Uganda, Burundi, Rwanda – Marysia Wejs-Domżalska, Sebastian Domżalski

Uganda, Burundi, Rwanda

Marysia Wejs-Domżalska, Sebastian Domżalski

Opisany poniżej wyjazd był częścią dłuższej podróży po Afryce. Z tego względu nie podajemy informacji dotyczących transportu do/z regionu.

Wszystkie podane ceny pochodzą z października/listopada 2007 roku i podane zostały w przeliczeniu na jedną osobę (chyba, że zaznaczono inaczej).

Przez pierwsze 2 tygodnie podróżowaliśmy w 4 osobowej grupie, a resztę czasu już tylko we dwójkę.

Zdjecia z wyjazdu oraz bardziej szczegolowy opis znalezc mozna na www.bastazja.pl

Trasa:

[Uganda] Jinja – Kampala – Masindi – Murchison Falls – Kampala – Fort Portal – Nkurumba – Fort Portal – Queen Elizabeth National Park –  Kichichi – Sesse Islands – Kampala – Kyotera – Mutukula – [Tanzania] – Biharamulo – Muleba – Kabanga – [Burundi] – Muyinga – Bużumbura – Rusizi National Park – Saaga Beach – Rutovu – Gitega – Gishora –  Bugarama –  Banga – Buramiro – Kayanza – [Rwanda] – Butare – Kigali – Gisenyi – Ruhangeri – [Uganda] – Mgahinga National Park – Kabale – Lake Bunyonyi – Kampala – Entebbe

Wizy:

-Ugandy (50 USD) – do zdobycia na granicy. Nie ma wiz tranzytowych.

– Rwanda (60 USD) – wizę można dostać na granicy tylko po wcześniejszym wypełnieniu elektornicznej aplikacji dostępnej na stronie internetowej www.migration.gov.rw

– Burundi (20 USD) – na granicy można dostać 3- dniową wizę tranzytową, którą później należy przedłużyć w Bużumburze (10 USD) – dokładny opis w dzienniku podróży.

Pieniądze:

Uganda  (1 USD = 1750 USh), Rwanda (1 USD = 545 Rfr), Burundi (1 USD = 1150 Bfr). We wszystkich 3 państwach nie ma większego problemu z wymianą dewiz. Regułą jest, że podczas gdy dolary i euro najlepiej sprzedać w kantorach, to w przypadku pozostałych walut badziej atrakcyjny kurs oferują banki. Z bankomatu pieniądze wypłacić można tylko w Ugandzie.

Srednie koszty:

Uganda = 32 USD

Rwanda = 25 USD

Burundi = 22 USD

Dziennik podróży:

15.10. Busia – Jinja

O poranku przekraczamy granicę (wizę dostajemy na granicy). W banku Stanbic wymieniamy 10 USD. Przejazd minibusem, zwanym w Ugandzie matatu, z granicy do Jinjy zajmuje 2h (6000 USh). Po dotarciu do Nile River Explorers Backpackers (NREB) dowiadujemy się, że dwójka znajomych, z którymi mieliśmy się spotkać już przyjechała i dziś jest na raftingu (95 USD). Będą nocować na położonym 6 km za miastem kempingu NREB. Możemy się tam zabrać darmowy transportem o 17-tej. Mamy więc czas, żeby skoczyć do miasta: coś przekąsić, wypłacić pieniądze z bankomatu i zrobić małe zakupy. Koło 18-tej lądujemy na drugim kempingu, gdzie spotykamy naszych przyjaciół.Wieczorem oglądamy film z raftingu – robi wrażenie.

16.10. Jinja – Masindi

Rano darmowym transportem wracamy do Jinjy. Zostawiamy bagaże na kempingu NREB i idziemy obejrzeć źródła Nilu (5 000 USh), czyli dość szeroko rozlane ujście rzeki z jeziora Wiktorii. Wracamy na kemping po bagaże i piechotką do centrum. Po drodze, zatrzymuje się jakiś minibus, naganiacz pyta, czy jedziemy do Kampali. Tym sposobem w ciągu 2,5 h dostajemy się do stolicy (3 000 Ush). Tam przedostajemy na drugi dworzec, gdzie łapiemy  minibusa do Masindi (10 000 USh). Droga jest fatalna, przejazd zajmuje 5 i pół godziny. Wysiadamy totalnie wymięci. Śpimy w hotelu Buma (5 000 USh).

