Kenia – Uganda – Tanzania – Leszek Zubek

Kenia – Uganda – Tanzania

Leszek Zubek

Z Frankfurtu wylatujemy drugiego sierpnia o godz. 23.10, na pokładzie Airbusa A 310/300 kenijskich linii lotniczych. Lądujemy w Nairobi punktualnie o 7.00. Na lotnisku wykupujemy wizy kenijskie (po wypełnieniu prostych formularzy) po 25 USD (obecnie 30 USD). Wiza jest jednokrotna i ma ważność trzy miesiące. Ta jej jednokrotność nie dotyczy Tanzanii ani Ugandy. To znaczy, że przy przekraczaniu granic tych państwa kilkakrotnie, wiza nie traci swojej ważności. Kurs 1 USD = 53 szylingi kenijskie (KSh). Przed portem lotniczym mnóstwo “przedstawicieli” różnych biur podróży, którzy oferują usługi (głównie organizacja safari). “Na nosa” wybieram jednego z nich z nich — jak się okaże później, trafnie — agencję Dallago. Ma ona swoje biura przy Koinage Street na pierwszym piętrze budynku Mercantile. Załatwiam tam safari (Kenia — Tanzania), według mojej propozycji: Masai — Nakuru — Samburu (to Kenia) — Arusha — Ngorongoro — Moshi — Kilimandżaro (bez wspinaczki) (to Tanzania) i powrót do Nairobi. Siedem dni. 60 USD dziennie od osoby — cena obejmuje: wynajęcie samochodu (Toyota) z kierowcą-przewodnikiem, samo safari, wstęp do parków (koszt 20 USD! za dzień od osoby), noclegi i trzy posiłki dziennie. Szef biura poleca mi hotel Sabaki Villa; adres: Plums Lane, off Ojijo Road, Parklands (tel. 254-2-744744). Pokoje 2-osobowe obszerne, czyste, duża łazienka z zimną i ciepłą wodą, WC, prąd i śniadanie. Ustalam cenę na 8 USD za dobę od osoby. Po zainstalowaniu się jedziemy do ambasady Tanzanii (właściwie Wysokiego Komisarza), by załatwić wizy do tego kraju. Wypełniamy formularze + dwa zdjęcia, zostawiamy paszporty, jutro będą do odebrania. O 17.30 Tony Ntomo (z Dalago) zawozi nas do wspaniałej, jednej z najsłynniejszych restauracji w Nairobi, Carnivore. Zamawiamy zestaw mięs (1 kg): strusie, krokodyle, żyrafy, antylopy eland, pospolity drób — wszystko z ogromnego rożna. Do tego świeże owoce z bitą śmietaną i lodami, piwo. Wszystko pyszne. Płacimy za całość 1600 KSh, co wychodzi po około 6 USD od osoby!

4 sierpnia

Opuszczając hotel zostawiamy w recepcji plecaki i zabieramy niezbędne rzeczy na siedem dni, na czas safari. Jedziemy do Wysokiego Komisarza Tanzanii, gdzie odbieramy “owizowane” paszporty. Koszt wizy — 15 USD. O 10.30 ruszamy w drogę, na safari. Wcześniej poprosiłem przedstawiciela “naszej” agencji, by podczas naszej nieobecności załatwił nam wizy Ugandy, by nie tracić czasu po powrocie z safari.

Przed nami 265 km do parku Masai Mara. Za miejscowością Limuru wjeżdżamy do doliny o oszałamiającym widoku. To sławna Dolina Ryftowa szerokości 40 do 55 km. Około 14.00 jesteśmy w Naroku, gdzie zjadamy lunch (wliczony już w koszt safari). Obfity i smaczny. Wypijamy piwo (to już na własny rachunek) za 90 KSh (1,6 USD za butelkę 0,5 l). Przejechaliśmy 153 km, z czego ostatnie 30 km po fatalnej drodze (dziury i kurz). Po 16.30 dobijamy do Masai Mara, po przejechaniu od Naroku, prawie 100 km wertepami. Po rozlokowaniu się, popołudniowe safari. Wrażenie niezapomniane! Tuż po 19.00 robi się nagle ciemno. O 19.30 kolacja pod niebem Kenii, sporządzona bezpośrednio na ognisku — ma to swój nieodparty urok. Sporo tu turystów innych nacji. Śpimy w 2-osobowych namiotach. Noc bardzo zimna, zmarzłem (na równiku!). Koniecznie trzeba zabrać ze sobą coś ciepłego!

5 sierpnia

Całodzienne niezapomniane safari. To cudowne przeżycie — ta przestrzeń sawanny z górami w tle, ten jej zapach, ta ogromna ilość dzikich zwierząt. Chce się krzyczeć z radości! To trzeba obejrzeć i wciągnąć w płuca samemu. Po obiedzie odwiedzamy wioskę Masajów. Za filmowanie i robienie zdjęć jej mieszkańcom wódz żąda 10 USD od osoby. Po targu staje na 5 USD. O 20.00 jesteśmy w namiotach.

