Kenia – Tanzania – Piotr Wiland

Piotr Wiland

Informacje praktyczne

Klimat

Choć przewodniki zalecają dwa okresy optymalnego podróżowania tzw. okres pory suchej który występuje od stycznia do połowy marca oraz od lipca do października, to nie ma idealnej pory do zwiedzania. Należy brać pod uwagę zarówno liczbę turystów, którzy zazwyczaj czytają podobne przewodniki, jak również region, który zamierzamy odwiedzić. Jeśli zwiedzamy Masai Mara, położony na południu Kenii, w miesiącach „suchych” na przykład w lutym, wtedy deszcz jest możliwy, ale i zwierząt, szczególnie olbrzymich stad gnu wyraźnie brakuje. Wywędrowały one na południe do Tanzanii – osławionego parku Serengeti, gdzie w tym czasie jest pora deszczowa, tzn. pada znacznie więcej niż w tym samym czasie w Masai Mara. Jednocześnie 200 km na północ – w okolicy jeziora Nakuru panuje autentyczna susza. Powód – wystarczy spojrzeć na mapę fizyczną Kenii. Nakuru położone jest na dnie Wielkiego Rowu Afrykańskiego, gdzie nie docierają chmury znad Oceanu, które udzielają błogosławionej wilgoci Płaskowyżowi Centralnemu Przede wszystkim deszcze padają głównie wieczorami i jeśli trwają różnią się one głównie nasileniem. W Nairobi niekiedy odczuwaliśmy wieczorami na tarasie naszego hotelu drobny kapuśniaczek, w Masai Mara niesamowita ulewa o zachodzie słońca przyniosła nam przepiękne zdjęcia, podobnie jak w Ngorongoro w samo południe. Ale ten wielki wygasły krater – oddalony zaledwie o 200 km na południe od Masai Mara – przeżywał wtedy porę deszczową.
Określenie pora deszczowa płoszy nadmierny ruch turystyczny, a równocześnie sprawia, że sawanna zachwyca soczystą zielenią. Z drugiej strony zwierzęta roślinożerne mają pod dostatkiem wody i jak to można nazwać, rozbiegają się po całej sawannie. Czasem trzeba się więc sporo najeździć, aby je ujrzeć w większym stadzie.
Naszą podróż odbyliśmy w lutym 2001 roku.

Gdzie jechać na safari i co wybrać

Przy planowaniu wyprawy trzymamy się zazwyczaj żelaznych punktów – to jest słynnych parków narodowych jak Masai Mara, Amboseli, Nakuru, Tsavo – wymienianych w każdym przewodniku po Wschodniej Afryce lub w katalogu biur podróży. Niestety zwiedzanie parków narodowych nie jest tanie. Jednodniowy pobyt w parku narodowym w wycieczce zorganizowanej przez biura o szumnych nazwach jak „Planet Safari”, „Primetime Safaris” itp. kosztuje od 60–80 USD za osobę w Kenii. Zazwyczaj większość agencji oferuje podobne trasy podróży, które dają możliwość zwiedzania przez 1–10 dni.

Istnieją oczywiście inne opcje zwiedzania:
• wypożyczenie samochodu i zwiedzanie parków na własną rękę. Nie jest ten sposób przeze mnie zalecany, gdyż pomijając ruch lewostronny, do którego czasem trudno przywyknąć i dość smutne statystyki wypadkowe na drogach kenijskich, to dochodzą jeszcze problemy z różną jakością dróg w parkach narodowych. Konieczne jest pożyczenie samochodu z napędem na cztery koła, a drogi w parkach narodowych są często nieprzejezdne lub przejezdne tylko dla doświadczonych kenijskich kierowców. Kilkakrotnie widzieliśmy samochody, które ugrzęzły w głębokiej błotnistej kałuży, a wyjście z samochodu w pobliżu wylegujących się lwów czy bawołów graniczy z szaleństwem.
• inną opcją, z której niekiedy korzystaliśmy, jest wynajęcie taksówki z „miasteczka” w pobliżu parku narodowego. Jest to możliwe przy zwiedzaniu parku narodowego w Nakuru (przykładowo wypożyczaliśmy taksówkę na 3–4 godziny przy zwiedzaniu ruin miasta Gedi w pobliżu Watamu za sumę 900 KSH)
• zwiedzanie prywatnych parków (Game Sanctuary) gdzie wstęp może kosztować niekiedy 1–3 USD (np. Crater Lake Game Sanctuary – 100 KSH), a można poruszać się pieszo i jest to zupełnie inny sposób poznania przyrody. Porównajmy do Masai Mara czy Nakuru, gdzie za wstęp płaci się 27 USD na dzień/osobę.

