Libia – Sahara i Trypolitania – www.torre.pl

www.torre.pl

Libiia – Sahara i Trypolitania

Organizatorem wyprawy do Libii był serwis internetowy www.torre.pl Wyprawa odbyła się w lutym 2005 roku

Trasa

Trypolis – Leptis Magna – Trypolis – Sabratha – Qasr al-Haj – Nalut – Kabaw – Ghadames – Sebha – Germa – Al Aweinat – Magatgat – Ghat – góry Tadrart-Acacus – Wadi Methandoush – Morze Piaszyste Murzuq – Germa – Morze Piaszczyste Ubari z jeziorami – Sebha – Gharyan – Trypolis

Wizy

Istnieją dwa typy wiz do Libii: biznesowa i turystyczna. Zdecydowanie lepiej jest otrzymać wizę biznesową, ale jest to bardzo trudne. Wizy wydaje Biuro Ludowe Libijskiej Arabskiej Socjalistycznej Dżamahirijii (czyli de facto ambasada) w Warszawie, ul. Kryniczna 2. Wnioski składa się wyłącznie w poniedziałki i wtorki w godz. 9-13, a odbiera po tygodniu – również poniedziałki i wtorki w godz. 13-15. W innym terminie składanie wniosków jest niemożliwe. Wymagane dokumenty: wypełniony wniosek wizowy (tylko oryginalny formularz), 1 zdjęcie, 150 pln, tzw. “wsparcie wizowe”. W paszporcie nie powinno być pieczątek wskazujących na pobyt w Izraelu. Urzędniczki ambasady są bardzo zasadnicze. W wypadku niedopełnienia jakichś formalności nie ma co liczyć na przychylność. Wsparcie wizowe, to dokument wystawiony przez zapraszającą instytucję/firmę, zarejestrowany i potwierdzony w Libii przez tzw gawazzat i przefaksowany z Libii bezpośrednio do ambasady w Warszawie. Procedura wystawienia tegoż wsparcia trwa w Libii do ok. 3 tygodni. Wystawca wsparcia potrzebuje kopię głównej strony z paszportu. Wiza do 30 dni, w ciągu 30 (lub 90) dni od wystawienia trzeba wjechać na teren Libii. Do 7 dni po wjeździe należy zarejestrować się w gawazzacie. Niezarejestrowanie powoduje kolosalne komplikacje. Przy przedłużeniu pobytu ponad 30 dni trzeba starać się na miejscu o wizę wyjazdową, co trwa ponad miesiąc (sic!). W praktyce każdy bezposredni kontakt z urzędami w Libii jest dramatem, ponieważ wszystkie procedury przeprowadza się, a dokumenty wypełnia wyłącznie w języku arabskim.

Wiza biznesowa

Otrzymuje się ją na podstawie wsparcia wizowego wystawionego przez instytucje bądź firmy libijskie. Posiadając ją, można niemal nieskrępowanie samemu podróżować po Libii. Dostać jest ją trudno.

Wiza turystyczna.

Dostają ją grupy od 4 osób wzwyż. Indywidualnych wiz turystycznych ambasada nie wydaje. Wsparcie wizowe musi wystawić libijska firma turystyczna. Można je znaleźć, np tu: http://www.yellowpages.ly/index.php?cat=16&subcat=58 . Osoby posiadające wizę turystyczną po Libii powinny poruszać się z przewodnikiem. Wsparcie wizowe jest sprawdzane na checkpointach (w praktyce wyklucza to poruszanie się komunikacją publiczną – trzeba wynająć auto, bądź poruszać się własnym). Ze względu na taka politykę, ilość turystów w Libii jest znikoma. Libijskie firmy turystyczne mogą również zaaranżować dostanie wizy na granicy. Trzeba podać im dane, które są potrzebne do wsparcia wizowego. Aranżacja zajmuje również ok. 3 tygodni. Wiza jest wbijana na granicy i- nas kosztowała 30 euro. Ten sposób praktykuje „Triada”, co regularnie kończy się 8-godzinnym czekaniem na granicy (w tym czasie sprawdzane są dane podróżnych). Ambasada i polski konsulat z Tripoli twierdzą, że aranżacja dostania wizy na granicy nie jest możliwa, ale nie jest to prawda. Libijskie przepisy wizowe ulegają częstym zmianom.

Koszt pobytu.

Libijskie turystyczne przepisy wizowe są tak skonstruowane, że praktycznie wymuszają wykupienie całości obsługi w libijskiej firmie turystycznej. To wpływa na koszt pobytu. Za jeden dzień kompleksowej obsługi na miejscu (wyżywienie, noclegi, wstępy, przewodnicy, transport, rejestracja w gawazzacie, etc…) trzeba z reguły zapłacić ok. 80 euro. Znaleźć firmę proponującą poniżej 80 euro jest sztuką. Grupom turystycznym z reguły towarzyszy przez cały czas pobytu funkcjonariusz policji turystycznej.

Przewodniki i mapy

Dostępny w Polsce jest tylko jeden przewodnik Lonely Planet Libya z informacjami wprawdzie z 2002 roku, ale jest to bardzo dobry przewodnik, a zawarte w nim dane są wręcz zadziwiająco aktualne. Mapy koniecznie należy zakupić przed wyjazdem. W Libii można zakupić jedną z europejskimi napisami, ale są na nią naniesione informacje sprzed ok. 20 lat. Część dróg, która na tej mapie jest w budowie, zdążyła być już parokrotnie remontowana.

Waluta

Oficjalną walutą Libii jest dinar libijski.

1 USD = 1,29 LD

1 euro = 1,69 LD

Pieniądze wymienia się w bankach. Czarny rynek prawie nie istnieje, a na pewno kursy nie odbiegają od oficjalnych. Pieniądze można również wymieniać u jubilerów na suku w Tripoli.

Języki

Angielski jest bardzo słabo znany. Można porozumieć się po włosku i francusku. Na ulicach wszystkie napisy są wyłącznie w języku arabskim, nawet napisy typu: hotel, bank, poczta, etc… Europejczykowi jest się trudno zorientować.

Transport

Po północy kraju poruszaliśmy się wynajętym mikrobusem, a po Saharze wynajętymi jeepami (4 Toyoty) z obsługą (4 kierowcy, kucharz i pomocnik kucharza). Drogi są bardzo dobre (tam gdzie są), natomiast po Saharze jeździ się po bezdrożach. 1 l benzyny kosztuje 0,1 LD (czyli ok. 25 groszy). Sieć stacji na południu jest rzadka. Po Saharze jeździ się jeepami – zawsze przynajmniej w parach. Tankuje się przy każdej stacji. Nie ma dobrych map, za to miejscowi kierowcy doskonale znają pustynię – i potrafią po niej jeździć. Szczególnie ważne jest to na Morzu Piaszczystym Ubari, w którego sypkim piasku niewprawny kierowca ugrzązł by niechybnie po kilkudziesięciu metrach. Na wjazd do gór Acacus potrzebne są specjalne pozwolenia, których wyrobienie kosztuje 100 LD.

