Tanzania – w kraju ostatnich afrykańskich wojowników – Jerzy Pawleta

Tanzania – w kraju ostatnich afrykańskich wojowników

Jerzy Pawleta

Do kolorowego, nie najwyższej klasy autobusu kursującego na trasie Mbeya – Dar es Salaam, w miejscu gdzie pustka otoczona jest resztkami buszu a potężny baobab użycza cienia kilku chatom, wsiadają dwie malownicze, zwiewne postaci. W oczy rzucają się ich nadzwyczaj smukłe, zgrabne nogi przysłonięte ściętą „do klina” bordowo-fioletową tuniką i niezwykła ilość ozdób wykonanych z filigranowych koralików zawieszonych dosłownie wszędzie. Na kostkach stóp odzianych w białe skórzane sandały, na przegubach dłoni, na szyi, w rozciągniętych ku dołowi uszach czy wplecione w czarne, długie powiązane w miliony warkoczyków włosy, spięte kolejną niezwykła ozdobą. „Rewelacyjne dziewuchy” – przeleciało mi przez głowę.

Na nieco dłuższym postoju podczas wielogodzinnej jazdy postanowiłem przyjrzeć im się z bliższa, gdyż zdecydowanie wyróżniały się od tłumu z europejska odzianych Murzynów. Zauważyłem kolejne szczegóły barwnego ubioru, które kazały mi uważniej przyjrzeć się ich twarzom. A mianowicie zatknięte za pas długie noże schowane w skórzanych, farbowanych na kolor cegły ozdobnych pochwach, do których przyczepiony był futerał z… telefonem komórkowym! Jak na dziewczyny – niezwykłe akcesoria, zwłaszcza noże. Podszedłem bliżej, głosy też bardziej męskie. No tak, nie może być inaczej – to Masajowie, sławni afrykańscy poganiacze bydła i wojownicy. Płci męskiej. Zdecydowanie. Zagadnąłem po angielsku, odpowiedzią pozostał spokojny uśmiech i przyjazny gest Masaja. Tyle zachowało się z mojego pierwszego spotkania z tym wydeptującym swoje własne ścieżki w afrykańskiej sawannie ludem. Ale nasze drogi miały się jeszcze wielokrotnie w Tanzanii krzyżować. Ku mojej nieukrywanej radości.

Safari w Ngorongoro

Po krótkim pobycie w Dar es Salaam wyruszyłem na północ w kierunku na Kilimandżaro i Arusha. Celem był Park Narodowy Ngorongoro i okolice.

Na noc zostałem w Marangu, wiosce u podnóża Kilimandżaro, tuż koło miasta Moshi. Sprawdzam możliwość wejścia na najwyższą górę Afryki. Nie ma problemu, ale… koszt sześciodniowego trekingu (tyle trwa standardowa wyprawa na górę) przekracza zdecydowanie 1000 $, co zrujnowało by definitywnie mój mocno nadwątlony 4-miesięczną włóczęgą po Afryce Wschodniej budżet. A połowa lutego w żadnym stopniu nie gwarantuje pogody pozwalającej na kontemplację widoków góry. I z góry. Odpuszczam na rzecz safari.

Jadę do Karatu – mieścinki usytuowanej kilka kilometrów przed wejściem do parku Ngorongoro. Droga pnie się w górę, z asfaltowej zmienia się w pyłową. Osiągamy wysokość 1650 m npm. Tutaj wynajmuję (do spółki z niemieckim turystą) za 150 $ na dobę landrovera z kierowcą. Wstęp do krateru to kolejne 100 $. Wstęp do Ngorongoro Conservation Area to 50 $. Płatne jedynie gotówką. Meldujemy się u bram parku około szóstej rano, by wyruszyć na bezkrwawe łowy, których głównym celem jest sławna afrykańska Wielka Piątka. Lew, słoń, nosorożec, bawół i lampart.

Wspinamy się na wysokość ponad 2500 metrów, to krawędź krateru będącego częścią Obszaru Chronionego Ngorongoro. Widok stąd jest po prostu bajeczny! Na dnie położonego 600 metrów niżej krateru, którego średnica wynosi od 18 do 22 kilometrów, pośród barwnych plam traw, drzew, jezior i niewielkich wzgórz mieniących się tęczą kolorów zamkniętych pnącymi się w górę stromymi krawędziami krateru, przemieszczają się setki czarnych punkcików będących stadami bawołów czy antylop.

