Madagaskar 2011

Madagaskar 2011

 

 

Krystyna Rynkowska

 

 

TERMIN: 30.03 -24.04 2011 r.

PRZELOT: AIR MAURITIUS (Warszawa – Paryż – Mauritius – Madagaskar)

Powrót przez Frankfurt; cena biletu:

UCZESTNICY: Renana Nadolna – Wróbel, Anna Ritter, Józef Różańsk, Krystyna Rynkowska

WIZA: wbita na lotnisku w Antanarivo, bezpłatna – czy mieliśmy szczęście – czy będzie tak zawsze…

KURS DOLARA: 1$ = 1905-1050 Ar, 1Є = 2980 Ar. Dolary są chętniej wymieniane, wymiana w bankach.

JĘZYK: Głównie francuski, pracujący w turystyce mówią po angielsku.

TRANSPORT: W porównaniu z wiadomościami z poprzednich lat było nam znacznie łatwiej.

Od razu w hotelu polecono nam firmę: Italia Madagaskar, Siege Social, Villa Chara, LOT 484 Ma, (Tel.0320467312 / 03431210550), której szef zgłosił się w ciągu 30 min. Ustaliliśmy trasę z wieloma zmianami w stosunku do naszego pierwotnego planu. Mapa to jedno, a realia są zupełnie inne. Po zażartych targach ustaliliśmy cenę 3 150 $ (788$ od osoby) za 18 dni. Obejmowało to: samochód z kierowcą (w drugim etapie z przewodnikiem), benzynę, dwa dni i jedna noc na łodzi z wyżywieniem, 4 przeprawy promem, 6 noclegów. Samochody bardzo stare ale raczej sprawne. W pierwszej części wyprawy Pegout 606, przy parku Isalo jakiś stary gruchot, w drugiej części wyprawy 3 x zmieniano nam kierowców i samochody. Na najgorszą część drogi do Stingów – mocny Mitsubischi.

DROGI: Asfaltowe dobre do miejscowości Mandrivazo, potem tragedia – możliwe, że byliśmy tuż po porze deszczowej.

NOCLEGI: naprawdę zadawalające. Zawsze polecane przez naszych przewodników – średnio 47 500Ar za pokój 4-osobowy .

PRZEWODNICY: w pierwszej części nasz kierowca był też przednikiem, w drugiej części nasz przewodnik był kucharzem, opiekunem i organizatorem.

PARKI: wszędzie są opłaty za wejście i wynajęcie miejscowego przewodnika oraz „tropiciela” lemurów, któremu płaciło się osobno. Napiwki są mile widziane! Ceny wstępów: Ranomafana – wstęp 25 000 Ar + przewodnik 1000Ar, Anja – wstęp 7 000 Ar + przewodnik 3 000 Ar, Jsalo – wstęp 25 000 Ar + przewodnik 3000 Ar + samochód 15 000 Ar, Tsingi – wstęp 25 000 Ar + przewodnik 7 500 Ar. Po zakończeniu trasy dajemy także napiwki.

JEDZENIE: tanie: bagietki 200 Ar, omlet 1500 Ar, awokado 500 Ar, kaki 100 Ar, ananasy1000 Ar, jabłka 200 Ar, piwo2 000 Ar, rum 5 000 – 7 000 Ar. Jedliśmy samosy i jajecznicę. Wieczorem czasami bardziej wyszukane dania. Nad morzem krewetki z rusztu.

POGODA: W Antanarivo jest chłodniej – można swobodnie oddychać. Poza tym gorąco i wilgotno. Nagłe bardzo duże ulewy, mieliśmy tez kilka wściekłych burz. Nad morzem (Morondava) piękna pogoda i bezkresne puste plaże. Uwaga: ze względu na kurz, błoto i ulewy koniecznie zabrać worki foliowe na plecaki.

LUDZIE: niesłychanie przyjaźni, uwielbiają być fotografowani. Nie mieliśmy żadnych złych przygód, na całej trasie absolutnie bezpiecznie, z wyjątkiem Tany gdzie trzeba uważać zwłaszcza przy dworcu francuskim – gangi dziecięce. Jest bardzo biednie, ale nie widzieliśmy ludzi głodnych. Wszędzie towarzyszyły nam duże ilości ślicznych dzieciaków – prezenty bardzo mile widziane.

