkiem oglądałem ptactwo (w tym charakterystyczne dla Alaski Puffins), lwy morskie, wydry, grupy delfinów i ogromne wieloryby. Podpłynęliśmy także do Holgate Glacier, jednego z olbrzymich lodowców, gdzie co jakiś czas wielkie bryły lodu wpadają z hukiem do morza (calving). Tańszą opcją zobaczenia lodowca (już nie tak spektakularnego), jest wizyta w pobliskm Exit Glacier (5 €/ auto). Ze względów bezpieczeństwa nie można już więcej wejść pomiędzy lodowe bryły, ale i tak z bardzo bliska można podziwiać tego olbrzyma, maszerując licznymi szlakami. Lodowiec szybciej topnieje niż się przesuwa, po drodze można więc zobaczyć tabliczki, w którym miejscu sięgało czoło lodowca w danym roku.

Stąd wybrałem się na 3-dniowy treking po Ressurection River Trial, połączony później z Russian Lakes Trial. Tu łatwo jest zabłądzić w lesie, ale jakoś doszedłem do końca (50 km), czyli do Russian River Campground, znajdując po drodze ciepłe i wygodne domki do spania (USFS). Napisane w nich było, że potrzebne jest zezwolenie na nocleg, no ale skoro były puste, więc skorzystałem, sprzątając po sobie (jak później doczytałem w LP, oficjalna rezerwacja kosztuje ponad 35 €, kara jest znacznie wyższa). Podczas tego marszu miałem szczęście spotkać łosie, a także przyglądnąć się, jak olbrzymie łososie (ponad 1 metr długości) pokonują progi wodne akrobatycznymi skokami, pnąc się w górę rzeki. Przy wodospadach na Russian River (koło Russian Camp przy głównej drodze Sterling Hwy), znajduje się świetny punkt widokowy na skaczące w górę kaskad łososie. Jest tu tłocznie, ale jest na co patrzyć, jeśli tylko jesteśmy tu w sezonie, tzn. lipiec/sierpień. Szedłem dalej wzdłuż rzeki, gawędząc z licznymi wędkarzami i podziwiając ich zdobycze.

Później spędziłem noc w mieście Anchorage, gdzie spałem u dealera „trawki” i fanatyka broni maszynowej, który zamawiał dynamit przez telefon – jak pizzę, z dostawą do domu! Alaska jest jedynym stanem USA, gdzie posiadanie marihuany jest legalne. Wystarczy zaledwie godzinny spacer z centrum Anchorage do Earthquake Park, gdzie praktycznie mamy gwarancje spotkania łosi. Fakt, te wielkie ssaki chodzą sobie po parku i nie reagują na obecność ludzi, możemy im się spokojnie z bliska przyglądać. Ostrożnie jednak, to nadal dzikie masywne zwierzęta.

Wybrałem się do Denali NP, gdzie panuje opinia, iż bez wcześniejszej kilkumiesięcznej rezerwacji nie ma szans na treking w ładniejszych częściach tego parku. Park Denali podzielony jest na 43 różnej wielkości sekcje, w których limitowana jest liczba osób (od 4 do 12) mogąca nocować na danym obszarze tego samego dnia. Tzn. spacerować może kto chce, ale na nocleg mogą zatrzymać się tylko osoby z aktualnym zezwoleniem w danym sektorze. Aby je uzyskać należy udać się do biura parku, dużo wcześniej przed 7 rano i czekać w kolejce na bezpłatne zezwolenia. Strażnicy mają tablicę z wypisanymi wszystkimi sektorami parku i ilością wolnych miejsc na nocleg na następnych kilka dni. Ja byłem zainteresowany trekingiem w wysokogórskiej części parku, gdzie limit osób wynosił maksymalnie 4 osoby na dzień. Na szczęście w jednym z sektorów rezerwacje miała grupa 3-osobowa, więc 1 miejsce było wolne, gdyż niewielu jest tu chętnych na samotną wędrówkę. A więc udało mi się – dostałem zezwolenie na 3-dniowy treking w sektorze 18, w pobliżu najwyższej góry Ameryki Północnej – McKinley. Ten gigantyczny masyw wzbija się ponad otaczającą okolicę ponad 5000 metrów (dla porównania Mt.Everest ma tylko ponad 3000 metrów wysokości względnej). Przed wyjściem w teren jeszcze zobaczyłem obowiązkowe video o misiach i ekologii oraz zakupiłem mapę (6 €) interesujących mnie sektorów. Nie zawsze liczmy na GPS, przy gęstych chmurach i pomiędzy skałami może nie odbierać sygnałów satelitarnych, a baterie też mają ograniczoną żywotność, szczególnie przy niskich temperaturach. Dobra umiejętność posługiwania się mapą topograficzną i kompasem jest rzeczą nieodzowną. Po pierwsze, aby się nie zgubić, po drugie, aby spać tylko w obrębie własnego sektora oraz po trzecie, aby nie wejść na teren „zakazany” dla ludzi (ze względu na zwiększoną ilość dzikiej zwierzyny). Złamanie zasad wiąże się z wysokimi karami pieniężnymi. Ostatecznie zostawiłem w automatycznych schowkach (0.5 €) w biurze parku sporą zbędną część bagażu, odebrałem kontener do przechowywania żywności (BFRC), zakupiłem bilet wstępu i bilet autobusowy, aby dojechać w pobliże sektoru. Na teren parku można wjechać własnym samochodem, ale tylko kilka kilometrów, dalej trzeba już korzystać z publicznego transportu (przynjamniej w sezonie letnim). Bardzo popularną formą zwiedzania są również rowerowe eskapady. Cena autobusu zależy od naszego celu, ale maksymalnie zapłacimy 32 € do Wonder Lake (końcowy przystanek), gdzie jedzie się z Visitor Centre normalnym autobusem (nie dla trekingowców) aż 11 godzin w obie strony. Ja, jako że posiadałem zezwolenie na treking, mogłem skorzystać z szybszego (krótsze i rzadsze przystanki) i tańszego autobusu dla trekingowców – Camp Bus za 23 €. Już sam dojazd w głąb parku przysparza sporo emocji, gdyż poza pięknymi widokami na góry Alaska Range mamy okazję podziwiać tutejszą zwierzynę, która nie reaguje na warkot silnika. Miałem szczęście zobaczyć karibu, łosie, wilka oraz całkiem z bliska – niedźwiedzie. Po 2 godzinach tej ciekawej przejażdżki, cały podekscytowany wysiadłem z autobusu i ruszyłem przed siebie.