Zatrzymujemy się przed pomnikiem prof. Bernharda Grzimka, urodzonego w Nysie Niemca, człowieka, który walnie przyczynił się do ochrony zwierząt w Ngorongoro i Serengeti. Syn profesora, Michael, zginął w samolocie, który rozbił się, uderzając o krawędź krateru. Wyskakuję z naszego landrovera, by zrobić zdjęcie. Spotyka się to z natychmiastową reprymendą czarnego kierowcy. Opuszczanie pojazdu na terenie Ngorongoro i Serengeti jest ściśle zabronione. Są wyznaczone miejsca postoju i pikniku. – Ale o co chodzi? – pytam. Okazuje się, że na zalesionych stokach krateru uwielbiają polować lamparty a i lwy zapuszczają się w te rejony. Rozglądam się dookoła, nic na mnie nie czatuje. Eeeee, straszenie… Jak złudne było to wrażenie, przekonałem się już następnego dnia.

Stromą wyboistą drogą, w towarzystwie kilku innych landroverów opuszczamy się na dno krateru. Niewiarygodne jest, że na tak w sumie niewielkiej przestrzeni współegzystują ze sobą drapieżniki i ich potencjalne ofiary. Lwy, lamparty, gepardy, hieny, szakale a obok antylopy gnu, eland czy zebry. Jedziemy wytyczonymi duktami w poszukiwaniu Wielkiej Piątki. Z bawołami nie ma problemu, są ich setki, przekraczają drogę przed naszą maską, zmuszając do zatrzymania się. Słonie „przybijają piątkę” w miejscu piknikowym, odwracają się tyłem i wolno idą swoją drogą. No, ale co z pozostała trójką? Nasz kierowca pyta innych kolegów, czy widzieli lwy lub nosorożca. I udajemy się we wskazanym kierunku. Ale nie ma, poszły gdzieś indziej. Jedziemy w inna stronę, mijamy setki zebr zmykających przed nami z drogi, obserwujemy tysiące różowych flamingów egzystujących na krawędzi jeziora, w błocku jezior taplają się wydawałoby się niegroźne hipopotamy. Ale wypatrujemy głównie lwów. Na lamparty nie ma co liczyć, te prędzej znajdą nas, niż my je. Nagle kierowca zatrzymuje się na środku drogi i wskazuje palcem kierunek, za którym biegnie nasz wzrok. Nic nie widzę, trawa i jeszcze raz trawa. Ale jest ciemny punkt, po dokładnym przyjrzeniu się potwierdzam: jest to czarny nosorożec, gatunek niemal na wymarciu, chyba największa atrakcja Ngorongoro. Niestety nie da się podjechać bliżej, nie można zbaczać z wytyczonych ścieżek. Zakładam teleobiektyw i z kropki robi się plama. Na upartego z rogiem na nosie. Może i lepiej, że był tak daleko, bo te zwierzaki potrafią być nerwowe i ni z tego ni z owego zrobić trzytonowym cielskiem poważną krzywdę intruzom. Po godzinie znajdujemy i lwy. Jest para, która, również w znacznej odległości, zajmuje się sobą zupełnie nie zwracając uwagi na naszą obecność. I tak my sobie stoimy w naszym aucie z podnoszonym dachem, a one sobie leżą na trawie. Czekamy. Ale tylko my płacimy za czas przewodnika. Ich spokój zwyciężą, nas pokonuje zbliżający się wieczór. Nagrodą za cierpliwość jest jednak gepard, który spotkany kilkaset metrów dalej poluje na maszerujące opodal stadko antylop. Zatrzymujemy się zupełnie blisko obserwując poczynania pięknego kota. Jest co podziwiać, choć kolacja była tym razem szybsza i umknęła naszemu drapieżcy.

No noc wracamy do Karatu (tani hotelik za 10.000 TZS, ok. 30 PLN) i delektujemy się pyszną kolacją w prowadzonej przez Angielkę knajpce Bytes. Znakomite dania w „klimatycznym” lokalu za ok. 7.000 TZS. Bardzo miło. Piwem „Serengeti” spłukujemy zakurzone gardła.

