Chiny, Nowa Zelandia i Fidżi – Tomasz Cukiernik

Tomasz Cukiernik

Tomasz Cukiernik Chiny, Nowa Zelandia i Fidżi

Termin wyjazdu: 25.02 – 08.04.2006

25.02.06

Lot z Krakowa do Paryża LOT-em (niecałe 2 godz.), przesiadka w Paryżu na samolot boeing 747 linii Cathay Pacific do Hongkongu (10,5 godz. lotu). Cena biletu lotniczego, kupionego w Orbisie w Bielsku-Białej, na trasie: Kraków – Paryż – Hongkong (6-dniowy stopover) – Auckland (docelowo) – Hongkong – Paryż – Kraków wyniosła mnie 4850 zł.

26.02.06

Poranne lądowanie na międzynarodowym lotnisku na wyspie Lantau w Hongkongu. Podczas zimy różnica czasu między Polską a Hongkongiem wynosi 8 godz. (należy je dodać), a podczas lata – 7 godz. Na lotnisku warto kupić kartę Octopus – np. za 100 HKD, w tym 50 HKD depozyt, którą płaci się za transport w całym Hongkongu i atrakcje turystyczne, dodatkowo otrzymując zniżki. Przejazd autobusem z lotniska do Kowloon – 33 HKD. Hotel Mirador Mension – 140 HKD za dobę za pokój jednoosobowy z klimatyzacją, TV i malutką łazienką, ale bez okien.

W hotelu zostawiłem bagaże i poszedłem na przystań, aby przepłynąć z Kowloon na wyspę Hongkong. Dwupoziomowy pasażerski prom kursuje co kilkanaście minut i kosztuje 1,7 HKD na dolnym pokładzie i 2,2 HKD na górnym pokładzie. Przepłynięcie zajmuje ok. 10 min. Stamtąd poszedłem do kolejki linowo-torowej na Peak – 20 HKD w górę i 10 HKD w dół, skąd rozpościera się ładny widok na wieżowce Hongkongu. Następnie spacerowałem po wyspie. Warto usiąść w jednej z knajpek w dzielnicy Soho. Na 43 piętrze wieżowca Bank of China znajduje się punkt widokowy – wejście za darmo, ale tylko w tygodniu. W porcie w Hongkongu kupiłem bilety na podróż do Makau statkiem TURBO JET dnia kolejnego: 138 HKD na trasie Hongkong-Makau i 176 HKD na trasie powrotnej w nocy. Wieczorem w dzielnicy Kowloon wypiłem herbatę w kawiarni Starbucks – cena od 14 do 18 HKD. W McDonaldzie Big Mac – 12 HKD, zestaw 24-25 HKD. Internet w Hongkongu kosztuje 20 HKD/godz. W Kowloon w wielu barach i kawiarniach jest darmowy Internet, jeśli kupi się coś do picia, np. kawę w cenie 10-25 HKD. Wypalenie CD – 25 HKD, woda mineralna 1,5 l – 8-16 HKD, a CD z muzyką – 35 HKD. Poczta w Kowloon jest na Middle Rd.

27.02.06

Przejazd metrem z Kowloon na wyspę Lantau (50 min., 1 przesiadka) i dalej autobusem nr 23 z Tung Chung do klasztoru Po Lin – 45 min., 16 HKD w jedną stronę. Oprócz malowniczego buddyjskiego klasztoru znajduje się tam największy w Chinach 34-metrowy posąg siedzącego Buddy, do którego idzie się po stromych schodach. W środku utworzono malutkie muzeum. W cenie biletu do Buddy w klasztorze otrzymuje się skromny wegetariański posiłek z ciastkiem i napojem do wyboru.

Po południu odwiedziny u polskiego księdza Sławomira Juliana z parafii Epiphany na wyspie Lantau. Ksiądz odebrał mnie ze stacji kolejowej Tung Chung i zawiózł parafialnym samochodem na plebanię. Jedliśmy pałeczkami kolację przygotowaną przez chińską kucharkę. Długo rozmawialiśmy na temat katolicyzmu w Hongkongu i Chinach oraz misji księdza. Oglądałem Biblię w języku kantońskim.

28.02.06

Zaspałem i zamiast wstać o 6 rano, obudziłem się o godz. 7.50 i ledwo biegiem zdążyłem na statek TURBO JET do Makau, który odpływał o godz. 9. Po godzinie rejsu (65 km) byłem w byłej portugalskiej kolonii. Z Hongkongu do Makau można też lecieć helikopterem, który odlatuje co pół godziny – za 1700 pataca w dni powszednie lub 1800 pataca w weekendy. Fatalna pogoda – deszcz. Przejazd autobusem do centrum – 2,5 pataca. Na śniadanie zjadłem kotlet i zupę pałeczkami za 24 pataca. Wszędzie liczne, kolorowe kasyna.

Zwiedziłem Largo do Senato – centralny historyczny plac starego miasta, katedrę, ruiny kościoła św. Pawła, wybudowanego przez jezuitów – z charakterystyczną frontową fasadą, fort jezuicki, kościół św. Dominika, buddyjską świątynię A-Ma, gdzie stare żebraczki najpierw nachalnie domagały się pieniędzy, a po ich otrzymaniu nie zgadzały się na zrobienie im zdjęcia. Na koniec poszedłem do Macau Tower (338 m wysokości), którą wybudowano w 2001 r. Wjazd na 61 piętro kosztuje 70 pataca, skąd można skakać na bungy i spacerować na zewnątrz, asekurując się specjalnymi linami.

Kawa w drogiej restauracji w Makau – 28 pataca. Średnia pizza hawajska w Pizza Hut – 74 pataca. Wszędzie można również płacić dolarami hongkońskimi po kursie 1:1, mimo że pataca jest minimalnie mniej warta. Straszne problemy ze znalezieniem kafejki internetowej – przez cały dzień nie udało mi się znaleźć ani jednej.

1.03.06

Przejazd pociągiem KCR ze stacji Tsim Sha Tsui w Hongkongu do Lo Wu w Shenzhen (ok. 50 min., bilet 36 HKD w jedną stronę). Na granicy każdemu jest automatycznie mierzona temperatura ciała specjalnymi czujnikami. Aby wymienić pieniądze w chińskim banku, konieczne jest stanie w długiej kolejce i następnie podpisywanie oświadczenia w języku chińskim! Zakupy w wielkim centrum handlowym (uwaga na sprzęt elektroniczny – sprzedawane podróbki flash disców czy kart pamięci nie działają). Śniadanie w chińskim barze szybkiej obsługi – 19 juanów. Następnie wycieczka po mieście. Wjazd klimatyzowaną windą na 69 piętro drapacza chmur Shun Hing Square – 384 m wysokości, wstęp – 60 juanów. Niesamowite widoki na inne wieżowce i rozwiązania komunikacyjne w mieście. Przejazd autobusem nr 101 (4 juany) z Lo Wu do Splendid China – godzina jazdy. Bilety sprzedaje konduktorka w zielonym mundurze. Po drodze mijamy dziesiątki kilkudziesięciopiętrowych, olbrzymich, nowoczesnych budynków. Wstęp do Splendid China i China Folk Culture Villages – 120 juanów, dwa wielkie parki, gdzie można spacerować cały dzień, ja miałem jedynie 2 godziny. Publiczne ubikacje wszędzie są bezpłatne, czyste i jest ich dużo. 1,5-litrowa woda mineralna kosztuje – 5 juanów, a piwo 0,6l – 5 juanów. Na przełomie lutego i marca, czyli pod koniec zimy pogoda w południowych Chinach była zmienna. Temperatura między 10 a 25 stopni, raczej pochmurno, trochę deszczu, duża wilgotność powietrza, choć zdarzają się upalne dni.

