Do Timbuktu i w kraju Dogonów – Marek Dominko

Marek Dominko

Termin wyjazdu – kwiecień 2009-06-04

.

Odwiedzając Mali nie sposób zatrzymać się w Mopti. Spotykają się tu podróżnicy udający się w bliższe i dalsze okolice. Mopti jest ważnym punktem na mapie turystycznej Afryki Zachodniej. Można stąd wyruszyć do Timbuktu i dalej w głąb Sahary, w kierunku Gao, skąd już blisko do Nigru, do bliskiego Kraju Dogonów, czy do sąsiedniej Burkina Faso. Są tu dogodne połączenia z Bamako a w pobliskim Sevare lądują samoloty czarterowe francuskich linii Point Afrique /www.point-afrique.com/. Samoloty wylatują z Paryża i Marsylii i latają do kilku miast w Afryce Zachodniej. Blisko centrum miasta jest dworzec taxi-bush /zbiorowa taksówka/, z którego do hotelu Ya Pas de Problemem jest ok.1 km drogi.

Bierzemy chłopca z wózkiem, który prowadzi nas do hotelu. Hotel jest wyjątkowo czysty, z internetem, basenem i restauracją na dachu. Łóżko w dormitorium kosztuje 5000 CFA /frank zachodnioafrykański/, pokój 2 osobowy 13000 CFA.

Mopti to spore miasto, ale nie ma tu wiele do oglądania, w starej części miasta jest charakterystyczny meczet w stylu sudańskiego sahelu, budowla powstała w latach 1936-47, wzorowana była na znanym meczecie w Dżenne.

W zakolu rzeki Bani /w języku songhaj oznacza rzeczkę/, dopływu Nigru znajduje się port oraz bazar, którego część zajmują stragany z rybami. Panuje tam straszny fetor wędzono-solny. Sprzedawana jest tu również sól z Sahary w postaci płyt podobnych wyglądem do tafli lodu./1 kg-1000 CFA/.

Naszym celem jest Timbuktu, można tam dotrzeć lądem lub rzeką, wybieramy rzekę. Regularne statki pasażerskie pływają od lipca do grudnia. Wynajem łodzi to wydatek 400000 CFA. Ale są łodzie towarowe zabierające pasażerów tzw. pinassde /czyt. pinas/. Koszt przejazdu wynosi w granicach 35000 CFA/os w tym jedzenie. Aby popłynąć należy pospacerować nad rzeką, oferentów jest sporo. Pinasse jest łodzią zadaszoną z silnikiem w odróżnieniu od mniejszej wiosłowej pirogi. Dajemy zadatkowo połowę ceny /za pokwitowaniem/. Następnego dnia rankiem idziemy na przystań. Odpływamy o godz. 8.30. Towarem są worki z solą i nieokreślonym ziarnem, skrzynki z napojami oraz różne rupiecie, na dachu przymocowany jest motocykl. W łodzi jest ok. 20 osób w tym szyper, 3 pomocników, kucharka gotująca na węglu drzewnym ryż z sosem i rybkami, w których odróżniam głowy, łuski i kręgosłupy. W cenie mamy zapewniony 2 x dziennie taki właśnie posiłek. Wszystko gotowane jest na wodzie z rzeki posiadającą barwę pustyni. Przed podróżą należy zaopatrzyć się w wystarczającą ilość butelkowanej wody /2 butelki dziennie na osobę/ oraz w żel myjąco-odkażający. Miejscowi piją wodę rzeczną. Toaletę stanowi zmyślny otwór w części rufowej. Teoretycznie mamy płynąć 5 dni i 6 nocy.

Początek nie zapowiada się pomyślnie. Wkrótce za Mopti stajemy na mieliźnie, ostatecznie jest to pora sucha z niskim stanem wody, a na dodatek płyniemy wewnętrzną deltą Nigru zwaną Macina. Sytuacja powtarza się wielokrotnie. Według naszych obliczeń GPS-em, pierwszego dnia przepłynęliśmy 24 km. Nocujemy przy brzegu, część osób idzie spać na ląd. Śpimy na workach, aby było wygodniej zabraliśmy materace.

Płynięcie rzeką ma tą zaletę (w tym okresie nie ma komarów), że lekka bryza uprzyjemnia podróż.

