Od Sankt Petersburga do Murmańska – Monika Witkowska

Od Sankt Petersburga do Murmańska

Monika Witkowska

Większość z nas ma złe wyobrażenie o Rosji. Może dlatego tak rzadko podróżujemy po tym pięknym i ciekawym kraju, którego największym atutem są wspaniali, życzliwi ludzie.

Fakt, że nie jest to łatwy teren do podróżowania. Mit “taniej Rosji” to już przeszłość. To, co się tam zmienia najszybciej, to właśnie ceny. W sklepach — drożyzna, w pociągach, hotelach, muzeach — specjalne stawki dla cudzoziemców. Koszty wyprawy zależeć będą w dużej mierze od naszej zaradności, umiejętności nawiązywania kontaktów i znajomości języka rosyjskiego.

Inna sprawa to kwestia bezpieczeństwa. Wcale nie uważam, że jest to kraj bardziej niebezpieczny niż wiele innych, choć oczywiście ostrożność nie zawadzi. Lepiej unikać kolorowych ubrań, nie obnosić się ze swoim drogim sprzętem, nie eksponować cudzoziemskiego pochodzenia. Jak wszędzie — najgorsze są wielkie miasta — sami Rosjanie przestrzegają przed samotnymi nocnymi spacerami ulicami Moskwy czy Sankt Petersburga. Na prowincji, gdzie wszyscy się znają, można się czuć swojsko i bezpiecznie. Ale ryzyko znalezienia się w “złym czasie w złym miejscu” jest zawsze i wszędzie, w Rosji także.

“Tanie” podróżowanie po Rosji wyklucza zbytnie wymagania higieniczne. Papier toaletowy i mydło lepiej mieć własne i zawsze przy sobie. Ciepła woda to luksus i należy cieszyć się, jeśli trafi się na nią. Lepiej też nie wnikać w sterylność naczyń w barach czy restauracjach i nie robić zaskoczonej miny, gdy pani sprzedawczyni położy na brudnej wadze zamówione ciastko, po czym zapakuje je w zatłuszczoną gazetę.

A w ogóle — nie ma na świecie drugiego takiego kraju jak Rosja. I może dlatego jest tam tak ciekawie. Naprawdę warto tam jechać!

Po wielu wcześniejszych podróżach po terenie byłego ZSRR (Syberia, Kamczatka, Kaukaz, b. Republiki Południowe) tym razem zupełnie samodzielnie, w czerwcu 1996, wybrałam się na Północ, docelowo do Murmańska. Jak wyglądała moja niedługa, ale bardzo intensywna podróż obrazuje skrót mego “dziennika podróży”.

19-20 czerwca  W pociągu do St. Petersburga

Jadę do Rosji pełna niepewności. Niby mam doświadczenie w podróżach po tym terenie, ale to przecież kraj nieprzewidywalny. Według nastawienia rodziny i znajomych szybko zostanę zgwałcona, obrabowana, zabita (odpukuję w niemalowane…). “Po co ty tam jedziesz?”. Po prostu, tam, czyli na Dalekiej Północy, jeszcze nie byłam.

Problem już na początku. Bilet na pociąg owszem mam, ale bez miejscówki. Pociąg jest pełny i rosyjscy konduktorzy nie chcą mnie wpuścić. Jadę więc do Białegostoku w wagonie służbowym z polskimi konduktorami, tam wysiadam na 2 godziny, kupując w międzyczasie miejscówkę na wagon z Gdyni doczepiany do pociągu, którym przyjechałam. Przy okazji przechodzę kurs jak sobie poradzić z powrotem z Rosji, czyli z kim, jak i za ile.

Na granicy pytają o voucher. Mam taki “własnej produkcji”, ze stemplem znajomej firmy rosyjskiej.

Pociągowe życie towarzyskie kwitnie, podróż więc mija szybko. Po dwóch nocach i jednym dniu w pociągu dojeżdżam do celu.

20 czerwca  Sankt Petersburg

Poranek zajmują mi sprawy organizacyjne: wymiana pieniędzy (kurs w kantorze na dworcu całkiem niezły), zorientowanie się, o której mam pociąg powrotny do Polski (trzeba myśleć o przyszłości), przejazd na dworzec, z którego odchodzą pociągi “na północ” i pozbycie się bagażu (tzn. zostawienie go w przechowalni). Postanawiam zobaczyć miasto w ciągu dnia i na noc wyjechać już dalej. Czyli — muszę kupić bilet na pociąg. Nie jest to proste, bo wcale nie zamierzam korzystać z usług obsługujących cudzoziemców kas “Intouristu”, gdzie cena jest wyższa. Idę więc do kas “dla tubylców”. A tam — niestety — żądają okazania dokumentu tożsamości. Na szczęście (dla mnie) w kasach dla Rosjan jest olbrzymia kolejka. Zajmuję miejsce w ogonku i czekam. Gdy dochodzi moja kolej wyłapuję kobietę, która właśnie wchodzi do hali i widząc tłum ludzi łapie się za głowę. Chyba jej się śpieszy — dla mnie to lepiej. Podchodzę i z najbardziej grzecznym uśmiechem, na jaki mnie stać, proponuję “układ” — wejdzie na moje miejsce w kolejce, czyli zaraz będzie przy okienku, ale w zamian za to kupi mi bilet. Numer przechodzi — mam bilet na nocny pociąg do Pietrozawodska.