17.10. Masindi – Murchison Falls

Rano wyruszamy na poszukiwanie Yebo Tours – agencji polecanej w przewodniku Brandt. Właściciel proponuje nam wynajęcie samochodu z kierowcą na 2 dni za 160 USD + 85 USD dopłaty na paliwo. Mamy jeszcze chwilę, żeby zjeść śniadanie w naszym hotelu (dla jednej osoby wliczone w cenę naszego czteroosobowego pokoju!), robimy zakupy (w mieście towarów jest raczej mało i do tego drogie) i ruszamy. Jest punkt 10-ta. Po godzinie jesteśmy przy bramie  parku. Wejście na dwa dni / jedną noc kosztuje 25 USD. Najpierw jedziemy obejrzeć wodospady. Mamy akurat tyle czasu, aby szybkim krokiem zrobić tzw. nature walk, czyli spacer z przewodnikiem do stóp wodospadu. Widok rzeczywiście robi wrażenie, choć 10 USD za tę atrakcję to trochę za dużo. Następną godzinę spędzamy w samochodzie pędząc na łódkę, która  odpływa o 14 (20 USD). Rejs trwa 3,5 h, pierwsze dwie h płyniemy pod prąd blisko brzegu podziwiająch mnóstwo hipopotamów, krokodyle, bawoły, słonie, antylopy i różne ptaki. Wracamy z prądem szybko środkiem rzeki, więc zwierząt już za dużo nie widać. Na nocleg zostajemy w Red Chilli Camp (początkowo planowaliśmy tzw. bush camping, czyli nocleg na dziko, trzeba to jednak załatwić wcześniej, bo konieczny jest ranger do ochrony przed dziką zwierzyną). Na kempingu kręcą się dzikie świnie, a w nocy pojawiają się dodatkowo hipopotamy!

18.10. Murchison Falls

Pobudka ustalona na 5:30 kończy się wstaniem o 6-tej, ale i tak dajemy radę wyjechać o 6:30 na poszukiwanie zwierzyny. Udaje nam się zobaczyć: sporo antylop, słonie, kilka stad żyraf, bawoły i 4 lwy, a także sporo różnych ptaków. Na lunch wracamy do Red Chilli.  O 12:30 wyruszamy tropić szympansy (20 USD). Przejazd zajmuje nam 1,5 godziny. Pierwszą godzinę spacerujemy po tropikalnym lesie, idąc po wyciętych specjalnie w tym celu ścieżkach. Dopiero po  długim czasie  udaje się nam dostrzec pierwszego samca, potem wytrapiamy kolejnego, ale szybko go straszymy, trzeciemu możemy się spokojnie przyjrzeć. Podsumowując, spacer po dżungli i tropienie szympansów jest bardzo miłym doświadczeniem. Wracamy do bazy trochę spóźnieni, wsiadamy do samochodu i ruszamy w stronę Masindi. Ponownie nocujemy w Buma Hotel.

19.10. Masindi – Fort Portal

Najszybsza droga z  Masindi do Fort Portal wiedzie przez Kampalę.  Na szczęście do stolicy wracamy inną drogą (przez Hoimę) i dzięki temu podróż jest znacznie bardziej znośna niż z Kampali do Masindi. W Kampali dość szybko przesiadamy się na autobus do Fort Portal. Droga jest super więc koło 16-tej jesteśmy na miejscu. Z dworca idziemy na skzyżowanie, z którego odjeżdżać mają samochody do Lake Nkurumba Community Campsite i po chwili znajdujemy shared taxi do kempingu (30 min, 2500 USh). Na kempingu  robijamy namioty z widokiem na Ruwenzori i kraterowe jezioro.

20.10 Nkurumba

Rano zwijamy namioty i na wypożyczonych rowerach jedziemy zwiedzać plantację herbaty. Rowery są w słabym stanie, ale na szczęście w nocy nie padało, więc jakoś dają radę. Do plantacji jest ok 1.5 h drogi. Na miejscu podziwiamy herbaciane pola i zwiedzamy  fabrykę, gdzie próbujemy kilku rodzajów herbaty. Do kempingu wracamy okrężną drogą, co okazuje się pomysłem chybionym (wzgórza, wzgórza i jeszcze raz wzgórza). Uprzejmy kierownik ośrodka dzwoni dla nas po transport. W Fort Portal decydujemy się zostać w bardzo przyzwoitym (ciepła woda, moskitiera) i tanim hotelu Continental.