Następny dzień jest jeszcze gorszy. Tkwimy na mieliźnie, próby zepchnięcia łodzi na głębszą wodę nic nie dają. Cały czas przebywamy na łodzi, nie ryzykujemy wejścia do wody. Wreszcie ok. 2 tony worków jest przeładowane na inną lodź, płyniemy dalej. Wpływamy na szeroko rozlane Jez. Debo. Tu również często stoimy na płyciźnie. Noc spędzamy na środku jeziora, wokół wielu rybaków łowi ryby za pomocą rzucanych sieci. Wody są intensywnie eksploatowane, całodzienny połów to często parę kilogramów małych rybek. Nad ranem następne 2 tony towaru przerzucono na mniejszą pirogę. Jednak ciągle płyniemy z trudem, na końcu jeziora robi się głębiej i ponownie przyjmujemy partię worków, obciążenie powraca do poprzedniego i zbliżone jest do 10 ton. Tym razem płyniemy przez część nocy. Niektóre łodzie posiadają światełka pozycyjne, w nurcie zdarzają się boje oraz pamiętające jeszcze francuskie czasy wodowskazy. Ale najpewniejszym sposobem badania drogi jest mierzenie głębokości bambusową tyczką.

Nad brzegiem spotyka się zbudowane z gliny liczne wsie, całe ich życie toczy się nad woda. Mieszkańcy wiosek nie mają prądu a głównym ich zajęciem jest połów ryb i hodowla bydła. Widoki z poziomu rzeki nie są rozlegle, brzegi są płaskie, miejscami spotyka się wydmy, pastwiska a przy brzegu ręcznie nawadniane uprawne pólka. Wszystkie łodzie a jest ich sporo podobne są kształtem i wielkością. Płynięcie pirogą polega na odpychaniu się od dna tyczką; wiosła i żagle występują sporadycznie.

Czwartego dnia niespodzianką są dwie rodziny hipopotamów pławiące się na środku rzeki.

Dopływamy do Dire – to już większa osada z elektrycznością i promem.

Piątego dnia dopływamy do miejscowości Kabara, gdzie kończymy naszą podróż po Nigrze. Timbuktu oddalone jest od rzeki o ok. 15 km, wiedzie do niego groblą asfaltowa droga. Nie ma tu regularnego transportu, płacimy za dojazd do miasta 5000 CFA/os. Samochód podwozi nas pod hotel-camping Tombouctou, położony przy głównej drodze ok. 1 km. od centrum /pokój 2 osobowy 15000 CFA/.

Miasto zostało założone w pod koniec XI w. przez Tauregów. Legenda głosi, że nazwa pochodzi od wyrazu tim oznaczającego w języku Tauregów studnię i imienia kobiety Buktu, mieszkającą przy niej. Stara część miasta zachowała pierwotny charakter i przez wieki nie uległa zmianom. Są tu trzy stare meczety o podobnej architekturze, zachowały się również domy znanych XIX wiecznych podróżników, służące obecnie jako zwykłe domy mieszkalne. Zachował się również dom znanego arabskiego geografa-podróżnika Ibn Batuty oraz biblioteki ze starymi manuskryptami. Wczesna wiosna nie jest dobrym okresem na odwiedziny Timbuktu, trafiliśmy na okres silnej burzy piaskowej. Pył wdzierał się we wszystkie zakamarki a i widoczność była ograniczona. W takich warunkach najważniejsza stała się ochrona oczu i sprzętu fotograficznego. Przy Grand Marche jest transport do Mopti. Właściwą ceną jest 15000 CFA, do Mopti kursuje też 1 x w tygodniu autobus /10000 CFA/. Wyjazd ustalamy na 4.15, auto podjeżdża pod hotel. Wkrótce jesteśmy nad Nigrem, czekamy krótko na prom i dalej trudną pistą jedziemy w kierunku Douentza. Jeżdżą tu wyłącznie samochody terenowe, wiele odcinków jest w sypkim piasku i w głębokich koleinach, nasza 6-cio litrowa toyota radziła sobie znakomicie. Na tym odcinku spotkaliśmy 6 uszkodzonych samochodów, co świadczy o trudności trasy.