Wizy

Wizę do Kenii otrzymujemy na lotnisku i to za gotówkę. Trzeba mieć przygotowany banknot 50 USD; nie można zapłacić kartą kredytową. Nie jest potrzebne nawet zdjęcie. Ważna jest przez 3 miesiące od daty wbicia.
Potrzebowaliśmy również wizy do Tanzanii. Kosztuje 20 USD i załatwiłem ją w ciągu godziny. Można zlecić to w biurze podróży, o ile możemy mieć do niego zaufanie. (trzeba bowiem oddać w obce ręce paszport).

Formalności graniczne

Przy wjeździe do Tanzanii wymagana jest dodatkowo oprócz wizy również międzynarodowa książeczka szczepień z certyfikatem ważnej szczepionki przeciwko żółtej febrze. Jej brak może owocować niekiedy chęcią zaszczepienia na miejscu, co może być względnie niebezpieczne. Od nas nie żądano okazania się dowodami zaszczepień, ale podobno bardziej rygorystycznie jest to przestrzegane przed wjazdem (raczej przypłynięciem) na Zanzibar.

Komunikacja

Ceny biletów samolotów są bardzo zróżnicowane. Wybraliśmy stosunkowo niską cenę 550 USD za przelot z Berlina, z międzylądowaniem w Londynie (Heathrow – transfer na Gatwick). Lot trwał 2 godziny (Berlin – Londyn) + 8,5 godziny (Londyn – Nairobi). Nasz młodszy syn, który nie ukończył jeszcze 12 lat, płacił 395 USD.
W Kenii nie skorzystaliśmy z osławionych matatu, które są mikrobusami dla miejscowych na krótkie i średnie odległości. Regułą jest bowiem zapakowanie do środka takiego pojazdu jak największej liczby osób, bez względu na metraż. Dla naszej czwórki z jeszcze większą ilością bagażu wygodniejsza była taksówka. Zawsze ustalaliśmy cenę przed rozpoczęciem jazdy.

Przykładowe ceny

Krótkie trasy po mieście 100 KSH, Watamu – Nairobi 3500 KSH.
Z Nairobi do Arushy jechaliśmy mikrobusem firmy Avanu: (2100 KSH) a z Nairobi do Watamu autobusem kurzowym (100 KSH/os).

Waluta i ceny

Kurs 1 USD = 74,7 – 75,8 KSH (szyling kenijski).
W przybliżeniu 1 szyling kenijski = 10 szylingów tanzańskich.

Ceny w Kenii wyrażone w KSH

Sklep spożywczy: Cola (1,5 l) – 45+20 kaucji, 1,5 litra wody mineralnej – 49-80 KSH, telefon do Polski (3 minuty) – 600 KSH, znaczek na mniejszą kartkę pocztową (do Polski) – 35 KSH, znaczek na większą kartkę pocztową – 60 KSH.
Restauracja: Spaghetti – 200 KSH, piwo 100 KSH, sałatka owocowa 100 KSH, frytki 100- 200 KSH.