6 sierpnia

Znowu zmarzłem w nocy. O 9.00 opuszczamy Masai Mara, a o 14.00 dojeżdżamy do miejscowości Maymahiu, gdzie zjadamy dobry lunch. Jedziemy dalej, mijamy jezioro Naivasha. W latach 1937-1959 było ono portem lotniczym Nairobi, gdzie lądowały hydroplany przylatujące z Europy. O 16.00 dobijamy do Nakuru. Instalujemy się w Hotelu Crater View — pokoje 2-osobowe, łazienka z prysznicem, WC, czysto, sympatycznie. Dziś przejechaliśmy 340 km.

7 sierpnia

O 6.00 jesteśmy już na nogach, mimo, że jeszcze jest ciemno, ruszamy naszym samochodem nad jezioro Nakuru. Gdy do niego docieramy jest już jasno. Podziwiamy bawoły, gazele, guźćce, małpy, grupkę nosorożców, no i to, co tutaj najpiękniejsze — setki tysięcy brodzących w wodzie jeziora flamingów-czerwonaków. Widok przepyszny! Około 10.00 wracamy do hotelu, gdzie zjadamy śniadanie i ruszamy w dalszą drogę. Kierunek Nanyuki. Kilka kilometrów za tym miastem oglądamy jeden z celów naszej podróży — wodospad Thomsona. Widok cudowny — kaskady wody spadające ze skalnego progu z wysokości 72 m w wąski wąwóz! Wodospad odkrył w 1883 roku Joseph Thomson, kiedy, jako pierwszy Europejczyk, pokonywał (raczej wytyczał) trasę z Mombasy do jez. Wiktoria. Jesteśmy teraz na wysokości ponad 2300 m n.p.m. (Nanyuki jest najwyżej położonym miastem w Kenii — 2360 m n.p.m.). O 13.00 przejeżdżamy równik. Niby nic się nie stało, ale jednak w sercu coś drga. Obowiązkowo zdjęcie na tle tablicy z napisem “Equator”. W Nanyuki zjadamy lunch i dalej w drogę. O 15.30 dojeżdżamy do Isiolo. Tu kończy się w miarę dobra droga, a zaczynają wertepy. Mimo to, nasz kierowca pędzi 80-tką. Rzuca niemiłosiernie, kurz wciska się wszędzie. Dojeżdżamy do Parku Buffalo Springs, a następnie wjeżdżamy do Narodowego Parku Zwierząt — Samburu. Po parku jeździmy do wieczora. Podziwiamy majestatyczne żyrafy, zwane siatkowanymi (różnią się maścią od tych z Masai Mara), zebry Grevyego (też inne niż w Masai Mara — cienkie i gęsto ułożone pręgi), maleńkie antylopki dik-dik (od głosu, jaki wydają — “zik-zik”, gdy są w niebezpieczeństwie), gerenuki, impala, słonie, bawoły. Cóż za wspaniałe widoki, serce rośnie.

Przed 19.00 dobijamy do obozu nad rzeką Ewaso (kilkaset metrów wcześniej minęliśmy spore stado lwów rozłożone nad brzegiem tej rzeki). Sporo tu już samochodów z “safarowiczanami” różnych nacji, szykujących się do noclegu. Przejechaliśmy dziś 350 km.

8 sierpnia

Wstajemy o 6.00 i po śniadaniu ruszamy na poranne safari. Po kilku godzinach opuszczamy Samburu i kierujemy się do Nairobi, gdzie dobijamy o 13.00. Przez Nairobi przejeżdżamy w drodze do Tanzanii (w ramach naszego safari). Tu odbieram paszporty z wizami Ugandy, a za pośrednictwem naszej agencji rezerwujemy bilety autobusowe do Kampali (bez rezerwacji się ich nie dostanie na dany dzień), na 11 sierpnia. Bilet kosztuje 25 USD. Pociąg jest tańszy, ale rezygnujemy, ponieważ odchodzi z Nairobi do Kampali raz w tygodniu (wtorki), co nam absolutnie nie pasuje. W ramach wykupionego safari jedziemy teraz do Arushy w Tanzanii, gdzie ma czekać na nas hotel i samochód terenowy dla naszej piątki. Po dwóch i pół godzinach jesteśmy w Arusha. Przejechaliśmy dziś ponad 600 km, będąc 12 godzin w podróży. Tutaj, w biurze podróży Tours and Safari Ltd, które współpracuje z Dallago, ustalam dalszy plan safari, na terenie Tanzanii. Zawożą nas do hoteliku.

