Supra gruzińsko – armeńska 2014

Aneta Jurczyk

Supra gruzińsko – armeńska 2014

 

 

30 sierpień 2014 KUTAISI

Spontaniczna decyzja o kolejnym w tym roku locie, radość z przygotowania kolejnej wyprawy i w mgnieniu oka  kilka minut po północny wylatujemy z Katowic do Gruzji. Tym razem podróżujemy w czwórkę: pragmatyczna Basia, Aneta z notatnikiem w ręce i dwójka naszych znajomych. Od jutra przez kilka dni będziemy podróżować w ósemkę o czym w relacji.

Po czterech godzinach lotu i przesunięcie zegarków o dwie godziny do przodu lądujemy w Kutaisi. Zaraz po wyjściu z lotniska oblegają Nas taksówkarze w ogromnej liczbie. Jeden z nich po chwili targowania zgadza się zawieźć Nas do hotelu w dobrej cenie dziesięciu dolarów. Nie mamy jeszcze lokalnej waluty lari, ponieważ o poranku kantor na lotnisku jest nieczynny. Niestety bardzo szybko okazuje się, że taksówkarz będzie chciał od Nas dużo większą sumę niż ustalona. Całą drogę mówi o tym, że za dziesięć dolarów można dojechać tylko do Mc Donalda, gdzie znajduje się główny postój marszrutek. Jesteśmy jednak uparci i ostatecznie przy akompaniamencie przekleństw i spluwania docieramy do hotelu. Nauczona doświadczeniem radzę ustalić dokładnie koszt przejazdu z taksówkarzem, w czasie targowania, mam na myśli powtórzenie go kilka razy, albo skorzystać ze stoiska wewnątrz lotniska, które prowadzi zapisy na taksówki, jeśli będzie otwarte. Inną opcją jest dojazd marszrutką, które stoją przed lotniskiem i kosztują 5 lari od osoby. Dojazd zajmuje około 30 min. Na lotnisku znajduje się informacja turystyczna, gdzie warto zapytać o mapy, zarówno Kutaisi jak i Tbilisi oraz Mesti, ponieważ w Gruzji mapy są trudno dostępne.

Zatrzymujemy się w hotelu Agro Palace (ul. Debi Ishknelebi Street 16) , który okazuje się być rodzinnym pensjonatem ze skromnymi, ale czystymi pokojami. Pensjonat posiada również szeroki taras z widokiem na miasto. Jedynym jego minusem jest fakt, że położony jest na wzgórz, na które wspięcie się może stanowić problem. Pokój dwuosobowy z łazienką  kosztuje 94 lari. Śniadanie jest dodatkowo płatne i kosztuje 5 lari. Jest to tradycyjne obfite gruzińskie śniadanie składające się z jajek sałatki, z ogórków i pomidorów, twarożku, sera, dżemu i sera solankowego.

Dajemy sobie czas na odpoczynek i o godzinie dziesiątej wychodzimy na spacer. Musimy zagospodarować jakoś dzień, czekając na znajomych, którzy dojadą do Nas dziś z Tbilisi.

Orientacja w Kutaisi nie jest skomplikowana. Ze wzgórza wystarczy iść cały czas prosto i w mniej więcej 15 minut dochodzimy do miasta, gdzie idąc dalej prosto przez rzekę, dotrzemy do strategicznego punktu w Kutaisi, czyli ronda z fontanną ozdobioną figurami zwierząt. Po drodze wymieniamy dolary na lari po kursie 1 dolar – 1.73 lari. Należy się przyzwyczaić do używanego przy podawaniu cen skrótu GEL.  Podobny kurs utrzymuje się cały pobyt. Zatrzymujemy się na targu przy ulicy Cminda Nino, gdzie pierwszy raz kosztujemy tzw. gruzińskiego snikersa, czyli churchele po 2 lari za sztukę. Są to wszechobecne nawleczone na sznurki orzechy włoskie lub laskowe oblane gęstym są z winogron. Na tych samych stoiskach można kupić sok owocowy zasuszony w formie długich płacht, drących się jak papier. Jedna płachta jedno lari. Kupujemy jeszcze kuszące kolorem brzoskwinie po jednym lari za kilogram i idziemy dalej włóczyć się uliczkami Kutaisi. Przechodzimy obok słynnej katedry Bagrati, której zwiedzenie zostawiamy sobie na przyjazd znajomych i bardzo szybko odkrywamy, że Kutaisi  jest po części odnowionym, ale nużącym miastem. Przechodzimy przez rondo i postanawiamy odnaleźć dworzec. Mamy zamiar kupić bilety na pociąg z Batumi do Erywania. Kupowanie ich w Kutaisi nie jest dobrym pomysłem. Starsza kasjerka gubi się w systemie i stwierdza, że nie ma miejsc w jednym przedziale. Spróbujemy w Batumi. W drodze powrotnej z dworca okazało się, że Nasi znajomi dotrą do Nas dopiero około 15. Wracamy, więc do centrum, aby znaleźć miejsce oczekiwania. Wybieramy park z niewielką kawiarnią zamawiamy wino, czerwone półsłodkie Telavuri 15 GEL za butelkę i czekamy.

