Szwecja 2011

Przygoda norweska ze Szwecją w tle 2011

Beata Ptak

Podróż na wymarzone Lofoty zaczęła się od wylądowania 30 czerwca 2011 r. na małym lotnisku w Nyköping, Skavsta Airport, ok. 130 km na południe od Sztokholmu. Tam też ta skandynawska przygoda zakończyła się 2 tygodnie później, 13 lipca 2011 r., po przejechaniu ponad 5,5 tysięcy kilometrów w otoczeniu nieprawdopodobnie pięknych krajobrazów.

30 czerwca 2011 – Nyköping- Vingåker

Samolot linii Ryannair wylądował punktualnie o 18:00. Nie zawsze się to udaje, ale tym razem nic nie stanęło na przeszkodzie. Nawet pogoda, po której w Skandynawii spodziewać się można wszystkiego, często nie najlepszego. Tymczasem przywitało nas ciepłe, słoneczne, letnie popołudnie. Piękna zapowiedź podróży. Bilet na lot Kraków-Sztokholm-Kraków kosztował 500 złotych za osobę.

Po odebraniu samochodu z wypożyczalni (Budget Car Rental, 14 dni 1 750 złotych) udaliśmy się w stronę pierwszego zaplanowanego miejsca noclegowego w schronisku młodzieżowym Kjesatër, niedaleko miejscowości Vingåker. Około 80 km trasą 52 na północ od lotniska. Jak większość schronisk w Szwecji jest ono „samoobsługowym” schroniskiem, co na początku nas wprawiało w osłupienie, a potem już stało się normalnością. Nie ma recepcji, nie ma właścicieli, nie ma pracowników. Do schroniska dostaliśmy się dzięki szczegółowemu wypełnieniu wcześniej otrzymanej instrukcji, w której podane były wszystkie niezbędne kody, pozwalające wejść do środka budynku i informacje o pokoju i zasadach panujących w schronisku. Sama podróż do Vingåker nizinnymi terenami południowej Szwecji nie wiodła przez jakieś spektakularne krajobrazy. Za to miejsce, gdzie znajdowało się schronisko otoczone jest jeziorami i pięknym lasem. To ogromny teren z 14-wiecznym dworem, w którym obecnie znajduje się nowoczesna szkoła zawodowa. Budynek schroniska to były dom rolników pracujących we dworze. Obecnie dobrą pracę wykonują według własnego rytmu samosterujące się, bezobsługowe kosiarki, wyglądające jak chodzące ogromne, zielone żółwie, zjadające trawę. Nocleg w pokoju dwuosobowym to 80 złotych za osobę.

1 lipca 2011 – Vingåker-Oslo-Svene

Celem podróży było Svene niedaleko Oslo. Ponad 480-kilometrowy odcinek trasą E18 to podróż wzdłuż licznych tutaj jezior. Ale najważniejsze było dotarcie do Oslo. Nie nastawialiśmy się co prawda na dogłębne zwiedzanie miasta, ale warto zajrzeć do tej najstarszej stolicy Skandynawii, dawniej zwanej Christianią. To największa pod względem powierzchni stolica w Europie i najbardziej zielona. Przywitała nas widokiem niezwykle nowoczesnego budynku opery norweskiej, otwartej w 2008 roku. Budynek, po którym bez przeszkód można spacerować i wspinać się na jego dach, jest wyjątkowym połączeniem betonu i szkła na zewnątrz, oraz drewna w środku. Ale chyba najciekawsze wrażenie robi toaleta zbudowana w formie szafy.

Warto dotrzeć do pałacu królewskiego, który położony jest na wzgórzu Bellevuehøyden, na końcu ulicy Karla Johana, głównej arterii handlowej i turystycznej Oslo. Otoczony jest pięknym parkiem Slottsparken, w którym można spokojnie odpocząć po całym dniu podróży. Na koniec trzeba pamiętać by nie spóźnić się z odbiorem samochodu z płatnego parkingu. Nieświadome, półgodzinne przedłużenie sobie postoju samochodu na pewno zostanie zauważone, a zapłacenie mandatu w wysokości prawie 400 złotych pamięta się długo.

