Afryka Zachodnia 2012

Togo – Benin – Ghana – Burkina Faso

Danuta Wojciechowska

Termin: 14 .03-12.04 2012
Trasa: Lome – Quidah – Togoville- Porto Novo- Cotonou – Accra– Akosombo – Cape Coast – Kakum National Park – Elmina – Kumasi – Tamale – Larabanga- Narodowy Park Mole – Bolgatanga – Navrongo- Po – Tiebele – Ouagadougou – Bobo-Dioulasso  – Banfora ( Pics de Sindou – Lac de Tangrela– Cascades de Karfiguéla ) –Dori – Gorom Gorom – Koupela – Kande – Vallee des Tamberma- Atakpame – Kpalime – Lome
Waluta
W Togo, Beninie i Burkina Faso jest ta sama waluta – frank środkowoafrykański(CFA). W przypadku franków w Togo i Beninie istotne były nominały, im mniejsze, tym gorszy kurs. 1 euro – 658 CFA .W Ghanie niezależnie od nominału banknotu , kurs jest taki sam : 1 euro-2,22 Ghanaian cedi(GHC), 1 cedi=100 pesewa. Walutę można wymieniać w bankach lub biurach wymiany, w Ghanie w Forex bureau, w Burkina w Western Union.
Język
W Ghanie językiem urzędowym jest angielski, a w pozostałych krajach francuski .
Zdrowie
Obowiązkowo należy zaszczepić się przeciw żółtej febrze, gdyż konieczna jest żółta książeczka z ważnym szczepieniem, którą czasami sprawdzają na granicy. Od nas jej nie wymagano. Szczepienia wykonuje się w Sanepidzie. Zalecana jest profilaktyka antymalaryczna. We wszystkich krajach występuje wysokie zagrożenie zachorowania na malarię. Kupuję więc w Paryżu spray przeciw komarom Insect Ecran z zawartością DEET (12 euro), spray p/ komarom do odzieży Biovectrol – 9,90 euro. Profilaktycznie stosuję malarone. Mam też moskitierę. Wydawało się, że nie ma komarów, zdarzały się pojedyncze, a jednak osoby z którymi byłam mimo stosowanej profilaktyki zachorowały na malarię. Należy pić wodę butelkowaną i myć zęby też w takiej wodzie lub w przegotowanej. My piliśmy najczęściej popularną we wszystkich tych krajach wodę w woreczkach , sprzedawaną na ulicach , gdyż była zimna, tania i łatwo dostępna. Nie jest ona dokładnie przebadana ale nie mieliśmy żadnych problemów żołądkowych. W sytuacjach ekstremalnych, gdy nie mieliśmy wody, do jej uzdatniania stosowaliśmy Micropur firmy Katadyn.
Transport
W Ghanie z łatwością można podróżować środkami komunikacji publicznej. Najpopularniejsze są autobusy Towarzystwa Metro Mass , tanie ale z wąskimi siedzeniami, wyróżniające się pomarańczowym kolorem oraz Sieć rządowa STC komfortowa, ale droga. Bardzo popularne i niezbyt drogie są bardzo liczne taksówki i taxi zbiorowe w miastach i na trasach międzymiastowych. W stolicy Ghany, Akrze jeździmy taksówkami, są one tanie, 4-5 cedi za długi przejazd. Do różnych miejscowości jeżdżą też tro tro- rodzaj minibusów, które odjeżdżają dopiero, gdy są pełne. W Burkina Faso również łatwo podróżuje się transportem publicznym. Jest wiele sieci autobusowych dobrze zorganizowanych tj. Rakieta i mniej komfortowy STAF. Każde towarzystwo dysponuje własnym dworcem (gare routière), a w stolicy Ouaga ta sama firma ma wiele dworców, z każdego z nich autobusy odjeżdżają do innych miast. W Burkinie najlepiej kupować bilet z jednodniowym wyprzedzeniem, zaleca się także przyjście ok. 0.5 godz. wcześniej przed odjazdem autobusu, gdyż wyczytywana jest lista pasażerów, którzy zakupili bilet wg której należy zajmować miejsca. W Togo i Beninie najbardziej rozpowszechnione są moto-taxi. Są najpraktyczniejszym, najszybszym i najbardziej ekonomicznym sposobem przemieszczania się w miastach, ale bywają niebezpieczne. We wszystkich tych krajach popularne są mikrobusy z 16-20 miejscami, z cenami ustalonymi oficjalnie. Są one regularne i dosyć szybkie, krążą we wszystkich kierunkach, ale zanim odjadą musi zebrać się komplet pasażerów, co niekiedy trwa długo. Do odległych wsi położonych na uboczu kursują taxi-brousse, częściej w dni targowe, wtedy zazwyczaj są zapełnione. Przy stanowiskach autobusowych i w bagażnikach bagaże narażone są na zakurzenie, dobrze mieć pokrowiec.
Inne praktyczne informacje
W miastach Ghany okresowo wyłączany jest prąd na kilka godzin na zmianę w różnych elektryczne: typ D, typ G (typ angielski, z trzema bolcami), przełączniki można kupić za 2 c. Burkina wg mnie jest najgorszym krajem pod względem natrętów zaczepiających w miejscach turystycznych i za wszystko, nawet pokazanie czegoś, co jest w zasięgu wzroku, oczekujących zapłaty. Nie sposób się od nich odgonić. A już prawdziwe tortury przechodzi każdy, kto zna perfekt francuski i zacznie z nimi przypadkową rozmowę , która nie ma końca.
Jedzenie
Kupowaliśmy je na ulicy, u kobiet, które wystawiały na stołach duże aluminiowe garnki z gorącymi potrawami , tj. ryż, makaron, różne sosy, kawałki mięsa, ryby lub oryginalne fufu (biała, kleista kula z manioku, niezbyt smaczna). Za każdy składnik płaci się oddzielnie. My kupując, najpierw zaglądaliśmy do garnków, wskazywaliśmy na potrawę, a potem wymienialiśmy sumę CFA, za jaką chcemy zjeść z danego garnka. Tego typu jedzenie zawsze można było kupić wieczorem i niekiedy do południa, ale nie przez cały dzień. W środku dnia gary wystawiano czasami przy bazarach. W Beninie jedzenie jest droższe niż w Togo.
Swoją przygodę z Afryką Zachodnią rozpoczęłam od Lome, stolicy Togo. Nie miałam czasu na wcześniejsze załatwianie wiz, a wizę do Togo mogłam otrzymać w Ambasadzie Togo w Paryżu w ten sam dzień. Wystarczyło rano złożyć paszport, zdjęcia, potwierdzenie rezerwacji hotelu i wniosek wizowy, a już po południu mogłam odebrać wizę wielokrotną za 50 euro. Wprawdzie na lotnisku w Lome można było otrzymać wizę, ale przed wyjazdem nie miałam stu procentowej pewności, a poza tym obawiałam się, że linie lotnicze również nie będą o tym przekonane i mogłyby odmówić mi lotu bez wizy. Poleciałam więc EasyJetem z Krakowa do Paryża, tam przenocowałam, przy okazji odświeżyłam trasę do najciekawszych miejsc w Paryżu. Bilet z Paryża do Lome i z powrotem, z przesiadką w Addis Abeba, w Etiopii kosztował 655 euro. Dzień 1. Na lotnisku w Lome ląduję o 12.30. Wymieniam 20 euro( 1 euro – 658 CFA- jest to bardzo dobry kurs, warto wymienić większą sumę). Stąd za 700 CFA kierowca motorka dowozi mnie do prywatnej Auberge de Lafam, wcześniej zarezerwowanej przez internet, 1,5 km od targu fetyszy voodoo(12 euro /2os). Tu dołączam do dwójki znajomych, którzy przyjechali kilka dni wcześniej i zdążyli się już rozgościć w pokoju z wentylatorem, z łazienką na korytarzu . Na miejscu można płacić 6.000 CFA/2os. Do centrum jest strasznie daleko i trzeba jechać moto-taxi. Niemile wspominam pobyt tam, gdyż właściciel za wszelką cenę chciał oferować płatne usługi, a gdy nie daliśmy się, wykorzystał sytuację, że w starych drzwiach złamał się zużyty klucz i zażądał zapłaty. Jak najszybciej jedziemy taksówką do Ambasady Ghany(1500 CFA). Aby tam dojechać, przejeżdżamy całe miasto, pokonując w ostatnim odcinku, piaszczystą i wyboistą drogę, taką samą wokół ambasady(niestety czynnej tylko do 14.00.) Do centrum wracamy pieszo, mijając jezioro zatrzymujemy się w ciastkarni z przepysznymi croissantami(100CFA).Dochodzimy do pięknej, szerokiej, piaszczystej plaży z palmami, ciągnącej się wzdłuż ruchliwej ulicy i spacerujemy, przyglądając się z daleka biesiadującym tam ludziom. Wieczorem wracamy moto taxi (700 CFA) do auberge. Moto taxi jest najpopularniejszym środkiem komunikacji w stolicy, tanim, szybkim. W Lome motorki zabierają tylko 1 osobę. Dzień 2. Rano znów jedziemy do ambasady Ghany, tym razem moto taxi(700/os.) Wiza kosztuje 20 000CFA, ale niestety tylko dla rezydentów. Trzeba być zameldowanym w Togo co najmniej 15 dni. Urzędniczka radzi, abyśmy spróbowali na granicy. Moto taxi dojeżdżamy do centrum(400CFA), aby obejrzeć Pomnik Niepodległości i zwiedzić Muzeum Narodowe, znajdujące się z prawej strony budynku kongresowego, usytuowanego naprzeciw pomnika. Muzeum jest nieduże, ale ciekawe. Zmierzamy w kierunku potężnego bazaru, zaglądając po drodze do sklepów Artizana z różnorodnymi maskami i wyrobami tutejszych artystów. Bazar jest ogromny. Wchodzimy od strony kościoła, krążąc w labiryncie zatłoczonych dróżek z różnorodnymi sektorami, niezwykle barwnymi, którym koloryt nadają nie tylko wyłożone towary ,tj. odzież, ryby, warzywa, owoce, nasiona, ale także sami handlarze. Ceny są bardzo niskie. Stąd moto taxi(700) jedziemy na Marche des Feticheurs -targ fetyszy voodoo. Targ jest na niedużym, odkrytym, kwadratowym placu, ogrodzonym siatką, wokół której w rzędach, w sposób zadziwiająco uporządkowany, ułożone są różne części martwych zwierząt, niektóre wręcz przerażające , tj. włosy, paznokcie, pióra, czaszki małp , suszone szczury , kameleony, węże, skrzydła ptaków, a nawet głowa słonia i zmumifikowane małpy. Całość widoczna jest z dróżki obok, a przy wejściu, elegancko ubrany po europejsku mężczyzna pobiera opłatę za wstęp w wysokości 5 000CFA. Oczywiście fetysze można kupić, można robić zdjęcia, mogą być one nawet pobłogosławione przez szamana. Czysta komercja. Wracamy pieszo na naszą kwaterę, bo to tylko 1,5 km . Wstępujemy jeszcze do kafejki internetowej(1 godz.