Mozambik – Afryka do odkrycia – Wojciech Dąbrowski

Mozambik – Afryka do odkrycia

Wojciech Dąbrowski

Prasowe informacje o pozostawionych po wojnie domowej polach minowych, o nędzy, głodzie i kalectwie ludzi przez wiele lat skutecznie zniechęcały turystów do odwiedzania tego kraju. Teraz świat powoli buduje sobie obraz innego Mozambiku – kraju plaż i palm, gościnnych ludzi i ciekawych krajobrazów. I choć skromna infrastruktura sprawia, że nie podróżuje się tu łatwo do Mozambiku przybywa coraz więcej turystów, szczególnie takich, którzy szukają nie tylko wypoczynku, ale i przygody. Dzisiejszy Mozambik to dawna kolonia portugalska, niepodległa od 1975 roku. Rozciągnięte wzdłuż wybrzeży Oceanu Indyjskiego od Tanzanii do RPA terytorium jest ponad dwukrotnie większe od naszego. Zamieszkuje je jednak tylko 18 milionów ludzi. Lata marksistowskich rządów wojujących ze wszystkimi możliwymi kościołami sprawiły, że większość ludności nie wyznaje żadnej religii. Dopiero teraz, gdy karabiny Kałasznikowa powędrowały do magazynów otwiera się stopniowo kościoły i meczety. Spotkanie z minami Wam już tu nie grozi – pod warunkiem, że będziecie poruszali się po publicznych drogach i ścieżkach, a nie po chaszczach i bezdrożach.

Wizy: od polskich turystów wymaga się posiadania wizy, najbliższa ambasada tego kraju znajduje się w Berlinie – Stromstraße 47 tel. 030-39 87 65 00. Ale wizę turystyczna można otrzymać w ciągu 24 godzin w jednym z krajów ościennych np. w konsulacie Mozambiku w Blantyre w Malawi, gdzie jej koszt wynosi 1600 kwaczy.

Dolot: Brak bezpośrednich lotów z Centralnej Europy. Najdogodniejsze połączenia przez Lizbonę lub Dar-es-Salam. Narodowy przewoźnik Mozambiku –LAM (www.lam.co.mz ) lata do Maputo z Lizbony. Warto rozważyć przelot do Johannesburga i kontynuowanie podróży do Maputo samolotem lub autobusem. Ta ostatnia alternatywa jest najtańsza (koszt autobusu to ok. 40 USD)

Międzynarodowy port lotniczy odległy jest od stolicy o 7 km – za taksówkę nie powinniście zapłacić więcej niż 120000 (ceny wywoławcze są oczywiście wyższe). Publiczne furgonetki przejeżdżają obok lotniska – przejazd do centrum kosztuje 10000 metikali, ale z reguły drugie tyle trzeba dopłacić za bagaż. Z najlepszych hoteli na lotnisko kursują minibusy (konieczna wcześniejsza rezerwacja).

Komunikacja międzymiastowa: Cały transport dalekobieżny wyrusza w trasy przed świtem – trzeba się z tym niestety pogodzić i wstawać w środku nocy. Przykładowe ceny autobusów i „czap” czyli osobowych ciężarówek: Maputo-Inhambane -180000, Nampula – Ilha – 70000, Vilanculo – Maxixe 90000.

Jedyna linia kolejowa wożąca pasażerów łączy Cuambę z Nampulą. To 360 km szlaku. Pociągi kursują trzy razy w tygodniu. Bilet w kl.2 kosztuje 250000 meticali. LAM i konkurencyjny, lecz raczkujący jeszcze Air Corridor oferują krajowe połączenia lotnicze. Warto rozważyć taki przelot szczególnie w porze deszczowej, gdy drogi na północy bywają nieprzejezdne. Przykładowa cena przelotu z Pemby do Beiry: 110 USD.

Komunikacja miejska: Zatłoczone zazwyczaj autobusy kursują tylko w największych miastach – płaci się około 2000. Znacznie wygodniejsze są taksówki, w których za przejazd płaci się ryczałtem – w obrębie stolicy 10000.