2.03.06

Przejazd pociągiem KCR ze stacji East Tsim Sha Tsui na stację Hung Hom, przejście na stację kolejową Concourse i przejazd pociągiem intercity do Guangzhou (dawny Kanton; odjazd o godz. 8.25, przyjazd o godz. 10.07). Cena 190 HKD w jedną stronę. Po przejściu granicy przejazd metrem na drugi koniec miasta (4 juany za 8 stacji i 5 juanów za 11 stacji). Tutaj nikt nie mówi po angielsku, a w miejscowych barach i restauracjach nie serwują kawy. Milicjanci na dźwięk języka angielskiego uśmiechają się, machają rękami i… uciekają! W McDonaldzie kawa kosztuje 4 juany. Ciasteczka w piekarni – 10 juanów/kg. Najpierw spacerowałem bulwarami wzdłuż Perłowej Rzeki. Trzeba uważać na kierowców samochodów, którzy nie zatrzymują się przed przejściem dla pieszych, co więcej, trzeba przed nimi uciekać, bo mogą rozjechać nawet na przejściu dla pieszych! Dookoła i w dali drapacze chmur. Zwiedziłem kilka miejscowych targów z egzotycznymi towarami – dziwne owoce, nieznane grzyby (olbrzymie huby), jadalne owady czy osobliwe owoce morza. Następnie próbowałem zatrzymać taksówkę, co okazało się bardzo trudne. Taksówkarze uciekali przede mną, trzech odjechało z piskiem opon. Zatrzymał się dopiero czwarty, niemówiący po angielsku. Wiózł mnie przez całe miasto na wyspę Shamian na Perłowej Rzece za 25 juanów. Znajduje się tam wiele budynków z czasów kolonialnych i park. Potem poszedłem zwiedzić wielką halę widowiskowo-kongresową zbudowaną w chińskim stylu. Wstęp kosztuje 10 juanów. Powrót metrem na stację kolejową i ostatnim pociągiem o godz. 18.20 do Hongkongu. Ledwo zdążyłem, a na dodatek z pośpiechu zgubiłem paszportówkę (wygraną na OSOTT), w której było 1000 USD! Na szczęście uczynny chiński celnik podał mi ją przez granicę, nie wiedząc, co jest w środku, a konduktor zatrzymał dla mnie pociąg przed całe 2 minuty! Wieczorem kolacja w Kowloon za 79 HKD.

3.03.06

Przejazd metrem 3 stacje z Kowloon na Mong Kok, gdzie można zobaczyć bardziej chiński Hongkong. Na śniadanie sandwicz z wieprzowiną i herbatą (brak kawy) za 13 HKD. Kolorowy miejscowy targ dla miejscowych, mało kto mówi po angielsku, menu w restauracjach i barach tylko w języku chińskim. Około południa przejazd autobusem na lotnisko w Hongkongu i przelot airbusem do Auckland (11 godz. lotu).

4.03.06

Przylot do Auckland o godz. 8 rano, wypełnianie deklaracji (należy zwrócić szczególną uwagę na całkowity zakaz wwożenia jakiegokolwiek jedzenia). 40 min. byłem sprawdzany przez celników. Na lotnisku warto wziąć darmowy informator po Auckland z mapami miasta, atrakcjami turystycznymi i kuponami zniżek. Przejazd autobusem lotniskowym (niebieski Airbus) do centrum Auckland (30-60 min. w zależności od natężenia ruchu) – 13 NZD w jedną stronę ze zniżką lub 20 NZD w dwie strony. Piękna pogoda, bezchmurne niebo.

Hotel Auckland Central Backpackers w samym centrum miasta – 26 NZD za łóżko w pokoju 4-osobowym + 20 NZD depozyt za klucz. Był to najdroższy nocleg na całej trasie, ale hotel jest naprawdę dobrze wyposażony: całodobowa recepcja i kafejka internetowa – 3 NZD/godz., wypalenie CD – 5-6 NZD, kompetentna informacja turystyczna, kuchnia, pralnia (pranie + suszenie + proszek = 7 NZD), przechowalnia bagażu, czasem darmowy grill na dachu hotelu.

Wjazd na wieżę Skytower (328 m wysokości) kosztuje 18 NZD – na górze piękne widoki na miasto, morze, marinę i czteropasmową autostradę. Z wieży można skakać na bungy oraz pospacerować na wysokości. Ulice w Auckland wyglądają jak w Anglii, ale jest tu czyściej. Park Victoria – w angielskim stylu. W dzielnicy Ponsonby jest parafia św. Józefa, gdzie Msze św. odprawia polski ksiądz. W Auckland znajduje się największa marina na świecie. Stamtąd do centrum podwiozła mnie autostopem bardzo miła Nowozelandka.

5.03.06

Wycieczka na wyspę Rangitoto z portu w Auckland – ok. 40 min., bilet za 20 NZD kupuje się w porcie w firmie Fullers. Wyspa jest całkowicie niezamieszkała przez ludzi. Jeszcze w latach 30. XX wieku stało tu ponad 1000 domów, ale ze względu na rzekomą ochronę przyrody ludziom nakazano je opuścić. Na wybrzeżu do dzisiaj pozostało kilkadziesiąt domów, w których stoją sprzęty z epoki. Potomkowie wysiedlonych rodzin utworzyli stowarzyszenie, by ratować to dziedzictwo. W czasie II wojny św. był tu garnizon wojska, który miał ostrzegać przed ewentualną inwazją na Auckland. Pozostały do dziś ruiny umocnień i budowli wojskowych. Wyspa to wygasły wulkan i cała jest pokryta wyschniętą, czarną lawą. Piesza wycieczka szlakiem na szczyt (259 m n.p.m.) zajmuje niecałą godzinę. Po drodze można wejść do jaskiń, które powstały przez następujące po sobie spływy lawy. Tuż przed szczytem mija się zarośnięty lasem krater. Cała wyspa stopniowo zarasta coraz gęściejszą roślinnością. Z góry roztacza się piękny widok 360 stopni na Auckland i okoliczne wysepki. Na wybrzeżu jest też kolonia mew czarnodziobych. Na całej wyspie nie ma sklepów ani nawet możliwości kupienia jedzenia czy picia, więc wybierając się na całodniową wycieczkę, należy wszystko zabrać ze sobą. Istnieje możliwość zwiedzania wyspy turystycznym pojazdem z przyczepą lub samochodem terenowym, ale jest to dość drogie (50 NZD). Na szlakach są tablice informacyjne Departamentu Konserwacji, więc trudno jest się zgubić. Ponadto na wyspie znajduje się największy las kwitnącej na czerwono hohutukawy (nowozelandzkie drzewko bożonarodzeniowe), która była bliska wymarciu, zanim usunięto zagrażające jej szkodniki.

6.03.06

Gorąco, słońce świeci cały dzień. Na śniadanie jem zestaw z baru szybkiej obsługi (6-10 NZD). Po południu wycieczka z poznanym Argentyńczykiem do Wzgórza Jednego Drzewa. Przejazd autobusem z centrum Auckland (przystanek M6 lub M7, autobusy 302-315) kosztuje 3 NZD tam i 4 NZD z powrotem (ok. 5 km). W autobusie wypadł mi telefon komórkowy z kieszeni, goniłem autobus, który zatrzymał się na światłach, a pasażer, który siedział w autobusie za mną, w drzwiach podał mi komórkę – bardzo uczciwi i pomocni ludzie. Na historycznym wzgórzu drzewa już nie ma (jest tylko pomnik), za to na stokach góry pasą się owce i można podziwiać ładne widoki na okolicę.

7.03.06

Nie udało mi się spotkać z polskim księdzem Tomaszem Nowakiem, a Roger Douglas, były minister finansów odpisał mi na mejl, że nie ma czasu, by się ze mną spotkać na wywiad (celem wyjazdu do Nowej Zelandii było zbieranie materiałów do mojego doktoratu). Cały dzień stracony. Wieczorem wsiadam do autokaru i jadę całonocną trasą do Wellington.

8.03.06

Przyjechałem do Wellington o godz. 7 rano. Idę do hostelu Downtown Backpackers (23 NZD/noc w pokoju 4-osobowym z łazienką), który znajduje się naprzeciwko stacji kolejowej. Niestety wpuszczają dopiero od godz. 11, ale zgodzili się za darmo przechować mi bagaż. Po szybkim prysznicu poszedłem do New Zealand Institute of Economic Research, gdzie zostałem zaproszony przez prezesa instytutu Brenta Laytona, będąc jeszcze w Polsce. Po południu pojechałem przeprowadzić wywiad z polskim księdzem Maksymilianem Szurą w dzielnicy Berhampore, gdzie znajduje się kościół św. Joachima, w którym odprawiane są Msze św. po polsku. Bilet autobusowy na przedmieścia Wellington – 3 NZD za pół godz. jazdy (całodniowy bilet autobusowy po Wellington kosztuje 5 NZD).