Dzień spędzam na bardzo intensywnym zwiedzaniu. Przy wstępach do muzeów, na rejsie statkiem po Newie — wszędzie cudzoziemcy płacą dużo drożej niż miejscowi. Przynajmniej powinni, bo ja skutecznie łamię tę zasadę, co oznacza, że chyba nie tak źle z moim rosyjskim. Uwaga! — przy zwiedzaniu przydają się legitymacje ISIC (spore zniżki). Włóczę się trochę po sklepach — ceny szokujące, czyli super drogo. Chcę zadzwonić do domu, powiedzieć że dojechałam, ale po sprawdzeniu ceny karty telefonicznej rezygnuję z pomysłu.

21 czerwca  Pietrozawodsk — Kiżi

Noc w rosyjskim pociągu nie jest taka zła, mimo jazdy w tzw. wagonie plackartnym. Oznacza to wagon z trzema poziomami leżanek, ale bez klasycznych przedziałów. Pościel dają (czystość dyskusyjna), pod warunkiem, że się zapłaci 8000 rb. Z moim rosyjskim biletem nie ma żadnych problemów. I tak wszyscy wiedzą, że jestem cudzoziemką. Swoje poparcie dla integracji narodów chcą mi okazać próbą wmuszenia we mnie kanapki z kawiorem i “stakanczika” wódki. Nie znoszę ani jednego, ani drugiego, wymiguję się więc bajką o braniu antybiotyków wykluczających takie poczęstunki.

Po przyjeździe do Pietrozawodska usiłuję zjeść jakieś śniadanie. Wybór w jedynej otwartej knajpie — pomiędzy ryżem i makaronem, oba zestawy z jakimś tłustym mięsem i ogromną ilością czosnku. Nawet wyjątkowo długie mycie zębów w obskurnej dworcowej toalecie nie pomaga na woń z moich ust.

Zostawiam plecak w przechowalni i jadę do “dworca morskiego” (“morski”, czyli nad jeziorem Onega). Na wyspę Kiżi pływają trzy wodoloty dziennie. Pierwszy właśnie mi uciekł, do następnego mam dwie godziny czasu. Oglądam miasto, podziwiam miejscową twórczość pomnikową (Marks z Engelsem itp.), na koniec odwiedzam Instytut Geologiczny. Ekspozycja nie jest zbyt wielka, raptem dwie salki, po których oprowadza mnie sam “kustosz”. Po godzinie wykładu, jako laik, stwierdzam, że to bardzo ciekawe. Na pamiątkę spotkania zostaję obdarowana skalnym “biełomoritem”.

Po trzech godzinach rejsu docieram na wyspę Kizi, gdzie znajduje się ciekawy skansen. Drewniana architektura robi na mnie ogromne wrażenie, nawet mimo komarów, które rozpraszają moją uwagę.

Do Pietrozawodska wracam późnym wieczorem, od razu na stację. Mam trochę problemów z kupnem biletu, bo miejscowi są w stosunku do obcych dość nieufni. Kiedy znajduję w końcu jakaś uczynną kobietę, kasjerka stwierdza, że nie ma miejsc. Na szczęście poznaję miłego chłopaka, który okazuje się… wolnym od służby miejscowym milicjantem. “Pan władza” wchodzi na zaplecze i wraca z biletem, oczywiście za cenę “tubylczą”.

22 czerwca  Białomorsk i okolice

Co za komfort jechać prawdziwym sypialnym wagonem! O piątej rano, kiedy śnię w najlepsze budzi mnie konduktorka. Ponoć dojechaliśmy. Zastanawiam się, czy to nie pomyłka. Za oknem jakaś “dziura”, a z mapy liczyłam na duże miasto. Niestety napis na dworcu rozwiewa moje wątpliwości: “Biełomorsk”.

Jestem zawiedziona, w dodatku dworzec jest w remoncie i nie ma przechowalni bagażu. Bezczelnie pakuję się do pokoju naczelnika i zostawiam plecak u niego. Nie mogę doczekać się lokalnego autobusu, tłumaczę więc sobie, że trochę gimnastyki nie zaszkodzi i trzy kilometry od dworca do centrum pokonuję na piechotę. “Centrum” to hotel, bazar i jeden kiosk. Potem już autobusem jadę zobaczyć Kanał Biełomorski, budowany przez więźniów z gułagów oraz petroglify (neolityczne rysunki na skałach). Okazuje się, że petroglify owszem są, ale zamknięte w betonowym bunkrze. Miejscowi mówią, że owszem czasem ktoś z kluczami przyjeżdża, ale tylko wtedy, gdy są grupy. Trudno, mam czas na obserwacje wioskowego życia, po czym wracam do Biełomorska z zamiarem obejrzenia tamtejszego muzeum. Ale ono — też zamknięte, chociaż jest kartka informująca, że… powinno być otwarte.