-300CAF). Dzień 3. Opuszczamy albuerge i z bagażami jedziemy moto taxi do granicy z Ghaną, to tylko 10 min. od centrum, a budynek graniczny leży tuż przy plaży. Na granicy szef chce nam dać wizę tranzytową na 48 godzin, którą można przedłużyć w Akrze, ale niestety jest piątek i nie zmieścimy się w czasie, a za przekroczenie terminu grozi wysoka kara. Urzędnik proponuje nam więc wizę na miesiąc za 150 USD, taka jest oficjalna cena. Wydaje nam się to za drogo i zmieniamy plan. Wracamy znów na stronę Togo i podjeżdżamy moto taxi na przystanek, skąd odjeżdżają zbiorowe taxi w kierunku jeziora Togo. Kierowca chce nas wysadzić przy głównej drodze , na wysokości szutrowej drogi, prowadzącej do jeziora, ale stąd jest jeszcze kilka km . Godzi się jednak dowieźć nas do jeziora za dodatkową opłatą 500CFA. Z brzegu jeziora widać wioskę Togoville, trzeba tam jednak dopłynąć pirogą, której właściciel zażyczył sobie od nas po 2000CFA. Ponieważ znamy cenę od osób, które właśnie wróciły ze wsi, upieramy się na 500CAF. Oczekiwanie zabiera nam sporo czasu, jednak ostatecznie płyniemy za 500 w jedną stronę, wraz z kilkoma innymi osobami, a za następne 500 wracamy. Bagaże główne zostawiamy przy jednym ze straganów i udajemy się do kościoła Notre Dame du Lac. Kościół rzymskokatolicki położony jest nad jeziorem, a w nim znajduje się cudowna figura Matki Boskiej , przypominająca o cudzie , kiedy to Maryja ukazała się miejscowemu rybakowi. Przed kościołem wystawiona jest łódka, o której mówią, że płynął nią papież Jan Paweł II, który odprawiał tu mszę. Togoville jest przede wszystkim głównym centrum praktyk voodoo w Togo, jest tam dom wodza wioski. Do głównej drogi wracamy taksówką, którą akurat zamówiła jakaś miejscowa i dzięki niej płacimy tylko 500CAF. Taksówki i motorki czekają na chętnych niedaleko brzegu, ale są drogie. Najlepiej więc trochę poczekać i dołączyć do innych. Przy głównej drodze zatrzymujemy zbiorową taxi do granicy Beninu(700CFA).Na granicy kupujemy wizę tranzytową za 10.000CFA dołączając 1 zdjęcie. Zbiorową taxi jedziemy do Quidah(1500CFA), mijając na trasie Grand Popo, z jego pięknymi plażami nad Zatoką Gwinejską. W Quidah znajdujemy nocleg w czystej i przytulnej Auberze Ermitage 2, blisko głównej drogi, lecz w bocznej, małej uliczce(6000/2 os. z łazienką i wiatrakiem). Duża tablica informacyjna o hotelu, wystawiona jest przy drodze prowadzącej do centrum, po jej lewej stronie. Właściciel spryskuje pokój aerozolem p/komarom, a my rozkładamy moskitierę, chociaż komarów nie widać. Przechadzamy się po okolicy. Przy drodze ustawione są stoły z balonami do wina i butlami po różnych napojach, napełnione benzyną i olejem. Stanowią one rodzaj stacji benzynowych dla podjeżdżających tu motorków. Kupujemy jedzenie na ulicy u kobiet, sprzedających gorące potrawy w garnkach wystawionych przy drodze. Zaglądamy do środka i wybieramy makaron z sosem( 200CFA), kawałki baraniny(500CFA) i małe kawałki ryby. Każdy kawałek kosztuje 200, a większy 300. Obok kupujemy banany, papaje, arbuzy, a do picia coca colę(450CFA), wodę w woreczkach(25CFA) i butelkowaną(1,5l -500CFA). Dzień 4. Udajemy się do centrum wymieniając pieniądze w aptece, gdyż jest sobota i banki są nieczynne. Kurs taki jak w banku. Posilamy się bagietką z gorącym mięsem i warzywami w środku(1500CFA-drogo, bo w kawiarence, ale w dzień trudno znaleźć cokolwiek do jedzenia, gdyż gar -kuchnie wystawiane są na ulicach dopiero wieczorem).Odwiedzamy świątynię pytonów, mieszczącą się naprzeciw kościoła katolickiego. Za wstęp płacimy 1000 i dodatkowe 1000 za robienie zdjęć. Miły pan oprowadza nas po niezbyt dużej świątyni voodoo, omawiając cały pogański rytuał, aż w końcu dochodzimy do najciekawszego miejsca, gdzie na podłodze, ku naszemu przerażeniu wije się dziesiątki pytonów, a przewodnik całuje je i głaszcze, a potem układa na nasze szyje, abyśmy zrobili zdjęcia. Stąd wyruszamy motorkami na 4 km Drogę Niewolników, na końcu której, tuż przy wybrzeżu, znajduje się brama symbolizująca koniec drogi lądowej dla porwanych. Na trasie ustawione są liczne figury bożków, pokaźnych rozmiarów. Jest to odcinek, który po raz ostatni na swoim kontynencie przeszli czarni niewolnicy, wypływający stąd przymusowo i bezpowrotnie do Ameryki. Z lewej strony bramy znajduje się budynek z białą flagą voodoo, a nieco dalej, po prawej stoi krzyż. Spacerujemy po szerokiej, piaszczystej , ale pustej plaży, zaczepiani jedynie przez sprzedawców masek i różnych lokalnych pamiątek, które powystawiane są tu na straganach. Ceny całkiem przyzwoite, zwłaszcza masek. Tymi samymi motorkami jedziemy do Świętego lasu, który jest zadrzewionym parkiem z rozmieszczonymi tam posągami bóstw voodoo, m.in. króla, którego dusza zgodnie z pogańskimi wierzeniami, zamieszkała w potężnym drzewie, rosnącym obok. Z parku jedziemy do hotelu po bagaże, a następnie, z głównej drogi, zatrzymaną zbiorową taxi do Cotonou, gdzie przesiadamy się do innej, jadącej do Porto Novo. W Porto Novo motorkiem za 400 CFA jedziemy do hotelu Malabo”Ayikpevi”,(6000CFA), niedaleko laguny Nakoue, miejsca skąd odpływają pirogi do wioski Ganvie. Właściciel dodatkowo spryskuje silnym aerozolem, po którym wszystkie komary padają, ale jest ich niewiele. Dzień 5. Motorkiem, za 100CFA podjeżdżamy do miejsca, skąd odpływają łódki. Ludzi jest sporo, gdyż jest niedziela ; kobiety w przepięknych kolorowych strojach, z ozdobnymi chustami na głowach wyglądają dostojnie. Co ciekawe, pary małżeńskie mają identyczne stroje , a kobiety różni jedynie pięknie związane nakrycia głowy z tego samego materiału, co cały strój, niekiedy jakieś świecidełko. Wszyscy czekają w kolejce .Nam usiłują wcisnąć przejazd prywatną łódką za 6000CFA .Czekamy cierpliwie na zbiorową pirogę i płacimy po 150CFA. Płyniemy kanałami przez ok. 1 godz. i wysiadamy na czwartym, a zarazem ostatnim przystanku. Wchodzimy w głąb wioski , w której domy zbudowane są na wysepkach między kanałami lub na palach wbitych w dno płytkiego jeziora. Wokół nas pojawia się mnóstwo dzieciaków, które błyskawicznie znikają na widok aparatu fotograficznego. Obok domostw liczne czarne świnie. Wracamy łódką razem z tubylcami, którzy odwiedzali swoich krewnych lub uczestniczyli we mszy w kościele. Bezpośrednio po powrocie jedziemy motorkami do centrum Porto Novo, zwiedzamy Muzeum de Silva, pokazujące historię Beninu i związki afro-brazylijskie, mijamy plac ze statuą pierwszego króla Porto Novo, także kościół w stylu brazylijskim, obecnie meczet. Przechodzimy przez pasaż, gdzie przy rozstawionych ,długich stołach ucztują odświętnie ubrane kobiety w swych kolorowych strojach. Z ulicznych garów wybieramy pyszne kawałki ryby, aby się posilić. Ryby smażone, wędzone, gotowane są tu bardzo popularne. Motorkiem wracamy do hotelu, aby zabrać plecaki i od razu podjeżdżamy do głównej drogi, w kierunku Cotonou, gdzie wsiadamy do minibusa. W Cotonou wysiadamy na ostatnim przystanku, idziemy przed siebie jeszcze ok. 1 km, skręcając przy głównym skrzyżowaniu ze światłami w lewo i po ok. 300 m znajdujemy hotel.