21.10. Fort  Portal – Mweya (Queens Elizabeth Park)

Rano wstajemy wcześnie z nadzieją na szybki wyjazd w kierunku wiosek Pigmejów. Niestety plany krzyżuje nam pogoda. Zamiast do Pigmejów decydujemy się jechać do Kasese, gdzie mamy nadzieję na znalezienie jakiegoś rozsądnego transportu na safari w Queens Elizabeth National Park. Jak się okazuje jesteśmy jednak w błędzie. Oba biura turystyczne w mieśce są zamknięte (jest niedziela). Postanawiamy więc jechać dalej do Katunguru. Tam zaraz po wyjściu z minibusa spotykamy kierowcę, który choć nie ma samochodu z napędem 4×4 twierdzi, że bez problemu nie tylko dowiezie nas do Mweya (za 5 000 USh), ale także zabierze nas na dwa obiazdy parku (w tym jeden do Ishahy). W Mweyi orientujemy się, że nie ma zbyt dużych szans na wypożyczenie samochodu z napędem na 4 koła. Postanawiamy więc zaryzykować i umawiamy się z naszym kierowcą na jutrzejsze safari + jeszcze jedno safari następnego dnia (w okolicy Ishashy) łącznie za 300 000 USh (na 4 osoby). Koło 4-tej zaczynamy rozbijać się na kempingu. Poza nami jest jeden namiot, kilka dzikich świń i hipopotam (!).   Zabezpieczamy też całe nasze wyżywienie (żeby nie zjadły go dzikie świnie) wieszając je na drzewie. Potem idziemy do Visitor’s Center. Kolację jemy w Tembo Canteen (jedzenie dobre, ale porcje raczej głodowe).

22.10. Queen Elizabeth

Zgodnie z umową nasz kierowca pojawia się przy namiotach o 6:30. Niestety pogoda nie jest najlepsza. Zwierząt też w sumie nie widzimy zbyt dużo, ale warto było pojechać choćby po to by ujrzeć 4 lwy. Po za  tym widzimy też kilkadziesiąt antylop, stado bawołów, kilka słoni, mangusty i żurawia. Nasz samochód w zasadzie bez zarzutu daje sobie radę na parkowych drogach. Koło 10-tej wracamy do obozu, zjadamy śniadanie i relaksujemy się w oczekiwaniu na przejażdżkę łódką (20 USD). Ta okazuje się być zdecydowaną atrakcją dzisiejszego dnia. Po pierwsze, trochę się rozpogadza. Po drugie, widzimy znacznie więcej zwierząt niż w czasie porannego objazdu. Wieczorem z braku lepszego pomysłu idziemy do Tembo Canteen.

23.10. Queen Elizabeth

Koło 8-mej zgodnie z umową pojawia się nasz kierowca, pakujemy nasze bagaże i jedziemy do Katunguru. Tam zjadamy śniadanie i jesteśmy gotowi na przejazd w okolice Ishashy. Droga jest całkiem w porządku (choć w paru miejscach nasz samochód ma delikatne problemy). Po 3 h przejazdu docieramy do bramy parku i zaczynamy objazd w poszukiwaniu lwów, które w tej okolicy mają dziwny zwyczaj wspinania się na drzewa. Po 30 minutach poszukiwań dosłownie wjeżdżamy na lwicę. Prawie godzinę spędzamy przyglądając się jak krąży strasząc stado antylop, jakby specjalnie dla nas wspina się nawet na chwilę na drzewo. Usatysfakcjonowani jedziemy do Ishasha Camp i po krótkiej przerwie decydujemy się jeszcze na przejechanie North Circut. Strzał w dziesiątkę. Nie dość, że poprawia się pogoda, to widzimy mnóstwo zwierząt, zwłaszcza antylop. Inny jest też w tej części parku krajobraz. Zupełnie nie ma innych turystów, co znacznie zwiększa komfort oglądania zwierząt. Koło 15-tej zaczynamy wyjeżdzać w parku w kierunku małej miejscowości o nazwie Kihihi (z niej jutro będziemy mieli bezpośredni transport do Masaki). Wybór hoteli w Kichichi ogranicza się właściwie do dwóch (oba o najniższym standardzie).

24.10. Kihihi – Sesse Islands

Zbieramy się przed 6-tą by zdążyć na autobus do Kampali, którym chcemy się dostać do Masaki. Odjazd jest rzeczywiście punktualny, a po 4-ech godzinach przejeżdżamy przez Mbarare. Koło 12:30 lądujemy na obwodnicy Masaki i stamtąd idziemy na dworzec autobusowy w Nyendo skąd koło 14-tej odjeżdżamy bezpośrednim busikiem do Kalangala (godziny odjazdu powiązane są ściśle z godzinami płynięcia promu na Sesse Island) – 9 000 Ush. Kierowca wyraźnie lubi sardynki, bo upychaniu pasażerów nie ma końca. W szczytowym momencie mamy w 14 osobowym busie 24 osoby. Kempingu Hornbill, na którym decydujemy się przenocować położony jest 25 minut od miasta (cały czas główną drogą w dół).

25.10. Sesse Islands

Rano możemy się przekonać, jak super położony jest nasz kemping: tuż przy plaży, w cieniu palm i zaraz na skraju dżungli. Po śniadaniu idziemy na nabrzeże promowe, gdzie wypożyczamy drewnianą łódkę (2 500 Ush od osoby za 4h).

26.10. Sesse Islands

Rano okazuje się, że pod naszym namiotem są termity, musimy się ratować przenosinami w inne miejsce, bo te bezwzględne stwory nie mają podobno żadnych oporów przed przegryzaniem tworzyw sztucznych.  Koło 11-tej wychodzimy na 3 godzinny spacer najpierw brzegiem jeziora, potem po okolicy Kalangali.

