Laponia 2012

Laponia 2012

Piotr Masicz

 

Wyprawę za koło polarne w okresie zimy wymyśliłem wiele lat temu ale realizacja w rozsądnym wykonaniu wyszła dopiero w tym roku. Termin poniekąd związany był z okresem występowania zorzy jak i feriami.
Przygotowania nie były ani długie, ani skomplikowane. Najważniejszą sprawą był wybór domku, który odpowiadałby naszym wymaganiom. Kwestiami decydującymi było jego położenie możliwie najdalej na północ jak i pojemność. Drugorzędną kwestią były rezerwacje promu.
Po małych komplikacjach wyklarował się skład personalny w ilości 11 osób, rozłożony na dwa samochody. Termin wyjazdu ustalamy na 4 luty i z przyczyn niezależnych po raz kolejny nie jedziemy razem. Jedna grupa wyjeżdża rano, tak aby dojechać na nocleg do Tallina, a druga miłośnikiem to miłośnicy nocowania w samochodzie. Z perspektywy czasu każda opcja okazała się mieć swoje plusy dodatnie i plusy ujemne.
Wyjeżdżamy planowo aby po drodze do granicy z Litwą zabrać Basię i Emilkę, które to dojechać miały z Gdańska tak aby nie nadrabiać kilometrów po Polsce. A Polska już po 300 km dała się nam we znaki w postaci paliwa letniego w środku zimy. Po około pół km od stacji ( nie napisze jakiej- powiem tylko że był to Statoil) z gracją zatrzymujemy się na środku jezdni z zapchanym parafiną filtrem paliwa. Nieźle..to tylko minus 20, a już się zaczyna. Na uzdatnienie paliwa i wymiany filtrów tracimy ponad dwie godziny, ale dojeżdżamy na tym paliwie do Łotwy i tam już tankujemy normalniejsze paliwo. Jednak do Tallina na nocleg docieramy około 2 w nocy. Jest minus 30st. Więc większość rzeczy narażonych na mróz zabieramy ze sobą, włącznie z akumulatorem. Niestety… rano się okazuje, że częścią pozostawionych rzeczy zaopiekowali się lokalni złodzieje. Małe pocieszenie, że nie tylko z naszego samochodu. No cóż… podróże nadal kształcą. Zaniechałem czujności o jedno państwo za wcześnie… Zamiast zwiedzać zimową starówkę około 3 godz. spędzam z Emilią na komisariacie, składając zeznania. Do Helsinek odpływamy po godz. 16-tej. Po zjeździe z promu tankujemy i nastawiamy się psychicznie na całonocną jazdę na północ, tak aby dojechać do Mikołaja po rozpoczęciu jego urzędowania. Pogoda bajkowa tj. zima na całego w pięknym śniegowo-mroźnym wydaniu. Odwiedzamy Mikołaja w jego centrum biznesowym. Za fotkę z nim płacimy zbiorowo 25E 🙂 i zbieramy się do dalszej jazdy na północ. Zjawiskowe krajobrazy przesuwają się za oknami i w takim klimacie dojeżdżamy do domku. Miejsce stworzone do zimowych klimatów zarówno w kwestii okolicy i atrakcji jak i samego domku. Czysto sucho i ciepło włącznie z kompletnym wyposażeniem. Logujemy się po katach i wybywamy na pierwszy spacer rozpoznawczy. Pierwszy, ale już owocny w cel naszej tułaczki. Ukazuje się nam pierwsza zorza o ile można używać liczebników do tego zjawiska. Co prawda nie przewidziałem jednego… a mianowicie pełni księżyca. Zorza widoczna, ale księżyc nie chciał również oddać pola bez „walki” 🙂
Pomimo to warto było… widzimy „płynące zielone firany” nad całym horyzontem.
Ciężko jest zrobić dobrą fotkę bez statywu dlatego ustawiamy aparaty gdzie się tylko da. Długo i tak na takim mrozie baterie nie wytrzymują. Jest w tej chwili minus 37st. i temperatura nadal spada. Wracamy do domku. Wieczór spędzony z gitarą i przy rozmowach z okazji spotkania ludzi z poprzednich wypraw. Kąpiel i spańsko.

7.02
Rano minus 39st. Samochody dały sobie spokój z chęcią do współpracy 🙂 Nie mamy ogrzewania postojowego wiec zostawiamy je na parkingu, a sami organizujemy dłuższe i krótsze piesze wycieczki. Na pierwszy ogień poszły zakupy spożywcze z racji ubytku prowiantu w Tallinie. Jacyś desperaci musieli to być, ponieważ zwinęli mąkę, makarony, cukier i słodycze 🙂 Jak na taką małą osadę, jak Akaslompolo, asortyment dosyć szeroki. Wypróbujemy na obiadokolację, a tymczasem odnosimy zakupy do domku i planujemy dłuższą, pieszą wycieczkę. Po zatoczeniu dużego kółka wracamy do miejscowości, wstępując do sklepu z tzw. pamiątkami. Miała być chwila, a zostaliśmy tam chyba ponad godzinę mając ubaw z przymierzania różnych dziwnych części garderoby 🙂
Po powrocie robimy obiadokolację, rozpalamy w kominku i oddajemy się wieczornym pogaduchom kontrolując co chwilę niebo czy przypadkiem zorza nie osiągnie apogeum aktywności.
Wieczorem udaje się odpalić samochody. Wykorzystujemy to na tankowanie i rozmrożenie aby w nocy były gotowe na małą wycieczkę na otwarty i nieoświetlony teren w wiadomym celu.
Cel okazał się łaskawy, a wycieczka owocna w nową serię fotek zmieniającej się wciąż zorzy. Spędzamy ten czas miło popijając herbatkę i co chwilę klikając fotki tego nietuzinkowego zjawiska, dla którego przejechaliśmy prawie 2300km. Co prawda jest dosyć jasna noc oświetlona światłem odbijanym przez księżyc będący w dodatku w pełni, ale co widzieliśmy to i tak nasze 🙂
Do rana ustawiłem budzik na dwa kontrolne odpalenia samochodu. Jest minus 35st.C