(po przeciwnej stronie szerokiej ulicy jest serwis Hondy).Wchodzimy na górę po bardzo krętych schodach(pokój 2 os. z wiatrakiem, łazienką i wc-6000CFA). Wieczorem spacerujemy po centrum. Tu jemy pyszne mięso jagnięce bezpośrednio krojone z całej sztuki gotowanego zwierzęcia(500CFA-mała porcja). Dzień 6. Jedziemy motorkiem do biura Imigracyjnego, położonego niedaleko portu, po wizę Beninu. Wiza kosztuje 12.000CFA, ale ponieważ my przekroczyliśmy dopuszczalny termin ważności wizy tranzytowej, otrzymanej na granicy, czyli 48 godz. , a na tłumaczenie, że przekraczaliśmy granicę w piątek, a przez week-end biuro było nieczynne, urzędnik oświadcza nam, że musielibyśmy płacić karę za nielegalny pobyt, więc w sumie wiza kosztowałaby 50 000CFA. Usłyszawszy to, odechciewa nam się wizy i postanawiamy pochodzić jeszcze trochę po centrum, a potem udajemy się na bazar, niedaleko naszego hotelu, skąd odjeżdżają zbiorowe taxi w kierunku granicy z Togo(2000CFA). Na granicy drżymy ze strachu, aby nie kazano nam płacić za przekroczenie ważności wizy, ale celnik jest miły, wbija pieczątkę i uśmiechając się tylko dodaje, że byliśmy trochę za długo. Po drugiej stronie granicy inną zbiorową taxi odjeżdżamy do Lome(1000CFA) i wysiadamy przy wielkim bazarze. W głębi bazaru, przy jednej z bocznych dróżek znajdujemy hotel Foyer des Ivoiriens, w którym nocują handlarze z Wybrzeża Kości Słoniowej. Pokoje są duże, wygodne, z łazienką, papierem toaletowym , a nawet mydłem(8500CFA/2 os.), ładne podwórko, obok bazar. Dla nas takie usytuowanie to prawdziwy raj. Możemy tu zjeść pyszne mięso z ryżem, kupić tanie arbuzy, avocado, banany i przepyszne gorące, smażone przy nas małe pączki, które kupujemy wielokrotnie, ilekroć przechodzimy obok, za każdym razem minimum 10 sztuk. A wszystko jest tu bardzo tanie, znacznie tańsze niż w Beninie. Dzień 7. Rano motorkiem jedziemy do pobliskiej granicy z Ghaną(200CFA).Liczymy na to, że kupimy tu wizę tranzytową i przedłużymy ją w Akrze. Dziś jest inny boss, który uznał, że wiza tranzytowa jest po to, aby tylko przejechać kraj, co jest niemożliwe w ciągu 48 godz. a nie żeby ją przedłużać. Jeśli chcemy przekroczyć granicę musimy kupić zwykłą wizę. Choć cena jest przerażająca, nie mamy wyjścia. Kupujemy wizę na miesiąc i płacimy 120 euro lub jak kto woli 150 USD. Taka jest cena oficjalna, wywieszona na tablicy. Granica w Ghanie jest mocno skomputeryzowana, a celnicy bezwzględni i rygorystyczni, w porównaniu z prymitywnymi przejściami w Togo, czy Beninie. Pieniądze wymieniamy w banku, znajdującym się zaraz za granicą, po lewej stronie drogi, dobry kurs , niezależnie od nominału banknotu, lepszy niż oferują handlarze waluty na granicy, 1 euro -2,22 Ghanaian cedi(GHC). Na granicy handlarze walutą chodzą z potężnymi plikami banknotów i można u nich wymienić dowolną walutę. Klimatyzowanym mini-busem, za 11cedi jedziemy do Acry-150 km .Na odcinku kilkudziesięciu km od granicy są kontrole policyjne i sprawdzają bagaże, kiedy już sporo ujechaliśmy, wszyscy wysiadają i wchodzą do budynku custom control, gdzie sprawdzają nam paszporty, a mi nawet zaglądają do ostatniego nagrania na kamerze video i każą wykasować ostatnie ujęcie, chociaż nic szczególnego tam nie było. Dojeżdżamy do Tudu Bus Station w Akrze, kawałek dalej, w bocznej uliczce znajdujemy hotel Yasu, wysoki budynek, widoczny już z głównej ulicy(pokój 2/os. z wentylatorem-28c, a z air conditioner-35 cedi), dalej jest King Court hotel- 35/2os. Kiedy wracamy za chwilę do Yazu, nie ma już wolnych pokoi, ale ok. km dalej, w dróżce obok Standard Chartered bank, znajdujemy duży pokój z wentylatorem, osłoną p/komarową, łazienką za 30c/2os. , w hotelu New Casanowa. Przechadzamy się po barwnym bazarze w pobliżu dworca Tudu. Żywimy się na ulicy. Sprzedają tu gorące mięso z kozy lub cielaka, ucinając spore porcje za 3 c. Dzień 8. Taksówką jedziemy do Ambasady Burkina Faso(4 c).Wizę dostajemy od ręki za 73 cedi. W Forex bureau wymieniamy euro, po b. dobrym kursie 2,24c za 1 euro. Taxi za 5 c. jedziemy na dworzec Tudu, koło naszego hotelu i stamtąd mini-busem udajemy się do Akosombo(ok. 2 godz.-3,80 c). Bilet kupujemy na zatłoczonym bazarze, przed wejściem do busa i czekamy , aż się zapełni. W Akosombo podchodzimy kawałek do biura informacji turystycznej, dotyczącej zapory, aby otrzymać zezwolenie na jej obejrzenie. Biuro czynne jest od 9.00do 15.00. Aby wjechać na zaporę trzeba mieć prywatny samochód, taxi tam nie jeżdżą. Grupy zorganizowane wyjeżdżają zwykle rano. Podjeżdżamy taksówką za 5c, z innymi turystami tylko do ronda, skąd już widać zaporę, ale dla lepszej widoczności schodzimy wąską ścieżką, między krzakami, tuż nad sam brzeg, skąd robimy zdjęcia. Zapora stworzyła największe sztuczne jezioro na świecie, znane jako Jezioro Wolta. Przy rondzie udaje nam się uprosić policjanta, aby zabrał nas bliżej. Z trudem, ale zgadza się, co rekompensujemy mu niewielką kwotą. Do centrum wracamy pieszo obserwując liczne i ogromne termitiery , po obu stronach krętej drogi. Do Akry wracamy mini-busem(3.80 c). Dzień 9. Taxi za 5c. jedziemy w okolice Osu, do zamku Christiansborg, musimy jednak dojść pieszo, gdyż szlaban odgradza drogę, jako że Christiansborg Castle jest siedzibą rządu i są tam biura Prezydenta Ghany. Oglądamy go tylko z zewnątrz, gdyż jest on niedostępny dla zwiedzającyc( nie warto), potem schodzimy na nabrzeże i spacerujemy plażą, aż docieramy do Placu Niepodległości , oglądamy potężny Łuk Niepodległości, stadion i Muzeum Narodowe. Taksówką wracamy do hotelu, a po zabraniu plecaków, także taksówką jedziemy na dworzec Kaneshie, skąd mini-busem odjeżdżamy do Cape Coast(6 cedi,2,5 godz.).Po drodze mijamy duży zamek na wzgórzu. Wysiadamy na ostatnim przystanku, tuż obok katedry metodystów. Tuż za tym dworcem jest fort i plaża z licznymi palmami, a dalej Guest house Baobab, prowadzony przez Niemkę. Pokoje 2 os/25c.,niestety jest week-end i brak wolnych miejsc. Zostawiamy tu nasze plecaki i poszukujemy innego hotelu. Powietrze jest rześkie, czuje się łagodny powiew wiatru od morza. Idąc główną drogą od fortu, w kierunku centrum, dochodzimy do pomnika Kraba, potem w prawo i dalej znajdujemy Haizel Guesthouse- pokój 2os z łazienką i wiatrakiem za 30c.,tylko takie zostały, ale na drugi dzień zwalnia się pokój jeszcze lepszy i tańszy, bo za 20c. i inny gorszy za 15c. Niedaleko hotelu jest dworzec, z którego odjeżdżają mini-busy do Kumasi(o 8 am-10 cedi).Wieczorem rozglądamy się po okolicy, posilamy się jak zwykle na ulicy, zaglądając do wystawionych garnków. Tu dodatkową atrakcją są szaszłyki z mięsa i kiełbaski na kiju po 1c. Ja wstępuję do apteki, przy głównej ulicy Kotokoraba, gdzie pracuje Ukrainka Lena wraz ze swoim czarnym mężem Tomasem. Dzięki niej dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy o okolicy i życiu tutaj. Dzień 10. Rano wyruszamy tro-tro, czyli lokalnym mini-busem z Kotokoraba street w kierunku Kakum National Park(0,5 cedi, ok. 30 km).Wysiadamy kilka km przed parkiem, przy Monkey Forest. Jest to sanktuarium zwierząt mieszkających w parku, prowadzone przez parę Holendrów, mieszkających w Ghanie od 8 lat, którzy nigdy nie byli odtąd w kraju . Przed wejściem wiszą 2 flagi: holenderska i Ghany. Zwierzęta są umieszczone w klatkach lub na ogrodzonym , pagórkowatym terenie otoczonym lasem. Na wzgórze idziemy po schodach, dochodzimy do miejsca, gdzie są żółwie błotne, a obok namioty od wolontariuszy i tu można bezpłatnie przenocować. Jest też bar, jeszcze w budowie. Za wejście i oprowadzenie płaci się 12 c., na potrzeby