Maroko z dziećmi 2010

Maroko z dziećmi 2010
Wojtek i Agata Kokoszka oraz Roch & Gabriela

Tym razem Maroko. Co nas podkusiło? Sam nie wiem. Niby Afryka, ale prawie Europa. Jednak parę filmów, trochę zdjęć zrobiło swoje. Klamka zapadła. Będzie Maroko. Oczywiście dzieci zabieramy ze sobą. Jak będą zbyt uciążliwe to je wymienimy na wielbłądy.
Polowanie na bilety zakończyliśmy łupem w postaci lotu AirFrance z Warszawy przez Paryż do Casablanki (1000PLN od osoby). Wylot 13 czerwca. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że niektóre linie na 13-go stosują specjalne zniżki. Liczymy, że czerwiec okaże się chłodniejszy i dzieciaki jakoś przetrzymają na pustyni.
Im dłużej wczytywałem się w informacje o atrakcjach Maroka tym trudniej było dobrać trasę. W związku z tym, że lądujemy w Casablance wybieramy wariant klasyczny, czyli spontan. Jedyny plan to przejazd pociągiem z Casy do Marakeszu, a potem się zobaczy.
Przygotowania
Roch ma dopiero 2,5 roku, więc lekka spacerówka z daszkiem od słońca może się przydać podczas dłuższych spacerów. Do wożenia zakupów także.
Szczepienia nie są wymagane, a od WZW A i WZW B jesteśmy już zaszczepieni. To warto zrobić nawet nie wyjeżdżając z Polski.
Do apteczki oprócz tradycyjnego zestawu leków przeciwbólowych, przeciwgorączkowych, środków przeciwbiegunkowych, plastrów, opatrunków warto wrzucić kremy z wysokim filtrem UV (minimum 30 SPF), wodę fizjologiczną do przemywania oczu oraz preparaty nawadniające (np. Orsalit) i probiotyki (np. Floridral, Dicoflor).
Niezbędne jest także ubezpieczenie turystyczne. Później okazało się jak bardzo.
Rezerwuję także 1 nocleg w w hotelu Central w Casablance, aby móc się ogarnąć przed dalszą wyprawą.
www.booking.com
http://www.hotelcentralcasa.com
Startujemy 13 czerwca 2010
Dolot był męczący, ale mogło być gorzej. Roch przeżywa właśnie okres buntu, więc nawet nie wyobrażaliśmy sobie co zamierza robić podczas tej eskapady. Z jednej strony pociągają go duże przestrzenie, tłumy ludzi, zgiełk i harmider, a z drugiej to tylko mama może być z nim. Nie wiem jak Agata psychicznie to wytrzyma.
Lądujemy w Casablance po 23.00. Roch zaspany, a Gabrysia (lat 5 i pół) chłonie nowości i dzielnie maszeruje z plecaczkiem. Wymieniamy euro na dirhamy.
100 € =1080 DH
Łapiemy taksówkę i za 300DH docieramy do Hotelu Central położonego w medinie obok portu. Pokój dla naszej czwórki kosztuje 50 euro. Ogłaszam dzień brudasa dla wszystkich i padamy do łóżek.
14 czerwca
Budzi nas śpiew muezzinów. Teraz dopiero poczułem zmianę kontynentu. Śniadanie francuskie. Bagietki, kawa, masło, dżem i świeży sok pomarańczowy. Nie wiem jak na dłuższą metę można funkcjonować na takich śniadaniach. Ruszamy na rekonesans całą ekipą. Podziwiamy rozbudowującą się marinę. Roch jest zachwycony ilością dźwigów. Postój robimy w najbardziej turystycznej restauracji Rick’s Cafe. Ceny kosmiczne (2 kawy+ mała butelka wody mineralnej 88DH). Napiwki wliczają automatycznie do rachunku (10%!). Czego jednak nie robi się dla turystycznej legendy. Zdjęcie w fotelu pod plazmą z wyświetlanym na okrągło filmem „Casablanca” bezcenne. Wracamy do hotelu, bo dzieciaki padają na twarz. Okazuje się, że Gabrysia ma gorączkę i pojawiła się u niej niewielka wysypka na skórze. Zaczynamy snuć domysły, czy nie jest chora na ospę, czy tylko zaostrzyła się u niej alergia. Padamy z nóg. Agata zasnęła w opakowaniu przy usypianiu Roszka.
15 czerwca
Rankiem kontaktujemy się z ubezpieczycielem. Zamawiam lekarza do hotelu. Czas postawić diagnozę i ustawić leczenie. Przychodzi marokański specjalista wykształcony we Francji. Słabo mówi po angielsku, ale jakoś się dogadujemy. Stwierdza, że to nasilenie alergii. Wg mnie to ospa Wietrzna. Doktorek kasuje 600DH daje receptę i spada. Jeśli się pogorszy mam zadzwonić.
