Wycieczka na największą wyspę świata (Grenlandia) – Jacek Strejch

Wycieczka na największą wyspę świata

Jacek Strejch

Wycieczkę na największą wyspę świata – Grenlandię, odbyliśmy w składzie 2-osobowym w terminie 18.06-7.07.2003 r. Trasę z Nowego Sącza do Kopenhagi pokonaliśmy autem, zwiedzając po drodze „Szwajcarię Saksońską”, położoną nad rzeką Łabą w okolicy Drezna oraz klify kredowe na duńskiej wyspie Mon. Nasz samolot z Kopenhagi do Kangerlussuag na zachodnim wybrzeżu Grenlandii zamiast 20 czerwca wystartował z 24 –godzinnym opóźnieniem, dzięki czemu spędziliśmy noc w 5-gwiazdkowym Hiltonie na koszt linii lotniczych. Lot na Grenlandię trwał 4,5 godziny. Po wylądowaniu zostawiliśmy plecaki w lotniskowej przechowalni, wynajęliśmy rowery i ruszyliśmy na 25 kilometrową trasę przez zieloną tundrę w kierunku lodowca Russella, będącego zachodnią krawędzią lądolądu grenlandzkiego. Po drodze weszliśmy na górę Sugarloaf o wys.472m n.p.m. Jest to doskonały punkt widokowy. Pogoda w tym dniu była piękna, słoneczko, 14 C. Jedynym pogodowym utrudnieniem był wiejący prosto w twarz, silny wiatr – no cóż, ostatecznie to Arktyka. Jechaliśmy „polną” drogą. Krajobraz przypominał bardziej pustynię niż Arktykę. Przejeżdżaliśmy nawet przez piaski, ciągnące się na przestrzeni ponad kilometra – dostaliśmy wtedy zdrowo piachem po oczach. Potem mijaliśmy wiele jezior. Ten rejon Grenlandii jest najbardziej zielony; surowa mieszanka wody i skał. W tutejszej tundrze żyje na wolności około 5000 wołów piżmowych. Udało nam się podejść jednego na odległość kilku metrów. Po przejechaniu 25 kilometrów pod wiatr byliśmy wykończeni Usiedliśmy więc za osłaniającą od wiatru skałą i zorganizowaliśmy sobie wyżerkę, podziwiając przy tym widok na śliczne turkusowe i lazurowe jeziora oraz jęzory lodowca Russella. Całkiem nieoczekiwanie zatrzymał się obok nas jeep a kierowca zaproponował podwiezienie na lotnisko. Zmęczeni jazdą pod górę i wiatr zdecydowaliśmy się na to bez wahania. Stop na Grenlandii – czemu nie? Kierowcą, będący mieszkający tu Duńczykiem (Grenlandia jest duńską autonomią), opowiedział nam po drodze o atrakcjach okolicy i codziennym życiu tutejszych mieszkańców. Z lotnisku wyruszyliśmy na kolejną trasę do jeziora Fergusona w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu. Miejsce na nocleg wybraliśmy na brzegu jeziora i momentalnie usnęliśmy po męczącym dniu. Rano kąpiel w krystalicznie czystej, choć zimnej( ok.14 C) wodzie jeziora. Potem zwijamy namiot, pakujemy się i jedziemy rowerami z powrotem na lotnisko. Dzisiaj lecimy bowiem do Ilulissat. Widoki z góry są niesamowite, z jednej strony pokrywa lodowa z turkusowymi oczkami wody i jęzorami lodowca wpadającymi do fiordów, z drugiej morze i góry z bardzo licznymi jeziorami. Kolory wody od czarnego, przez granatowy, zielony i brązowy. Lot trwał niecałą godzinę, a samolot leciał całkiem nisko. Po wylądowaniu spacer z lotniska do miasteczka Illulisat – około 3 kilometry asfaltową drogą. Po drodze minęliśmy hotel Arctic, w którym oferują noclegi za 150 USD od osoby. Woleliśmy zdecydowanie namiot, tym bardziej, że pogoda była słoneczna, niebo błękitne a temperatura około16 C. Po raz pierwszy podziwialiśmy przepływające wzdłuż brzegu potężne góry lodowe. Zwiedziliśmy trzecie co do wielkości miasteczko Grenlandii z ok. 3000 mieszkańców. Jest tu kilka km asfaltowych dróg; jeżdżą tu nawet auta. W agencji turystycznej wykupiliśmy wycieczkę małym stateczkiem do czoła lodowca Jakobsa – za 400 DKK (1DKK=60groszy). Wystartowaliśmy o godzinie 23. Statek płynął wolno, rozpychając pak lodowy w Fiordzie Kangia.Mimo, że do czoła lodowca, wysokiego miejscami na 80-100m, dopłynęliśmy około północy, cały czas było jasno. Cudowna pogoda, góry lodowe oświetlone pomarańczowo-różowym światłem, o fantastycznych kształtach, z oknami i grotami lodowymi. Wróciliśmy około godziny 2 w nocy. Namiot rozbiliśmy poza miasteczkiem nad brzegiem fiordu. Rankiem weszliśmy na wzgórze górujące nad fiordem aby podziwiać widok lodowca Jakobsa i zatoki Disco; tym razem z góry. Nakarmiwszy ducha cudownymi widokami i walcząc z koszmarnymi chmarami arktycznych komarów, wróciliśmy i zwinęliśmy namiot. Potem udaliśmy się do agencji turystycznej w miasteczku i kupiliśmy bilet powrotny do Umanak. Opuściliśmy port o godzinie 19, lawirując między ogromnymi górami lodowymi przez zatokę Disco i dalej opływając półwysep Nuussuaq. Następnego dnia około godziny 11 wpłynęliśmy do portu Umanak, leżącego na wyspie i u stóp góry o wys.1170 m npm o tej samej nazwie. Góra Umanak jest tak typowa dla Grenlandii, jak Uluru dla Australii. Mieni się różnymi odcieniami brązu i szarości z czarnymi poprzecznymi smugami. Na wyspie jest kilka jeziorek z krystalicznie czystą woda. Porastają ją jasno– i ciemnożółte oraz białych kwiaty – jak w skalnym ogródku. Próbowaliśmy wyjść na szczyt, jednak doszliśmy tylko na wysokość około 700 m npm. Dalsza droga wymagała już wspinaczki o trudności około V w skali UUIA. My niestety nie mieliśmy ze sobą sprzętu wspinaczkowego. Jednak i z tej wysokości widok na zatokę i sąsiednie wyspy z opadającymi pionowo do morza, prawie 1000 metrowymi ścianami, był piękny. Morze usiane było wszędzie górami lodowymi. Pod nami błyskały liczne małe jeziorka i „zakwitały” kolorowe domki miasta Umanak. Zeszliśmy niżej i obeszliśmy górę dookoła. Nocowaliśmy w dolinie tuż powyżej miasta. Następnego dnia o godzinie 19 wypłynęliśmy z powrotem do Ilulissat. Nadal utrzymywała się dobra pogoda – już od tygodnia, morze było gładkie jak stół. Po powrocie zaliczyliśmy kilka szczytów o wysokości kilkuset metrów, które górują nad Ilulissat. Nad brzegiem fiordu Kangia, urządziliśmy sobie piknik – opalaliśmy się i wypatrywaliśmy fok. Udało się nam wypatrzyć dwie, ale z daleka. Nocowaliśmy na kempingu za 20 DKK (ok. 12 PLN), gdzie wzięliśmy gorący prysznic; poprzedni był na promie. Następnego dnia wyruszyliśmy przez kanion, wzdłuż krystalicznie czystego potoku do wodospadów (wysokość około 14 m). Wróciliśmy inną trasą, przez góry. Posługiwaliśmy się kupioną w Kangerlussuaq mapą i intuicją bo na Grenlandii nie ma znakowanych szlaków. Są tylko fragmenty wydeptanych miejsc, przez podobnych do nas turystów. W tundrze widzieliśmy całą masę fioletowych kwiatów o dużych płatkach – podobno kwiat narodowy Grenlandii.

