ISLANDIA 2008 R

ISLANDIA 2008

Wyprawę dedykuje Ani.
To Ona postawiła kropkę nad „i” w kwestii decyzji o organizowaniu wyjazdu na własną rękę lecz nomen omen….sama musiała z niej zrezygnować już w trakcie przygotowań.
Podziękowania natomiast należą sie pozostałym uczestnikom wyprawy za całokształt ,miłą atmosfere i to, że dzięki nim znalazłem się tam gdzie od dawna marzyłem.
Jak co roku dałem ogłoszenie do Globtrotera w tej samej formie czyli „Dołączę do wyprawy w jednym z 4 kierunków świata czyli Norwegia, Mongolia, Portugalia i Islandia z naciskiem na kierunek północny w dodatku miała to być, jak co roku, wyprawa rowerowa a jak wyszło…. przeczytajcie.

Oszczędzę Wam perypetii związanych z tzw. spuszczaniem z tonu, a dotyczącym sposobu pokonania wyspy, długości pobytu na Islandii, trasy jaką chcemy się tam dostać oraz komfortu w jakim chcemy podróżować. Wystarczy fakt, że od portalu Promy.pl. Na Święta Wielkanocne otrzymałem życzenia .To już mówi samo za siebie jak musieli mnie dobrze zapamiętać po notorycznym nękaniu ich kosztorysowaniem opcji transferu ludzi i samochodziku na wyspę oraz z wyspy na kontynent w kwestii trasy ,ilości pasażerów rodzaju samochodu a najbardziej opcji noclegowej. Jak się już domyślacie ..skończyliśmy w kuszetkach .
W tzw. międzyczasie były twórcze rozmowy z konsulem Islandii skupiające się na problemach dla mnie ważnych oraz pozornych błahostkach .
Termin związany z rezerwacją promu nie mógł się już zmienić ale skład personalny i owszem.
Docelowo wyprawa składała się z 5 osób i jednego fajnego samochodziku Nissan Patrol GR long, którego to użyczył nam mój znajomy..(o dzięki Ci za to królu zwyżek 😉 a rozpoczynała się 22.czerwca 2008 roku o 7 rano wyjazdem z miasta portowego Lublin  Trasa ustalona dokładnie w czasie drogi po kontynencie a dowolna interpretacja to już może być na wyspie.
W trójkę ruszamy z Lublina (Jadwiga ,Krzysiek i ja) po drodze pod Warszawą zabieramy Andrzeja a po godz.14:27 z Bydgoszczy Basię, która dojechała tam pociągiem tak jak Jadwiga do Lublina samochodem. Takie rozwiązanie bardzo uprościło nam naszą marszrutę na północ do Sasnitz na prom do Szwecji a później do Norweskiego Bergen. Stąd lub z Danii odpływa tylko raz w tygodniu prom na Islandie. Jeśli tylko raz w tygodniu, to domyślacie się ,że opcja spóźnienia się nie miała racji bytu. Wiedziałem, że odetchnę dopiero jak postawie cztery koła na wyspie.
Czasu nie mamy za dużo, wiec jedziemy non stop na zmianę. Pierwszy tzw. normalny nocleg mamy ok. 60 km przed Bergen .Chcemy następnego dnia zaliczyć chciaż troszę „rodzynki” tego urokliwie położonego miasta ale nawet i to się tym razem nie udało. Już sama Norwegia z przystankami na sesje zdjęciowe zabrała nam troszkę czasu i miejsca na kartach pamięci a to i tak był tylko ułamek procentu tego co zafundowała nam …Islandia wyspa gorących plaż ,tropikalnych temperatur i bezwietrznej pogody 😉 no co? Nie wierzycie? Wasza strata ,przekonajcie się sami i jedźcie tam 😉 co prawda nie gwarantuję, że Wasz pułap zadowolenia co do warunków atmosferycznych powszechnie uznawanych za przyjazne jest tak samo nisko ustawiony jak mój 😉 wtajemniczeni wiedza o co chodzi 
Odprawa pasażersko towarowa ,rozlokowanie się w apartamentach gdzieś parę metrów pod poziomem wody i wszyscy wypełzamy na pokład aby w słońcu delektować się widokiem oddalającego się miasta tym razem od strony wody. Czeka nas stosunkowo długa podróż ponad 48 godz. na tym stalowym dużym pudełku dlatego miłą niespodzianką jest bezpłatny basen ,sauna ,siłownia z czego skwapliwie korzystamy .Na górnych pokładach a jest ich 8 czas umila muzyka na żywo .Krótki postój na Szetlandach i następnie na wyspach Owczych.