Poznaję życie miasta. Idę na bazar, potem pod pomnik poległych czerwonoarmistów, gdzie dzieci bawią się w zaciąganie wart honorowych. Po południu mam pociąg. Tym razem nie mam absolutnie żadnych problemów z biletem — nikt się nie pyta o żadne dokumenty, jedynie o nazwisko. Podaję je zgodnie z prawdą dodając jedynie końcówkę “-ja”. Zawsze to ładniej i bardziej swojsko brzmi: “Witkowskaja”.

Kolację robię sobie sama, w pociągu. Menu: kanapki plus zupka chińska rozpuszczona we wrzątku, który w rosyjskich wagonach jest bezpłatnie dostępny. Pociąg — tym razem fatalny. Smród, brud, z jednej strony bełkocący pijak, z drugiej babcia z rozwrzeszczanym wnuczkiem. Największych przeżyć dostarcza toaleta. Rezygnuję nawet z umycia zębów. Uwaga: liczenie na papier toaletowy to dowód wybitnej naiwności.

W nocy gdzieś po drodze przekraczam Krąg Polarny. Widać, że jestem na Północy — w nocy w ogóle się nie ściemnia. Po prostu polarny dzień. Dookoła bezkresna tundra, czasem tylko skarłowaciałe drzewka.

23 czerwca  Murmańsk — Siewieromorsk

W nocy dochodzi do awantury z konduktorem. Chodzi o to, ze nie wykupuję za 8000 rb pościeli, która wydaje mi się brudna, a wyciągam swój własny śpiwór. Nawet nie wiem, że tak nie można. Coś tam mamroczę, ale za jakiś czas budzi mnie już kierownik pociągu i zaczyna na temat kary. Jestem tak zaspana, że nawet nie wiem, co mu odpowiadam. Dobrze, że nie życzy sobie pokazania biletu, bo mogłoby być kiepsko. Wypróbowuję swój stary, sprawdzony sposób — niewinna mina ostatniej sieroty, nie wiedzącej czego niedobry człowiek od niej chce… Działa — zostawiają mnie w spokoju.

Murmańsk wita mnie strasznym zimnem i deszczem ze śniegiem. Mimo czerwca zakładam czapkę i rękawiczki.

Miasto jest szare i mało ciekawe. Jedyne godne uwagi okazuje się miejscowe muzeum z interesującym działem etnograficznym i przyrodniczym. Żeby wypełnić sobie dzień postanawiam skoczyć do oddalonego o 20 km Siewieromorska. Nie jest to zupełnie normalny pomysł, bo Siewieromorsk jako sztab Floty Północnej jest miastem “zamkniętym”. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych. Trochę szczęścia i pewna mina sprawiają, że niedługo potem przechadzam się po porcie wojennym. Pytam, czy mogę zwiedzić największy z okrętów, jak się dowiaduję — atomowy. Zastanawiam się, czy ktoś nie weźmie mnie za szpiega, tym bardziej, że robię sporo zdjęć. Dopiero gdy zamierzam wychodzić z portu dopada do mnie oficer z patrolem. I awantura — co ja tu robię, kto mnie wpuścił? Filmu na szczęście nikt mi nie konfiskuje, za to każą mi jak najszybciej opuścić port. Nie ma sprawy — i tak już wszystko zobaczyłam.

Wracając do Murmańska zahaczam jeszcze o muzeum lotnictwa (całkiem ciekawe), a przy okazji znowu trafiam do bazy wojennej, tym razem poduszkowców i to… na wyraźne zaproszenie wartownika. Znowu robię zdjęcia, a żołnierz o wszystkim mi opowiada.

Początkowo zamierzam w Murmańsku przenocować. Sprawdzenie cen hoteli sprawia, że zmieniam plany. Cóż, wychodzi na to, że kolejna nocka w pociągu. Bilet kupuję bez problemów, tzn. pani w kasie stwierdza: “wy innostranka?”, a ja sugeruję jej, że się myli. Ona patrzy na mnie, po czym pyta: “A jak rewizor uwidit?” “Nie uwidit” — odpowiadam. Pani się jeszcze waha, ale chwilę potem bilet mam w kieszeni.

Pociąg mam o pierwszej w nocy. Czas do odjazdu spędzam wdrapując się na wzgórze, na którego szczycie stoi ogromny betonowy pomnik żołnierza. Pomnik jest okropny, ale widok na miasto — wspaniały.

