Viva Espania (2010) – Damaris Perdak

Termin: 03 – 16 sierpień 2010

Przygotowania do podróży? Coroczne, długo wyczekiwane eskapady zwykle są przedmiotem szeroko pojętych rozważań, snucia planów często wykraczających poza ramy rozsądku i wnikliwych studiów służących zgłębianiu wiedzy na temat obszaru przeznaczenia. A w tym roku? Jedyną wiadomą tej wyprawy był skład jej uczestników: ja, Damaris Perdak, Danuta i Sławomir- ekipa niezastąpiona. Właściwie do ostatnich chwil różne opcje wyjazdowe kłębiły nam się w głowie… W końcu ustaliliśmy miejsce wypoczynku: „Viva España!”.

03.08.2010

W podróż wyjeżdżamy Hondą kombi, na dach przymocowany mamy 600 litrowy bagażnik, do którego upchaliśmy wiele turystycznych akcesoriów jak namioty, butlę gazową, stolik turystyczny, słowem wszystko co pozwoli nam, w miarę możliwości, komfortowo spędzić biwakowe warunki na polach namiotowych, podczas objazdowego trybu zwiedzania. Wyjeżdżamy po obiedzie. Planujemy dotrzeć w Okolice Marsylii (optymistyczna wersja), by po przejechaniu około 2 000 km znaleźć nocleg. Ogarnia nas ekscytacja, która dodaje nam wciąż nowych sił. Hołowczyc kieruje nas przez Drezno, Chemnitz, Nurnberg, Freiburg, Mulhouse, Lyon… Kilometry szybko uciekają. Kierowca Sławek już od pierwszych chwil, po wyjechaniu poza polską granicę, podnosi sobie i całej ekipie poziom adrenaliny pozwalając sobie bezkarnie na zbyt szybką jazdę na prawie pustych niemieckich autostradach. Determinacja jest tak olbrzymia, że stajemy się odporni na zmęczenie. Godzinna drzemka kierowcy, po przejechaniu 1600 km, pozwała podjąć nam decyzję: cel – Barcelona.

04.08.2010

I tak się stało. W środę ok. godziny 11.00, po przebyciu 2 300km, mijamy zachmurzoną Barcelonę, by 40 km dalej osiąść na kempingu w Sitges, na Costa Daurada. W mieście poproszony o pomoc taksówkarz udostępnia nam plan miasta i wskazuje lokalizację upragnionego, po wyczerpującej podróży, miejsca odpoczynku. W okolicy są dwa kampingi- Sitges (mniejszy, urokliwy i całkowicie zatłoczony) oraz nieopodal El Garrofer, na którym udaje nam się zakotwiczyć. Legenda o wyspie bezchmurnego nieba nad miasteczkiem, potwierdza się. Pragnienie spotkania z śródziemnomorskim wybrzeżem oraz chęć zasmakowania kąpieli morskich, jak i słonecznych, kierują naszymi krokami. Niemal lunatykując, docieramy na plażę. Nic nie jest w stanie opisać naszej radości, ani zmęczenia. Do samego zachodu słońca wylegujemy się na rozgrzanym piasku, upojeni bezlikiem wrażeń.

05.08.10

Barcelona. Z naszej bazy w Sitges dostajemy się tam komunikacją miejską w 30 minut. Autobusy kursują często – co 20 minut, bilet wynosi 3 euro. Wszelkie informacje uzyskujemy w kampingowej recepcji. Priorytetowym przekazem troskliwej pani było ostrzeżenie nas przed często zdarzającymi się rabunkami. Zwiedzanie zachmurzonego, ale mimo to niezwykle barwnego miasta, pochłania nam niemal cały dzień. Pod pomnikiem Kolumba przeżywamy moment zadumy. Każdy z nas daje się ponieść marzeniom, które po części chcemy zrealizować podczas tego wyjazdu.

06.08.10

O poranku opuszczamy Sitges i kierujemy się w stronę Walencji. 70km dalej zatrzymujemy się w Tarragonie – dobrze zachowanym mieście z czasów imperium rzymskiego. Stajemy tam na Balkonie Morza Śródziemnego (Balcó del Mediterrani) by stamtąd podziwiać amfiteatr, Plażę Cudów (Platia del Miracle) oraz nieskończony horyzont morski. Kolejnym przystankiem jest Peñíscola (130km od Taragonny), w której oglądamy, niestety zza szyb samochodu (z uwagi na duży ruch na drodze i brak miejsc parkingowych), Stolicę Apostolską antypapieży i Bazylikę Templariuszy. Po przejechaniu w tym dniu 350 km, odbywamy nocleg w pobliżu Walencji.

