Cypr zimą czyli karnawał z maluchem (2010) – M, M, S Domżalscy

Termin

05-14.02.2010

Trasa

Larnaka – Stavravouni – Choirokoitia – Limmassol – Trodos – Kurion – Pafos – Kolossi – Limassol – kościoły w masywie Trodos – Laneia – Larnaka – Nikozja – Girne– Bellevile – zamek Hilarion – Salamis – Famagusta – Buffavento – Kantara – Nikozja – Larnaka

Wprowadzenie

Najlepsze i najtańsze połączenie na Cypr zaoferował nam LOT. Bilet kupiony kilka miesięcy wcześniej kosztował poniżej 500 PLN.

Nasz dziesięciodniowy pobyt staraliśmy się podzielić w miarę równo między część południową i północną wyspy. Po każdej stronie mieliśmy bazę wypadową (na południu Limassol, na północy Girne), z której eksplorowaliśmy przyległości, głównie podróżując wypożyczonym samochodem. Ponieważ przejazd autem z jednej części do drugiej graniczy z niemożliwością postanowiliśmy wynająć samochód niezależnie po każdej ze stron. Nie było z tym większego problemu, tak jak zresztą z poruszaniem się po wyspie (trzeba jednak pamiętać, że na Cyprze jeździ się po lewej stronie). Jedynym utrudnieniem jest dziwny zwyczaj płacenia za całe paliwo już przy odbiorze samochodu i konieczność oddawania go z możliwie pustym bakiem.

Zima na Cyprze jest raczej łagodna. W czasie słonecznego dnia było dość przyjemnie. Ranki i wieczory bywał jednak chłodne, a czasem nawet bardzo chłodne. W górach Trodos było dość sporo śniegu (niestety za mało, żeby uruchomić znajdujące się tam wyciągi).

Na wyspie można kupić większość rzeczy potrzebnych turystom podróżującym z dziećmi. Chcąc uniknąć niepotrzebnego biegania po sklepach wzięliśmy jednak wsyzstko (pieluchy, jedzenia dla niemowlaków) z Polski.

05 lutego   Larnaka – Stavravouni – Choirokoitia – Limmassol

Lądujemy w Larnace. Jest 3 w nocy. Odbieramy bagaż, przechodzimy kontrolę i znajdujemy sobie ustronne miejsce, w którym próbujemy położyć się spać. Niestety nasz maluch (9 miesięcy) jakoś nie chce współpracować, co oznacza, że któreś z nas musi go cały czas zabawiać. Koło 6-tej podchodzimy do stoiska Avisu i odbieramy zarezerwowany wcześniej samochód. Chcieliśmy Forda Focus, ale nie ma więc dostajemy model wyżej Citroena C4. Jest prawie nowy. Ma przejechane jedynie 13 tys. km. Za pierwszy cel obieramy sobie klasztor Stavravouni. Gdy dojeżdżamy wszystko jest jeszcze zamknięte, czyli spokojnie możemy uciąć sobie drzemkę. Wychodzi jakoś tak dłużej niż zakładaliśmy, ale w końcu jesteśmy porządnie zmęczeni. Budzimy się koło 10-tej. Na teren klasztoru wchodzi tylko Bastek, bo kobiety nie mają do środka wstępu. Wnętrza nie są jakieś super atrakcyjne. Fajny jest za to widok, bo klasztor mieści się na wzgórzu, które wyraźnie góruje nad okolicą. Z klasztoru jedziemy do wioski, która słynie z wyszywanek i srebra. Bardzo przyjemna zabudowa, niektóre domostwa są zupełnie opuszczone, przez to całość nabiera nowego klimatu. Wchodzimy do muzeum, które okazuje się odnowioną rezydencją wyposażoną i urządzoną w tradycyjnym cypryjskm stylu. Zresztą bardzo ładną. Szkoda, że w środku nie można robić zdjęć. Wracamy do samochodu i ruszamy w stronę Limmassol. Chcemy jeszcze zatrzymać się i obejrzeć wykopaliska neolitycznej wioski Choirokoitia sprzed 11 tys lat. Ponieważ Żabek zasnął w samochodzie, zwiedzamy na zmiany. Jak na taką staroć, pozostałości jest tu całkiem sporo. No teraz czas już jechać do Limassol. Podróż schodzi nam szybko, bo odległości są tu niewielkie. Stosunkowo łatwo odnajdujemy hostel Luxor, a Dean właściciel lokalu pokazuje nam podziemny, opuszczony parking, w którym za darmo możemy zostawić nasz samochód. Wieczorem idziemy na krótki spacer po Limassol.