I to był już koniec naszej przygody z Grenlandią. Dalej był powrotny lot do Kopenhagi. Odebraliśmy auto ze strzeżonego parkingu na lotnisku i wyruszyliśmy jeszcze na kilkudniowy objazd południowej Norwegii. Przejechaliśmy przez most łączący Danię ze Szwecją (za mostem kontrola policji szwedzkiej) a potem dotarliśmy w góry Jotunheimen. Dalej wjechaliśmy na płaskowyż Hardangervidda – najbardziej na południe położone miejsce, gdzie można zobaczyć tundrę. „Zaliczyliśmy” jeszcze wodospad Voringfossen (wysokość ponad 100 metrów). Wybraliśmy się także na słynny Pulpit (Prekestol) – 607 metrowy klif opadający pionowo do Lysenfiordu. Widok z góry na turkusowe wody fiordu był wspaniały. A w drugą stronę podziwialiśmy cudowny widok na miejscowość Stavanger, położoną na kilku wyspach i na okoliczne góry i jeziora. Dalej jazda do Kristiansand skąd promem popłynęliśmy do Hirtshals w Danii. Stamtąd była już prosta droga autostradą przez Berlin do domu.

Przelot na trasie Kopenhaga – Kangerlussuaq oraz Kangerlussuaq – Ilulissat – Kopenhaga kosztował około 5500 PLN.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u