9 sierpnia

Przed 7.00 przyjeżdża tutejszy kierowca “Land Cruiserem”, pakujemy się do wozu i ruszamy w kierunku krateru Ngorongoro, jednego z najwspanialszych rezerwatów przyrody w Afryce. Koło 11.00 dojeżdżamy do krawędzi krateru (prawie 2300 m n.p.m.), by 600 m niżej ujrzeć jego dno. Bajka. Widok zapierający dech w płucach. Zjeżdżamy w dół. Długo jeździmy po tym raju dla zwierząt — naturalne nawodnienie i słońce stwarzają im tu rajski ogród. Spędzamy tutaj cały dzień. Pora wracać. Około 19.00 dojeżdżamy do wioski Mto wa Mbu, na kemping Holiday Fig Resort Camp. Ładnie położony (jest basen, ale brak wody), pola namiotowe, sanitariaty, bar, restauracja. Masa tu turystów.

10 sierpnia

Przed ósma opuszczamy kemping i jedziemy odwiedzić jezioro Manyara, które wraz z przyległościami tworzy nieduży Park Narodowy. Podziwiamy tu ogromne stada flamingów i pelikanów. Wracamy do Arushy, a dalej przez Moshi jedziemy w kierunku Kilimandżaro. Z uwagi na niski pułap chmur nad górą, której praktycznie nie widać (trzeba mieć szczęście), po kilkunastu kilometrach decydujemy się na powrót do Arushy, gdzie zjadamy doskonały obiad — wybieramy z karty najbardziej wyszukane i najdroższe potrawy — jako że płaci organizator. O 14.00, po przepychankach, zajmujemy miejsca w autobusie, który kursuje wahadłowo między Nairobi i Arushą, i ruszamy w drogę powrotną. O 20.00 autobus podwozi nas pod “nasz” hotel Sabaki Villa. Miło witają nas właściciele hotelu. W ten sposób zakończyliśmy I etap podróży — safari po Parkach Narodowych Kenii i Tanzanii, tych, które trzeba zaliczyć. Udana, wspaniała, pełna wrażeń podróż.

11 sierpnia

O 19.00 ruszamy autobusem do Kampali. Autobus pełny i tylko pięciu białych, to my. Jedziemy przez Nakuru (jest już ciemno), Eldoret, Webuye, Bungomo. Do Malby, na granicy z Ugandą, dojeżdżamy koło piątej rano, a to już dzień następny.

12 sierpnia

Przejazd przez granicę (dla nas) jest formalnością. Jesteśmy w Ugandzie. Mijamy miejscowości Tororo, Bugemba, Jinja — autobus nigdzie się nie zatrzymuje. Wreszcie przed 10.00 dojeżdżamy do stolicy kraju, Kampali. Przejechaliśmy 670 km. Z przewodnika Lonely Planet wybieram hotel Rena Hotel (Namirembe Rd, tel. 273504). Wynajmujemy pokoje
2-osobowe z łazienką. Czysto. Po 23.000 Ush, tj. po 24 USD pokój, czyli po 12 USD na osobę (w tym śniadanie). Kurs waluty: 1 USD = 960 szylingów ugandyjskich (USh). Wynajmujemy taksówkę i jedziemy do Port Bello nad jeziorem Wiktoria (kilkanaście kilometrów od centrum), by zarezerwować bilety na statek do Tanzanii. Statki odpływają stąd do Mwanzy dwa razy w tygodniu — w poniedziałki i czwartki. Kasa jest nieczynna, więc docieram do szefa portu i proszę o rezerwację biletów na czwartek — odbierzemy w dniu odjazdu, bo dopiero wtedy wrócimy z interioru. O’key. Tą samą taksówką zwiedzamy miasto, rozciągnięte na siedmiu wzgórzach. Zwiedzamy m.in. katedry katolicką i anglikańską, jeden z największych w kraju meczetów na wzgórzu Kibuli, świątynię hinduistyczną, świątynię Baha’i (jedna z sześciu w świecie), targ owocowy (owoce za bezcen). Późnym popołudniem wracamy do hotelu. Płacę za całą eskapadę 30 USD, tj. po 6 USD od osoby! Cenę oczywiście uzgodniłem wcześniej. Przez taksówkarza poznaję człowieka, z którym umawiam się na pięciodniową eskapadę po Ugandzie. Proponuję mu swoją trasę i umawiam się z nim na 125 USD za dzień (po 25 USD od osoby), bez limitu kilometrów i czasu. Moja trasa, o której dalej, w biurach podróży kosztowałaby, co sprawdziłem, około 100 USD dziennie na osobę! Trzeba pamiętać, że Uganda jest droższa od Kenii i Tanzanii.