Robimy sobie mała wycieczkę fotograficzno praktyczną czyli sesja zdjęciowa i zakupy spożywcze. Pierwszy raz w życiu spotkałem samochody z rejestracją zaczynającą się od ..FO.
Przebijające się pomiędzy chmurkami światło zapowiadało sesję foto pomiędzy klifami w czasie odpływania z wyspy. Tak też było do czasu, aż wiatr wydmuchał wszystkich pod pokład 
Długie wieczorne rozmowy ,posiłki na otwartym pokładzie, spontaniczne powroty do planowania jak tu pokonać wyspę w ciągu tygodnia oraz kąpiele w basenie. Tak to upływał nam czas do chwili pojawienia się na horyzoncie ośnieżonych szczytów nadmorskich gór zwiastujących koniec wodnego odcinka naszej wyprawy. Na wyspach Owczych dołączyło do nas wiele ekip wyglądających na profesjonalistów od spraw tzw. interioru wyspy .Ale my, szare myszki tez damy radę
Początek trasy mamy ustalony teoretycznie .Pozostało nam wcielić go w życie a to jak myślę , będzie weryfikowane przez różne czynniki wpływające na dalsze decyzje. Odprawa celna okazała się dla nas łaskawa ale jak widzieliśmy, nie dla wszystkich.

ISLANDIA

Zaczynamy eksploracje wyspy. Po wjeździe do pierwszego miasteczka, robimy zakupy spożywcze, wymieniamy lub pobieramy Islandzka walutę i ruszamy dalej droga wzdłuż brzegu na południowy wschód aż do pierwszego przyjaznego parkingu na którym komponujemy pierwsze śniadanie na tym lądzie. Ruszamy dalej i po około 200 km trafiamy na urokliwe miejsce nad brzegiem morza. Tutaj postanawiamy osiąść- ale nie na stałe 😉 Rozbijamy obóz i po krótkiej naradzie dzielimy się na dwie grupy. Jedna 3 osobowa grupa górali to zdobywcy okolicznych szczytów a druga 2 osobowa również górali , tyle że bagiennych to miłośnicy wybrzeża. Noce tutaj nie istnieją, wiec godzina nie ma znaczenia. Mijamy skały o które rozbijają się fale ,czarne plaże ,nieznane nam ptaki i białe pnie drzew wyrzuconych przez morze. Ciekawe skąd je przyniosło. Po długim spacerze ..kolacja i nadal nie czując nocy a jest po drugiej myjemy się i idziemy spać. Wraca Jadwiga a po 3 Andrzej i Krzysiek. Śpimy jak aniołki a po przebudzeniu z wejścia do namiotu skierowanego na morze, podziwiamy piękną, bezchmurna pogodę i ciepły początek tzw. dnia. Jest na tyle ciepło ,że wypełzam ze śpiwora i leżę w samym podkoszulku.
Sałatka z tuńczyka i inne rarytasy smakują wyśmienicie po czym pakujemy się i ruszamy. Jak już później się niejednokrotnie przekonamy nie da się zaplanować długiego odcinka do przejechania bez przystanku. Tak jest i tym razem. Co jakiś czas na okrzyk typu „ oooo owieczki ,ooo koniki ,,,ooo góry ,ooo lodowiec ,,ooo wodospad lub bardziej dosadne cyt dosłownie „ OOO kurcze” powoduje kolejne zużycie porcji klocków hamulcowych .. Śledzimy na bieżąco okoliczne atrakcje a jedna z nich jest położone na skraju lodowca schronisko będące bazą wypadową na lodowiec na…skuterach.
