Sudan 2012

Hawadie w królestwie Meroe – Sudan 2012
Zbigniew Hauser, Danuta Wojciechowska

Sudan Północny – luty/marzec 2012
Liczba uczestników: 2
Wiza: W Warszawie nie ma ambasady Sudanu. Najbliższa jest w Berlinie (Kurfürstendamm 151, dojazd metrem z dworca kolejowego Hauptbanhof). Można tam wysłać paszport wraz z opłatą (oczekiwanie 2 tygodnie), ale mieliśmy ostrzeżenie, że paszport i pieniądze czasem giną po drodze. Lepiej więc zjawić się tam osobiście. Gdy przyjedzie się o 9 rano – można otrzymać wizę jeszcze w tym samym dniu, ale kosztuje ona 90 Euro (przy dwutygodniowym oczekiwaniu 40 euro). Ambasada żąda internetowej rezerwacji hotelu w Chartumie. Ponieważ internet mają tam tylko drogie hotele (rezerwację wysyłają dopiero po opłaceniu całości pobytu), musieliśmy się liczyć z noclegiem w drogim hotelu „Acropole” (160 USD/2os.). Na szczęście samo potwierdzenie rezerwacji mailem (bez wpłaty) wystarczyło to do otrzymania wizy. Jednakże wpisano tam ten hotel do paszportu (!) i powtórnie na lotnisku (!).
Wskutek wieloletniej izolacji w Sudanie prawie nie ma turystów. Jedynymi „białymi” są pracownicy tamtejszych instytucji zapraszani przez sponsora. Stąd też rubryka w kwestionariuszu „sponsor’s name”. W naszym przypadku „sponsorem” miał być zarezerwowany hotel.
Zaryzykowaliśmy nocleg w tanim hoteliku „Safsafa” (50 SD/20s. tj. 10 USD) – obok hotelu „Central”, który nas przyjął i wystawił zaświadczenie dla biura rejestrującego nasz pobyt.
Optymalny czas podróży: – od listopada do marca (w pozostałych miesiącach temperatura sięga tam 50oC). W czasie naszego pobytu w Chartumie było 35oC, ale na północy zimny wiatr obniżał ją o kilkanaście stopni (w nocy).
Dolot: „LOTEM” do Kairu, następnie „Egyptairem” do Chartumu. Lepiej kupić bilet możliwie wcześniej (na 2 tygodnie przed wyjazdem) zapłaciliśmy 2780 zł. Latają też „Turkish Airlines”.
Pieniądze: W banku za 1 USD dają 2,8 funta sudańskiego (SD). W samolocie do Chartumu uzyskaliśmy informację, że „na czarno” otrzymuje się 4,6-4,8 SD. Wymieniliśmy więc w naszym hoteliku po 600 USD – co zupełnie wystarczyło na 24-dniowy pobyt. Dzięki takiej wymianie Sudan był dla nas tani. Uwaga: funt sudański jest oficjalnie niewymienialny. Przed odlotem udało mi się wymienić pozostałe 300 SD ”na czarno” (na lotnisku), za które otrzymałem 60USD.
Przykładowe ceny: woda butelkowa na 1-2 SD, coca cola 2 SD, sok z wyciśniętych owoców 2-4 SD (tylko w Chartumie). Ful (podstawowe danie tamtejszej kuchni – tj. bób z przyprawami i zieleniną) 3-5 SD. Fasuliya (przypomina fasolę po bretońsku) 4-6 SD. Taamiya (falafel z mięsem, lub inne danie mięsne) 7-10 SD. Uwaga: Sudańczycy jedzą wyłącznie palcami – trzeba mieć własną łyżeczkę !
Bezpieczeństwo: Sudan Północny jest krajem bezpiecznym. Nigdzie niczego nam nie ukradziono. Niestety b. interesujące pod względem etnograficznym i krajobrazowym rejony Południowego Kordofanu i Darfuru są niedostępne ze względu na toczące się tam wojny domowe (zresztą nie uzyska się zezwolenia na wjazd). Niebezpieczny jest też Sudan Południowy (zamachy bombowe). Korzystaliśmy ze świeżo wydanej mapy (już po podziale kraju).