27.10. Sesse Islands – Kampala

Prom do Entebbe  odpływa o 8-mej (10 000 Ush). Na miejscu lądujemy o 11:20, przesiadamy się na matatu do Kampali, stamtąd minibusem (bez sensu, bo na naszą czwórkę niewiele drożej wyszedł by przejazd taksówką) jedziemy do Backpackers Hostel (800 Ush). Zostawiamy bagaże w przechowalni i boda-boda przedostajemy się do Kasumi Tombs, grobów ugandyjskich królów. Miejsce jest ciekawe, ale głównie z historycznego punktu widzenia, bo do zobaczenia jest tam bardzo niewiele.

28.10. Kampala – Kyotera

Dzień pożegnanie z naszymi przyjaciółmi. Od 11-tej znów podróżujemy we dwójkę. Korzystamy z Internetu w hostelu, zjadamy lunch i jedziemy na dworzec matatu, skąd minibusem jedziemy do Kyotera (niedaleko od granicy z Tanzanią w Mutukuli) –  (8 500 USh, 3h). Na miejscu znajdujemy tani hotel Colombo Guest House (pokój za 10 000).

29.10. Kyotero – Muleba

Koło 9-tej wychodzimy z hotelu i idziemy łapać transport do granicy. Pojazd znajdujemy szybko, ale czekanie na komplet (9 pasażerów w 5 osobowym samochodzie) zajmuje nam ponad godzinę. Na granicę docieramy więc po 11-tej i po kilku minutach jesteśmy w Tanzanii. Nasza poprzednia wiza jest jeszcze ważna (Na mocy umowy państw Unii Wschodnioafykańskiej możemy po wyjechaniu z danego kraju, np. Tanzanii ponownie przekroczyć granicę tego kraju wykorzystując starą wizę, o ile jej termin ważności nie wygasł). Tuż za granicą trafiamy na samochód, który dowozi nas do Bukoby (1,5 h). Tam okazuje się, że transport do Biharamulo będzie dopiero jutro. Jedyne co nam pozostaje do jechać do Muleba (w połowie drogi) i tam łapać coś dalej. Tak też robimy, ale po dojechaniu na miejsce (1,5 h) okazuje się, że transport na południe będzie dopiero jutro. Próbujemy jeszcze przez chwilę łapać stopa, ale bez powodzenia.

30.10. Muleba – Muyinga (Burundi)

O szóstej rano stawiamy się na dworcu. Ponieważ nie ma jeszcze  autobusu decydujemy się na przejazd minibusem (7 000 TSh). Podróż do Biharamulo trwa trzy godziny, po drodze mijają nas autobusy, które znacznie lepiej radzą sobie z dziurami na drodze. W Biharamulo przesiadamy się na osobówkę do Lusahunga (3 000 Tsh). Po godzinie jesteśmy na miejscu, gdzie łapiemy stopa na dalszy odcinek trasy (do rozwidlenia w kierunku Ngara (5 000 Tsh). Stamtąd za 2 500 Tsh jedziemy dzieloną taksówką do Ngara. Tam po kilku minutach oczekiwania i pojawia się następny samochód (i komplet czyli 9-cioro pasażerów w 5 os. samochodzie) do Kabanga (1 500 Tsh). Tu niestety mamy przestój, bo nie ma pasażerów. Do tanzańskiego punktu kontrolnego jest co prawda tylko 3 km, ale potem jeszcze 5 km pasa ziemi niczyjej. Kierowcy oferują podwózkę za 5 tys., a motocykliści za 4 tys. (za dwie osoby). Trochę sporo jak za tak krótki odcinek. Postanawiamy ich przeczekać i idziemy coś zjeść i rzeczywiście po chwili pojawia się taksówkarz z ofertą podwiezienia za 3 tys. Bierzemy. Formalności po stronie tanzańskiej są niewielkie. Trochę dłużej schodzi nam po stronie Burundi, ale bez problemu dostajemy 3-dniową wizę tranzytową (20 Usd), podobno można ją przedłużyć w Bużumburze. Wymieniamy pieniądze (kurs 1USD = 1060 Bfr, a 1 Tsh = 0,85 Bfr). Bierzemy taksówkę do Muyinga, ponad 20 km od granicy za 2000 Bfr\os., kierowca zbiera innych pasażerów po drodze. W mieście od razu kupujemy bilety na jutro na autobus do Bużumbury. Jakiś miły i bezinteresowny pan prowadzi nas do taniego guest house’u. Wybór jest spory. Ostatecznie dostajemy ogromny pokój z łazienką i królewskim łożem w City Guest House za 10 tys. Popołudnie spędzamy spacerując po mieście. Wieczorem przestawiamy zegarki i idziemy spać.