Skrócona relacja z podróży, termin 10 – 27 lutego 2001

10 – 11 lutego

Przejazd pociągiem z Wrocławia do Berlina, następnie autobusem miejskim na lotnisko, gdzie po pewnych wahaniach nadajemy nasz bagaż bezpośrednio do Nairobi. „Będzie wszystko w porządku” zapewnia nas pracownik lotniska. W Nairobi jesteśmy już znani. Witają nas pracownice lotniska z kartką z naszym nazwiskiem. Cóż z tego – nasz bagaż nie doleciał. Pierwszy powiew Afryki – to łagodna, ciepła bryza. Nie można dziwić się Anglikom czy Karen Blixen, że wybrali tu miejsce na swoje farmy.
Jedziemy z lotniska taksówką do centrum (800 KSH, znaleziona nieco dalej od głównego wejścia lotniska). Oglądamy hotele – YMCA za 4 osoby kosztuje 40 USD, podczas gdy pokoiki na IX pietrze budynku Contrust House przy Moi Avenue w biurze Agencji Primetime Safari jedynie 8 USD. Tak oto rozpoczynamy nasze związki z tym biurem na prawie cały nasz pobyt. Będziemy tu wracać jeszcze cztery razy, zawsze serdecznie witani, szczególnie, że staniemy się ich żelaznymi klientami (Primetime Safaris, Contrust House, 9th Floor, Moi Avenue; e-mail primesaf@ africaonline.co.ke, PO Box 56591, fax 254-2-217136).

12 lutego

Załatwiam wizę Tanzanii i odzyskujemy nasze bagaże. Odbieramy je bezpośrednio z lotniska z pomocą szefa naszej agencji. Dzięki temu – otrzymujemy od British Airways 400 USD (100 USD na osobę) za zwłokę w otrzymaniu bagaży. Warto było samemu odebrać. W tym samym dniu zwiedzamy dom Karen Blixen pod Nairobi (mikrobus z kierowcą wynajmujemy z naszej agencji za 2000 KSH, wejście do muzeum 200 KSH). Naprawdę warte polecenia, szczególnie spacer z własną książką Pożegnanie z Afryką

.

13 lutego

Wyjeżdżamy do parku narodowego Masai Mara. Płacimy z góry po 80 USD za jeden dzień. W cenie: wstęp, transport do parku i przejazd po parku, utrzymanie naszego kierowcy i kucharza oraz wszystkie posiłki z chwilą wyruszenia na wyprawę – bądź w restauracjach lub na miejscu w obozie – przygotowane przez kucharza. Jedyne, co należy do nas to napoje i w zależności od uznania – napiwki. Trzeba pamiętać, jeśli się posiada kamerę, o naładowaniu akumulatorów; mieszkaliśmy w namiotach na terenie Masai Mara, nie było tam prądu. Można je było podładować w mijanych po drodze bardziej eleganckich „lodge”, ale brakowało czasu. Inna opcja to podłączenie się do akumulatora samochodu, ale potrzebna jest właściwa końcówka.
Przejazd do Masai Mara trwa 4,5 godziny. Na miejscu oglądamy nasz obóz; nie jest bynajmniej ogrodzony, są jednak Masajowie, którzy będą stać z dzidami na straży naszego bezpieczeństwa. Nasze namioty z demobilu wojskowego mają nawet łóżka i pościel, choć wolimy własne śpiwory. Jest tam palenisko i jadalnia, z której korzystają grupy wycieczkowe. Zmrok zapada około 19.00, prądu nie ma. Stąd warto mieć własną sprawną latarkę. Samo safari warte jest swojej ceny. Najlepiej wędrować jak najdłużej, gdyż im dłużej jeździmy po sawannie, tym większa szansa ujrzenia zaskakujących scen Z początku zachwyca nas zobaczenie pierwszego drapieżnika, później jesteśmy nieco bardziej wybredni.
Ale scen polowań nie ujrzymy w ciągu nawet tygodnia. Czasem straszy tylko szkielet czy nadjedzony przez geparda kawałek impali. I nie należy zapomnieć o lornetce. W Masai Mara można jeździć wszędzie, również po bezdrożach, w innych parkach tylko po utwardzonych drogach.