Po wyjeździe z Oslo zostało nam jeszcze tylko ok. 100 kilometrów trasami E134 i 40 do pensjonatu Svene Gjestegård. Urocze miejsce z pokojami gościnnymi oraz domkami kempingowymi dla zainteresowanych. Jedynym „hałasem zakłócającym” wszechogarniającą ciszę był szum rzeki za domem. Sama gospodyni, Polka, mieszkająca od ponad 20 lat w Norwegii prowadzi to miejsce z ogromnym zaangażowaniem i życzliwością dla odwiedzających. Cena za osobę w dwójce to 160 złotych.

2 lipca 2011 – Svene-Lysefjord-Lysebotn

Tego dnia zaczęła się prawdziwa podróż norweska. Udaliśmy się w kierunku fiordu Lysefjord, którego długość to prawie 40 kilometrów. Na jego końcu znajduje się mała, ale uroczo położona miejscowość Lysebotn, do której prowadzi niezwykle widokowa i niebezpieczna droga składająca się z 27 serpentyn schodzących niemal pionowo w dół, zakończonych wykutym w skale 360° spiralnym tunelem. Niestety nie dane nam było podziwianie widoków z tej trasy ze względu na bardzo ograniczoną widoczność, spowodowaną mgłą i deszczem. Wcześniej jednak po drodze do fiordu, jak i samego Lysebotn, mijaliśmy niezliczoną ilość drewnianych budynków przy domach, utwierdzonych na palach. Wzbudziło to nasze zainteresowanie, ale odpowiedź znaleźliśmy dopiero w muzeum-skansenie Heddal Bygdetum przy drodze E134 niedaleko Notodden. To tu wyjaśniono nam, że są to lokalne spichlerze. Umieszczenie ich na palach chroni zgromadzone tam artykuły przed wilgocią oraz szkodnikami, takimi jak myszy. Po kolejnych przejechanych kilometrach drogą 45 dojechaliśmy do lokalnej drogi wiodącej bezpośrednio do Lysebotn. To ponad 60-kilometrowa trasaskalnym pustkowiem z ogromną ilością małych jezior i wszędobylskich owiec. Przed zjazdem do Lysebotn, warto zatrzymać się przy punkcie widokowym Øygardstølen, doskonałym miejscem na rozpoczęcie wędrówki na górę Kjerag. Obok niej znajduje się Kjeragbolten, zaklinowany pomiędzy dwiema skałami głaz o objętości 5 m³. Niestety nie dotarliśmy tam. Widoczność była zerowa. W ramach rekompensaty widoki te mieliśmy okazję oglądać na komputerze jednego ze spotkanych tu base jumperów. Sam Lysefjord ze swymi skalistymi, niemal pionowo opadającymi do wody brzegami jest idealnym miejscem dla miłośników tych ekstremalnych sportów. Kjerag natomiast ulubioną górą do wykonania skoku, podczas którego adrenalina i niepowtarzalne emocje wygrywają z rozsądkiem. Nocleg w 5-osobowej sali jednego z budynków Kjerag Lysebotn Camping to 115 złotych za osobę.

3 lipca 2011 – Lysebotn-Bergen

Po obfitym i nie najtańszym śniadaniu (50 złotych za osobę), porozmawialiśmy z siedzącymi niedaleko Norwegami, by polecili nam najlepszy wyjazd z tego końca świata. Mogliśmy wrócić na pustkowie skalne i jechać nim kolejne dziesiątki kilometrów w stronę Stavanger, by tam wjechać na prom. Ale ponieważ pogoda znów była deszczowa i widoczność bardzo ograniczona, chcieliśmy jakoś skrócić tę odległość. Okazało się, że około południa przybędzie prom wycieczkowy, który zabrać nas może do Songesand, skąd już spokojnie możemy się udać w stronę Bergen. Droga ta oszczędziła nam przynajmniej trzy godziny jazdy w tym dniu. 25-kilometrowy odcinek z Songesand do Tveit to kolejne skalne przestrzenie pokonywane we mgle po niezwykle wąskiej drodze. Ale to przy okazji niezwykle dobra szkoła jazdy. Cała droga do Bergen trasami 13 i 7 wiodła wzdłuż licznych tu fiordów i pewnie pięknych krajobrazów, na których podziwianie niestety nie pozwalał nam znów kolejny mglisty i deszczowy dzień. Bergen przywitało nas również mgłą i deszczem, a jakżeby inaczej. Nie traciłam jednak nadziei na to, że pogoda zdecydowanie wyklaruje się po godzinie 18:00, jak to często bywało podczas moich poprzednich tam pobytów. Nie tym razem, niestety. Nocleg za osobę w schronisku Montana to 130 złotych (pokój czteroosobowy).