9.03.06

O godz. 10.30 wywiad z Rogerem Kerrem, prezesem wolnorynkowego think tanku New Zealand Business Roundtable, a o godz. 13 rozmowa z Brentem Laytonem. Potem szukałem książek do doktoratu w księgarniach i antykwariatach oraz bibliotekach: National Library (gdzie jest darmowy Internet) i Victoria University Library. Niestety ze względu na ochronę praw autorskich nie ma możliwości kserowania książek. Internet w Wellington jest droższy niż w Auckland – 4-5 NZD/godz.

10.03.06

Rano zwiedziłem darmowe muzeum narodowe Te Papa – olbrzymi, nowy gmach, ale nic specjalnego. Potem chodziłem po księgarniach i antykwariatach. Po południu przeprowadziłem wywiad z księdzem Januszem Urbańczykiem, sekretarzem nuncjatury apostolskiej w Nowej Zelandii. Nocny przejazd do Rotorua.

11.03.06

O godz. 4 rano wraz ze Szwedem wysiadłem z autobusu w Rotorua, gdzie w powietrzu czuć specyficzny zapach siarki. Niestety wszystkie hotele otwierali dopiero o godz. 8 rano. W związku z tym na przystanku autobusowym otworzyłem żubrówkę, którą wypiliśmy, a gdy się skończyła, Szwed postawił nowozelandzką wódkę z owoców kiwi.

Hotel Spa Lodge – 18 NZD/noc w 6-osobowym dormie (bez pościeli) + depozyt za klucz – 20 NZD. W hotelach często jest darmowa herbata i kawa, a jak nie można jej znaleźć, to w kuchni warto zapytać pierwszej lepszej osoby, która wtedy odpowiada: „Nie ma tu darmowej herbaty, ale jeśli chcesz, to ja ci mogę dać swoją”. To działa. Wypróbowany sposób. W hotelu wykupiłem wycieczkę za 38 NZD i o godz. 9.20 pojechałem do Wai-O-Tapu. Najpierw podziwiałem Boiling Mud Pool i Lady Knox Geyser, a potem cały rezerwat aktywności geotermalnej.

Po południu, mimo nieprzespanej nocy, wybrałem się na spacer nad jezioro Rotorua, a o godz. 18 pojechałem na przedstawienie w wiosce Maorysów (80 NZD). Na początku Maorysi płynęli tradycyjną łódką przez dżunglę, potem był pokaz tańców i na końcu obfita kolacja przygotowana na sposób maoryski – duszona w ziemi.

12.03.06

Rano poszedłem do rezerwatu Te Puia (pół godz. spacerkiem z centrum), gdzie podziwiałem kolejne gejzery, wioskę Maorysów oraz ptaszka kiwi. Niestety strasznie lało i całkowicie zmokłem do suchej nitki. Bilet wstępu 25 NZD lub 23 NZD, jeśli się go kupi w informacji turystycznej. W hotelach i turystycznych informacjach są ulotki o różnych atrakcjach wraz ze zniżkami, np. 1-2 NZD lub 10%. Wokół Rotorua jest dużo więcej atrakcji, które warto zwiedzić, jeśli ma się więcej czasu: Whaharewarewa – las ze ścieżkami rowerowymi; kąpiele w błocie – spa; niebieskie i zielone jeziora; gorące źródła; wodospady, Tarawera; Te Wairoa – pogrzebana przez wulkan wioska; dolina wulkanów Waimangu. Około południa przejazd do Turangi z przesiadką w Taupo. Małe i bardzo przyjemne miasteczko w górach. Hotel Extreme Backpackers – 20 NZD za pokój 8-osobowy (własny śpiwór). W biurze Alpine Scenic Tours wykupiłem bilet na Tongariro Crossing – 30 NZD za przejazd do początku szlaku i powrót z końca szlaku. Wejście na szlak – za darmo.

13.03.06

O godz. 7 rano wyjeżdżam autobusem spod hotelu i ponad godzinę jadę do początku szlaku w Parku Narodowym Tongariro. O godz. 8.10 z Mangatepopo wyruszam na szlak wraz z setkami innych turystów z całego świata. Bardzo zimno, silny wiatr. Idziemy szeroką doliną, wytyczonymi ścieżkami, coraz wyżej, mijamy schronisko, dochodzimy do South Crater, następnie Red Crater, małe malownicze jeziorka – Emerald Lakes (Szmaragdowe Jeziora). Przechodzimy przez przełęcz na wysokości ok. 1900 m n.p.m. między dwoma wulkanami: Mt. Ngauruhoe – 2291 m n.p.m. i Mt. Tongariro – 1967 m n.p.m. Około południa zrobiło się bardzo gorąco, wręcz upalnie. Dalej idziemy przy Niebieskim Jeziorze i schodzimy do schroniska, gdzie wszyscy jedzą posiłek. Dalej gorące źródła Ketetahi – widać jedynie biały dym unoszący się nad nimi i na koniec 2-godzinne zejście przez las. Razem ok. 6 godz. szlaku. W wyznaczonym miejscu wszyscy czekają na transport powrotny do Turangi lub Taupo. Wróciłem do hotelu, gdzie zapłaciłem dodatkowe 10 NZD za to, że do godz. 1.45 w nocy, kiedy przyjedzie autobus do Wellington, będę mógł korzystać z łazienki (prysznic), kuchni i czekać w świetlicy.

14.03.06

Jestem ponownie w Wellington, gdzie dojechałem o godz. 7 rano. Ten sam hostel Downtown Backpackers. Poszedłem do informacji turystycznej, by wykupić bilety na dalsze części trasy – czynna od godz. 8.30. Informacja turystyczna w Nowej Zelandii jest bardzo dobrze zorganizowana i można tu załatwić wszystko: przejazdy, hotele, bilety na atrakcje turystyczne, wycieczki. Ludzie tam pracujący są z reguły dobrze poinformowani, uprzejmi i chętnie udzielają dokładnych informacji, nawet jeśli nic nie zamierza się kupować lub rezerwować. W biurze lotniczym odebrałem bilety na Fidzi (634 NZD) wraz z zarezerwowanym hotelem. Potem chodziłem po antykwariatach i księgarniach oraz kupiłem dwa kwiatki w podziękowaniu dla Sarah Spring (bibliotekarka z NZIER) i Jessici Matthewson (asystentka prezesa NZIER). O godz. 13 przeprowadziłem wywiad z posłem Rodney’em Hidem, liderem libertariańskiej Partii Konsumentów i Podatników w jej siedzibie. Bardzo przyjemny gość, ale odmówił wzięcia prezentu w postaci żubrówki, ponieważ nie pozwalają mu na to przepisy. Dałem wódkę jego doradcom: Stuartowi Wilsonowi i Gawinowi Middletonowi, którzy byli bardzo zadowoleni z tego faktu (wódka w Nowej Zelandii jest bardzo droga). Następnie zwiedziłem parlament podczas obrad oraz rozmawiałem z oboma asystentami. Potem poszedłem do NZIER wysłać Fedexem do Polski paczkę z kserami i książkami, co kosztowało 322 NZD (25 kg).

15.03.06

Rano przejechałem darmowym autobusem ze stacji kolejowej do portu, gdzie odpływa prom na Wyspę Południową. Prom Interislander kosztował 45 NZD – 3 godz. rejsu. Prom godzinę płynie przez malownicze fiordy Marlborough, zanim dotrze do portu w Picton. Z Picton miałem autobus do Nelson – 2 godz. 15 min. Po drodze góry i lasy. W Nelson poszedłem do hostelu YHA – 24 NZD za noc w pokoju 5-osobowym. Po południu zwiedzałem miasteczko.

16.03.06

Rano przejazd z Nelson do Marahau – 1,5 godz., 28 NZD w dwie strony, do Parku Narodowego Abla Tasmana (wejście za darmo), gdzie zaczyna się szlak przez las (głownie paprocie i palmy) wiodący wzdłuż wybrzeża – Zatoki Tasmana. Co jakiś czas można zejść do kolejnych malowniczych zatoczek z żółtym piaskiem. Mnóstwo mew i innych ptaków. Można wynająć kajak lub żaglówkę, aby popływać między fokami lub brodzić w morzu, ale najwyżej do kostek, ze wzglądu na temperaturę wody, która jest podobna jak w Bałtyku. Ja po przejściu szlakiem 1,5 godz. odpoczywałem w Zatoce Drzewa Jabłkowego, po czym wróciłem do Marahau. Czekając na bus powrotny do Nelson, zwiedziłem galerię ekscentrycznych rzeźb. W drodze powrotnej rozmawiałem z bardzo miłym kierowcą. Zatrzymał się koło winnicy, abym mógł zrobić zdjęcia.

