Droga Świętego Jakuba – Barbara Karpała, Róża Rychlik

Droga Świętego Jakuba

Barbara Karpała, Róża Rychlik

Wszystko zaczęło się od artykułu w “Reader”s Digest”. Opis 776-kilometrowego szlaku pielgrzymkowego podziałał na naszą wyobraźnię. Ani odległość, ani pokonywanie kilkusetmetrowych wysokości na trasie nie wydawało się niczym strasznym, skoro pielgrzymowali tędy ludzie różnej kondycji – i dzieci, i młodzież, a także 70-80-latkowie. Postanowiłyśmy wyruszyć.

Od tej chwili zaczęłyśmy zbierać materiały dotyczące francuskiej trasy do grobu św. Jakuba, którędy od IX wieku ciągnęły tłumy pielgrzymów. Naprawdę ich liczba w średniowieczu była imponująca! Do klasztoru O Cebreiro, leżącego na pielgrzymim szlaku ok. 240 km przed Santiago, na święto Matki Boskiej i św. Milagro – 8-9.IX. – ściągało w XII wieku 30 000 pielgrzymów. Pięć wieków poźniej w Roncevalles wydawano 25 000 posiłków rocznie. Dlatego wzdłuż tej drogi prowadzącej pielgrzymów z Francji powstawały klasztory i szpitale, powstawały towarzystwa opiekujące się pielgrzymami, wydające posiłki, a wspomagane przez możnych i królów. W klasztorach na każdego wędrowca czekał kubek mleka, miód i chleb.

Święty Jakub jest uznany za patrona Hiszpanii. Ten apostoł, syn Zebedeusza i Salome, zwany “Starszym”, a brat św. Jana Ewangelisty, miał ponoć nauczać w Galicji. Męczeńska śmierć spotkała go w Jerozolimie z rąk Heroda. Uczniowie jego wykradli ciało i po kilku dniach żeglugi przybili do zatoki w okolicach galicyjskiego portu Padron, a potem rzeką dotarli do stolicy rzymskiej Galicji – Iria Flavia. Tu złożyli doczesne szczątki apostoła na dawnym cmentarzu. I pewnie zapomniano by o miejscu jego pochówku, gdyby nie gwiazdy, które w 813 r. zaprowadziły pewnego pustelnika na wzgórze, gdzie znajdował się grób. Od tej pory nosi ono nazwę campus-stella, czyli pole gwiazd.

Wkrótce zaczęli tu przybywać i królowie, aby złożyć hołd świętemu, a Alfons II, król Asturii ogłosił go patronem wojny przeciwko muzułmanom. Odtąd św. Jakub był wyobrażany jako rycerz na koniu, a jego symbolem, jako rybaka, stała się muszla viejra.

Wyobrażenia i figurki świętego, przedstawianego jako rycerza lub pielgrzyma z pastorałem w ręku, w ogromnym kapeluszu, a także viejry i cruceira, czyli przydrożne kamienne krzyże, towarzyszą wędrowcom na każdym kroku. Te ostatnie są o tyle ciekawe, iż najczęściej z jednej strony przedstawiony jest na nich Chrystus, z drugiej zaś Matka Boża.

Wędrówkę rozpoczęłyśmy w małym francuskim miasteczku San Jean Pie de Port, gdzie w biurze pielgrzymkowym otrzymałyśmy specjalny paszport. W każdym schronisku przybijano nam w nim pieczątki – były one zresztą bardzo piękne i urozmaicone – i na tej podstawie mogłyśmy nocować w większości schronisk za darmo.

Rozpoczęłyśmy swą pielgrzymkę sprzed bramy św. Jakuba, tzw. Drogą Napoleona przez Pireneje. Pierwszy dzień był dla nas najtrudniejszy. Trzeba było pokonać nie tylko odległość 27 km, ale i wysokość względną około 1000 m, a dla nas pierwszy raz od kilkunastu lat z bagażem na plecach. Ale też trudy wspinaczki zostały nagrodzone widokami tym bardziej fascynującymi, że słońce, deszcz, mgła i wiatr goniący chmury dodawały kolorów i uroku.

Pierwsza miejscowość w Hiszpanii to Roncevalles. Kilka kilometrów stąd w jednym z wąwozów staczał swą ostatnią bitwę Roland, rycerz cesarza Karola Wielkiego, uwieczniony później w literaturze. Tutaj wśród gór ukryty jest potężny klasztor, w którym spędziłyśmy noc, a następnego dżdżystego poranka, okryte pelerynami, a z kapeluszami mającymi nas chronić przed hiszpańskim słońcem w ręku, ruszyłyśmy wraz z innymi wędrowcami na szlak

Odtąd spotykałyśmy na drodze miłych pielgrzymów, często te same osoby, z którymi nocowałyśmy w schroniskach. Po kilku dniach wędrówki miałyśmy już dobrych znajomych niepokojących się o nas, gdy przypadkiem zanocowałyśmy w innym miejscu.

