Bałkany 2010

Bałkany 2010 – rowerem do Aten i z powrotem

Krzyś

 

Na Bałkany chciałem jechać od dawna, ale brakowało czasu. Zakładałem jednak, że uda mi się tam pojechać w 2011 roku. Jednak 12 i 26 września 2010 roku startuję w amatorskich zawodach rowerowych Skandia Maraton LangTeam. Na nich poznaję Pana Pawła Porucznik, Dyrektora Generalnego Aries Power Equipment. Zasugerował, że firma może udzielić częściowego wsparcia takiego wyjazdu. 28 września dowiaduję się, że wygasająca z końcem miesiąca umowa o pracę nie zostanie przedłużona, a kolejna może być najwcześniej w 2011 roku. Od razu postanowiłem, że 15 października wyruszam na dwumiesięczną wyprawę rowerową do Aten i z powrotem. Na przygotowania nie było wielu czasu, ale nie potrzebowałem żadnych wiz a z kondycją było nieźle, więc w najważniejszych sprawach byłem przygotowany. Dystans jest długi, a po drodze wiele interesujących miejsc i ciekawych ludzi, więc od początku zakładam, że częściowo będę wspomagał się bezpłatnym autostopem.

15 października 2010 roku rano robię sobie pamiątkowe zdjęcia na molo i Monciaku w Sopocie oraz Wiceprezydentem Bartoszem Piotrusiewiczem. Codziennie jest chłodno, ale słońce świeci, więc jedzie się dobrze. Po drodze kupuję sobie zapasowe szprychy i jadę w kierunku Czech. Po drodze nocuję u rodziców w Dąbrówce Malborskiej, Toruniu, Łodzi i u Misjonarzy Oblatów w Kokotku k. Lublińca. Na dłużej zatrzymuję się u mojego kolegi Tomka Protasa w Gliwicach. Uczy w Gimnazjum nr 3 i nr 8, więc mam tam zorganizowane spotkania z młodzieżą i pokazy slajdów z samotnej wyprawy rowerowej do Pekinu. Miłymi akcentami podróży przez Polskę są poranki – z Łodzi odprowadzał mnie Piotr Kolenda, a z Gliwic Bolesław Peszko (znani rowerzyści).

W Czechach zwiedzam przepiękne Starówki w Ostrawie, Ołomuńcu, Brnie i Mikulowie, a także wąwóz Macocha. Ołomuniec pozostanie jeszcze z innego powodu na dłużej w pamięci – tutaj przypadkowy przechodzień zaczepił mnie i zaproponował nocleg u siebie! Do Wiednia docieram jednak z bolącym kolanem. Tutaj przypada dzień przerwy, który spędzam z rodakami przybyłymi tutaj za chlebem. Kolejnego dnia ruszam w deszczu do Sanktuarium Maryjnego w Mariazell. Po drodze, która praktycznie cały czas się wznosiła, a w końcówce była wręcz górską wspinaczką przez 2 przełęcze, zaczyna coraz intensywniej padać śnieg. Na miejscu wszystko jest przykryte śniegiem. Zima. Ale jest pięknie. Następnego dnia muszę czekać do 10.30, aż lód stopnieje na drodze. Zaliczam kolejne dwie przełęcze i trzęsąc się z zimna na zjazdach docieram do słonecznego Weiner Neustadt. Kolano boli coraz mocniej, ale zwiedzam miasto i kolejnego dnia kieruję się do Bratysławy. Wspaniałe miejsce. Docieram jeszcze do Marianki, ale z bólu nie mogę już nawet dobrze chodzić. Zapada bolesna decyzja – wracam do domu autostopem po 14 dniach podróży. Powrót zajął mi to 18 godzin.

Nie taki był plan. Odpoczywam i leczę się przez 12 dni, a następnie TIRami jadę na południe Słowacji. Stamtąd mam już tylko kawałek do cudownych węgierskich miasteczek – Esztergom, Wyszehrad, Vac i Szentendere. Kilkanaście kilometrów dalej jest Budapeszt, bardzo ładne miasto z okazałym budynkiem parlamentu. Mi jednak najbardziej podoba się Kościół Skalny. Z każdym dniem jest coraz cieplej, a w Kećskemet jest 20ºC! Kolano z każdym dniem boli coraz mniej, ale każdego dnia trochę jadę na rowerze a trochę autostopem, który się okazuje bardzo łatwy w zorganizowaniu. Jeszcze w Szeged zwiedzam Katedrę Wotywną i ruszam do Serbii. Odtąd już bez problemów mogę poruszać się autostradami, a stojący policjanci dopingują mnie okrzykami: „żwawiej” lub „szybciej”! Ludzie są z każdym dniem coraz przyjaźniej nastawieni. Każdemu imponuje, że jesienią wyruszyłem w tak daleką podróż. Ale cóż to za jesień, kiedy w Belgradzie na Starówce było 26 ºC! Każdy pomaga mi jak może. Zorganizowanie bezpłatnego noclegu nie stanowi już praktycznie problemu. Ludzie zapraszają do swoich mieszkań lub podpowiadają, gdzie mogę się zatrzymać. Częstują kawą, herbatą i jedzeniem (np. ćiepaćici). W Macedonii trochę moknę, ale przychylność ludzi jest niesamowita. Praktycznie na każdej stacji benzynowej jestem czymś częstowany. Bardzo chętnie ludzie nawiązują kontakt. Zwiedzam tylko Skopje, ale podoba mi się ten mały kraj i jego mieszkańcy.