Na wschód od Douentza występują słonie pustynne, zataczające w ciągu roku okrąg. Są przystosowane do życia w suchym klimacie. Ich nogi są najdłuższe ze wszystkich słoni co ułatwia im pokonywanie dużych odległości. Wysychające jeziora i pustynnienie sahelu zagrażają ich przetrwaniu. Aby je spotkać niezbędny jest lokalny przewodnik i dobry samochód terenowy. Pomocny w spotkaniu słoni będzie zamieszczony szkic ich wędrówki.

.

U Dogonów

Nieformalną stolicą Dogonów jest miasteczko Bandiagara. Do wiosek Dogonów nie ma publicznego transportu. Pojedyncza osoba dojedzie tam w godzinę motocyklem-taksówką za umowną opłatą; ja zapłaciłem 15000 CFA. Prowadzi tam gruntowa droga, jedynie sam zjazd z falezy do wsi Kani Kombole jest betonowy. Motocyklem podjeżdżam pod sam campement zwany również auberge /oberża/ będący zarazem kempingiem i schroniskiem. Większość odwiedzających wioski Dogonów korzysta z usług przewodnika, nie jest on jednak obligatoryjny. Przewodnik zna trasy, załatwia transport, organizuje noclegi, wyżywienie i zwiedzanie. Ważne by był Dogonem. Ja z usług przewodnika nie korzystałem i sądzę, że nie jest to konieczne. Już w Kani Kombole odczułem zupełnie inną atmosferę otoczenia. Wieś podobnie jak większość wsi położona jest u podnóża falezy Bandiagara. Domostwa położone wśród baobabów o charakterystycznych kształtach od razu kojarzą się z Afryką z przed wieków. Stosunkowo mało tu wyrobów fabrycznych, a sporo wykonanych tradycyjnymi metodami. Szczególną uwagę zwracają sprzęty drewniane często misternie zdobione. We wsi są dwa gliniane meczety w stylu sudańskiego sahelu.

Do następnej wsi Teli jest 4 km. piaszczystą drogą, po której mogą jeździć mogą tylko motocykle i auta terenowe. Noclegi, jedzenie i napoje oferują 2 oberże, w jednej z nich zostawiam plecak i chodzę po wsi. Tu w przeciwieństwie do Kani Kombole ludzie są bardziej skomercjalizowani, za zrobienie fotografii żądają pieniędzy lub orzeszków kola /2-4 szt./, które kupiłem przezornie w Mopti /1 kg – 4000 CFA/. W górnej części wsi pod falezą są stare opuszczone wąskie i wysokie domy. Dawniej żyli tam ludzie, którzy nosili wszystko z dołu – kiedy to było nikt dokładnie nie wie. Wkrótce zbiegło się kilku wyrostków, krzyczeli, chodziło im o płatnego przewodnika. Zapłaciłem najstarszemu, z którym mogłem zobaczyć to, co chciałem. Niewiele jednak mógł powiedzieć o samym miejscu, wskazywał tylko ścieżkę i dobre miejsca widokowe.

Dostałem nauczkę, że w każdej wsi panują odmienne zwyczaje i różne podejście do odwiedzających. Przed spacerem po wsi najlepiej w oberży popytać o lokalne zwyczaje i co wolno a co nie. Ogólna zasada jest taka – po wsi można samemu chodzić i robić zdjęcia domów i krajobrazów, natomiast za fotografowanie ludzi płaci się lub wręcza orzeszki kola, długopisy lub cukierki, ale wpierw należy wszystko ustalić.

Już po południu idę 5 km. do wsi Ende posiadającej trzy części. Środkowa jest największa, ale nocuję w części pierwszej. Właściciel jest bardzo miły, ale nie odstępuje mnie na krok, uważając się za mojego przewodnika, ma to też dobre strony, bo mogę wchodzić do domostw i wypytać o szczegóły. Za nocleg i oprowadzenie płace 3000 CFA. Była to wieś muzułmańska, ale we wsi mieszkają też dwie rodziny katolickie mające własny kościół.