06 lutego   Limassol – Trodos

Budzimy się o 10.00 po czternastu godzinach snu. W sumie trzeba było odespać poprzednią noc. Z hostelu wychodzimy około 11.00. Pogoda super, niebo bezchmurne, cel: narty w Trodos. Dojazd do miejscowości Trodos zajmuje nam 1,5 godz. Trochę dlatego, że droga jest mocno kręta i do tego głównie pod górę. Parkujemy i idziemy się przejść. Jest weekend więc ludzi całe multum. Próbujemy namierzyć wyciągi, ale okazuje się, że znajdują się w innym miejscu. Wracamy więc do samochodu i podjeżdżamy we wskazanym kierunku. Niestety śniegu jest za mało i wyciągi zamknięte. Siadamy więc na szybką kawę w prowizorycznej knajpce, karmimy Michasia i decydujemy się wynająć sanki, by przynajmniej trochę nacieszyć się śniegiem. Oddajemy sanki i zjeżdżamy do Limassol.

07 lutego   Limassol – Kurion – Pafos – Limassol

Pobudka o 07.00 śniadanie i możemy zaczynać zwiedzanie. Dzień upływa nam pod hasłem ruin. Przed południem oglądamy Kurion i sąsiednie atrakcje, a po południu zwiedzamy Pafos, a przede wszystkim: Grobowce Królów, czyli wykute w skale nekropolie. W sumie to chyba właśnie one robią na nas największe wrażenie. W samo południe wracamy do Limassol, gdzie z okazji karnawału odbywa się właśnie dziecięca parada. Ulicami miasta spacerują setki przebranych dzieci, co więcej przebrani są nie tylko uczestnicy parady, ale także widzowie, czyli w sumie naprawdę sporo osób.

08 lutego   Limassol – Kolossi – Muzeum Wina – jezioro flamingów – Limassol

Pogoda za oknem nie zachęca do wczesnego wstawania. No i nie wstajemy. Zamiast tego do 09.00 wylegujemy się w łóżkach. Dziś w planach mamy spacer po Limassol, który organizuje lokalna Informacja Turystyczna. Spacer bez rewelacji, ale to głównie przez to, że w mieście nie ma wiele ciekawego. Daje za to dobry wstępy do historii Cypru i Limassol. Na koniec zaczyna padać deszcz. Wracamy jeszcze na chwilę, bo okazuje się, że człowiek w informacji turystycznej Alex, studiował archeologię na Uniwersytecie Warszawskim i doskonale mówi po polsku. Potem wsiadamy w samochód i jedziemy obejrzeć zamek w Kolossi, Muzeum Wina, gdzie decydujemy się na małą degustację (przeciętne), potem jedziemy do pobliskiego muzuem archeologicznego, ale jest już niestety zamknięte (otwarte tylko do 15.00). Zmieniamy więc plany i postanawiamy zobaczyć flamingi na słonym jeziorze na terytorium bazy brytyjskiej. Niestety centrum turystyczne też zamknięte, a flamingów jakoś nigdzie nie widać. No nic nie ma rady trzeba wracać do Limassol, ta przynajmniej będziemy mogli zobaczyć zamek. Zresztą znacznie fajnejszy niż ten w Kolossi, bo z głębokimi podpiwniczeniami i ekspozycją niczego sobie.