Noclegi

Libia to kraj socjalistyczny, w którym dopiero od paru lat zaczyna funkcjonować inicjatywa prywatna. Odbija się to na infrastrukturze hotelowej. Hoteli jest mało, państwowe są kiepskie i drogie, a prywatne drogie. Wyjściem jest nocowanie w schroniskach młodzieżowych. Tu nocleg kosztuje 3-5 LD od łóżka, ale warunki są z reguły nienadzwyczajne. Na Saharze nocuje się w namiotach lub pod chmurką. Nocowaliśmy: *Tripoli: Teebah Hotel, Razi St,Tel: +218 21 33 33 575, Fax:+218 21 33 37 911 www.tebah-ly.com info@tebah-ly.com, trzygwiazdkowy, prywatny, pachnie nowością, “dwójki” kosztują 50-55 LD ze śniadaniem, 10 minut na piechotę od Green Square – centralnego punktu Tripoli, TV sat, klimatyzacja Qasr Libya Hotel, Sharia Sidi Issa, tel. +218 21 3331180 – socrealistyczny moloch, imponująca recepcja, odrapane ściany wypadające drzwi, podarte chodniki, rdzewiejące krany, 30 LD za “dwójkę”, 25 minut od Green Square, 5 minut od morza, 2 minuty od posterunku policji, klimatyzacja, ale zważywszy na stan hotelu wątpliwe czy działa *Nalut – Hotel Winzrik Nalut pięknie położony nad parusetmetrowym kanionem, państwowy, 40 LD za “dwójkę” ze śniadaniem, kiepski, zimą w nocy zimno, trzeba dogrzewać elektrycznymi grzejnikami; Nalut jest znany jako miasto z najgorszymi hotelami w całej Libii *Ghadames – Al Anwar Hotel +218 484 62450, alanwartourist@yahoo.com – łatwo go znaleźć bo to pierwszy samotny budynek w oazie, a właściwie 2 km przed oazą; cztery 2-os pokoje; 40 LD od “dwójki” ze śniadaniem, klimatyzacja, kuchnia, TV sat (w kuchni :)), właścicielem jest bardzo sympatyczny Tuareg *Germa – Hotel Germa – +218 729 22 76; spory hotel z patio, stary i nie remontowany, “dwójka” 30 LD ze śniadaniem – bez względu czy pokój ma klimatyzację czy nie, insekty, *Gharyan – Hotel Rabta, Sharia Al-Jamahiriyya +218 41 63 19 70 – jedyny hotel w mieście, państwowy, ale nawet w dobrym stanie, “dwójka” ze śniadaniem – 45 LD, klimatyzacja, TV, widoczny ze sporej części miasta – charakterystyczne zielone neony

Wyżywienie

Kuchnia arabska jest hm… kiepska i monotonna. W knajpach właściwie wszędzie występuje ten sam zestaw potraw – do wyboru baranina lub kurczak z ryżem, kuskusem, bądź frytkami. Do tego zupa (wszędzie taka sama) i sałatka. Taki obiad zwykle kosztuje 8-10 LD. Tylko jeden raz udało nam się w przydrożnej restauracji (na trasie Tripoli-Sebha) zjeść całkiem przyzwoitą pizzę.

Wstępy

Ceny wstępów do prawie wszystkich muzeów i ruin są takie same w całym kraju. Bilet wstępu kosztuje 3 LD (w Ghadames 5 LD), bilet na aparat fotograficzny 5 LD, a na kamerę video – 10 LD. Z reguły na bilety za aparaty i kamery obsługa nie zwraca uwagi. Przy kupowaniu biletu wstępu należy mieć je schowane.

Klimat

Zbliżony do tego w Tunezji. Najlepszy czas do wyjazdu to marzec i październik. To ze względu na południe kraju. W grudniu-styczniu jest dosyć zimno, natomiast w okresie maj-wrzesień jest bardzo gorąco – do 50 stopni Celsjusza. Wiosną i latem okresami wieje na wybrzeżu wiatr znad Sahary – ghibli – który niesie mnóstwo piasku i podnosi temperaturę do ponad 40 stopni. Różnica czasu w stosunku do Polski wynosi 1 godzinę. W lutym słońce wstaje ok godziny 8-ej :). W tym okresie czasami pada – to na północy. Na południu padało raz i to był podobno pierwszy deszcz od 10 lat.

Bezpieczeństwo. Ludzie.

Libia jest krajem wyjątkowo bezpiecznym. Spokojnie można samemu spacerować nocami. Poza tym grupom towarzyszy policjant. Libijczycy są bardzo gościnni, uczynni i w ogóle się nie narzucają. Nie próbują wyciągać pieniędzy z turystów. Poproszeni o pomoc z chęcią jej udzielają. Co wyróżnia ich wśród arabskich nacji – w ogóle nie targują się. Nie jest wskazane rozmawianie z Libijczykami o płk. Kadafim.

Wstęp, czyli kiedy i jak by się tu wybrać

Libia to był kiedyś otwarty, bardzo popularny kierunek – ale wtedy nie byłem … dorosły (pierwszy paszport dostałem w 1988 roku). Zamknęły go zamachy – Lockerbie i dyskoteka La Belle w Berlinie. Od 2000 roku coś drgnęło. Co kilka miesięcy wykonywałem sprawdzające telefony do ambasady. Początki nie były zachęcające: zaproszenie, testy na AIDS, arabizacja dokumentów, /…/ a w ogóle to po co Pan dzwoni /…/ W 2004 roku obostrzenia zniknęły. Zebrało się nas ośmioro. Jeszcze tylko 4 wizyty w ambasadzie: *po tekturowe wnioski *do złożenia tekturowych wniosków pierwszy raz *do złożenia tekturowych wniosków drugi raz (bo za pierwszym razem nie przyszło jeszcze wsparcie wizowe z Trypolisu – chociaż przyszło) *i po upragnione wizy Ponieważ ambasada przyjmuje w sprawach wizowych wyłącznie we wtorki, przez miesiąc co wtorek żelaznym punktem programu była wizyta w stolicy (przyp. autora – teraz również w poniedziałki). I lecimy…

14.02.2005 Trypolis

Spośród kilku linii lotniczych najżyczliwszy (czytaj: 410 euro) okazał się węgierski MALEV. W cenie były: gratisowa 12-godzinna przerwa w Budapeszcie, kanapki na pokładzie i możliwość wypicia ostatniego wina/piwa przed totalną dwutygodniową prohibicją.