Mieszkańcy są życzliwi, ale trudno się z nimi porozumieć, bo znajomość angielskiego jest prawie żadna, a te słowa arabskie, które się wyuczyliśmy wymawia się tam inaczej. Były momenty, gdy wydawało nam się, że wylądowaliśmy na Marsie ! Wszędzie wołali na nas „hawadja” – tak nazywa się w Sudanie wszystkich białych!

Głównym celem wyjazdu było zapoznanie się z tamtejszymi zabytkami archeologicznymi, usytuowanymi po obu stronach Nilu, które były dla nas interesującym przedłużeniem szlaku zabytków egipskich. Odwiedziliśmy też plemiona Raszajdów i Bedżów w okolicach Kassali i Port Sudan.
Program

12 lutego
Wylot z Warszawy 21:45, przylot do Kairu 2:55

13 lutego
Odlot do Chartumu 6:40, przylot 10 :25 (z samolotu wspaniały widok na pustynię !). Z lotniska do centrum można jechać taksówką za ok. 30SD. My jednak podeszliśmy 500m do ruchliwej ulicy, gdzie załadowaliśmy się z bagażami do zatłoczonego minibusu (0,5 SD), którym po kilkunastu minutach (4 km) dojechaliśmy do dworca Souk el Arabi. W jego pobliżu jest kilka tanich hotelików, m.in. i nasz „Safsafa” (z klimatyzacją i co najważniejsze z odpowiednimi gniazdkami do naszych grzałek; wszędzie w Sudanie są gniazdka europejskie !). Sudan jest krajem rządzonym przez biurokratów. Utrapieniem podróżnika jest konieczność zdobycia aż trzech zezwoleń (każde otrzymuje się w innym miejscu): rejestracja pobytu, „travel permit” (na poszczególne miasta) oraz „photo permit” (który ominęliśmy bez konsekwencji). Najpierw jeździliśmy po całym Chartumie (taksówki od 5-15 SD), w poszukiwaniu Alien’s Building – urzędu rejestrującego, który zmienił adres (przewodniki sprzed 3-4 lat są zupełnie nieaktualne !)

14 lutego
Urząd znaleźliśmy dopiero w dniu następnym, na przeciwległym krańcu miasta. Formalności trwały wiele godzin. Czekaliśmy w tłumie obcokrajowców (głównie czarnych, przybyłych tu do pracy z krajów sąsiednich).

15 lutego
Długie poszukiwanie biura wydającego „travel permit”. Wreszcie otrzymaliśmy go (w 10 egzemplarzach) w budynku na tyłach…Muzeum Narodowego !
Dopiero teraz mogliśmy rozpocząć zwiedzanie. Zaczynamy od Muzeum Narodowego, o którym marzyłem na długo przed wyjazdem (wstęp zaledwie 1,5 SD). Na I piętrze znajdują się słynne freski z katedry wczesnochrześcijańskiej w Faras, uratowane przez Prof. K. Michałowskiego przed zatopieniem ruin w wodach Nilu w czasie budowy tamy asuańskiej. Mniej więcej jedną trzecią fresków rząd Sudanu ofiarował profesorowi, który umieścił je w Muzeum Narodowym w Warszawie. Przejeżdżamy na drugi brzeg Nilu, do Omdurmanu, gdzie znajduje się Dom Khalify Abdullaha (zwierzchnika derwiszów i następcy Mahdiego (wstęp 1,5 SD). W kilkunastu pomieszczeniach jest tam zadbane muzeum. Naprzeciw niego stoi (niedostępne) mauzoleum Mahdiego. Symboliczne, odbudowane w 1947 r. (w 1898 zniszczył je pogromca derwiszów angielski generał Kitchener).
Następnie oglądamy miejsca gdzie Nil Błękitny łączy się Nilem Białym – w Parku Mogran (wstęp 5 SD/os.). I tu zaskoczenie: płynący przez niziny Nil Biały ma bardziej wartki nurt niż wypływający z gór Etiopii Nil Błękitny.
Dość długo szukamy Muzeum Etnograficznego, które prezentuje różne regiony Sudanu (m.in. kulturę plemion Kordofanu i Darfuru). Położone w ogrodzie muzeum jest bardzo zadbane.
Podchodzimy do otoczonej murem okazałej Katedry katolickiej, w której pracę duszpasterską prowadzą kombonianie – misjonarze Czarnej Afryki, których kiedyś spotkałem na Madagaskarze. 98% mieszkańców Sudanu to muzułmanie.