09 lutego   Limassol – kościoły w masywie Trodos – Laneia – Limassol

Dzięki wskazówkom i mapie pana Alexa z informacji turystycznej mamy dziś zaplanowaną całkiem fajną trasę po Masywie Trodos i bizantyjskich kościołach wpisanych na listę UNESCO. Atrakcja jest rzeczywiście spora i chyba najfajniejsza z tego co do tej pory widzieliśmy. Odwiedzamy po kolei: kościół Timios Stavros w Pelendri, Panagia tou Araka w Lagoudera, Agios Nikolaos tis Stegis w Kakopetrii i na koniec Panagia tis Podythou w Galata. Ten ostatni jest niestety zamknięty. Postanawiamy za to wrócić do Kakopetrii i przespacerować się trochę po miejscowości. Pomysł bardzo dobry, bo wioska ma uroczą zabudowę, przypominającą swoim wyglądem czasy średniowieczne. W drodze powrotnej do Limassol zatrzymujemy się jeszcze w niewielkiej miejscowości Laneia (pierwsza klasa). I wracamy do Limassol.

10 lutego   Limassol – Larnaka – Nikozja – Girne

Dziś szósty dzień naszego pobytu na wyspie, co oznacza, że będziemy przenosić się na jej północną stronę. Musimy też dziś oddać samochód do wypożyczalni na lotnisku. Pierwszy cel Larnaka, gdzie  zwiedzamy archeologiczne muzeum Pierides. Bardzo fajne, niewielkie, ale z cennymi i ładnymi eksponatami, potem oglądamy kościół Ayios Lazaros (bardzo interesująca architektura) i fort (już tylko z zewnątrz). Zbliża się pierwsza – najwyższy czas jechać na lotnisko oddać samochód. Autobus do Lefkozji odjeżdża o 14:30. 7 euro i 40 minut później wysiadamy na przedmieściach miasta i po wstępnym rekonesansie i przewinięciu naszego bobasa ruszamy do centrum. Po jakimś kilometrze trafiamy na przystanek autobusowy, z którego autobusem nr 50 dostajemy się pod same mury miasta. Robimy sobie spacer do Informacji Turystycznej, ale niestety otwarta do 16-tej, czyli już dziś się nic nie dowiemy. No nic, w takim razie musimy przekraczać granicę. Jest to raczej proste i bezproblemowe. Przechodzimy za mury i gdy stajemy na przystanku w kierunku Kyrenii (a właściwie Girne, bo tak mawiają miejscowi) orientujemy się, że nie wymieniliśmy miejscowych pieniędzy. Postanawiamy zaryzykować i czekamy na transport. Kierowca nie jest zbytnio zadowolony, gdy pytamy o możliwość płacenia w euro, ale w końcu jeden z pasażerów deklaruje, że nam pomoże. W Kyrenii szybko znajdujemy nasz hostel Cyprus Dorms (dostajemy pokój z widokiem na port – pierwsza klasa). Wychodzimy jeszcze na pyszny kebab do jednej z restauracji (dwa razy tańszy niż po stronie południowej), a potem spać.