Wcześnie rano przewodnik czeka już przed hotelikiem. – Dokąd dzisiaj? – pytamy. – Obszar Ochronny Ngorongoro, różne miejsca. – pada odpowiedź. Nam zdecydowanie chodzi o migrację zwierząt, a mnie również o wizytę we wiosce masajskiej. Przewodnik coś pokrętnie mówi, że najwięcej zwierząt jest w kraterze, a to już widzieliśmy, poszukamy więc jeszcze żyraf , może lwów. Nie, nie, nie… bierzemy do ręki przewodnik z mapami i terminami migracji. I co się okazuje? Migracja odbywa się w tym czasie na granicy Ngorongoro i Serengeti, kawał drogi do przejechania. Najwyraźniej nie uśmiechało się to naszemu kierowcy. Stawiamy na swoim i jedziemy. Wstęp do Ngorongoro Conservation Area to 50$ od turysty, opłacamy wstęp naszego kierowcy – 10.000 TZS i wzbijając tumany kurzu przemierzamy bezkresne obszary parku.

Witają nas dostojne żyrafy a na jednym z zakrętów barwna grupka Masajów. Zatrzymujemy się i pytamy o możliwość zrobienia zdjęć we wiosce. Pada jakaś kosmiczna kwota, ale skoro mówią o pieniądzach, znaczy można. Targ trwa kilka minut, na koniec gdy obie strony są usatysfakcjonowane wojownicy wskakują na samochód i gwizdami oraz okrzykami dają znać społeczności we wiosce, że pora na występ. Szpaler tradycyjnie ubranych, ozdobionych tysiącami koralików kobiet podryguje w takt wyśpiewywanej przez siebie pieśni charakterystycznie podskakując i kiwając potężnymi ozdobami zawieszonymi na szyjach. W powietrzu wirują zawieszone u dołu rozciągniętych do granic wytrzymałości uszu metalowe i koralikowe kolczyki. Po chwili do zabawy przyłączają się mężczyźni tworząc własny podskakujący wężyk. Wszystko odbywa się nadzwyczaj przyjaznej atmosferze. Kobiety chichotem i odwracaniem głowy reagują na kamerę. Po kilkunastu minutach wódz zaprasza do swojej drewniano – glinianej chaty i opowiada o Masajskich zwyczajach. Potem jest czas na zakupy. Na płotach wiszą dziesiątki masajskich ozdób i pięknie zdobionych przedmiotów codziennego użytku. Wybieram kilka z nich, szczególnie polując na naszyjnik z koralików – kisahani. Znów czas na targowanie się. Jeszcze kilka zdjęć i pędzimy dalej.

Wizyta we wiosce, choć miała znamiona klasycznego turystycznego spotkania, była jednak czymś niezwykłym. Spotkani Masajowie przebywają w swoim naturalnym środowisku. Mieszkają i ubierają się w sposób dla siebie naturalny. Dzisiaj są akurat tutaj, ale jutro powędrują w zupełnie innym kierunku, jeśli w tym rejonie zabraknie wody. Masajowie podążają za wodą. Ci sami wojownicy, którzy odtańczyli dla nas swój rytualny taniec, wywalczyli najpierw sobie miejsce na tej ziemi a potem je utrzymali, mimo wielu nacisków i ataków z różnych stron. To właśnie oni uważają, że Bóg ich wyznaczył do pilnowania bydła całego świata i gdy znad Nilu setki lat temu dotarli w rejony Kenii czy Tanzanii przejęli bydło tutejszej czarnej ludności, opornych pozbawiając życia. To tych wojowników boją się nawet lwy i widząc charakterystyczne masajskie kolory, słysząc pobrzękiwanie bransoletek i naszyjników czmychają w sawannę. Bo tylko Masaj potrafi bez strzelby zabić lwa, wieszając sobie jako trofeum kieł króla zwierząt na swojej szyi.

Do dzisiaj Masajowie z determinacją i niezwykłą skutecznością walczą o swoją tożsamość, prawo do odrębności i swoje prawa. Park Narodowy Ngorongoro w 1951 roku wszedł w skład tworzonego parku Serengeti. Kilka lat później, wskutek zdecydowanej postawy Masajów, władze ugięły się i utworzono strefę o specjalnym statusie. Dało to możliwość zamieszkania Masajom i wypasu bydła na tych obszarach. W roku 1978 Ngorongoro wpisano na Listę światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO, co stworzyło nowe możliwości finansowania ochrony przyrody, ludzi i zwierząt.

Spektakularnym przykładem ich niekonwencjonalnych działań był udział grupy wojowników Masajskich w sławnym londyńskim maratonie. Ubrani w tradycyjne, barwne stroje i ozdoby, uzbrojeni w nieodłączne noże oraz tarcze i dzidy, przebiegli jak gdyby nigdy nic trasę wraz z uczestnikami maratonu, by zasygnalizować problem i uzyskać fundusze na oczyszczenie wody w rejonach przez nich zamieszkałych. Piękny był to obrazek, gdy wytrenowani zawodnicy słaniając się dobiegali do mety, a Masajowie przed finiszem odtańczyli jeszcze swój rytualny taniec.