Zwiedzamy Muzeum Republikańskie, w dawnej katedrze anglikańskiej. Bardziej właściwa jego nazwa byłaby Muzeum Niepodległości, bo prezentowane tam eksponaty i zdjęcia nawiązują do walk Sudańczyków z Anglikami w XIX i XX w. Tuż obok muzeum stoi w głębi egzotycznego ogrodu pałac prezydencki – luksusowa rezydencja dyktatora, gen. Baszira
Chartum jest obecnie 8-milinową metropolią, prawdziwym molochem, w którym ciżba ludzka miesza się z tłumem pojazdów, podskakujących na wertepach wielu ulic. Poza kilkoma nowymi budowlami w pobliżu Nilu niewiele jest tam do oglądania a miasto z chaotyczną zabudową przypomina ogromną wieś.
16 lutego
O godzinie 7 odjeżdżamy do Kassali z dworca Souk es-Shabi w Omdurmanie (północno-zachodnie przedmieście Chartumu, właściwie odrębne miasto). Dojazd do dworca nocną taksówką za 25 SD. Bilet do Kassali kosztuje 59 SD (8 godzin jazdy). Wygodny autobus z napisem „VIP-Diplomatic”. W cenę przejazdu na dalekich trasach wliczone jest ciastko i napój. Na trasie przerwa obiadowa. Po przyjeździe do Kassali – na Souk es-Shabi (tak nazywają się wszystkie dworce autobusowe w Sudanie) dojeżdżamy taksówką (10 SD) do centrum, gdzie znajdujemy hotelik Toteil (30 SD/os.). Tak ten jak i większość najtańszych hotelików na naszej trasie jest typu „lokanda”. Pokoje – a raczej cele – bez okien, wokół dziedzińca, łazienka i ubikacja wspólna, w niektórych wodę i prąd włączano tylko w godzinach wieczornych; tu i ówdzie nie było podłogi tylko klepisko, po których spacerowały mrówki, żuki a nawet myszy. Natomiast wszędzie były europejskie wtyczki do grzałek !
Najczęściej spotykanym pojazdem w Kassali jest wózek z osiłkiem.
17 lutego
Podmiejskim minibusem (0,5 SD) wyruszamy do wioski Khatiya, u stóp malowniczych gór Taka, przypominających wysklepione bulwy lub okrąglaki. Za tymi górami jest już Erytrea. Przejście graniczne raz jest otwarte, raz zamknięte. Nawet jeśli jest otwarte pozostaje problem przejazdu przez zachodnią Erytreę, na który zezwolenie wydaje urząd w jej stolicy Asmarze ! W Khatmiya zobaczyliśmy jedyny chyba zabytkowy meczet w Sudanie (z XVIII w. ?; częściowo w ruinie. Przylega do niego sanktuarium, należące do sufickiej (mistycznej) sekty islamskiej. (możliwy wstęp). W pobliżu grobowiec z niebieską kopułą (należący również do sekty Khatmiya). Zaglądamy do kilku okrągłych domostw, przypominających „tukule” (chaty etiopskie). Wokół meczetu spotykamy licznych przedstawicieli plemion Raszaida (zakwefione czarno ubrane kobiety) oraz Bedża (w barwnych strojach). Wkrótce zobaczymy ich jeszcze więcej. Nie znajdujemy ścieżki prowadzącej w głąb gór Taka – rezygnujemy więc z trekkingu, mając też w pamięci relacje naszych poprzedników, którzy natknęli się tam na skorpiony i węże.
18 lutego
Po obejrzeniu suku w Kassali wybieramy się taksówką (5 SD) do pobliskiej wsi Mastura, zamieszkanej przez plemię Raszajda. W godzinach porannych odbywa się tam jarmark – kozy i owce. Zakwefione kobiety otwierają kramy ze swymi pięknymi wyrobami (zasłony na twarz, chusty i suknie). Uciekają lub zasłaniają się przed aparatem fotograficznym. Podbiegają mężczyźni groźnie wymachujący rękami.