Schroniska rozmieszczone są na trasie w odległości kilku kilometrów. Za noclegi w Nawarze płaci się symbolicznie, potem nocuje się bezpłatnie, ofiarowując ewentualnie datki na utrzymanie schroniska. Kiedyś przy puszce przeznaczonej na takąż ofiarę dostrzegłyśmy napis: “Jeżeli możesz coś ofiarować na schronisko – dziękujemy ci, jeżeli nie – niech cię Pan Bóg błogosławi”. Z tymże błogosławieństwem wędrowała większość pielgrzymów.

Droga o rozmaitych podłożach – bo to i przez błoto, i asfalt, i żwir, i czerwoną glinę, i średniowieczne mosty, a nawet bruk rzymskich czasów sięgający – wiodła nas od wioski do zagrody w polu, od miasteczka do klasztorów, przez Zubiri, Trinidad de Arre do Pamplony. Tam też trafiłyśmy właśnie na regionalne święto. Dzięki temu mogłyśmy podziwiać dudziarską orkiestrę dziewczęcą w pięknych baskijskich strojach. Kafejki i bary zapełnione były Baskami o ogorzałych twarzach w typowych beretach na głowach. Dalej – przez kraj coraz bardziej gorący i coraz mniej zalesiony, gdzie można szukać cienia tylko w gajach oliwnych pod rzadkim listowiem drzew, przez urokliwe i godne zwiedzenia miasteczka Puente de la Reina (tu oglądałyśmy walki byków), Estellę, Los Arkos, Vianę – wędrowałyśmy do największego miasta tych okolic – do Logroo. Teraz wkroczyłyśmy już w Rioję, w kraj pełen winnic, słynący zresztą z przedniego wina. Droga prowadziła właściwie cały czas przez otwarte przestrzenie, a krajobraz codziennie miał inny koloryt. Raz przeważało złoto zżętych pól pszenicy na pierwszym planie, a na horyzoncie skaliste góry nikły w niebieskościach nieba. To znów nad zielonością winnic i szarością zoranych pól, na tle błękitu rosło przed nami miasteczko i rozłożywszy się na wzgórzu kłuło w oczy bielą ścian domów o ziemistych dachach. Innego dnia kąpałyśmy się w zapachu i fioletach lawendowych pól lub przemierzałyśmy czerwono pyliste drogi, napotykając co jakiś czas na źródła, także i średniowieczne cysterny, gdzie można się ochłodzić i ugasić pragnienie. W wioskach podziwiałam głównie romańskie kościółki i klasztory, wokół których powstawały osiedla, a w miasteczkach gotyckie kościoły często z barokowymi fasadami. Nad wieżami kościołów uwijały się setki bocianów. Szczególnie o zmierzchu miało to swój niezwykły urok, kiedy w zachodzącym słońcu można było dokładnie widzieć ich gniazda uwite wśród pinakli, a klekot zagłuszał rozmowy w ulicznych kawiarenkach. Tak zapamiętałyśmy bociany w Logroo. Stąd trasa prowadziła przez najgorętszą krainę Hiszpanii – Kastylię i o ten odcinek postanowiłyśmy skrócić naszą pieszą pielgrzymkę.

Wciąż jeszcze nie znałyśmy do końca swoich możliwości i dlatego wolałyśmy nie ryzykować.

Jadąc autobusem spoglądałyśmy na wyschniętą krainę, pozbawioną drzew i zieleni. Często widziałyśmy na bocznych ścieżkach pielgrzymów, także rowerzystów, bowiem szlak prowadził tu wzdłuż szos lub w pewnym od nich oddaleniu, ale na płaskim, odkrytym terenie.

Zatrzymałyśmy się na chwilę w Santo Domingo de la Calsada, aby obejrzeć w tamtejszej katedrze osobliwość – żywe koguty. Trzymane są tam na pamiątkę pewnego wydarzenia mającego miejsce w głębokim średniowieczu, a dotyczącego pewnego pielgrzyma, którego św. Jakub wybawił od śmierci.