Po przyjeździe znajomych przechodzimy na postój marszrutek, znajdujący się kilka kroków od parku w kierunku rzeki, przy Czerwonym Moście. Marszrutki do monastyru Gelati odjeżdżają średnio co półgodziny. Normalnie marszrutka kosztuje 1 lari od osoby w jedną stronę. Jako, że jesteśmy większą grupą kierowca decyduje się pojechać od razu tylko z Nami jeśli zapłacimy 25 lari za przejazd. Decydujemy się od razu i za półgodziny zwiedzamy malowniczo położony obiekt. Kierowca ma wrócić po Nas za godzinę, która w zupełności wystarczy na zwiedzanie. W tym miejscu ostrzeżenie w obiektach sakralnych w Gruzji często spotyka się samozwańczych przewodników, osoby gotowe opowiedzieć historię miejsca długo i rozlegle nie dając szans na samodzielne zwiedzanie, a następnie domagające się zapłaty około 20 lari. Jeśli nie macie ochoty lub czasu na takie zwiedzanie nauczcie się asertywnie odmawiać.

Po zjechaniu z monastyru Gelati kierowca proponuje Nam zwiezienie do katedry Bagrati. Jako, że jest już godzina siedemnasta zgadzamy się na podwiezienie do katedry, a potem do polecanej przez niego restauracji za 23 Gel. Restauracji nie polecę bo okazała się zupełną katastrofą. Na szczęście ciężko do niej dotrzeć bo znajduje się przy drodze wylotowej z miasta.  Katedra jest jednym z niewielu punktów wartych odwiedzenia w czasie wizyty w Kutaisi.

Na koniec dnia umówiliśmy się jeszcze z naszym kierowcą, że za 20 GEL od osoby zawiezie Nas jutro do Borjomi, które były kolejnym punktem naszej trasy zwiedzania, a po drodze zwiedzimy Jaskinię Prometeusza.

31 sierpnia 2014 Jaskinia Prometeusza i Borjomi

W kierunku Borjomi wyruszamy o godzinie dziesiątej. W ten sposób, do subiektywnie jednej z najładniejszych jaskiń przypominającej krainę wyciętą z klasyki literatury fantastycznej,  Jaskini Prometeusza, docieramy kilka minut przed jedenastą , tuż przed otwarciem, jaskinia jest czynna do 16. Dzięki temu unikamy tłumów. Ci którzy do Prometeusza wybierają się marszrutką powinni najpierw wsiąść w numer 30 do Ckaltubo 1 Gel  30 minut, a tam zapytać o marszrutkę do Promete za kolejne lari. Bilet wstępu kosztuje 7 Gel, ulgowy 3,5 Gel. Istnieje możliwość wykupienie rejsu łódką po podziemnej rzece. Rejs trwa 10 minut, ale jest warty wykupienia za 8 Gel. Można płacić kartą.  Jaskinie zwiedza się z anglo lub rosyjskojęzycznym przewodnikiem. Zwiedzanie zajmuje  półtorej godziny. Ważne: Jaskinia jest zamknięta w poniedziałki. W jaskini jest sporo schodów do pokonania, ale dzięki licznym poręczom nie są one problematyczne. Z jaskini wychodzimy po drugiej stronie, a do parkingu podwozi Nas stylizowany pociąg.

Przejazd do Borjomi zajmuje Nam dwie i pół godziny. Nie mamy zarezerwowanego noclegu w Borjomi, wiec zatrzymujemy się w punkcie informacji turystycznej, znajdującym się przy wjeździe do miasta. Pracujący tam Arthuro świetnie mówi po angielsku, szybko znajduje dla Nas pokoje w prywatnym domu za 25 Gel od osoby. Dopłacamy po 5 GEL za tradycyjne gruzińskie śniadanie. Arthuro udziela Nam również wskazówek dotyczących zwiedzania. Jeśli potrzebujecie praktycznych informacji lub noclegu warto odwiedzić tutejszy  punkt informacji turystycznej. Kiedy Arthuro dowiaduje się, że planujemy jutro pojechać do Achalciche żeby stamtąd dostać się do Vardzi proponuje Nam nowe rozwiązanie. Możemy jutro pojechać marszrutką do Vardzi, zwiedzając po drodze dodatkowe miejsca i na koniec dnia wrócić do Borjomi lub przejechać do Achalciche jeśli mamy tam nocleg. Zaoszczędzimy w ten sposób jeden dzień. Stąd rada: Niekoniecznie musimy jechać do Achalciche i stamtąd rano do Vardzi. Jeśli jedziemy do Borjomi możemy prosto stąd pojechać do Vardzi zwiedzając po drodze twierdze w Achalciche.  Cały przejazd będzie Nas kosztował 20 GEL od osoby. Cena jest bardzo korzystna, więc zgadzamy się zyskując w ten sposób dodatkowy dzień w Achalciche. Po  ustaleniu szczegółów wybieramy się na nieśpieszny spacer uliczkami uzdrowiskowego Borjomi. Naszą uwagę przyciąga apartament zdobiony misternie łączonymi kawałkami niebieskiego szkła tworzącego kopułę. Wypełnionymi strzelnicami i stoiskami z domowymi przetworami dochodzimy do parku zdrojowego. Wstęp kosztuje 50 tetri, czyli pół lari. Okazuje się, że  park obejmuje rozległy teren, który można przejść czterema szlakami. Od najmniej wymagającego, który zajmuje około półtorej godziny do wymagającego górzystego, na który będziemy potrzebować trzy godziny. Z braku czasu przechadzamy się tylko krótko po parku. W jednej z uliczek spotykamy Gorgio, artystę z Tbilisi, który dziś kończy sezon i wraca do stolicy. Gorgio maluje abstrakcje techniką łączenia linii. Chce pobić rekord i wyrysować pół miliona linii na jednym obrazie. Zahipnotyzowana abstrakcyjnością płótna, nad którym teraz pracuje życzę mu sukcesu. Wychodzimy z parku i idziemy na kolację do restauracji Old Borjomi poleconej przez Arthuro. Jedzenie faktycznie jest dobre, choć jak się później okaże nienajlepsze. Próbujemy szpinaku z orzechami 3 Gel, grzybów zapiekanych z serem sluguni solankowym (8 GEL) i kurczaka szmeruli, jest to kurczak z rożna pocięty z kośćmi podawany w sosie czosnkowym – uwaga zawsze bardzo duża porcja. Po kolacji wracamy do parku zdrojowego. Tuż obok wejścia znajduje się kolejka gondolowa na górujące nad Borjomi wzgórze. Za przejazd płacimy 2 GEL (osoby niepełnosprawne za darmo)  w jedną stronę i możemy  obserwować Borjomi nocą.