Lotnisko w Trypolisie jest dziwne. Zwykle w krajach arabskich wita nas hałas i rozgardiasz. Tutaj jest sennie i leniwie. Nikt nie chwyta za walizki i nie kwapi się do zawiezienia do miasta. Bramki bezpieczeństwa piszczą, ale nikt nie kwapi się sprawdzić o co chodzi. I w ogóle jest tu czysto. Ale paszporty sprawdzają dokładnie. Przywitał nas widok palm i przyjemny wiaterek. – Bad cold – usłyszeliśmy od okutanego w gruby wełniany szalik Abdullaha – przewodnika, który miał nam towarzyszyć przez dwa najbliższe tygodnie. Jest z 10 stopni. Gdy wczoraj wylatywaliśmy z Warszawy było z minus 10. Jak widać podstawowe fizyczne wartości potrafią być nadzwyczaj względne. Kilka dni później okazało się, że godzina Abdullaha trwa 5 godzin. Ale to w swoim czasie. Nocą Trypolis z góry to morze świateł. Libijczyków jest 6 milionów, a w stolicy mieszka co czwarty. Z perspektywy przejeżdżającego auta, nocą Trypolis jest ciemny i wymarły. Gdzieniegdzie tylko palą się neony. Nikogo na ulicach. Gdy jedziemy z lotniska nie widać nawet policji, a jeden zabłąkany patrol śpi w samochodzie. Trypolis architektonicznie jest zupełnie inny niż Kair, Damaszek, czy miasta marokańskie. W porównaniu z nimi jest nowy. Stare są jedynie: medina i nieduży zamek w centrum – Assai Al-Hamra (Czerwony Zamek). Chociaż w skali bliskowschodniej one też są nowe – liczą po kilkaset lat. Trypolis zaczął mocno rozbudowywać się w XX wieku przed II wojną światową – gdy Libia była włoską kolonią. Dlatego centralne dzielnice wyglądają jak włoska prowincja, albo przedmieścia dużych włoskich miast. Dwupiętrowe kamienice, arkady, secesyjne ozdoby. Rozplanowany jest bardzo sensownie. Wszystkie główne drogi rozchodzą się gwiaździście od centralnego placu – Green Square. Wzdłuż wybrzeża wiedzie całkiem ładna aleja. W centrum jest sporo parków. Jeszcze burzliwiej miasto zaczęło rozwijać się po odkryciu ropy w 1950 roku. Ale większość tego rozwoju przypada na lata socjalizmu. Dobrze, że wybudowane wtedy dzielnice są daleko od centrum. Są takie jak nasze wybudowane za czasów Gierka. Jest niedużo meczetów, a tylko dwa z nich są okazałe – Ahmeda Paszy Karamanlisa w medinie i nowy meczet przy placu Maidan Al-Jezayir.Miasto nie tchnie orientem. Nie ma szisziarni, mało jest straganów, ludzie noszą się niemal wyłącznie po europejsku. Auta nie są poobijane i jeżdżą niemal zgodnie z przepisami. Przystają na czerwonym świetle. Plakatów Wodza prawie nie ma.W Trypolisie są trzy ciekawe miejsca do zobaczenia: *zamek Assai al-Hamra *Muzeum Dżamahirijii *medina Zamek zajmuje jeden bok Green Square. To architektoniczne kuriozum. Mury pochodzą z czasów panowania tureckiego. Jego wnętrze zaś to plątanina korytarzy, placów, placyków, schodów domków budowanych od 16 do 19 wieku, z wmurowanym szeregiem rzymskich kolumn, płaskorzeźb, rzeźb i wszystkiego co jeszcze tylko dało się znaleźć w piaskach pustyni. Z jednego z balkonów zamku uwielbiał przemawiać Mussolini, a teraz pod tymże balkonem wisi największy, jaki udało nam się w Libii znaleźć, plakat sławiący Muammara Kadafiego. Ale trzeba przyznać, że jak na kraj dyktatorski i arabski jest takowych w ogóle bardzo mało. A dostanie plakatu z Wodzem graniczy z cudem. Muzeum Dżamahirijji to najważniejsze muzeum w Libii. I unikalne – chyba tylko w nim duża część opisów jest nie tylko po arabsku, ale i w europejskich językach. Zbiory to przede wszystkim antyczne rzeźby, płaskorzeźby, mozaiki, ceramika, ale też całkiem sporo sal ukazuje życie w Libii w czasach muzułmańskich. Naprawdę warto zajrzeć. A gdzieś między greckimi antykami upchnięto volkswagena “garbusa”, którym za młodu jeździł płk. Kadafi. Arabskie napisy (a właściwie brak napisów europejskich) są utrapieniem dla Europejczyków. I to nie tylko w muzeach. W czasie całego pobytu nie widziałem ANI JEDNEGO słowa po europejsku – poza paroma folderami turystycznymi. Znaki drogowe, reklamy, nawet słowa: “bank”, hotel”, poczta” etc… – wszystko wyłącznie po arabsku. Właściwie prawie całą medinę zajmuje suk. Też jest dziwny – czysty, cichy i spokojny. Żadnego chaosu, nagabywania. Czyste sklepy i stragany; niewielkie możliwości negocjacji. A wszystko zamyka się o 21-ej. Króluje” made in China”. W zachodniej części mediny znajduje się symbol Trypolisu – nieduży łuk cesarza rzymskiego Marka Aureliusza. Łuk jest bardzo fotogeniczny – szczególnie w kompozycji z palmą, która wyrasta mu niemal z jednego z boków. To że Libijczycy szczycą się czymś tak małym jest symboliczne. Zarówno w czasach antycznych jak i w muzułmańskich Libia funkcjonowała na obrzeżach centrów cywilizacji. Dopiero ropa i płk. Kadafi nadały temu krajowi znaczenia. Ale po prawdzie, kiedy ten łuk był budowany, my byliśmy gdzieś na etapie Biskupina. Dzisiaj cały dzień chodził za nami jakiś młody człowiek.