Naszą trasę autobusową podzieliłyśmy na etapy. Zatrzymałyśmy się w Burgos i Len, podziwiając w nich fascynujące katedry. Szczególne wrażenie wywarła na nas ta druga – w Len, która lśni 1800 metrami kwadratowymi witraży z różnych epok. Podziwiałyśmy też szpitale zakładane przez królów, w których teraz mieszczą się najwspanialsze hotele oraz klasztory pełne pamiątek i skarbów. I wreszcie trzeciego dnia udałyśmy się do Ponferrady – miasta słynnego z pięknego zamku Templariuszy. Stąd zaczęłyśmy na nowo pieszą pielgrzymkę, do której szczerze mówiąc już tęskniłyśmy po kilku dniach wałęsania się po miastach. Wprawdzie byłyśmy jeszcze w regionie Kastylii i Len, ale była to już nie ta sama kraina, co przed Burgos. Byłyśmy na nowo w krainie gór. Wspinałyśmy się starą drogą rzymskich legionów do Villafranca del Bierzo, zwaną Ruta Romana wśród wspaniałych kwitnących wrzosów, porastających wąwozy, to znów wśród żarnowca rozrastającego się tutaj w potężne krzewy szumiące nad naszymi głowami. Znów roztaczały się wokół nas wspaniałe widoki, a na niebie rozgrywał się teatr, w którym aktorami były chmury, słońce, wiatr i mgły. To widowisko towarzyszyło nam także następnego dnia, kiedy wyruszywszy z Vegi de Valcarce weszłyśmy już na teren Galicji, na najwyższy punkt w tej części naszej trasy – przełęcz O Cebreiro (ok. 1.300 m.n.p.m.). Ten maleńki punkcik na mapie to średniowieczna wioska z IX-X-wiecznym romańskim klasztorem i kamiennymi chatami krytymi słomą. Z wioski położonej na przełęczy roztaczały się wspaniałe widoki na wszystkie strony. Tęcza opromieniała wschodnią stronę, a zachodzące słońce lśniło po przeciwnej stronie przełęczy. Oglądałyśmy tu zarówno zachód, jak i wschód słońca, kiedy mgły rozpościerały się w dolinach. Razem z innymi pielgrzymami, których na trasie było coraz więcej, w siąpiącym deszczu, oglądając się na mgły przewalające się przez przełęcz, wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Ze schronisk wychodziłyśmy zawsze niespiesznie, po lekkim śniadaniu, które robiłyśmy sobie same. Jednak większość wstępowała tutaj do pobliskich barów, które otwierane są specjalnie dla pielgrzymów już o 7 rano lub nawet wcześniej. Ale do hiszpańskiego śniadania trzeba się przyzwyczaić. To słodkie ciasteczka biszkoptowe, tzw. Magdalenki, które macza się w kawie. Zastanawiałyśmy się zawsze, czemu wychodząc prawie ostatnie ze schroniska, do następnego przychodziłyśmy grubo przed towarzyszami z ostatniego noclegu. Ale wstąpiwszy kiedyś do przydrożnego baru na kawę, odkryłyśmy wreszcie tę tajemnicę. Oto bowiem bar pełen był pielgrzymów, bynajmniej nie spędzających czasu na umartwianiu się, ale na popijaniu piwa, wina i wesołych śpiewach.

Na tym odcinku trasy miałyśmy znowu nowych znajomych i przyjaciół, z którymi żegnałyśmy się dopiero w Santiago. Wreszcie w święto Matki Boskiej Zielnej stanęłyśmy na wzgórzu Monte do Gozo, oddalonym o 5 km od celu naszej podróży. Z tego wzgórza pielgrzymi po raz pierwszy mogli dostrzec wieże katedry w Santiago de Compostella. My zobaczyłyśmy je o zachodzie słońca, a następnego dnia klękałyśmy u stóp grobu św. Jakuba.

Jednak najpierw pod tzw. Łukiem Glorii trzeba było poddać się obrządkom, jak wszyscy inni pielgrzymi. A mianowicie trzeba w wyżłobione miejsce przytknąć prawą dłoń, potem uklęknąć i w kamienne paszcze włożyć obie ręce, a czołem dotknąć czoła kamiennej figury. Ma to wzmocnić siłę naszego umysłu. Potem zaś, oprócz modlitwy przed grobem Świętego, trzeba dotknąć ramion umieszczonej w ołtarzu figury apostoła. Dopiero te obrządki w połączeniu z warunkami zwykłego odpustu (spowiedź, komunia i modlitwa za papieża) mogą zmazać winy.

Santiago de Compostella to niezwykle urokliwe miasteczko, położone na wzgórzach, rozrastające się coraz szerzej nowymi blokami. Katedra jednak góruje nad domami nie tylko dwoma wieżami – Wieżą Klekotek (Torre de la Carraca) i Wieżą Dzwonów (Torre de las Campanas), ale też dzięki swemu położeniu na szczycie pagórka. Barokowa fasada katedry zwana Obradoiro, dobudowana w XVIII wieku, do południa zaznacza się tylko ciemnym konturem na tle nieba. Dopiero gdy słońce przechyli się na drugą stronę, w jego ostrych promieniach złocą się coraz wyraźniej piaskowcowe rzeźby i monumentalne schody, pod którymi znajduje się wejście do krypty – pozostałości kościoła z X wieku. Pielgrzymi podążając ze wschodu na zachód oglądają katedrę najpierw z placu Immaculada i Azabacheria. Ale ogrom fasady katedry odczuwa się dopiero po wejściu na główny plac – Plaza de Espańa. Za monumentalnym frontonem kryje się największe arcydzieło katedry – Portyk Chwały (Portico de la Gloria), który powstał w XII w. dzięki pracy mistrza Mateusza. Tympanon arkad wypełniają posągi Apostołów, 24 Starców Apokalipsy, proroków Starego Testamentu. Postacie w najwyższym rzędzie łuku arkady grają na najrozmaitszych średniowiecznych instrumentach. To wspaniałe świadectwo, jaką rolę odgrywała muzyka w tamtych czasach i jak musiała być ważna, skoro rzeźbiarz umieścił zwykłych muzyków obok biblijnych postaci. Zresztą obok w muzeum obejrzeć można zrekonstruowane na podstawie rzeźb instrumenty. Szkoda, że nie można usłyszeć ich dźwięku.