karmienia zwierząt. Zatrzymujemy kolejne tro-tro i dojeżdżamy pod samą bramę parku(0,5 c).Bilet 1 cedi, ale za przewodnika obcokrajowcy płacą 30 cedi. Park zwiedzamy razem z dużą grupą lokalnej młodzieży, która płaci tylko 2c/os.. Chodzimy po siedmiu chwiejących się linowych mostkach, zawieszonych nad gęstym lasem deszczowym, między drzewami na wysokości 30 m nad ziemią, zabezpieczonych po bokach siatką .Rozbawione dzieciaki mają niesamowitą frajdę, dodatkową, gdy robimy im zdjęcia, które potem oglądają na platformach widokowych, na których można zatrzymać się między kolejnymi mostami i przyjrzeć roślinności. W drodze powrotnej zatrzymujemy się kilka km przed Cape Coast, w Hans Cottage, gdzie na pięknie położonym terenie z hotelem i restauracją, w stawie żyją krokodyle. Przy wejściu na teren, portier żąda 1 cedi, ale wystarczy powiedzieć, że kupi się coś w restauracji i wchodzimy gratis. Kupujemy colę za 2 c., a pani Mary wrzuca do stawu chleb, po czym wyłania się całkowicie odsłonięty, potężny krokodyl, a my przyglądamy się mu i robimy zdjęcia. Do Cape Cost wracamy zatrzymaną zbiorową taxi(1c), gdyż tro-tro są przepełnione i nie zatrzymują się. Jedziemy tro-tro do Elminy(0.75c, 0,5 godz.), rybackiej wioski. Wysiadamy w porcie z mnóstwem łódek, upstrzonych różnokolorowymi szmatami i mijając stragany z rybami i krabami, dochodzimy do malowniczo położonego na skalistym cyplu, dawnego portugalskiego zamku św. Jerzego(wstęp-11c.).Stąd udajemy się na widoczne z daleka wzgórze , gdzie znajduje się fort Świętego Jago zbudowany przez Holendrów (2c.).Warto wspiąć się po schodach, gdyż stąd rozlega się oszałamiający widok na port i całe miasto. Zaglądamy do kościoła katolickiego i kościoła metodystów. Wracamy tro-tro do Cape Coast , wysiadając niedaleko Oasis Resort Hotel, położonego nad samą plażą, wchodzimy do środka(pokoje po 35-50 c). Zaglądamy do zamku. Służył on niegdyś jako obóz przejściowy dla niewolników, których wywożono stąd do Ameryki. Dzień 11. Wyjeżdżamy do Kumasi. Blisko naszego hotelu, obok kliniki, przed godz. 8 .00 odjeżdża klimatyzowany minibus(10cedi).My jednak decydujemy się na pomarańczowy autobus firmy Metro Mass Transit Ltd, odjeżdżający z dworca przy kościele metodystów. Czekamy w bardzo długiej kolejce od godz.8 , przyglądając się ceremonii pogrzebowej w kościele obok. Ale w kasie brakuje już biletów. Autobus przyjeżdża dopiero o 9.30 i cudem udaje nam się odkupić od obsługi bilet za6c,czyli o 2c więcej, ale jedziemy na trzyosobowych siedzeniach, w towarzystwie matek karmiących piersią. Autobus ma przerwę , w czasie której posilamy się w ulicznej gar-kuchni i kupujemy przepyszne , potężne pączki po 50 p. O 14.30 jesteśmy w Kumasi. Pieszo idziemy w kierunku Prezbiterian Guesthause prawie pustą ulicą, może dlatego, że jest niedziela, mijamy pomnik Afrykanina, kościół metodystów, kościół prezbiteriański aż wreszcie docieramy do położonego w bardzo spokojnym miejscu, ok. 5 min od dworca autobusowego dosyć drogiej państwowej sieci STC. Niestety noclegi też bardzo drogie. Najtańszy pokój 2os. bez łazienki kosztował 30 cedi, z TV-35c, a z łazienką-50c. Z hotelu pieszo idziemy obwodnicą w kierunku dworca Alaba, z którego jutro zamierzamy jechać do Tamale, a który usytuowany jest na końcu bazaru Kejetia. Aby tam dojść kierujemy się w stronę wysokiej katedry. Wchodzimy w rejon rozległego, największego bazaru zachodniej Afryki pod gołym niebem, jakim jest Kejetia  Market, przedzierając się między straganami . Jeszcze dalej , za bazarem widzimy budynek willowy i aż trudno uwierzyć, że jest to pałac króla Ashanti i Muzeum Pałacowe Manhyia, gdzie oglądamy pamiątki po ostatnich królach ludu Aszanti, m.in. tron. Kumasi jest bowiem dawną stolicą Kólestwa Aszanti i siedzibą króla Ghany, który obecnie pełni funkcje wyłącznie reprezentacyjne i można go zobaczyć podczas licznych świąt Ashanti.. Rodzina królewska mieszka obecnie w nowoczesnym pałacu, tuż za starym. Cofamy się w dół bazaru, w kierunku Zoo, niedaleko którego na rozległym, zadrzewionym terenie jest Centre of National Culture z modelem wioski Aszanti i ze sklepikami z różnymi wyrobami artystycznymi. Wracając do hotelu przeciskamy się między sprzedawcami i ich towarami i przyglądamy się ludziom Królestwa Aszanti, którzy chodzą poubierani w tradycyjne kente, zwracając uwagę żywą kolorystyką i misternym wzorem poprzecznych, barwnych pasów. Dzień 12. Ok. 9 rano, pojawiamy się na dworcu Akaba na końcu bazaru, gdzie dojeżdżamy taxi za 5 cedi. Akurat stoi duży autobus klimatyzowany, wsiadamy, za bilet płacimy 15 c., siedzenia podwójne, ale czekamy jeszcze 40 min, aż do całkowitego zapełnienia, w przejściach ustawiają plastikowe stołki dla dodatkowych pasażerów, siedzą nawet na schodkach przy drzwiach, mimo że obok czeka już długo na zapełnienie inny autobus klimatyzowany, ale za 20c. Czekając na odjazd posilamy się pysznymi i ciepłymi ogromnymi pączkami(50p).Do Tamale jedzie też autobus z dworca STC, obok naszego hotelu, ale wcześnie o 7am i drogo, bo za 25c, więc nie korzystamy. W Tamale jesteśmy po południu. Taxi jedziemy do Catholik Guesthouse, oddalonego o 3 km od dworca. Można też skorzystać z taxi zbiorowej(0,5c/os), a potem dojść z głównej drogi jeszcze 100 m w bok. Pokój 2os., z łazienką i wiatrakiem- 28 cedi. Wieczorem idąc w kierunku miasta, po prawej stronie ulicy, zatrzymujemy się przy grillu na pyszne mięsko, zamiast korzystać z restauracji hotelowej. Dzień.13. Rano o 6.30 wybieram się na mszę do kościoła katolickiego na terenie guesthouse. Zbiorową taxi , za 0,50 c jadę do dworca przy głównej ulicy. Tu akurat o 8.30 odjeżdża wypełniony autobus do Larabangi, ja idę jednak jeszcze 1 km w głąb miasta na inny dworzec, z którego odjeżdża autobus do Mole NP. Jedyny autobus odjeżdża o godz. 14.00, ale bilet trzeba kupić rano między 6 a 8, gdyż później może nie być miejsc. Kupuję bilet za 5 cedi, plus 1 c. za bagaż. Na poczcie kupuję znaczek za 1 cedi, a naprzeciw niej, na ulicznym straganie, widokówki po 1 c. Idę daleko za pocztę, mijając szkołę i dochodzę do Centrum Kulturalnego, gdzie jest dużo ciekawych wyrobów ludowych i bardzo bogata kolekcja masek. Kupuję dużo różnorodnych masek, płacąc średnio 7 cedi za sztukę. Jeszcze tylko powrót do hotelu po plecak i znów jestem na dworcu. Wsiadanie do autobusu i ładowanie potężnych bagaży do bagażnika trwa 0,5 godz. Autobus ma dłuższy postój w Larabanga, gdzie wysiada większość, wystarczający aby po uzgodnieniu z kierowcą autobusu zatrzymać nadjeżdżający samochód i podjechać niedaleko tutejszego meczetu i krótką chwilę popatrzeć. Jest to jeden z najstarszych meczetów w Afryce Zachodniej, biały, zbudowany został ze zwykłego mułu i z tego powodu każdego roku musi przejść renowację ze względu na zniszczenia spowodowane ulewami w czasie pory deszczowej. Błyskawicznie wracamy do autobusu. O 16.30 jesteśmy przy potężnej bramie do Narodowego Parku Mole. Wszyscy wysiadają z autobusu i kupują bilet wstępu po 10 cedi/os. Po 3 km jazdy jesteśmy w samym sercu parku, gdzie są motele. Na widok cen doznajemy przerażenia. Planowaliśmy wysiąść 2 km przed bramą parku, gdzie jest Savanna Lodge-okrągłe, gliniane, ciekawie pomalowane chaty, widoczne po lewej stronie drogi, w niskich cenach, ale kierowca zapewniał, że dalej też jest motel, nie przypuszczaliśmy jednak że tak drogi. Pokój 2/os. z air conditioner 95cedi, z wiatrakiem 75c, 3/os z wiatrakiem 60c. Na szczęście są też wieloosobowe dormitory(18c za łóżko), oddzielne dla kobiet i mężczyzn, zupełnie puste. Korzystamy z tej ostatniej opcji. Posilamy się w restauracji hotelowej/omlet z 2 jaj-4c.,duża cola-5c./ Dzień 14. Rano o godz. 6.50 zbieramy się przy budynku informacji i z przewodnikiem wyposażonym w karabin i ruszamy na wypatrywanie zwierzyny w 6-osobowej grupie. Obowiązkowo w krytych butach i długich spodniach. Pieszo schodzimy