Kolejna super sprawa – nie ma szlaków, idziesz gdzie chcesz, a rwące lodowate górskie potoki pokonujesz bez mostów. Do przekraczania rzek warto mieć z sobą sandały na zmianę, gdyż później nieprzyjemnie maszerowałoby się w przemokniętych butach. Chociaż sandały też mają swój minus, gdyż stopy sztywnieją i aż bolą od zimna lodowatych strumieni. Muszą być jednak dobrze umocowane na nodze (klapki odpadają), strata obuwia wiąże się z ryzykiem poślizgnięcia lub skaleczenia. Wybór miejsca do przejścia rzeki też jest bardzo ważny – najwęższe miejsce ma zwykle najsilniejszy nurt, a szersze może okazać się zbyt głębokie. Rzućmy kamień, aby sprawdzić głębokość, a do asekuracji przeprawy używajmy kijków teleskopowych lub patyka. Idźmy na ukos, przodem pod prąd rzeki, z rozpiętym pasem biodrowym plecaka, umożliwiającym w razie upadku szybkie zrzucenie bagażu, unikając tym samym przytopienia. Drugiego dnia po wietrznej nocy miły widok na dzień dobry – na sąsiednim wzgórzu pasła się karibu z małym. Podążałem według mapy topograficznej, lecz coś tu nie gra. Jak się okazało, lodowce sporo się przesunęły przez ostatnie 50 lat, więc moja mapa nie była już aktualna. Sporo więc nadkładałem drogi, a ponieważ nie cierpię się wracać, a nie chciałem też wpaść w szczelinę, zacząłem wdrapywać się po stromych piargach. Trzeba jednak uważać, gdyż spora część zbocz pokrytych kamieniami to lodowa skorupa. Czasami lepiej zawrócić niż zjechać kilkaset metrów w dół. Widok z zdobytych dwutysięcznych szczytów wynagradzał trud wspinaczki, chociaż sam McKinley nie odsłonił się (chmury). Maszerując ostatniego dnia, zobaczyłem niedźwiedzia na odległym zboczu górskim. Ze sporej i bezpiecznej odległości przyglądam się przez obiektyw jak zajada jagody. Nagle misiu zniecierpliwił się i podbiegł do góry, dał znak małemu, a ten po prostu zwinął się w kulkę i stoczył do matki – to było piękne. Myślałem, że chodzi o mnie, lecz to wilk zbliżał się do nich. Po tym wszystko wróciło do normy i każdy z nas poszedł w swoim kierunku. Zadowolony szedłem dalej, a myślami byłem gdzieś na innej planecie. Z jednej strony mam rzekę i otwartą przestrzeń, a z drugiej lodowiec, tak więc wydawało mi się, że wszystko mam pod kontrolą. Myliłem się. Niespodziewanie od strony lodowca coś się poruszyło i zza krzaka, tuż za mną, wybiegł niedźwiedź grizzly. Ze strachu znieruchomiałem na 2 sekundy, serce waliło mi jak Dzwon Zygmunta. Odwróciłem się do niego twarzą i chociaż nie było to łatwe, starałem się zachować spokój. Zacząłem więc powoli mówić do misia grubym głosem i wymachiwać rękoma nad głową, abyniedźwiedź wiedział, że jestem duży i się go nie boję. grizzlyCałemu przedstawieniu przyglądał się z boku, stojąc na tylnych łapach mały misiu, biorąc lekcję od matki. A grizzly patrzyła, otworzyła pysk i ruszyła w moim kierunku. Na szczęście zatrzymała się po 2 krokach – markowała atak, aby sprawdzić moją reakcję. Adrenalina szalała, wszystko działo się zbyt szybko, a dzieliło nas niecałe 10 metrów. O wyciągnięciu pieprzu w aerozolu nawet nie myślałem. Cały czas powoli cofałem się, potykając niezdarnie o nadbrzeżne kamienie. Nadal mówiłem misiowi jakieś głupoty, prosząc go o rozsądek i rozwagę. Niedźwiadek posłuchał i postanowił mnie nie rozszarpywać – odszedł, a ja poczułem ogromną ulgę. Spełniło się moje marzenie – spojrzałem bestii prosto w oczy. Szedłem cicho i pod wiatr, więc grizzly nie mógł mnie usłyszeć, ani wyczuć – zbliżał się intruz, więc bronił małego. Myślę jednak, że była to jedna z najpiękniejszych chwil mojej podróży. Niedaleko, parę godzin później jakiś misiu zaatakował i zranił innego samotnego wędrowca, więc ten region parku natychmiastowo zamknięto dla zwiedzających. A ja za karę podjadałem misiom jagody, których było mnóstwo.