31.10. Muyinga-Bużumbura

Z Muyingi odjeżdżamy kwadrans po 7-mej. Droga prowadzi prawie wyłącznie przez góry. Kierowca jedzie jak szalony i dzięki temu do stolicy docieramy parę minut po 10-tej. Od razu ruszamy na poszukiwanie opisywanego w LP hotelu Le Doyen. Najtańsze pokoje kosztują 10 000. Mamy sporo szczęścia, bo akurat jakiś się zwolnił. Zostawiamy bagaże i idziemy wymienić pieniądze do Banque du Commerce na ulicy Chaussee Prince Rwagasore. Kurs funta jest lepszy niż w położonym naprzeciwko banku kantorze. Wymiana zajmuje 30 min. z powodu kolejki do kasy. Nasz następny cel to urząd imgracyjny (Ministere de l’ Interieur et de la Securite Publique…, Chaussee Prince Rwagasore naprzeciwko Rue de l’Amitie). Dostajemy do  wypełnienia 2 formularze, dołączamy po zdjęciu, kserujemy dwie strony z paszportu i kwitek z granicy. Wiza będzie gotowa za dwa dni. Idziemy więc do informacji turystycznej, gdzie kupujemy pocztówki i otrzymujemy kompleksową informację po angielsku. Następnie odwiedzamy muzeum Vivante. Z przewodnikiem oglądamy kilka ospałych krokodyli, węże i fajną chatkę królewską w części historycznej.

01.11 Bużumbura

Rano jedziemy do rezerwatu Rusizi (minibus 350 BFr), położonego 10 km od Buż, tuż przy granicy z Kongo. Wysiadamy tuż za charakterystycznym mostem, obok znajdują się budynki parkowe. Za 3000 BFr od osoby dostajemy przewodnika (tylko francuski) i stażnika na 1 h i 15 min. spacer, podczas którego podziwiamy krokodyla i hipopotamy. Trudno to jednak nazwać prawdziwą przygodą, szczególnie po pełnych zwierząt parkach w Ugandzie. Po spacerze wracamy w stronę miasta, w połowie drogi zatrzymujemy się nad jeziorem na plaży Saga. Wzdłuż plaży ciągną się hotele i restauracje, niektóre dość luksusowe. Można się też kąpać, oczywiście pamiętając o bilharzii. Po południu jesteśmy z powrotem z stolicy. Mamy jeszcze czas by pojechać do Ruziba, skąd jest tylko 10 min piechotą (na południe wzdłuż drogi) do kamienia upamiętniającego słynne spotkanie Stanley’a i Livingston’a w 1871 r. Jak na jedną z największych atrakcji turystycznych kraju jest tam niewiele – kamień i przyjemny widok. Zjadamy pyszną i tanią kolację (stek z frytkami) w Super Internet & Restaurant.

02.11. Bużumbura –  Rutovu

Ranek rozpoczynamy od wizyty w urzędzie imigracyjnym. Pół godziny czekania, 10 USD od osoby i mamy przedłużone wizy o 10 dni. Wracamy do hotelu, zabieramy bagaże i idziemy w okolice biura Kenya Airways, skąd dwa razy dziennie odjeżdżają dzielone taksówki do Rutovu (koszt 5000). Kiedy docieramy na miejsce okazuje się, że jest już tylko jedno wolne siedzenie. Na szczęście jest alternatywa. Musimy pojechać 5 km za miasto do Musagi, skąd odjeżdżają minibusy od Rutany (po drodze przejeżdżają kilka kilometrów od Źródła Nilu). Minibus do Musagi z marketu kosztuje 200 fBr (trzeba wysiąść przy Musaga station). Na miejscu dość łatwo znajdujemy busika do Rutany, podróż kosztuje 4500 na osobę, można dopłacić 2000, żeby dojechać do samej miejscowości, a nie do krzyżówki. Już po godzinie minibus się wypełnia, podróż trwa ponad dwie godziny, droga jest dobra choć kręta. Wysiadamy na rozjeździe ze znakiem Source du Nil. Asfalt prowadzi nas przez spokojne wzgórza aż do źródeł Nilu – tych wysuniętych najbardziej na południe. Same źródła to mokra skała i kawałek rury PCV. Na pobliskim wzgórzu stoi niewielka piramida upamiętniająca odkrycie strumyczka w 1938 r. Wokół kręcą się panowie oferujący usługi przewodników, ale daje radę im grzecznie odmówić. Do Rutovu, gdzie podobno ma być hotel, idziemy skrótem (1h). Na miejscu zaglądamy do obu hoteli i wybieramy tańszy Colombus (5000 BFr za pokój).