ścieżką do jeziora i okrążając go przyglądamy się zwierzętom, a jest ich tu sporo. Najpierw spotykamy liczne antylopy, potem krokodyle. Niektóre wynurzają się z wody, a inne wylegują się na brzegu z otwartą paszczą. Po chwili wchodzą do jeziora słonie, najpierw 2 duże i małe słoniątko, a po pewnym czasie wkraczają jeszcze dwa potężne. Na terenie parku jest ich ok. 800. Przy jeziorze pojawiają się białe ptaki. Wchodzimy na platformę widokową przy jeziorze, ukrytą między drzewami i bacznie przyglądamy się zwierzętom z góry. Piesze safari trwa 2,5 godz. Za każdą godzinę płacimy po 3 cedi. Nasz motel położony jest tuż powyżej 2 jezior, które okrążaliśmy. Wystarcza wyjść z budynku i z góry obserwować zwierzęta, które przyszły do wodopoju. Widzimy 2 nowe słonie i mnóstwo antylop, a wokół motelu kilka guźców i małpy z małymi. Trudno uwierzyć, że jeszcze wczoraj narzekaliśmy, że tu mieszkamy, a dzisiaj jesteśmy szczęśliwi, gdyż mamy wspaniałą okazję przez cały dzień oglądać zwierzęta i to z tak bliska. Na terenie motelu nie tylko jest restauracja, ale też basen czynny od 8 do 19.30, gdzie z chęcią pływamy, oraz sklepik czynny od 7 do 18, gdzie kupujemy tanio napoje chłodzące , w tym wodę w woreczkach po 10p. Jest też sklepik z pamiątkami regionalnymi. Wspaniałe miejsce. Spacerujemy drogą prowadzącą na teren budynków pracowników parku, a tam spotykamy całe stada guźców i małp. Na trasie, niedaleko za informacją parku (nie mylić z informacją hotelu), jest lokalna knajpka, gdzie można zjeść taniej, np. rybę lub makaron z kawałkami mięsa, za 5c.Jeśli ktoś chce , może wrócić tego samego dnia do Larabangi zamówioną taksówką, za 50 cedi lub do Damongo, a stamtąd są autobusy do Tamale. Dzień 15. Sprzed budynku informacji parku wyjeżdżamy o 4 rano do Tamale(5cedi)jedynym autobusem, zatrzymujemy się w Damongo, gdzie wsiada tłum z pakunkami, a na miejscu jesteśmy o 8.30am. O 9.30 wyjeżdżamy z tego samego dworca do Bolgatanga(5 c+1 c bagaż). W Bolga przesiadamy się na inny mini-bus, jadący przez Navrongo, tu wysiadamy na skrzyżowaniu, niedaleko postoju zbiorowych taksówek jadących do granicy i do Akry. Tuż za skrzyżowaniem głównej drogi z drogą biegnącą w kierunku szpitala, zatrzymujemy się na nocleg w Guest House Peace and Love(pokój z łazienką i wiatrakiem-21c).Na bazarze warzywno-owocowym, tuż za skrzyżowaniem, robię duże zakupy. Głównym produktem są tu pomarańcze i mango w przerażających ilościach i bardzo tanie-za 1 cedi-12 mango. Miasteczko to, położone blisko granicy z Burkina Faso bardzo przypada nam do gustu. Idę początkowo drogą w kierunku szpitala, a potem polną ścieżką do odległej o kilka km katolickiej misji, gdzie na olbrzymim obszarze znajduje się stara katolicka katedra zbudowana z cegieł i błota, z dekoracjami ściennymi wewnątrz, przedstawiającymi tematy chrześcijańskie, postaci zwierząt i sceny życia codziennego . Jest też grota Matki Boskiej na otwartej przestrzeni, szkoła , 2 guesthouse (11 c.), oraz godne uwagi , nieco zakurzone muzeum, które specjalnie dla mnie otwiera jego opiekunka, jako że byłam późno o zmierzchu. Płacę 3 cedi i słucham interesującej opowieści oraz oglądam niskie chaty, w jakich mieszka się na wsiach, pomalowane z zewnątrz w czarne trójkąciki. Zginając się wchodzę do ich środka, gdzie wyeksponowane są narzędzia, którymi posługiwano się w gospodarstwie, oraz instrumenty muzyczne, używane podczas uroczystości ślubnych i pogrzebowych, Chaty te są bardzo zbliżone wyglądem do tych, które zobaczymy później w Burkina Faso w Tiebele, za dojazd do których słono zapłacimy. Do hotelu wracam już po ciemku , w asyście przesympatycznej młodzieży ze szkoły katolickiej. Wieczorem jemy szaszłyki przy 1 z barów, w pobliżu hotelu(1 sztuka za 50 pesewa, są pyszne, zjadamy duże ilości). Dzień 16. Korzystamy z usług szewca ulicznego i krawca , a nawet fryzjera. Perfekcyjne , męskie strzyżenie żyletką wraz z myciem w zakładzie naprzeciw targu owocowego kosztuje 1 cedi. Idziemy na postój taksówek zbiorowych, niedaleko hotelu, tuż po przeciwnej stronie skrzyżowania, tej samej co bazar owocowo-warzywny. Za przejazd do granicy, do Paga płacimy po 1 c. Wysiadamy przy restauracji, ok. 1 km od granicy, obok której są stawy z ok. 200 krokodylami. Wstęp 7 cedi, dodatkowo 2 za robienie zdjęć i 4 cedi za kurczaka, którego trzeba kupić, aby popatrzeć, jak krokodyl szybko zjada ofiarę, a tym samym aby najedzony nie miał już ochoty na nas. Z wody wychodzą 3 potężne krokodyle, a my trzymamy je za tylne części ciała pozując do zdjęć. Bardzo widowiskowe i ciekawe. Po przeciwnej stronie drogi idziemy do zagrody, w której gospodarz w nonszalanckim kapeluszu pokazuje nam tradycyjne domy, ich wnętrza wyposażone w przedmioty niegdyś używane przez mieszkańców. Gospodarz jest niezwykle dowcipny, barwnie opowiada o swoich przodkach, śpiewa i tańczy wraz z gromadką dzieci, a opłata co łaska. Gorąco polecam. Zagrody te zbliżone są wyglądem do tych w Tiebele, więc, jeśli ktoś się tam nie wybiera, to warto skorzystać z tej okazji. Właściciel zagrody jest na potężnym bilbordzie ,reklamującym krokodyle. Pełni wrażeń, pieszo pokonujemy 1 km do granicy. Na granicy , w Ghanie zażądano od nas rachunku za opłaconą wizę Ghany, który oczywiście dawno wyrzuciliśmy. Urzędnik bardzo długo zastanawia się jak to rozwiązać. Nie wystarczyła mu pieczątka w paszporcie z ważnym pobytem, ani dane komputerowe. Z celnikami z Burkiny nie ma problemów. Pieszo idziemy, ok., 0.5 km do dworca, skąd odjeżdżamy mini-busem (1500CFA, 30 min)do Po. Wysiadamy przy stacji benzynowej, naprzeciw której znajdujemy Auberge Agoabem z bardzo ładnym patio, z drzewem mango i papają, stołem i krzesłami(7500CFA, wiatrak, prysznic). Jemy spadające owoce, a potem dodatkowo kupujemy olbrzymie owoce mango przy ulicy. Te duże są przepyszne, mają miąższ konsystencji kremu i są o niebo lepsze od tych małych(5 sztuk-200CFA).W Burkina Faso jest zatrzęsienie mango. Dzień 17. Rano prywatnym samochodem, uzgodnionym z kierowcą wieczorem za 15.000CFA, wyjeżdżamy z Po do Tiebele, małej wsi odległej o 30 km, zamieszkałej przez jedną z najstarszych grup etnicznych .Do wsi można dostać się zborową taksówką za 1500CFA od osoby. Odjeżdżają one z placu za posterunkiem policji wcześnie rano, między 7 a 8am. Najwięcej jest ich w czwartek, gdyż jest to dzień targowy. Taxi zbiorowa jedzie okrężną trasą, zahaczając o granicę z Ghaną. Problem mógłby być z powrotem, gdyż taxi wyrusza z innych miejscowości i po dojechaniu do Tiebele może być już zapełniona. My jedziemy kawałek asfaltem, a potem drogą szutrową, przy której rośnie kilka baobabów. Więcej jest ich w Tiebele. Podjeżdżamy pod ładnie wymalowaną w czarne trójkąciki chatę ,z której wychodzi przewodnik, jak się okazuje musimy obowiązkowo z nim zwiedzać wieś(2000CFA), a budynek przed którym jesteśmy to guesthouse, przygotowywany do otwarcia(4000 za pokój). Wchodzimy na jego dach i spoglądamy na malowane chaty, a przewodnik objaśnia nam tutejsze zwyczaje i chodzi z nami po wsi. Wieś znana jest z tradycyjnej architektury domów o grubych ścianach z gliny, bez okien, jedynie z małym otworem pozwalającym na dopływ światła do wnętrza. Domy te budowane były z myślą o obronie przed potencjalnym wrogiem i silnym słońcem. Z przodu jest bardzo niskie wejście, zginamy się więc mocno, aby zajrzeć do wnętrza, wchodzimy na dach po drabinie i oglądamy chaty z góry. Są one skupione po kilka razem, okrągłe lub kwadratowe i różnią się kształtem dachów, w zależności od tego, czy mieszkają w nich kawalerowie, panny, czy małżeństwa. Taki kompleks otoczony jest murem. Brązowe ściany malowane są przez kobiety we wzory w postaci szlaczków z figurami geometrycznymi, najczęściej są to czarne trójkąty, kwadraty, owale, są też wzory jodełki , motywy religii i symbole wzięte z życia codziennego lub wierzeń. Kobiety używają kolorowego błota i