Wracamy do Kassali, gdzie również trwa „Rashaida market”. Pojawiają się też przedstawiciele plemienia Bedża z długimi nożami-szablami u pasa. Kupujemy pamiątki: noże w skórzanych pochwach (20-25 SD) i zasłony na twarz (15 SD). Napotkany Raszajda zaprasza nas do swojego domu w okolicy wsi. Dom otoczony jest glinianym murem, na wzorzyste odrzwia. Na nasz widok wysypuje się na podwórko cała jego rodzina, witając nas okrzykami. Siadamy na matach a mieszkanki (zakwefione „siostry” i „żony” gospodarza) otaczają nas ciasnym kręgiem, częstując mocną kawą. Starsza matrona maluje na dłoni Danusi wzorzysty tatuaż. Później najmłodsi tańczą z szablami na dziedzińcu.
19 lutego
O godzinie 7:30 odjeżdżamy autobusem do Port Sudanu (50 SD, 8 godzin). Tuż przed odjazdem wchodzi do autobusu nasz wczorajszy gospodarz i prosi na wszystko, byśmy wykasowali robione w jego domu zdjęcia kobiet, bo jakiś zły sąsiad doniósł na policję o naszej wizycie.
W Port Sudanie odnajdujemy hotel „Olimia Park” (50 SD/2os., komary !!). Zostawiamy bagaże i idziemy na zwiedzanie miasta założonego przez Anglików w 1905 r., po tym jak pobliski port w Suakinie nie nadawał się już do użytku. Trafiamy najpierw na kościół prowadzony przez księży kombonianów (z Włoch) a później wędrujemy w kierunku portu szukając miejsca do kąpieli. Na próżno – plaży nie ma.
20 lutego
Jedziemy minibusem do Suakinu (4,5 SD). Był to dawny port wywozu niewolników i miał ciekawą arabsko-kolonialną zabudowę. Później opuszczony. Obecnie jest jedną wielką ruiną. Przez wiele dziesiątków lat władze Sudanu nie uczyniły nic by zachować to chyba jedyne w kraju miasto zabytkowe, z architekturą przecież głównie islamską. Teraz firmy tureckie próbują restaurować dwa z licznych tu niegdyś meczetów. Wokół trudno dostępne zawaliska i wertepy. Z pobliskiej przystani (nieczęsto) odpływają statki z pielgrzymami do Mekki. W portowej restauracji z widokiem na ruiny jemy pyszną rybę smażoną (15 SD). Wracamy do Port Sudanu, gdzie kupujemy sudańskie daktyle (1kg/7 SD).
21 lutego
W poszukiwaniu miejsca do kąpieli jedziemy taksówką (80 SD, nie ma tam komunikacji autobusowej) do odszukanego na mapie „kurortu” (Arous Red Sea Resort). Ów „kurort” to kilka namiotów i zadaszeń oraz dwa domki campingowe. Nie ma mowy o kąpieli – jest odpływ i morze cofnęło się, odsłaniając kilkaset metrów szlamu. Za widoczną w oddali wysepką podobno jest wspaniała rafa koralowa (1 godz pływania łódką – 80 SD). Wybrzeże Sudanu słynie z pięknych raf, ale dostęp do nich jest trudny. Turystów nie ma a ci z Egiptu przybywają tu statkami, na których nocują
22 lutego
Jedziemy chartumskim autobusem przez Atbarę do Shendi (65 SD, 8 godzin) – bazy wypadowej do świątyń i piramid meroickich. Są tu tylko dwa miejsca noclegowe: drogi El Kawther Hotel (40-60 USD) i skromna „lokanda” na drugim końcu miasta, prowadzona przez emigranta z Erytrei (30 SD/2 os.).
23 lutego
Wynajętym jeepem (po długich targach 220 SD za wielogodzinny objazd pustynnych świątyń – najwspanialszych pomników sztuki Królestwa Meroe). Przy ledwo widocznym drogowskazie na szosie chartumskiej skręcamy w lewo w pistę pustynną i po 35 km docieramy najpierw do Musawwarat as-Safra. Świątynię, do której prowadzi alejka na przemian kamiennych lwów i baranów, wzniesiono prawdopodobnie w III w. p.n.e. Poświęcona była głównemu bóstwu meroickiemu Apedemakowi, przedstawianemu jako wąż z głową lwa. Na ścianach liczne reliefy i inskrypcje (do tej pory nie odczytano jeszcze hieroglifów meroickich, co bardzo utrudnia datowanie zabytków). W Sudanie obowiązują ujednolicone opłaty za wstęp do stanowisk archeologicznych – 25 SD/os. Do niedawna zezwolenia na wstęp wydawało Muzeum Narodowe w Chartumie. Obecnie opłaty pobiera „ghaffir” – czyli strażnik tych zabytków, wypisując za nie kwit.