03.11. Rutovu – Gitega

Przed 8-mą wychodzimy z hotelu. Transportu nie widać, postanawiamy więc przejść 2 km do głównej drogi (z górki). Tam usadawiamy się na skrzyżowaniu w oczekiwaniu na transport do Rutany. Ruchu nie ma prawie w ogóle, ale po 1,5 h pojawia się minibus i za 1,5 tys. zgadza się nas podwieźć  (25 km, 30 min). Tam wysiadamy i rozpytujemy o transport od Gitegi (pada, nie ma więc sensu zostawać w mieście, ani próbować dostać się do pobliskich wodospoadów) i ktoś pokazuje minibusa, z którego właśnie wysiedliśmy :). Cena, czyli 4 tys., jaką nam proponują jest trochę wysoka jak za 68 km (1 h jazdy), ale  nie mamy wyjścia. W Gitedze lądujemy trochę po 11-tej. Położony przy głównym placu hotel Songa ma 3 rodzaje pokoi (za 6,7,12 tys.) – wszystkie z łazienką. Przy czym wariant najdroższy to prawdziwy apartament z trzema pokojami! W hotelowej restauracji zjadamy spóźnione śniadanie i wychodzimy do miasta. Najpierw na internet (20 Bfr za min), a potem idziemy do Muzeum Narodowego (3 km od centrum wzdłuż drogi na Bużumburę). Niestety jak się okazuje w soboty zamknięte. Będziemy próbować jutro (ma być czynne od 10 do 12 tej). Mamy więc dziś wolne popołudnie.

04.11. Gitega-Bugarama

Śniadanie zjadamy w hotelowej restauracji i po krótkim odpoczynku podejmujemy drugą próbę zwiedzenia Muzeum Narodowego. Za 200 BFr zjeżdżamy z górki na rowerkach i jesteśmy przy muzeum przed 10. Muzeum jest małe, ale dość ciekawe. Po półgodzinnym pobycie w muzeum wracamy spacerkiem do miasta, gdzie za 10 tys. wynajmujemy taksówkę do Gishory. Zmajduje się tam sanktuarium bębnów z ciakawymi tradycyjnymi chatkami (1 000 BFr). Zwiedzamy chatki i jednocześnie targujemy się o cenę pokazu gry na bębnach za pomocą tłumacza, naszego kierowcy. Ostatecznie staje na 50 tys., czyli ok. 45 USD. Po ok. 15 min. na specjalnie przygotowanym placu naszym oczom ukazuje się 20 mężczyzn w jednakowych zielono-czerwonych strojach z bębnami na głowie. Przez 60 minut podziwiamy niezwykły spektakl, grę na bębnach, żywiołowy taniec. Wrażenie jest ogromne, a zespół doskonały. W kilka minut wokół nas zbiera się cała wioska, ze sto osób i wszyscy z zapartym tchem oglądamy przedstawienie. Wracamy do miasta i po południu jedziemy do Bugarama, gdzie krzyżuje się droga z Gitegi do Buż z drogą na północ do Rwandy. Bugarama to typowa miejscowość przydrożna, same knajpki i sklepiki, nie widać żadnego hotelu. W końcu ktoś pokazuje nam bar Nyama Choma, gdzie na zapleczu możemy zatrzymać się w jednym z niezwykle spartańskich pokoi.

05.11. Bugarama – Banga

Dzień zaczynamy od łapania transportu do Banga, skąd według mapy jest najbliżej do sióstr Kanoniczek Ducha Świętego – polskich misjonarek, które w miejscowości Buramiro prowadzą szpital dla lokalnej ludności. W Banga,niedaleko od drogi znajduje się Guest House Banga. Postanawiamy w nim zostać na noc, zostawić nasze bagaże i pójść do sióstr bez obciążenia. Dzięki temu jesteśmy w stanie dość sprawnie pokonać 7 km dzielących Banga od Buramiro (po górach) w niecałe 2 godziny. Droga nie jest oczywista i parę razy musimy pytać miejscowych (ze wskazaniem właściwego kierunku nie było raczej problemów). Mimo nawału pracy, siostry przyjmują nas bardzo gorąco i radośnie. Zostajemy oprowadzeni po całym ośrodku, dostajemy też zaproszenie na obiad (pyszny). Czas mija szybko i nim się spostrzegamy jest już 3-cia, trzeba wracać, żeby zdążyć do Banga przed zmrokiem. Wieczorem zjadamy w hotelowej restauarcji bardzo smaczną kolację.