17.03.06

Całodniowy przejazd autobusem z Nelson do Fox Glacier. Po drodze wiele atrakcji. W Westport rzeka Buller, trzecia największa w Nowej Zelandii, wpływa do Morza Tasmana. Dalej mija się duży most linowy nad rzeką. Następnie w Parku Narodowym Paparoa można podziwiać Panacake Rocks (Skały Naleśnikowe) – klifowe, bardzo malownicze wybrzeże. Wielkie fale morskie rzeźbią tunele i jaskinie w przybrzeżnych skałach. Autobus staje także w Greymouth. Podczas dalszej drogi przejeżdża się mosty, na których w asfalt wtopione są tory kolejowe. Kolejne miasteczko Hokitika – szeroka piaszczysta plaża nad Morzem Tasmana z wyrzuconymi na brzeg resztkami drzew. Można tam kupić biżuterię z jadeitu. Dalej na południe przejeżdża się przez Pukekura, gdzie zameldowanych stałych mieszkańców jest tylko dwóch! Wieczorem dojechaliśmy do Fox Glacier. Bardzo mała miejscowość wielkości Ustrzyk Górnych: jedna ulica, 3 knajpki, kilka hoteli, jeden sklep, kilkanaście domów, biura turystyczne. Hostel Ivory Towers – 24 NZD w pokoju 6-osobowym.

18.03.06

5-godzinna wyprawa na lodowiec Foxa w Parku Narodowym Westland. Biuro turystyczne Alpine Tours – 65 NZD. Przejazd kilka kilometrów do lodowca, następnie przejście przez las – ponad godzinę. Na lodowcu każdy dostał raki na buty. Przechadzka po lodowcu ponad godzinę, jaskinie lodowe. Powrót inną drogą wzdłuż rzeki Fox, wypływającej spod lodowca. Cały czas padał deszcz i cały zmokłem.

Po południu piesza wycieczka do jeziora Matheson – 6 km, skąd widać ośnieżone szczyty góry Cooka – 3754 m n.p.m. i góry Tasmana – 3498 m n.p.m. – najwyższe w Nowej Zelandii. Niestety lało i niebo całe było zaniesione chmurami. Stamtąd można iść na Peak View, ale z powodu niepogody zrezygnowałem. Z powrotem podwiozła mnie Szkotka autostopem. Wieczorem spotkałem jedynych Polaków na trasie – parę z Warszawy.

19.03.06

Całodzienny przejazd autobusem z Fox Glacier do położonego w Alpach Południowych Queenstown. Po drodze wiele atrakcji: jezioro Moeraki, skaliste, klifowe wybrzeże, malowniczy wodospad Thunder Creek Falls, jezioro Hawea, jezioro Wanaka w miejscowości o tej samej nazwie. W Queenstown hostel YHA – 22 NZD za pokój 8-osobowy. Wieczorem spacer po mieście (atmosfera Zakopanego), położonym nad jeziorem Wakatipu, które ma ok. 400 m głębokości.

20.03.06

Wykupiłem całodniową wycieczkę autokarową do fiordu Milford – 150 NZD. Po drodze przystanek w miejscowości Te Anau położonym nad jeziorem o tej samej nazwie. Wjazd do Parku Narodowego Fiordland. Przejazd doliną Eglinton, dalej Mirror Lakes (Jeziora Lustrzane) i tunel Homer – 1270 m długości. Przed tunelem podziwiam papugę o nazwie kea. Z miejscowości Milford Sound płynę stateczkiem przez fiord, który ma 16 km długości – 1,5 godz. Leje deszcz. Widoki na klifowe wybrzeża (Mitre Peak jest najwyższym klifem morskim na świecie i osiąga 1692 m), z których spływają liczne wodospady. Podziwiam foki wylegujące się w deszczu na skałach. Wieczorem powrót do Queenstown.

21.03.06

O godz. 8.30 przejazd busem z Queenstown przez miejscowość Glenorchy do początku szlaku Routheburn (Park Narodowy Góry Aspiring) – 70 NZD w dwie strony za 1 godz. 15 min. jazdy w każdą stronę. Szlak za darmo. Z Francuzką i Japończykiem przeszedłem z Routheburn Shelter do schroniska Flats Hut i następnie do schroniska Falls Hut. Początkowo szlak wiedzie przez las, lekko w górę. Przechodzi się przez kilka linowych mostów. Dopiero za Flats Hut jest dość stromo. Powyżej Falls Hut, w pobliżu którego są piękne wodospady, kończy się las i zaczyna roślinność wysokogórska (ok. 1000 m n.p.m.). Widoki podobne jak w Tatrach, w oddali ośnieżone szczyty gór. W sezonie noclegi w schroniskach, prowadzonych przez Departament Konserwacji, trzeba rezerwować z co najmniej miesięcznym wyprzedzeniem. W schroniskach nie ma możliwości kupienia jedzenia ani picia. Nocleg kosztuje 40 NZD za osobę w piętrowych łóżkach w wieloosobowych salach, ale bardzo czystych. Miejsce na własny namiot kosztuje 10 NZD/noc. Musiałem wracać, aby zdążyć na bus o godz. 17. Szlak jest rekomendowany do przejścia w 3-4 dni, ale sprawny trampingowiec da radę go pokonać w ciągu jednego dnia (ok. 11 godz.), idąc bez dużego plecaka. Problemem może być tylko ranny dojazd do szlaku i wieczorny powrót, ponieważ drogą z końca szlaku do Queenstown jest ok. 300 km. Konieczne byłoby indywidualne zorganizowanie transportu w jednym z biur turystycznych. Aby przejść szlak przy dziennym świetle, należałoby to zrobić w miesiącach letnich (grudzień-marzec), kiedy dni są długie. Należy uważać, bo górska woda może być skażona trucizną 1080 na nieendemiczne zwierzęta.

22.03.06

Kolejnego dnia wycieczka w góry land roverem 4×4 z Queenstown do Macetown, miasta duchów – 130 NZD, które powstało w 1862 r. w czasach gorączki złota. Przejazd 26 razy przez rzekę Arrow. Piękne jesienne kolory. W rzeczywistości to tylko chwyt reklamowy i żadnego miasta tam nie ma. Nic z niego nie zostało. Ostatni mieszkaniec zmarł w 1921 r. Odbudowano tylko jeden budynek i można zobaczyć oryginalną maszynerię do płukania złota. Podczas powrotu płukaliśmy złoto w rzece Arrow. Łatwo je znaleźć, ale są to tak malutkie kawałeczki, że ich wartość jest symboliczna. W drodze powrotnej zostawiono mnie na moją prośbę w Arrowtown, miasteczku z dobrze utrzymanymi XIX-wiecznymi budynkami, które również powstało w czasach gorączki złota i przetrwało do dzisiejszych czasów.

Z Arrowtown wróciłem do Queenstown autostopem – zabrał mnie stary Nowozelandczyk do Frankton, a dalej para Żydów. W biurze turystycznym w Queenstown wykupiłem Tandem Paragliding, czyli lot paralotnią z pilotem – 170 NZD + 20 NZD za dyskietkę ze zdjęciami i filmikami. Pojechaliśmy busem kilkanaście kilometrów na górę Coronet Peak (1640 m n.p.m.), gdzie akurat kręcono reklamę nowej toyoty camry. Lot trwał tylko 15 min., ale był rewelacyjny.