15.02.2005 Leptis Magna

Młody człowiek, który wczoraj błąkał się wokół, wsiadł do naszego mikrobusu i okazał się funkcjonariuszem o imieniu Osama. Dostał ksywę Sekurit. Podróżował z nami już do końca „turnusu” i trudnił się głównie wkładaniem i zdejmowaniem bagaży na/z dachu auta. Do Leptis Magna z Trypolisu jest ok. 100 km na wschód. To najsłynniejsze rzymskie miasto w Afryce i prawie najlepiej zachowane rzymskie ruiny na całym obszarze Morza Śródziemnego. Najlepiej zachowane, bo gdy miasto w X wieku opuścili ostatni mieszkańcy nic na jego miejscu już nie budowano. Szczypta historii. Leptis Magna, Sabratha i Oea (czyli dzisiejszy Trypolis) były najważniejszymi miastami Trypolitanii już jakieś 2700 lat temu. Od nich wywodzi się nazwa krainy (Tres Polis – Trzy Miasta, Państwa). Leptis zamieszkiwali Kartagińczycy, którzy w II w.p.n.e. poddali się władztwu Rzymu. Miasto bogaciło się dzięki portowi, przez który do Rzymu przepływał strumień afrykańskich bogactw: niewolnicy, kość słoniowa, złoto, oliwa, dzikie zwierzęta do cyrków … A w II w.n.e. gdy zamordowano cesarza Kommodusa (to ten wariat, którego zabił Russel Crowe w Gladiatorze) następnym cesarzem został obywatel Leptis Magna – Septymiusz Sewer – zresztą jeden z najlepszych cesarzy w dziejach Rzymu. Septymiusz Sewer wespół z synami : Getą i Karakallą (kolejny wariat) zbudowali wiele monumentalnych budowli, dzięki którym Leptis jest dzisiaj sławne. Czego koniecznie nie wolno opuścić? Łuk Septymiusza Sewera – z 203 roku, z rekonstruowanymi reliefami przedstawiającymi rodzinę cesarską (wszyscy dotychczas wymienieni + żona Septymiusza – cesarzowa Julia Domna) i kolumnami korynckimi; z łukiem Trajana i błękitnym niebem w tle to rarytas dla fotografów Łażnie Hadriana – wielki kompleks, niegdyś cały wyłożony marmurem; z marmuru zostały do dzisiaj właściwie tylko miejsca do siedzenia w pomieszczeniu zwanym po łacinie latrina; Forum Sewerów – olbrzymie, zachowały się mury i jeden ciąg sklepów; wnętrze forum jest usiane posegregowanymi fragmentami kolumn – wygląda jakby miano je odbudowywać; na zachodnim portyku ocalały fotogeniczne Meduzy; Bazylika Sewerów – wielka; zachowane w całości mury i prawie w całości kolumny; z murów bazyliki (za apsydami na końcach są klatki schodowe) rozpościera się najlepsza panorama miasta; Teatr – najstarsza z wielkich budowli w Leptis (zbudowany w 2 r.n.e.); drugi najwiekszy teatr w Afryce (po Sabratha) – na ok. 5 tys. widzów Leptis Magna robi wielkie wrażenie. Miasto zajmuje bardzo wielki obszar, a przez kilka godzin błąkania się nie spotkaliśmy żadnej grupy turystów. W innym kraju na pewno wszystko było by zdeptane i wykończył by nas tłum. A na koniec dnia lało i okazało się że jest aktualnie pora deszczowa. Na noc wróciliśmy do Trypolisu.

16.02.2005, Sabratha, Qasr al-Haj

Pożegnalismy Trypolis. Pierwszy skok – 70 km na zachód wzdłuż wybrzeza – do Sabrath. Sabratha to kolejne kartagińskie miasto, które zajęli Rzymianie i które w II w.n.e. przeżywało okres świetności. Sabratha jest mniejsza od Leptis Magna, ale znacznie lepiej zachowana. No i ma fantastyczny teatr. Teatr ufundował cesarz Kommodus. Jest znakomicie zachowany. Największy w Afryce – na 5 tys. widzów. Z ciekawych miejsc polecam jeszcze tzw. Mauzoleum B, świątynię Izydy (klasyczny landszaft fotograficzny – smukłe kolumny na tle błękitnych morza i nieba) i kompleks świątyń wokół forum. Kolejny skok. Za jednym zamachem o 80 km i jedną epokę – do czasów muzułmańskich. Pojechaliśmy na południe, w kierunku gór Gebel Nafusa. To właściwie nie są góry, tylko parusetmetrowej wysokości skarpa. Jadący niezamieszkałą równiną od wybrzeża, wjeżdżają skarpą na kolejną równinę, która ciągnie się z 600 km aż do Morza Piaszczystego Ubari. Na skarpie i u jej podnóża mieszkają w kilkunastu miejscowościach Berberowie (na wybrzeżu to prawie wyłącznie Arabowie). Od razu parę zmian: ubiory zmieniają się z europejskich na orientalne, ludzie czasami nie dają się fotografować, uroda mieszkanek znacznie wzrasta. Pierwsza miejscowość to Qasr al-Haj. Qasr w języku arabskim znaczy zamek. W każdej berberyjskiej miejscowości jest budowla o wysokich murach przypominająca zamek, choć to w rzeczywistości wielki spichlerz na zboże, w którym gromadzone były zapasy wszystkich mieszkańców. Ten w Qasr al-Haj liczy 900 lat i jest całkiem okazałą budowlą. Był używany jeszcze kilka lat temu. Od wewnątrz przypomina plaster miodu – ściany podzielone są na 144 równomierne części. Ze względu na tę cechę spichlerze określa się jako troglodyckie. Z Qasr al-Haj rozpościera się ładna panorama Gebel Nafusa. Na nocleg pojechaliśmy do Nalutu.