14 lutego

Wstajemy jeszcze przed świtem – 6.15, wyruszamy o 7.00. Najciekawiej podobno właśnie o tej porze, jak i o zachodzie słońca. Cały dzień jeździmy po parku z mała przerwą na lunch. Czasem można poprosić o kanapki, aby nie przyjeżdzać specjalnie do obozu. Dojeżdżamy do rzeki Mara, gdzie oprowadza nas żołnierz z kałasznikowem. Nie tylko my jesteśmy tak konwojowani. Wszystko przez poczciwe hipcie – najbardziej niebezpieczne zwierzęta Afryki. Widzimy w oddali krokodyla w dziwnej pozycji – w paszczy trzyma małego hipopotama; aż żal robi się tak młodego życia dla tego starego gada. Popołudniu nad nami zbierają się ciemne chmury; na zakończenie pięknego dnia spada ulewa o zachodzie słońca.

15 lutego

Wstajemy jeszcze wcześniej – 5.30; wyjeżdżamy przed świtem, aby wrócić do obozu w samo południe. Najciekawszy jest skryty przed naszymi oczyma lampart, który na wysokim drzewie leniuchuje, pilnując swojej upolowanej wywleczonej tam antylopy. Z dołu spogląda z zazdrością hiena, wyjadająca resztki spadłe z lamparciego stołu. Godzinę później, gdzieś dalej, lwica karmi o 3 metry od naszego pojazdu swoje lewki, warcząc na nas niemiłosiernie. Nie rzuca się jednak na nasz samochód. I całe szczęście, gdyż w naszym aucie nie możemy zamknąć bocznych szyb.
Z żalem wyjeżdżamy z parku, aby o 19.00 ruszyć pociągiem 2 klasy z Nairobi do Mombasy. W cenę biletu (2100 KSH) wliczona jest kolacja w wagonie restauracyjnym (dania są do wyboru) jak i śniadanie. Druga klasa to polska kuszetka z czterema rozkładanymi ławkami do spania – przedział jest zamykany na klucz; pierwsza klasa o podobnym standardzie posiada dwa miejsca do spania.

16 – 19 lutego

Dojeżdżamy do Mombasy, a następnie do Watamu nad Oceanem Indyjskim. Po szybkim przeglądzie hoteli i schronisk wybieramy Ascot Residence Hotel. Bungalowy są dość ciemne, czasem trafiają się pojedyncze karaluchy, ale na terenie – ogrodzonym wysokim murem – jest basen i dobra restauracja. Cena za 2 bungalowy z wentylatorem śrdnia (4 osoby = 2×2400 KSH) – w cenę wliczone jest śniadanie. W nocy bardzo duszno i gorąco. Nairobi było rajem, bo spacer wzdłuż morza jest możliwy z powodu upału tylko przed 9 i po 17. Samo wybrzeże obfituje w zatoczki i pernamentny odpływ w porze dziennej. Na kąpiel się nie nadaje. Lepiej pluskać się w basenie, zamawiając frytki i leniuchując na leżaku (200 KSH). Obiadokolacja kosztuje nas tutaj dla 4 osób 1400-1600 KSH. Spędzamy ponad 4 dni; popołudniami wyprawiamy się do:
ruin miasta Gedi z XV w. – położone wśród olbrzymich baobabów, wstęp 200 KSH,
lasu Arabuko – Sokoke Forest – wstęp bezpłatny, z przewodnikiem za 500 KSH, miłe na krótki spacer; jego symbolem jest sorkonos plamisty z trąbą jak u słonia; przez chwilę go słyszymy, ale nie widzimy,
Watamu Marine National Park – płyniemy tam łodzią rano – około 3–4 km; sam obszar parku morskiego to zaledwie 100–200 m2, ograniczonych bojami; raczej rozczarowuje. Sam wstęp 400 KSH (dziecko 200 KSH), ale wynajęcie łodzi, po targach, 1800 KSH.

20 lutego

Przejazd taksówką z Watamu do Mombasy (90 km – 3500 KSH). Kupujemy bilety kolejowe do Nairobi (2100 KSH, na dziecko 1050 KSH). Zostawiamy bagaże w przechowalni dworcowej (4×80 KSH) i podjeżdżamy taksówką (200 KSH) do Fort Jesus. To dawna twierdza Portugalczyków, gdzie zobaczyć można karykatury żołnierzy sprzed 400 lat. Jest tam w miarę spokojnie i można przeczekać niemiłosierny upał.