ZWIERZĘTA: najważniejszy zwierzak to lemur – występuje w bardzo wielu odmianach, my dzieliliśmy je na ciemne i jasne z pasiastymi ogonami. Oglądaliśmy je w parku Ranomafana, Izalo jednak najbardziej polecamy park Anja leżący pomiędzy Ambolavao a Ihosy gdzie jest ich zatrzęsienie. Poza tym kameleony, iguany oraz różne inne jaszczurowate. Widzieliśmy patyczaka, dużo ptaków, w załomach skalnych nietoperze.

TRASA: Część pierwsza: Antanarivo (Tana) – Antsirabe – Ranomafana (Park Narodowy) – Ambalavao – Ranohira (Park Narodowy Isalo) – Ambalavajo – Ambositra – Antsirabe (zmiana przewodnika).

Część druga bardziej ekstremalna: Miandrivazo – rzeka Tsiribihina – wioska Maskandra – Belo (promem) – kemping Tsingi nad rzeką Manambolo – Park Narodowy Tsingi Małe – Belo – Morondava – Antanarivo.

 

30.03.11 – Przelot z Mauritius na Madagaskar około 1 godz. Na lotnisku wypełniamy deklaracje celne. Uwaga: trzeba mieć 1 – dolarówki bo wszyscy urzędnicy łącznie z policją domagają się prezentów. Chłopiec pcha nasz wózek i pilnuje bagażu. Dolary wymieniamy w kantorze na lotnisku. Taksówkarz podaje cenę kursu do centrum (ok.. 40 km) 70 000 Ar – nie ma możliwości negocjacji. Zawozi nas do uroczego hotelu Jacaranda (adres: Antsahamanitra LOT IB 29 bis, 24 rue Rainitsarovy, 101 Antanarivo, Tel. +261 2011562,9, 342256239, mail: tana-jacaranda@tana-jacaranda.com, www.tana-jacaranda.com ) Pokoje o różnym standardzie i w różnych cenach, my mamy dwa pokoje po 11 $ od osoby. Hotel poleca nam firmę turystyczną. Nareszcie jest chłodniej, z tarasu piękny widok na przeciwległe wzgórza z pałacem królewskim. Mieszkamy w samym centrum. Całe miasto jak wiadomo położone jest na 12 wzgórzach.

 

31.03.11 – O 8.00 wyjazd. Kierowca bardzo miły – będzie tez naszym przewodnikiem. Jeszcze wymiana pieniędzy w banku, mały przegląd techniczny i jedziemy całkiem niezłą szosą asfaltową. Zielone pola i tarasy ryżowe. Przy szosie stragany z miejscowymi wyrobami i owocami – sezon kaki. Dorośli i dzieci uśmiechnięci i życzliwi. Na horyzoncie pasma górskie. Nocujemy w Antsirabe – hotel Retrit. Duży pokój na 4 osoby. Targ kamieni: dużo szafirów, szmaragdów, rubinów gwieździstych oraz przepiękne labradoryty, są tez skamieliny. Oglądamy wytwórnię przedmiotów z rogów zebu i robimy małe zakupy. Są też pięknie haftowane obrusy.

 

1.04.11 – Jedziemy nad powulkaniczne jezioro Andraikiba. Jezioro – jak jezioro – ale ładny las i dużo lilji kwitnących w trawie. Dalej niezłą drogą do Ambosita – urokliwe miasto, robimy tu zakupy łyżek z rogów zebu, jak wszędzie pełno dzieciaków. Dalsza droga do Ranomafama serpentynami góra-dół, widoki rewelacyjne. Łapie nas wściekła burza. Przez pomyłkę kupujemy surowe jajka zamiast gotowanych, ale obyło się bez wypadku. Hotel Manza okazał się domkiem wysoko na zboczu góry. W domku drabina na pięterko. Całą noc leje deszcz.