W położonym kilkanaście km dalej zespole świątynnym An-Naka najwyższym obiekcie jest tzw. kiosk, bogato rzeźbiony, przypominający nieco świątynie indyjskie. Mniej interesujące są położone blisko szosy chartumskiej wykopaliska w Wad Ban an-Naka, które odsłoniły fragmenty pałacu królewskiego i ulokształtną budowlę przypominającą ogromny silos.
24 lutego
Minibusem docieramy do położonej przy szosie chartumskiej wsi Al-Badżrawija, 2 km od słynnych piramid Meroe, do których dojeżdżamy wózkiem zaprzężonym w osiołka. Z trzech grup piramid, które były głównym miejscem grzebania władców meroickich, najważniejsze jest Cmentarzysko Północne. Piramidy sudańskie są mniejsze od egipskich, ale jest ich znacznie więcej (w samym Meroe jest ich kilkadziesiąt). Mają też nieco inny kształt – usypane z bloków piaskowca z arkadowymi kaplicami od wschodu i pylonami wejściowymi. Ściany wielu kaplic pokrywają dobrze zachowane reliefy i inskrypcje. Następnie pieszo wędrujemy 5 km do położonego po drugiej stronie szosu chartumskiej Miasta Królewskiego (Royal City Meroe). Niestety z obszernej świątyni Amona pozostały tylko kamienne barany z alei dojazdowej i fragmenty ścian oraz położona za nią tzw. Łaźnia Królewska. Ale i tu ghaffir pobiera opłatę 25 SD/os. Wracamy do Shendi z napotkaną grupą bogatych Sudańczyków. Był to jeden z dwóch na całej trasie dojazdów autostopowych (bezpłatnych).
25 lutego
Wyjeżdżamy autokarem do Atbaary (11 SD/2 os., gdzie natychmiast łapiemy minibus do Karimy 30 SD/os.). Jedziemy cztery godziny asfaltową szosą przez pustynię Bayuda. Już tutaj stwierdzamy, że informacje z przewodników sprzed 3 lat są zupełnie nieaktualne. Niedawno Chińczycy zbudowali w Sudanie wiele asfaltowych szos (po których jeżdżą szybkie autobusy), a w pobliżu niektórych miast (Karima, Ad Dabbah, Dongola) zbudowano mosty na Nilu. Dotychczas brzegi Nilu łączyły promy lub zwykłe łodzie motorowe a jeszcze niedawno przez pustynię trzeba było „przedzierać się” ciężarówkami, z pomostami zbitymi z desek, poprzez które hulał wiatr i sypało piaskiem w oczy. Warunki podróżowania zmieniają się więc z roku na rok.
W Karimie odnajdujemy hotelik „Al Nasr” (30 SD/2os.). Zostawiamy bagaże i idziemy zarejestrować się do „security”, mając w ręku wystawione w Chartumie zezwolenie. Policjant wpisuje nasze nazwiska do grubej księgi meldunkowej i wypisuje papier, który musimy oddać w hotelu. Tak będzie w wielu innych miejscowościach.