13 sierpnia

Tuż po 7.00 ruszamy w drogę, w nieznane, “Land Roverem”. O 14.00 dojeżdżamy do miejscowości Fort Portal, po pokonaniu 325 km. Zatrzymujemy się w Woden Hotel (wcześniej obejrzałem kilka innych). Pokoje duże, czyste. Jest łazienka, ale nie ma wody — to problem całego miasta. Wodę na żądanie donosi obsługa hotelu (same kobiety, bo te tylko parają się tu cięższą pracą) — ciepłą i zimną w kanistrach. Za pokoje płacimy po 13.500 USh za dwójkę, co daje 7 USD/os. Jedynka kosztuje 8.500 USh (ok. 9 USD). Hotel posiada własny bar i restaurację. Zamawiamy omlet z wołowiną za 1100 USh (niewiele ponad dolara) oraz kawę (600 USh tj. 60 c). Kawę — podają filiżanki, wrzątek oraz kawę w puszce (typ “nesca”) — można zrobić sobie dowolnej mocy, w tej samej cenie. Litrowa butelka wody kosztuje tu 1000 USh.

14 sierpnia

Rzeczy zostawiamy w hotelu, bo dziś robimy całodzienną eskapadę do Doliny Semliki. Ruszamy o 7.00. Część drogi prowadzi zboczami legendarnych Gór Ruwenzori, odkrytych w 1888 roku przez sir Henry Stanleya. Po dwóch godzinach jazdy, głęboko w dole ukazuje się porośnięta tropikalnym lasem lian Dolina Semliki, a dalej, za rzeką Semliki, Zair. Jest rześko i chłodno. Po zjechaniu do doliny czujemy, że jesteśmy w tropikach. Gorąco i wilgotno. Odwiedzamy dymiące, gorące źródła Hot Springs, a także ukrytą w dżungli wioskę Pigmejów, jeden z celów naszej wyprawy. Znajduje się ona kilka kilometrów przed Sempaya. Jest to jedyne plemię Pigmejów w Ugandzie, liczące 69 osób (przybyli tu z Zairu). Uzgadniam z wodzem, że za zgodę na filmowanie, fotografowanie i mały pokaz folkloru zapłacimy po 3000 USh (ok. 3 USD). Kupuję też od nich kilka drobiazgów. Spotkanie z tymi ludźmi to spore przeżycie i niezwykła przygoda. W końcu nieczęsto spotyka się prawdziwych Pigmejów. Do hotelu wracamy około 19.00. Po dwunastu godzinach pełnych wrażeń i przygód, cudownych widoków gór i dżungli oraz jej mieszkańców.

15 sierpnia

O 7.30 opuszczamy Fort Portal. Kierunek Murchison Falls National Park, w północnej części kraju. Jedziemy na wschód i po 50 km w miejscowości Kyenjojo skręcamy na północ. Tuż za Kagadi odwiedzamy piękny katolicki kościół — stojący na zupełnym pustkowiu — pod wezwaniem św. Pawła. Akurat odbywa się msza — 15 sierpnia to Dzień Matki Boskiej zielnej. Kościół pełny. Śpiewy w takt skocznej melodii przy wtórze rytmu wystukiwanego na bębenkach przez kobiety ubrane niezwykle barwnie. Ruszamy dalej żegnani przez tłum dzieciarni, która opuściła kościół. Dojeżdżamy do miejscowości Hoima (1158 m n.p.m.). Stąd każę kierowcy skręcić w lewo (nie rozstaję się z mapą) i po kilku kilometrach dojeżdżamy do jeziora Alberta. Tu kręcono film “Afrykańska królowa” w reżyserii J. Hustona z Humphreyem Bogartem i Katharin Hepburn w rolach głównych. Po dalszych 50 kilometrach dojeżdżamy do Bulisy, a stąd kilka kilometrów i jesteśmy przy bramie wjazdowej do Parku Murchison Falls. Aby wjechać na jego teren, należy uiścić opłatę: obcokrajowcy — 23 USD! Obywatele Ugandy — 23000 USh (2,5 USD). Za wjazd samochodu płacimy 4600 USh (po 1 USD/os). Załatwiam nocleg na terenie Para Rest Camp, po 17 USD od osoby! Bez śniadania. Drogo! Ale nie ma innego wyjścia, to jedyny w tej okolicy kemp. Nocujemy w okrągłych bungalowach. W środku dwa łóżka z moskitierami, stolik i to wszystko. Podłogę stanowi ubita glina, w ścianie maleńkie okienko. Komfort więc żaden, a cena jak w dobrym hotelu. Sanitariaty są na drugim końcu kempingu — umywalki i kabiny z natryskami.

Zamówiłem na jutro bilety na wycieczkę łodzią po Nilu, do wodospadu Murchisona, na godzinę 9.00. Dziś przejechaliśmy 350 km.