 

2.04.11 – Od rana idziemy do parku Ranomafama oglądać lemury – jest ich tutaj 6 gatunków, ale nam laikom wydaja się jednakowe. Przechodzimy mostkiem nad spieniona rzeką. Droga raczej ciężka, gliniasta i gąszcz dżungli. Jest trochę turystów – wszystkie grupy z przewodnikiem i tropicielem. Robimy dużo zdjęć co jest utrudnione gęstwina i ruchliwością obiektów. Po 5 godz. wracamy do miasteczka. Dużo restauracyjek typu garkuchnia – dobra jajecznica i piwo.

 

3.04.11 – Piękna pogoda. Jedziemy wzdłuż wspaniałej rzeki z wodospadami. Mijamy stada zebu, dużo ludzi pracujących na polach ryżowych, bardzo kolorowo. Obserwujemy pracę kobiet przy wydobywaniu piasku rzecznego. Przejeżdżamy przez duże miasto Fianarantsoa (Fiana). Bardzo ładne stare centrum z kościołami. Ludzie odświętnie ubrani – na placu przed kościołem dziewczyny układają fryzury. Jest tu dworzec kolejowy, z którego odjeżdżają pociągi d Manakara (170 km w 10 godz.) Nocleg w Ambalavao. Hotel Tsienimparihy. Miasteczko ze śladami minionej świetności, sypiące się przepiękne domy postkolonialne, duży targ i wytwórnia papieru czerpanego. Robimy zdjęcia. Miło.

 

4.04.2011 – Piękna pogoda. Droga wśród fantastycznych kopulastych, skalistych gór. Zatrzymujemy się przy parku Anja – tu koniecznie trzeba być. Lemurowe szaleństwo. Ciekawskie zwierzaki skaczą nad nami, biegają po ziemi i skałach, flirtują ze sobą i robią toalety. Przewodnik mówi, że żyją okło 30 lat, rodzą 1 raz w roku 1 dziecko. W przydrożnej knajpce w Ihosy jemy jajecznicę i pijemy piwo. Siąpi deszczyk. Nocleg w Ranohira – Hotel Berny. Wieczorem przychodzi przewodnik z parku i ustala trasę zwiedzania na następny dzień.

 

5.04.11 – Po nocnej ulewie – słoneczny poranek. Jedziemy innym samochodem za dodatkową opłatą do parku Isalo w górach Ranohira. Teren rajdowy. Samochód jest topiony w błocie, wyciągany i pchany. Część drogi jedziemy a część idziemy. Potem zaczyna się trwająca ok. 5 godz. wędrówka przez góry w wielkim upale. Warto się jednak napocić bo jest pięknie. Skalisty krajobraz miejscami przypomina turecką Kapadocję. Dochodzimy do rzeczki z wodospadem. Widzimy 1 kameleona i 1 patyczka. Schodzimy do wąwozu kończącego się nad rzeką. W sezonie są tu namioty i normalny camping. Teraz turystów niedużo, cicho i spokojnie. Bezczelne szare i brązowe lemury spacerują z zadartymi ogonami i chętnie zaglądają do plecaków.

 

6.04.11– Ruszamy w drogę powrotną do Ansirabe gdzie mamy zmienić przewodnika. Przed wyjazdem w hotelu dostajemy darmowe bilety i zwiedzamy prywatny park krajobrazowy. Skały i skały, krajobraz księżycowy, łatwo można zabłądzić. Jadąc oglądamy znane już krajobrazy. Nocleg w Ambalavao.

 

7.04.11 – Ogromny targ zebu. Zasadniczo boję się krów, ale te wyglądają bardzo łagodnie. Jest kolorowo głośno i wesoło. Fotografujemy bez opamiętania. Potem jedziemy dość powoli bo droga na tym odcinku nie jest najlepsza. Podziwiamy góry, rzeki i jeziora. Postoje na robienie zdjęć. Powoli kończą nam się zapasy prezentów. Przejeżdżamy przez Fianę i zatrzymujemy się na nocleg w luksusowym hotelu w Ambositra ( Hotel Ariisano – 6 $ od osoby).

 

8.04.11 – Łazimy po miasteczku i robimy zakupy: łyżki z rogów zebu, intarsjowane tacki i kasetki. W drodze jak zwykle robimy zdjęcia. Nasz przewodnik jest bardzo smutny i nam także jest żal się rozstawać, bardzo się polubiliśmy. W Antsirabe ponownie idziemy na targ kamieni. Zakupy kończymy w targowym barze gdzie pijemy rum i zaprzyjaźniamy się z miejscowymi Malgaszami.