Klimat: Przez cały rok w Mozambiku jest gorąco i wilgotno. Istnieje jednak znaczna rozpiętość temperatur między najdalszą północą kraju, gdzie jest najcieplej i położoną o 1500 km na południe stolicą. Pora deszczowa trwa od grudnia do kwietnia. Najlepszy okres na wyjazdy to pora sucha: od maja do listopada.

Waluta: Jednostką monetarną – jest metical (MZM). Za 1 USD w 2005 roku płacono 25 000 MZM. Ze względu na wysoką inflację przy dłuższych pobytach warto wymieniać pieniądze w ratach. W obiegu notorycznie brak banknotów o niskich nominałach. Nie dziwcie się, gdy resztę wydadzą cukierkami. Wymieniając pieniądze w banku proście o drobne! Międzynarodowe karty płatnicze akceptowane są tylko w restauracjach i hotelach najwyższej kategorii, ale w większych miastach znaleźć już można bankomaty.

Przykładowe ceny: duża bułka – 1000, pudełko serków – 25000, margaryna 20000 za kostkę, jajko gotowane – 2500, konserwa mięsna –, puszka sardynek – 25000, karton soku – 40000, wino krajowe od 8000, puszka piwa – 20000, coca-cola – 8000, banan 500-1000 , skromne danie w ulicznej garkuchni – 1000, godzina surfowania w internet cafe – 60000, wstęp do muzeum – 50000.

Zakwaterowanie w głównych ośrodkach turystycznych:

Maputo: Pensao Central, Ave 24 de Julho, pokój jednoosobowy – 250 000, dwuos. 350 000 metikali. Alternatywą jest przytulne lodge Base Backpackers, 545 Ave Patrice Lumumba, pokój dwuos. – 500 000, łóżko w zbiorowej sypialni – 180 000.

Tofo: Fatima’s Nest – chatka na brzegu oceanu – dla jednej osoby 300 000, dla dwóch 450 000, łóżko w dormitorium 110 000.

Beira: Pensao Moderna – pokój jednoosobowy bez łazienki – 250 000

Vilankulos-Bazaruto: Zombie Cucumber – 500000 za domek lub 150000 za materac w dormitorium, Smugglers – pokój dwuosobowy z łazienką – 400000

Ilha de Mozambique: Casa Luis – Private Garden pokój jednoosobowy 200000, w luksusowym Escondido (z basenem) najtańszy pokój 600000.

Pemba: Residencial Lys w centrum, pokój jednoosobowy bez łazienki 250 000, dwuosobowy z łazienką – 450 000. Russel’s Place – bungalowy przy plaży za miastem (dojazd taksówką za 100000). 400-600 000 za domek zależnie od standardu.

Ibo: Bella Vista Lodge: łóżko w małej sypialni: 250 000 z wliczonym solidnym śniadaniem.

Informacja: biuro informacji National Tourism Organization (ENT) w Maputo przy Ave 25 de Septembro czynne od poniedziałku do piątku od 8-12 i 14-16. Można tu otrzymać mapkę stolicy i informacje o atrakcjach turystycznych i hotelach. Na prowincji najlepszym źródłem informacji są hotelowe recepcje.

Zapiski z dziennika podróży:

Piechotą przez granicę

Do Mozambiku przybyłem z Malawi. Na malawijskim posterunku granicznym w Nayuchi bez problemów uzyskałem pieczątkę wyjazdową. Zarzuciłem plecak, minąłem niepilnowany szlaban i ruszyłem piaszczystą drogą na spotkanie z nieznanym Mozambikiem. Pół kilometra dalej stała poczerniała tablica i mozambicki posterunek celny w glinianej chacie. Szok! To tylko 500 metrów, a tu już nikt nie mówi po angielsku. Trzeba przypomnieć sobie chociaż podstawowe portugalskie słowa… Dwa kilometry dalej w budynku opuszczonej stacyjki płacę 30 000 meticali za znaczek wjazdowy do paszportu i dostaję pieczątkę. Do najbliższego miasteczka – Cuamby jest tylko 80 kilometrów. Czy będzie jakiś transport? –Siadaj i czekaj – do wieczora pewnie nadjedzie jakaś czapa! Czapą miejscowi nazywają furgonetki i ciężarówki przewożące ludzi. Siadam w cieniu i czekam…

Drogi Mozambiku są wciąż w kiepskim stanie. Najgorzej mają się rzadko uczęszczane odcinki przygraniczne. Wiele z nich w porze deszczowej nie jest w ogóle przejezdnych. Nawet jeśli trafi się na czapę w dobrym stanie technicznym to przebycie odcinka 80 km może zabrać cały dzień. Czekam pół godziny, godzinę… Nagle słucham i uszom nie wierzę: to skrzyp i stukot pociągu! Wprawdzie to skład towarowy, ale w ostatnim wagonie jest przedział hamulcowy. Dogaduję się z czarnym kolejarzem: zabierze mnie do Cuamby za jedne 50 000 meticali.