No, ale mimo, że zostałbym we wiosce jeszcze czas jakiś, trzeba było gnać dalej. Na spotkanie z inną niezwykłością Afryki tego rejonu. Migracją zwierząt. I powiem od razu: jest to rzecz NIEBYWAŁA!!! Niewyobrażalna, nie do pojęcia, nie do ogarnięcia wzrokiem!

Pędzimy jak tylko szybko się da pustą i płaską jak stół sawanną. Gdzieniegdzie bronią się jeszcze pojedyncze akacje czy kępy krzewów. Oprócz tego pustka. I nagle na horyzoncie widzę las. Niekończący się las. Ale las się porusza. Las idzie przed siebie. Niespiesznie, jakby wiedział, że na pewno dojdzie. Tym lasem są tysiące, dziesiątki tysięcy, setki tysięcy zwierząt. Podobno trzy miliony! afrykańskich antylop gnu i zebr. Nic nie jest w stanie opisać tej ciągnącej się po horyzont i idącej w niekończących się korowodach masy zwierząt niemal ocierających się o nasze auto. Obraz ten jak na dłoni pokazuje niezwykłą potęgę natury, jej piękno i, oby, niezniszczalność. Jeśli tylko my sami, ludzie, nie zniweczymy tego piękna które nas otacza i pozwala nam współuczestniczyć w niezwykłym misterium trwania.

Oszołomieni niezwykłością zjawiska i zachwyceni możliwością obecności w tym magicznym czasie i miejscu znajdujemy zaciszne miejsce nad jeziorem otoczonym prawdziwym już lasem, w którym oprócz wędrujących zwierząt trafił się i piękny, dorodny słoń. Ale mamy swoją cichą zatoczkę na piaszczystej, bajecznie pięknej plaży. Aż się prosi by wyskoczyć z auta, rozprostować kości i zamoczyć nogi w ciepłej zapewnie wodzie. Nic z tego, kierowco-przewodnik zdecydowanie zabrania. Ostrzega przed drapieżnikami i rangersami, którzy zaszyci w trawach sawanny, drzewach czy krzewach mają nas na oku. Mnie odstrasza głównie kara finansowa za opuszczenie pojazdu.

Pałaszujemy nasz posiłek wystawiając głowy przez otwarty dach auta. Pięknie, cicho i spokojnie. Zwierzęta wędrują z dala od nas. Pustka, żywego ducha. Jesteśmy totalnie szczęśliwi i zrelaksowani, dzień był nadzwyczaj udany. Pora wracać. Odpalamy silnik… i dzieje się rzecz niesamowita. Jeszcze teraz, gdy piszę o tym, mam na rękach gęsią skórkę i włosy stają dęba. Dosłownie kilka metrów od nas, z najbliższego drzewa, spomiędzy liści jego grubej gałęzi zeskoczył omal bezszelestnie piękny, ogromny, potężny lampart! Oniemieliśmy. Łącznie z kierowcą. Sekunda i zniknął w gąszczu afrykańskiej przyrody zostawiając nas stać z załączonym silnikiem i otwartymi ustami. Na pewno już nigdy nawet nie przemknie mi przez głowę myśl o opuszczeniu landrovera w afrykańskim buszu w miejscu do tego nie przeznaczonym. Na pewno!

Jerzy Pawleta

Ngorongoro, Tanzania.

p.s. Dodam tylko, że w drodze powrotnej rozsypał się nasz wiekowy landrover. Gdy staliśmy na kamiennej drodze i mijały nas (z rzadka) powracające poza granicę parku pojazdy, znikąd, jak zjawy, pojawili się Masajowie, ciekawie przyglądając się, co też to nam się przytrafiło.

Dopiero w ich obecności wysiadłem z auta rejestrując zabieg naprawiania pojazdu. I na tyle zaprzyjaźniłem się z nimi podczas wyjątkowo długiej przerwy, że od jednego z nich kupiłem prawdziwy, długi masajski nóż w pięknej skórzanej, zafarbowanej na kolor cegły pochwie. W moim domu będzie wisiał na honorowym miejscu. jp

Linki:

http://www.ngorongoro-crater-africa.org/ – oficjalna strona parku

Waluta

szyling tanzański (TZS)

300 TZS = 1 PLN

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u