16 sierpnia

Po śniadaniu — mamy własne zapasy — wykupuję zamówione wczoraj bilety, po 11 USD od osoby i zajmujemy miejsca w dziesięcioosobowej łodzi motorowej, przykrytej brezentowym dachem. O 9.00 ruszamy. Płyniemy po Nilu, podziwiając bujną roślinność i bogactwo zwierzyny, głównie hipopotamy i krokodyle. Po półtorej godzinie i pokonaniu 17 km dopływamy do sławnego wodospadu, mierzącego 43 m wysokości. Wodospad robi duże wrażenie — jest piękny w swej grozie. Wracamy z prądem i po kolejnej półtorej godzinie jesteśmy z powrotem na przystani. Samochód już czeka na nas. Ruszamy w drogę powrotną do Kampali, przed nami 310 km. Po kilkunastu kilometrach jazdy po wertepach przez otwarte okna wpada do środka kilkadziesiąt much tse-tse, które boleśnie kąsają. Samochód na zewnątrz jest nimi oblepiony. Po dalszych kilkunastu kilometrach muchy, tak jak się nagle pojawiły, tak nagle zniknęły. Teren jest już czysty, pojawiają się tu i ówdzie tubylcy. Otwieramy okna i z ulgą oddychamy. Przed 15.00 (100 km w trzy godziny!) dojeżdżamy do Masindi na obiad, a o 18.00 jesteśmy w Kampali. Ostatnie 200 kilometrów to świetna asfaltowa szosa. Wracamy do Rena Hotel. Z tym wynajęciem samochodu, to był dobry pomysł — duża wygoda (bagaże), był całą dobę do naszej dyspozycji i kierowca był przemiły (na imię miał Teleb).

Uganda to naprawdę piękny kraj — bogata roślinność, zielono, zielono, piękne deszczowe góry i lasy, wspaniała dżungla z jej atrakcjami, Pigmejami. Ludzie sympatyczni, życzliwi, jest tu zupełnie bezpiecznie. Uganda, zwana “Perłą Afryki”, jest bardziej urodziwa od Kenii, dlatego, że jest bardziej zielona, w przeciwieństwie do suchej, pylistej sawannowej Kenii. Kenia bije na głowę Ugandę pod względem zasobów zwierząt. W Ugandzie wojny wybiły wszystko, co się ruszało i potrzeba długich lat, by to naprawić. Również drogi w Ugandzie są lepsze niż w Kenii.

Można więc zakosztować Afryki od morza poprzez sawanny do tropikalnego lasu, bez konieczności zwiedzenia całego kontynentu, połączenie Kenii z Ugandą spełnia to zadanie w całej rozciągłości.

17 sierpnia

O 13.00 pod hotel podjeżdża “nasz” kierowca i za umówione 2000 USh (po pół dolara na łebka) zawozi nas z bagażami do portu. Tu kupuję bilety (wcześniej zamówione) na statek do Mwanzy w Tanzanii. Koszt przejazdu — 25 USD od osoby (płatne tylko w dolarach!) — w cenie jest oczywiście też nocleg na statku. O 18.00 odbijamy od brzegu i ruszamy przez jezioro Wiktoria. Pierwsze kilkanaście kilometrów sprawia wrażenie jakbyśmy płynęli po łące. Tak gęsto jezioro zarośnięte jest liliami wodnymi. Po przepłynięciu tor za statkiem znów zamyka się, rośliny wracają na swoje miejsce, znów tworząc łąkę. W końcu znikają zupełnie. Jezioro Wiktoria, największe jezioro Afryki (69000 km2 powierzchni — ponad 1/5 obszaru Polski!) to istne morze. Zjadamy kolację za 3 USD od osoby i idziemy spać.

