Algieria – Zbigniew Hauser, Danuta Wojciechowska

Algieria

Zbigniew Hauser, Danuta Wojciechowska

Termin: 16 kwietnia – 29 maja 2005; czworo uczestników

Można już jechać do Algierii! Wieloletnia, wyniszczająca wojna domowa skończyła się przed 5 laty, terrorystyczne ataki na cudzoziemców ustały, sporadyczne porwania zdarzają się- coraz rzadziej – jedynie w południowej, pustynnej części kraju. Sympatyczny dyrektor muzeum w Djernili na nasze zapytanie o bezpieczne po-ruszanie się po kraju, charakterystycznie strzepnął palcami, co u Arabów oznacza definitywny koniec czegoś (w tym przypadku kres wojny). Związane z wyjazdem ryzyko jest więc niewielkie, choć ostrożność nie zawadzi. Warto je podjąć, by zobaczyć ten największy (po Sudanie) i jeden z najbardziej atrakcyjnych krajów Afryki .

Wiza

Jeszcze do niedawna uzyskanie turystycznej wizy algierskie było prawie niemożliwe. Obecnie Ambasada Algierii w Warszawie (ul. Dąbrowiecka 21) udziela wizy(190 zł) po spełnieniu pewnych warunków. Przede wszystkim trzeba dołączyć plan podróży. Przy wyjeździe w rejony saharyjskie na1eży przedstawić potwierdzenie (mailowe) rezerwacji imprezy w jednym z tamtejszych biur turys-tycznych, które ma się opiekować turystami przez cały czas ich pobytu w Djanet – Tamanrasset. Przy wyjeździe tylko do północnej i środkowej Algierii (aż do rejonu Ghardai włącznie) wizę otrzy-muje się bez problemu, w ciągu tygodnia. My czekaliśmy na nią aż półtora miesiąca, do czasu ostatecznego potwierdzenia rezerwacji. W roku poprzednio kilku nieodpowiedzialnych turystów z Polski zaginęło na pustyni (wybrali się bez przewodnika) i szukano ich rządowymi helikopterami. Stanowisko ambasady usztywniło się więc. Musieliś-my podpisać zobowiązanie, że w razie zagubienia na pustyni będziemy ratować się na własny koszt .

Przelot

Liniami Alitalia, z przesiadką w Mediolanie (czas pod-róży 7 godzin). Koszt 1470 zł w obie strony.

Wymiana pieniędzy

Na lotnisku należy wymienić nie więcej niż 10 USD od osoby, za co można dojechać do centrum Algieru zbiorową taksówką, lub kursującym co godzinę (w dzień) specjalnym autobusem którego terminal znajduje się na przeciw okazałego hotelu „Safir” ok. 300 metrów od centralnego placu Port Said. Przy wspomnianym placu dokonuje się też wymiany pieniędzy u „cin-kciarzy;” (bezpiecznie, ale ostrożność nie zawadzi). Można na przykład cinkciarza zaprosić do recepscji najbliższego hotelu i tam dok-ładnie przeliczyć pieniądze. W kwietniu 2005 za 1 USD dostawało się 80-85 dinarów algierskich, za 1 Euro (bardziej opłacalne i chętniej przyjmowane) – ok. 100-115 dinarów. Uwaga: nie jest już konieczne okazywanie przy wyjeździe kwitów z wymiany w banku po kursie oficjalnym na pobyt w kraju, co było zmorą poprzednich podróżników!