17.02.2005 Nalut, czyli czy w Afryce można zmarznąć; Kabaw

W Nalucie uzyskaliśmy potwierdzenie kilku tez: teza pierwsza – w Nalucie są najgorsze hotele w całej Libii; garść szczegółów jest w informacjach praktycznych teza druga (fotograficzna) – wschód słońca, to z reguły popelina w porównaniu z zachodem Nalut jest niesamowicie położony. Leży na samej grani Gebel Nafusa. Z tarasu Winzrik Nalut Hotel, w którym nocowaliśmy, rozpościera się piękna panorama jednego z kanionów Gebel Nafusa. Kanion fotografowany o zachodzie mieni się odcieniami fioletów, brązów, czerwieni. Kanion fotografowany o wschodzie w ogóle nie wygląda. teza trzecia – w Afryce też można zmarznąć Ponieważ klimatyzacja w hotelu nie działała dostaliśmy archaiczne słoneczka, które coś tam dały, ale w sumie niewiele. – Przyjechać do Afryki, żeby grzać się przy piecyku elektrycznym, to zakrawa na zboczenie – cytat z Witka Jakubowskiego teza czwarta – w Libii kurczak jest używką W większości knajp w Libii całe menu wygląda następująco: 1.kurczak 2.baranina Od Nalutu zaczęły występować knajpy, w których menu wyglądało jak poniżej: 1.kurczak Coś musi w tym być. Dla porządku dodam, że nie jest to jedyna używka. Drugą jest mała szklanka herbaty z dużą dawką cukru i takąż dawką piołunu. Ale ta nie jest tak rozpowszechniona. W Nalucie jest kolejny qasr. Najstarszy z okolicznych – 1100 lat. I najładniejszy. Ale o ile w sąsiednich miejscowościach berberyjskich zachowały się qasry i niewiele poza tym, to wokół tego z Nalutu są również spore ruiny, równie starego berberyjskiego miasta. Bardzo ciekawe. Zachował się unikalny meczet, tłocznie oliwy, a niektóre budynki chyba są odnawiane. W Nalucie udała się Abdullahowi rzecz niezwykła. Zgubił drogę. A dlaczego niezwykła? Bo przez Nalut prowadzi tylko jedna droga. Z Nalutu pojechaliśmy do Kabaw. Kabaw to kolejna berberyjska miejscowość na krawędzi Gebel Nafusa. Z kolejnym qasr-em. Ten jest najmłodszy – liczy tylko 700 lat. Jest również bardzo fotogeniczny. Pod nim jest ciekawa wielopiętrowa plątanina wielusetletnich budowli – jeszcze kilkadziesiąt lat temu zamieszkanych. A później 340-kilometrowy skok do Ghadames. Po drodze są małe oazy: Sinoun, Derj, Mantras. W każdej z oaz są obok siebie dwie miejscowości. Jedna to kilkusetletnia medina – całkowicie niezamieszkała i niedawno opuszczona. Obok druga – niedawno wybudowana. Trochę to dziwnie wygląda. To efekt polityki państwa. Rząd budował nowe osiedla od podstaw i przesiedlał do nich mieszkańców. Szczególnie jaskrawo wygląda to w Ghadames. I tu obok siebie istnieją dwa miasta. Jedno liczące do 800 lat całkiem puste. Drugie liczące 20 lat zamieszkałe. Tylko że tu mieszkało/a do 10 tysiecy ludzi.

18.02.2005 Ghadames

Ghadames to wielka oaza zamieszkała przez trzy plemiona. Dwa plemiona są arabskie: Banu Wazid i Banu Walid – składają się łącznie z siedmiu rodów. Trzecim plemieniem są Tuaregowie. Plemiona arabskie zbudowały duże miasto, a Tuaregowie koczowali pod jego murami. W medinie każdy ród mieszkał oddzielnie. Dlatego jest siedem ulic, siedem meczetów, siedem bram, etc… A dlaczego perła? To najlepiej zachowana medina na całej Saharze. Wygląda na zupełnie nienaruszoną. Najstarsze budynki mieszkalne liczą sobie 800 lat, a najstarsze meczety – Unis i Atik nawet 1300 lat. Kilka z domów mieszkalnych jest otwartych dla turystów. Są bardzo kolorowe i zadziwiają przepychem. Większość domów miała 4 piętra (!). Życie towarzyskie mężczyzn koncentrowało się na ulicach, a kobiety jeśli chciały spotkać się z koleżankami musiały przeskakiwać z dachu na dach 🙂 Miasto jest tak zbudowane, że latem, gdy na pustyni temperatura dochodziła do 45 stopni, tutaj nie przekraczała 25. I na odwrót – zimą było znacznie cieplej niż na pustyni. I to bez żadnej klimatyzacji czy ogrzewania. Wszystko dzięki temu, że ulice są w większości przykryte dachami. Co kilkadziesiąt metrów zostawiano w nich jedynie otwory, aby do wewnątrz miasta docierało jakiekolwiek światło. Jest jeszcze jedna rzecz niesamowita. Miasto miało do dyspozycji tylko jedno źródło wody. Woda była bardzo sprawiedliwie racjonowana. W ramach oszczędności kąpano się tylko w dwóch publicznych łaźniach. A woda musiała jeszcze wystarczyć dla rolników. Miasto jest tak wielkie, że przy zwiedzaniu przewodnik jest właściwie niezbędny, bo zgubić się jest bardzo łatwo. W okolicach są dwie atrakcje. Zamek Ras Al-Ghoul i diuny na granicy z Algierią (dokładnie dwie diuny). Do zamku trudno dotrzeć, bo droga doń jest tragiczna. Diuny są bardzo ładne, ale w porównaniu z tymi z Mórz Piaszczystych są mikre. Ale na ich zboczach można znaleźć róże pustyni. W Libii najpóźniej tydzień po przybyciu trzeba zarejestrować paszporty. Daliśmy je właścicielowi hotelu “Al-Anwar”, który hurtem za nas to załatwił w odpowiednim urzędzie. A co do hotelu, to jest tylko 8-osobowy, w związku z czym – pomimo naszych gorących zaproszeń – Osama zanocował pod schodami, a Abdullah w kuchni. W Ghadames występuje piwo bezalkoholowe Beck’s. Może to już przyzwyczajenie, ale herbatka z piołunem wydaje mi się smaczniejsza.

19.02.2005 droga Ghadames – Germa

Uprzedzając trochę fakty – na libijskiej Saharze są miejsca przepiękne i niesamowite, ale zajmują tylko parę procent jej obszaru. Prawdziwy obraz libijskiej pustyni zobaczyć mozna po drodze z Ghadames do Sebhy. Nazwa tego obszaru brzmi efektownie – Hamada al-Hamra (Czerwona Pustynia). W rzeczywistości jest to na trasie liczącej 800 km równy jak stół kamienisty placek. Po drodze jedynymi urozmaiceniami są włóczące się samopas wiełbłądy i restauracja Mat’am Al-Qala’a w Ash-Shwareef, gdzie można na chwilę zapomnieć o kurczakach i zjeść znośną pizzę. Przejechanie 1040 km, zajęło nam 14 godzin (w tym z przerwą na obiad) Opuściliśmy Trypolitanię i wjechaliśmy do pustynnej krainy FEZZAN. Na nocleg zatrzymaliśmy się w nienadzwyczajnym Hotel Germa.