Do Yala Talu nie jest daleko – zaledwie 3 km. Droga trochę poplątana, ale należy iść wzdłuż falezy. W oberży odpoczywam na leżance; proponują mi również prysznic- wszystko to jest bezpłatne. Dowiaduję się, że 2 km za wsią we wtorki jest targ. Biorę tragarza głównie ze względu na umożliwienie kontaktu z ludźmi na bazarze. Tutejszy bazar jest bardzo kolorowy, towary leżą na ziemi, znoszone są na głowach przez kobiety lub przywożone oślimi zaprzęgami. Przybywają całe rodziny, kobiety często na plecach taszczą małe dzieci czasami w bardzo dziwnych pozycjach. Mimo to dzieci są spokojne i zachowują się cicho. Oprócz produktów przemysłowych pochodzących z Chin i Indii, można tu kupić dżin z Ghany, lokalny tytoń, pieczone mięso oraz lokalne mętne piwo tzw. millet beer produkowany z prosa o niewielkiej zawartości alkoholu /2-3%/ doskonale gaszący pragnienie. Jest on znacznie tańszy od butelkowanej wody /1 litr – 200 CFA/

Dalej ścieżka prowadzi w górę na niewidoczne z daleka obniżenie w falezie. Jest ona często używana i nie sposób zabłądzić, w kilku miejscach rozciąga się wspaniały widok; wyżej ścieżka prowadzi do Begnimato urzekającym wąwozem. Jest to jedna z ciekawszych wsi w kraju Dogonów. Położona wśród skalistych ostańców z rozległym widokiem na płaskowyż. We wsi zgodnie mieszkają trzy społeczności: muzułmanie, animiści i katolicy. U tych ostatnich w domostwach spotkać można świnie.

Jest tu bardzo oryginalny wewnątrz kościół, w którym wieczorem odbywała się przy akompaniamencie bębnów próba chóru. Śpiewy roznosiły się po całej okolicy i były wyjątkowo melodyjne.

W tej wsi dla odmiany pobierany jest za zwiedzanie podatek turystyczny w wysokości 500 CFA.

W tym czasie najlepiej wędrować wczesnym rankiem i przed wieczorem, kiedy jest chłodniej, a samo południe spędzać w cieniu.

Do Konsogu jest blisko, ale trasa jest pogmatwana, należy pytać o drogę każdego napotkanego człowieka, każdy z nich wskaże chętnie kierunek. W tej wsi jak w prawie każdej jest oberża, gdzie zawsze otrzymuje się wodę do obmycia i do picia.

Do Dourou /czyt. Doro/ wg jednych jest 4 km a wg innych 6 km, ale czy to ma większe znaczenie. Postanawiam zanocować w oberży Sulejmana u bardzo sympatycznego właściciela, tym bardziej, że we wsi jest targ. Ludzie są serdeczni, może ze względu na sporadyczne wizyty turystów. Zostałem nawet zaproszony do wypicia lokalnego piwa. Piją go z tykw sami mężczyźni w odosobnionym miejscu; niektórzy wzmacniają go jeszcze dżinem lub rumem sprzedawanym w plastikowych saszetkach.

Dalsza droga /2 km./ prowadzi przez Yawa /czyt. Jala/. Trudno ocenić dystans, w linii prostej to blisko, ale należy zejść do dwóch kanionów, pod ścianą drugiego jest źródło ze świeżą i zimną wodą. Przechodzę przez wioskę Yaye i podążam do Nombori. Część drogi stanowi szosa schodząca wąską rozpadliną na płaskowyż. Droga oddala się od falezy, trudno tu o orientację, nie ma ludzi, drzew ani wyraźnych ścieżek. Idę bezdrożem w niesamowitym upale po grząskim piachu równolegle do falezy. Po godzinie dochodzę do Nombori. Ponownie trafiam na targ i popijam piwo. We wsi na uboczu mieszka hogon – szaman, czyli duchowy przywódca lokalnej społeczności pogańskiej.

Właściciel oberży proponuje oprowadzenie. Korzystam ze sposobności, ale okazuje się, że do chaty można podejść tylko na 50 metrów, jest też stosowna tablica informująca o zakazie wstępu obcym. Praktycznie hogon nie schodzi do wsi, wszystko ma donoszone; zresztą z miejscowej ludności też nie wszyscy mają do niego dostęp. Być może u innych jest inaczej.

W wielu wsiach pod falezą a także na pionowej skale widoczne są stare niewielkie budowle podobne do uli czy jaskółczych gniazd. Podobno przed przybyciem Dogonów w te okolice mieszkali tu Tellemowie.