11 lutego   Girne – Bellevile – zamek Hilarion – Girne

Dzień zaczynamy od wynajęcia samochodu. Nie jest tu niestety tak tanio jak po stronie Południowej. Za 20 euro za dzień dostajemy nieźle zużytego Seata Cordobę (chcieliśmy najmniejszy możliwy wóz, ale akurat mieli tylko coś takiego). Na liczniku ma ponad 125 tys. km. Jest też nieźle obskrobany. Na dodatek ma automatyczną skrzynię biegów co dodatkowo utrudnia jazdę. Wracam do hostelu po fotelik i w pełni wyposażeni możemy jechać do Bellevile oglądać pozostałości wspaniałego średniowiecznego klasztoru. Ruiny położone są niedaleko Kyrenii. Miejsce jest bardzo fajne i warte odwiedzenia, przypomina ruiny klasztorów znane nam z Wielkiej Brytanii. Całość zachowana jest w całkiem dobrym stanie. Następny punkt programu: pozostałości zamku St. Hilarion. Dojazd przez Kyrenię nie sprawia nam zbyt dużego kłopotu. Zamek położony jest na jednym ze wzgórz górujących nad wybrzeżem. Miejsce naprawdę robi wrażenie. Choć do naszych czasów nie ostało się zbyt wiele, to zdecydowanie jest to jeden z fajniejszych zamków jakie widzieliśmy w życiu. Z góry rozpościera się bardzo ładny widok, szkoda tylko, że pogoda jest taka średnia. Co pewien czas słychać strzały z pobliskiej strzelnicy wojsk tureckich. Zjeżdżamy do Kyrenii i rozpoczynamy poszukiwanie miejsca parkingowego. Nie jest to łatwe, bo udaje się dopiero przy trzecim okrążeniu portu. Akurat wypada nam karmienie naszego brzdąca, zaglądamy więc do hostelu na krótką chwilę. Do wieczora jest jeszcze trochę czasu, możemy więc go wykorzystać zwiedzając miejscowy zamek. Chyba nie spodziewamy się, że będzie aż tak fajny, bo w sumie do zamknięcia mamy tylko 1 h 20 min. Czasu akurat tyle, by wszystko w miarę obskoczyć, ale w zasadzie bez zbędnego zapasu na mniejszą lub większą przerwę. Zdecydowanym hitem jest eksponowany w zamkowych wnętrzach wrak statku z 3 wieku p.n.e. Wieczór spędzamy w hostelu spożywając pysznego kebaba wziętego na wynos z zaprzyjaźnionej knajpki.

12 lutego   Girne – Salamis – Famagusta – Girne

Pogoda za oknem jest bardzo obiecująca. Dziś w planie mamy zwiedzanie ruin Salamis i Famagusty. Po drodze do tej pierwszej atrakcji zaglądamy jeszcze pod kościół św. Barnaby, ale wchodzenie do środka sobie odpuszczamy. Ruiny Salamis okazują się być całkiem nieźle zachowane. Poza teatrem rzymskim zwracają uwagę dość wysokie ściany i kolumnada (choć wystające gdzieniegdzie druty zbrojeniowe psują trochę wrażenie autentyczności). Famagusta zaskakuje nas całkiem porządnie. Najpierw wielkością murów obronnych, potem ruinami kościołów, które kiedyś stały w środku miasta, w szczególności bryłą średniowiecznego kościoła, naruszonego w czasie jednego z najazdów na miasto i pełniącego dziś rolę meczetu z dobudowanym na jednej z wież minaretem. Chodzimy trochę po mieście, oglądamy ruiny, siadamy na kawę, oglądamy też mury miasta i wieżę Otello. Równie ciekawa jest przejażdżka wzdłuż zamkniętej od 1974 greckiej dzielnicy Famagusty. Opuszczone domy straszą w samym prawie centrum miasta. Podobno nie można tam wejść i w niektórych domach wyposażenie zostało tak jak stało w momencie tureckiej inwazji.

Dzisiaj jest na tyle wysoka temperatura, że możemy zrezygnować nie tylko z windstoperów, ale i nawet naszych bluz.