20.02.2005 Wadi al-Hayat

Wymiary: długość – 170 km, szerokość – 2-12 km Od południa odgradza ją ściana skalna. Od północy wysoki wał piasków Morza Piaszczystego Ubari. Wadi Al-Hayat ciągnie się od Sebhy (trzecie co do wielkości miasto w Libii – 70 tys mieszkańców, lotnisko) w kierunku zachodnim, poprzez Fjeaj, Tekerkiba, Germę do Ubari. To wszystko miasta po drodze. Choć właściwie trudno je odróżnić, bo zabudowania ciągną się przez całą oazę. Dopiero za Ubari jak nożem uciął – ostani dom, ostatnia palma i trzystukilometrowa pustka z dwiema małymi przerwami (oazy i miasta: Al-Aweinat, Ghat), aż do samej algierskiej granicy. Prawie przez całą oazę biegnie szeroka asfaltowa dwupasmówka. Sebha to miasto-koszary. Pół miasta jest odrutowane drutem kolczastym. W Sebhie chodził do średniej szkoły płk. Kadafi. Nie skończył jej. Dyrekcja wyrzuciła go za organizowanie demonstracji. Miał 14 lat. Wschodnia część Wadi al-Hayat zamieszkana jest przez Arabów, zachodnia przez Tuaregów. Niegdyś w całości zamieszkiwali ją Tuaregowie, którzy teraz niechętnie patrzą na arabizację Fezzanu. Szczególnie że Arabowie zabierają wodę. W Libii następuje fenomenalne zjawisko. Na całym świecie państwa walczące z pustynnieniem starają się nawadniać wyschnięte obszary. W Libii jest na odwrót. Wodę, która gdzieś tam jeszcze na pustyni jest, transportuje się gigantycznymi wodociągami setki kilometrów z pustyni na wybrzeże. Są do tego warunki, bo do 2 km pod powierzchnią pustyni znajdują się olbrzymie wodonośne warstwy zawierające do 50 tys km sześciennych wody. Ale eksploatowane w dotychczasowym tempie skończą się za kilkadziesiąt lat. Gołym okiem widać, że Wadi al-Hayat miejscami pustynnieje. W Germie pożegnaliśmy nasz poczciwy mikrobus i przesiedliśmy się na 4 terenowe Toyoty, a do Abdullaha i Sekurita dołączyło sześciu Tuaregów – cała obsługa pustynnej ekspedycji. Patrząc na skład obsługi gołym okiem było widać, że turystyka w Libii raczkuje: Abdullah – pilot śmigłowca i wykładowca nawigacji na uniwersytecie, Tuaregowie – operator komputerów z platformy wydobywczej, właściciel sklepu spożywczego, bezrobotny, etc… Ale jak się wkrótce okazało, Tuaregowie jeżdżą z turystami na pustynię bardziej żeby pobyć na pustyni, niż dla kasy. „ Jedna noc przespana na pustyni, to jak przeżyć tysiąc dni” – to cytat z Abdullaha Po tygodniu wśród przepięknych, księżycowych krajobrazów, po noclegach przy pełni księżyca po snutych przy ognisku taureskich opowieściach o dżinach, po wieczornych koncertach tuareskich pieśni a wszystkim tym w atmosferze nieskrępowanej, radosnej improwizacji wiem, że to mistyczne doznanie. Jak wygląda ekspedycja na Saharę – trochę organizacyjnych konkretów. Po Saharze porusza się autami terenowymi z napędem na cztery koła. Powód jest oczywisty – praktycznie nie ma dróg. Jeździ się nawet nie szlakami, ale W KIERUNKU. Do auta zabiera się kierowca + 3-4 osoby. Dodatkowo całości towarzyszy auto transportowe z wyposażeniem kuchni. Auta nie powinny jeździć samotnie, na wypadek awarii. Zapas benzyny na wyznaczoną trasę x 2. Szybkość przemieszczania – zależnie od warunków. Najwięcej jednego dnia przejechaliśmy ok. 190 km. Wtedy jechaliśmy prawie cały dzień. Jeździ się wyłącznie za dnia i to w miarę możliwości tak, aby o zmierzchu był rozbity obóz. Turyści winni mieć ze sobą śpiwory i papier toaletowy. Całą resztę: materace, namioty, garnki, sztućce, maty, zapas żywności, wodę, gaz dostarczają libijskie firmy turystyczne. Noclegi rozbija się gdzie bądź. Nam zdarzyło się spać niemal na samej granicy z Algierią. Posiłki 3 razy dziennie. Szalenie ważne są umiejętności kierowców. Czasem przejeżdża się przez takie miejsca, że serce staje (szczególnie szczyty wydm na Morzach Piaszczystych). Żaden GPS nie jest tyle wart co dobry kierowca-przewodnik. Skorpiony i węże w okresie grudzień-marzec nie występują, przez pozostałą część roku – tak. Toaleta, hm …. za najbliższą wydmą – czasem trzeba przejść kilkaset metrów żeby zniknąć z pola widzenia. Kąpiele – w ciągu tygodnia minęliśmy dwie studnie po drodze i można jeszcze doprowadzić się do porządku na campach bądź w hotelach w mijanych miejscowościach (w naszym wypadku to był Ghat i Germa). Radzimy nie zapomnieć o dezodorantach. To może pojedziemy? Na początek pojedziemy 2 kilometry – z Hotelu Germa do ruin starożytnej, liczącej sobie 2 tys. lat, Garamy. Była stolicą pustynnego państwa Garamantydów. To była dosyć nieznana konfederacja wojowniczych ludów, jednego z których prawdopodobnymi potomkami są Berberowie. Po Garamie zostały całkiem spore ruiny. Pałac króla Garamantydów miał podobno mury wysokie na 25 m – i to co z nich zostało wskazuje, że tak mogło być w rzeczywistości. Garamantydzi potrafili doskonale gospodarować wodą – skanalizowali Wadi al-Hayat. Ich państwo upadło, gdy wody zaczęło brakować. Na zwiedzanie Garamy wystarcza ok. 40min-1h. W Germie znajduje się również spore muzeum, w którym zebrano szczególnie dużo eksponatów z okresu prehistorycznego, gdy Sahara była pokryta lasami i zamieszkała przez słonie, żyrafy, antylopy, itd… Niestety – opisy są niemal wyłącznie po arabsku. Proszę się nie martwić – wszystkie rysunki i inne eksponaty można zobaczyć w naturze w wadi na Saharze 🙂 Z Germy pojechaliśmy asfaltem do Al-Aweinat – tuareskiej oazy leżącej po drodze do Ghat. Okazuje się, że mieszkańcy oazy to głównie rodziny i koledzy naszej tuareskiej ekipy. Zgotowali nam gorące powitanie, na które złożył się koncert pieśni tuareskich w wykonaniu żon, pokaz jazdy na wielbłądach w wykonaniu mężów (Tauregowie w swoich typowych strojach wyglądają na nich niesamowicie – nic dziwnego, że wzbudzali postrach na całej Saharze) i – o ile dobrze pamiętam – jakiś baran A na koniec pierwsza noc pod chmurką na Saharze.