Informacje ogólne

W Algierze zatrzymaliśmy się w hotelu „Tunis”, położonym na początku uliczki odchodzącej z płn. wsch. naroża Place Port Said. Można też za-trzymać się w jednym z licznych pobliskich hoteli. Ceny za skrom-ne dwójki w tych hotelach są podobne (700 – 1000 din.). Warunki trochę spartańskie, toalety orientalne. W Algierii jest tanio i życzliwie, choć turystów niewielu. Napotkani Algierczycy dziwili się, że wciąż tak mało gości przyjeżdża do ich kraju, obecnie już bezpiecznego. Koszt 6-tygodniowej wyprawy wyniósł niespełna 1000 USD na osobę (w tym tylko 290 USD za pobyt na północy – południe jest droższe). Podstawowym językiem używanym w Algierii (dla nie znających arab-skiego) jest francuski i zna go lepiej lub gorzej 80 % miesz-kańców miast na północy. Angielski jest bardzo słabo rozpowszechniony. Poruszaliśmy się po Algierii wyłącznie autobusami lub (na krótkich odcinkach) taksówkami. Od innych podróżników słyszeliśmy, że można wygodnie przejechać pociągiem z Algieru do Oranu (dwa razy dziennie obowiązuje wcześniejsza rezerwacja). Nowy dworzec autobusowy w Algierze, z którego odjeżdża większość dalekobież-nych autobusów położony jest na wschodnich obrzeżach miasta taksówką lub autobusem (przystanek autobusowy jest na dolnej promenadzie nadmorskiej, czas przejazdu, pół godziny). Jest to jeden z niewielu dworców, na którym bilety kupuje się w kasie i gdzie obowiązują przejścia przez barierki na perony. Autobusy są dość tanie i szybkie a główne drogi są asfaltowane (często lepsze niż w Polsce). Przed opuszczeniem Algieru załatwiliśmy przeloty wewnętrzne do Djanet i Tamanrasset. Są one tanie, ale płacić trzeba za nie dinarami wymienionymi po „kursie oficjalnym i dołączyć odpowiednie zaświadczenie z banku. Bilety kupuje się w biurze Air Algerie, po-łożonym 300 metrów na wschód od Place Port Said, w pobliżu hotelu Safir. Za przeloty na trasie Ghardaia – Djanet- Tamarasset – Oran zapłaciliśmy 31 815 dinarów (czyli nieco ponad 270 Euro od osoby).

Zwiedzanie

Zabytkowe centrum Algieru zwiedzaliśmy pieszo. Do miejsc położonych dalej docieraliśmy miejskimi autobusami (za grosze). Warto zobaczyć starówkę położoną na zachód od Place Port Said i Place des Martyrs: Meczety Djemaa el Jedid i Jemaa el Kebir (założony w XI w., można wejść po zdjęciu obuwi.- czyli łatwiej niż w Maroku i Tunezji; natomiast fotografowanie wewnątrz wymaga zgody imama). Przy Rue Hadj Omar znajdują się: Meczet Kechaua, pałace Dar Hassan, Dar Aziza i Dar Ahmed (obecnie restaurowane). W jednym z nich mieści się bardzo zadbane Muzeum Sztuki Ludowej i Tradycji (wstęp groszowy, trafiliśmy tu na uroczystości związani z obrzezaniem chłopca). Od tego muzeum pod górę idzie się do Dolnej i Górnej Kazby (do niedawna było tam dość niebezpiecznie). Warto podejść do częściowo zachowanego Pałacu Beja (muzeum). We wschodniej części miasta położone są piękne muzea: Narodowe Muzeum Starożytności i Sztuki Islamu, Muzeum Bardo (wnętrza pa-łacowe) i Muzeum Sztuk Pięknych. Wszystkie położone wśród palm -i fontann – wstępy groszowe. Z jednego sąsiednich wzgórz, z okazałym Pomnikiem Męczenników, rozciąga się piękny widok na miasto; na przeciwległym krańcu mia-sta jeszcze piękniejszy widok ze wzgórza z neobizantyjską bazyliką Notre Dame d Afrique. I tu uwaga ! O tym że trzeba jednak zachować ostrożność przekonaliśmy się właśnie przy Pomniku Męczenników – nasza koleżanka biegająca ostentacyjnie z kamerą filmową, została zaatakowana przez napastnika, który wyrwał jej torbę i umknął. Na szczęście, były tam tylko przewodniki. Był to jedyny incydent tego typu na całej trasie.