18 sierpnia

Przed 10.00 dobijamy do Mwanzy — jesteśmy w Tanzanii, po pokonaniu wodą około 400 km w czasie około 16 godzin. Szybko udaję się na dworzec kolejowy, by kupić bilety na pociąg do Dar es Salam. Przed kasą spory tłumek miejscowych. Udaję się więc do szefa stacji (master), który pomaga mi kupić bilety, ale żąda za usługę 5000 TSh, czyli po 1000 od głowy. Nie ma sprawy, płacę. Tutaj 1 USD = 610 TSh (szylingi tanzańskie). Mamy bilety, a to najważniejsze! Bierzemy II kl. sypialny — po 16500 TSh (tj. po 27 USD od osoby), ale to dwie doby jazdy! (tzn. przejazd + 2 noclegi). Przedziały są sześcioosobowe, wykupuję więc jeszcze jedno miejsce, by nikogo nam nie dokwaterowano. Doliczając to jedno miejsce ekstra, koszt biletu wynosi 20000 TSh (tj. po 32 USD). Trochę chodzimy po mieście. Obiad: ryż, kurczak, sałata — 800 TSh! (1,30 USD). Fanta, Sprite czy 7up są po 150 TSh, tj. po 25 c, mandarynki (bardzo smaczne i soczyste) — za sztukę 50 TSh (8 c). Wracamy na dworzec. Tutaj jest taki zwyczaj, że kupując bilet, nie wiesz, w którym wagonie i przedziale będziesz miał miejsce. Na godzinę przed odjazdem pociągu wywieszane są imienne listy pasażerów, gdzie podany jest numer wagonu i przedział, który należy zająć. Nam przypada wagon nr 2207, przedział E, jak wszystkie mocno zdewastowany. Pociąg liczy 15 wagonów: 2 — I kl. sypialne, 3 — II kl. sypialne, 8 — kl. siedzącej, 1 — restauracyjny, 1 — towarowy. Klasa I od II wagonu sypialnego różni się tylko ilością łóżek (dwa i sześć). To tak z kronikarskiego obowiązku. Pociągiem jadą sami czarni, poza naszą piątką. Pociągi z Mwanzy do Dar es Salam odchodzą o godz. 18.00 we wtorki, środy, piątki i soboty. Punktualnie o 18.00 ruszamy. Rozkładamy swoje śpiwory i lokujemy się na łóżkach.

19 sierpnia

Cały dzień spędzamy w pociągu. Zamawiamy do przedziału obiad: ryż, wołowina, sałatka — dosyć smaczne. Płacimy po 1000 TSh (ok. 1,5 USD!). Za kawę płacimy po 200 TSh (33c), podobnie za Sprite. Jedziemy przez Taborę, Dodomę (oficjalna stolica Tanzanii). Za oknami krajobraz cały czas ten sam — sawanna, sawanna. Pociąg zatrzymuje się na każdej stacji. Na tych większych oblega go tłum przekupniów, dymią dziesiątki prymitywnych rusztów z jedzeniem (szaszłyki, omlety itp.). Za mały szaszłyk (ok. 15 cm, płacę 50 TSh — 8 c), za omlet (frytki wymieszane z jajkami 500 TSh — 80 c). Kiedy jest już ciemno i gasimy światło, po przedziale zaczynają buszować szczury. Przedział obok naszego zajmuje sześciu policjantów. Nie wiem czy to przypadek, czy ewentualna nasza ochrona.

20 sierpnia

Krajobraz za oknami pociągu zmienił się — wokół liczne wzgórza zatopione w tropikalnej roślinności, widać ruiny murowanych domów (pozostałości kolonialne po Niemcach i Anglikach). Tuż po 11.00 wtaczamy się na dworzec w Dar es Salam, po 41 godzinach jazdy. Niedaleko dworca, przy Nkrumah Str., jest Hotel Continental. Pokoje duże, czyste, z klimatyzacją, szafy, fotele, biurko, telefon, wykafelkowana łazienka z prysznicem i WC. Zamawiam trzy pokoje — cena za dwójkę 10000 TSh ze śniadaniem (tj. po 8 USD od osoby). Wracam na dworzec i taksówką za 1000 TSh z całym majdanem wracamy do hotelu i lokujemy się w pokojach. Ruszamy na zwiedzanie miasta taksówką. Ustalam trasę i kwotę na 5000 TSh. W porcie kupuję na jutro bilety na statek, na Zanzibar, po 10 USD. Kontynuujemy zwiedzanie. Zajeżdżamy m.in. do Mwenge, kilka kilometrów za miastem, słynącego makondami. Makondy to rzeźby wykonane z czarnego i twardego drzewa hebanowego. Ich produkcją trudni się tu cała wieś. Setki sklepików ze wspaniałym rękodziełem, można dostać oczopląsu. Tu uwaga. Nie kupować makond w Kenii! Są tam o wiele droższe, a i tak przeważnie sprowadzane z Tanzanii. Kupować je tutaj i targować się, bo cena wywoławcza wielokrotnie przekracza cenę finalną. O 18.00 jesteśmy w hotelu. Prawie sześć godzin zwiedzania Dar es Salam i jego okolic, korzystając z taksówki za 5000 TSh (po 1,5 USD na osobę).