Trzynawowa katedra budowana była w XI wieku, a więc już wtedy, kiedy przybywało tu wielu wiernych. Pomyślana więc była tak, aby mogła pomieścić wiele tysięcy pielgrzymów i umożliwić im swobodne poruszanie się po niej. Zrezygnowano z tradycyjnego w tym czasie “coro”, zajmującego centralne miejsce świątyń, dzięki czemu od razu można ogarnąć wzrokiem całe wnętrze kościoła. Panuje tam zawsze półmrok sprzyjający modlitwie, bowiem katedra oświetlona jest przez okna znajdujące się w emporach i przez latarnię w kopule. Pod nią w czasie świątecznych mszy dla pielgrzymów zawieszana jest ponad metrowej wielkości kadzielnica zwana “botafumerio” lub “turibulum magnum”, rozhuśtywana przez mnichów aż po samo kolebkowe sklepienie transeptu. Od samego wejścia wzrok pada na jasno oświetlony ołtarz, w którego centralnym punkcie usytuowana jest XIII-wieczna rzeźba św. Jakuba z pielgrzymim kijem i tykwą, w płaszczu ze srebrnej blachy zdobionym drogimi kamieniami. Tu też znajduje się relikwiarz, a pod ołtarzem sarkofag z doczesnymi szczątkami świętego.

Tu u grobu świętego Apostoła kończyła się nasza wędrówka potwierdzona certyfikatem oznajmiającym, iż “Kapituła czcigodnego Apostolskiego i Metropolitalnego Kościoła Compostelli wydała autentyczne listy nawiedzeń wszystkim czy z pobożności, czy ze spełnienia ślubu przybywającym do grobu Apostoła, Patrona Hiszpanii i jej opiekuna, św. Jakuba”.

Pozostały jeszcze urokliwe uliczki Santiago de Compostella, kawiarenki pełne turystów, restauracje. W oknach tych ostatnich tkwiły akwaria pełne krabów, ośmiornic i innych “owoców morza”, które za chwilę miały zjawić się na stołach. To specjalność Galicji. Wieczorami uliczki rozbrzmiewały gwarem i śpiewem, dźwiękami dud i gitar. Na nas czekał ocean, Avila, Madryt…

I chociaż zakończyłyśmy już drogę świętego Jakuba, to jednak myślę, że czuwał nad nami aż do przekroczenia progu domu.

Jak zdobywałyśmy przewodniki na temat trasy

Od momentu podjęcia decyzji wyjazdu rozpoczęłyśmy starania o uzyskanie dokładnego przewodnika po trasie pielgrzymkowej. Przekonałyśmy się bowiem, że dostępne w języku polskim przewodniki po Hiszpani zawierały tylko kilkuzdaniowe wzmianki na jej temat.

Pisałyśmy więc do biur Informacji Turystycznej w Polsce i różnych biur podróży (też do Katolickiego Biura Podróży w Warszawie), ale proponowano nam jedynie autobusowe lub samolotowe wycieczki do Hiszpani.

Ponieważ artykuł w “Reader”s Digest” zawierał informację, że w niektórych krajach Europy Zachodniej zawiązały się organizacje “Miłośników Camino”, Basia poprosiła o pomoc koleżankę z Niemiec. I udało się! Dzięki Jej uprzejmości dysponowałyśmy szczegółowym opisem tzw. Drogi Francuskiej w języku niemieckim.

Przewodnik okazał się znakomity – zawiera nie tylko bardzo dokładne opisy trasy krok po kroku, ale również opis wszystkich zabytków znajdujących się na trasie. Imponuje dokładnością opisu. Opisuje, co prawda, stan trasy z roku 1990 (wydano go w roku 1992), ale zmiany na drodze, jakie wprowadzono po tym okresie, nie tylko nie zakłócają trasy, ale upraszczają i ułatwiają jej przejście.

Teraz, po przejściu Camino, wiemy, że można iść na nią nie mając jej opisu, a jedynie znając nazwę miejscowości, z której rozpoczyna się pielgrzymkę.

Jak poruszać się na trasie i jakie są możliwości noclegów

Droga pielgrzymkowa jest dobrze oznakowana (żółte strzałki na terenie Nawarry i Rioji, tablice informacyjne przy schroniskach, kamienne słupy z podaniem odległości od Santiago na terenie Lugo i Santiago), na trasie w miasteczkach lub w schroniskach można kupić doskonałe i bardzo dokładne przewodniki (we Francji za 182 fr.). W niektórych schroniskach można otrzymać krótki opis etapu do następnego noclegu.

Co prawda pomiędzy Ponferradą a Cebreiro malujący znaki dużą ilość farby przeznaczyli na malowanie niezbyt mądrych haseł, skutkiem czego z Ponferrady trudno było wyjść na właściwą drogę, a później wszyscy pielgrzymi wędrowali trasą rowerową, pokrywającą się z szosą, co z uwagi na duży ruch samochodowy nie było zbyt przyjemne.