Zbaczamy więc 16 km z głównej drogi i wspinając się wąską, szutrową i bardzo krętą drogą dojeżdżamy na miejsce. Po krótkim szkoleniu wyruszamy na lodowiec. Zabawa na śniegu i lodzie trwała 1,5 godz. i była warta …pieniędzy nie wspomnę o refleksjach wyzwolonych ogromem przestrzeni.
Następny przystanek po kilkunastu km. potwierdza spostrzeżenia dotyczące pozornej bliskości tego na co patrzymy. Znajdujemy się nad zatoką pływających gór lodowych a w oddali czoło lodowca z którego odrywają się w/w duuuuże kawałki lodu. Zmyleni doskonałą przejrzystością powietrza i ogromem lodu w otoczeniu gór postanawiamy dojść do czoła lodowca .Minęło 1,5 godz marszu czyli ok. 5-7 km a lodowiec jak był daleko, tak nadal jest. Rezygnujemy i wracamy oddając się urokliwym formom pływającego lodu. Wytłumaczenie tego zjawiska wydaje się logiczne. Nie mamy odnośnika znanego nam w codziennym życiu do określenia proporcji. Gdyby na tle lodowca lub gór znajdowało się coś ,czego rozmiar jest nam znany wtedy na podstawie porównania możemy określić odległość. W tamtym przypadku ogrom lodowca w otoczeniu równie dużych gór i zatoki zmylił nas całkowicie. Czuję w nogach, że mam rację co do teorii odległości  Jest około 21:32 wiec powoli rozglądamy się za miejscem na kolację z noclegiem. Po drodze zaliczamy jeszcze jedną sesję organoleptyczną i fotograficzną. Miejsce jest również niezwykłe z racji czarnych plaż ,klifów i morza a naprzeciwko w tle lodowiec i masywy górskie. Taka Islandia w pigułce. Jutro w planach szlaki w parku narodowym Skaftafell. Lądujemy na kempingu z kilku powodów. Kąpiel , początki szlaków wychodzące z kempingu no i cena-20zł na osobę to miłe zaskoczenie. Tutaj ponownie dzielimy się na dwie grupy. Jedni wysoko w góry a my zaliczamy trzy szlaki niżej(wodospad z bazaltowych organów) oraz czoło lodowca na który wspinam się z trudem. Zbiórkę do wyjazdu ustalamy na 13 po czym udajemy się do tzw. złotego trójkąta. Po drodze poszukiwania chleba niestety nie dały rezultatu. Nocleg organizujemy nad rzeką .Pogoda nadal nam dopisuje wliczając wiatr ale tutaj to wygląda na normę. Następnego dnia odwiedzamy miejsce styku dwóch płyt tektonicznych Europy i Ameryki. Następnie łupem pada słynny Gejsir a nieopodal osławiony wodospad Gulfoss. Po tym wszystkim zapada decyzja którą zasugerowałem jeszcze przed wyprawą czyli konfrontacja nas i samochodziku z ..interiorem. Mając przed sobą nieokreśloną ilość kilometrów z dala od cywilizacji, wracamy do stacji zatankować naszą „krówkę” Tutaj spotyka nas mała przygoda z tankowaniem. Pieniążki z karty pobrane ale automat paliwa nie wydał. Ustalamy z kierownikiem stacji dalszą procedurę postępowania i jedziemy mając w planach jak dla żółtodziobów spora pętlę po bezdrożach i bezmościach. Po kilkudziesięciu km robi się coraz ciekawiej. Jedziemy na kompas i po śladach które jednak po ponad 100 km powoli zanikają. Aranżujemy sesję foto z samochodzikiem i z jego możliwościami w roli głównej. Jeśli Islandię można zwiedzić samochodem osobowym to tą drogą jest to niewykonalne, Przejeżdżamy miejsca które wymagały włączenia napędu na 4 koła ,dodatkowo tzw. reduktora i blokady dyferencjałów a w czasie przepraw przez rzeki „wpław” wysoko umieszczone wloty powietrza do silnika i ogólna wodoodporność były wręcz niezbędne. W zacisznym miejscu nad rzeką wyprawiamy sobie obiadek i jedziemy dalej. Dojeżdżamy niebawem do miejsc w którym jedynymi świeżymi śladami były ślady po…koniach. Tam na serio mamy dylemat jak to przejechać. Rozdzielamy się w pięciu kierunkach świata w poszukiwania miejsca na pokonanie tego miejsca. Udaje się nam to pionierską interpretacją czyli po skałach, zboczem, wąwozem po czym wracamy na szlak.