Na jednotorowym szlaku o powykrzywianych szynach nie da się rozwinąć większej szybkości niż 20 km/godz. Wagonem rzuca we wszystkie możliwe strony, skrzypią i dzwonią jego leciwe elementy. Ale ważne, że jadę! A za oknem palmy, papaje, wiejskie strzechy. Do Cuamby docieramy po pięciu godzinach. W pensjonacie przy głównym placu gdzie znajduję zakwaterowanie po Portugalczykach została wielka wanna, ale woda rurami już od dawna nie płynie – przychodzi polewać się kubkiem.

Mam szczęście – już jutro rano odjeżdża stąd pociąg do wielkiego świata – do Nampuli – dużego miasta, które ma połączenia ze wszystkimi ważniejszymi ośrodkami Mozambiku. Długa kolejka do kasy ustawia się już w przeddzień. Na stacji trzeba być przed świtem, bo Cuamba Express rusza w trasę jeszcze po ciemku. Podczas 11 godzin jazdy podziwiam z okna krajobraz odosobnionych form skalnych wystrzelających w wielu miejscach ponad sawannę, zieleń dżungli i poletka bawełny.

Nasz „ekspres” wlecze się niemiłosiernie, ale nie ma czasu się nudzić: Już na pierwszej stacyjce rozpoczyna się niezwykłe teatrum: cała chyba wieś wylega na spotkanie pociągu z produktami na sprzedaż. Niosą na głowach kiście bananów, wiązki manioku, wędzone ryby, pęczki powiązanych żywych kurczaków. Biegną za ruszającym już pociągiem z łodygami trzciny cukrowej, matami plecionymi z trawy i koszykami. Na pozbawionych szyby drzwiach naszego wagonu wisi napis: zabrania się wnoszenia drobiu, mango i trzciny cukrowej. To przecież aż druga klasa! Widowisko z udziałem kolorowego tłumu powtarza się na każdym kolejnym przystanku. Miejscowi ze zdziwieniem patrzą na białą twarz wychylającą się z okna. Czarne, bosonogie dzieciaki pokazują mnie sobie palcami. Czyżby biali pojawiali się tu tak rzadko?

Ilha de Mozambique

Zanim obecne Maputo awansowało do rangi stolicy Mozambiku Portugalczycy rządzili swoimi koloniami we wschodniej Afryce z Wyspy Mozambik – Ilha de Mozambique. Na niewielkiej wyspie, połączonej ze stałym lądem wąską groblą o długości półtora kilometra wznieśli nie tylko sporą forteczkę, ale także kościoły, pałace i dziesiątki pastelowo malowanych kolonialnych domów. Stolicę przeniesiono potem na południe, na Ilha (tak mówią o niej miejscowi) czas zatrzymał się w XVII wieku.

Po czterech godzinach spędzonych na burcie odkrytej furgonetki jadącej z Nampuli boli mnie odbite siedzenie. Z ulgą witam widok długiej grobli prowadzącej na wysepkę. Ustawiono przy niej dumną tablicę: UNESCO World Heritage Site. W Europie czy Ameryce w tak oznaczonych miejscach przewalają się tłumy turystów. A tutaj? Wkrótce mam okazję sprawdzić: piaszczystymi uliczkami snuje się nas zaledwie kilkoro.