4 lipca 2011 – Bergen-Sandane

Przed wyjazdem w dalszą podróż odwiedziliśmy centrum Bergen. Czarujące i niezwykle przyjazne miasto. Może oprócz pogody. Na 365 dni w roku w Bergen pada najwięcej, bo przez 250 dni. Doświadczyliśmy tego oczywiście. Targ rybny z morskimi przysmakami przygotowywanymi na miejscu oraz zabytkowa dzielnica drewnianych domów Bryggen, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO, to atrakcje, których absolutnie nie można ominąć. A piękne okolice Bergen pomagają zapomnieć o ewentualnych troskach i zmartwieniach codzienności. Kompletny relaks.

Dalsza część podróży drogą E39 do Sandane pozwoliła nam znów zachłysnąć się pięknymi widokami nad Sognefjorden i wpatrywać się w hektolitry wody atrakcyjnego wodospadu Huldefossen, niedaleko Førde. Niezapomnianą częścią tego dnia było przygotowanie i zjedzenie kanapek w najprzyjemniejszych okolicznościach przyrody nad jeziorem Jølstravatnet. Stamtąd już tylko chwila by podziwiać część widocznego z drogi numer 5 największego w kontynentalnej Europie lodowca Jostedal.

Podróż tego dnia zakończyła się w schronisku, które mieści się w budynkach należących do szkoły Nordfjord Folkehögskule w Vereide, 6 kilometrów od Sandane. Okazało się ono niezwykle gościnne. Śniadanie w stołówce w niczym nie przypominało kojarzących się z nieciekawym jedzeniem z polskich szkolnych stołówek. Zaskoczyła nas różnorodność wędlin (powiedzielibyśmy swojskich) i serów przystrojonych warzywami i zieleniną, dżemów, soków itp., podanych na stołach pokrytych białymi obrusami. Cena za łóżko w pokoju wieloosobowym to 85 złotych.

5 lipca 2011 – Sandane-Droga Trolli-Trondheim

Po opuszczeniu gościnnych progów szkolnego schroniska udaliśmy się w 480-kilometrową drogę do Trondheim. Najważniejszą jednak w tym dniu podróży była Droga Trolli (Trollstigen), którą otaczają ogromne góry. Dla podkreślenia ich majestatu, nadano im nazwy takie jak Król, Królowa czy Biskup. Zaczynaliśmy podróż Drogą Trolli od przepięknej przełęczy z krystaliczną wodą w małych jeziorkach i wodospadach oraz sporymi połaciami wiecznego tam śniegu, którym można się ochłodzić w tym prawie 25° upale. Potem już tylko przed nami zapierająca dech trasa składająca się z jedenastu serpentyn o średnim nachyleniu 9% i łącznej długości 18 kilometrów, w większości zakręcających pod kątem 180°. Gdzieś w połowie drogi kamienny most pod którym spada z górskiego zbocza do doliny Isterdalen wodospad Stigfossen. Przejechanie kilkunastokilometrowego odcinka Trollstigen zajęło nam kilka godzin, bo podziwianie widoków wymagało wielokrotnego zatrzymywania się. A potem jeszcze prawie godzinna przerwa na posiłek na parkingu strzeżonym przez trolli, położonym na końcu doliny. Pozostał nam w tym dniu już tylko „jedynie” 300-kilometrowy odcinek drogi do Trondheim, ale za to przejechany w niepowtarzalnie pięknej scenerii. Nocleg w pokoju wieloosobowym schroniska Singsaker Sommerhotell w Trondheim 130 złotych.