21 lutego

Po przyjeździe do Nairobi wracamy do naszej Primetime Safari. Po namyśle wykupujemy u nich 3-dniowe safari do Tanzanii. W planie rezerwat Jeziora Manyara i krater Ngorongoro. Stawka dniowa jest jeszcze wyższa, bo 100 USD za dzień/osobę. Tanzania jest droższa, w myśl reguły – im biedniejszy kraj, tym droższe usługi dla turystów. Nas obsługiwać będzie współpracująca z naszym biurem inna agencja w Tanzanii, której przedstawiciele będą nas oczekiwać w Arusha (Tanzania). Po 3 godzinach wyruszamy liniowym mikrobusem firmy Davanu z Nairobi do Arushy. Czas przejazdu planowany na 5 godzin. Ale po drodze łapiemy gumę, a na szosie w Tanzanii z malowniczym pejzażem Kilimandżaro samochód psuje się nam na amen. Obsługa zapomniała dolać oleju do silnika; nie mają go również ze sobą. Hakuna matata (nie ma problemu). Ciągnieni przez ciężarówkę na holu, wleczemy się przez idealne ciemności Tanzanii aby po 8 godzinach dojechać do Arushy. Ale przedstawiciele naszej agencji AAH Tours and Safaris (Sokoine Road, PO Box 281, Arusha, Tanzania, fax 255-00757-508634) czekają na nas. I to jest dobra nowina.

22 lutego

Jedziemy tylko w czwórkę. Nasza cena nie obejmowała wyłącznie naszej czwórki, ale nasze biuro nie znalazło innych chętnych. Mamy do dyspozycji dżipa, sympatycznego kierowcę jak i kucharza, który przy podawaniu posiłku, zawsze starał się być elegancki i wdziewał swoją marynarkę. Podarowywał nam więc odrobinę luksusu na tych bezdrożach. Dwie godziny jazdy dzieli nas od jeziora Manyara. Nocujemy w hoteliku w Mto-wa-Mbu. Rezerwat Manyara jest pełen słoni jak i much tse-tse. Nasz kierowca rozgniata je z dużym spokojem ducha, my natomiast jesteśmy pod wrażeniem „Pustyni i w puszczy”. Połowa z nas robi zdjęcia, połowa odgania muchy lub je dziesiątkuje. Wg przewodnika LP muchy tse-tse można spotkać nad jeziorem Tarangire (w lutym i marcu), ale nic nie pisze o Lake Manyara Ale na szczęście tylko w nielicznych przypadkach przenoszą one chorobotwórczego pierwotniaka. Muchy szczególnie lubią zarówno jasne jak i bardzo ciemne kolory, nie gustują natomiast w kolorach oliwkowych czy khaki. Zwykle przebywają na krzakach w najgorętszej porze, a popołudniu, kiedy samochody wzbijają kurz, zaczynają być bardzo aktywne. Cały ten scenariusz pasował do warunków, w których byliśmy. Kiedy jednak odjechalismy z miejsc, gdzie dominowały krzewy, muchy zniknęły. Jednak żadne objawy skórne w miejscu ukłuć nie pojawiły się w ciągu najbliższych 4 tygodni. Od 1967 zachorowało na śpiączkę w USA jedynie 21 turystów amerykańskich. Możemy więc chyba spać spokojnie, i to lepiej krócej niż dłużej.