1 września 2014 Skalne miasto Vardzia

Z Borjomi w kierunku Vardzi wyjeżdżamy o dziewiątej. Po około półgodzinny docieramy do położonego w lesie zielonego monastyru. Prowadzi do niego kręta leśna ścieżka wyznaczona szlakiem krzyży. Kolejnym przystankiem na naszej trasie jest okazał Twierdza Rabathi w Achaciche. Twierdza zachwyca Nas swoją rozległością i meczetem z kopułą wykonaną z cegieł. Zwiedzanie zajmuje godzinę, a wstęp kosztuje 5 lari. Możliwe wykupienie zwiedzania z przewodnikiem. Umawiając się z kierowcą warto mieć na uwadze, że parking znajduje się z innej strony niż wejście. Po odwiedzeniu twierdzy Rabathi przejeżdżamy do pobliskich ruin twierdzy Khertvisi. Wejście do wnętrza twierdzy wymaga 200 metrowego podejścia.

Z twierdzy Rabathi do Vardzi przejazd zajmuje Nam niecałe dwie godziny, a twierdza Khertvisi znajduje się około 15 kilometrów przed Vardzią Na miejscu kupujemy bilety wstępu po 3 lari dodatkowo bilety na busa, który podwozi Nas na górny poziom skalnego miasta (1 GEL). Z powrotem całą trasę będziemy musieli pokonać sami. Zahipnotyzowani widokami spacerujemy wśród tajemniczych wykutych w skale komnat. Mamy do wyboru kilka przejść Jedna trasa prowadzi na wyższe poziomy i wymaga większej sprawności ze względu na strome podejścia po drabinkach. Trasa druga nie wymaga spaceru po drabinie i w większości prowadzi wzdłuż przejść posiadających poręczę. Jedynie końcowe przejście może być wyzwaniem, ze względu na wąski tunel i sporą ilość schodów, mimo to jest to jedno z ciekawszych gruzińskich wyzwań. Przejście całości zajmuje półtorej godziny. Na dole wypijamy popularną lemoniadę rozmarynową, bardzo słodką, ale oryginalną w smaku (2 GEL) i po dwóch godzinach docieramy do Achalciche na nocleg. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w tutejszych łaźniach. Nie będę Was straszyć, to trzeba zobaczyć. Jest to wielki zbiornik z czterdziestostopniową wodą, który zapomniał o znaczeniu słowa czystość i został wstawiony do sporej wielkości szopy.  Za kąpiel w gruzińskim stylu zapłacicie 5 GEL.

Tym razem nocujemy w hotelu Star (Parnavaz King Street 16). Jest to niewielki, zadbany hotel prowadzony przez pomocnego Omari.  Znajduje się 10 minut spacerem od centrum miasteczka. Centrum to może za duże słowo, znajduje się tam kilka sklepów i postój marszrutek. Szukając miejsca na kolację trafiamy do baru, który wygląda na fast food, ale nie dajcie się zmylić. Jedzenie jest naprawdę smaczne i w rozsądnych cenach. Zwłaszcza polecam adżarskie chaczapuri w kształcie łódki z jajkiem i serem za 6 GEL i chaczapuri lobiani z fasolą za 3 GEL. Po powrocie do hotelu spędzamy wieczór  w należącym do hotelu garażu zamienionym na niewielki bar, gdzie można posłuchać muzyki, wypić lemoniadę lub piwo (2,5 GEL), a nawet potańczyć. Nie wiedząc, że damy radę zrobić Vardzię w krótszym czasie oszczędzamy jeden dzień w Achalciche. Właściciel hotelu poleca Nam wyjazd do Abastumani. Dawno kurortu, gdzie do tej pory przetrwał jeden ośrodek z wodami termalnymi. Właściciel hotelu prosi kierowcę marszrutki by podjechał po Nas pod hotel rano. Jednocześnie proponuje Nam zrobienie domowej kolacji na jutrzejszy wieczór w cenie 15 lari od osoby. Decydujemy się również na śniadanie za 5 lari, którego niestety nie mogę polecić, ze względu na słabą jakość.