Wowwww było nieźle i myślę, że pomimo to, wszystkim się podobało. Po kolejnych przeprawach wodno lądowych i orientacji co do kierunku jazdy dojeżdżamy do miejsca którego warunki tam panujące, umożliwiają nam rozbicie obozu. Śpimy tym razem w bardzo bliskiej okolicy wodospadu wiec szum towarzyszy nam non stop ale nie przeszkadza zupełnie w słodkim spanku. Następny dzień kalendarzowy to powrót na drogę 35 .Niby bardziej główna ale nadal tzw. szutrowa tyle że bardziej „cywilizowana”. Na drogowskazie wyczytujemy, że opodal znajduje się kąpielisko. Oczywiście korzystamy we dwóch .Ciekawe doświadczenie. Na zewnątrz około 5 st. a woda 38 .Jedyny mankament to rozmiary nie pozwalające popływać i zapach siarkowodoru. Na takim odludziu to prawdziwy rarytasek . Dojeżdżamy do drogi nr1 .Tam już robimy normalne zakupy, tankujemy i jedziemy dalej. Pogoda na północy troszkę się pogarsza .Jest 5 st. ale nic nie pada. Dojeżdżamy w okolice jeziora Mytwan. Tutaj decydujemy się po raz drugi i ostatni skorzystać z miejsca pod namiot na kempingu. Biorąc pod uwagę nieograniczony dostęp do ciepłej wody i kuchni to cena 20 zł za osobę jest bardzo przystępna. Robimy pranie, kąpanie i kolacje po czym następują nocne polaków rozmowy przy okazji oglądania GB-ów zdjęć które już zrobiliśmy i z 3 aparatów zrzucamy na laptopa do wspólnej galerii. Następnego non stop dnia w planach mamy wycieczkę do kraterów i dymiących gór. Tak też się stało. Parę km na nogach doprowadza nas do ponad km średnicy krateru w którym odwiedzający z kamieni poukładali wielkie napisy widoczne z brzegu . Po drodze natrafiamy pieczarę w której stwierdzamy przepływającą gorącą podziemną rzekę. Następnie udajemy się w stronę obłoków pary zaintrygowani przyczyną generowania tak dużej jej ilości jak i dźwiękowi towarzyszącemu nam przez cały okres pobytu w tej okolicy. Obłoki pary to gorące źródła i ujęcia pary na potrzeby gospodarstw i mieszkańców a zagrzanej przez matkę ziemie do około 200st. dźwięk natomiast generuje uchodząca para przez zawór bezpieczeństwa. Po drodze mijamy miejsca w których goła ręką możemy stwierdzić i domyślać się co musi dziać się pod powierzchnią jeśli na zewnątrz kamienie są gorące pomimo temperatury w okolicach 5 st. i księżycowego krajobrazu jako dowodu erupcji wulkanu w przeszłości. Odwiedzamy tzw. błękitną lagunę północy i wracamy na kemping. Pakujemy się i śmigamy do Husavik. Cel fotołowy wielorybów i innych stworzeń. Pochmurno bez deszczu .Północ 4 st. i wiatr 36 godz. na dobę 😉 Poobiednie pływanie nie wyszło .Za duży wiatr no i zaczęło po raz pierwszy padać. Decydujemy się wiec
na wycieczkę w okolicach Husavik . Na początek jedziemy zwiedzić nadmorskie klify ,odwiedzamy sklep z pamiątkami i ruszamy w lokalny interior. Tutaj poszukując jednocześnie miejsca na nocleg mylimy drogę której zabrakło na mapie .
Jedziemy wiec na kompas i po zatoczeniu dużego kółka wracamy na drogę do Husavik i na obrzeżach miasta znajdujemy zaciszny wąwóz. Od wiatru jesteśmy troszkę osłonięci ale nie od deszczu. Zmusza nas to do ekspresowego rozbicia namiotów i improwizowanej kolacji w samochodzie. Improwizacja polega na upakowaniu pięciu osób i kuchni w bagażniku. Jest spartańsko, ale przytulnie. Nadrabiamy zaległości dwudniowego braku chleba ;).