21 kwietnia

Pierwszym miastem na trasie było Setif (8 godzin jazdy, 5 USD), będący bazą wypadową do słynnych ruin rzymskich w Djemili. Miasteczko leży na wschodnich obrzeżach pięknej Kabylii, z drogi widać ośnieżone góry i zielone łąki (Kabylia nigdy nie była rejonem zbyt bezpiecznym, jak jest obecnie-nie wiemy). W Setif zwiedza się muzeum archeologiczne, fortecę bizantyjską i zadbany park Abd el Kadera (hotel Port Said 4 USD od osoby). Djemila po arabsku znaczy „piękna” – to najładniej położone ruiny rzymskie w Algierii (i drugie co do wielkości po Timgadzie). Zwiedzanie rozpoczyna się od muzeum, na którego ścianach rozmieszczono olbrzymie i świetnie zachowane mozaiki (największe jakie widziałem!). Wstęp groszowy, ale obowiązuje niestety (jak we wszystkich muzeach Algierii) ściśle przestrzegany zakaz fotografowania wewnątrz. Jeśli chodzi o fotografowanie w plenerze – w Djemili nie było problemu, w Timgadzie obowiązywał zakaz filmowania, a w Tiddis zupełny zakaz fotografowania. Na dokładne zwiedzenie (wraz z muzeum) trzeba było przeznaczyć około trzech godzin. Po zwiedzeniu Djemili wróciliśmy minibusem do El Oulema a stamtąd kolejnym pojazdem bezpośrednio do Konstantyny (Constantine).

22 kwietnia

Zwiedzanie Konstantyny. Starówka, wznosząca się ponad przepaścistym wąwozem Oued Rhumel, wraz z przerzuconymi ponad nim słynnymi mostami, wpisana jest na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Największe wrażenie robi most Sidi M’Cid, łączący kazbę ze wzgórzem zwieńczonym pomnikiem poległych w czasie I wojny światowej. Obwodnica wokół starówki przechodzi w kilku miejscach przez tunele. Stare meczety Konstantyny nie wywarły na nas większego wrażenia. O wiele większe budzi położony w południowej części miasta olbrzymi nowy meczet Abd el Kadera, w którego budowie pomagały Algierii inne kraje arabskie. Nocowaliśmy w hoteliku „Familiale”, pozbawionym (podobnie jak i inne tanie hoteliki w okolicy) bieżącej wody; przynoszono nam ją w wiadrach. Brak wody jest stałym problemem tego miasta.

23 kwietnia

Z Contantine taksówką (15 USD) wybraliśmy się do ruin Tiddis, położonych 30 km na północny zachód od miasta. „Czerwone miasto” Tiddis słynęło w starożytności ze świątyń orientalnych bóstw, m.in. Mitry.

24 kwietnia

Wyjazd do Annaby nad morzem (w starożytności Hippo Regia) by zobaczyć bazylikę św. Augustyna. Dwuwieżowa bazylika z przełomu XIX i XX w. kryje grobowiec św. Augustyna i jest jednym z nielicznych czynnych kościołów katolickich w Algierii. Po wyjeździe Francuzów dawne kościoły zamieniono na meczety, muzea, domy kultury (pozostałe niszczeją). U stóp bazyliki znajdują się ruiny Hippony (biskupem był tu św. Augustyn) a dwa kilometry dalej położone jest miasto Annaba (za czasów francuskich Bône), z główną aleją zabudowaną w stylu kolonialnym. W drodze do kurortu Hamam Meskoutine zatrzymaliśmy się w Guelma, by obejrzeć odrestaurowany teatr rzymski, z okazałą kurtyną. W Hamam Meskoutine nocujemy w jedynym dostępnym dla cudzoziemców domu, który pełni tu rolę „domu zdrojowego” (w podziemiach są pomieszczenia kąpielowe, gdzie za 1 USD można zanurzyć się w kamiennym pojemniku wypełnionym gorącą wodą).

25 kwietnia

Wokół „domu zdrojowego” liczne skaliste stożki, znaczą miejsca dawnych gorących źródeł. Nieco dalej (500 metrów) największa atrakcja przyrodnicza północnej Algierii – tzw. Kamienna Kaskada utworzona przez wody (o temperaturze 96° C), spadające ze znajdujących się ponad skałą gorących źródeł. Z kaskadą wiążą się liczne legendy. W drodze powrotnej do Constantine wysiedliśmy w miasteczku El Kroub i podeszliśmy 4 km do greko – punickiego mauzoleum zwanego Grobowcem Masynissy.