21.02.2005 Magatgat

Dosłownie pod chmurką – o piątej rano obudziłem się cały mokry. Spadł deszcz – w tej okolicy pierwszy raz od iks lat. Nasi Tuaregowie uznali to za Znak Przy serwowanej w deszczu o piątej rano herbatce z piołunem, poprosili, abyśmy przyjeżdżali częściej. Poranny rytuał. Tuaregowie wstają wyspani o szóstej, my wyspani o wpół do ósmej. Godzinna krzątanina: śniadanie, toaleta, pakowanie obozu i jazda. Z Al-Aweinat do Magatgat jest 80 km. Całkowite bezdroże. Jedzie się około 3 godziny na północ. Po drodze mija się zaimprowizowaną stację benzynową – jedną cysternę z ropą. Magatgat jest imponujący i przepiękny. To las pionowych smukłych skał o wysokości do 20 metrów, wyrastających z żółciusieńkiego piasku. Oszałamiające są rozmiary. Z jednego z punktów widokowych (tego, z którego schodzi się do Wadi Magatgat) rozciąga się po horyzont we wszystkich kierunkach. Widok jest po prostu niewiarygodny. Autami kluczy się pomiędzy skałami jak po labiryncie. Dla tych którzy byli w USA może trochę kojarzyć się ze skałami z Bryce Canyon NP. Schodzimy na piechotę do Wadi Magatgat. Wadi ma około 5 km. Jest pełne niesamowitych skał, które są podobne do rzeczy i zwierząt ze znanego nam świata i świata fantazji. Są: smoki dwugłowe, wielbłądy, aligatory, szympansy, Kolosy Memnona, głowa Godzilli, węże, statki kosmiczne z “Gwiezdnych Wojen”, jeże, etc. etc… Są ich setki. Obóz rozbijamy na końcu Wadi Magatgat, obok pionowych iglic skalnych a la Wrota Argonath – w księżycowej scenerii .

22.02.2005 – Wadi Magatgat – Ghat – gdzieś pod granicą algierską

Poranny rytuał. Tuaregowie wstają wyspani o szóstej, my wyspani o wpół do ósmej. Godzinna krzątanina: śniadanie, toaleta, pakowanie obozu i jazda. Cel – góry Acacus. Kierunek – najpierw na zachód do granicy algierskiej, później na południe w kierunku Ghat, przez Ghat i 25 km na południe od tego miasta skręt na wschód do punktu wjazdowego do Acacus. Jak się okazało plan na wyrost. Do Ghat jedziemy 4 godziny – wszystko jest w porządku. W Ghat konsternacja – na jedynej stacji benzynowej zepsuła się instalacja elektryczna i w kraju, w którym ropy jest więcej niż wody mamy przymusowy postój z powodu jej braku. Ghat to saharyjskie miasto równie stare jak Ghadames. Mieszka tu 16 tys. ludzi. Ma podobną medinę, nad którą dominuje fort zbudowany przez włoskich okupantów. Medina jest jednak znacznie mniejsza niż ghadameska. Koło 17-ej instalacja na stacji jest naprawiona i możemy jechać. Jedziemy na południe wzdłuż pionowej, majestatycznej ściany skalnej gór Tadrart – Acacus. Po 20 kilometrach przystanek i gorączkowe narady tuareskich przewodników. Zaginął jeep z kuchnią Właściwie nie zaginął, tylko się nie znalazł. Przewodnicy umówili się z kucharzem po drodze, kuchnia pojechała przodem i wsiąkła. Jak tu w ogóle można się gdzieś umówić, skoro wokół wszystko jest takie samo i nie ma żadnego punktu orientacyjnego? Dwie godziny gorączkowych poszukiwań na pustyni. Jak kamień w wodę. „ Pomodlę się i kuchnia się znajdzie” – Elwafi (szef Tuaregów) rozkłada dywanik. Kuchnia stała o 1,5 km od dywanika. Po pół godzinie zasiedliśmy do kolacji Przez cały czas pobytu na Saharze towarzyszył nam księżyc prawie w pełni. Magatgat wyglądał w jego świetle nieprawdopodobnie. Tadrart-Acacus też.

23.02.2005 Góry Tadrart-Acacus

Poranny rytuał. Musimy się, spieszyć, żeby nadrobić wczoraj stracony czas. Aby dokładnie obejrzeć góry Tadrart – Acacus potrzeba około trzech dni. My zaplanowaliśmy jeden – to bezwzględnie za mało. Co w Tadrart- Acacus jest tak piękne? Tadrart-Acacus to kilkusetmetrowe (czyli niewysokie) pionowe ściany skalne, które ciągną się kilometrami. Ściany mają kolor wszelkich odcieni brązu. Dno wadi pomiędzy ścianami wyściełone jest piaskiem, niesamowicie czystym, w kolorze żółto-pomarańczowym. Ten zestaw na tle błękitnego, czystego nieba. Kolorystycznie całość jest oszałamiająca. A do tego krajobrazy są bajeczne. Przypominają te z Lawrence’a z Arabii, a jak wiadomo Dawid Lean wybrał na tło do tego filmu najpiękniejsze pustynne pejzaże. Po trzech godzinach pobytu w Tadrart-Acacus Witek Jakubowski odłożył aparat fotograficzny i rzekł -„ Zapstrykałem się” W górach jest sporo dziwnych formacji skalnych, np. łuk Hafaz Jar, czy coś w rodzaju skalnego grzyba – Qeen Haliga W czasach prehistorycznych Acacus był gęsto zamieszkany. Po mieszkańcach zostało mnóstwo rysunków naskalnych, całkiem dobrze zachowanych. Spotyka się je niemal na każdym kroku. Z nowszych czasów jest też dużo inskrypcji tuareskich. Aktualnie góry są zamieszkałe tylko przez kilka tuareskich rodzin. To wina braku deszczu. Od 10 lat nie spadła tam ani kropla wody. Pozostali najwytrzymalsi, reszta przeprowadziła się do Ghat. Ci z Gat czasami nie wytrzymują i wyrywają na całe miesiące z powrotem na pustynię. Ci najwytrwalsi mają naprawdę ciężkie życie, bo w całych górach jest tylko jedna studnia. A góry, które na mapie wyglądają na niewielkie, w rzeczywistości zajmują całkiem spory obszar. Karawana wielbłądów potrzebuje 12 dni, aby przez nie przejść. Jedną udało nam się spotkać. Góry odgrywają szalenie ważną rolę w mitologii tuareskiej. Były siedzibą dżinów, czyli złych duchów. Wieczorem wyjechaliśmy z gór na wschód i rozbiliśmy obóz na zboczach majestatycznych diun w miejscu , które nazywa się Uan Casa. Dzisiaj też zgubiliśmy kuchnię, ale po rozesłaniu szperaczy – dwa jeepy w dwie strony świata (z trzeciej i czwartej były 300-metrowe diuny) – odnalazła się bez odwoływania do ostatniej instancji.