26 lutego
W samej Karimie, położonej już na terenie starożytnego królestwa Napata (wcześniejszego niż Meroe) nie ma nic godnego uwagi, ale w okolicy są cztery interesujące miejsca. Jedziemy najpierw minibusem do wsi El Kurru, w pobliżu której znajdują się grobowce królewskie. Spotykamy tu grupę kilkunastu białych – pracowników różnych instytucji w Chertumie. Ghaffir pobiera 25 SD/os. i sprowadza nas bardzo stromymi schodami do pierwszego z grobowców, należącego do faraona Tanwetamani. Jego ściany pokrywają świetnie zachowane malowidła, wcale nie ustępujące słynnym malowidłom z tebańskiej Doliny Królów i przedstawiające pośmiertną drogę władcy w zaświaty. Jeszcze lepiej są zachowane malowidła w grobowcu królowej Qalnata. Wejścia do kilkunastu pozostałych grobowców są zasypane kamieniami i niedostępne.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy słynnej górze Dżabal Barkal, która była święta górą Napatańczyków. Jest to rodzaj góry stołowej, ze stromymi ścianami ze wszystkich stron. Od południa widoczny jest potężny pinakiel (niektórzy badacze przypuszczają, że był to kolosalny posąg faraona). U stóp Dżabal Barkal znajdowało się wiele świątyń i mała grupa piramid. Zachowane są obszerne fragmenty w wielkiej kolumnowej świątyni Amona, pochodzącej z okresu Nowego Państwa. Prowadzi do niej aleja baranów. Po jej lewej stronie stoi (zamknięta) świątynia bogini Mut i kolumny z kapitelami przedstawiającymi boginię Hathor. Bardziej na lewo wznosi się wśród piasków grupa wspomnianych piramid grobowych królów napatańskich. Na końcu wspinamy się (od południa) na szczyt góry, by obejrzeć cały zespół świątynny w świetle zachodzącego słońca.
27 lutego
Jedziemy minibusem (z przesiadką w Merowe) do położonej po drugiej stronie Nilu wsi Nuri, gdzie wznosi się duża grupa piramid królów napatańskich. Najstarsza z nich należy do Taharki – najsłynniejszego „czarnego faraona”, który zawładnął całym Egiptem, ale później został z niego wyparty przez Asyryjczyków. Wszystkie te piramidy są w opłakanym stanie, wskutek zmian atmosferycznych i działalności rabusiów, plądrujących groby jeszcze w czasach starożytnych.
Zatrzymanym samochodem jedziemy w kierunku Merowe – zapory wodnej na Nilu. Sądziliśmy, że to nic łatwiejszego jak dotrzeć do tego obiektu, zrobić kilka zdjęć i wrócić. Zapomnieliśmy, że jesteśmy w Sudanie. Po drodze było siedem kontroli policyjnych. Nie pomagały nasze „permity” i już miano nas cofnąć, w końcu jednak w asyście policjantów wjechaliśmy na wierzchołek tamy. Nawet pozwolono nam robić zdjęcia, ale kierowca zażądał 60 SD za dowiezienie nas z powrotem do Nuri, a policjant 20 SD za asystę.
Napotkany taksówkarz wiezie nas do ruin wczesnochrześcijańskiego klasztoru Ghazali. Dobrze, że trafiliśmy na obeznanego z terenem, bo do ruin nie prowadzi żadna droga, jedzie się wprost przez wertepy. Klasztor wznosił się na zupełnym pustkowiu, z dala od Nilu i osiedli ludzkich. Jak z podziemi zjawił się ghaffir – nie pobrał jednak opłaty, może dlatego, że ruiny (choć zajmujące większy obszar) nie „rzucają na kolana” ?
28 lutego
Wyjeżdżamy, z przesiadką w Merowe, autobusem do Ad Dabbah, które było naszą bazą do wypadu w rejon Starej Dongoli (Dongola-el-Ayuz). Znajdujemy jedyny w miasteczku „funduk” (hotel – 50SD/2 os.) – znanego już nam typu „lokanda”. Spacerujemy po miejscowym suku.
29 lutego
Napotkanym minibusem (20 SD/2 os.) docieramy do promu na Nilu (najpierw szosą, później polną drogą przez gaj palmowy). Prom akurat przypłynął, ale odpłynąć nie może, bo wyjeżdżająca z niego ciężarówka obsunęła się do rowu i wyciąganie jej stamtąd zajęło półtorej godziny. W końcu dopłynęliśmy łodzią motorową (1SD). Po drugiej stronie Nilu mieszkańcy wsi Dongala-el-Ayuz doprowadzają nas na posterunek policji, gdzie płacimy 50 SD/2 os. Mieliśmy nadzieję, że spotkamy choć polskich archeologów odsłaniających od wielu lat ruiny miasta wczesnochrześcijańskiego. Jednak nie – prawdopodobnie przenieśli się na inne stanowisko archeologiczne. Oprowadzający nas ghaffir nie otworzył nam nawet najważniejszego obiektu, tzn. katedry (zwanej też Salą Tronową), z kolumnami i fragmentami fresków wewnątrz. Na nasze nalegania (na migi) machnął tylko ręką. Zobaczyliśmy jednak pozostałości siedziby biskupa (Kościół Granitowych Kolumn) i inne liczne budowle tego rozległego ongiś miasta (w niektórych były fragmenty fresków). Na koniec obejrzeliśmy kopułowe grobowce muzułmańskie. W ich pobliżu jest stacja benzynowa, na której znaleźliśmy powrotny samochód do Ad Dabbah. Okazało się później, że z Karimy mogliśmy dojechać nową szosą i wrócić na lewy brzeg Nilu przez nowy most, bez konieczności korzystania z promu.