06.11 .Banga – Butare [Rwanda]

Wstajemy wcześnie, aby razem z dwoma siostrami z zakonu w Bandze, pojechać na mszę do kościoła w Bukeye. Po powrocie, zjadamy w naszym hotelu śniadanie i wyjeżdżamy do Kayanzy, gdzie przesiadamy się na samochód od granicy. Praktycznie od razu znajdujemy dzieloną taksówkę, która za 2000 dowozi nas pod sam szlaban. Bez problemu przechodzimy kontrolę burundyjską, wymieniamy pieniądze (tuż za posterunkiem rwandyjskim jest kantor). Spora niespodzianka spotyka nas przy kontroli rwandyjskiej: nie wydają wiz na granicy! Tzn. wydają, ale najpierw odpowiednią aplikację trzeba złożyć przez Internet. No, ale co innego twierdziła obsługa rwandyjskiego konsulatu w Nairobii. Próbujemy przekonać – w sumie miłego – urzędnika, że wprowadzono nas w błąd (zresztą ciekawe jak mogli nam takiej informacji udzielić!) i udaje się. Po 30 minutach oczekiwania dostajemy wizę na 6 dni za 60 USD.

Do Butare podrzucają nas dwaj Belgowie pracujący w Rwandzie. Po sprawdzeniu kilku okolicznych hoteli postanawiamy zatrzymać się w motelu Imanzi (6000 Rfr) – sporo jak za taką klitkę z łazienką. Zostawiamy bagaże i idziemy się przejść do muzeum narodowego (3000 Rfr). Ekspozycja, jak na Afrykę, bardzo ładna. Przy okazji za dodatkową opłatą (15 USD) udaje nam się dołączyć do grupy oglądającej pokaz tradycyjnych tańców i gry na bębnach. Godzinny pokaz jest wart obejrzenia, ale w porównaniu z bębnami z Burundi wypada blado. Kolację (bufet) jemy w naszym motelu.

07.11. Butare – Kigali

Rano zostawiamy bagaże w hotelu i udajemy się na dworzec autobusowy (2 km za miastem), z którego odjeżdżają minibusy do Gikongoro (30 min, 500 Rfr). Miejsce pamięci ofiar ludobójstwa znajduje się 3 km od centrum (są znaki). Po chwili marszu trafiamy na postój rowerów, których kierowcy za 200  Rfr od osoby proponują podwiezienie (droga cały czas z górki). Miejsce pamięci mieści się w budynku dawnej szkoły. W czasie czystek w 1994 roku zabito tu podobno 50 tys. ludzi. Niektóre zwłoki zakonserwowane wapnem można oglądać do dziś. Robi to piorunujące wrażenie. Brakuje może trochę opisów wyjaśniających jak do tej tragedii doszło. Do miasta wracamy na piechotę. Tam łapiemy minibusa do Butare. Zabieramy rzeczy z hotelu i jedziemy jednym z autobusów z centrum do Kigali. Lokujemy się w najtańszym hotelu New Modern Guesthouse, wymieniamy pieniądze, zaliczamy  informacje turystyczną, potem księgarnie, Internet i tak zbliżamy się do wieczora.

08.11. Kigal – Gisenyi

Pobudka wypada później niż planowaliśmy, ale to przez niewyspanie, które zawdzięczam nocnej walce z pluskwami. Dzień zaczynamy od  przedpołudniowego zwiedzania Kigali Memorial Center. Taksówka z centrum kosztuje 2000 Rfr. Centrum jest bardzo dobrze zrobione, zwiedzałoby się z prawdziwą przyjemnością, gdyby nie tematyka. Do hotelu wracamy minibusem. Zabieramy rzeczy i idziemy złapać transport do Gisenyi (autobusy odjeżdżają praktycznie co godzinę) – 4h, 2000 Rfr. Na miejscu po krótkim rekonesanie decydujemy się zostać w Auberge de Gisenyi (6000 Rfr za dwójkę).

09.11. Gisenyi

Na dziś nie mamy żadnych konkretnych planów. Z hotelu wychodzimy koło 11-tej, by zrobić sobie kilkugodzinny spacer wzdłuż jeziora. Wracamy do hotelu, gdzie spędzamy resztę dnia czytając książki.

10.11. Gisenyi – Mgahinga (Uganda)

O 6:30 wyruszamy autobusem z Gisenyi do Ruhangiri, po godzinie jesteśmy na miejscu i błyskawicznie przesiadamy się do minibusa jadącego do granicy (500 Rfr). Przekraczamy granicę i na motorach (my z tyłu, bagaż na kierownicy motoru) jedziemy do Kisoro (2000 Ush). Tam uzupełniamy zapasy (w sklepach raczej pustki) i zaczynamy rozglądać się za transportem do parku (14 km). Mamy sporo szczęścia, bo gdy wypytujemy w jakimś biurze turystycznym, dostajemy ofertę podwiezienia od jednej z turystek. Do odjazdu mamy jeszcze trochę czasu więc postanawiamy zjeść śniadanie i zaczerpnąć informacji w biurze parkowym. Przejazd zajmuje nam ponad 45 minut. Po przyjeździe rozbijamy się na kempingu i idziemy na View Point (żeby na niego wejść nie trzeba płacić za wstęp do parku). Omawiamy ze strażnikiem możliwości spędzenia wolnego czasu i decydujemy się wejść na Mt. Sabinyo (nienajwyższy z wulkanów, ale za to położony na granicy z Kongo i Rwandą).