2 września 2014 Abastumani

O dziewiątej wyjeżdżamy marszrutką w stronę dawnego kurortu Abastumani z 2 lari w jedną stronę, po drodze zbierając licznych pasażerów. O Abastumani nie przeczytacie w przewodniku. W czasach swojej świetności działało tutaj 15 sanatoriów, gdzie leczono choroby płuc i gruźlicę. Swój dobroczynny klimat zawdzięcza licznym drzewom sosnowym.  Z czasem wszystko popadło w ruinę. Dziś jest to jedno z niewielu miejsc w Gruzji w pełni ocalone przed postępem. Do Abastumani docieramy ok. 10.30  Spacerując wśród drogi głównej kupujemy świeżutki chleb w niewielkiej piekarni i spotykamy wielu ludzi gotowych podzielić się z Nami podzielić historiami swojego życia. Docieramy aż do położonego wyżej parku, gdzie wycieszenie mieszkańcy siedząc na ławkach wdychają dobroczynne powietrze, a chętni mogą wybrać się na konną przejażdżkę. Według informacji kierowcy ma być tutaj kolejka na wzgórze tzw. kanatka. Nauczcie się tego słowa, w wielu miejscach Gruzji znajdziecie kanatki. Owszem jest, choć wygląd jak zastygły w czasie relikt przeszłości. Mimo to świetnie prezentuje się na zdjęciach;). Podobny relikt przeszłości stanowi jedyne sanatorium z gorącymi basenami, które przetrwało. Ciężko Nam uwierzyć, że do miejsca, które w niczym nie przypomina basenu uzdrowiskowego, wypełnionego zardzewiałymi rurami i tajemniczymi konstrukcjami wciąż przyjeżdżają kuracjusze. Spacer z parku z kanatką na basen zajmuje 20 minut. Wystarczy iść cały czas wzdłuż drogi, jeśli nie będziecie mogli trafić spytajcie miejscowych.  Za 5 lari można zażyć kąpieli w tym odrealnionym miejscu. Jeśli będziecie mieć szczęście urocza Pani kucharka w ogromnej czapie ugotuje dla Was specjalność stołówki (5 GEL za porcję), którą będziecie mogli zjeść w towarzystwie posągu Lenina i smutnych opowieści o gruzińskim życiu.

Po nieplanowanym obiedzie wracamy do miejsca postoju marszrutek. Z kierowcą umówiliśmy się na 16.30, więc zostało jeszcze trochę czasu. Odpoczywamy  w pobliskiej restauracji, pijąc domowe wino 5 lari za dzban oraz popularną tylko w Abastumani lemoniadą gruszkową 2 GEL. Do hotelu wracamy o 17. Mamy jeszcze godzinę do kolacji, więc idziemy do centrum poobserwować ludzi. O osiemnastej spotykamy się na wspomnianej kolacji. Jest to prawdziwa domowa supra gruzińska, najlepsza jaką jedliśmy w Gruzji. Uczymy się jak jeść chinkali ręką posypując spód pierożka pieprzem. Spróbujcie wyśmienite! Próbujemy też gulasz warzywnego z zielonej fasolki ajaspali i danie, którego ku naszemu rozczarowaniu nie spotkaliśmy już nigdzie więcej, czyli gęsty zupę gulaszową  o pikantnym aromacie dopełnionym wyrazistym aromatem kolendry, o nazwie czachochbil. Do tego tradycyjna sałatka z pomidora i górka oraz pieczony kurczak z ziemniakami, a na deser słodziutki arbuz. Innymi słowy polecamy kolację w hotelu Star.

3 września 2014 Batumi

Razem z marszrutką do Abastumani właściciel hotelu zorganizował dla Nas również marszrutkę do Batumi. Wyjeżdżamy o piątej rano. Czeka Nas długa droga w wersji ekstremalnej. Taką wybraliśmy, a tym którzy jeszcze wyboru nie dokonali przedstawiam obie opcje dojazdu marszrutką nad morze. Jedna z nich jest bezpieczniejsza. Prowadzi drogą okrężną przez Kutaisi, dość dobrze utrzymaną drogą asfaltową. Trzysta pięćdziesiąt kilometrów pokonuje się w około osiem godzin. Przejazd tą drogą kosztuje 20 lari od osoby. Droga opcja to przejazd stu pięćdziesięciu kilometrów drogą prawdziwie ekstremalną. Stwierdzenie, że jest to droga szutrowa jest niewystarczające. Jest to droga podwyższonego ryzyka wśród dzikich nieokiełznanych gór, gdzie czas przejazdu wyznaczają siły natury. Widoki górskich olbrzymów i rozsypanych między nim chwiejnych, bajkowych domów rekompensują każdą niepewność. Mimo to jeśli macie lęk przestrzeni lub wysokości dobrze rozważcie tą opcję. Jeśli się zdecydujecie pokonanie 170 kilometrów zajmie wam blisko osiem godzin. Zapłacie za nią 25 lari od osoby.

Przed drugą docieramy do Batumi. Kierowca marszrutki wysadza Nas w pobliżu promenady, skąd taksówką za 5 lari dojeżdżamy do hotelu Moni (Pharnavaza Mepe Street 1) . Pokoje są czyste, choć uciążliwy może być zapach papierosów i brak windy, który jest powszechny w gruzińskich hotelach. Za osiem lari wykupujemy śniadanie tureckie. Bardzo obfite składają się na nie między innymi oliwki, feta, ser żółty, pomidory, miód.