23 lutego

Przejazd z jeziora Manyara do krateru Ngorongoro. Wjeżdżamy o 1300 – 1500 metrów wyżej., aby znaleźć się na brzegu krateru (2200 m. n.p.m.). Wokół nas mglista roślinność górska, 600 metrów niżej olbrzymia równina z położonym w środku jeziorem Magadi. Zostawiamy bagaże na kempingu „Simba Camp” i zjeżdżamy naszym dżipem. Wkrótce zaczyna padać deszcz, ale po godzinie ponownie wygląda słońce. Ten dzień jest dla nas dniem lwów, których na obszarze 300 km2 jest około 100. Szczególnie intrygująca jest lwica, która wskakuje na maskę naszego samochodu, próbując zjeść wycieraczkę na szybie. Niełatwo pozbyć się takiego gościa. Ciepło motoru sprawia, iż czuje się jak kot wygrzewający się na piecu. W końcu rozgniewana naszą niegościnnością schodzi sama. Kilometr dalej posilamy się na tzw. miejscu piknikowym. Nie wiemy dlaczego właśnie tutaj możemy się poczuć bezpiecznie. Powracamy na nasz obóz Simba, 600 metrów wyżej i wdziewamy wszystkie nasze ciepłe rzeczy. Śpimy w małych namiocikach, strzeżeni przez dwóch Murzynów z bardzo starymi flintami, których mogą używać jedynie na postrach. Zalecane jest też wkładanie wszystkich rzeczy do środka namiotu, gdyż grasujące w nocy wszystkożerne hieny gustują szczególnie w butach.

24 lutego

Pobudka w ciemnościach pozwala nam znaleźć się ponownie na dnie krateru o 7.00. Wokół nas mnóstwo bocianów (luty), zaś my szukamy usilnie lwów. Odnajdujemy je wylegujące się na drodze. Nieopodal baraszkują małe hienki, ich mama krąży dookoła obserwując czujnie pobliskie stado lwów. Nieco dalej kolejne lwy; jedna lwica, którą znamy już od wczoraj, wskakuje ponownie na maskę. Czuje chyba do nas sympatię. Ale my musimy w końcu wracać. Przed nami droga do Arushy.

25 lutego

Ponownie mikrobus Avanu do Nairobi (2100 KSH). Wyruszamy rano i nic nam się nie psuje W Nairobi wstępujemy do kawiarenki internetowej, gdzie serwują również fast-food. Zamawiamy i płacimy za wyjazd do Nakuru (80 USD/osobę/dzień), ale następnego dnia znajdujemy kierowcę i mikrobus do naszej dysozycji za znacznie mniejszą sumę.

26 lutego

O godzinie 6.10 wyjeżdżamy z Nairobi. Jedziemy górną krawędzią Wielkiego Rowu Afrykańskiego, aby po 3 godzinach dojechać do Parku Nakuru. Położony jest w pobliżu większego miasta i cały obszar jest ogrodzony płotem pod napięciem. Wszędzie bardzo sucho, wzbijają się tumany pyłu. Nakuru to przed wszystkim flamingi które tworzą na jeziorze różową poświatę. Jest coraz goręcej i napotkany nosorożec ucina sobie drzemkę. Tutaj również, podobnie jak w Ngorongoro, można jeździć tylko po wyznaczonych drogach. Popołudniu dojeżdżamy do innego większego jeziora Naivasha. Nocujemy na Fishermen’s Camp, gdzie śpimy w dużym wojskowym namiocie (1600 KSH). Aby nie stratowały nas buszujące w nocy hipoptamy, zakładane jest na wieczór niskie ogrodzenie pod napięciem.

27 lutego

Wjeżdżamy do chyba jedynego dużego parku narodowego Hell’s Gate (15 USD – dorosły, dziecko – 5 USD), gdzie można poruszać się pieszo. Można też pożyczyć rower. Ale to nasz przedostatni dzień, dlatego przemieszczamy się minibusem, bardzo często robiąc piesze wypady. Po wielu dniach uwięzionych w samochodowej puszce, możemy podchodzić pasące się zebry, antylopy, gużce. Jedziemy dalej wzdłuż jeziora Naivasha napotykając szereg mniejszych, prywatnych rezerwatów. Wstępy są zdecydowanie tańszy. Wybieramy Crater Lake Game Sanctuary (100 KSH). Podchodzimy na odleglość 15 metrów do stada żyraf, które w tym momencie dostojnie się oddalają. To już ostatnie akcenty naszego safari.
Wieczorem jesteśmy znowu w Nairobi, aby następnego dnia odlecieć wieczorem do zimnej Europy.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u