21 sierpnia

Po śniadaniu (w restauracji hotelowej) opuszczamy hotel i jedziemy do przystani, gdzie potwierdzam zakupione wcześniej bilety. Musimy jeszcze wykupić opłatę portową, po 5 USD. Przy wejściu na statek sprawdzają czy posiadamy żółte książeczki z potwierdzeniem szczepienia przeciw żółtej febrze. Mamy takowe. Bez tego nie wpuszczą na wyspę. O 11.15 odpływamy, by po czterogodzinnym rejsie zakotwiczyć na Zanzibarze. Tu udajemy się do Imigration, gdzie w paszportach wbijają nam pieczątki, bo Zanzibar, mimo, że jest obecnie częścią Tanzanii, posiada sporą autonomię. W porcie “obsiadają” nas chętni do podwiezienia w dowolne miejsce na wyspie. Wybieram wzbudzającego największe zaufanie mężczyznę, posiadacza mikrobusu Toyota. Jedziemy do miejscowości Paje (czyt. padzie), we wschodniej części wyspy, nad otwartym Oceanem Indyjskim. Ustalam cenę przewozu na 10.000 Tsh (ok. 16 USD, tj. po 3 USD/os.). Po ponad godzinnej jeździe jesteśmy na miejscu. Kierowca podwozi nas pod Hotel Paje by Night, kilkanaście murowanych domków położonych wokół kolistego placu, kilkadziesiąt metrów od morza. Domek taki posiada obszerny przedpokój, dwa 2-osobowe pokoje i łazienkę z WC. W pokoju 2 łóżka z moskitierą, szafa, stoliki, w gniazdkach prąd (ważne do ładowania baterii, gotowania itp.) i pod sufitem wentylator. Cena — 10 USD od osoby ze śniadaniem. Bierzemy jeden i pół domku (3 pokoje). Zostajemy tu kilka dni.

22 sierpnia

Tak rozpoczęliśmy III etap wyprawy — relaksowy. Cały dzień plażowanie, pływanie i nurkowanie. Cudowna plaża z palmami, czyściutka woda — raj na ziemi. Widoki jak na kolorowych widokówkach. W restauracji należącej do hotelu zjadamy obiad, potem kolację, ceny niskie.

23 sierpnia

Po śniadaniu, o 8.00 wyjeżdżamy autobusem (za 10.000 TSh) do miasta Zanzibar, w zachodniej części wyspy. Planowaliśmy opuścić wyspę statkiem do Tengi (w Tanzanii), a dalej autobusem do Mombasy, ale wypływa on o różnych porach i nie wiadomo, od czego to zależy. Nie możemy ryzykować, bo termin odlotu z Nairobi jest sztywny. W biurze Air Tanzania wykupuję więc bilety lotnicze na 27 sierpnia, do Mombasy (w Kenii), przez Dar es Salam. Cena biletu 53 USD. Taką samą cenę oferują linie kenijskie (mają lot bezpośredni do Mombasy), ale do końca miesiąca bilety są wysprzedane na wszystkie loty. Mając bilety w ręku i świadomość, że mamy czym opuścić to miejscce, spokojnie możemy zając się zwiedzaniem miasta. Do hotelu wracamy taksówką tuż przed 17.00. Można oczywiście dojechać o wiele taniej autobusem, ale jeżdżą dosyć rzadko, dwa razy dłużej i tłoczniej. Po powrocie kąpiel w cudownym morzu, kolacja i spać.

24, 25, 26 sierpnia

Plaża, morze, pływanie, nurkowanie — wypoczynek.

27 sierpnia

Przed dziewiątą jesteśmy na lotnisku. Załatwiamy formalności paszportowe, uiszczamy opłatę lotniskową, po 20 USD, i o godz. 9.50 na pokładzie Boeinga 737 o nazwie “Serengeti” opuszczamy Zanzibar, a o 10.08 lądujemy w Dar es Salam. Stąd, po obiedzie na koszt przewoźnika, o 15.40 też Boeingiem 737 ale “Kilimandżaro” odlatujemy do Mombasy. Po 38 minutach lotu lądujemy u celu. Z lotniska do centrum, całą piątką i z bagażami docieramy do mikrobusem za 15 USD. Po drodze zatrzymujemy się na dworcu kolejowym, by kupić bilety na powrót do Nairobi, na 29 sierpnia. Ten rytuał kupowania biletów, by zapewnić sobie dalszą podróż, jest bardzo ważny w całej wyprawie. Pozwala, gdy ma się już bilety, spokojnie zwiedzać, nie martwiąc się, czy wydostaniemy się, ponieważ tu środki lokomocji kursują dosyć rzadko i są zawsze pełne!

Kamień spada mi z serca, bo są jeszcze bilety. Kupuję 5 w II kl. sypialnej, po 37 USD. W cenie wliczona jest pościel, kolacja i śniadanie. Który to będzie wagon i przedział, dowiemy się z wywieszonej imiennej listy przed odjazdem (tak jak w Tanzanii). Hotel wybieram z przewodnika Lonely Planet — Splendid Hotel przy Msanifu Kombo Str. (tel. 220298). Bierzemy pokoje 2-osobowe po 1950 TSh (20 USD) ze śniadaniem. Pokoje klimatyzowane, dodatkowo pod sufitem śmigło, łazienka z prysznicem i WC.