Jak przed wiekami wysepka podzielona jest na dwie części: Kamienne Miasto wzniesione przez Portugalczyków i Trzcinowe Miasto rdzennej ludności składające się ze schowanych pod palmami i papajami niskich chat krytych trzcinową strzechą. Linia podziału nie jest wcale prosta: często po dwóch stronach jednej uliczki jest różny typ zabudowy. Zaułki wśród strzech tętnią normalnym życiem afrykańskiego miasteczka. Kolonialne Kamienne Miasto to miasto umarłe: puste piaszczyste ulice i place. Szerokie schody wiodące ku kolumnadom opuszczonych pałaców. Zamknięte drzwi kościołów…

Posągi, których nikt nie podziwia i kunsztowne latarnie, które nie świecą. Wielki Vasco da Gama z wysokiego cokołu patrzy na kamienne molo, do którego nie dobijają już karawele. Ze ścian niektórych domów jak w Angkor Wat wypełzają korzenie tropikalnych drzew. Aleja banianowców prowadzi przez na wpół zarośnięty park do fortecy Św. Sebastiana. Za nią na wysuniętym w morze cyplu zadziwia surowością architektury samotna kamienna kaplica będąca podobno najstarszą budowlą sakralną na południowej półkuli. (do usunięcia?). Przed zachodem słońca na plaży obok bazarowych kramów kobiety sortują ryby przywiezione przez kolorowe rybackie łodzie. Ponad strzechami i pióropuszami palm płynie z minaretu nawoływanie do modlitwy. Siedzę na piasku patrząc na wielki pomarańczowy krąg zapadający za horyzont. Ilha to miejsce czarowne, o niepowtarzalnej atmosferze jak Varanasi, Machu Pitchu czy Timbuktu… Niewiele takich widziałem na sześciu kontynentach!

Archipelag Querimba

Najważniejszym ośrodkiem miejskim na północy Mozambiku jest Pemba – stolica północnej prowincji Cabo Delgado z ładną plażą Wimbe i autentyczną rybacką dzielnicą Paquitequete. To jednocześnie najlepszy punkt wypadowy na wyspy ciekawego Archipelagu Querimba. Prosili abym przyszedł na plac odjazdowy ciężarówek już wpół do piątej. -Gdy czapa wypełni się pasażerami to nie czeka do piątej i wcześniej rusza w trasę! A to przecież jedyna czapa do Quissangi!- radził sklepikarz z muzułmańskiej dzielnicy w Pembie. Gdy przyjechałem do najbardziej na północ wysuniętej prowincji Cabo Delgado okazało się, że dotarcie na wysepki Archipelagu Querimba to dla trampa nie lada wyzwanie. Bogaci turyści lecą awionetką płacąc 100 dolarów w każdą stronę. Mnie na początek czekało pięciogodzinne telepanie się na skrzyni ciężarówki po gruntowych, rozmytych drogach.

Słońce prażyło niemiłosiernie, przystawaliśmy po drodze w malowniczych wioskach, wśród chat z chrustu i czerwonej gliny kupując od bosonogich dzieciaków całe kiście bananów za równowartość złotówki. Tylko ile można tych bananów zjeść? Czy zdążymy dotrzeć do przeprawy zanim skończy się przypływ? Ze współpasażerami trudno się było dogadać. Może nie znali pory dzisiejszej kulminacji oceanu, a może nie rozumieli, że nie mam ochoty czekać kilkunastu godzin na brzegu aż woda znów się podniesie… Około dziesiątej kierowca wysadził mnie pod baobabem na brzegu zarośniętej mangrowcami zatoki. Woda była już niska, ale pękata drewniana łódź wciąż kołysała się na głębi ze sto metrów od plaży.

Czarnoskóry kapitan osobiście ułożył sobie na głowie mój plecak. Podwinąłem nogawki szortów. –Szybciej, bo woda opada!- poganiał grupkę miejscowych taszczących koszyki, rower i skrzynkę coli. Brodziliśmy dzielnie w przybrzeżnym szlamie aż do wysokiej burty. Ktoś z góry najpierw odebrał torbę z kamerami, a potem podał mi rękę. Murzynki popiskiwały mocząc przy wsiadaniu kolorowe kangi. Po chwili już płynęliśmy popychani bambusowymi tyczkami. Załoga postawiła trójkątny, połatany żagiel. Łódź sunęła coraz szybciej wzdłuż linii zielonych mangrowców.