23.03.06

Przejazd autobusem z Queenstown do Dunedin. Po drodze przystanek w malowniczej miejscowości Lawrence, gdzie znajdują się stare domy i kościół. W Dunedin hostel On Top – 23 NZD za pokój 6-osobowy. 5-godzinna wycieczka na półwysep Otago – 78 NZD, w tym przejazd, wstęp do kolonii albatrosa królewskiego (28 NZD) i do rezerwatu pingwina żółtookiego (33 NZD). Nie ma publicznego transportu do tych miejsc (tylko do Portobello), skąd można dalej jechać autostopem. Przy wejściu do kolonii albatrosów zagwarantowane jest zobaczenie jednego gniazda albatrosów, ale przez szybę. Reszta zależy od szczęścia. Jeśli jest wiatr, to albatrosy majestatycznie fruwają. Mnie udało się zobaczyć gniazdo – matkę z małym oraz 3 latające samce. Ponadto na początku prezentowany jest kilkunastominutowy film o tych największych ptakach na świecie, których rozpiętość skrzydeł dochodzi do 3,5 m. Na tym samym półwyspie, niedaleko kolonii albatrosów, znajduje się rezerwat pingwinów. Skonstruowano tam specjalne tunele obserwacyjne, skąd można podejrzeć pingwiny z bliska. Od góry można je też podziwiać na plaży. W rezerwacie przebywają także foki, lwy morskie, kormorany, mewy i …owce. Na półwyspie jest również zamek Larnach, do którego nie udało mi się już dotrzeć z braku czasu.

24.03.06

Ranny przejazd z Dunedin do Oamaru, gdzie znajduje się dużo kolonialnych budowli oraz centra pingwina żółtookiego i niebieskookiego. Hotel Empire – 22 NZD w pokoju 6-osobowym, w tym darmowy Internet. Po południu piesza wycieczka po mieście, wzdłuż oceanu oraz przez las na klifowym wybrzeżu.

25.03.06

Przejazd z Oamaru przez Timaru do Christchurch. Hotel Boulevard Central – 23 NZD za łóżko w pokoju 2-osobowym. Spacer po centrum Christchurch – olbrzymia katedra. Chciałem zarezerwować lot balonem za 240 NZD, ale nie było już miejsc na kolejny dzień. Zrezygnowałem też z International Antarctic Centre, bo to pewnie wygląda jak zwykłe muzeum z atrakcjami dla dzieci. Nie zwiedziłem też browaru, bo wycieczki są tylko o godz. 10 i 12.30.

26.03.06

Ranny przejazd z Christchurch do Kaikoura. Hotel Sleepy Whale (przy samym przystanku Intercity) – 22 NZD za pokój 6-osobowy. O godz. 10.30 3-godzinna wycieczka Whale Watching (125 NZD). Ocean był bardzo wzburzony, a nasz mały (ok. 50-osobowy), ale nowoczesny statek ostro skakał po falach, szczególnie podczas przyspieszania. Na oceanie kapitan wkładał do morza sonar i nasłuchiwał wieloryba, do którego potem podpływaliśmy. Po drodze pokazywano nam prezentację multimedialną na temat tych największych ssaków. Zatrzymaliśmy się i dryfowaliśmy przy jednym kaszalocie, który nabierał tlen, aby potem nurkować przez 40 min. Było widać tylko koniec jego grzbietu i fontannę wody, którą wypuszczał. Dookoła niego oprócz naszego statku były jeszcze dwa inne oraz helikopter i mały samolot z turystami. Kiedy kaszalot nabrał powietrze, to pomachał tylną płetwą i zanurkował. Potem podziwialiśmy kolejne dwa wieloryby. Na koniec popłynęliśmy do dzikich delfinów, które pływały wokół statku, skakały, robiły salta, tak jakby się popisywały przed nami. Droga, ale rewelacyjna wycieczka.

Po południu lał deszcz, a ja poszedłem na pokaz strzyżenia owiec. Piechotą wzdłuż wybrzeża na półwysep Kaikoura szedłem 40 min. Pokaz w oborze u farmera trwał 30 min. i kosztował 10 NZD. Opowiadał też o owcach, pokazywał różne gatunki wełny i produkty, jakie robi się z owiec, np. kremy z ich tłuszczu. Po pokazie przestało padać i pojechałem samochodem z parą z Singapuru, która też była na strzyżeniu, na koniuszek półwyspu zobaczyć kolonie fok. Potem podwieźli mnie do hotelu w Kaikoura. Wieczorem wypiliśmy z Koreańczykiem czerwone nowozelandzkie wino.

27.03.06

Postanowiłem iść na szlak na górę Mt. Fyffe – 1602 m n.p.m. Niestety nie ma tam transportu publicznego, a taksówki są bardzo drogie, więc postanowiłem wziąć autostop. Szedłem przez wioskę Kaikoura w kierunku początku szlaku, ale żaden z kilku mijających mnie samochodów się nie zatrzymał. W końcu wziął mnie do swojego auta Anglik, który też jechał na szlak. Potem szliśmy razem. Doszedłem trochę powyżej schroniska, które znajdowało się na wysokości 1090 m n.p.m. Zrezygnowałem z dalszego wspinania, ponieważ były straszne chmury i mgła i nic nie było widać. A widoki miały być wspaniałe – z jednej strony Ocean Spokojny, a z drugiej – ośnieżone szczyty gór powyżej 2 tys. m n.p.m. Ze szlaku do Kaikoura podwiozła mnie z kolei Nowozelandka, która od 7 lat mieszka i pracuje w Londynie. Wieczorem wypiliśmy z Koreańczykiem drugie wytrawne wino i graliśmy z nim oraz ze Szkotem w karty. Na koniec dnia rozegrałem trzy partie szachów ze Szkotem.

28.03.06

Ranny przejazd autobusem z Kaikoura do Picton. Prom z Picton do Wellington – 45 NZD + 5 NZD prowizji dla biura. Na pełnym morzu rozpętał się straszny wiatr i sztorm. Były olbrzymie fale i rzucało statkiem na wszystkie strony. Na szczęście świeciło popołudniowe słońce i nie padało. Z półgodzinnym opóźnieniem dopłynęliśmy do stolicy Nowej Zelandii. W Wellington 4-osobowy pokój w hostelu Downtown Backpackers – 28 NZD ze śniadaniem. Skrytka na bagaż w hotelu kosztuje 2 NZD za 6 godz. Okazało się, że z hotelu w Kaikoura zapomniałem wziąć z lodówki przygotowanych kanapek na drogę i masła.

29.03.06

Cały dzień czekałem na mejl od Richarda Prebblego, byłego ministra i szukałem książki Deborah Coddington – niestety bezskutecznie. Po południu poszedłem do siedziby Partii Konsumentów i Podatników i Steward Wilson podarował mi 7 książek, głównie zbiory felietonów liderów partii. Wieczorem zadzwoniłem do Prebblego i w końcu umówiłem się na spotkanie w dniu następnym.

30.03.06

Nocny przejazd z Wellington do Turangi, gdzie wysiadłem o godz. 1.10 w nocy. Hotel YHA – Club Habitat – 18 NZD, spanie w 7-osobowych bungalowach, gdzie byłem sam. Przed godz. 10 rano przyjechał po mnie na stację benzynową Shell Richard Prebble. Pojechaliśmy do domu szefów miejscowego plemienia Maorysów, gdzie prowadzono jakieś negocjacje. Zaproponowano mi śniadanie, kawę i w końcu lunch, soki, ciastka. W przerwach między negocjacjami Prebble udzielił mi wywiadu – razem prawie 2 godz. Okazał się być bardzo miły. Wieczorem w hotelu zrobiłem pranie (pranie + suszenie + proszek = 7 NZD). W nocy było piękne gwiaździste niebo, na którym mogłem podziwiać Krzyż Południa, ale nie udało mi się znaleźć Księżyca.