W hotelu czeka nas nowy przewodnik. Dopłacamy umówione z firmą 1000 $ – teraz mamy duży samochód, łódź z załogą i przewodnika – kucharza.

 

9.04.11 – Druga część wyprawy. Duży samochód, w którym oprócz nas mieści się kierowca z pomocnikiem, nasz przewodnik oraz kosze z bananami, ananasami, bagietkami, żywymi kurami i innym jedzeniem w dużych ilościach, plus materace i namioty. Upał nieprawdopodobny. Pola ryżowe, bydło, wioski i wodospady. Widoki są inne, góry mniej skaliste, łagodne, pokryte zielonymi trawami – wyglądają jak z aksamitu. Burza tropikalna, leje, świta nie widać. Po południu docieramy do Miandrivazo na camping Piroga. Dostajemy 2 domki. Uzgadniamy detale dalszej drogi. W nocy ciąg dalszy burzy.

 

10.04.11 – Nowy samochód pamiętający 1 wojnę światową. Pakowanie. To co wczoraj plus nasza woda i piwo. Jedziemy po wertepach do wsi nad rzeką Tsiribihina. Błoto, kury, świnki i kozy. Mieszkańcy bardzo życzliwi, jesteśmy atrakcją. Łódź Lakanab 2 – duża, fotele, leżaki pod baldachimem. Na dolnym pokładzie jadalnia i kuchnia. Tego nie oczekiwaliśmy! Pan kapitan bardzo dostojny, załoga fajna. Płyniemy bardo szeroką rzeką Tsiribihina. Ogromne rozlewiska, dużo ptactwa, rybacy na pirogach. Leniuchujemy na kanapach w cieniu. Postój przy wodospadzie gdzie pełna poświęcenia załoga usiłuje bez powodzenia nas wykąpać. Obiad królewski: befsztyki z zebu, ryż i owoce. Pada deszcz i mamy tęczę. Na noc cumujemy przy wsi. Woda w rzece niesie muł i ma kolor żółto-brązowy – baraszkują w niej dzieci. Z pokładu obserwujemy życie wsi. Leje deszcz – zalało nam plecaki. Kolacja z płonącymi ananasami. Śpimy w namiocie rozbitym na górnym pokładzie.

 

11.04.11 – Śniadanie i zwiedzanie wioski. Jesteśmy atrakcja dla dzieciarni. Ruszamy w drogę. Mijają nas turystyczne pirogi, pasażerowie pod parasolami. Rdzawo-żółte klify skalne – dużo ptaków i płytkie jaskinie z nietoperzami. Wypuszczają nas na spacer po lesie (pzostałości dżungli). Lemurów nie widzimy – podobno w tym rejonie są zjadane. Najwspanialsze drzewo to tamaryn. Po objedzie jesteśmy w błogim nastroju gdy nagle dowiadujemy się, że z powodu braku benzyny za 30 min. lądujemy w najbliższej wsi. Nie ma samochodu, bo jesteśmy o dzień wcześniej. Do naszego noclegu możemy dostać się jadąc z bagażem wozem zaprzężonym w zebu (zebu-car) albo iść piechotą. Jest potwornie gorąco ale jakoś przeżyliśmy. Campingowe domki pod ogromnym baobabem, woda tylko w wiadrze ale i tak poczuliśmy się czyści. Kury, które jadą z nami znowu przeżyły bo dostaliśmy kolację w campingowej restauracji.

 

12.04.11 – Samochód, który miał przyjechać rano dotarł około 12. Chodzimy więc po wsi, oglądamy mini targ zebu i podglądamy robienie makijażu z błota, ci co jechali wozem dalej rozmasowują siedzenia. Jesteśmy zachwyceni samochodem, kabina na 5 osób plus paka na bagaże, naszego przewodnika, 2 czy 3 osoby dodatkowe i nasze 2 kury. Jedziemy przez błota, wyboje i rzeczki do promu na rzece Tiribihina, którym płyniemy ok. 1 godz. Jest bardzo przyjemnie. Siedzimy na deskach w cieniu samochodu obserwujemy życie na rzece. Dopływamy do przystani i dalej samochodem – bardzo blisko do Belo – hotel Karibu (eksta).