26 kwietnia

Z Konstantyny jedziemy na południe autobusem do Batny. Wysiadamy na krzyżówce i autostopem dostajemy się do Medracen – okazałego mauzoleum numidyjskiego z II w p.n.e. Uprzejmy kierowca zawiózł nas także do ruin rzymskiego miasta Lamboussa i położonego przy nich muzeum archeologicznego, zaprosił na suty obiad, a na koniec dowiózł do Timgadu. Jak podkreślał z dumą, był Berberem a nie Arabem (o Arabach mówił, że są gośćmi przybyłymi w VIII w. na teren obecnej Algierii).

27 kwietnia

Rozległe ruiny rzymskiego miasta Thamugadi (Timgad) są największymi (choć nie najpiękniejszymi) ruinami w Algierii. Na ich zwiedzenie przeznaczyć trzeba przynajmniej trzy godziny. Przy ruinach jedyny i dość drogi hotel „Timgad” (15 USD od osoby). Kolejnym miejscem noclegowym stała się Batna, skąd odjeżdżają minibusy w stronę malowniczego Kanionu Aurčs.

28 kwietnia

Rejon Aurčs słynął z walecznych partyzantów w czasie walk z Francuzami. Najpiękniejsze miejsca tego kilkudziesięciokilometrowego kanionu to wąwóz Tighanimine, a przede wszystkim Balkon Rhoufi, z którego rozciągają się wspaniałe widoki na dno kanionu i położone na jego stokach wymarłe osiedla (miejsce to przypomina park narodowy Mesa Verde w USA). W jednym z zamieszkanych domów poczęstowano nas pysznymi daktylami, kawą i wodą nalewaną z bukłaka z koziej skóry.

29 kwietnia

Dalsza nasza droga prowadzi na południe, w rejon pustynny Wschodniego Ergu, którego niepisaną stolicą jest miasto El Oued. Na 20 km przed nim zatrzymaliśmy się w Guemar, by obejrzeć Zauję Tidjania (mauzoleum świętego) i przylegające doń meczety oraz pałace. El Oued zwane jest „miastem 1000 kopuł”. Tu padają rekordowe temperatury w Algierii (w lipcu – sierpniu).

30 kwietnia

Korzystając z lokalnej komunikacji podjechaliśmy w kilku miejscach (El Ogla, Debila) na skraj Wschodniego Ergu, w stronę granicy z Libią. Odwiedzane przez nas obrzeża pustyni wcale nie były bezludne – krążyły po nich zaprzężone w osły dwukółki, spotykaliśmy też otoczone parkanem i nawadniane ze studni artezyjskich kartofliska. Na piaskach za Debilą natrafiliśmy na bryły „róży pustyni” (które gdzie indziej trzeba było kupować za ciężkie dolary). Algieria jest krajem o bardzo zróżnicowanym klimacie. Na północy, pod koniec kwietnia, chodziliśmy w swetrach, a w hotelach było zimno. Północ to kraina zielonych wzgórz i pól uprawnych, ponad którymi wznoszą się wysokie góry (ich najwyższe partie pokrywa śnieg). Im dalej na południe tym zieleni mniej. Wreszcie wkraczamy w bezkres pustyni. O atrakcyjności tego kraju świadczy też, ze naliczono tu kilkanaście warstw kulturowych. Swe ślady pozostawili ludzie pierwotni, Fenicjanie, Numidyjczycy, Rzymianie, Bizantyjczycy, Arabowie, Hiszpanie, Turcy i Francuzi.

1 maja

Jedziemy na zachód, mając po obu stronach pustynię. W okolicach oazy Touggurt (stąd w 1923 r. wystartowała pierwsza transsaharyjska wyprawa samochodowa) zwiedziliśmy ufortyfikowane „zauje” (mauzolea, np. w Tamelhat) i opuszczone ksary (obronne osiedla, np w Temacine).

2 maja

W Ouargli (tanie schronisko młodzieżowe przy głównej ulicy!) wynajęliśmy taksówkę (20 USD), by pustynną pistą dotrzeć do ruin Sedraty – średniowiecznej stolicy ibadytów (sekty muzułmańskiej). Kierowca czynił wszystko by tam dojechać – przeskakiwał samochodem przez zwały piasku. Ostatecznie jednak musieliśmy zatrzymać się na 2 – 3 km przed celem, bo wiatr zupełnie zasypał piaskiem drogę (i chyba także ruiny).