Na kempingu koło bramy parku można wykupić sobie prysznic za 4 €, lub jak ja, mieć szczęście i trafić na moment, gdzie ktoś nie zamknął po sobie kabiny i szybko się wykąpać, zanim następny przyjdzie tu z kluczem do prysznica. Później pytam się dozorcy, czy nie wie gdzie muszę iść, aby legalnie przespać się we własnym namiocie poza terenem parku i kempingu. Jego reakcja była taka miła – dał mi po prostu miejsce kempingowe, zaoszczędziłem więc 23 € (każdy następny nocleg kosztuje taniej). Jak to bywa na zorganizowanych kempingach, mamy do dyspozycji zabezpieczone przechowalnie jedzenia. Nie musimy się obawiać złodzieji, tu nikt nie rusza nie swojego.

most na rzece JukonNastepnie odwiedziłem miasto Fairbanks, z ciekawym Muzeum Alaski. W bibliotece i w centrum informacji turystycznej można skorzystać z bezpłatnego internetu. Jeśli znajdziemy się w Fairbanks pomiędzy wrześniem a kwietniem, to mamy spore szanse zobaczyć zorze polarne – miasto to jest światową stolicą tego naturalnego widowiska, występującego około 240 razy rocznie. Dalej na północ aureole już się tak często nie ukazują. Jest to środek interioru, także zimą temperatura również jest ekstremalna, znane są przypadki przymarznięcia samochodów do podłoża. Zapuszczam się coraz bardziej w górę mapy, gdzie niestety w tym roku szaleją potężne pożary lasów, więc widoczność i oddychanie są znacznie utrudnione. Dalej prowadzi już tylko jedna droga, szutrowa Dalton Hwy, będąca własnością rafinerii i jeszcze do niedawna zamknięta dla publiczności (do 1994r). Wkraczam w tundrę, pożary się więc kończą ze względu na brak drzew, lecz za to znowu uaktywniają się dokuczliwe komary i gryzące muchy – tak tną, że opuchła mi cała kostka, sprawiała ból przy chodzeniu. Na szczęście maszerować dużo nie muszę, bo na północ prowadzi tylko jedna kilkusetkilometrowa droga z kilkunastoma zabudowaniami. Ruch ekstremalnie mały, więc czasami zasypiam sobie na poboczu, aby po kilku godzinach zatrzymać pierwszy samochód (nie liczę ciężarówek z oil company, gdyż te zabierać pasażerów nie mogą). Przekroczyłem rzekę Jukon jej klasycznym drewnianym mostem, a później Koło Podbiegunowe, gdzie spędziłem noc. Następnie już tylko małe osady (kilka domków), a ciekawe amatorskie zdjęcia z okolicznych atrakcji (misie polarne, zorze, zasypane śniegiem ciężarówki itp) można zobaczyć w Coldfoot. W tej okolicy czasami amplituda roczna wynosi ponad 100stC – temperatura latem osiąga blisko plus 40stC, a pół roku później minus 60stC. Kolejny zatrzymany autostop to pracownik motelu nad Jukonem, który zjechał z głównej drogi i pokazał mi dzikie puste tereny pasma Brooks Range, wiele dowiedziałem się od Jima o tutejszym życiu. Te ogromne połacie bagien i gór znajdują się już na terenie parku Narodowego Gates of the Arctic. Na koniec dał mi skuteczniejszy środek przeciw komarom (DEET 100%), usmażył świeżą rybę z Jukonu oraz zaprosił na poczęstunek w Yukon Station w mojej drodze powrotnej (skorzystałem). Poznałem wielu niesamowitych ludzi podwożących mnie swoimi autami (w tym również cywilizowani eskimosi). Ich życzliwość oraz piękno tutejszej przyrody spowodowała, że zakochałem się w Alasce…