1 marca
Odjeżdżamy minibusem z Ad Daddah do Nowej Dongoli (25 SD/os.), gdzie znajdujemy hotelik „Lord” (40 SD/2 os.). Najpierw jednak musimy jechać tuk-tukiem (5 SD/2 os.) tj. rikszą motorową do „security”, by zarejestrować się. Hotelik był wygodniejszy niż poprzednie ale były w nim chmary komarów.
Przez nowy most docieramy samochodem do położonej po drugiej stronie Nilu Kawy, która w starożytności była ważnym i rozległym miastem. Niestety niewiele z niego zostało – fundamenty pałaców i świątyń. Ruiny coraz bardziej zasypują piaski pustymi dochodzącej tu do samego Nilu. Palikami oznaczono teren do tej pory nieprzebadany. Mozolnie wracamy kilka kilometrówm przez pustynię do szosy. Łapiemy samochód do Dongoli (15 SD), na której obrzeżach oglądamy stylowy „Nubian House” – tradycyjny dom nubijski (niestety zamknięty).
2 marca
Porannym minibusem (20 SD) jedziemy do Kermy, dziś nędznej mieściny, która w starożytności była ośrodkiem Królestwa Kermy. Miejscowa lokanda jest jedyną w mieście. Taksówką (20 SD w obie strony)jedziemy najpierw do Tombos. Jest to rozległe cmentarzysko meroickie, usytuowane wśród usypisk głazów po horyzont. Udało się nam odnaleźć leżący na ziemi okazały posąg któregoś z królów oraz kilka malowideł i inskrypcji na głazach.
Kolejną taksówką (25 SD) docieramy na teren Kerma Civilization Center, do najważniejszej starożytnej budowli w Kermie – tzw. „deffufy”, świątyni skalnej sprzed 3500 tal (najstarszy zabytek w Sudanie) – wstęp jak zwykle 25 SD/os. U jej stóp widoczne są zarysy dużego miasta, które oglądane z góry przypomina słynne linie znajdujące się na peruwiańskiej pustyni Nazca. Teren wokół deffufy jest starannie utrzymany. Obok okazałych budynków muzeum (wstęp 20D), gdzie zgromadzono liczne inskrypcje meroickie oraz galerię królów Kermy i Meroe. W pobliżu znajduje się jeszcze druga deffufa, do której jednak nie dotarliśmy.
3 marca
Jedziemy dalej na północ do wsi Wawa (25 SD/os.). Naszym celem są położone po drugiej stronie Nulu ruiny Soleb i Sedeinga – egipskich miast z czasów Nowego Państwa. Trafiamy na sympatycznego mieszkańca wsi, który oferuje nam przejazd łódką w obie strony, jeep po drugiej stronie rzeki i wstępy do obu świątyń, a także nocleg w swym pięknym nubijskim domu za 120 SD. Przystajemy na te warunki i płynąc już Nilem widzimy dwa dorodne krokodyle skaczące z piaszczystej łachy do rzeki. Tuż po wyjściu z łódki, za gajem palmowym, oglądamy imponujące ruiny świątyni w Soleb, wzniesionej przez faraona Amenofisa III, z licznymi reliefami i inskrypcjami. Jeep dowozi nas do odległej o 12 km Sedeingi, która nas rozczarowuje, bo z tamtejszej świątyni pozostała tylko jedna cała i dwie ułamane kolumny z inskrypcjami. Bardziej interesująca jest architektura okolicznych wsi nubijskich. Domy otoczone glinianymi murami, mają barwne, przeważnie niebieskie odrzwia. PO przepłynięciu Nilu wędrujemy przez gaj palmowy oraz plantację wszechobecnego „fulu” (bobu) i jęczmienia.