24 czerwca  Apatyty, Góry Chibiny

Do Apatytów dojeżdżam o piątej z minutami. Zaczynam od odszukania jedynego w mieście hotelu i wynajęcia pokoju. Pani w recepcji bardzo chce policzyć mi cenę “innostrańca” i sporo czasu zajmuje mi wyperswadowanie jej takiej obowiązkowości. Ostatecznie się zaprzyjaźniamy, płacę cenę “rosyjską”, a w dodatku zostaję poczęstowana herbatą i domowym ciastem. Po kąpieli (w zimnej wodzie) i krótkim odpoczynku ruszam do miasta. Zależy mi na kupnie specjalnej baterii 6 V do mojego fotoaparatu. Bez szans, nikt takich baterii nie zna. Zrezygnowana wybieram się w góry bez mego “Canona”. Jadę do pobliskiego Kirowska i stamtąd startuję na szlak (zaznaczony tylko na mapie, w terenie już nie). Nie jest to pora na chodzenie po tutejszych górach. Roztopy powodują potężne rozlewiska, jest szaro i deszczowo. Poza mną nikogo w okolicy nie ma (może niedźwiedzie). Ambitnie pokonuję nawet spory odcinek drogi, ale po ok. 2 godzinach dochodzę do miejsca, gdzie kolejny potok jest wyjątkowo wartki i głęboki. Zdejmuję buty, ale lodowata woda wykręca stopy. Poddaję się, zawracam.

Wieczorem w hotelu poznaję ludzi… z mafii (ponoć z jednej z najsilniejszych w Sankt Petersburgu). Przyjechali tu “służbowo” i wszyscy koło nich skaczą. W przeciwieństwie do mnie wynajęli najdroższy pokój — płacą 100 USD od osoby. Rozmawiamy przy barze cały wieczór… Chłopcy proponują mi zabranie się z nimi samochodem do St. Petersburga, ale ja postanawiam jechać na Półwysep Kolski do Łowoziera, gdzie zamieszkują Saamy. Poza tym nie jestem pewna, czy mam ochotę jechać z mafią. Ale telefon do nich zapisuję…

25 czerwca  Oljeniogorsk — Łowoziero

W wygodnym hotelowym łóżku śpię wygodnie, choć krótko. O świcie już mam pociąg — zwykłą “elektriczkę” do Oljeniogorska. Autobus, którym mam jechać dalej będzie dopiero za trzy godziny. W mieście nie ma nic ciekawego, zostaję więc na dworcu rozmawiając z przemiłą bileterką. Przy okazji kobieta wtajemnicza mnie, gdzie można bardzo tanio, a dobrze zjeść — w kolejarskiej stołówce. Zjadam super obiad za całe 5.000 rb! Autobus, na który czekam, dowozi mnie do połowy drogi. Potem powinnam poczekać na następny, żeby jednak nie tracić czasu, próbuję złapać okazję. Po bardzo kiepskich doświadczeniach autostopu na Kamczatce tu okazuje się to dużo łatwiejsze. Kiedy kierowca nadrabia kilkanaście kilometrów, aby dowieźć mnie na miejsce, przechodzę lekki szok.

Zwiedzanie Łowoziera rozpoczynam od szukania noclegu. W wiosce są dwa hotele — jeden tani, ale pełny (kolonie), drugi pusty, ale strasznie drogi. Gdy stoję tak z lekko zakłopotaną miną, miejscowa kobieta decyduje — “przenocujesz u mnie”. Nie ma mowy o żadnej zapłacie, oddaję więc część moich zapasów żywieniowych — mnie będzie lżej, a jej się przydadzą. Moja dobroczyńczyni załatwia mi możliwość wykąpania się (w hotelu, bo u niej nie ma wody). Po raz pierwszy od wyjazdu z Polski przypominam sobie, co to ciepła woda.

Część wieczoru spędzam wraz z miejscowymi Saamami i Komi — to dwie typowe tutejsze nacje. Spisuję legendy, słucham tradycyjnych pieśni. Jestem tylko rozczarowana brakiem reniferów — ponoć na lato wypędza się je daleko w tundrę. Drugą część wieczoru przegaduję z moją gospodynią… O drugiej w nocy wychodzimy na spacer — słońce świeci wysoko na niebie, widno jak w dzień. Co najważniejsze — wreszcie nie pada…

26 czerwca  Oljeniogorsk — Kem

Poranek spędzam w bardzo ciekawym łowozierowskim muzeum, a potem w redakcji miejscowej gazety. Potem — droga powrotna. Zaraz za wsią widzę startujący helikopter. Dobiegam za późno. Szef lotniska mówi, że jak chcę polecieć i zobaczyć renifery, to nie ma problemu, ale muszę poczekać do jutra. A ja nie mogę, bo ogranicza mnie termin powrotu do Polski.

Do Oljeniogorska wracam autostopem. Na jednym z odcinków jadę z jakimś autochtonem. Gdy dojeżdżamy — on wyciąga pieniądze, więc ja też. Kierowca od niego bierze, ode mnie — nie: “Ty innostranka. Nada pomoć”.