Dajemy sobie czas na odpoczynek i ze skserowaną z przewodnika Pascala mapą wychodzimy na zwiedzanie Batumi. Najpierw jednak odnajdujemy znajdujący się na ulicy Mazashvilego, tuż obok hotelu Old Batumi, punkt sprzedaży biletów kolejowych. Jeśli nie będziecie mogli trafić spytajcie siedzące przy ulicy babcie, są świetnie zorientowane.  W punkcie sprzedaży bez problemu udaje się Nam kupić miejsca w czteroosobowym wagonie sypialnym w pociągu do Erywania. Zgłodnieliśmy, więc idąc w kierunku morza, zatrzymujemy się w armeńskiej restauracji Sewan. Zapamiętajcie tą nazwę, jeśli chcecie unikać porażek kulinarnych. Kilka przecznic dalej trafiamy do synagogi św. Mikołaj. Następnie przenosimy się na chwilę do Włoch za sprawą wizyty na placu Piazza. Wychodząc z Placu zaglądamy jeszcze do Kościoła św. Grzegorza. Po czym kierujemy się do Parku Cudów. Łatwo rozpoznać tą wciąż rozbudowywaną przestrzeń dzięki znajdującej się tam wieży alfabetu, która przypomina obudowaną szkłem  wieże ciśnień. Stamtąd kierujemy się na Plac Europy z umieszczonym pośrodku pomnikiem Medei, trzymającej złote runo. Stęsknieni za morzem resztę dnia postanawiamy spędzić na promenadzie. Spacer do wejścia głównego nazywanego Batumi Pier zajmuje Nam jakieś 20 minut i prowadzi tak zwaną kolumnadą. Nazwa pochodzi od ustawionych wzdłuż kolumn, na których ustawione są figury chłopców grających na różnych instrumentach. Na początek wypijamy parzoną w tygielku kawę po batumsku (1.50 lari) i zjadamy orzeźwiające l tureckie lody za 3 lari. Wzmocnieni jesteśmy gotowi na spacer siedmiokilometrową promenadą. W założeniu mamy dojść do pierwszych tańczących fontann. W praktyce rozkoszujemy się widokiem morza i przekonujemy się, że Batumi doprawdy przypomina oświetloną bombonierkę. Docieramy do zbiornika wodnego, który mógłby być fontanną, ale nikt nie ma pewności, że to tutaj, ponieważ jak się okazuje jesteśmy już bliżej Nowego Bulwaru, czyli pokazu drugich fontann. Nie mamy jednak ochoty iść kolejne kilka kilometrów ani czekać od 19 do 21, więc wracamy tą samą drogą. Wieczór pożegnalny spędzamy na hotelowym tarasie. Od jutra będziemy podróżować we czwórkę. W hotelu Moni jest również restauracja, gdzie można smakować tradycyjną kuchnię gruzińską.

4 września 2014 Batumi

Po śniadaniu o dziewiątej wychodzimy poszukać postoju marszrutek. Korzystamy ze wskazówek recepcjonistki, a po drodze i tak musimy zapytać miejscowych. Marszrutką numer 33 za 1 lari dojeżdżamy do twierdzy Gonio.  Przejazd zajmuje 30 minut. Uważajcie żeby nie przeoczyć miejsca zatrzymania, bo twierdza wygląda naprawdę niepozornie. Kilka kroków od twierdzy znajduje się również cmentarz. Jest to miejsce naprawdę odwiedzenia ze względu na gruzińską tradycję umieszczania realnych, kolorowych zdjęć na nagrobkach. Wejście kosztuje 3 lari i dwa dla grup, osoby niepełnosprawne za darmo. Po dwudziestu minutach wychodzimy z twierdzy. Naprzeciwko wejścia przechodzimy na drugą stronę ulicy i schodkami dostajemy się na plażę. Najpierw musimy przejść przez wiekowe osiedle mieszkalne, gdzie między budynkami suszy się pranie na sznurkach z kołowrotkiem. Plaża jest opustoszała i cicha, ale równie kamienista jak ta w Batumi. Spędzamy tu kila godzin, a o piętnastej  przemieszczamy się w kierunku ogrodu botanicznego jednak zamiast marszrutki wsiadamy do wskazanego przez stojącego na przystanku dziadka autobusu numer 1. Jedziemy nim do końca za 70 tetri od osoby. Stamtąd autobusem numer 15 docieramy do ogrodu botanicznego. Jeśli chcecie dojechać tu marszrutką szukajcie numeru 31. Wstęp kosztuje 8 GEL. Osoby niepełnosprawne za darmo. Spacer po ogrodzie główną ścieżką zajmuje dwie godziny. Z ogrodu o specyficznym mikroklimacie roztaczają się piękne widoki na promenadę. Drogę powrotną można pokonać meleksem za 5 GEL, albo z górnego poziomu wziąć taksówkę do Batumi za 20 GEL.  Popołudnie spędzamy spacerując po plaży. Dzień kończymy wizytą w dzielnicy tureckiej i kupnem baklawy za 15 GEL.  Następnie przechodzimy w stronę dolnego przystanku kolejki gondolowej na wzgórze Tirala (blisko portu, tuż obok informacja turystyczna). Przejazd kosztuje 5 lari w obie strony. Na górze znajduje się restauracja i odbywają się koncerty. Wieczorem próbujemy jeszcze znanych tylko tu Magnumów (3 GEL) z dżemem jeżynowym. Na tarasie hotelu urządzamy sobie pożegnalny wieczór od jutra podróżujemy osobno.

5 wrzesień 2014 Przejazd do Erywania

Rano szukamy tradycyjnego chaczapuri na śniadanie. Pytamy miejscowych i trafiamy do malutkiej piekarni bez nazwy i dokładnego adresu, gdzie zjadamy cudowne świeże chaczapuri adżarskie i pijemy kawę po batumsku.  Idziemy się pożegnać z morzem, mimo wymeldowania możemy zostawić plecaki w hotelu. Spacer do plaży zajmuje Nam półgodziny. Wracamy o 12 żeby ostatecznie się wymeldować. Dotarcie taksówką na dworzec Mkhinjauri  kosztuje 10 lari i zajmuje raptem 15 minut. Nie ma również potrzeby zjawienia się dużo wcześniej na dworcu, ponieważ jest malutki. Pociąg podstawiają o piętnastej i pojawienie się o tej porze zupełnie wystarcza. Wagony są stare, a dojście do wagonu restauracyjnego stanowi wyzwanie, lepiej mieć własne zapasy. Podczas wsiadania do pociągu należy upomnieć się u konduktora o pościel jeśli chcemy ją otrzymać. Później długie szesnaście godzin z pobudką na granicy. Witamy w Erywaniu.