Wieczorem zrywa się silny wiatr chamsin (wieje zwykle od marca do maja). W zadbanym nubijskim domu naszego gospodarza jesteśmy jedynymi mieszkańcami. Poczęstowano nas omletem i dżemem a rano gorącą herbatą. Był to jedyny na naszej trasie poczęstunek (prawdopodobnie wliczony w cenę naszej wyprawy do ruin). Przeczyłoby to szeroko opisywanej w przewodnikach gościnności Sudańczyków. Są gościnni – jak wszędzie – dla ludzi z „kasą”. Otuleni w ciepłe pledy zasypiamy.
4 marca
Rano dziękujemy gospodarzowi podchodzimy z plecakami 1 km do szosy, gdzie prawie dwie godziny czekamy na przejeżdżający minibus do Abri (15 SD/os.). Dokucza nam silny wiatr sypiący piaskiem w oczy. Ze skrzyżowania podjeżdżamy do miasta (10 SD/2 os.). Znajdujemy jedyny tu „funduk” (50 SD/2 os.).
Abri było najbardziej na północ wysuniętym miejscem na naszej trasie. Podjeżdżamy taksówką do przeprawy promowej na wyspę Sai. Łódka jest po drugiej stronie rzeki, ale dostrzega nas jej sternik i płynie do nas. Oferuje transport za 40 SD/2 os. Akceptujemy. Objeżdżamy tamtejsze zabytki: kolumny z krzyżami na kapitelach, pozostałe po wczesnochrześcijańskim kościele oraz ruiny fortu tureckiego z XVI w., wzniesione na fundamentach świątyń egipskich, z licznymi reliefami i inskrypcjami. Jak z podziemi wyrasta ghaffir i inkasuje od nas po 25 SD. Ruiny położone są w malowniczym krajobrazie. Oglądamy liczne wysepki na Nilu a po jego drugiej stronie góry.
Tu kończy się nasz szlak archeologiczny po starożytnych zabytkach Sudanu.
5 marca
Wracamy minibusem z Abri do Dongoli (30 SD/os.) i do hoteliku „Lord”, gdzie już czekają na nas krwiożercze komary (w innych miejscach było ich mniej). Pocieszamy się pyszna rybą (10 SD). Na dworcu Souk-es-Shabi kupujemy bilet powrotny do Chartumu (4 SD/os.).
6 marca
O szóstej rano uprzejmy właściciel samochodu (o tej porze nie ma jeszcze transportu miejskiego) dowozi nas do autobusu (był to drugi na naszej trasie przypadek, że kierowca nie wziął od nas pieniędzy). Autobus jest wygodny i jedzie bardzo szybko nową szosą przez pustynię . Po 4 godzinach jazdy non-stop jesteśmy już na południowym dworcu Souk-es Shabi w Chartumie. Stamtąd minibusem (05 SD) dojeżdżamy do Souk el Arabi, w pobliżu którego jest nasz hotel Safsafa.
7 marca
Przyjeżdżam miejskim minibusem na drugi brzeg Nilu, do Omdurmanu, do sanktuariom derwiszów Hamed al-Nil, gdzie w każdy piątek (o zachodzie słońca) odbywają się słynne tańce derwiszów. Niestety grafik naszej podróży nie przewidywał pobytu w piątek w Chartumie. Sanktuarium składa się z czterech kopułowych grobowców, wznoszących się na ogromnym cmentarzu muzułmańskim. Przybywają do niego liczni wierni. Oglądam plac na którym odbywają się tańce.
Dojeżdżam do zwiedzonego już przedtem pałacu Khalify Abdullaha, skąd pieszo dochodzę do Bab el Abdel Gaoum – jedynej ocalałej bramy miejskiej Omdurmanu wzniesionej w końcu XIX w. przez mahdystów.
8 marca
Spacerujemy po Chartumie. Po południu jedziemy (za 0,5 SD) na lotnisko. Wszędzie nam mówiono, że obowiązuje opłata lotniskowa 35 SD. Okazało się, że opłaty już nie ma i na pamiątkę zostało nam trochę sudańskich funtów, których nigdzie nie da się wymienić.
O 19:30 odlatujemy do Kairu, skąd po kilkugodzinnym oczekiwaniu ok. 6:00 lecimy do Warszawy, w której lądujemy o 8:00.

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u