07.08.10

Przed nami długa trasa. Na początek chcemy zobaczyć Ciezę (270km od Walencji), którą Pascal poleca jako jedną z 35 najważniejszych miejsc do odwiedzenia w całej Hiszpanii. Miasto trochę rozczarowuje. Zamiast pozostałości po Maurach spotykamy tam chaos. Ślad po tabliczkach informacyjnych w niespodziewany sposób ginie, a ludność nie włada biegle angielskim więc ciężko zaczerpnąć jakiejś wskazówki. Docieramy w końcu do muzeum (bilet dla 3 osób niewiele ponad 3 euro), w którym rzekomo mieszczą się rysunki naskalne sprzed 17 tyś. lat… Wyjątkowo ciężko nam się wczuć w klimat tego miejsca. Naszą niechęć w pełni rekompensują cudowne widoki, które mogliśmy podziwiać w drodze do Ciazy, jak i później zmierzając w kierunku Granady. Kolejne 270 km dalej (60 km od Granady) zjeżdżamy do miejscowości Guadix. Naszą uwagę przyciągają setki zamieszkiwanych jaskiń, wydrążonych w wapiennym tufie. Jak wygląda życie współczesnych jaskiniowców żyjących w Europie? Można się o tym przekonać odwiedzając Cueva Museo. Z uwagi na porę sjesty nie udało nam się go zwiedzić. Dużą fascynacją okazał się dla nas zaciszny oraz całkowicie skąpany słońcem rynek. Polskie przysłowie „apetyt rośnie w miarę jedzenia” w naszym przypadku również odnajduje potwierdzenie. Zbliża się godzina siedemnasta, a my postanawiamy wyruszyć w góry… Naszą inspiracją stał się podręcznik pt: „Najpiękniejsze miejsca na świecie”, który podsuwa nam pomysł wyjechania na jedną z najwyżej położonych szos w Europie, prowadzącą do podnóża Velety, w paśmie Sierra Nevada (3470m n.p.m. – drugi co do wielkości szczyt Półwyspu Iberyjskiego). Żaden z przewodników, które mamy, nawet nie wspomina o takiej możliwości. Stan drogi asfaltowej jest na mój gust nienaganny (ok. 40 km jadąc od Granady). Nie polecam natomiast decydowania się na nocleg na kempingu Las Lomas w Güéjar Sierra. Nie wiemy nawet czy takowy wciąż  istnieje, gdyż nasze poszukiwania zakończyły się fiaskiem – Hołowczyc zaniemógł, a skala papierowej mapy 1:1500000 skutecznie uniemożliwiła nam poszukiwania. Nocleg spędzamy w Granadzie, na kempingu Sierra Nevada. Adres, z uwagi na usytuowanie blisko centrum i komfortowe warunki, jest godzien polecenia: Avda. de Madrid 107, tel. 95/8150062.

08.08.10

„Quien no ha visto Granada, no ha visto nada”. Mądre hiszpańskie przysłowie, które w trafny sposób obrazuje piękno miasta: „Kto nie widział Granady, nic nie widział”. Nie bez podstaw na jednej ze ścian Alhambry widnieje arabski napis: “لا شيء أكثر قسوة في الحياة من أن تكون أعمى في غرناطة” czyli „ Nie ma okrutniejszej rzeczy w życiu, niż być ślepcem w Grenadzie”. Alhambrę należy zwiedzać wg przyjętego wcześniej planu, z uwagi na to, iż sprzedaż biletów odbywa się z podziałem na dwie tury- poranna (8.30 do 14.00) i po południowa (14.00 do 20.00), a wejście do Palacios Nazaríes jest możliwe w wyznaczonej na bilecie godzinie. Bilet kosztuje 12 euro, są zniżki dla studentów posiadających Kartę Euro26. Szczegółowe informacje na www.hiszpania-apartamenty.pl/pl/bilety_alhambra. Pierwszym punktem naszego zwiedzania jest Alcazaba. Widok, który zastajemy na jednej z wież, zdradza nam urok miasta i jego otoczenia. Podziwiamy stamtąd szczyty Sierra Nevady, cudowne ogrody Alhambry, architekturę największej arabskiej dzielnicy Hiszpanii – Albacin, katedrę wynoszącą się ponad miastem oraz wiele innych budowli. Naprawdę warto zwiedzić to miasto!

09.08.10

Dzisiaj przemieszczamy się w kierunku Malagi. Po drodze zwiedzamy urokliwą jaskinię w miejscowości Nerja- Cueva de Nerja. Bezlik rozmaitych form naciekowych zdumiewa, a historia związana z życiem prehistorycznych ludzi, w okresie od paleolitu do epoki brązu, intryguje. Nocleg spędzamy na kempingu Torremolinos, który wyjątkowo ciężko było znaleźć, gdyż ukryty jest w zakamarkach miasteczka o tej samej nazwie (15km na południowy zachód od Malagi). Jest warty polecenia mimo wysokiej ceny, ze względu na bliskość bajecznej, przepełnionej palmami plaży, z dobrą bazą rekreacyjną: Loma del Paradiso 2, Torremolinos.

10.08.10

Zainspirowani tekstem piosenki Ryśka Rynkowskiego: „Dziewczyny lubią brąz”, smażymy się na… Costa del Sol. Minął już tydzień naszej podróży, więc wieczorem pozwalamy sobie na relaks i grillowanie.