28 sierpnia

Po sutym śniadaniu zwiedzamy miasto: Fort Jesus, stare miasto, dzielnicę arabską. Wysyłam widokówki, są po 10, 15, 20 KSh zależnie od wielkości, znaczki do Polski (Europy) — 13 KSh mała kartka, 20 KSh duża, tyle samo list (do 10 g). Próbują mnie okraść, lecz łapię złodzieja za rękę, którą zanurzył w mojej torebeczce u pasa. Ucieka, rzucając pieniądze na ziemię. Chowam torebeczkę pod koszulkę, by nie kusić złodziei. Odwiedzamy przemiłą restauracyjkę (polecam) Le Bistro na Moi Avenue, którą prowadzi szwajcarski Niemiec. Podają tu wspaniałe kalmary z sosem czosnkowym.

29 sierpnia

Bierzemy taksówkę (mikrobus) i jedziemy do Mamba Village, kilkanaście kilometrów za miastem, gdzie znajduje się ferma krokodyli i piękny tropikalny park. Bilet wstępu jest drogi (400 KSh = 7,5 USD), ale warto obejrzeć to przepiękne miejsce. Około 13.00 wracamy do hotelu, za eskapadę płacę kierowcy 700 KSh (po 2,5 USD na głowę). O 18.15 odjeżdżamy na dworzec kolejowy. Zajmujemy miejsca zgodnie z wywieszoną listą i o 19.00 ruszamy w drogę do Nairobi. Wagony luksusowe, przedziały 4-łóżkowe, umywalka z nierdzewnej stali z bieżącą wodą, czyściutka pościel. O 20.30 zjadamy w wagonie restauracyjnym kolację. Obsługa jak w Orient Ekspresie — kelnerzy w białych marynarkach, białe koszule i czarne muszki pod szyją. Elegancki wystrój wagonu

30 sierpnia

Około szóstej obsługa budzi nas i zaprasza na śniadanie. O 9.00 jesteśmy w Nairobi. Tu niespodzianka, czeka na nas przedstawiciel biura Dallago i zawozi nas do “naszego” hotelu Sabaki Villa. Po odświeżeniu się idziemy zwiedzać Nairobi. Wracamy późnym popołudniem. O 19.00 jedziemy na pożegnalną kolację do sławnego Carnivore. Wspaniała kuchnia, potrawy podawane z całą celebrą, przemiłe miejsce. Jedzenie podają tak długo, jak długo w naczyńku stoi maleńka chorągiewka, a licznik bije. Położenie chorągiewki na płask oznacza — dosyć, dziękujemy. Płacimy rachunek, 6645 KSh, co daje po 25 USD na osobę. Ale tak wspaniale spędzony wieczór wart był tego. A co, na koniec nie można poszaleć? Około 23.00 jesteśmy w hotelu.

31 sierpnia

Pakujemy się. Załatwiam z właścicielem hotelu jeden pokój do wieczora (bezpłatnie), by przechować tam rzeczy i odpocząć, dziś odlot. Cały dzień zwiedzamy Nairobi — miasto naprawdę nowoczesne, piękne, z imponującymi budowlami. Po 20.00 opuszczamy hotel i jedziemy minibusem, za 20 USD na lotnisko. Jeszcze opłata lotniskowa po 20 USD, odprawa i zajmujemy miejsca w samolocie. Kilka minut po 23.00 startujemy. Żegnaj Afryko. Żegnaj wspaniała przygodo!

Krótkie podsumowanie

Pokonaliśmy 20.814 km, z tego: po Kenii — 2584 km, po Ugandzie — 1290 km, Tanzanii — 2314 km, po jez. Wiktoria — 400 km, samolotem po Afryce — 360 km. Trasa Wrocław — Nairobi to 13.836 km.

Wydatki w USD (przejazdy: samolot do Nairobi — 850 USD, pozostałe — 743 USD (autobusy, pociągi, statek, samolot); hotele — 151 USD; inne niezbędne — 154 USD (wstępy, wizy, opłaty itp.)

Jedzenie — średnio 4 USD dziennie, co pomnożone przez 23 dni (odliczam 7-dniowe safari) daje 92 USD.

Razem więc miesięczna eskapada po 3 krajach Afryki w sierpniu 1995 r. kosztowałała 1990 USD.

Rozmaitości ze świata

Żebranie jest prawem wolnego człowieka — orzekł Sąd Apelacyjny w Nowym Jorku. Tym samym zaprzestano karania osób żebrzących w tym mieście. W uzasadnieniu orzeczenia sąd stwierdził, iż sytuacja, w której jedna osoba prosi o wsparcie drugiej, jest tylko… zapytaniem ofertowym.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u