To było coś nowego: cisza przerywana tylko pluskiem wody, atramentowe morze wokół, słońce w zenicie i ta archaiczna, skrzypiąca łódź z Murzynem przy sterze. Płynąłem na Ibo – główną wyspę archipelagu. W kronikach pisano kiedyś o Porto Ibo jako o kwitnącym ośrodku handlowym znanym również z rzemiosła artystycznego. Pierwsze budowle zauważyłem w perspektywie mangrowego kanału: szare mury obronne fortów, czerwone dachówki na kościele i linię zrujnowanych magazynów wzdłuż wybrzeża. Wkrótce wyskakiwaliśmy na plaży do płytkiej wody.

Czarny chłopak poprowadził mnie brzegiem do jedynego pensjonatu. W wysokich pomieszczeniach kolonialnego domu nad szerokimi łóżkami wisiały moskitiery. Z tarasu na dachu otwierał się widok na sąsiednie, płaskie wysepki i smutne pozostałości kwitnącego niegdyś miasteczka. Portugalczycy wyjeżdżając w 1975 roku niczego nie niszczyli. Ich eleganckie niegdyś, podcieniowe domy dalej stoją szeregami wzdłuż ulic, które zarosła trawa. W większości nikt nie mieszka. Ich dachy porasta tropikalna roślinność. Niektóre się już zawaliły. Miejscowi nie podejmują żadnych prac remontowych. Bo i po co? Ilu turystów może tu w ciągu tygodnia dotrzeć? Pięciu? Dziesięciu? Obok zamkniętego na głucho kościoła zastygła otoczona elegancką balustradą restauracja z zabitymi oknami. Miasteczko śpi – wygląda tak, jakby wiele lat temu spustoszyła je zaraza.

Właściciel pensjonatu oferuje gościom wycieczki łodzią na sąsiednie wysepki. Kolejnego dnia można zwiedzić dobrze zachowany fort Jana Chrzciciela z armatami na murach i warsztatem srebrników, który rozlokował się w dawnej wartowni. Wisiorki, naszyjniki i inne srebrne cacka, które warto tam obejrzeć i kupić to jedyne pozostałości po kwitnących tu niegdyś rzemiosłach. Idąc obok zrujnowanych murów hinduskiej świątyni i muzułmańskiego cmentarza docieram pieszo na wschodnie wybrzeże wyspy. Przybysza kuszą tu piękne i puste plaże. Tylko zapas pitnej wody trzeba było zabrać większy. Najbliższy sklepik na przeciwległym krańcu wyspy!

Archipelag Bazaruto

Mozambik ma jeszcze jeden ciekawy archipelag rozciągnięty wzdłuż wybrzeża. To już jednak zupełnie inne wyspy, leżące bliżej świata i lepiej znane. Archipelag Bazaruto rozłożył się w południowej części kraju i słynie nie tylko z urody swoich pięciu wysp, ale i z rafy koralowej, która je osłania. Wyspy archipelagu tworzą Park Narodowy. Tylko na jednej z nich – Benguerra można znaleźć względnie tanie zakwaterowanie. Ale taka robinsonada ma jedną wadę – przy znacznym koszcie każdego przejazdu na ląd (około 20 dolarów) turysta staje się więźniem wyspy. Nic dziwnego, że większość podróżników zatrzymuje się na wybrzeżu – w miasteczku Vilankulo i stąd robi wypady na wyspy i rafę.

Życie Vilankulo koncentruje się wokół niewielkiego bazaru, na którym można kupić nie tylko świeże ryby różnego koloru i wielkości, ale także kraby i małe ośmiornice. Niestety częste wizyty turystów doprowadziły do tego, że handlujący na widok aparatu wyciągają ręce po pieniądze. Zbywam ich żartem i rozpoczynam poszukiwania transportu na wyspy. Na całodzienną wycieczkę trzeba przeznaczyć 50 dolarów. Mam do wyboru motorowy ponton – tzw. zodiak, który dzięki swojej szybkości może w pół dnia odwiedzić rafę i trzy wyspy oraz tradycyjną łódź żaglową, która w ciągu dnia jest w stanie obrócić tylko do najbliższej wyspy Magaruque. Tym razem wybieram zodiak.