Robię wyprawę do kafejki internetowej (1godz.- 5 DH). Po konsultacjach z dr Google stwierdzam, że moje rozpoznanie było trafne. Wykonuję jeszcze dla pewności konsultację telefoniczną z pediatrą w Polsce i zaczynam wycieczki do apteki.
Wykupić receptę to nie problem, ale kupić puder w płynie i nadmanganian potasu do przemywania to już niezła gimnastyka, bo w aptece z angielskim słabo. Skorzystałem nawet ze wzorów chemicznych (studia się przydają) i po dłuższej dyskusji ze starym kierownikiem apteki jakoś poszło.
Dla podniesienia morale rodziny kupuję całego kurczaka z rożna, frytki, sos z soczewicy, sos warzywny z podrobami oraz pół torby bagietek. Starczyło na obiad, a potem na kolację.
Podczas gdy Agata kisiła się z Gabrysią w hotelu zrobiliśmy z Rochem mały rekonesans po medinie i centrum miasta. Roch zaliczył spanie w wózku, a ja miałem półgodziny na marokańską kawę, czyli kawka połączona z gapieniem się na okolicę kawiarni. Wieczorem wyciągamy dziewczyny na krótki shopping na bazarze. Panie kupują ciuchy, a panowie wielbłądy ze skóry wielbłąda.
Dzień pełen wrażeń kończymy drinkiem w pokoju. Lepiej się nie afiszować alkoholem w muzułmańskim kraju.
16 czerwca
Ospa się rozwija. Gabrysia nie może spać, bo ją wszystko swędzi. Zatem Marakesz już szlag trafił. Jesteśmy uziemieni na co najmniej tydzień. Pozostał nam zatem tylko spontan. Opracowujemy plan dnia. Śniadanie na dwie tury. Mama z Rochem wcinają naleśniki, a w tym czasie tata pędzluje Gabrysią roztworem nadmanganianu potasu, a następnie karmi kaszą, bo wysypkę ma nawet na podniebieniu. Potem tata idzie na śniadanie i już jest 11.00. Tak pewnie będzie jeszcze przez kolejnych pięć dni. Ciekawe, kiedy zwariujemy? Zaczynamy wpadać w schematy z czasów jaskiniowych. Panie pilnują domowego ogniska, a ponowie chodzą po świeże mięso, czyli kuraka z rożna. Dzieci szybciej niż my przyzwyczajają się do takiej rzeczywistości i grzecznie się bawią. Dziewczyny z nudów robią pokaz mody. Panowie są jurorami. Prawie jak pokaz dla Fashion TV Casablanca. W przerwie na reklamy dzieci bawią się jak zwykle, czyli płacz, bójka i śmiech.
Agata w trosce o swoje zdrowie psychiczne robi z Rochem krótkie wycieczki po medinie, które obowiązkowo muszą kończyć się oglądaniem dźwigów portowych. Dzięki temu, że utknęliśmy w Casablance zaczynam wtapiać się lokalną społeczność mediny. Byłem nawet na meczu w barze. Trwają przecież mistrzostwa w piłce nożnej. Mecz w marokańskim barze przy herbacie to niesamowite doznanie. Żeby było ciekawiej, połowę baru zajęli ortodoksyjni muzułmanie w skupieniu przy miętowej herbacie oglądający lokalnego ojca Rydzyka, a drugą połowę wrzeszczący tłumek podnieconych kibiców spowity kłębami dymu z papierosów.
A teraz trochę przykładowych cen:
Kurczak + ryż + soczewica + warzywa + bagietka= 75 DH (zestaw na dwie osoby)
Pół kurczaka + bagietka= 40 DH
Kofta + frytki+ warzywa+ bagietka= 25 DH
Smażone kawałki kurczaka + frytki+ warzywa + bagietka= 25 DH
10dkg pistacji= 12 DH
1 duży melon= 5 DH
0,33 but. Pepsi= 3 DH

17 czerwca
Nadal w Casablance. Po śniadaniu ruszamy z Rochem na kolejny rekonesans. Bazar nie kryje już przed nami żadnych tajemnic. Opanowaliśmy też szybkie przemykanie wózkiem przez duże skrzyżowania mimo, że nie ma na nich świateł dla pieszych.