3 maja

Kolejnym etapem wyprawy było mozabickie „pentapolis” – czyli pięć miast M´Zabu: Ghardaia, Beni Isguen, Melika, Bou Noura i El Ateuf. Mozabici – to wyznawcy jednej z sekt muzułmańskich, zepchnięci w średniowieczu przez ortodoksów arabskich z północy na tereny oaz Algierii Środkowej. Oazy te uczynili kwitnącymi. Między tymi miastami, z których każde otoczone było kiedyś murami i zwieńczone jest dotąd stożkowatym minaretem (charakterystycznym dla kultury M´Zabu), kursują liczne minibusy. W ciągu 1-2 dni można zwiedzić wszystkie te – położone blisko siebie – miasta o średniowiecznej metryce (najstarsze El Ateuf założono w 1012 r.). Bramy najświętszego i najbardziej konserwatywnego Beni Isguen do niedawna wieczorem zamykano i dziś jeszcze tam obowiązuje zakaz noclegu. W Ghardai nocowaliśmy w hoteliku El-Nasr (3 USD/os.), w pobliżu dworca autobusowego, po drugiej strony mostu.

4–7 maja

Jeszcze niedawno wszystkie miasta M´Zabu należało zwiedzać z przewodnikiem. Teraz obowiązek ten przetrwał tylko w Beni Isguen (należy czekać przy głównej bramie, zwiedzanie od godz. 15, opłata za wstęp i przewodnika 3 USD). W El Ateuf i Bou Noura przewodnik jest wskazany (w labiryntach wąskich uliczek przydaje się), ale nie obowiązkowy. W Ghardai konieczny jest tylko przy Wielkim Meczecie. Melikę zwiedza się swobodnie. Przewodnik zalecany jest także przy zwiedzaniu labiryntów „Palmeraie” – ogrodów palmowych, położonych na zachód od Ghardai (nie jest to jednak palmiarnia ale raczej ogródki działkowe, podzielone między różnych użytkowników i oddzielone od siebie glinianym murem). W miasteczku Metlili Chaamba trafiliśmy do zagrody w jednej z takich działek i zostaliśmy poczęstowani kozim mlekiem i daktylami. Nasz pobyt w M´Zabie miał być 4-dniowy. Wydłużył się jednak do 7 dni, ze względu na termin odlotu do Djanet. Nie nudziliśmy się jednak, zwiedzając miasta na obrzeżach M´Zabu (Guerara – 140 km na płn. wsch. od Ghardai i Metlili Chaamba – 30 km na pd. zach.). Mieszkańcy tych dwóch miast, należących formalnie do Związku Mozabickiego, są o wiele bardziej otwarci, łatwo wpuszczają do meczetów i zapraszają do domów. Autobusy do nich odchodzą z przystanków po obu stronach mostu, w pobliżu głównego dworca w Ghardai. Wybraliśmy się też do oazy El Golea, położonej już na granicy Wielkiego Ergu Zachodniego. Z tej oazy, nawadnianej ze studni artezyjskich, pochodzi znana w całym kraju butelkowana woda. W El Golea (Meniaa) jest najstarszy na Saharze kościół katolicki (z lat 20. XX w., praktycznie nie otwierany), przy którym złożono prochy słynnego misjonarza Tuaregów, ojca Karola de Foucauld (zamordowanego w Tamanrasset w 1916r. i beatyfikowanego przez papieża Benedykta XVI w listopadzie 2005 r.) Nad oazą wznosi się na skale malowniczy, zrujnowany ksar z XIII w., z którego tarasów wspaniale widać oazę i piaszczyste diuny na horyzoncie.