Nareszcie dotarłem do końca drogi w Deadhorse, przemysłowego miasteczka, gdzie może przebywać nawet do 8 tysięcy ludzi (zależnie od sezonu). W najtańszym hotelu pracowniczym miejsce w dormitorium kosztowało 65 €, a sam prysznic aż 10 €, podobnie zresztą jak na całej trasie z Fairbanks. Nie było wyboru, rozbiłem namiot między hotelem a lotniskiem. Poza tym znajdował się tu jeszcze sklep z pamiątkami, poczta i przemysłowe hangary. Na szczęscie w hotelach było rewelacyjne jedzenie, ucztowałem więc do oporu. A było czym, gdyż popularne są tu „szwedzkie stoły”, czyli jesz ile zdołasz, jakościowo są na najwyższym poziomie – cena za śniadanie 10.5 €, obiadokolacja 18.5 €. Spędziłem na Alasce kolejną noc bez zmroku, lecz tym razem słońce w ogóle się nie schowało. Przy jednej z zatok siedziałem sobie w okularach przeciwsłonecznych od godziny 2 do 4 w nocy i spoglądałem na północ, gdzie nisko nad horyzontem pomarańczowa tarcza druga w nocy, Deadhorsenaszej najbliższej gwiazdy ogłaszała zachód i wschód w tym samym momencie. Od lat chciałem coś takiego zobaczyć. Nie było innego sposobu dostania się nad ocean, jak tylko z wycieczką oprowadzającą po rafinerii. Pieszo nie można ze względu na środki bezpieczeństwa antyterorystycznego, jak i zagrożenia misiami polarnymi (tego lata widziano już ich 7 w pobliżu rafinerii). Rano więc z wycieczką w towarzystwie uzbrojonych ochroniarzy wjechałem na teren oil company w Produe Bay, aby dostać się nad Ocean Arktyczny (czy jak kto woli – nad Morze Beauforta). Tam ujrzałem koniec drogi – cel mojej trasy. Przede mną już tylko woda i Arktyka. Wskoczyłem popływać do zimnej wody (5stC) i tym samym zakończyłem oficjalną część podróży.

noclegi – nie ma tutaj akomodacji dla budżetowego podróżnika, nie płaciłem więc za żaden nocleg, gdyż wszystkie z nich spędzałem „na dziko” we własnym namiocie.

Jak to w USA, płacimy za miejsce na kempingu, a nie od osoby. Stawka wynosi około 10 € za namiot, 30 € za samochód.

Dormitoria w dużych miastach rozpoczynają się od 20 € za noc, przy czym w Deadhorse było już 3-krotnie drożej.

transport – podróżowanie po Alasce jest niezmiernie drogie. Greyhound już tu nie operuje, a rzadko kursujący inni operatorzy żądają sporo – przykładowo za przejazdy z Anchorage: do Fairbanks 112 €, do Whitehorse (Kanada) 165 €, do Seward 35 €. Z Fairbanks można tzw. shuttle bus jechać na północ nawet słynną żwirową Dalton Hwy, bilet powrotny do Deadhorse nad Oceanem Arktycznym kosztuje około 250 €.

Organizowane są również wycieczki do Deadhorse, przejazd z 2 noclegami na trasie i wyżywieniem oraz przelot z powrotem do Fairbanks za „zaledwie” 649 €. Wypożyczalnie samochodów są drogie, a większość firm i tak nie zgadza się na przejazdy drogą kamienistą. Także własny samochód jest dobrym rozwiązaniem, jak i bardzo popularne „domy na kółkach”, czyli samochody kempingowe (tutaj znane jako RV). Palą sporo, ale oszczędzamy na drogim jedzeniu i akomodacji – jeśli tylko podróżujemy w większej grupie, to nie jest to taki zły pomysł.

Ja oczywiście wybrałem najoszczędniejszy wariant, a mianowicie austostop.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u