Do menu wrzucam jajka. 5 jajek sadzonych za 10 DH. W hotelowej jadalni zorganizowano oglądanie meczów dla połowy naszej ulicy. Wieczorem grała Francja z Meksykiem. Wszyscy kibicowali Meksykowi. Ale się działo, a wszyscy byli trzeźwi. Chyba dawny kolonizator nie cieszy się tu względami.
18 czerwca
Piątek. Mimo, że to muzułmański kraj większość sklepów funkcjonuje jak w Europie. Na ulicach widać więcej Marokańczyków w „meczetowych” kreacjach. Gabrysia już się lepiej czuje, więc ruszamy w miasto. Czas zobaczyć jak żyje i ubiera się nowoczesna Casablanca. Szwendamy się po butikach. Trafiliśmy nawet do malutkiego blisko 100-letniego sklepu z kawą przy targu warzywnym.
Na pamiątkę kupiliśmy paczkę kawy 250g= 60 DH. Hotel Excelsior też zachwycił nas swoją urodą zwłaszcza, że chwalił się najstarszym klubem nocny. Zdjęcia były mocno archiwalne. Ciekawe czy tancerki miały tyle samo lat co te zdjęcia?
Oczywiście zakupiliśmy też kurtki skórzane ze skóry wielbłąda. Marokańczycy są oporni w opuszczaniu ceny, więc proces zakupu trwał długo i z przerwami. W końcu zakupiliśmy dwie super kurtki za 1250 DH.
Kurczak mimo, że bardzo smaczny już nam się przejadł. Kupuję zatem klasycznego tajina, ale dzieci mimo, że lubią kuskus jakoś jedzą go bez entuzjazmu.
Po południu bierzemy petit taxi i ruszamy na riwierę. Taksówki zwykle przewożą maksymalnie trzy osoby i nie wszyscy chcieli zabrać naszą czwórkę. Riwiera wygląda jak południowa Francja. Knajpki, restauracje, hotele, butiki zupełnie jak byśmy przenieśli się do Europy. Ciekawe doświadczenie, ale jednak bardziej odpowiadają nam klimaty z mediny.
19 czerwca
Najwyższa pora zobaczyć meczet Hassana II. Trzeci co do wielkości meczet świata z najwyższym na świecie minaretem. Miała to być jedyna atrakcja Casablanki, która była w planie, a mało brakowało abyśmy, go nie zobaczyli. Meczet jest ogromny. Może pomieścić 25 tys. Ludzi. Roch był zachwycony ogromnym placem. Biegał jak wolny satelita.
Pod meczetem pełna rewia. Muzułmanki zakrywające wszystko…nawet oczy i dłonie. Rewia barw hijabów, nikabów, burek. Drobne dodatki i jakość materiałów wskazują na poziom zamożności. Były także muzułmanki w koszulkach na ramiączka i t-shirtach. Pełen przegląd społeczeństwa. Panowie strojem nie zachwycali.
Decyzja zapadła. Ruszamy jutro do El Jadida.
20 czerwca
Uzbrojony w instrukcje od Agaty oraz mini słowniczek polsko-francuski ruszam rano kupić bilety na pociąg do El Jadidy. Mój poziom francuskiego pozwala mi zamówić jedynie kawę i rogalika w kawiarni. Niepokój był nieuzasadniony. W kasie dworcowej na szczęście można było dogadać się bez problemu w języku angielskim.
Pociągi do El Jadidy kursują co 2 godz. Ruszamy 12.15. Bilet dla 2+1 (Roch bezpłatnie) kosztował 99 DH.
Dzieci początkowo były zachwycone podróżą pociągiem. Potem monotonia krajobrazu utuliła je do snu. Standard wagonów na poziomie Kolei Mazowieckich. Pod dwóch godzinach docieramy na miejsce. Dworzec kolejowy jest za miastem, więc trzeba wziąć taksówkę. Łapiemy petit taxi i z bagażami na dachu jedziemy do starej części miasta, w której zarezerwowałem kwaterę.
Chambres d’Hotes Cite portugaise okazuje się całkiem przyjemną kwaterą urządzoną w typowo marokańskim stylu. Niebieski pokój, czerwone lampki i żelazne łóżko. Na górze przyjemny rooftop oraz w najwyższym miejscu budynku kącik do opalania. Całość za 35 euro za nockę. Śniadanie (typowo francuskie) dodatkowo płatne 3,5 euro od osoby.