Noc z 7 na 8 maja

Wreszcie doczekaliśmy się mającego nastąpić odlotu do Djanet. Na lotnisko pojechaliśmy minibusem do Metlili Chaamba, a od skrzyżowania podeszliśmy 1 km do niewielkiego lotniska. Samoloty na tych tarasach, ze względu na upał, latają tylko w nocy i tylko raz w tygodniu. Po kilku godzinach oczekiwania usłyszeliśmy, że samolot – który z Algieru już przyleciał – nie odleci dalej do Djanet z powodu złych warunków atmosferycznych (burza piaskowa). Popatrzyłem na roziskrzone gwiazdami niebo i nie uwierzyłem w te tłumaczenia. U obsługi lotniska gwałtownie domagałem się odlotu (przy stracie tygodnia cały nasz plan pobytu na pustyni byłby niewykonalny). W końcu jednak uznano widocznie, że koszt utrzymania – i nocowania nas przez tydzień byłby wyższy od ceny biletu i samolot wystartował. Współpasażerowie gratulowali mi determinacji. Jak się później okazało, problemem była nie burza piaskowa ale nieopłacalność lotu (12 pasażerów miejscowych i nasza czwórka – zupełny brak turystów!). Był to jedyny dramatyczny moment na całej trasie, która poza tym przebiegała sprawnie i bez zakłóceń.

8 maja

Na lotnisku w Djanet czekał już na nas, owinięty w czarny tuareski zawój, Mohammed, szef miejscowego biura turystycznego „Mahatour”, do którego wysyłaliśmy maile z Polski. Zawiózł nas swym samochodem do zeriby (hotel, zresztą jedyny) w odległym o 30 km miasteczku. Tam ustaliliśmy warunki wyprawy na płaskowyż Tassili – nasz główny cel w Algierii. Za sześć dni pobytu (transport do podnóża płaskowyżu, noclegi w wypożyczonych namiotach, transport bagażu na osiołkach, prowadzonych przez 2 poganiaczy, opieka przewodnika na całej trasie: wyżywienie mieliśmy własne) zapłaciliśmy po 135 Euro od osoby (po targach). Od brodatego burmistrza Djanet, w biurze Parku Narodowego Tassili, uzyskaliśmy zezwolenie na wjazd do parku.v