31.03.06

O godz. 7.30 wyjazd spod hotelu autobusem firmy Alpine Guides Tours. Podróż powrotna z Turangi do Whakapapa Village kosztowała 30 NZD (niecała godzina jazdy). Stąd spod informacji turystycznej, gdzie była interesująca wystawa na temat wulkanów w Parku Narodowym Tongariro, przejazd busem do Iwikau Village, czyli do początku wyciągów narciarskich (1630 m n.p.m.) pod górą Ruapehu – powrotny bilet 10 NZD, 10 min. jazdy. Stąd przejazd dwoma wyciągami krzesełkowymi na wysokość 2020 m n.p.m. – 20 NZD za bilet powrotny, 20 min. jazdy w każdą stronę. Zimą czynny jest cały kompleks narciarski, a latem tylko te dwa wyciągi dla osób, które chcą wspiąć się na wulkan. Poznałem parę ze Szwecji, z którą ruszyłem na szlak. W połowie drogi wróciliśmy kilkadziesiąt metrów w dół, bo nastraszyły nas chmury i obawialiśmy się, że ze względu na pogodę (silny wiatr lub deszcz) zostaną wyłączone wyciągi. Na szczęście pogoda się polepszyła, zaświeciło ostre słońce i spotkaliśmy inną parę, która szła z przewodnikiem (50 NZD od osoby), więc poszliśmy za nimi. Szlak wiódł przez wielkie głazy. Widać było stożkowy wierzchołek wulkanu Ngauruhoe (2287 m n.p.m.) ponad chmurami. Na środku szlaku stała… plastikowa toaleta. Potem zobaczyliśmy pierwszy krater. Poszliśmy wyżej i dotarliśmy do miejsca (2674 m n.p.m.), skąd w dole było widać szare wody Jeziora Kraterowego. Obok nas była chatka i wulkanolog ze swoim sprzętem pomiarowym. Szczyt wulkanu Ruapehu wznosi się na 2797 m n.p.m. Całą trasę można przejść w 3,5 godz. – 2 godz. w górę i 1,5 godz. w dół, ale trzeba uważać, żeby się nie zgubić, bo szlak nie jest oznakowany. Trzeba liczyć się z tym, że transport powrotny spod wyciągów jest o godz. 15.45 i z Whakapapa Village o godz. 16.15.

1.04.06

Nocny przejazd z Turangi do Auckland, gdzie zarezerwowałem hotel na 5.04.06. Przejazd z centrum Auckland lotniskowym autobusem na lotnisko, który kursuje na tej trasie co 20 min., aż do godz. 22. Na lotnisku podatek wylotowy – 25 NZD. Na Fidżi przyleciałem z Auckland boeingiem 747-400 fidżyjskich linii lotniczych Air Pacific (2,5 godz.), który kontynuował rejs do Los Angeles i w Nadi miał międzylądowanie. Bezproblemowe wbicie do paszportu odpowiedniej pieczątki na lotnisku w Nadi i mogłem zacząć zwiedzać Fidżi. Wcześniej musiałem tylko wypełnić deklaracje: zdrowotną, celną i żywieniową. Celnicy nawet nie sprawdzali tych formularzy. W lotniskowym kantorze wymieniłem dolary amerykańskie na fidżyjskie. Na Fidżi jest ta sama godzina co w Nowej Zelandii. Opuszczając cieplutkie Auckland, nie przypuszczałem, że wychodząc o godz. 18 z klimatyzowanego samolotu w mieście Nadi, znajdującym się w zachodniej części największej fidżyjskiej wyspy Viti Levu, buchnie na mnie tak gorące i wilgotne powietrze. W Polsce jeszcze zalegał śnieg na ulicach, a mnie na Fidżi przez kilka chwil trudno było oddychać. 35 stopni ciepła i olbrzymia wilgotność.

Ponieważ kupując w Nowej Zelandii bilet lotniczy, zapłaciłem również za jedną noc w hotelu Nadi Bay Resort w Nadi, na lotnisku czekał już na mnie pracownik tego hotelu, aby za darmo mnie tam zawieźć. Łóżko w 10-osobowym, klimatyzowanym dormie kosztowało ok. 45 zł za noc. Zostawiłem ciężki plecak w pokoju i ustawiłem się do długiej kolejki, aby zarezerwować wyjazd na jedną z rajskich wysepek na Fidżi. W wolno posuwającym się ogonku stał też między innymi Australijczyk, Dunka, Holender, Niemiec i Anglik. Aby się zrelaksować po podróży, każdy z nas kupił sobie piwo Fiji Bitter 375 ml w cenie 2,7 FJD (taka niska cena obowiązywała dzięki happy hours, normalnie w hotelu piwo kosztowało 4 FJD). Po około godzinie miłych rozmów i wymiany poglądów na temat planów wycieczkowych, wreszcie nadeszła moja kolej. Wybrałem największą wyspę w grupie wysp Mamanuca o egzotycznej nazwie Malolo. Potem postanowiłem zjeść kolację w jednej z hotelowych restauracji (9 FJD + 4,5 FJD za waniliowy, bardzo słodki shake). Z powodu nieprzespanej poprzedniej nocy byłem bardzo zmęczony, więc chciałem się orzeźwić w hotelowym basenie. Jednak okazało się, że jest on czynny tylko do godz. 21, a było już ok. godz. 21.30, więc nie pozostało mi nic innego, jak wziąć szybki prysznic w letniej wodzie i położyć się spać.

2.04.06

Rano w hotelowym barze zjadłem śniadanie w postaci jajek na szynce oraz soku z tropikalnych owoców (6,5 FJD). O godz. 8.30 przewieziono mnie busem do portu Denarau, skąd o godz. 9.30 popłynąłem małą, ale bardzo szybką łódką na tropikalną wyspę Malolo. 25-kilometrowa podróż trwała 40 min. i kosztowała 50 FJD. Wraz z innymi turystami płynęliśmy pośród wysepek porośniętych palmami. Wreszcie wpłynęliśmy do lazurowej laguny i dobiliśmy do ośrodka wypoczynkowego Walu Beach, gdzie już na pomoście roztańczeni Fidżyjczycy w luźnych, wielobarwnych koszulach powitali nas muzyką i śpiewem. Bagaże zostały przeniesione z łódki do pokojów przez obsługę hotelu. Po zapłaceniu w recepcji ośrodka 100 FJD za dwie noce otrzymałem łóżko w 6-osobowym pokoju z wiatrakiem. Drewniany budynek pokryty wysuszoną trawą pozbawiony był okien, a posiadał jedynie moskitierę. W cenie były również trzy posiłki dziennie oraz woda zdatna do picia – bez limitu.

Tego dnia pogoda była piękna, spokojne morze powoli wyrzucało niewielkie fale na brzeg wyspy pokryty białym piaskiem. Korony palm lekko falowały w bezwietrznym powietrzu. W ośrodku można było za darmo wypożyczyć różnoraki sprzęt sportowy: rurkę, maskę i płetwy do nurkowania, deskę z żaglem do windsurfingu, kajak oraz tenis stołowy. Darmowe były także leżaki i ręczniki, z których można było korzystać, odpoczywając nad hotelowym basenem. Bardzo drogi był dostęp do Internetu – 5 FJD za 10 min., ale mogłem się pocieszyć faktem, że podobno na innych wyspach jest jeszcze drożej. Wieczorem podziwiałem niezwykle spektakularny zachód słońca, które schowało się za małą wysepką. Wtedy kilku Fidżyjczyków zaczęło głośno walić w bębny, a jeden z nich w całym ośrodku zapalił pochodnie. Kolacja trwała prawie 2 godz. Kelnerzy podawali najpierw gęstą zupę, następnie drugie danie (przepysznie przyrządzoną miejscową rybę z warzywami) i na końcu deser – sałatkę z tropikalnych owoców.

3.04.06

Drugiego dnia pobytu na wyspie, tuż po śniadaniu postanowiłem wziąć lekcje windsurfingu, co kosztowało 15 FJD/godz. Wysmarowałem się kremem z wysokim faktorem. Na podkoszulkę założyłem kamizelkę ratunkową i wziąwszy deskę z żaglem ruszyłem do morza, którego temperatura przekraczała ciepło wszystkich mórz znanych mi do tej pory z Grecji, Tunezji czy Hiszpanii. Na początku utrzymanie równowagi na desce było dla mnie problemem i szybko znalazłem się w wodzie. Przemoczona podkoszulka bardzo mi ciążyła, więc postanowiłem ją zdjąć. Niestety na ramionach nie byłem posmarowany kremem, co spowodowało, że słońce, mimo porannej pory, spaliło je na czerwono.

Kiedy oddałem sprzęt do windsurfingu, jeden z Fidżyjczyków zrzucał właśnie z palm kokosy długim drągiem. Na moją prośbę wziął najokazalszy owoc i obrał go, uderzając nim o gruby patyk. Następnie utłukł górę skorupy i podał mi go wraz z rurką. Usiadłem w cieniu palm nad brzegiem morza i piłem kokosowe mleczko, kontemplując cudowne widoki lazurowej laguny. Na koniec zjadłem również miękki miąższ owocu, który jest niezwykle syty.