Niemniej odczuwało się, że Koła Miłośników Camino de Santiago na trasie przechodzącej przez teren ich działania otaczają pielgrzymów dyskretną, ale troskliwą opieką. Między innymi wydają ulotki zawierające wykaz “refugios”, tj. schronisk przeznaczonych wyłącznie dla idących lub przejeżdżających rowerem Camino, a posiadających Pilgrim Passport. Taka ulotka zawiera bardzo ważne informacje:

  • nazwę miejscowości i adres schroniska,
  • administratora schroniska (Los Amigos del Camino, Les Amis de Saint-Jacques, są też schroniska prowadzone przez miasta),
  • numer telefonu schroniska – jeśli ma telefon,
  • ilość miejsc noclegowych,
  • kuchnie – czy jest, czy można gotować,
  • możliwość mycia się i prania (w miarę wędrówki przekonałyśmy się, jak ważna jest ta informacja),
  • możliwość przechowania roweru (nie każde schronisko przyjmuje rowerzystów – ich “etapy” są dłuższe, niż piechurów),
  • adres stajni – dla jadących na koniach (tak też można pielgrzymować),
  • inne informacje na temat miejscowości, tj.: czy jest apteka, bank, policja, hotel, restauracja, bar, poczta, informacja turystyczna, stacja kolejowa, autobus itp.),
  • odległość do następnego schroniska.

Podobne informacje można uzyskać w biurach Informacji Turystycznej, przy czym zakres informacji tam podawanych jest szerszy, tj. dotyczy całego regionu.

Mając takie dane nawet bez dokładnego opisu trasy można sobie układać plan wędrówki.

Na początku trasy, to znaczy na terenie Nawarry, odległości między schroniskami wynoszą kilkanaście kilometrów. Galicja lubi pielgrzymów – tam małe schroniska na 20 osób są co krok, 5 do 10 km. We wszystkich są łóżka z materacami, jest ciepła woda (prysznice) i warunki do zrobienia prania.

Szczęśliwcy, którzy zgłaszają się w momencie otwarcia schroniska (tj. ok. godz. 13-tej lub 14-tej) mogą sobie wybrać łóżko, szybko dopaść prysznic i umyć zdrożone ciało, a następnie wyprać odzież i tryumfalnie powiesić pranie! Później całe popołudnie pozostaje na zwiedzanie miejscowości albo na “posiady” w restauracji lub barze.

Cisza nocna trwa od 10 wieczór, zaś rano schronisko trzeba opuścić między 8-mą a 10-tą, gdyż zaczyna się sprzątanie.

Większość schronisk prowadzona jest przez wolontariuszy z Towarzystwa Św. Jakuba lub Przyjaciół Camino. Robią to z dużym zaangażowaniem, dlatego atmosfera w nich jest zupełnie niepowtarzalna. Wszyscy czują się rzeczywiście jak u siebie w domu. Najprzyjemniej było w Ponferradzie, gdzie dwie urocze i wesołe Hiszpanki stworzyły iście rodzinną atmosferę, chociaż warunki bytowe nie były tam luksusowe.

Natomiast nie polecamy nikomu noclegów w Zubiri i w Arzua. Oba schroniska prowadzone są przez miasto. To pierwsze jest ciasne, brudne, z fatalnymi sanitariatami. Podobnie w drugim – na 80 osób w jednej sali (a są tam łóżka 3-piętrowe w jednej sali) jest jedno “oczko sanitarne” i dwa prysznice. Aby ominąć wyżej wymienione miejsca noclegowe, trzeba zebrać siły i przejść kilka kilometrów dalej, ale warto to zrobić, gdyż dochodzi się do uroczych małych schronisk, gdzie jest schludnie, czysto i przytulnie. Nikogo nie odprawia się od drzwi schroniska, ale w każdym można spać tylko jedną noc.

W Hiszpani nie ma żadnych kłopotów ze znalezieniem noclegu – na trasie przechodzi się obok tanich kwater dla pielgrzymów, a i w Madrycie i w innych miastach spotyka się tanie i wygodne hoteliki (hostele). Wszystkie są oznakowane wyraźną literą H. W Madrycie mieszkałyśmy w takiej kwaterze, urządzonej w mieszkaniu, na 4 piętrze kamienicy. Miałyśmy pokój 2-osobowy z umywalką i prysznicem. Mogłyśmy korzystać z łazienki wyposażonej w wannę. Zauważyłyśmy, że oprócz naszego, było jeszcze 5 pokoi jednoosobowych, z których każdy miał umywalkę.

Za dwie noce w hostelu zapłaciłyśmy po 3.200 pesetów.

Zupełnie nieprzydatny okazał się wieziony z Polski wykaz schronisk młodzieżowych na terenie Hiszpani. Okazało się, że jedno było przed remontem, a reszta przez nas odwiedzona nieczynna. Jedyne otwarte w Madrycie nie mogło nas przyjąć, gdyż wszystkie miejsca były zajęte.