9 maja

Pierwszą noc spędziliśmy u podnóża płaskowyżu, a rankiem weszliśmy na jego krawędź (różnica wysokości 800 metrów, podejście ok. 3 godziny), oglądając po drodze zapierające dech widoki na skaliste wzniesienia i kaniony. Po osiągnięciu krawędzi teren stał się w miarę równy (choć wcale nie płaski) ale mocno wyboisty. Okazało się, że pustynia to nie tylko morze piasku ale i rozległe przestrzenie kamieniste, usiane najróżniejszego kształtu skałami, wąwozami czy przesmykami. Nasz tuareski przewodnik, paradujący w bordowym zawoju nie znał zupełnie nie tylko francuskiego ale i arabskiego (tylko tuareski). Jako doświadczony guide bezbłędnie jednak nas doprowadzał do kolejnych obiektów, sobie tylko znanymi ścieżkami i przejściami. Na Tassili nie ma żadnego oznakowania, drogowskazów, jakichkolwiek informacji. Trudno było uwierzyć w opowieści naszych poprzedników, którzy byli tu „na dziko”, niosąc na swych barkach wyżywienie i picie na dziesięć dni i dysponując tylko kompasem i niezbyt dokładną mapą. Płaskowyż Tassili słynie na całym świecie z malowideł naskalnych będących na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Liczą sobie niekiedy osiem tysięcy lat i przedstawiających prehistorycznych ludzi i ich bóstwa czy sceny z polowań. Poszczególne stanowiska pochodzą z różnych okresów, należą do różnych stylów. Z trzech głównych rejonów (Tamrit, Sefar, i Djebarren) zobaczyliśmy dwa pierwsze. Niektóre rysunki przywodzą na myśl kosmitów. Przedstawione tam zwierzęta (słonie, żyrafy) świadczą, że kiedyś na miejscu dzisiejszej Sahary była sawanna. Był maj, więc temperatury na pustyni były znośne (ok. 25-30°C) a poranki chłodne. Na szczęście nie spotkaliśmy skorpionów, choć węże widzieliśmy (podobno jadowite). Poganiacze osłów w swych sagankach podgrzewali nasze konserwy, bezpłatnie udostępniając bardzo słodką herbatę ziołową. Chyba jeszcze większe wrażenie niż malowidła naskalne, wywarło na nas niezwykłe bogactwo kształtów skał, w których labiryntach łatwo się zgubić – jeden z bardzo wysokich wąwozów nazywany jest w przewodnikach Manhattanem (i słusznie!). Dodatkową atrakcją płaskowyżu są nieliczne guelty (małe zbiorniczki wodne, w samym środku pustyni, na temat ich pochodzenia są różne teorie). Piliśmy z nich (po przegotowaniu!) wodę, w niektórych nawet kąpaliśmy się. Położenie guelt niekiedy decydowało o wyborze miejsca noclegu. Po zakończeniu eskapady na płaskowyż Tassili przelecieliśmy samolotem do Tamanrasset, gdzie znów czekał na nas szef Mahatour. Tym razem rozmieścił nas w dwóch jeepach (dwoje z nas wracało do Polski już 16 maja) na wyprawę w góry Hoggar. Za trzydniowy objazd tych skalistych pustkowi, ze słynnym płaskowyżem Assekrem jako główną atrakcją, zapłaciliśmy również 135 Euro od osoby. Przedtem jednak dwa dni odpoczywaliśmy w przyzwoitym hotelu „Ilamane” w Tamanrasset (najtańszy hotel w mieście, 10 USD/os. – pustynia jest o wiele droższa niż północ!). Ulice w Tam (jak w skrócie globtroterzy nazywają to miasto) nie są już tak barwne jak przed laty, jednak i teraz widzi się na nich grupy Tuaregów w barwnych zawojach (dominuje kolor niebieski!). Zwiedza się tu Muzeum Etnograficzne (jest tam namiot tuareski z pełnym wyposażeniem) oraz słynny bordż (zameczek z gliny), wzniesiony na początku XX w. przez ojca Karola de Foucauld, misjonarza Tuaregów, który w 1916r. poniósł tu (z ich ręki) śmierć męczeńską. Jest tam poświęcone mu muzeum, z oryginałem (?) unikatowego słownika tuaresko – francuskiego opracowanego przez zakonnika. W restauracyjce przy Hotelu Ilamane można zjeść dania tuareskie (po cenach nieznacznie tylko wyższych niż na północy). Wyżywienie w Algierii jest tanie – za 3-4 USD można dobrze zjeść! Odwiedziliśmy też bazar, który jednak wiele stracił z dawnej atrakcyjności. Widzieliśmy tam handlarki z Mali i Nigru, które jednak na widok aparatu fotograficznego odwracały się. Wiedzieliśmy już przedtem, że do Tam-u doprowadzono asfaltowaną trasę transsaharyjską z Algieru przez Ghardaję. Z ciekawości wybraliśmy się na dworzec autobusowy, choć mieliśmy bilety lotnicze. Okazało się, że na trasie z Ghardai do Tam kursują już minibusy (dwa na dobę, podróż trwa 22 godziny, przejazd ok. 20 USD). Na zapytanie czy cudzoziemcy nie są już zawracani przez policję z trasy i zmuszani do przelotów, odpowiedziano że już nie. Natomiast do Djanet wciąż nie ma dobrej drogi. Istniejące, prowadzą przez wertepy, a na przejazd konieczne jest zezwolenie.