11.10. Mgahinga Gorilla National Park

Koło 7-mej zjawiamy się w biurze parku. Pogoda nie jest zbyt obiecująca, ale i tak decydujemy się wchodzić na Mt. Sabinyo. Droga na szczyt wiedzie początkowo przez porośnięte krzewami łąki, potem las bambusowy, w końcu las iglasty, a na końcu gąszcz gigantycznych lobelii i starców. Zdecydowanie najwięcej emocji dostarcza nam ostatni odcinek, przed trzecim szczytem mamy do pokonania 150 metrów drewninych drabin. Bez ich pomocy przy tak stromym nachyleniu zbocza trudno byłoby myśleć o wspinaniu się gdziekolwiek. Niestety na górze podziwianie widoków utrudniają nam zasnuwające całe niebo chmury. Co gorsza w chwili gdy robimy sobie zdjęcie na trzech granicach (Konga, Rwandy, Ugandy) zaczyna padać deszcz. Już po chwili jest już prawdziwa ulewa, a my do pokonania mamy drabiny. Gdyby nie pogoda dzień można by zaliczyć do bardzo udanych, wspinaczka była bardzo przyjemna, a odcinek drabin ekscytujący.

12.10. Mgahinga Gorilla National Park

Dziś postanawiamy skorzystać z najmniej pogodowo-wrażliwej atrakcji parku, czyli jaskini plemienia Batwa (Pigmejów). Ponieważ wczoraj już byliśmy w parku to dziś zamiast normalnych 30 USD (25 USD wstępu + 5 jaskina) dostajemy zniżkę i za wstęp dopłacamy tylko 10 USD. Do 1991 roku w jaskini mieszkali Pigmeje, ale wraz z powstaniem Parku Narodowego zostali przesiedleni. Teraz mieszkają tuż przy granicy parku, niemając prawa do ziemi muszą pracować jako siła najemna. Częścią wycieczki jest wizyta u Pigmejów, w czasie której ci pokazują nam swój tradycyjny taniec (atrakcja bardziej poznawcza niż kuturalna). Koło 12-tej wracamy o obozu, zwijamy namiot i dzwonimy po 2 moto-taksówki, które za 7 tys. mają przewieźć nas do Kisoro. Jazda na motorze po wybojach z plecakiem na plecach jeszcze długo będzie się nam śnić po nocach. W Kisioro szybko przesiadamy się do minibusa, który ma nas zawieźć do Kabale (4,5 h z przebojami). Na noc decydujemy się zostać w Edrisa House (polecamy).

13.10. Kabale – Lake Buyonyi

Po śniadaniu wychodzimy zrobić zakupy, skorzystać z Internetu. Tak mija nam czas do lunchu, który też zjadamy w hostelu. Potem taksówką (12 0000) przemieszczamy się nad brzeg jeziora, skąd po sprawdzeniu kempingów przeprawiamy się do Byoona Amagara na wyspie Itambira. Transport łódką, kosztuje 3000 od osoby. Miejsce na kilkudniowy wypoczynek jest wyborne. Poza szeregiem miejsc noclegowych mają pyszne jedzenie, bogatą biblioteczkę, szeroki wybór filmów i piękne widoki na okolicę.

14-15.11. Lake Buyonyi

Czas spędzamy bycząc się na wyspie z książką w ręku.

16.11. Lake Buyoni – Kabale

W okolicy południa przemieszczamy się wynajętym canoe na brzeg, a stamtąd dzieloną taksówką (jest piątek, czyli dzień targowy) do Kabale (3000 Ush). Od razu udajemy się do Edrisy, zostawiamy bagaże i idziemy coś zjeść do położonego na przeciwko Little Ritz’a. Potem kupujemy bilety na autobus do Kampali (15 000 Ush), odjazd o zabójczej 3:30 rano. Wieczorem psuje się pogoda, czas spędzamy więc w hotelu.

17.11. Kabale – Entebbe

W Kampali lądujemy koło 9-tej. Korzystamy z Internetu, dzwonimy do kraju i wsiadamy w minibusa do Entebbe (2 000 Ush). Zostawiamy bagaże w hotelu i idziemy coś zjeść. Po powrocie rozbijamy namiot i obijamy się we wspólnej sali.

18.11. Entebbe

Rano zwijamy namiot, zostawiamy bagaże w hostelu i idziemy zwiedzić ogrody botaniczne. Po południu wracamy do hostelu, gdzie spędzamy czas przed TV zabijając czas w oczekiwaniu na lot. Przed 4-tą wychodzimy z hostelu i boda-boda przedostajemy się na lotnisko (1 500 Ush).

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u