białej kredy, a wykończone ściany polerują i pokrywają naturalnym lakierem zrobionym przez zagotowywanie strąków nere z afrykańskiego drzewa. We wsi jest kilka takich zagród, lecz tradycja malowania powoli zanika. Bezpośrednio po powrocie do Po o 12 w południe, wyjeżdżamy autobusem firmy Rakieta do Ouagadougou zwanego przez tubylców Ouaga. Bilet rezerwujemy dzień wcześniej( 5000CFA) a za bagaż nie płaci się, więc zostawiamy go w bagażniku, ale dobrze jest mieć worek foliowy lub pokrowiec, gdyż bagażniki są brudne, a bagaż wyrzucany wprost na piasek(brak betonu na dworcach). Hotel znajdujemy po przeciwnej stronie dworca f. Rakieta dla autobusów wyjeżdżających na trasę Po-Waga i odwrotnie.Za hotel L’oiseau Bleu z wentylatorem i łazienką płacimy 8500/2os., a jego nazwa, widoczna z ulicy, jest umieszczona b. wysoko na budynku. Pieszo z hotelu idziemy na bazar w okolice Wielkiego Meczetu, obok którego jest wielki supermarket, którego właścicielem są Libańczycy. Ceny są wysokie, jak we Francji, produkty też w większości francuskie lub z krajów arabskich. Dochodzimy do Maison du Peuple, potem ulicą gdzie na pniach drzew wykonane są ciekawe płaskorzeźby idziemy na dworzec firmy STAF LARLE i kupujemy bilety na następny dzień do Bobo-Dioulasso(5000CFA). Pieszo pokonujemy długi dystans, aż do Rond point des Nations Unies- ronda z pomnikiem globusa i kierując się w prawo spacerujemy wzdłuż szerokiej ulicy z budynkami urzędowymi, zupełnie opustoszałej wieczorem. Dzień 18. O 10am wyjeżdżamy do Bobo autobusem f. Staf, z niezbyt wygodnymi, wąskimi siedzeniami 2 lub3-osobowymi. Taxi za 600 jedziemy do hotelu Cocotier, w samym centrum, obok ratusza czyli Hotel de ville i kilkaset metrów od osławionego Wielkiego Meczetu(7500 pokój 2/os. z łazienką i wentylatorem).Wokół meczetu mnóstwo przewodników nachalnie zaczepiających nas, wynikiem czego jest totalne zniechęcenie moich znajomych do zwiedzania. Oglądają tylko meczet z daleka i całkowicie rezygnują ze zwiedzania, a resztę czasu spędzają w restauracjach. Tylko 1 z przewodników mówi trochę po angielsku, wchodzę z nim na dach meczetu, słuchając szczegółowych objaśnień dotyczących meczetu, potem schodzimy do skromnych pomieszczeń wewnątrz. Meczet najciekawiej prezentuje się z zewnątrz. Wykonany z gliny i błota, z wystającymi z muru belkami, wzmacniającymi konstrukcję. One nadają mu oryginalnego, niepowtarzalnego wyglądu, dla którego chciałam tu przyjechać. Z tym samym przewodnikiem, wyjątkowo skromnym i miłym, udaję się do najstarszej części miasta, dzielnicy Kibidwe, po drugiej stronie ulicy. Przechodzimy pomiędzy chatami zbudowanymi z glinianych cegieł suszonych na słońcu i pokrytych gliną dochodząc do rzeki, gdzie pływają „święte ryby,” a jednocześnie kobiety piorą, myją naczynia, a wokół stosy śmieci, dalej trwa proces domowego warzenia piwa. Warunki sanitarne przerażające, a przecież to centrum historyczne. Chodzę kolejno po wszystkich dzielnicach starego miasta: muzułmańskiej, animistycznej, muzyków, rzemieślniczej, wchodzę do warsztatów z wyrobami z brązu, żelaza i drewna; są tam maski i różne wyroby afrykańskie, instrumenty muzyczne. Biednie, ale ludzie dosyć mili, nikt tu nie zaczepia ani nie zmusza do kupowania. Przewodnikowi daję 1500CFA. Dzień 19. Ok. 9 rano zbiorową taxi(300/os.) jedziemy na dworzec Rakiety. Bilet dostajemy na 10.30 i po 2 godz. jesteśmy w Banforze. Tu spotykamy ludzi o zupełnie innym nastawieniu do turystów, przyjaznych bezinteresownie. Pomogli nam znaleźć bardzo dobry hotel Roniers, najlepszy na naszej trasie afrykańskiej, b. czysty, z dużą łazienką, wentylatorem, moskitierą, z piękną recepcją i wspaniałym położeniem, w otoczeniu magnolii i kwitnących drzew. Tak nam się tu podoba, że zostajemy 2 noce(7500+ 200tax/2os.)Przechodzimy przez cały bazar piaszczystą drogą, gdyż hotel jest na końcu bazaru , po jej lewej stronie. Robimy rozeznanie w cenach dojazdu do wodospadu Karfiguela i do Pics de Sindou oraz jeziora Tangrela. Znajdujemy dobrą cenę w małym punkcie, ok. 100m od wjazdu na dworzec Rakiety, przy głównej drodze prowadzącej na dworzec. Właściciel oferuje nam motorki z kierowcami na cały dzień , po 10.000CFA za każdy. W cenie jest paliwo. Podpisujemy umowę, zostawiając 10.000 zaliczki i mamy zgłosić się następnego dnia o 7 rano. Wieczorem idę do kościoła, kupuję przy drodze mango, którego jest tu zatrzęsienie, a potem jemy pyszną jajecznicę z cebulą i pomidorami, którą serwują na bazarze, w bocznej dróżce, niedaleko naszego hotelu. Większość handlarzy przyjeżdża z daleka i zostaje na noc, więc w godzinach wieczornych od 18 do 22 i rano od 6 do 9 rozstawiają stół i ławę i 1 osoba smaży jajka. My wybieramy sobie z pudła odpowiednią ilość jajek(1 jajko 100 p.), do tego bagietkę (też 10p.) i dodatki tj. pomidory i czekamy, aż jajecznica będzie gotowa. Przez 2 dni jedliśmy tu przepyszne śniadania i kolacje. Dzień 20. Ok. 8 wyruszamy motorkami na zwiedzanie okolicy. Powietrze jest rześkie , po wczorajszej burzy. Jedziemy piaszczystą drogą, mijając wioski z tradycyjnymi glinianymi chatami na planie koła, a po 1,5 godz. dostrzegamy olbrzymie, wieżyczkowate formy skalne i z naszym kierowcą wchodzimy po naturalnie uformowanych schodach w głąb tego skalnego terenu i spacerując podziwiamy przedziwne kształty formacji skalnych na Wzgórzu Sindou. Gdy wracamy do naszych motorków, czeka na nas pan z kwitkiem do zapłaty -1000 za wstęp i 1000 za robienie zdjęć. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na zdjęcia przy charakterystycznych dla rejonu, małych, okrągłych domach, zgrupowanych i połączonych glinianym murem, a kiedy jesteśmy już niezbyt daleko od Banfory, skręcamy w prawo, w kierunku uroczego jeziora Tangrela. Wynajmujemy pirogę za 1000CFA , tyle samo płacimy za wstęp i płyniemy po jeziorze, mijając pięknie kwitnące nenufary. Przewodnik robi mi z nich wianek na głowę, za co oczywiście dostaje napiwek. Dopływamy niedaleko licznej grupy hipopotamów, ich małe dają nam pokaz, unosząc się wysoko w górę w ramach ćwiczeń. Mamy szczęście, że wczoraj padał deszcz i po nocnej burzy jest chłodnawo, gdyż dzięki temu hipopotamy chętnie wystawiają ciało nad wodę, a jest ich w jeziorze łącznie 20 sztuk. Z okolicy jeziora jedziemy na skróty wąską ścieżką przez pola uprawne, sztucznie nawadniane, do wodospadu Karfiguela .Wstęp 1000 i po 150 za parkowanie motorka. Do wodospadów idziemy piękną, zacienioną aleją z mango .Najpierw schodami wspinamy się w górę i oglądamy uroczo prezentujące się cascady z dołu, a potem wchodzimy przez kolejne półki skalne jeszcze wyżej, gdzie można popływać lub popluskać się wodą .Wracamy malowniczą trasą, zatrzymując się przy baobabach. Wyczerpani, ale usatysfakcjonowani, jesteśmy w hotelu o 16.30. Dzień 21. W południe wyjeżdżamy autobusem f. Rakieta do stolicy. Bilet zakupiliśmy dzień wcześniej. Mamy przesiadkę w Bobo. Rakieta jest bardziej komfortowa niż f. Staf, ma 2 –osobowe, wygodniejsze siedzenia, pokryte materiałem, TV. Po drodze mijamy liczne jeziora i typowe zagrody z okrągłymi domami. Na całej trasie dziewczynki sprzedają okrągłe ciasteczka z sezamem(4 szt-100CFA) i mango. O 19.00 jesteśmy w Ouaga. Hotel Ouidi znajdujemy ok. 1 km od dworca Rakiety, kierując się w prawo, przy piaszczystej drodze, równoległej do głównej( 6500CFA/2os. , z prysznicem, zlewem, wentylatorem, ale wc na zewnątrz). Dzień 22. Planujemy pojechać do Dori. Autobusy firmy Staf, ok. 1,5 km od naszego hotelu, a 0,5 km od dworca Rakiety odjeżdżają o 6.00, 10.00 i 13.00. Wcześnie rano kupujemy bilet na 10.00 .Przychodzimy 15 min przed odjazdem, niestety autobus już odjechał, przebukowujemy więc bilet na 13.00 a w tym czasie korzystamy z pobliskiej kafejki internetowej(150p/0.5 godz.). Droga do Dori jest asfaltowa, w bardzo dobrym stanie, na trasie liczne baobaby, ale ok. 120 km od Dori zaczyna się strefa pustynna z