6 września 2014 Erywań

Do Erywania przyjeżdżamy o 7,25. Jeszcze na dworcu zaczepia Nas mówiący po Polsku Armeńczyk Eduard. Jako że mieliśmy zaplanowaną tylko jedną noc w Armenii jego propozycja wycieczki samochodowej okazuje się świetnym rozwiązaniem. Jeśli tak jak my chcecie zobaczyć wiele ciekawych miejsc w krótkim czasie zadzwońcie do Eduarda: +37455211125 Dzięki temu, że nie zarezerwowaliśmy wcześniej wszystkich noclegów, co naprawdę nie jest konieczne przedłużamy pobyt w Armenii o jeden dzień kosztem pobytu w Tbilisi. Jak się później okaże pobyt w Tbilisi warto skrócić do minimum, ponieważ jest to okropnie głośne i zanieczyszczone spalinami miasto. Jutro jedziemy na Tatev, ale najpierw Eduard podwozi Nas za darmo do Hotelu Kantar(10 Deghatan Street). Zapamiętajcie tę nazwę. Jest to najlepszy hotel w trakcie naszego pobytu, a także jeden z lepszych jakie w ogóle odwiedziłam. Położony zaledwie kilka kroków od Placu Republiki. Niech Was nie zmyli brak oznaczeń. Hotel zaczyna się od szóstego piętra budynku naprzeciwko dużego hotelu Plazza. Pokoje są niesamowicie czyste i przestronne, a obsługa przemiła i świetnie mówiąca po angielsku. W cenę hotelu, 24 tysiące dram za pokój dwuosobowym wliczone jest urozmaicone śniadanie. Część hotelu zajmuje również bardzo schludny hostel. W Kantarze można płacić kartą. Zakwaterowanie zaczyna się o trzynastej, ale jako że jesteśmy wcześniej bez problemu zostawiamy plecaki i dostajemy nawet śniadanie.

Odświeżeni wyruszamy na zwiedzanie Erywania. Zaskoczeni schludnością i dobrą organizacją stolicy Armenii przechodzimy przez centralny Plac Republiki w stronę Błękitnego Meczetu, gdzie docieramy o 10. Po drodze wstępujemy jeszcze do sklepu spożywczego, który z zewnątrz wygląda jak historyczna hala targowa, a w środku wita kupujących podniebnymi motylami. Po wizycie przed meczetem (nie można go zwiedzać), kierujemy się w stronę fabryki koniaku Ararat. Spacer spod Błękitnego Meczetu zajął Nam niecałą godzinę spokojnym tempem. Zbliżając się zauważyliśmy zobaczyliśmy, że fabryki są dwie. Jedna tuż przy drodze, w budynku z czarnego kamienia i druga ta słynniejsza znajdująca się na wzgórzu, do którego prowadzą  liczne schody. Na wstępie Pani informuje Nas, że powinniśmy zarezerwować  zwiedzanie z przewodnikiem co najmniej dzień wcześniej. Na szczęście zgadza się byśmy dołączyli do grupy angielskiej o 12. Wycieczka ponad godzinę. Zwiedzanie z degustacją dwóch rodzajów brandy kosztuje 4500 dram, a czterech 10 tysięcy dram. Z fabryki koniaku obserwując miasto przechodzimy w stronę słynnej Kaskady, gdzie docieramy w okolicach piętnastej. Zanim wejdziemy do słynnego, wypełnionego osobliwościami muzeum po schodami. Pokonujemy je od zewnątrz by zobaczyć panoramę miasta i liczne fontanny. W dół zjeżdżamy wewnętrznymi ruchomymi schodami, które są integralną częścią muzeum.  Muzeum czynne jest od 11-20 w weekendy, a do 18 w tygodniu. Wstęp jest bezpłatny, za wyjątkiem niektórych wystaw czasowych.    Ulice odchodzące od Kaskady obfitują w urocze restauracje. My jednak trafiamy do Sommelier Wine Gallery. Jest to przytulna winiarnia pełna świec i książek o tematyce winiarskiej. Doskonała by spróbować tradycyjnego armeńskiego wina z granatu (5000 dram). Dzień w Erywaniu kończymy pokazem tańczących fontann na Placu Republiki. Pokazy odbywają się bez przerwy w godzinach od 21 do północy.

7 września 2014 Armenia

Dziś pierwszy Nas wyjazd z Eduardem. Wyjeżdżamy o dziewiątej i o dziesiątej docieramy do Echmiadzyna. Dziś jest niedziela, więc pierwszy chrześcijański kościół jest otwarty. Normalnie można go obejrzeć tylko z zewnątrz. Kolejnym naszym celem jest Chor Wirap, pięknie położony monastyr z widokiem na świętą górę Ormian, czyli Ararat. Docieramy tu o godzinie 11. Stąd krętą i stromą drogą przez wielobarwne góry docieramy do Tateva. Jesteśmy tu o 16. Niestety jest tyle ludzi, że najbliższe wolne miejsca na przejazd kolejką są dopiero na 17.15. Zjechać można o dowolnej porze co 15 minut, aż do 19.30. Kupujemy bilet za 4000 dram w dwie strony (dzieci do 110 cm za darmo) i próbujemy armeńskiej zupy jogurtowej spas za 900 dram. Kontemplujemy przejazd najdłuższą kolejką, a atmosfera na górze tak Nas zachwyca, że żałujemy krótkiego czasu jaki Nam został na odwiedziny w Tatevie. Chętnie wybralibyśmy się na dłuższy trekking do tutejszej wioski. Na pocieszenie kupujemy tradycyjne słodkie ciasto z serem zwane Teva za 500 dram. W planie mamy jeszcze monastyr Noravang, którego nie odwiedzamy. Zamiast Eduard zawozi Nas do winiarni, gdzie próbujemy wina z rożnych roczników. Z powrotem do Erywania docieramy przed  północą, ale wizyta w Tatevie warta była wielu godzin podróży. Za tą wycieczkę zapłaciliśmy 45000 tysięcy dram.