Jak zdobywać informacje na trasie

W schroniskach można uzyskać informację prawie na każdy temat, ale trzeba być przygotowanym na to, że przemili Hiszpanie (zwłaszcza starsi) rzadko znają jakiś język obcy.

Nawet we wszechobecnej Informacji Turystycznej, która jest w każdym mieście i w pobliżu znaczących obiektów zabytkowych, nie wszyscy jej pracownicy są w stanie dogadać się z cudzoziemcami.

My posługiwałyśmy się bardzo skuteczną mieszanką niemiecko-angielską, a że ze strony Hiszpanów było dużo dobrej woli, więc na ogół obie strony były zadowolone. Poza tym Basia przyswoiła sobie 6 lekcji z “Samouczka do nauki języka hiszpańskiego”. Była to bardzo szczęśliwa okoliczność, która szalenie ułatwiała porozumiewanie się, a ponadto uchroniła nas od pozostania w Hiszpani wbrew naszej woli.

Funkcjonowanie informacji kolejowej “przerobiłyśmy” na własnej skórze. W Burgos jej pracownik znał tylko język hiszpański i nie miał chęci udzielenia pomocy upartym cudzoziemkom (czyli nam), które chciały dojechać pociągiem pospiesznym do Len. Szczęśliwym trafem życzliwa Niemka wyjaśniła nam, ze w Hiszpani sprzedaje się na pociągi pospieszne tyle biletów, ile jest miejsc siedzących.

Na wybrany przez nas pociąg właśnie ich zabrakło. Musiałyśmy się zadowolić pociągiem osobowym z przesiadką, ale był bardzo wygodny, a jechał tylko 15 minut dłużej, niż pospieszny. Później kilkakrotnie korzystałyśmy z usług kolei, ale już zawsze miałyśmy do czynienia z miłą i kompetentną obsługą.

Studiując nasz “Przewodnik”, jak również inne przewodniki po Hiszpanii, obiecywałyśmy sobie, że oprócz zabytków na trasie pielgrzymkowej zahaczymy tu i ówdzie, aby zobaczyć więcej obiektów godnych zobaczenia, np. klasztor w Santo Domingo de Silos, do którego można dojechać tylko autobusem. Musiałyśmy zrezygnować z tego pomysłu, gdyż wypadło nam obejrzeć go w sobotę lub niedzielę, a w te dnie część autobusów nie kursuje.

Dotyczy to wielu tras. Chcąc zatem gdzieś dojechać autobusem w te dni, trzeba najpierw upewnić się na dworcu. Przy korzystaniu z tej formy przejazdu lepiej było dla nas wyjeżdżać z większych miejscowości, gdyż oznakowanie przystanków autobusowych w małych miejscowościach jest niejasne, znane tylko miejscowym. Tam o komunikację autobusową należy pytać się w barach – kiedy i skąd odjeżdża autobus.

W samym autobusie niepalący powinni szukać miejsc w jego przedniej części. Na tylnych siedzeniach lokują się bowiem palacze. Ponieważ w czasie upałów klimatyzacja nie zawsze dobrze działa, jazda może być zepsuta zapachem kiepskiego tytoniu.

Jak w czasie pielgrzymki utrzymywałyśmy w formie nasze dusze i umysł

Wędrując trasą pielgrzymkową mijałyśmy wiele kościołów. W większych miejscowościach i w miastach na drzwiach lub w gablotach znajdowałyśmy nieraz informację, kiedy jest w nim Msza św. i kiedy kościół jest otwarty dla zwiedzających. Ale trzeba wiedzieć, że w niedzielę i w poniedziałek zamknięte dla turystów są wszystkie zabytki znajdujące się na terenie przy kościele lub na terenie klasztoru, przylegającego do kościoła. Dlatego nie mogłyśmy zwiedzić krużganków przy katedrze w Pamplonie, uznanych za najpiękniejsze w Hiszpanii, gdyż przechodziło się do nich przez zakrystię.

W małych miejscowościach część kościołów była opuszczona i zaniedbana, widziałyśmy nawet piękny romański kościółek zamieniony na garaż. A trafić w niedzielę na Mszę św. – to było, jak gra w Toto-lotka. W wielkim centrum pielgrzymkowym Monte do Gozo, będącym pod opieką katedry w Santiago, nie ma w ogóle możliwości uczestniczenia we Mszy św., chociaż “za płotem” jest maleńki kościółek św. Marka.

W Hiszpanii jest po prostu mało księży. Jeżdżą od kościoła do kościoła i zdarza się, że Msza św. odprawiana jest np. o godz. 2.30 po południu. Najlepiej jest słuchać, gdzie dzwonią dzwony kościelne, gdyż w ten sposób zawiadamia się mieszkańców wsi o mającym się odbyć nabożeństwie.

W Santiago de Compostella codziennie o godz. 12-tej w południe biskup Santiago w asyście księży odprawia uroczystą Mszę św. w intencji wszystkich pielgrzymów i turystów przybyłych do miasta w danym dniu. Gdy Msza św. jest szczególnie uroczysta lub gdy uczestniczy w niej jakaś ważna grupa pielgrzymkowa uruchamia się turibulum magnum, co stanowi dla wszystkich dużą atrakcję.