 

13.04.11 – Bladym świtem ruszamy do Tsingów Małych. Droga widokowo przepiękna przez busz, sawannę i dżunglę. Warunki do jazdy upiorne. 100 km jedziemy przez 13 godz. Były wywrotki, ugrzęźnięcia w błocie, zalewanie silnika, budowanie mostków, wciąganie innych ugrzęźniętych. Nasz przewodnik dwoi się i troi. Biegnie przed samochodem, sprawdza głębokość błota, szuka płytszych przejazdów i cały czas się śmieje. Mijamy wioseczki, ludzi piorących w rzekach i jak zawsze pełno wesołych dzieci. Już po zmierzchu przepływamy promem przez rzekę Manambolo i jesteśmy na miejscu. Nocujemy w namiotach przy barze Merkury. Właściwy camping Andadoany jest jeszcze nieczynny. Myjemy ręce w garnuszku wody i po kolacji padamy spać.

 

14.04.11 – Przepiękny poranek. Z dodatkowym miejscowym przewodnikiem idziemy na 4 godz. do parku narodowego Tsingi Małe. Wspinamy się po półkach skalnych, drabinach, przeciskamy się wąskimi korytarzami kominami. Uroda tego miejsca jest niepowtarzalna. Całe Tsingi są najeżone szpikulcami skalnymi tak jakby się chodziło po ogromnym jeżozwierzu. Gorąco. Jesteśmy zachwyceni, ale też bardzo zmęczeni.

 

15.04.11 – Rano po śniadaniu w barze Merkury ruszamy najpierw promem a potem znaną nam drogą. Nasz przewodnik, dwóch pomagierów, dziewczyna i czterech Francuzów, którzy mają się przesiąść w dalszej części trasy. Jedziemy grzęznąc raz po raz w błocie, ale jakoś nam się udaje. Do czasu: najpierw ugrzęźliśmy my, potem samochód Francuzów przy udzielaniu nam pomocy. Spędzamy 5 godz. na próbach wygrzebania się z błota. Były ścięte dwie palmy, naręcza traw, liści, jakieś deski i nic. Upał i wilgotność. My wyglądamy jak ludzie błota. W końcu ze wsi przybyła pomoc. 10 facetów zdejmuje swoje odświętne ubrania i bardzo wesoło pokrzykując wypycha oba samochody. Potem mieliśmy jeszcze kilka wypadków, ale mniej uciążliwych. Jedziemy już po ciemku. Przed Belo dużo wozów, którymi zwożą dzieci ze szkoły. Nocleg w Belo, mycie i pranie.

 

16.04.11 – Uzupełniamy zapasy wody i wyruszamy do Morondawa. Na promie, który tym razem jest bardziej okazały dużo młodzieży szkolnej oraz samochód policyjny z całą rodziną. Na brzegu stwierdzamy, że w samochodzie jest 6 osób rodziny, walizy, kosze z kurami i kaczkami, 1 papuga i ledwo żywa z upału koza. Polewamy ją wodą – przeżyła. Droga piaszczysta, ruda, dużo „zebu – cars”. Jedziemy nawet dość szybko. Napotykamy rozkraczony samochód pana policjanta. Cała rodzina plus dobytek w rowie. Reperacja samochodu przy znacznym udziale naszego przewodnika trwa ok. 2 godz. Gorąco. W tym czasie ubyli nam z paki pomocnicy, a przybyła kobieta z dziećmi. Zbliżamy się do słynnej alei baobabów. Najpierw „święty baobab” – 500-letni olbrzym, potem „zakochane” splecione ze sobą dwa baobaby. Naokoło mnóstwo innych, są strzeliste i bardzo wysokie, pierwszy raz widzimy je w liściach i kwitnące, są też śmieszne kuliste, brązowe, aksamitne owoce. W końcu pełna dostojeństwa aleja baobabów, którą urozmaicają kozy, wozy, zebu i kolorowo ubrani ludzie. Szalejemy twórczo – dziesiątki zdjęć, nie można się opanować. Jedziemy dalej w stronę morza, krajobraz się zmienia – uprawy ryżowe, palmy. Nasi pasażerowie z paki niepostrzeżenie znikają. Jesteśmy w Morondave. Wydaje się, że to duże miasto. Mijamy meczet i już jesteśmy na campingu Bugennille złożonym z kilkunastu domków i restauracji nad samym morzem. Tu już płacimy sami, ale cenę targuje nasz przewodnik. Na pożegnanie idziemy na wspólne piwo. Zostajemy tu sami na 2 dni odpoczynku. Żegnamy się z żalem – będzie nam brak tego życzliwego i zawsze wesołego człowieka. Domek uroczy pod palmami.