8 września 2014 Armenia

Dziś o dziesiątej opuszczamy Erywań i po raz kolejny z Eduardem udajemy się w kierunku Tbilisi zwiedzając ciekawe miejsca po drodze. Ta wyprawa również kosztuje czterdzieści pięć tysięcy dram.  Około jedenastej docieramy do jedynych zachowanych w Armenii ruin hellenistycznych Garni. Wstęp kosztuje tysiąc dram, a na wizytę wystarcza 30 minut. Kolejnym przystankiem na Naszej trasie jest imponujący, wykuty w litej skale monastyr  Gerhard (wstęp jak do wszystkich monastyrów bezpłatny). Stamtąd udajemy się nad Jezioro Sewan, gdzie docieramy około piętnastej. Wspinamy się stromymi schodami do położonego na wzniesieniu monastyru Sewanak, skąd rozpościera się piękny widok na całe nazywane armeńskim morzem jezioro. Ostatnim wartym uwagi miejscem na drodze do Tbilisi jest monastyr Haxarzin. Tutaj żegnamy się z Armenią i o godzinie 19 docieramy do Tbilisi. Pierwszy nocleg spędzamy w hotelu Cristal Palace ( Street 12) przy ulicyDjavakhishvili zaledwie 10 minut piechotą od stacji metra Rustaveli. Niestety ze względu na małą czystość hotelu na pozostałe noce wybieramy znajdujący się tuż obok hotel Margo Palace. Jest to hotel zdecydowanie droższy, ale w zdecydowanie lepszym standardzie i ze smacznym śniadaniem. Za nocleg w Cristal Palace płacimy 90 GEL za pokój dwuosobowy, a w hotelu Margo Palace 90 dolarów za pokój dwuosobowy ze śniadaniem.

9 września 2014 Tbilisi

Po porannej zmianie hotelu ze stacji metra Rustaveli dojeżdżamy do stacji Didubbe. Jest główny postój wszelakich marsz rutek i taksówek w Tbilisi, który od początku przytłacza tłokiem i zupełnym brakiem zorganizowania. Z doświadczenia możemy powiedzieć, że jest to faktycznie dobre miejsce na złapanie marszrutki, ale taksówki zdecydowanie lepiej szukać poza Didubbe, ze względu na pojawiające się nieuczciwe oferty.  Aby podróżować metro należy najpierw wykupić w kasie kartę za 2 lari, którą się doładowuje w automatach na stacji, obsługa po angielsku. Z jednej karty może korzystać kilka osób. Każdy przejazd kosztuje 50 tetri.

Naszym dzisiejszym celem jest Mccheta. Marszrutki z Didubbe wyjeżdżają średnio co piętnaście minut. Bilety, które kosztują jedno lari w jedną stronę kupujemy w kasie. Siedzi tam Pani, która ma bilety ponumerowane zgodnie z ilością miejsc w marszrutce, jeśli nie zmieścimy się w jednej należy czekać na kolejną. Dojazd do Mcchety zajmuje dwadzieścia minut. Marszrutka zatrzymuje się w pobliżu katedry Sweti Cchoweli. Stamtąd przechodzimy między wąskimi uliczkami w kierunku klasztoru Samtawro. Po zwiedzaniu siadamy jeszcze w niewielkiej restauracji w malutkim pensjonacie i o 14.30 łapiemy marszrutkę powrotną do Tbilisi. Można ją złapać przy drodze głównej blisko wyjścia z klasztoru. Tym razem płacimy u kierowcy. Ze stacji Didubbe przejeżdżamy metrem na stację Alvabri. Z daleka robimy zdjęcia Katedrze Trójcy Świętej, a przede wszystkim znajdujemy taksówkarza, który pojedzie z Nami jutro do Kazbegi. Marlen okazał się naprawdę dobrym kierowcą, pokazującym wiele ciekawych miejsc zainteresowanym podaję telefon: Tel.555308848

Spod katedry w 15 minut dochodzimy do kolejki gondolowej na wzgórze Solaki z twierdzą Narikala. Przejazd w jedną stronę kosztuje jedno lari. Należy użyć tej samej karty co w metrze. Można ją kupić lub doładować również w kasie kolejki. Po zjechaniu ze wzgórza wychodzimy w stronę Rike Parku z górującym nad nim budynkiem pałacu prezydenckiego i futurystyczną konstrukcją teatru w kształcie rur kosmicznych. Przechodzimy Mostem Pokoju w stronę Starego Miasta. Subiektywnie jest to najbardziej zadbana i przytulna dzielnica stolicy. Zdecydowanie polecam szukać noclegu właśnie w tej okolicy. Po około 15 minutach docieramy do mojego ulubionego miejsc w Tbilisi, czyli pełniącej obecnie funkcje reklamy teatru lalek wieży zegarowej, wyglądającej jak przeniesiona z Disneylandu. Tuż obok znajduje się artystyczna kawiarnia z duszą, gdzie pijemy wino po 5 lari za lampkę i pyszną domową lemoniadę za 4 lari. Zrelaksowani kierujemy się w stronę Placu Wolności. Po drodze decydujemy się na odwiedziny w Rachy. Jest to restauracja na ulicy Lermontowa 6, opisywana jako najbardziej autentyczna restauracja gruzińska. Jeśli poszukujecie miejsca gdzie czas się zatrzymał niczym w barze mlecznym z czasów PRL-u, miejsca gdzie macie wgląd do kuchni, menu jest tylko po gruzińsku, a zastawa jest bardziej niż różnorodna przyjdźcie do Rachy. Jedyna moja uwaga ta restauracja dużo lepiej prezentuje się po zmroku. Ceny wahają się między 4 a 6 lari. Szczególnie polecam chaczapuri i bakłażany z orzechami.