kolczastymi krzakami. Po 4 godz. dojeżdżamy do miejscowości Bani i tam psuje się autobus, reperują go ponad godzinę, my w tym czasie podjeżdżamy trochę dalej do miasteczka, by przyjrzeć się zabytkowym, glinianym meczetom, z wystającymi belkami, położonych na 7 wzgórzach. Autobusu niestety nie naprawili i przesiadamy się, podobnie jak inni pasażerowie, do innego, który jedzie w tym kierunku. W Dori jesteśmy o ok.20.00.Trafiamy do najbliższego Auberge Populaire, niedaleko od dworca Staf, wystarczy dojść do głównej drogi i przy aptece skręcić w lewo(4500/2os. za pokój z moskitierą, wentylatorem, prysznicem, zlewem, wc na zewnątrz, ale z tak małym otworem w betonie, do którego z ledwością można wycelować). Pokoje położone są z dala od ulicy, wokół dużego podwórka. Nocą powietrze jest gorące. Wieczorem orientujemy się w recepcji hotelowej, jak dojechać do Gorom Gorom na potężny czwartkowy targ. W pobliżu hotelu spotykamy ok. 25 letniego Samuela, mówiącego po angielsku, który przedstawia się jako miejscowy przewodnik, pochodzący z Gorom Gorom, pokazuje swoje ID ze zdjęciem i namawia nas, abyśmy już dzisiaj kupili u niego bilet na jutrzejszą taxi-brousse, aby mieć pewność, że pojedziemy, gdyż jedzie ona tylko raz dziennie. Jako gwarancję, daje nam kwit wzięty z bloczka od sprzedawcy ze sklepu, z zapisaną sumą 1500CFA od osoby. Nie mamy zwyczaju płacić wcześniej, ale tak bardzo zależy nam na tym wyjeździe, że dajemy mu pieniądze, zwłaszcza, że świadkiem jest sklepikarz. Dzień 23. Wstajemy o 5.00 rano i od razu idziemy niedaleko hotelu, do miejsca, skąd odjeżdża taxi-brousse, aby zająć miejsce, gdyż może być tłoczno, bo wiele osób jedzie na targ. Wypatrujemy Sama z naszymi potwierdzeniami zakupu biletów, ale nadaremnie. Okazuje się, że coś takiego, jak rezerwacja nie istnieje, a on jest zwykłym oszustem, którego tu znają bo wielokrotnie wyłudził pieniądze od turystów. Angielski zna, gdyż pracował w Ghanie na budowie, gdzie spadł z wysokości i teraz wyraźnie utyka na nogę, a na prawej dłoni ma ucięte palce. Po powrocie odnaleźliśmy go w stanie upojenia w barze z alkoholem, niestety nasze pieniądze już przepił. Tymczasem płacimy po 1500CFA i załadowaną taxi-brousse ruszamy do Gorom Gorom. Policjanci zatrzymują pojazd zaraz po wyjeździe z Dori i sprawdzają paszporty, a drugi raz przed wjazdem do Gorom Gorom. Wszyscy współpasażerowie, to mężczyźni z Ghany, którzy jadą na targ, aby kupić taniej krowy i kozy od handlarzy z Nigru. Po 1.40 min jazdy z widokami pustynnymi docieramy bezpośrednio na bazar. Jak zwykle w tym kraju, od razu pojawia się opiekun, na szczęście jest to spokojny , młody chłopak, ale mówi tylko po francusku. Adane oprowadza nas po tym barwnym i interesującym targu, jednym z najsławniejszych w Zachodniej Afryce. Oglądamy przeróżne produkty roślinne, np. z baobau, kulki przypominające w smaku żywicę, indygo i inne naturalne barwniki, wyroby ze skóry, tkaniny ,bawełny, biżuterię afrykańską, fetysze i wiele innych wyrobów, o których ciekawie opowiada nasz przewodnik, a których nie spotkaliśmy na innych bazarach Afryki Zachodniej. Asortyment jest przeogromny. Kupujemy niektóre wyroby i wówczas możemy dowoli robić zdjęcia, za inne płacimy po 100p, lub dajemy kobietom małe paczuszki herbaty, które kupujemy w sklepie po 150p. Widzimy tu wiele grup etnicznych, które zjechały tu z całego kraju i z zagranicy. Adane pokazuje nam koczowników Tuaregów, którzy przybyli tu na wielbłądach z sąsiedniego Nigru , ludzi Belli, którzy byli niegdyś niewolnikami Tuaregów, rolników Songhai i pastuchów Fulani oraz ich piękne kobiety, o delikatnych rysach twarzy, uważane za jedne z najpiękniejszych kobiet Afryki, ozdobione ciężkimi złotymi kolczykami. Idziemy na bardziej oddalony targ żywym inwentarzem, gdzie handluje się wielbłądami, owcami, kozami i krowami , a potem udajemy się w kierunku domostw, gdzie mieszka nasz przewodnik. Zaprasza nas do swojego namiotu, którego szkielet stanowi drewno, a reszta zbudowana jest z roślin. Wewnątrz siadamy na łóżku, różniącym się konstrukcją od naszych(nogi z drewna, rozwidlone u góry kupuje się oddzielnie, a na nie nakłada się drewniane pręty, na których spoczywa materac)i słuchamy opowieści o życiu tubylców, a później spacerujemy między chatami a bydłem. Nasz przewodnik dostaje od nas 4000CFA, co go bardzo cieszy, a my o 13.30 wracamy taxi-brousse do Dori. W czwartek jest wiele taxi-brousse, gdyż sporo ludzi wraca z targu(1500CFA).Wieczorem uczestniczę w uroczystej mszy wielkoczwartkowej w Dori, a później kupuję bilet do stolicy na dzień następny. Zarówno w Dori, jak i w Gorom Gorom brakuje owoców, nie ma zbyt dużego wyboru jedzenia a to co jest, jest drogie(banan-100, 2 jajka usmażone przy ulicy-400, cola 1,5 l-1000CFA, woda w woreczkach-50). Dzień 24. Wyjeżdżamy o 10 rano, a w Ouaga jesteśmy po czterech godz. Dotarliśmy na inny dworzec f. Staf, w pobliżu dużego kościoła katolickiego, odległy od poprzedniego ok. 2 km. W bocznej dróżce, w odległości ok. 1 km od kościoła znajdujemy Hôtel de l’Entente , z dużym , przestronnym pokojem, z łazienką i wiatrakiem za 6500/2os. Z Ouaga planujemy dostać się do Togo, lecz autobusy kursują tam co drugi dzień, a bilet kosztuje 15.000 CFA, natomiast taxi-brousse odjeżdżają do granicy z odległego Gare de L’est wcześnie rano od 6.00 do 9.00(bilet kupowany w kasie -5000, a u kierowcy -4000,gdy są miejsca).Nie możemy się zdecydować jaką opcję wybrać. Ponieważ jest wielki Piątek, wieczorem, o godz. 19.00 uczestniczę w uroczystej mszy wielkopiątkowej, która odbywa się na zewnątrz kościoła. Zajmuję wcześniej miejsce na ławce, większość przychodzi ze swoimi stołkami i krzesłami, niosąc je na głowach. Kobiety wystrojone w odświętne, kolorowe suknie, z fantazyjnie związanymi chustami na głowach, dzieci również wystrojone, z przeróżnymi ciekawymi fryzurami. Wierni śpiewają i klaszczą, wydając w szczytowych momentach głośne afrykańskie odgłosy lalalalalalalala……. Dzień 25. Ostatecznie kupujemy bilet do miasta leżącego 150 km od granicy z Togo, na autobus f. Staf, na tym samym dworcu, z którego jechaliśmy do Dori(2000CFA)Wyjeżdżamy o 17.00. Jedna osoba wkłada bagaże, a my szybko zajmujemy miejsce i każdy siada gdzie chce. W Koupela jesteśmy o 19.30. Zatrzymujemy się w centrum, w Auberge Calypse (5000/2os.,prysznic i wentylator, a wc na zewnątrz. Są też pokoje z wc po 7000, ale miejsce jest tak głośne ze względu na sąsiadującą knajpę, gdzie muzyka huczy do 4 rano, że nie warto przepłacać). Budynek dalej jest też hotel, ale w nocy nie zauważyliśmy go. Ponieważ jest Wielka Sobota, uczestniczę w uroczystej mszy, trwającej 4 godz. Liczni wierni przychodzą z własnymi krzesłami i zajmują potężny plac przy kościele. Chór młodzieżowy śpiewa pieśni, a zespół taneczny tańczy sceny zmartwychwstania, wyrażając wielką radość, spotęgowaną przez wiernych afrykańskimi odgłosami. Kiedy wracam po 1 w nocy, wierni tłumnie idą ulicą, a centrum tętni życiem , sklepy spożywcze i knajpy są otwarte, a obok naszego hotelu słychać głośną muzykę. Dzień 26. Rano wybieram się na mszę Wielkanocną na 8.00, wcześniejsza była o 6.00.Jest wiele ludzi, ale przeważają dzieci, które witają mnie podając rękę, a potem ustawione wokół, bacznie mi się przyglądają. Tylko w Burkina Faso dzieci zawsze z własnej inicjatywy podawały rękę, często na ulicy, niejednokrotnie ustawiając się w kolejce. Okazuje się, że warto było zatrzymać się w Koupela. Wokół hotelu możemy dobrze i tanio zjeść. Są sklepiki, internet, bazar, na którym kupuję przepyszne gorące pączki po 25/szt., potężne mango i avocado-100/szt. Do granicy odległej o 150 km jeździ stąd bardzo dużo minibusów(3000CFA-2,5godz.).Wystarczy stanąć za rondem, w kierunku Togo i zatrzymać bus. W miasteczku przygranicznym na widok naszego mini-busa, kierowcy motorków dobiegają do niego z taką prędkością, że wyglądało to, jakby