18–20 maja

Wyboistymi drogami udajemy się jeepem w głąb gór Hoggar. Z lewej strony mijamy znaną z pocztówek stożkowatą turnię Ihaghene (1852 m npm). Zatrzymujemy się przy gueltach Imlaouene (wśród skał) i Afilale (maleńka oaza z interesującą florą). Przy górze Akar Akar oglądamy ryty naskalne (zupełnie inne jednak od tych z Tassili). Dojeżdżamy do obozowiska nomadów na przełęczy Tin Teratimt, gdzie oglądamy okazałe iglice skalne i pijemy mleko wielbłądzie (kwaśne!). Wreszcie docieramy do podnóża płaskowyżu Assekrem, gdzie jest baza turystyczna ze skromnym (lecz drogim) hotelem i restauracją. Rozbijamy namioty. Ścieżka biegnąca zakosami pod górę doprowadza nas do pustelni Karola de Foucauld (z kaplicą i domkami dla mieszkających tu trzech zakonników). Stąd ogląda się słynne zachody i wschody słońca nad górami Hoggar a w oddali – najwyższy szczyt Algierii Tahat (2 918 m npm). W czasie naszego pobytu z powodu wiatru i mgły widoczność była ograniczona. Mulut, nasz tuareski kierowca, odziany w szary zawój, który przez trzy dni bezkolizyjnie wiózł nas swoim jeepem, pokazał nam jeszcze kilka zerib (wzniesionych z trzciny zagród tuareskich), skalisty wąwóz Tigert, a przede wszystkim zdumiewające w środku pustyni wodospady Tamekrest, spadające kilkoma kaskadami z gniazda skalnego. Po zakończeniu objazdu Mulut zawiózł nas na lotnisko w Tamanrasset, skąd mieliśmy odlecieć do Oranu. Okazało się jednak, że nie było wystarczającej liczby pasażerów i kazano nam lecieć z przesiadką w Algierze. Po dziesięciu dniach spędzonych na pustyni wróciliśmy do cywilizacji. Oran za czasów francuskich był pięknym miastem, z bogatym życiem naukowym (uniwersytet) i kulturalnym (dwa teatry). Po ucieczce Francuzów i po ostatniej wojnie domowej (tu toczyły się najcięższe walki) jest bardzo zaniedbany, a na eleganckim kiedyś Place d´Armes, przy którym stoją secesyjne budowle teatru i ratusza, widać dziury i stosy śmieci. Oran był jedynym miastem, w którym hotelarz (Hotel „Alhambra” przy Place Sidi Blal, 6 USD) ostrzegał nas przed bandytami i kieszonkowcami. Podejrzanych typów (podobno nielegalnych emigrantów) istotnie tu nie brakowało, zwłaszcza na Dolnym Mieście u stóp góry Santa Cruz. Na górze tej stoi bazylika Matki Bożej (zwykle zamknięta, otworzył nam ją żołnierz), a jeszcze wyżej zamek zbudowany przez Hiszpanów w XVII w. Wjechaliśmy na górę taksówką (4 USD), bo miejsce to uchodzi za jedno z niebezpiecznych w Oranie – obecnie zamku pilnują żołnierze. Widok sprzed bazyliki wspaniały. Innym miejscem wartym odwiedzenia są ogrody przy pałacu Deja (zdewastowany), również z pięknym widokiem na port i góry. Niestety nie natrafiliśmy na żadne ślady po Camusie i jego „Dżumie”.

22–23 maja

Kolejnym punktem na trasie było miasto Tlemcen (w pobliżu granicy z Marokiem). Można je nazwać „algierskim Krakowem”, bo jest tam tyle starych meczetów (sięgających VIII w. w stylu marokańskim), ile starych kościołów w Krakowie. Miejsca, które trzeba koniecznie zobaczyć to Wielki Meczet (przy głównym placu), ruiny średniowiecznej Mansury (na przedmieściu) i położone na obrzeżach miasta sanktuarium Sidi Boumedienne (koronkowe meczety i grobowce). Fotografowanie wnętrza meczetów wymaga zgody imama.

25 maja

Dalekobieżnym autobusem (całodzienna jazda) przerzucamy się w okolice Algieru. W Blidzie przesiadamy się na minibus do Cherchell (znany za czasów francuskich). Są tu dwa piękne muzea archeologiczne (słynny posąg Apollina), elegancki plac ocieniony kilkusetletnimi drzewami, schronisko młodzieżowe, gdzie nocleg kosztuje dwa dolary, przede wszystkim zaś plaża (nareszcie!!!).

26 maja

Znacznie lepsza, szeroka i długa plaża znajduje się w położonej bliżej Algieru Tipasie, opiewanej przez Camusa. Są tu chyba najładniej położone w Algierii ruiny rzymskie (w egzotycznym parku, na tarasach nadmorskich gór). Stąd też można dojechać (minibus do Sidi Rached plus taksówka) do najbardziej okazałego w Algierii grobowca numidyjskiego Kbor Roumia, wzniesionego w II w. p.n.e. (na planie koła, o średnicy 64 metry i wysokości 40 metrów).

27 maja

Cały dzień spędzamy na zasłużonym odpoczynku na eleganckiej plaży w Tipasie. Wieczorem dojeżdżamy do Algieru. Odnajdujemy tam nasz hotel „Tunis”.

28 maja

Wyjeżdżamy autobusem (sprzed hotelu „Safir”) na lotnisko.

29 maja

Ze względu na strajk Alitalii wracamy do kraju dopiero po kilkudziesięciu godzinach.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u