11.08.10

Zaciekawieni jednym z odcinków Cejrowskiego oraz wskazówkami przewodnika National Geographic, zdecydowaliśmy się wyruszyć śladami Pueblos Biancos. Aby podziwiać fantastyczne białe miasteczka, warto wybrać odcinek od miejscowości Ronda do Arcos de la Frontera. Następnie zmierzamy do Sewilli, by zwiedzić ją późnym wieczorem. Postanowiliśmy tak ze względu na jej magiczny klimat po zmroku, ale też panujące tutaj wyjątkowo wysokie temperatury (w ciągu dnia dobiło do 41°C). Będąc pod Giraldą porównujemy ją do warszawskiego Pałacu Kultury oraz wspominamy odległą nam Ojczyznę. Kamping Villsom, w którym wylądowaliśmy oceniamy jako najpiękniejszy ze wszystkich dotąd napotkanych. Dojazd do niego jest troszkę skomplikowany. Trzeba złapać kierunek trasy Sevilla – Cádiz, na 554.8 kilometrze zjechać z trasy na Dos Hermanas, a dalej najlepiej pytać uprzejmych miejscowych.

12.08.10

Będąc tak blisko Portugalii postanawiamy wdepnąć tam, by poczuć magię tego najdalej wysuniętego na zachód państwa Europy oraz przywitać się z oceanem Atlantyckim. Skalista linia brzegowa Lagos, mimo swego komercyjnego oblicza, zaskakuje bogactwem przybrzeżnych form erozyjnych oraz wyjątkowo niebieskim kolorem wody. Następnie jedziemy podrzędną drogą N120 na północ, w kierunku Lizbony i podziwiamy rolnicze obszary południowej Portugalii. Nocleg spędzamy na polu namiotowym Guincho w mieścinie Guincho, niedaleko Sintry. Nocą silny, zachodnio – atlantycki wiatr, testuje trwałość konstrukcji naszego namiotu, jednak rano budzimy się pełni entuzjazmu do dalszego zwiedzania.

13.08.10

Dzisiejszym upragnionym celem jest przylądek Roca- najdalej na zachód wysunięty punkt, lądowej części Europy. Jego współrzędne to 38°47’N, 9°30’W, a wysokość 140m n.p.m. Na miejscu spotykamy wielu turystów, ale nikt z nich nie wpada w taką euforię jak my. Zdajemy sobie sprawę z tego, jak daleko udało nam się dobrzeć, ile cudownych chwil zdążyliśmy przeżyć. W informacji turystycznej obowiązkowo kupujemy certyfikat upamiętniający naszą obecność na Roca. Łzy wzruszenia cisną nam się do oczu kiedy czytamy podpis:  Cape Roca, Sintra – Portugal, the westernmost point in continental Europe „where the land ends and the sea begins”, and where the spirit of Faith and Adventure which took the Portuguese caravels in search of new worlds for the world still reigns. W ciągu dnia zwiedzamy jeszcze Sintrę, a wieczorem próbujemy miejscowe winko nad wzburzonym Atlantykiem.

14.08.10

Lizbona. Dziś nastał czas zwiedzania portugalskiej stolicy. Zaopatrzeni w przewodnik z serii Miasta Marzeń, wybieramy się na kilkugodzinny spacer. Po nim odbywamy ok. 600 kilometrową podróż do Toledo, gdzie nocujemy na wyjątkowo klimatycznym kampingu El Greco (nr. tel.: 925220090, przy drodze nr. 4000, 2.5 km od centrum miasta).

15.08.10

Dzisiaj zaplanowaliśmy kolejny intensywny dzień, w którym mamy zamiar zwiedzić Toledo i Madryt. Co prawda na zwiedzanie każdego z tych miast, można byłoby poświęcić kilka odrębnych dni, ale przy pomocy książkowego przewodnika, udaje nam się usprawnić zwiedzanie i wybrać kilka największych atrakcji. Polecam zwiedzać Toledo w godzinach wczesno porannych, kiedy to ciasne uliczki nie są jeszcze przepełnione tłumem turystów. Łatwiej wtedy zachować orientację, jest wówczas szansa zobaczyć coś więcej niż widok zza pleców tłumu. Madryt natomiast, o każdej porze dnia i nocy, zapiera dech w piersiach.

16.08.10

Ostatni już nocleg spędziliśmy we Francji, w delcie Rodanu. Konkretnie była to miejscowość Saintes Maries de La Mer, w obszarze Parku Camargue. Zatrzymaliśmy się tam z sentymentu, gdyż rok wcześniej, podczas objazdówki po Francji, akurat ten kamping urzekł nas najbardziej. Po pożegnalnym spacerze brzegiem morza, zaczynamy podróż powrotną. Mamy do przebycia niecałe 2000 km. Wizja powrotu do szarej rzeczywistości, powoduje w nas tęsknotę. Ze wzruszeniem śpiewamy razem z Ryśkiem Riedlem tekst: „Dużo bym dał, by przeżyć to znów – Wehikuł czasu to byłby cud…”. Mam nadzieję, że moja relacja skłoni kogoś z grona szanownych czytelników TRAVELBIT-u, do odbycia takiej właśnie podróży – gorąco polecam.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u