W Oljeniogorsku mam sporo czasu do pociągu, dzwonię więc do domu znajomej bileterki (Uwaga: za rozmowy miejscowe z automatów telefonicznych się nie płaci). Kobieta jest bardzo ucieszona. Mobilizuje swego męża, aby zwolnił się z pracy, załatwił służbowy samochód i obwiózł mnie po terenie miejscowej kopalni odkrywkowej. Na koniec chcą mnie zaciągnąć do domu na kolację, ale mam obawy czy zdążę na pociąg. Odprowadzają mnie na dworzec, żegnając niczym najbliższa rodzina.

Pociąg — horror. W podróżach mam małe wymagania higieniczne, ale tym razem to szczyt. Na ogół unikam alkoholu, tym razem jednak zgadzam się na łyk czegoś strasznie mocnego częstowana przez jadących ze mną marynarzy. Tłumaczę sobie, że to tak leczniczo, na odkażenie.

27 czerwca  Kem — Wyspy Sołowieckie

O piątej rano dojeżdżam do miasta Kem. Wcześniej proszę konduktora o obudzenie, ale przekonuję się, że liczyć to mogę tylko na własny budzik. O tej porze nie ma szansy na jakiś bar, więc jeszcze w pociągu biorę wrzątek i rozpuszczam sobie znakomitą “kaszkę dla niemowląt” (polecam wszystkim podróżnikom — łatwe i szybkie do przygotowania, a do tego pożywne). Po tak sytym śniadaniu jadę “do portu”. Określenie to jest bardzo na wyrost, no ale stoi kuter, który — jak mnie informuje zaspany marynarz — płynie za godzinę na Sołowki. Z czasem zjawiają się pasażerowie — miejscowi, więc wypływamy. Próbuję wybadać miejscowych ile płacą. “75.000 rb — ale turyści drożej” — pada odpowiedź. Idę pertraktować z kapitanem — “jak dla ciebie, to za darmo…”. Kolejny szok.

Na Sołowkach od razu zaprzyjaźniam się z Miszą — przewodnikiem oprowadzającym fińską wycieczkę. Podłączona do grupy oglądam klasztor, a potem, gdy Finowie idą na obiad, Misza urządza mi indywidualny tok zwiedzania wioski i okolic. Pokazuje mi kamienne labirynty, wpadamy na herbatę do mieszkającego na Sołowkach Polaka, potem jeszcze z jednym z mnichów wspinam się na dzwonnicę. Po południu zwiedzamy muzeum Gułagu. Wrażenie ogromne.

Wypływamy z Sołowek, a mnie dręczy poczucie winy, że za mało jeszcze wiem o gułagowej przeszłości wysp. Jeden dzień to za mało. Myślę o tym przez całą drogę i… zmieniam plany. Zamiast wracać porannym pociągiem do Sankt Petersburga postanawiam wrócić na Wyspy.

Gdy dopływamy do “kontynentu”, zastanawiam się, co z noclegiem. Załoga kutra sugeruje, że mają wolne koje, ale ja decyduję się na odwiedzenie poznanego w pociągu Saszy. Skoro tak zapraszał… Gdy odszukuję zapisany adres jest już późno, ale rodzina Saszki jest bardzo ucieszona (on sam też). Biesiadujemy do bardzo późna.

28 czerwca  Kem — Sołowki — Kem

Wstaję o szóstej, ostrożnie, aby nie obudzić domowników. Tymczasem okazuje się, że mama Saszy wstała już o piątej, aby usmażyć specjalnie dla mnie tradycyjne “blincziki”. Po śniadaniu Saszka odprowadza mnie do autobusu i przed ósmą jestem w porcie.

Na kutrze czuję się już jak u siebie w domu. Pomagam klarować liny i wspólnie z załogą smażę złowione przez nich ryby. Kupiłam im w prezencie kilka puszek piwa i polskie czekoladki wypatrzone w tutejszym sklepie, więc imprezujemy na całego.

Na Sołowkach Miszkę zamurowało moim powrotem. Zabiera mnie do siebie do domu i obdarowywuje materiałami dotyczącymi wysp. Tego dnia jest zajęty, więc muszę radzić sobie sama. Do odpłynięcia kutra mam 5 godzin czasu. Chcę zobaczyć słynną Siekiernają Gorę ze schodami, po których zrzucano gułagowych więźniów, ale to 12 km marszu w jedną stronę. A ja jeszcze myślę o grobach w lesie — 7 km, w stronę przeciwną. Zatrzymuję młodego chłopaka jadącego na motorze proponując dziesięć marek za obwiezienie mnie po tych miejscach. Dzięki temu docieram tam, gdzie chcę. Szczerze mówiąc bez takiego lokalnego przewodnika nigdy bym do cmentarza w lesie nie trafiła — żadnych oznakowań, nawet drogę trudno znaleźć w tym gąszczu.