Po południu popłynąłem kajakiem do drugiego resortu znajdującego się na tej samej wyspie. Na Malolo są dwie wioski i trzy resorty, czwarty w budowie, jednak pomiędzy nimi najłatwiej i najszybciej jest się poruszać przez lagunę, a nie lądem przez wzgórza i dżunglę, gdzie nie ma dróg. Przejście przez wyspę odcinka, który łódką zajmuje 20 min., może trwać ponad godzinę. Płynąłem na przemian przez głęboką i płytką wodę, co objawiało się różnymi odcieniami koloru niebieskiego morza. Ośrodek był bardzo podobny do mojego, choć ceny były tam wyższe. Udało mi się zrobić kilka ładnych zdjęć i powłóczyć po drobniutkim białym piasku, zbierając piękne muszelki.

4.04.06

Ostatniego dnia pobytu na Malolo z samego rana postanowiłem nurkować z rurką, maską i płetwami. O tej porze, przed odpływem, woda w morzu jest najbardziej przejrzysta. Naszym (moim i trzech Irlandek) przewodnikiem był Fidżyjczyk, który nurkował głębiej i przynosił koralowce. Pod wodą podziwiałem też niezwykle intensywne jaskrawoniebieskie malutkie rybki. Udało mi się zrobić kilkanaście podwodnych zdjęć jednorazowym aparatem Kodaka, który kupiłem w sklepiku w resorcie za 17 USD. Na koniec, nadal siedząc w morzu, karmiliśmy chlebem większe ryby, które kotłowały się między naszymi nogami. O godz. 11 miałem łódkę powrotną do Nadi. Na pełnym morzu zostałem przetransferowany wraz z bagażem na większy statek. Płynąłem z jednym z pracowników resortu, od którego dowiedziałem się kilku interesujących informacji o życiu na Fidżi.

Podróż statkiem trwała godzinę. Z portu przewieziono mnie busem do hotelu Nadi Bay Resort, gdzie zapłaciłem 26 FJD za noc w 9-osobowym pokoju z klimatyzacją. Nie tracąc czasu, zostawiłem w pokoju plecak i wziąłem taksówkę do wioski Saunaku. Przejazd ok. 3 km kosztował 4 FJD. Miałem na kartce napisane nazwisko jednego z mieszkańców – Turuwa Sovaus, który miał mi pokazać wioskę i poczęstować kavą, tradycyjnym napojem na wyspach Pacyfiku. Namiary otrzymałem od Koroi Batimala, pracownika Walu Beach, którego kuzynem jest właśnie Turuwa. Niestety nie udało mi się odnaleźć Turuwy, ale jeden z zagadniętych mieszkańców wioski zaprosił mnie do swojego domu. Buli Ratu, miejscowy rolnik, oprowadził mnie po wsi: kościół metodystów, budynek, w którym odbywają się wesela – był to jedyny dom w wiosce, którego dach pokryty jest w sposób tradycyjny wysuszoną trawą oraz dom plemiennego wodza. Na końcu Buli zaprowadził mnie nad rzekę, za którą rosną plantacje: kokosy, maniok, ananasy, bataty, banany, pomidory, cebula, czosnek, marchew. Następnie wróciliśmy do gospodarstwa Bulego, gdzie przedstawił mi swoją liczną rodzinę: matkę, czterech braci oraz kilkoro dzieci. Siedząc na werandzie, na słomianych matach, rozpoczęliśmy ceremonię sporządzania i picia kavy. Kupiłem dwie papierowe torebki z rośliną za 12 FJD. W środku znajdował się sproszkowany korzeń kavy. Buli przesypał zawartość do miseczki, a z miseczki do woreczka z cienkiego materiału. Obok w dużej, brudnej misce była woda i Buli niemytymi rękami ugniatał w tej wodzie woreczek z kavą, aż woda zrobiła się brązowa. Przypominała raczej brudnej popłuczyny niż napój. Mój gospodarz spróbował wywar i dolał jeszcze trochę wody, ponieważ kava była zbyt mocna. Nadal ugniatał woreczek. Następnie nad płynem odbyło się coś w rodzaju krótkiej modlitwy. Potem Fidżyjczyk wziął miseczkę zrobioną z połówki skorupy orzecha kokosowego, zanurzył go w roztworze i nabrał kavę. Podał mi napój, ale najpierw musiałem dwa razy klasnąć w skrzyżowane dłonie. Następnie za jednym razem wypiłem zawartość naczynia, po czym klasnąłem kilka razy. Kava była raczej bez smaku. Potem przez kilka minut mój język był zdrętwiały, a po godzinie chciało mi się spać. Na tym chyba polega narkotyczny skutek picia kavy. Kiedy ja przechyliłem moją porcję napoju, pozostali uczestnicy spotkania, wykorzystali moje naczynie do spożycia swojej części płynu. Poczęstowano mnie także trzema świeżymi bułeczkami z miodem w środku oraz herbatą z mlekiem i brązowym cukrem. Rozmawialiśmy po angielsku. Na koniec podziękowałem serdecznie za zaproszenie i z własnej inicjatywy podarowałem Bulemu 20 FJD.

Ponieważ znałem drogę powrotną do hotelu, to postanowiłem wrócić pieszo. Jednak nie chciałem tracić czasu w hotelu i zaraz ruszyłem nad morze. Po 15 min. byłem nad brzegiem. Tam spotkałem L’amoura z Samoa, z którym podziwialiśmy przepiękny zachód słońca. Na plaży jacyś miejscowi wyładowywali z łódki prosto do japońskiej furgonetki jakieś skrzynie. Okazało się, że były to koralowce, dopiero co wyciągnięte z morza. Podobno w celach naukowych. Po zachodzie słońca pojechaliśmy z L’amourem, wypożyczonym przez niego samochodem, do centrum Nadi. Tam skorzystaliśmy z taniego Internetu – 2,5 FJD/godz., a następnie poszliśmy zjeść kolację do baru z kurczakami.

5.04.06

Ostatniego dnia pobytu na Fidżi postanowiłem kupić trochę prezentów i zwiedzić Nadi – 30-tysięczne, trzecie co do wielkości miasto na Fidżi. Wsiadłem do starego rozklekotanego autobusu bez szyb (co zastępuje klimatyzację) i za 0,5 FJD dojechałem do centrum Nadi. Większość sklepów prowadzą Hindusi, niektórzy są dość nachalni. Należy się z nimi mocno targować. Po kupieniu prezentów postanowiłem coś zjeść. W hinduskiej restauracji zamówiłem pizzę za 7 FJD. Ponieważ zrobiło się już późno, musiałem pospieszyć się, by zdążyć na samolot, który odlatywał za kilka godzin. Podczas czekania w hali odlotów nagle zrobiła się bardzo silna burza z piorunami i rzęsistym deszczem (była to jedyna burza w ciągu 4 dni, a trzeba wiedzieć, że na Fidżi o tej porze roku jest pora deszczowa). Jednak po godzinie wszystko ustało i kiedy wchodziłem do samolotu boeing 737 linii Air Pacific, niebo znów było nieskazitelnie niebieskie, bez jednej chmurki, tak jak przez poprzednie 4 dni.

W Auckland hotel Conor’s Topfloor Hostel kosztował 15,5 NZD (najtańszy na całej trasie) za pokój 8-osobowy z własnym śpiworem. Recepcja czynna od godz. 9 rano do godz. 22.

6.04.06

Przejazd autobusem do dzielnicy Ellerslie – 4 NZD, gdzie przeprowadziłem wywiad z Peterem Neilsonem, prezesem Rady Biznesu ds. Wspierania Rozwoju. Przejazd autobusem do największego nowozelandzkiego browaru Red Lion – 3 NZD. Bilet wstępu 15 NZD minus 2 NZD zniżki (kupon z darmowego informatora po Auckland) = 13 NZD. Browar zwiedzałem ponad 2 godz.: prezentacje historii piwa, procesu produkcji, wizyta w hali, gdzie pakuje się piwo i na koniec degustacja – 2 kufle po 0,33l. Następnie przejazd autobusem do portu – 1,5 NZD i zwiedzanie przez ponad 2 godz. ciekawego Muzeum Morskiego, w tym zwiedzanie XIX-wiecznego statku-dźwigu – 12 NZD minus 2 NZD zniżki (kupon) = 10 NZD.