Korzystałyśmy z każdej okazji, aby obejrzeć muzea znajdujące się na trasie, wspomniane w przewodnikach lub ulotkach. Warto poświęcić czas na ich zwiedzenie, gdyż znajduje się w nich niezliczona ilość dzieł sztuki odmiennej od naszej kultury. W niedzielę wstęp do nich jest wolny.

Obejrzałyśmy m.in. miejskie muzeum w Burgos ze wspaniałymi tzw. “złotymi arrasami” oraz średniowiecznymi rzeźbami zebranymi z niszczejących kościołów, starymi ołtarzami malowanymi przez mistrzów hiszpańskiego malarstwa, aż do współczesnych dzieł sztuki. Niezmiernie ciekawe jest muzeum katedralne w Len czy muzeum przy katedrze w Santiago. Bilet do tego ostatniego kosztuje 400 pesetów, a zwiedzaniem objęte są krużganki, podziemia, skarbiec katedralny i biblioteka. Dodatkowo zwiedziłyśmy jeszcze zakrystię i znajdujące się obok pokoje, ale to całkiem inna historia.

W Avili za przejście murami miejskimi z XI w. płaci się 100 pesetów. Roztaczający się z nich widok jest przeżyciem samym dla siebie, gdyż nie da się go z niczym porównać.

Nie trzeba nikomu polecać muzeów madryckich. Otwarte są od 10-tej do 18-tej. Bilety wstępu kosztują 500 pesetów.

Jak żywiłyśmy się w czasie wędrówki

Wędrówka z dużym plecakiem w upalnym słońcu jest wyczerpująca. Hiszpanie męczą się na niej nie mniej od cudzoziemców. Dlatego też, bogaci w wielowiekowe doświadczenia, ulokowali wzdłuż Camino całą sieć małych i dużych barów i knajpek, w których można tanio i dobrze zjeść. Trzeba tylko pamiętać, że zasadniczy posiłek jada się w Hiszpani wieczorem. W południe serwowane są tzw. półmiski, tj. dania typu barowego, np. drób z jarzyną lub sałatką, albo jakaś potrawa rybna, czy też pieczywo z wędliną lub mięsem. Natomiast po południu i wieczór można dobrze się posilić zamawiając “pilgrim menu” w cenie od 600 do 1000 pesetów. Ta ostatnia cena proponowana jest w miastach i w restauracjach wyższej kategorii. Menu składa się zawsze z 2 dań, deseru i czasem kawy oraz pewnej ilości wina. Zwykle do wyboru są 2 zupy i 2 drugie dania. Posiłki są smaczne i obfite. Niekiedy klienci zapraszani są do kuchni, aby wybrać sobie smakowity i apetyczny kąsek.

Trzeba też wiedzieć, że w samym Santiago de Compostella można korzystać z bezpłatnych posiłków w najelegantszym hotelu miasta przy Plaza de Espańa. Należy tylko zgłosić się w nim o godzinie wydawania posiłków, z certyfikatem odbycia pielgrzymki. Oczywiście nie wszyscy pielgrzymi mogą korzystać z tego przywileju, a jedynie pierwszych 10 osób, które zgłoszą się o właściwej porze. Nam się to nie udało.

Produkty na śniadania i kolacje kupowałyśmy w sklepach mijanych po drodze lub w miejscowości noclegowej, przy czym owoce i jarzyny kupowałyśmy zawsze na targowiskach lub w halach targowych, gdyż tam były znacznie tańsze, niż w sklepach.

W czasie naszego pobytu była wielka obfitość brzoskwiń, nektarynek, mandarynek, pomarańczy, winogron, arbuzów, melonów. Cena za kilogram owoców nie przekraczała 100 pesetów. Równie tanie były pomidory, sałata, ogórki i papryka.

Ulegałyśmy dość często pokusie, aby za cenę kilograma owoców kupić i wypić kawę w mijanym barku. Wtedy czułyśmy się jeszcze bardziej normalnymi pielgrzymami, co zrozumie każdy, kto jeździł na wycieczki zagraniczne w minionych czasach. Kawa kosztowała od 100 do 200 pesetów. Najczęściej była to niewielka ilość kawy z expresu zalana dużą ilością mleka. Drogą licznych doświadczeń i obserwacji stwierdziłyśmy, że należy prosić o kawę bez mleka lub kawę po amerykańsku, a otrzyma się płyn zbliżony smakiem i mocą do kawy z exspresu podawanej w naszych kawiarniach.

Na trasie pragnienie gasiłyśmy w dwojaki sposób: albo wodą z źródeł dźwiganą w plastikowych butelkach, albo kufelkiem piwa z beczki, czy też rozcieńczonym wodą winem. To ostatnie kupowałyśmy przeważnie w dużych magazynach spożywczych w litrowych pudełkach kartonowych po 100 do 120 pesetów. Jest to młode i smaczne wino nadające się do szybkiego zużycia. Gdy chciałyśmy delektować się winem – kupowałyśmy droższe wino butelkowane. Wybór win jest ogromny i trudno coś w tej materii doradzać.