 

17,18.04.11 – Totalne lenistwo. Włóczymy się sennymi rozgrzanymi nadmorskimi uliczkami. Kupujemy pamiątki. Spacerujemy ogromną pustą plażą, ludzie ciągną sieci, wybierają drobne rybki. Na morzu pirogi jak łupinki. Wieczorem dużo miejscowych i śliczne dzieci bawiące się w piasku. Dwa spektakularne zachody słońca. Ekstra.

 

19.04.11 – W nocy gryzą komary. Wstajemy wcześnie. O 5.00 przyjeżdża po nas strasznie

rozklekotany busik. Kierowca nie mówi po angielsku, ale dobrze jedzie. Przewodnik – młody chłopak dopiero zaczyna pracę w turystyce i zna tylko kilka słów. Jedziemy prosto do Antanarivo – 680 km i o postojach raczej nie myślimy. O 6.00 jak zwykle jest wschód słońca i od razu wszystko wszyscy budzą się do życia – jest dzień. Przez 80 km droga jest bardzo zła (roboty drogowe), potem jest lepiej i nasz pojazd klekocze się po drodze szybciej. W Miozndrivazo mamy chwilę przerwy i przybiega do nas nasz przewodnik jeszcze raz się pożegnać. Dalej jedziemy znaną nam już drogą, ale widoki oglądamy z innej strony i w innym oświetleniu. Jest gorąco i wilgotno. Dwa razy reperujemy samochód. Około 60 km przed Taną zaczyna się burza, która potem zostaje w tyle, aby nas dogonić już w hotelu Jakaranda. Mieszkamy dość wysoko, ale mamy ładny pokój z malutkim balkonikiem.

 

20.04.11 – Rano postanawiamy złapać taksówkę i objechać miasto. Pierwsze podejście nieudane, ale za drugim razem dopisuje nam szczęście. Kierowca okazuje się studentem prawa, dobrze mówi po angielsku. Zgadza się na objazd za 15 $ (potem dodajemy jeszcze 10$ z podziękowaniem). Chłopak jest świetnym przewodnikiem znającym historię Madagaskaru i Tany. Oglądamy pałac prezydencki niedaleko od naszego hotelu, wzgórze z katedrą, kościołem protestanckim, gmachy pierwszego i obecnego parlamentu, panteon z kolumnami – widokiem na starą część Tany z ogromnym zbiornikiem wody pitnej – tu stał pierwszy pałac królewski. Na murze ogromny relief przedstawiający historię Madagaskaru do okresu kolonialnego. Na samym szczycie pałac królewski. Z góry piękne widoki na święte jezioro z pomnikiem wolności, stadion i mrowie kolorowych budynków przylepionych do sąsiednich wzgórz. Zjeżdżamy w dół uroczymi uliczkami. Ogromny kompleks uniwersytecki z czerwonej cegły. Targ kwiatowy: orgia kolorów i zapachów, dużo ładnej ceramiki i sadzonek (w tym malutkich baobabów). Centrum nowoczesne, aleja Independents prowadzi do starego dworca Francuskiego. Dzięki naszemu przewodnikowi zmieniliśmy nasze zdanie o Antanarivo i uważamy, że jest to ładne, ciekawe i pełne uroku miasto. Potem jeszcze sami wędrujemy po mieście i podziwiamy ciemnozielone święte jezioro.

 

21.04.11 – Samochód na lotnisko z hotelu Jakaranda (w cenie taksówki). Lotnisko małe, opłaty za wc. Samolot linii Air Mauritius, bardzo dobra jedzenie. Przerwa w locie na Mauritius i oczekiwanie 13 godz. na połączenie z Warszawą przez Frankfurt. Jakoś przeżyliśmy.

 

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u