Pod falezą był gęsty las z wieloma zwierzętami, na które Tellemowie polowali. Był to lud bardzo niskiego wzrostu ponoć spokrewniony z Pigmejami. Według miejscowego nauczyciela ludzie ci sięgali współczesnym zaledwie do kolan i umieli szybować. Niestety są to tylko legendy.

Mijam wielowyznaniową wieś Komokan. Tu podobnie jak w innych są charakterystyczne sale zebrań zwane togu-na. Wsparte na kamiennych, bądź drewnianych słupach, nakryte żerdziami i liśćmi z odkrytymi ścianami służą jako miejsca obrad lokalnej starszyzny. Niekiedy słupy są rzeźbione lub malowane.

Tireli słynie z ceremonii z maskami, terminy nie są znane, trzeba po prostu na nie trafić, jest tu też rodzaj dymarki, w której wypala się ceramikę, za opał służą długo zbierane odchody osłów oraz drewniane odpady.

Wiele osób zachwala krokodyle w Amani. Owszem są, ale w małym stawiku przy drodze zaciągniętym rzęsą /oglądanie 500 CFA, fotografowanie 1000 CFA/, można zrezygnować chyba, że w życiu nie widzieliśmy krokodyla. Mnie tylko zastanowił fakt skąd one się tam wzięły – sprowadzono je czy to pozostałość większej populacji z dawnych czasów.

Pod wieczór we wsi jest lokalne, animistyczne święto, na które zbiegła się cała wieś. Na uboczu zaraz za domami, jest placyk wykorzystywany do rytualnych tańców w specjalnych strojach i w maskach. Używane są też wiekowe strzelby, w których stosuje się proch dymny wytwarzający wiele dymu, ognia i huku. Zakończenie jest mniej przyjemne, gdyż zarzynane są ofiarne kury, owce i kozy. Zdziwiło mnie, że całe widowisko jak i fotografowanie było ogólnodostępne i bezpłatne. Nocuję we wsi w oberży na dachu.

Droga do Yaye i następnej wsi Ireli prowadzi wygodną drogą pod sama falezą. W obu tych wsiach już z daleka widoczne są liczne cylindryczne domki tajemniczego ludu Tellem.

Ostatnią wsią, w której jestem pod falezą jest Banari. W oberży pytam o najlepszą drogę do Songa dużej wsi nad faleza. Istnieją 3 opcje: drogą samochodową to ok. 10 km., ścieżką do wsi Gogoli i dalej do Songa jest ok. 4 km, lub bezpośrednio stromo na falezę – ok. 3 km.

Wziąłem chłopca tragarza, znającego drogę, chciałem też zdążyć na wieczorny publiczny transport do Bandiagary kursujący tylko w dni targowe. Bezpośrednia droga jest ładna widokowo i na pewnym odcinku prowadzi naturalnym tunelem skalnym. Songa to właściwie miasteczko położone na litej skale pozbawione całkowicie uroku i scenerii wiosek, w których byłem poprzednio. Lokalna cena za przejazd mikrobusem wynosi 2000 CFA, przejazd był opóźniony blisko 2 godziny.

.

Moje ceny u Dogonów: nocleg w oberży 1000 – 3000 CFA, lokalny tragarz zwykle pół dnia /z jego powrotem/ 2000 – 2500 CFA, mango 5 szt. – 100 CFA /tylko na targu/, coca cola mała – 500 CFA, butelka wody 1,5 l – 1000 CFA, prosty posiłek w oberży 2000 CFA. Za cały pobyt u Dogonów z dojazdem i powrotem do Mopti zapłaciłem 63000 CFA.

.

Podsumowanie

W tym rejonie występują 3 okresy pogodowe: 1 – suchy i upalny od lutego do czerwca, 2 – wilgotny i deszczowy od czerwca do listopada, 3 – suchy i chłodny od listopada do lutego /najlepszy/. We wsiach nie ma elektryczności ani bieżącej wody. Przez znaczną część roku woda jest bardzo cena, należy ją bardzo oszczędnie zużywać.

Wszędzie można kupić ciekawe drewniane rzeźby a nawet meble, wędrując zastanówmy się czy podołamy nieść zakupy.

U Dogonów -ale nie wszędzie – tydzień trwa 5 dni i według tego kalendarza odbywają się targi i święta.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u