chcieli wszystkich porwać. Chcą koniecznie zawieźć nas na granicę, wmawiając nam, że to jeszcze 7 km stąd. Sprawdzamy to pieszo. Po 500 m jest pierwszy posterunek imigracyjny, potem idziemy jeszcze kolejne 500 m, a następnie przez miasto do miejsca postoju mini-busów ok. 1,5 km . Chcemy jechać do Kande, ale jest niedziela i możemy liczyć tylko na minibusy, gdyż duże autobusy jadą bezpośrednio do Lome(9000CFA). Ponieważ granicę zamykają o 18.00 , minibusy odjeżdżają o godz. 20.00. Ok. 16.00 zaczyna się ich zapełnianie, a kierowcy obiecują, że gdy będzie komplet odjedziemy wcześniej. Kupujemy więc bilet do Kande za 5000CFA, ale nasz bus jedzie jeszcze do innej części miasta, gdzie ku naszemu zdziwieniu ładuje na górny bagażnik ok. 50 sztuk kóz, przebywających w zagrodzie. Wiązanie im nóg i załadowywanie trwa ok. 2,5 godz. My w tym czasie bawimy się z muzułmańskimi dziećmi na podwórku, przy zagrodzie i przyglądamy się wieczornym modłom mieszkającej tu rodziny muzułmańskiej. Nie wszystkie kozy mieszczą się na bagażniku, część jedzie z nami w środku, trzymana na kolanach lub z tyłu na podłodze. Zabieramy tak dużo pasażerów, że wszyscy ściśnięci są jak śledzie. Na 2-osobowych siedzeniach siedzą po 3 osoby, w tym dwie z dziećmi przy piersi, trzymanymi na kolanach. W sumie z dziećmi jest nas 25 osób , plus związane kozy. Droga do Kande jest straszliwie podziurawiona, a asfalt na brzegach postrzępiony. Ruch wzmożony. Kierowca sprytnie omija potężne dziury jadąc zygzakiem z prawej na lewą stronę. Mknie szybko, wyprzedzając inne pojazdy, a kozy na każdej dziurze wydają płaczliwe odgłosy rozpaczy, słyszalne z góry i z wnętrza busa, których nawet głośna muzyka włączona przez kierowcę nie zagłusza. Po drodze mijamy zabitą krowę przez pojazd wyprzedzający nas, co powoduje kilkunastominutowy postój. Do Kande docieramy o 23.30. Od razu pojawiają się chłopcy z motorkami i wiozą nas do auberge(duży przestronny pokój, łazienka, wiatrak- 3500CFA). Uzgadniamy wyjazd do doliny Tamberma na następny dzień. Dzień 27. O 8 rano, chłopak z motorkiem czeka przed auberge. Jedziemy do szlabanu z budką, gdzie kupuję bilet wstępu do doliny. Płaci się tu obowiązkowo za przewodnika. Reszta towarzystwa zostaje w hotelu, nie chce już nic zwiedzać, gdyż natręctwo Murzynów z Burkina Faso dało im się tak we znaki, że nie mają ochoty ani widzieć, ani słyszeć tubylców. Wstęp do doliny-1500CFA, 5000 obowiązkowo za przewodnika, 4000 motor , którym jadę z przewodnikiem. Jedziemy ok. 30 km w kierunku Nadoba, zatrzymując się po drodze przy ufortyfikowanych wioskach położonych na tle wzgórz. Domy przypominają fortece złożone z wielu wież połączonych grubą ścianą z pojedynczym pokojem wejściowym, służącym niegdyś do łapania wroga, zbudowane są bez użycia narzędzi. Wieże pokryte są przez stożkowe dachy i służą do gromadzenia zboża. Po godz.11 jestem z powrotem i minibusem wyruszamy do Atakpame niezwykle dziurawą drogą, co zajmuje ok. 7 godz. W Atakpame wysiadamy na początku wsi, ok. 500m przed pocztą, gdzie jest dużo hoteli, większość jednak głośnych, z dyskoteką i barami. Wzdłuż głównej drogi stragany z tanimi dużymi mango, avocado po 100/szt. i ananasami-200/szt. Są też stoiska z szaszłykami. Internet jest na końcu ulicy, przy skrzyżowaniu drogi do Lome i Kpalime.( Z tego skrzyżowania następnego dnia jedziemy minibusem do Kpalime). Pokój znajdujemy w katolickiej szkole Sacre Coeur od strony głównej drogi, naprzeciw Le Sahelien-głośnego i drogiego hotelu. Nieduży, ale czysty pokój z prysznicem, wentylatorem, w zacisznym miejscu kosztuje 2000/os. Wieczorem strasznie się chmurzy, temperatura z 40*C spada do 27*C i przez godzinę nieustannie leje i grzmi, a ulica zamienia się w rzekę. Po raz pierwszy od naszego pobytu w Afryce jest wyjątkowo chłodne powietrze. Dzień 28. Motorkiem jedziemy do skrzyżowania w pobliżu Internetu za 100CFA. Stąd udaje nam się od razu odjechać minibusem do Kpalime(2000CFA, 3 godz.). Droga jest bardzo dziurawa, z fragmentami asfaltu, ale trasa bardzo malownicza, góry, zieleń, mnóstwo palm i niezliczona ilość termitier, o pięknych kształtach wież katedralnych. Mijamy wsie, dzieci wracające ze szkoły. Po trzech godz. jesteśmy w Kpalime, miejscowości górskiej, otoczonej górami z niezwykle zieloną roślinnością. Tuż za dworcem oglądamy dobry hotel w wysokim budynku(8000/2os.), ale my lokujemy się z drugiej strony dworca, tuż przy katedrze w Marquise Fofana Bofana, w pokoju z wiatrakiem i łazienką(7000CFA).Od strony kościoła są sklepy z maskami( 6000 za sztukę średniej wielkości). Obchodzimy wokół miasteczko, przypominające swoim położeniem nasze Zakopane. W centrum jest bazar, kupuję placki ziemniaczane smażone na ulicy(25/szt.).Góry są nieco oddalone od miasteczka, a do najwyższego szczytu Togo-Mt.Agou (989m.n.p.m. trzeba dojechać. W górach są wodospady. Dzień 29. Minibusem jedziemy z Kpalime do Lome(2000CFA, 3 godz.).Początkowo dobra asfaltowa droga, potem niestety dziury w asfalcie, ale po obu stronach drogi piękne lasy palmowe i soczysta zieleń. W Lome minibus kończy trasę przy stacji benzynowej, niedaleko szpitala i końcowego odcinka drogi do Ambasady Ghany. Wykorzystujemy to i udajemy się do szpitala, gdzie wykonujemy badania na malarię. Koszt 800CFA, ale ostatecznie nic nie płacimy. Niestety wynik u dwóch osób jest pozytywny, jak przypuszczaliśmy, bo wskazywały na to objawy, ale chcieliśmy się upewnić. Na piśmie otrzymujemy rozpoznanie -plasmodium falciparum. Możemy tutaj jeszcze skorzystać z wizyty u lekarza za dodatkowe 1000CFA, ale analityk proponuje nam, abyśmy zgłosili się bezpośrednio do apteki, ale nie tej w szpitalu, tylko w pobliżu stacji benzynowej. Tam po pokazaniu rozpoznania wydano nam Coartem (artemether + lumefantrine) za 3500CFA. Taxi zbiorową za 300/os. jedziemy na bazar wysiadając w pobliżu kościoła, a stamtąd udajemy się do znanego nam już z wcześniejszego pobytu Hotelu Foyer des Ivoiriens (8500/2 os). Dzięki dogodnemu położeniu hotelu możemy swobodnie robić ostatnie zakupy na bazarze. Dzień 30. Samolot mamy o 12.00, wyjeżdżamy więc o 9.30 motorkami na lotnisko(500/os). Przesiadką mamy w Addis Abeba w Etiopii, potem Paryż i Kraków.
Przykładowe ceny w Beninie, Togo i Burkinie( wszystkie ceny w frankach CFA ): woda w woreczkach-25-50 , 1.5 l but.-500, coca cola mała 450, 1,5 l-1000,avocado, mango-100/szt., kawałki mięsa -100-300, ryby-400, porcja ryżu, makaronu-100, sos-100, croissant-100-300 , bagietka francuska-100, internet-300/godz., przejazdy motorkiem na dłuższe odcinki w mieście 500-700, maski-min.6000. W Beninie jedzenie jest droższe niż w Togo. Ghana (ceny w cedi):woda w woreczkach- 50-100 pesewa, szaszłyk z mięsa-1, porcja mięsa-3, porcja ryżu-1, mango-0,50/4 szt., papaja-1, ananas-1-2, taxi w Accra na dłuższe odc.-5, znaczek-1, kartka-1, maski –min. ok. 7
Noclegi; ceny za pok.2 os.w CFA, a w Ghanie w cedi
Togo : Lome- “Auberge de Lafam” -6000, “Foyer des Ivoiriens.” 8500( BP 12625 Lomé ,Tel.210846.8500) , Kande- Auberge-3500, Atakpame- “Sacre Coeur-“2000/os, Kpaline-“Marquise Fofana Bofana-“7000 Benin: Quidah-”Hotel Ermitage nr2 «-6000, Cotonou-guesthose- 6000 , Porto Novo- HotelMalabo”Ayikpevi”-6000(blvd Lagunaire,tel.29-21-34-04), Burkina: Po -‘’Auberge Agoabem ‘’ -7500, Ouagadougou : Hôtel de l’Entente-6500(Sect.12 Niogssin Rue 12-25Tél.50457312), L’oiseau bleu’’-8500, ‘’Hotel Ouidi-‘’6500, Bobo-hotel Cocotier-7500, Banfora- Hotel Roniers-7500/2os +200tax rządowy( Annexe de Hotel Canne a Sucre, tel. 20911516/20910497), Dori- Auberge Populaire-4500, Koupela- Auberge Calypse-5000, Ghana: Accra- hotel New Casanowa-30, Cape Coast- Haizel Guesthouse-30, Kumasi- Prezbiterian Guesthouse-30, Tamale- Catholik Guesthouse -28, Narodowego Park Mole-dormitory18/łóżko, Navrongo- ‘’Guesthouse Peace and Love’’-21,

 

 

 

 

 

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u