Szybka łódź potrzebuje prawie godziny na przebycie 22 kilometrów oddzielających przystań od północnego cypla Banguerry. Dopiero tu – z bliska widać różnicę między niskimi, zielonymi wyspami Archipelagu Querimba i Bazaruto – którego wyspy pokrywają wysokie piaszczyste diuny. Wiejący od otwartego oceanu wiatr przez wieki pracowicie piętrzy wyrzucony przez fale piasek. Efekt jest bardzo malowniczy.

Najpiękniejsze, sięgające stu metrów diuny oglądamy na głównej wyspie archipelagu, na Ponto Dundo. Nie sądziłem, że w tej części Afryki będę wspinać się na takie góry piachu. Warto! Ze szczytu otwiera się widok na ocean – bliżej turkusowy, a dalej w kolorze soczystego błękitu, na sąsiednie wyspy i wreszcie na srebrną grzywę wody spienionej na rafie.

Płyniemy potem na tą Two Mile Reef by nurkować ze snorkelem. I okazuje się, że świat oglądany pod lustrem wody jest bardziej kolorowy od tego ponad nim. Cieszę oczy różnymi barwami koralowych krzewów, pływam wśród ławic ryb pasiastych, nakrapianych, ciągnących za sobą welony. I już wiem, że koralowe ogrody Bazaruto zasługują na swoją sławę. Ale w opinii miejscowych najładniejszą plażę Mozambiku ma Tofo – wioska rybacka na południu kraju – o kilka godzin jazdy od Maputo.

Maputo

Po setkach kilometrów spędzonych na wyboistych i pylistych drogach północy wreszcie jestem w milionowym mieście! Asfaltowane ulice prawie bez dziur. Sprzedawcy kwiatowych bukietów na rogach ulic. Wystrojone czarne dziewczyny na wysokich obcasach kołyszące biodrami. Nocne życie w licznych barach i klubach. Sznury samochodów. Wieżowce. Pucybuci. Z okna mojego pensjonatu widzę białą iglicę katedry z zegarem wybijającym godziny przez całą dobę.

Centralna część Maputo składa się z dwóch dzielnic: w dole nad zatoką leży handlowa Baixa, a wysoko – na skarpie – otwarta do oceanu swojsko nazwana Polana. Wędruję ruchliwymi ulicami chłonąc atmosferę miasta. I choć to już trochę inne czasy widzę, że w nazwach ulic przetrwali tu Włodzimierz Lenin, Karol Marx i Fryderyk Engels. Ulica Mao Tse Tunga prowadzi mnie do biznesowej dzielnicy Polana.

Maputo nie ma zbyt wielu ciekawych obiektów architektonicznych. Do tych nielicznych zalicza się kolonialny Hotel Polana. Warto tu zajrzeć nie tylko dla budowli, ale i dla widoku, który otwiera się z tarasu w ogrodzie. A na ulicy Nyerere, przy której w 1927 roku zbudowano hotel rozłożyły się kramy z pamiątkami, wśród których znaleźć można między innymi interesujące rzeźby w drewnie.

Drugim ciekawym obiektem Maputo jest dworzec kolejowy w dzielnicy Baixa. Projektował go jeden z uczniów Gustawa Eiffela. Powstała okazała budowla godna światowej wystawy, która w chwili obecnej przerasta potrzeby stolicy. W środku dwa staromodne, zadaszone perony i… pustka. Podobno jednak w dni robocze odjeżdża stąd jednak jakiś pociąg. Ale jedzie niezbyt daleko. W kontaktach z wielkim światem, którym dla Mozambiku jest RPA komunikację kolejową wyparły autobusy…

Przed wyjazdem z kraju pora na małe podsumowanie. Po kilku tygodniach pobytu w Mozambiku dostrzega się, że wielka rzeka Zambezi, przez którą z braku mostów można się przeprawić tylko promem dzieli kraj na Mozambik A czyli południe i Mozambik B, czyli północ. W południowej części leży stolica, tu są lepsze drogi, tu łatwiej o pracę i zaopatrzenie jest także lepsze. Tu w miejskich kranach częściej jest woda i przerwy w dostawie energii elektrycznej zdarzają się rzadziej. Ale dla trampa ciekawsza, bo mniej skażona cywilizacją wydaje się być północ… W każdym przypadku Mozambik warto odwiedzić póki nie zaleją go tłumy turystów przybywających ze zbiorowymi wycieczkami.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u