Na morzu fala, dlatego kuter płynie wolniej niż zwykle i pod znakiem zapytania zaczyna być mój powrotny pociąg. Następny — rano. Udaje mi się jednak zdążyć, a to dzięki poznanym Finom, którzy — choć im to zupełnie nie po drodze — podwożą mnie na dworzec.

Na dworcu zaskoczenie — czeka na mnie rodzina Saszki. Wiedzieli, którym pociągiem planuję wyjechać i chcą mnie pożegnać. Takich miłych ludzi można znaleźć tylko w Rosji…

29 czerwca  Sankt Petersburg

Po przyjeździe postanawiam wybrać się do Pietrodworca. Boję się, że lokalnymi środkami lokomocji zajmie mi to dużo czasu, idę więc na łatwiznę i decyduję się na wycieczkę autokarową, z Rosjanami. Przy dworcu stoją naganiacze, krzyczą przez megafony, a gdy uzbiera się trochę ludzi — autokar rusza. Kosztuje to niewiele, jest nawet przewodnik, nie jest to więc taki zły pomysł.

Pietrodworiec jest faktycznie ładny. Robi na mnie dużo lepsze wrażenie niż Wersal i tamtejsze Grające Fontanny. Wracając do Sankt Petersburga wysiadam przy Dworcu Warszawskim. To ten, z którego następnego dnia mam pociąg do Polski. Zostawiam swój wielki plecak w przechowalni, zabierając jedynie zestaw “survivalowy” (parasol, szczoteczka do zębów, sprzęt foto itp.) i myślę, jak spędzić noc. Wersja “romantyczna” (choć mało bezpieczna) to miasto “by night” — spacer nad Newą, “białe noce” i otwarte mosty. Wersja praktyczna — może u Rosjanki, którą poznałam w pociągu z Warszawy, a która zapraszała mnie do siebie. Wersja ryzykancka — i na tą się decyduję — ciąg dalszy poznawania życia mafii. Poznani w Apatytach mafiozi w końcu też zapraszali. Dzwonię do nich, pytają, gdzie jestem. Czekam 15 minut, podjeżdża samochód, w środku czterech drabów, których widzę pierwszy raz. Trochę się boję, ale nadrabiam miną. Niedługo potem dowożą mnie do swej “rezydencji”. Tam już są moi znajomi. Szczegóły rozmów to temat na inną okazję. W każdym razie bardzo interesująco i miło spędzony czas. Przy okazji mam możliwość wykąpać się(w ciepłej wodzie!) i przypomnieć sobie jak smakują sery, szynka, ananasy…. Chłopcy są bardzo OK, wydzielają mi “sypialnię” i pilnują, aby nikt mi nie przeszkadzał. Chyba zależy im na dobrej opinii na swój temat.

30 czerwca  Sankt Petersburg — wyjazd

Moi mafijni “koledzy” rano chcą mnie odwieźć, ale że samochód im potrzebny w innym celu, kończy się na wersji “taksówka”, za którą dość hojnie płacą.

Na dworcu robię trochę zakupów na drogę, odbieram swój bagaż z przechowalni i idę do pociągu. Nie mam miejscówki, ale pomna wskazówek konduktorów w drodze z Polski od razu zmierzam w kierunku polskich wagonów. Z “dogadaniem się” nie ma problemu. Nie jest to wprawdzie duża różnica w stosunku do oficjalnej ceny w kasie, ale co ważne — jadę polskim wagonem (dużo wygodniejszym i czystszym niż rosyjskie), po drugie — dostaję do swojej wyłącznej dyspozycji cały przedział.

O 12.30 pociąg rusza. Żegnaj Rosjo…

Z perspektywy czasu, czyli sugestie

Dla tych, którzy zamierzają przemierzyć taką lub podobną trasę:

* nie śpieszyć się i tą samą trasę rozłożyć na trochę dłuższy czas;

* w Sankt Petersburgu do i tak pobieżnego poznania tego miasta potrzeba minimum trzy dni;

* za niekonieczny punkt programu uważam Biełomorsk;

* warto pobyć dłużej na Wyspach Sołowieckich (dwa pełne dni to minimum);

* bardzo ładna jest Karelia — czyste jeziora, lasy… Planując wypad na Kiżi: dobrym pomysłem będzie zatrzymanie się w tamtych stronach na trochę dłużej (podobno można pożyczyć kajaki);

* nie polecam naśladowania mojego wypadu do Siewieromorska (małe szanse, że się uda, a można mieć naprawdę sporo problemów);

* zainteresowanym kulturą Saamów polecam wybranie się na Północ w marcu, kiedy to (w okolicach pierwszego dnia wiosny) odbywa się tzw. “Prazdnik Siewiera”;

* żałuję, że zabrakło mi czasu na dotarcie do klasztoru Wałam na jeziorze Ładoga; ponoć to trzeba zobaczyć!