24.02.2005 Kamienny Ocean, Wadi Methandoush, Morze Piaszczyste Murzuq

Poranny rytuał. Dzisiaj do przejechania jest 180 km. Praktycznie cały dzień w samochodzie. Po drodze Kamienny Ocean. Hamada al-Hamra (Czerwona Pustynia) była nieprzyzwoicie nudna. Choć to wydaje się niemożliwe Kamienny Ocean to jeszcze bardziej równy, nudny, kamienny placek. Copywriterzy powinni uczyć się od tych, którzy wymyślają nazwy geograficzne na Saharze. Gdzieś koło południa minęliśmy, rozłożone na piasku, dwa równe rzędy opon. To było lotnisko. Za lotniskiem po południowej stronie pojawiły się gigantyczne diuny – Morze Piaszczyste Murzuq. Porażająca wielkość i majestat. Wadi Methandoush jest zaskakujący. To ciągnąca się na długości ok. 3 km kamienna ściana, na której chyba każde wolne miejsce zostało wykorzystane przez naszych przodków do wyrezania przedstawień zwierząt. Ściana nie jest wysoka – max. kilkanaście metrów, a z reguły kilka. Jest nadgryziona przez ząb czasu – rozpada się niemal z roku na rok. Przedstawienia są bardzo wyraźne i sugestywne. Ich wiek ocenia się na około 8 tys. lat. Wieczorem wjechaliśmy na diuny Morza Piaszczystego Murzuq. Obóz rozbiliśmy hm… gdzieś. To gdzieś nie miało żadnej nazwy, a nasi Tuaregowie nie za bardzo potrafili nam wyjaśnić gdzie jest to gdzieś. Co do kuchni to dzisiaj zmieniliśmy taktykę. Po południu jechaliśmy tyralierą. Znalazła się bez problemu.

25.02.2005 Morze Piaszczyste Ubari, czyli jeziora na pustyni

Okazało się, że po kilku dniach kluczenia po Saharze jesteśmy niemal w punkcie wyjścia. Gdzieś leżało od Germy tylko 90 km. Dwie godziny drogi. Szybki prysznic na Eirawan Camping (tu akurat posługując się przewodnikiem LP nigdy go nie znajdziecie, bo jest NA POŁUDNIE, a nie na północ, od drogi Tryplis – Ghat) i jedziemy na Morze Piaszczyste Ubari. Różnica pomiędzy morzami Murzuq i Ubari jest taka, że diuny Murzuq to twardy, ubity piasek, a diuny Ubari to miękki i sypki. Ten drobiazg ma kolosalne znaczenie dla podróżowania. Po ubitym piasku jedzie się jak po asfalcie, po sypkim trzeba naprawdę umieć jeździć, aby się nie zakopać. A jak wjechać po miękkim na stumetrową diunę? Morze Piaszczyste Ubari słynie ze swego pojezierza. Kilkadziesiąt kilometrów na północ od Wadi al-Hayat znajduje się kilka jezior. Trzy z nich: Mavo, Gebraun, Umm al-Maa JESZCZE są napełnione wodą. Kilka pozostałych wyschło. Mavo, Gebraun, Umm al-Maa w najbliższych latach też czeka ten sam los. Jeziora nie są duże. Największe – Gebraun ma na oko 300 x 200 metrów. Jeziora są bardzo fotogeniczne. Mavo leży w niecce i znakomicie prezentuje się w bezkresie piasków. W wodach Gebraun ładnie odbija się gigantyczna diuna okalająca je od wschodu. Umm al-Maa bardziej przypomina jakiś kanał. To wąski pasek wody rozłożony również u stóp wielkiej diuny. W zgodnej opinii to jezioro jest najładniejsze. Przy Gebraun są całkiem spore ruiny. Jeszcze kilka lat temu mieszkali tam ludzie, ale z braku wody wyemigrowali. Został tylko jeden człowiek. Ktoś może zapytać, jak można uciec znad jeziora z powodu braku wody? Ironia losu – to solanki. Oprócz ostatniego mieszkańca nad jeziorami koczują jeszcze emigranci z Nigru, którzy handlują pamiątkami. To w większości różne tuareskie krzyże. Pamiątki są unikalne, ale wykonanie, hm… pozostawia wiele do życzenia. Wedle sprzedawców wykonane są z “tuareskiego srebra”. Bo trzeba wiedzieć, że jest srebro i tuareskie srebro. Wedle mnie to jakaś kiepska stal. Przejeżdżając spod Gebraun do Umm al-Maa przekracza się szczególnie wysokie pasmo diun. Przy zjeżdżaniu z niego stan przedzawałowy murowany. Podróżowanie po Morzach Piaszczystych ma coś z żeglowania. Doświadcza się BEZKRESU składającego się wyłącznie z nieba i piasku. Ponieważ najbliższe sąsiedztwo Umm al-Maa to królestwo komarów, obóz rozbiliśmy w przytulnej – jak nam się zdawało – niecce trzy kilometry od jeziora. Nad ranem powiał lekki wiatr i nas zasypało. Zawsze dziwiłem się dlaczego mieszkańcy pustyni noszą na sobie takie zwoje tkanin . Teraz wiem. Piasek zmywałem jeszcze przez parę dni po powrocie do Polski. Po lekkim wietrze.

26.02.2005 Jeziora Ubari – Wadi al-Hayat – Gharyan

Rano zajrzelismy jeszcze nad jezioro Mandara. Tu najlepiej widać jak szybko ubywa wody. W 2002 roku jezioro było jej pełne, teraz widać błotniste dno. Krótki skok do Wadi al-Hayat (30 km). Przesiadka z jeepów do znajomego mikrobusu i 800 km do Gharyan. Dzisiaj okazało się, że godzina Abdullaha trwa pięć godzin. W południe obiecał nam pizzę w knajpie. Za godzinę. Zachodziłem w głowę czy nasz mikrobus ma silniki rakietowe, bo na mapie najbliższa miejscowość była za jakieś 400 km. O 17-ej wygłodniali dojechaliśmy do knajpy. Jak na ironię zabrakło ciasta. No cóż, znowu kurczak.

27.02.2005 Gharyan

Wróciliśmy na skarpę – czyli w góry Gebel Nafusa. Gharyan jest bardzo ładnym miastem. Słynie z dwóch rzeczy. Pierwsza to domostwa berberyjskie wykute w ziemi i leżące nierzadko kilkanaście metrów pod jej powierzchnią. Jest ich kilkadziesiąt. Wszystkie są w prywatnych rękach, więc trzeba popytać w mieście, kto tu przyjmuje turystów. Gharyan słynie również z oryginalnej ceramiki. Przy wyjeździe z miasta w kierunku Trypolisu przez kilkaset metrów ciągną się małe manufaktury wyrabiające różne ceramiczne cuda. Nigdy takie rzeczy nie robiły na mnie żadnego wrażenia, ale z Gharyan przywiozłem kilkanaście drobiazgów. Są tam naprawdę ładne rzeczy.

I nadszedł czas. 80 kilometrów do Trypolisu. Hotel Qasr Libya – br ….. patrz informacje praktyczne … Lotnisko Budapeszt Dom

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u