6 lipca 2011 – Trondheim-Mo i Rana-Koło Podbiegunowe-Røkland

Poranek w Trondheim pozwolił nam podziwiać szereg starych drewnianych magazynów kupieckich z XVIII i XIX wieku, wspartych na palach. Obecnie w większości odrestaurowane, zapraszają do znajdujących się w nich licznych restauracji na dobre ryby. Imponująca wydała się również tutejsza katedra Nidaros, w której od XV wieku odbywały się koronacje władców. W 1814 roku pojawił się zapis w konstytucji norweskiej mówiący o tym, że katedra w Trondheim ma być miejscem koronacji norweskich królów. Ponieważ tego dnia mieliśmy zaplanowany do przejechania najdłuższy odcinek w całej podróży, zaraz po szybkim zwiedzaniu wyruszyliśmy drogą E6 za Koło Podbiegunowe. Droga do Røkland to ponad 600 kilometrów. Nim przekroczyliśmy magiczną granicę Norwegii Północnej w Saltfjellet, po drodze mijaliśmy region 200 jaskiń usytuowanych w okolicach Mo i Rana. Trafiliśmy do jednej z największych w tym rejonie, Grønligrotty. Niestety spóźnieni o kilka minut nie mieliśmy okazji zobaczyć jej w całości. To jedyna jaskinia w północnej części Norwegii, która została oświetlona, z podziemnymi wodospadami. Główny korytarz wyrzeźbiony jest przez podziemną rzekę, a wejście do niej ukryte jest wśród skał. Ma ponad 4 kilometry i czynna jest w sezonie letnim od 20 czerwca do 20 sierpnia.

Po przejechaniu kolejnych 80 kilometrów trafiliśmy do Centrum Koła Podbiegunowego w Saltfjellet. Przekroczenie granicy Koła Podbiegunowego było moim marzeniem i tu właśnie się spełniło. Wytyczona marmurowa ścieżka w Centrum pokazuje, którędy przebiega Koło Podbiegunowe. Pamiątkowe zdjęcie oczywiście jest konieczne. W centrum działa kino, prezentujące program multimedialny „Północna Norwegia”, a także poczta sprzedająca pocztówki ze specjalną pieczęcią Koła Podbiegunowego. Po opuszczeniu miejsca marzeń dotarliśmy do kempingu Nordnes Camp & Bygdesenter w Røkland. To najprzyjemniejsze miejsce kempingowe w jakim byłam. Idealne na dłuższy pobyt. Żałowaliśmy, że następnego dnia musieliśmy wyjeżdżać. Zarezerwowany domek wyposażony był w kuchenkę elektryczną, lodówkę, zestaw naczyń, sztućców i narzędzi kuchennych, stół jadalny, telewizor, piętrowe łóżka i dodatkowo ława, kanapa i fotele dla relaksu. Ta wyliczanka jest niepełna, ale niezbędna. To nie zdarza się często. Cena za domek 270 złotych.

7 lipca 2011 – Røkland-Lofoty(Svolvær,Stamsund)

Z ciężkim sercem opuszczaliśmy wspaniały kemping w tak piękny, słoneczny, upalny dzień, ale przecież dziś osiągnąć mieliśmy cel podróży, Lofoty. To nas zmobilizowało do dalszej podróży. Droga E6 z Røkland do Ulsvåg wiodła przez liczne tunele, które z czasem już zaczęły być męczące. Ale na szczęście oprócz nich, również wspaniałe krajobrazy przyrody, które nie zawiodły, jak podczas całej podróży przez Norwegię. Po dotarciu do Skutvika ponad 3 godziny czekaliśmy na prom do stolicy Lofatów Svolvær. Stamtąd sławną drogą E10, a potem 815, dotarliśmy do Stamsund. Krajobrazy, jakie zafundowały nam Lofoty o 9:00-10:00 wieczorem były niepowtarzalne. Wieczór oczywiście istniał tylko z nazwy. O tej porze roku jest tu dzień polarny. Słońce chowało się i pojawiało w zależności z której strony gór byliśmy, dając wyjątkowe, idealne światło do robienia zdjęć. Majestatyczne, wystające ponad 1000 m n.p.m. o „poszarpanych” szczytach góry w połączeniu z cudownym wybrzeżem dawały wrażenie pobytu w bajkowym świecie. Po 23:00 dotarliśmy do pokojów gościnnych przy kościele katolickim kilka kilometrów od Stamsund. Gospodarzem jest tu polski ksiądz, który sam zajmuje się zarówno parafią, jaki i pracą dla turystów. Cena za noc za osobę to 60 złotych.