Rady praktyczne

Formalności przy wjeździe

Do przekroczenia granicy z Rosją upoważnia nas:

* zaproszenie — o ile mamy kogoś w Rosji, kto by je wystawił;

* voucher — druk z pieczątką firmy rosyjskiej; forma druku jest dowolna, ale powinny się tam znaleźć takie dane, jak: dla kogo jest wystawiony, na jaki okres, na jaką trasę itp.;
vouchery wystawiają liczne biura podróży, choć w rejonach przygranicznych można je kupić także w kioskach, sklepach, “od ręki”;

* pieczątka AB (wbita do paszportu) — teoretycznie oznacza ona podróż służbową, a otrzymać ją można w wydziałach paszportowych.

Dojazd do Rosji

* samolot (Warszawa — Sankt Petersburg) — koszt ok.920 zł (w obie strony);

* pociąg — z Warszawy odchodzą dwa pociągi na dobę. Koszt przejazdu: 180 zł w jedną stronę (razem z obowiązkową miejscówką na wagon sypialny). Warto postarać się, aby jechać w wagonie polskim — wówczas mamy w przedziale trzy miejsca, umywalkę i wliczone w cenę śniadanie podane przez konduktora. Wagon rosyjski to cztery osoby w przedziale, a o umywalce i śniadaniu trzeba zapomnieć.

Termin wyjazdu

Dużo zależy od tego, co się chce zobaczyć. Ogólnie trzeba pamiętać, że daleka Północ to latem “dzień polarny” (czyli białe noce), zimą zaś będzie “polarna noc” (okazja do zobaczenia zorzy polarnej). Moja wyprawa w czerwcu, kiedy w ogóle nie ściemnia się, ułatwiała mi planowanie zwiedzania i oglądanie widoków nawet nocą. Nie był to jednak dobry czas ze względu na pogodę (ciągłe deszcze, w Murmańsku śnieg). Optymalny moim zdaniem jest lipiec.

Jeśli zamierzamy dotrzeć do Murmańska, musimy kalkulować około 26 godzin jazdy pociągiem na trasie Sankt Petersburg oraz do 36 godzin ciągłej jazdy na trasie Sankt Petersburg — Murmańsk.

Transport lokalny

W podróży na Północ jest się “skazanym” na pociąg, a jedynie lokalne, krótkie przejazdy można odbywać autobusami. Przeprawa na wyspy będzie okazją do płynięcia statkiem, wodolotem (na Kiżi), albo zwykłym kutrem (na Sołowki).

Podróżując pociągiem, teoretycznie powinniśmy kupować bilety w obsługujących cudzoziemców kasach “Intouristu”, gdzie oczywiście ceny są wyższe niż dla Rosjan. Jeśli uda się nie przepłacać, to dobrze — mnie się udawało. Pamiętaj, że na biletach wpisywane jest nazwisko, często też w kasie żądają dokumentów.

Pociągi są różne. Na długich trasach — zawsze sypialne lub z miejscami do leżenia. Najmniej zapłacimy za tzw. “obszczij wagon”, czyli ok. 60 leżanek w wagonie bez klasycznych przedziałów, bez rezerwacji miejsc. “Plackarta” to to samo, tylko z przydziałem na konkretne miejsce. “Kupe” to już wyższy standard, z przedziałami. I klasa sypialny to “kupe” z dwoma miejscami, II klasa to wersja czteromiejscowa.

Zakwaterowanie

Czasami żałowałam, że nie zabrałam namiotu, gdyż prawie wszędzie można rozbić się na dziko (wyjątek: Wyspy Sołowieckie, gdzie jest oficjalny zakaz biwakowania). Licząc na hotele, należy mieć sporą gotówkę, zwłaszcza w Sankt Petersburgu czy w Murmańsku. Ceny hoteli są różne dla cudzoziemców i miejscowych, a pertraktacje w recepcji o uznanie za Rosjanina są wyjątkowo trudne. Nie wykluczone, że nadarzy się okazja przenocowania u kogoś w domu, co mnie trafiało się kilkakrotnie. Rosjanie są wzruszająco gościnni, nawet jeśli nie mają ku temu warunków.

Wyżywienie

Obecnie w Rosji można kupić wszystko, zwłaszcza w dużych miastach. W małych wioskach w głębi tundry bywa różnie. Problem jest zwłaszcza z owocami. Ceny ogólnie — wysokie, wyższe niż w Polsce. Drogo jest też w barach i restauracjach, choć czasem też jest i odwrotnie — można zjeść zaskakująco tanio. Zależy gdzie i co. Wybór jest zazwyczaj kiepski, sposób podania też nie zawsze zachęcający do jedzenia. Ale równocześnie — w miastach nie brak i knajpek na bardzo wysokim poziomie. Zazwyczaj są to “kooperatiwy” z udziałem kapitału zagranicznego — zjemy tam czysto, smacznie, ale drogo. Na “McDonaldsy” itp. możemy liczyć w tym rejonie tylko w Sankt Petersburgu, gdzie indziej w grę wchodzą tylko budki z czymś, co mniej lub bardziej przypomina hamburgera czy hot-doga.