Opowieści letniej treści trwają do północy. Krzysiek raczy nas opowieściami o ekstremalnych przypadkach w swojej pracy. Wskakujemy do namiotów, nadal pada. „Dobranocka” już w śpiworach i lulu, ale nie dane nam było długo pospać. Niespotykany nigdy wcześniej dźwięk budził mnie co chwilę do tego stopnia, że wyczołgałem się z namiotu by ustalić jego pochodzenie, tzn. wiedziałem że to ptaki, ale dźwięki jakie wydawały cyklicznie w równych odstępach czasu był bardzo intrygujący. Dopiero uważna obserwacja uspokoiła moją ciekawość. Ptaki te (nadal nie wiem jak się nazywają) wzlatywały w górę, następni pikując w dół poruszając skrzydłami wprawiały je w drgania. Dawało to efekt trudny do opisania. Nie tylko ja miałem problemy z wyciszeniem efektów niepozwalających pospać. Budzik nastawiony na polski czas odezwał się dwie godziny wcześniej niż potrzeba. Dogorywamy do właściwej godziny i szybko pakujemy dobytek korzystając z ciepła ,braku deszczu i wiatru. Super…podeschło to co w nocy nam brało prysznic 😉 Jedziemy na przystań, kupujemy bilety i logujemy sie na żaglowiec. Przed nami 4 godz brykania na falach .Po raz pierwszy widze maskonury z b.bliska. Całe ich stada nurkują chowając sie przed nami pod wodę. Znowu zanosi sie na deszcz. Wielorybów jak nie było tak nie ma ale dwa razy spotykamy towarzyszące nam przez chwile delfiny. Jeden z nich popisuje sie efektownymi wyskokami przed dziobem .Basia ma możliwość spełnienia cząstki swoich zainteresowań .Pomaga przy żaglach i.t.p.
Dopływamy do portu. Tankujemy samochodzik ,robimy małe zakupy i ruszamy w stronę 3 wodospadów. Przestało padać. Przed nami już ostatni nocleg na tej ziemi i ostatnie atrakcje. Zrobiliśmy już na Islandii 1700 km czyli więcej niż zakładałem ale..warto było 🙂 Na promie będę podliczał koszty i segregował fotki..Mamy maaaasę zdjęć i filmików.
Dojeżdżamy do wodospadu od strony bardziej niedostępnej i to była b dobra decyzja. Od tej strony ….Dettifos robi na mnie niesamowite wrażenie. Masa wody jest przytłaczająca. Drugi wodospad obok choć trudno do niego podejść jest równie urokliwy. Jak na zamówienie chmury odsuwają sie na bok a słońce w pyle wody generuje coś, co widziałem po raz pierwszy w życiu. Tęczę 360st. Wystarczy tylko stanąć w odpowiednim miejscu. Wracamy na parking ,tutaj korzystamy z pogody i stolików przygotowując obiado-kolacje.
Następnie jedziemy w stronę jedynki robiąc po drodze fotki w czasie przepraw wodnych oraz marsowym krajobrazom pustyni w bardzo czerwonym niskim słońcu. Gadu gadu i dojeżdżamy do krajowej jedynki obierając azymut na prom. Okazuje sie że znowu jest pierwsza w nocy czyli 3 czasu polskiego. Skręcamy wiec w bok i na środku pustyni rozbijamy obóz. Wiało niesamowicie. Po raz pierwszy wsłuchiwałem się w dźwięki jakie wydaje namiot stawiając opór nacierającym powiewom wiatru.Rano przed nami ostatni odcinek drogi. Ostatnie 20 km to droga zapchana nowymi ciekawskimi Islandii którzy to wyładowali sie z promu.