13 lutego   Girne – Buffavento – Kantara – Girne

Dziś w planie mamy zwiedzanie dwóch zamków: Buffavento i Kantara. W pierwszym mocno nas zaskakuje dość spektakularny wjazd krętą i wąską górską drogą, a później konieczność 30 minutowego podejścia pod górę, co jest dość uciążliwe, bo po wyjściu z samochodu okazuje się, że zapomnieliśmy z hostelu naszej chusty i musimy brzdąca wciągać na szczyt przy użyciu prowizorycznie skonstruowanego nosidełka. Przejazd do drugiego zamku zajmuje nam prawie 1,5 h. Najpierw trzeba zjechać, potem jest co prawda dobra trasa szybkiego ruchu, ale na koniec znów wypada nam podjazd wąską górską drogą, Drugi zamek, robi chyba najmniejsze wrażenie. Fajne są za to widoki, głównie za sprawą dobrej pogody. Gdy kończymy zwiedzanie wydaje nam się, że do Kyreni zdążymy spokojnie dojechać na 17.00, czyli na czas kiedy mamy oddać samochód. Mamy w końcu jeszcze 3 godziny. Droga wzdłuż wybrzeża jest w kiepskim stanie, ale ma jedną zasadniczą zaletę – jest wyjątkowo malownicza. W jednej z restauracji zatrzymujemy się nawet na frytki i kawę. Zaraz później zaczyna się nowa asfaltowa droga, ale nie ma na niej żadnych oznaczeń i nim się orientujemy lądujemy już po drugiej stronie gór, czyli zupełnie nie tam, gdzie byśmy chcieli. Chyba nie ma co ryzykować postanawiamy dalej jechać tą drogą, tak by do Kyrenii dojechać przez znaną nam drogę przy Buffalento Castle. Na dodatek świecie nam się lampka rezerwy, ciekawe czy w tych sytuacji wystarczy nam benzyny. Na szczęście wszystko kończy się dobrze: benzyny wystarcza, a do wypożyczalni dojeżdżamy parę minut po 17.00.

14 lutego   Girne – Nikozja – Larnaka

Dziś musimy dostać się do Larnaki, bo nieubłaganie zbliża się termin naszego wyjazdu. Gdy przychodzimy na dworzec brakuje akurat dwóch pasażerów, czyli nas, więc ruszać możemy z marszu. W Nikozji jesteśmy zatem dość wcześnie. Zabieramy manatki i przechodzimy na drugą stronę miasta. Generalnie całe miasto pełne jest Azjatek (Filipinek i Wietnamek), które w niedzielę mają dzień wolny i wychodzą na miasto. Informacja turystyczna jest zamknięta postanawiamy, więc improwizować. Zaglądamy do Hotelu Delphi i tam miła pani recepcjonistka zgadza się przyjąć nasz bagaż na kilka godzin. No teraz możemy już spokojnie ruszyć na zwiedzanie. Wracamy na północną część miasta i zwiedzanie zaczynamy od kawy. Potem spacerujemy różnymi uliczkami miasta podziwiając atrakcje turystyczne (w tym przerobiony na meczet kościół). Zabytki oglądamy z zewnątrz, bo z nieznanych nam przyczyn (no może poza tym, że jest niedziela) są zamknięte. Niektóre dzielnice wyglądają naprawdę ładnie ze stylową zabudową i tradycyjnymi domami z drewnianymi balkonami. Niesamowita jest też strefa przygraniczna z opuszczonymi budynkami popadającymi w ruinę, tych zresztą jest dość dużo po obu stronach miasta, niekoniecznie blisko granicy. Po 3 godzinach znów przechodzimy granicę i powtarzamy zwiedzanie po drugiej stronie. Znów wszystkie ciekawsze miejsca są pozamykane. Udaje nam się tylko wejść na wieżę obserwacyjną i obejrzeć widok.

Około 15.30 pojawiamy się na dworcu, gdzie dzielnie oczekujemy na autobus Greenline do Larnaki (5 euro). Wysiadamy przy centrum i bez problemu docieramy do easyHotel, gdzie za 25 euro dostajemy plastikowy pokój jak z sieci Formuła 1. O 1.15 schodzimy do recepcji, zamówiona taksówka już czeka. Dojazd na lotnisko kosztuje 15 euro i trwa 10 minut.

Średnie koszty na dzień na naszą trójkę: 92 Euro


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u