7-8.04.06

Przedpołudniowy przejazd autobusem na lotnisko i wylot airbusem linii Cathay Pacific do Hongkongu (11 godz. lotu). Bezproblemowa przesiadka na samolot do Paryża – boeing 747 i 13 godz. lotu. Na lotnisku w stolicy Francji pracują głównie Murzyni i panuje straszny bałagan. Dogadanie się z kimkolwiek i uzyskanie jakiejkolwiek informacji na temat lotu graniczy z cudem. Przez 2 godz. szukałem właściwego terminalu. Mało kto zna angielski, nikt nic nie wie i każdy mówi co innego. Szczyt niekompetencji i nieporządku. Pół godz. przed lotem do Krakowa obsługa lotniska nie wiedziała, z której bramki ludzie będą wchodzić na pokład samolotu! Powrót embraerem LOTu do Krakowa.

Informacje praktyczne – Nowa Zelandia:

Jadący do Nowej Zelandii w celach turystycznych, Polacy nie potrzebują wizy.

Nie ma obowiązkowych szczepień ani ponadprzeciętnego zagrożenia żadną chorobą.

Nowa Zelandia jest krajem bardzo bezpiecznym. Raczej nie zdarzają się żadne oszustwa ani kradzieże, nie wspominając o napadach rabunkowych. W porównaniu z Polską ludzie są niezwykle uczciwi, słowni i prawdomówni. Miasta i szlaki są bardzo czyste, na ulicach nie ma śmieci ani wybitych szyb.

Nowa Zelandia jest bardzo przyjazna dla turystów. Łatwo podróżuje się po całym kraju. Doskonale rozwinięta jest sieć placówek informacji turystycznych, gdzie można zarezerwować każdy hotel, kupić bilety na przejazdy autobusami, pociągami, promami czy wstępy do atrakcji turystycznych i na różne wycieczki.

Amerykańskie dolary, funty lub euro bez problemu można wymieniać na dolary nowozelandzkie na lotnisku, w kantorach i w bankach.

Najlepszą porą roku do zwiedzania Nowej Zelandii jest lato, czyli grudzień-marzec. Wtedy na

Wyspie Północnej temperatura wynosi średnio 20-25 st., a na Południowej – 15-20 st. Co drugi dzień należy spodziewać się opadów deszczu. W miesiącach zimowych (czerwiec-wrzesień) temperatura na Wyspie Północnej wynosi przeciętnie 5-15 st., a na Południowej od 0 do 10 st. Śnieg można spotkać głównie w górach, gdzie temperatura jest niższa. W miastach, jeśli pada, to szybko topnieje.

Nowa Zelandia jest narażona na częste trzęsienia ziemi, a także wybuchy wulkanów. Sejsmografy rejestrują ok. 14 tys. trzęsień ziemi rocznie, z czego odczuwalnych w całym kraju jest ok. 150.

Różnica czasu z Polską wynosi 12 godz. (podczas polskich miesięcy zimowych) lub 10 godz. (podczas polskiego lata), które będąc w Nowej Zelandii należy dodać.

W Nowej Zelandii używane są inne gniazdka elektryczne niż w Polsce i konieczne jest kupienie specjalnego adaptera za ok. 5 NZD.

W całej Nowej Zelandii łatwo dostępny jest Internet w cenie 2-6 NZD/godz. Wypalenie CD kosztuje 5-10 NZD.

Bez problemu działają polskie telefony komórkowe, tylko w górach może nie być zasięgu.

Transport w Nowej Zelandii jest dość drogi. Jeśli podróżuje się przynajmniej w 2 osoby, to najtaniej wychodzi wypożyczenie samochodu osobowego (20-35 NZD + nieobowiązkowe ubezpieczenie 8 NZD/dzień) lub autokempingu (od 69 NZD/doba + nieobowiązkowe ubezpieczenie) albo kupno samochodu osobowego (już od 800 NZD), który na końcu wyprawy można sprzedać. Benzyna jest tańsza niż w Polsce i kosztuje ok. 1,5 NZD/l, a LPG połowę tej kwoty. W przypadku podróżowania autobusami na przejazdy dalekobieżne warto kupić jeden z karnetów, np. Flexi Pass. Nie są drogie przeloty na trasach wewnętrznych (od 50 NZD).

W Nowej Zelandii obowiązuje ruch lewostronny. Prędkość maksymalna na terenie zabudowanym wynosi 50 km/h, a na niezabudowanym – 100 km/h.

Przejazd promem z Wyspy Północnej na Południową kosztuje 45-55 NZD i trwa 3 godz.

Ceny artykułów spożywczych i higienicznych są podobne jak w Polsce. Jednak w małych sklepach (szczególnie w małych miejscowościach) mogą być one nawet 2-3 razy wyższe niż w dużych hipermarketach.

Nocleg w hotelu dla backpackersów w pokoju wieloosobowym kosztuje 15-26 NZD. Pokoje są bardzo czyste, a hotele dobrze wyposażone (kuchnia, lodówki, pralnia, sale TV, Internet, czasami informacja turystyczna).

Informacje praktyczne – Fidżi:

Nie jest zgodna z prawdą informacja podana na stronie internetowej polskiego MSZ, że Polacy potrzebują wizę na Fidżi. Aby legalnie wjechać do tego kraju, wystarczy ważny paszport i bilet powrotny. Otrzymuje się pozwolenie pobytu na 4 miesiące, a nie na 30 dni, jak piszą na stronie MSZ. Konieczne jest też wypełnienie deklaracji zdrowotnej, celnej i żywieniowej. Celnicy jednak nawet nie sprawdzają tych formularzy.

Polska nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Fidżi. Najbliższe polskie ambasady znajdują się w Canberrze w Australii i w Wellington w Nowej Zelandii.

Nie ma obowiązkowych szczepień ani zagrożenia malarią. W miesiącach letnich (listopad-kwiecień) istnieje niebezpieczeństwo zarażenia się dengą poprzez ukąszenie komara. Sanepid zaleca szczepienia przeciw żółtaczce typu A i B, durowi brzusznemu, polio, błonicy i tężcowi, które należy rozpocząć 6 tygodni przed podróżą.

W lotniskowym kantorze można wymienić dolary amerykańskie lub euro na dolary fidżyjskie, ale kurs wymiany jest niekorzystny. Lepszy kurs jest w hotelach, a najlepszy w kantorach.

Choć na Fidżi wyróżnia się porę suchą i wilgotną, to nie ma między nimi wielkich różnic i każda pora roku jest dobra, aby odwiedzić ten kraj.

Fidżyjskie wyspy są narażone na częste i silne trzęsienia ziemi, a także cyklony.

Na Fidżi przez cały rok obowiązuje ten sam czas: Greenwich + 12 godzin.

Bez problemu można się porozumieć w języku angielskim.

Działają wszystkie polskie sieci komórkowe, ale rozmowy z Polską są bardzo drogie i ceny są różne w różnych taryfach.

Wszelkie urządzenia elektryczne można bez problemu podłączyć do fidżyjskich gniazdek.

Fidżi jest krajem bezpiecznym, szczególnie na małych wysepkach. Na złodziei należy uważać jedynie w miastach w godzinach nocnych.

Na Fidżi obowiązuje ruch lewostronny.

Ceny (2005) atrakcji w resorcie Walu Beach na Fidżi:

lekcja windsurfingu 1 godz. 1 godz.

wypłynięcie w morze na nurkowanie z rurką kilka godz. 30 FJD

lekcja nurkowania (w tym 1 nurkowanie) pół dnia 150 FJD

nurkowanie z butlą na rafie 50 min. 105 FJD

narty wodne 15 min. 15 min.

wycieczka łódką do wioski na wyspie kilka godz. 35 FJD

łowienie ryb kilka godz. 20 FJD

pływanie z delfinami kilka godz. 70 FJD

wypożyczenie katamaranu z żaglem 1 godz. 30 FJD

wynajęcie 4-osobowej łódki 1 godz. 130 FJD

pływanie na bananie kilkanaście min. 15 FJD

lot na spadochronie za motorówką kilkanaście min. 65 FJD

masaż 30 min. 20 FJD

wypożyczenie kajaka, rurki, maski i płetw do nurkowania, deski i żagla do windsurfingu – za darmo


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u