8 lipca 2011 – Lofoty (Stamsund-Å- Svolvær)-Narvik-Riksgränsen

Lofoty to łańcuch wysp, połączonych licznymi mostami i kilkoma tunelami. To prawie 150 kilometrów imponujących widoków z ptasimi wysepkami wokół wysp, licznymi bagnami i jeziorami oraz łąkami i śniegiem na szczytach gór. Ale także pięknymi plażami z drobnym białym piaskiem wśród nieprawdopodobnej zieleni gór. Dla miłośników wędkowania, Lofoty to najlepsze miejsca na świecie. Połowy ryb to główny sposób zarabiania dla tutejszych mieszkańców. Końcowym punktem drogi E10 jest miejscowość Å, do której tego dnia dotarliśmy. Idealne miejsce na odpoczynek, wylegiwanie się na trawie na tutejszych wzgórzach i obserwację prądu morskiego Moskenstraumen, tworzącego gwałtowne wiry. Po drodze z Å do Narviku mijaliśmy niezliczoną ilość małych, kolorowych, drewnianych domków stawianych na palach, w których kiedyś nocowali rybacy. Zwane „rorbuer” dziś w większości są oryginalnymi, nowoczesnymi miejscami noclegowymi dla turystów. Na wyspie Vestvågøya odkryto pozostałości największych domostw wikingów. Z ich historią i obyczajami zapoznać się można w Muzeum Wikingów w Borg.

Norweska przygoda zakończyła się wizytą w Narviku, który podczas II wojny światowej został doszczętnie zniszczony. Wiele śladów walki o port zobaczyć można w tutejszym muzeum wojny Nordland Røde Kors Krigsmuseums. Warto odwiedzić pomnik polskich marynarzy z ORP Grom, poległych w Bitwie o Narwik. Potem pozostał nam już tylko nocleg w schronisku w Riksgränsen, znajdującym się zaraz po drugiej stronie granicy ze Szwecją. Cena za osobę 150 złotych.

 

9 – 12 lipca 2011 – Riksgränsen-Sztokholm

Ostatnie 4 dni podróży to powrót do Sztokholmu. Zostaliśmy ze świeżymi i pięknymi wspomnieniami oraz obrazami Norwegii. Kolejne dni to jazda przez pustkowia północnej Szwecji, Norrbotten, pełnej jezior i kamiennego podłoża. Zajrzeliśmy również do nizinnej, pełnej lasów Finlandii, by spotkać stado reniferów. Na prawie 1000-kilometrowej trasie z Kalix do Sztokholmu nie ominęliśmy oczywiście Parku Narodowego Skuleskogens i weszliśmy na szczyt Skuleberget, by podziwiać panoramę Zatoki Botnickiej. Zatrzymaliśmy się też na chwilę po drodze, by popatrzeć na imponujący, jeden z najdłuższych wiszących mostów na świecie Högakustenbon. Na deser zostawiliśmy sobie dzień w pięknym Sztokholmie.

Podczas całej podróży, oprócz pięknych krajobrazów, pojawiały się ciekawostki w postaci domów pokrytych trawnikiem, a przy nich uroczych drewnianych, kolorowych skrzynek pocztowych. Trolli strzegących wejścia do kempingów lub osiadłych na skale ich rzeźb, pilnujących najbardziej znaną Trollstigen. Ogromnych stad reniferów, których chód wprawić może w rozbawienie. I upałów (27°C) za kołem podbiegunowym. Wyjątkowo miłe doświadczenie. Koniecznym było przyzwyczajenie się do licznych tu ograniczeń jazdy, jak 80 km/h poza terenem zabudowanym.

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u