8.02
Śniadanie i planowanie dnia. Tak więc zaczynamy od odwiedzin reniferów, następnie jedziemy do śniegowej wioski, a raczej lodowej, ponieważ większość materiału z jakiego zrobione są pomieszczenia jak i wyposażenie jest po prostu czystym lodem.
Zrobiliśmy rozpoznanie co kryją okoliczne leśne dukty, narobiliśmy po raz kolejny dziesiątki fotek niby zwykłego a jednak bajecznego zimowego lasu, odnaleźliśmy domki tzw. letniskowe ukryte w leśnej głuszy po czym wróciliśmy na „naszą” gorę Yllas w celu rozpoznania terenu narciarskiego w kwestii określenia na ile realne jest skorzystanie z wielu dostępnych stoków i wyciągów. Jest ciepło tj. cieplej. Tylko minus 26st. C. Tak czy inaczej plan przedpołudniowy wykonany. Wracamy na obiad. Montujemy mniam mniam (mówię za siebie) jedzonko. Makaron szpinakowy plus coś w rodzaju tortellini, plus sos serowy i bazylia z pomidorem. Skromnie 😉 Wieczór znowu spędzamy na rozmowach, planach bliższych i dalszych, a w nocy kolejna wyprawa na foto łowy. Doczekaliśmy się kolejnego świetlnego przedstawienia. Może nie były to spektakularne pokazy, a może to tylko moje odczucie. Tak czy inaczej po wielu próbach odkryłem w aparacie program, którego funkcje najlepiej sprawdzają się w eksponowaniu zorzy na matrycy. Pogoda się ustabilizowała na poziomie 20-25 st. C w minusie oczywiście, ale co ważne wciąż jest praktycznie bezchmurnie. Szczęściarze z nas. Wieczorem konsekwentnie realizujemy razem z Pawłem pewien pomysł czyli… po saunie wyskakujemy w kąpielówkach na zewnątrz do kąpieli śnieżnej. Trochę szczypało w łydki, ale było ekstra. Reszta przyglądała się nam przez okno 🙂 Jutro znowu im uciekniemy z plus 70 do minus 30-tu 🙂

9.02
Na śniadanie racuchy drożdżowe, a następnie wyjazd na narty, który okazał się „innym” wyjazdem. Dojechaliśmy jakieś 70 km dalej na północ od naszej bazy. Znaleźliśmy się w miasteczku (o ile dobrze pamiętam) Levi. Coś w stylu Zakopanego, ale bez tłoku, hałasu, badziewnych bazarów i pośpiechu. Wjechaliśmy z Pawłem na górę w celu zjazdu kontrolnego. Cóż, stoki prezentują się wzorcowo tyle, że w tym mrozie są bardzo twarde 🙂 Tego dnia wieje dosyć mocno. Następnie wjeżdżamy na punkt widokowy. Zostawiamy Patrola i dalej do szczytu idziemy na piechotkę. Dochodzimy do miejsca skąd horyzont wydaje sie nie mieć końca ginąc w śnieżnym pyle gnanym przez wiatr. Pośpiesznie robimy fotki i filmiki. Wiatr i mróz wysysa energię z baterii w tempie wprost proporcjonalnie odwrotnym do budowy naszych autostrad. Następny cel to kolejna tzw. Lodowa wioska. Tym razem przewodzą motywy Chińskie jako, że autorem rzeźb jest oryginalny… Chińczyk. Po raz kolejny jest bajkowo. Tymczasem zmienia się pogoda. Nadal wieje wiatr i trzyma mróz, ale pojawia się zamglenie. Wracamy do domku trochę wygłodzeni.
Komponujemy kolacje i znowu pogaduchy do północy. Powtórka sauny i skok w śnieg. Przed snem zgrywamy fotki do jednego katalogu ponieważ mam zasadę dzielenia się tym co widzimy, ze wszystkimi. Jutro na godz 10 a.m planujemy wyjazd.
10.02
Opuszczamy domek planowo. Do przejechania mamy etap 1700km, ale przez Szwecję do następnego punktu programu, a konkretnie odcinków specjalnych rajdu Szwecji czyli kolejnej rundy WRC.
Po drodze gdzieś na stacji korzystamy z hot spot i wynajdujemy w necie lokalizacje odcinków jakie najbardziej nam pasują w drodze do promu czyli do Karlskrony. Zapada decyzja, że będą to odcinki w okolicy Hagfors. Dojeżdżamy tam późno w nocy, przed snem robimy rozpoznanie co do atrakcyjności miejsca. Na pozostałą część nocy próbujemy odespać ile się tylko da, a następnie oglądamy całą stawkę zawodników po czym musimy opuścić rejon śnieżnych demonów prędkości i udać się na terminal promowy w Karlskronie aby po całonocnym rejsie wylądować na polskim wybrzeżu i być przywitanym na wyjeździe z terminalu przez policje badającą trzeźwość kierowców. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości w jakim kraju wylądowaliśmy to zostały one właśnie rozwiane… co gorsze… sądzać po tym co się dzieje na promach (też) były bardzo uzasadnione. Dalej to już droga do domu i… koniec.
fotki na www.masicz.pl w galerii

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u