Jak się ubrać na wędrówkę i co zabrać ze sobą

Ponieważ jest się daleko od domu, a równocześnie dźwiga się ciężar przez stosunkowo długi czas w niesprzyjających warunkach (upały), trzeba dobrze przemyśleć rodzaj i liczbę zabieranych przedmiotów, aby plecak był jak najlżejszy, a równocześnie mieć wszystko, co niezbędne.

W tym wypadku nabiera znaczenia informacja, że na całej trasie są warunki do robienia prania. A więc można wziąć niewielką ilość odzieży, ale zabrać dużo proszku do prania i inne atrybuty np. klamerki do przypinania prania (też się przydają), a nawet sznurek do jego wieszania.

Zabrana odzież powinna być z włókien naturalnych, wygodna i przewiewna (spodnie na wędrówkę, dwie bluzki czy koszule, bielizna w niewielkiej ilości, skarpety). Należy zabrać też nakrycie głowy, sweter i wiatrówkę lub pelerynę do ochrony przed deszczem.

Bardzo ważne są buty. Tutaj nie ma recepty na ich rodzaj. Wiadomo, że muszą trzymać kostkę i nie ocierać lub odparzać. Ale najwygodniejsze buty w czasie długiej wędrówki w upale mogą się okazać butami nie do chodzenia, co obserwowałyśmy na trasie. Teoretycznie przeznaczone do pieszej wędrówki kosztowne buty powodowały rany, odparzenia i odbicia stóp uniemożliwiające kontynuowanie wędrówki. Ponadto trzeba się liczyć z tym, że w czasie chodzenia buty bardzo się niszczą, ponieważ chodzi się po rozmaitym podłożu. Po zakończeniu dziennej wędrówki koniecznie trzeba zmienić obuwie turystyczne na jakieś lekkie sandały lub espadryle. Jeżeli się zniszczą, to nie ma zmartwienia – na miejscy prawie w każdej miejscowości można za grosze kupić nowe, a nie dźwigać ich z Polski.

Do spania powinno się zabrać śpiwór najlżejszy, jaki jest osiągalny. Większość pielgrzymów miała takie śpiwory, ale spotykani Anglicy i Francuzi mieli płócienne długie worki, które z powodzeniem zastępowały im śpiwory, a były lekkie do noszenia. W schroniskach bowiem, zwłaszcza w dużych salach jest w nocy bardzo gorąco i nie ma potrzeby w ogóle się przykrywać.

Oczywiście przybory toaletowe zabieramy według własnego uznania.

Dobrze też zabrać ze sobą małą apteczkę z opatrunkami do doraźnego stosowania (pomijam leki, które się stale zażywa – te należy zabrać obowiązkowo). Nie trzeba się nimi zbyt obciążać, gdyż na trasie jest dużo aptek (“Farmacia”), a w samych schroniskach zawsze można liczyć na jakąś pomoc w biedzie.

Ile nas kosztowała podróż naszego życia?

Czy pięciotygodniowy pobyt w Hiszpanii jest tani? Oczywiście jest to kwestia do uznania, zważywszy warunki, w jakich mieszkałyśmy i żywiłyśmy się.

Dojechałyśmy do Francji autobusem z Krakowa i powróciłyśmy do Polski z Madrytu. Za bilet w obie strony zapłaciłyśmy ok. 700 zł (sezon) i ok. 100 zł za indywidualne ubezpieczenie na czas pobytu.

Przed wyjazdem kupiłyśmy w Polsce 10.000 pesetów i za tę kwotę żyłyśmy przez tydzień. Później wymieniałyśmy w bankach czeki podróżne po 100 USD, za co otrzymywałyśmy 14.000 do 15.000 pesetów. Każda z nas wymieniła trzy czeki.

Można więc powiedzieć, że każdą z nas pięć tygodni turystycznego pobytu w Hiszpani kosztował 350 USD. Za te pieniądze jadłyśmy, piły, jeździły autobusami i pociągami, zwiedzały muzea, nocowały w hotelach, wysyłały pocztówki do krewnych i znajomych w kraju i za granicą, telefonowały do domu (karta magnetyczna za 5000 pesetów), a ponadto każda wydała trochę pieniędzy na tzw. “suweniry” dla siebie i innych.

Znawcy mówią, że lepiej jest zaopatrzyć się w pesety w Polsce, co zważywszy na godziny otwarcia banków w Hiszpanii jest słuszne – banki otwarte są od poniedziałku do piątku włącznie w godzinach od 9-tej do 13-tej. Tylko nieliczne prywatne banki w Madrycie otwarte są w sobotę, ale wyszukanie takiego banku może być uciążliwe i niełatwe.

My uważamy, że wydane pieniądze nie były stracone, bo co zobaczyłyśmy i przeżyłyśmy – to nasze i nikt nam tego nie odbierze.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u