Dużym plusem jest możliwość wzięcia darmowego wrzątku w pociągu. Zawsze więc podczas jazdy można zrobić sobie herbatę czy zupkę błyskawiczną.

Co z sobą zabrać

To co na każdy wyjazd, w tym koniecznie:

* ubranie na każde warunki pogodowe — od krótkich spodenek po gruby polar i koniecznie coś przeciwdeszczowego,

* kubek lub menażkę — przydatne w pociągu, gdzie zawsze można wziąć bezpłatny wrzątek,

* śpiwór — choćby i do spania w pociągu,

* papier toaletowy i mydło — warto zawsze mieć przy sobie,

* drobne upominki — z myślą o życzliwych ludziach, których znajdziesz zawsze i wszędzie.

Przewodniki

Na temat Sankt Petersburga można znaleźć nieco literatury. Zresztą na miejscu, w “Piterze”, jak mówią Rosjanie o “grodzie nad Newą”, nie ma problemu z kupnem bardzo ładnie wydanych różnojęzycznych albumów i książek (ceny astronomiczne!). Gorzej z informacjami na temat dalszych terenów. Ja korzystałam z wydanego w ramach serii “Lonely Planet” angielskojęzycznego przewodnika pt. “Russia & Ukraine, Belarus” (do kupienia także w Polsce za 28 USD). Mimo licznych “białych plam”, ogólników i nieścisłości i tak nie znam lepszego wydawnictwa na temat tego terenu.

Ceny

Podane ceny dotyczą kursu z czerwca 1996, tj. przy przeliczniku:

1 USD = ok. 5.100 rb.

Wstępy i atrakcje turystyczne:

* Ermitaż: miejscowi 10.000 rb, cudzoziemcy 45.000 rb, studenci (ISIC) 25.000 rb, robienie zdjęć w Ermitażu 15.000 rb, filmowanie 50.000 rb,

* rejs statkiem po Newie (1 godzina): miejscowi 20.000 rb, cudzoziemcy 40.000 rb,

* Sobor Izaaka: taka sama cena dla tubylców i obcych: kościół 5.000 rb (studenci 2.500 rb), wejście na kopułę 2.000 rb (studenci 1.000 rb),

* skansen na Kiżi: Karelcy — darmo, Rosjanie 20.000 rb, cudzoziemcy 45.000 rb.

Różne:

* przechowalnia bagażu (1 dzień) 9.600 rb,

* udzielenie informacji ustnej na dworcu 2.500 rb,

* udzielenie informacji pisemnej na dworcu 3.500 rb (w praktyce = informacja ustna z napisaniem na kartce jakiejś ceny lub godziny),

* toaleta 1.000 rb,

* karta telefoniczna na 400 jednostek 107.000 rb — do użytku właściwie tylko w Sankt Petersburgu, bo gdzie indziej nie ma automatów,

* znaczki do Polski 3.000 rb,

* nocleg w hotelu w Biełomorsku — pokój 2 os. 100.000 rb od osoby, pokój 3 os. bez łazienki: miejscowi 25.000 rb, cudzoziemcy 50.000 rb,

* przeciętny nocleg w hotelu w pokoju 2 os. (cudzoziemcy) ok. 100.000 rb,

Przejazdy (ceny jak dla miejscowych):

* przejazd pociągiem Warszawa — Sankt Petersburg 180 zł,

* przejazd metrem w Sankt Petersburgu 1.200 rb,

* przejazd trolejbusem w St.Petersburgu 1.000 rb,

* przejazd autobusem w Piertozawodsku 1.000 rb,

* pociąg Sankt Petersburg — Pietrozawodsk 45.000 rb (plackarta),

* pociąg Pietrozawodsk — Biełomorsk 75.000 rb (przedział),

* pociąg Biełomorsk — Murmańsk 59.000 rb (plackarta),

* pociąg Apatyty — Oljeniogorsk 17.000 rb (siedzący),

* pociąg Oljeniogorsk — Kem 36.000 rb (obszczyj),

* wodolot Pietrozawodsk — Kiżi (w jedną stronę) 20.000 rb,

* kuter Kem — Wyspy Sołowieckie (w jedną stronę) 75.000 rb,

Żywność

* najtańszy obiad ok. 7.000-15.000 rb,

* parówki z kuchenki mikrofalowej 2.000-3.000 rb,

* hot-dog 3.800 rb,

* snickers 2.300-3.500 rb,

* kawa/herbata w barze 1.500-2.000 rb,

* ciastka w barze 1.000-2.000 rb,

* piwo w puszce 5.000 rb,

* 0,5 l wódki “Stolicznaja” 23.000 rb,

* 1 kg czereśni za Kręgiem Polarnym 25.000 rb!

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u