Dalej to juz inna bajka. Ponowne umiejscowienie sie w kuszetkach ,kąpiel,pranie,drzemka,kolacja i początek podsumowywania wyprawy. Idę posłuchać muzyki na żywo. Saunę i basen odkładam na jutro. Przed nami jeszcze dwie doby płynięcia do Danii. Bardzo kameralny wieczór. Gitara klasyczna i światowe przeboje śpiewane na życzenie słuchaczy. Siedzimy do końca czyli około 1 w nocy następnie przenosimy sie na pokład i opowiadamy „bajki” do 3 lokalnego czasu. Pozostało do zakończenia doby tylko spanie.
I znowu nuda;) Basen ,sauna ,fitness,książki ,w-py Owcze a do Danii jeszcze 32 godz.a później jeszcze doba na kołach.

PODSUMOWANIE

Wymyśliłem sobie i tak sie stało ..urodziny i imieniny obchodziłem na Islandii.
Szanse na pierwotny pomysł czyli rowerowe tourne raczej średnie.
Nawet na krajowej jedynce długie szutrowe łączniki nie na mój rowerek raczej. Temperatura ok ale wiatr to zmora. Jeszcze gdyby sie trafił deszczowy tydzień, to pozostaje walka tylko z własnymi ambicjami a to juz nie ma nic wspólnego z przyjemnością pobytu tutaj.
Jedno jest pewne.
Jestem „mądrzejszy” o nowe doświadczenia no i większość mitu o Islandii jest już po mojej „stronie”
Drugi raz w przypadku wyprawy na Islandie w w/w sposób jest juz zdecydowanie uproszczone a doświadczenie ważniejsze od każdej dotychczasowej wyprawy.
Dylematy co do ilości wwożonej żywności nie są już takie istotne. Ceny w niektórych sieciach sklepów spożywczych są na tyle przystępne, że nie ma dramatu. Mówię tutaj o podstawowych potrzebach. Warto w tzw. lżejszej opcji wyprawy tutaj brać pod uwagę noclegi pod namiotem ale na kempingach.
Ilość polaków przebywających na Islandii jest zauważalna. Myślę, że ściąga ich tutaj eldorado finansowe. Owszem, otoczenie to zbiór „Naj” znane z kontynentu ale klimat w kwestii anomalii pogodowych , taki sobie. My mieliśmy wahania temperatur od 1do11*C a to przecież początek lipca.
Samochód spisał się bez zarzutu. Czy terenówka? To kwestia indywidualnych potrzeb i wyboru pomiędzy większym zużyciem paliwa, duża przestrzenią bagażową i możliwością wjechania w środek Islandii a
tańszym sposobem objechania Islandii naokoło. Spotkaliśmy drogi oznaczone tylko dla pojazdów 4X4 ale wiem, że osobówką da sie wjechać pod warunkiem ,że nie było opadów deszczu .Wtedy brak alternatywy dla objechania wszędobylskiej wody o różnej głębokości.
My zaliczyliśmy tylko jedną chociaż dość długą drogę na której używaliśmy wszystkich dostępnych możliwości przeniesienia napędu na koła czyli 4X4 plus reduktor plus blokada dyferencjałów plus…nożne i organoleptyczne rozpoznanie terenu.
Spotkaliśmy tez tzw. komercyjne wyprawy z Polski ale koszt ułatwienia sobie życia poprzez wykupienie gotowej wyprawy to min. dwukrotne nasze wydatki .Rozkładu zajęć nie znam ale myślę że zaliczyliśmy w całości tzw. żelazne pkt-y programu. To też pomysł na życie:)
Samochód a raczej dwa ,język angielski i troszkę doświadczenia i mini biuro podróży gotowe 🙂 Dołączyć można opcje wysp owczych lub zach wybrzeża Norwegii a wtedy to ..hmmm – mniam mniam .. i wiem już o czym napisałem :):)
Jest 1:30 a spłynęliśmy juz na tyle daleko na południe ,że pierwsza od 1,5 tyg noc wyszła nam na spotkanie .
W Danii jesteśmy o 19 a w Polsce o 5 rano. Teraz juz tylko do domu i nie dać się wyrzucić z „termosu” .Niech nas trzyma wspomnienie o wakacjach jeszcze długo 🙂 Właśnie zliczyłem zdjęcia..ponad 10 Gb ,,szok …kto to posortuje?

Fotki na www.masicz.pl w galerii


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u