10 września 2014 Stepancminda dawne Kazbegi

O 9 wyjeżdżamy spod hotelu w kierunku Stepancminda (dawne Kazbegi). Po drodze  zatrzymujemy się w twierdzy Ananuri. Następnie zatrzymujemy się na Przełęczy Krzyżowej. O 12 dojeżdżamy w pobliże monastyru Cminda Semba. Aby dostać się na wzgórze, gdzie znajduje się monastyr należy wynająć odpowiedni samochód terenowy. Stoją one na parkingu u podnóża wzniesienia. Wynajęcie całego samochodu na przejazd w obie strony kosztuje 60 lari. Zwiedzenie całości zajmuje 2 godziny. Do monastyru można również wejść piechotą. Po zjechaniu ze wzgórza zatrzymujemy się jeszcze w restauracji One Moment Cafe, znajdujące się przy drodze dojazdowej do parkingu głównego pod szczytem. Próbujemy tutaj chaczapuri z ziemniakami i serem zwanego Kazbeghiani za 6 lari. Rozkoszujemy się widokiem gór i ze smutkiem wracamy do Tbilisi. Koszt całodniowego wyjazdu ustalamy na 200 lari.

11 września 2014 Kachetia

Dziś przed Nami kolejna wycieczka taksówką. Tym razem do rejonu winnego Kachetia za 180 lari. Dla zainteresowanych telefon do rozsądnego taksówkarza Z hotelu wyjeżdżamy o dziesiątej, a o 11 jesteśmy w jesteśmy w winnicy Kerbach. Jest to najsłynniejsza firma produkująca wino na tym terenie, a miejsce to słynie z systemu tuneli wydrążonych w skale, gdzie w naturalny sposób utrzymują się korzystne warunki do przechowywania wina. Koszt zwiedzania winnicy z angielskim lub rosyjskim przewodnikiem kosztuje 3 lari bez degustacji, 10 lari, z degustacją win europejskich lub 12 z degustacją win produkowanych tradycyjną gruzińską metodą w zakopanych pod ziemią wazach zwanych qwewri. Po zwiedzaniu i spacerze w otaczającym winnice parku jedziemy do położonego na wysokim wzgórzu monastyru Nekresi. Nasz taksówkarz nie może wjechać na sam szczyt musimy czekać na kursujący co półgodziny busik. Bilet w obie strony kosztuje 1 lari i kupujemy go w kasie na dole. Ostatnim przystankiem jest oddalona o 20 kilometrów od miasta Telavi siedziba królestwa Kachetii Gremi. Pozostałości pałacu królewskiego można zwiedzać po opłaceniu usług przewodnika 20 lari. Jeśli nie macie ochoty zwiedzać kolejnych monastyrów można poprosić o wizytę w miasteczku winnym z Singhagi lub odwiedzić skalne miasto David Gareja na granicy z Azerbejdżanem. W drodze do winnicy zatrzymujemy się jeszcze w wiosce, która słynie z produkcji najbardziej naturalnych czurczeli. Zarówno te z orzechów włoskich jak i laskowych są przepyszne. Wracając do Tbilisi zatrzymujemy się jeszcze przy drodze na arbuzowo – melonową ucztę, za którą płacimy 7 lari. Do Tbilisi wracamy o dziewiętnastej.

12 września 2014

Dziś żegnamy się z Gruzją. Wylot mamy dopiero nad ranem, więc umawiamy się z zaprzyjaźnionym taksówkarzem na wieczorny przejazd do Kutaisi. Umawiamy się na dwudziestą. O dwunastej wymeldowujemy się z hotelu (możemy zostawić plecaki) i w ramach zajęcia czasu przejeżdżamy metrem na stację Station Square, przy której znajduje się lokalny targ warzywny. Kupujemy ostatnie winogrona (1.50 GEL za kilogram) figi w takiej samej cenie. Następnie przejeżdżamy w stronę starego miasta, do stacji Freedom Square , i spacerem udajemy się w stronę synagogi. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w napotkanej po drodze winnicy o nazwie Winomania. Następnie odwiedzamy synagogę i uliczkami  starego miasta dochodzimy, aż do najstarszych łaźni zwanych Abantoubani. Wracamy w kierunku Placu Wolności. Z Gruzją żegnamy się kolacją w jednej ze stylowych restauracji w uliczce odchodzącej od Freedom Square. Dojazd do Kutaisi zajmuje Nam cztery godziny. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na nocną wizytę w mieście Stalina Goris, a także kupujemy drożdżowy chleb Nazuki w przydrożnej piekarni.

Na koniec wskazówka pogodowa: Co prawda w Gruzji wrzesień to koniec sezonu, ale pogda jest wyśmienita. Temperatura zbliża się do czterdziestu stopni, a deszcze występują rzadko.

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u