Robimy rekonesans po najbliższej okolicy. Wciągamy obiad w „Rybach Coustou”. Talerz krewetek 50 DH, talerz ryby soli 40 DH, frytki 10DH, do tego buły i sosiki pomidorowe jako czekadełka. Pychota. Z pełnymi brzuchami turlamy się do pokoju. Jedyny minus to słabo oświetlona łazienka zlokalizowana na korytarzu. Da się wytrzymać. Spłuczka jednak się popsuła (typowe w Maroku) i przez 2 godziny nie mieliśmy wody. Dzieciaki były szczęśliwe bo miały dzień brudasa. Na kolację idziemy z Rochem po wielką pizzę z owocami morza 50 DH. Sardynki też palce lizać.
http://www.chambres-hotes-eljadida.com
21 czerwca
Przy śniadanku na rooftopie okazuje się, że musimy zmienić apartament lub się przeprowadzić. Właściciel twierdzi, że wspominał przez telefon o tym , że przyjeżdża duża grupa, która zarezerwowała cały dom, ale ja jakoś tego nie pamiętam. Czy to prawda nie wiem. Po obejrzeniu lokalu zastępczego wyprowadzamy się. Wściekli łapiemy taksówkę z pomocą policyjnego tajniaka (akcja jak w filmie) i jedziemy do sieciowego hotelu IBIS.
http://www.ibishotel.com/gb/hotel-5708-ibis-moussafir-el-jadida/index.shtml
Płacę za pokój dla naszej gromady od razu za 5 noclegów ze śniadaniem (5000 DH). Drogo, ale komfort psychiczny rodziny bezcenny. Do plaży mamy 30 metrów, na dole basen i plac zabaw. Telewizor z kanałami sportowymi. Wreszcie będę mógł oglądać mistrzostwa bez wychodzenia z pokoju. Mistrzostwa świata w pełni. Po południu ruszamy na szwendaczkę po mieście. Jest małe, kameralne. Piękny targ rybny, ale smród odstrasza nasze dzieciaki. Turystów przywożą tylko pod starówkę. Puszczają ich na godzinkę i zabierają z powrotem do autokarów. Cite portugaise pustoszeje i można się błąkać ile dusza zapragnie. Mnóstwo małych kociaków. Dzieci zachwycone. Najchętniej zabrałyby je wszystkie do domu.
22 czerwca
Aby zredukować koszty szukamy tańszej restauracji. Maluchy wniebowzięte jest spagetti 25 DH, lasagne 30 DH, pizza 30 DH, ale owoce morza już gorsze w smaku. Knajpa ma duże akwarium. Tylko tam Roch wytrzymuje bez awantur. Poza tym lenistwo basen, plaża i rycie w piachu, czyli to co dzieciaki kochają najbardziej. Poza bajką o kocie i 3 komarach oczywiście. Na plaży Marokanki kąpią się i opalają w ubraniach. Za to chłopaki grają w piłkę na całej wielkiej plaży. 10 meczów trwa jednocześnie.
23 czerwca
Aby nie smażyć się ciągle na plaży ruszamy na zwiedzanie ogromnej cysterny na starówce. Wstęp 10 DH, starsze dzieci 3 DH. Nasze weszły gratis. Cysterna jest przepiękna. Niesamowite światło w środku sprawia, że czujemy jakbyśmy się cofnęli o 500 lat. Zwiedzanie tradycyjnie kończymy zakupami na bazarze i herbatką miętową u berberyjskiego handlarza.
24 czerwca
Pochmurno. Zatem nici z opalania. Zwiedzamy resztę miasta. Czas świetności ma chyba już za sobą. Poza starówką (wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO) i fortem nic specjalnego tu nie ma, dzięki czemu biura podróży rzadko to docierają i można zobaczyć typowe życie współczesnego Marokańczyka. Wiele budynków z francuskiej architektury kolonialnej niszczeje po cichutku.
Wieczorem mecz Holandia-Kamerun. Piwo drogie jak pies. 45 DH za małą butelkę Casablanca. Olejek arganowy najlepiej kupić w supermarkecie. W Polsce jest trzykrotnie droższy.
25 czerwca
5 dni w El Jadida to jednak przesada. Nawet dzieciakom już się plaża znudziła. Czas wracać. Warto tu przyjechać na Festiwal Moulay Abdallah, odbywający się najczęściej w październiku. Konie, muzyka, szarżujący jeźdźcy w barwnych strojach to jest to.
26 czerwca
Nawet żal opuszczać to małe miasteczko. Wyjeżdżamy do Casablanki o 10.15. Ponownie lądujemy w hotelu Central, gdzie witają nas z radością.
27 czerwca
Rankiem jedziemy na lotnisko. Roszek marnie się czuje, ale na szczęście już wracamy. Mimo, że wyjazd pokrzyżowała nam ospa (przywieziona w ukryciu z Polski) nikt nie żałował, a nawet dzieci chcą tam jeszcze wrócić. Może kiedyś. In shallah!


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u