Do Grecji docieram zdrowy i w pełni sił. Niedługo się jednak cieszę – w Salonikach potrącił mnie samochód i wylądowałem na ulicy. Ja byłem poobijany a rower wymagał solidnej naprawy. Fantazja Greków nie ma granic. Nikt się niczym nie przejmuje. Za Salonikami wjechałem na płatną autostradę. Zatrzymuję się i pytam kierowców, czy mogę jechać rowerem po autostradzie. Spoglądają na mnie jak na wariata! Możesz jechać, to wolny kraj! Od tego czasu już wszędzie bez najmniejszych skrupułów aż do Chorwacji jadę po autostradzie i mijającej policji nie przeszkadza to! Po 28 dniach docieram do Aten. Witają mnie przedstawiciele z Rady Rodziców Polskiej Szkoły w Atenach oraz Wojtek Skok! Odpoczywam tu dwa dni. Pierwszego dnia zwiedzam Ateny, w tym Akropol – jest tak ciepło, że ludzie kąpią się w morzu. Większość czasu drugiego dnia spędzam w Polskiej Szkole w Atenach i opowiadam jej uczniom i nauczycielom o moich podróżach rowerowych. Z Aten jadę pociągiem do Kalambaki, gdzie zwiedzam Meteory (unikatowe prawosławne klasztory zawieszone na zboczach skał).

Z Albanii mam mieszane wspomnienia. Codziennie moknę, a nie ma gdzie się wieczorami wysuszyć. W większości budynków nie ma grzejników, a jak już są to nie mają podłączenia do pieca. Służą tylko do ozdoby. A jak jest zimno to należy otworzyć na zewnątrz. A za oknem tylko 10ºC i pada deszcz! Ale z drugiej strony są bardzo życzliwi ludzie, chociaż utrudniona jest komunikacja z nimi (angielski jest mało znany, popularniejszy jest włoski). Jest to biedne państwo, ale widać postępujące zmiany. Powstają nowe drogi i coraz rzadziej spotyka się bunkry, pozostałości po poprzedniej epoce. Kraj jest niesamowitych kontrastów. Z jednej strony nizinne i ciepłe nadbrzeże położone nad Adriatykiem, a z drugiej strony malownicze i chłodne góry. Przeprawiając się przez nie docieram do Kosowa. Tam też mieszkają Albańczycy, ale ich życie nie wiele różni się od serbskiego, a znacznie do tego w Albanii. Co kawałek widzę znaki informujące o dopuszczalnych prędkościach dla czołgów i wozów opancerzonych. Zwiedzam Prisztynę, ale bardziej mi się podoba Peje (Peć).

Przejazd z Kosowa do Czarnogóry prowadzi przez przełęcz pow. 1800 m.n.p.m. Cały dzień pada, ale 26 km podjazdu pokonuję z łatwością, nie czując zakupów, które zrobiłem opuszczając najtańsze państwo w okolicy. Jednak na zjeździe marznę okropnie. Cały dzień jadę skrótami, pagórkowatymi i w większości bocznymi drogami. Na koniec ponownie przypada mi przejazd przez przełęcz. Tym razem było 18 km podjazdu ze średnim nachyleniem pow. 10% na wysokość 1572 m.n.p.m. Przejazd przez obydwie „górki” prowadził zaśnieżonymi drogami. Kolejnego deszczowego dnia docieram do Podgoricy. Nie robi na mnie większego wrażenia, więc od razu kieruję się do Cetinje, historycznej stolicy Czarnogóry. Bardzo ładne miasteczko z przepięknym Monanstyrem. Stamtąd przez interesującą Budvę docieram do Chorwackiego Dubrownika. W tym ciepłym i bardzo ładnym mieście spędzam popołudnie i wieczór. Czuję się świetnie.

Z braku czasu jednak kolejnego dnia ruszam w drogę do Bośni i Hercegowiny. Praktycznie cały czas znowu jadę w deszczu. Czuję, że już nawet czosnek przestaje działać. Zdesperowany i przeziębiony w miasteczku Bielica wsiadam do autobusu i nim docieram późnym wieczorem do Sarajewa. Zwiedzam je o świcie i ruszam w dalszą drogę. Nie jadę jednak od razu do Medjugorie. Urzekło mnie Stare Miasto w Monstarze. Pomimo widocznych śladów po wojnie (podobnie było w Kosowie), jest tam tak pięknie, że zatrzymuję się na noc i wracam na nią wieczorem. Kolejnego dnia jadę do Medjugorie. Po 12 dniach, kiedy codziennie mokłem, po raz pierwszy tylko świeciło słońce i było bezchmurne niebo. Niczym na skrzydłach dotarłem na miejsce, gdzie akurat przybyły tysiące Włochów na Święto Niepokalanego Poczęcia NMP. Polska flaga na rowerze dumnie powiewała, kiedy gratulowali mi pokonanej trasy. Nawet dla nich był to długi i trudny odcinek. Spędzam tam dwa dni pod opieką rodaków z Polskiej Oazy. Skupiam się na modlitwie, poznaniu historii tego miejsca, zwiedzaniu i pracy na rzecz Oazy. Wspaniałe miejsce, żal je opuszczać. Jednak kilka godzin jazdy i jestem w Splicie, czyli ponownie w Chorwacji. Tam goszczę w Polskim Towarzystwie Kulturalnym „Polonez”. Jestem przez przewodników oprowadzony po mieście, które wybudował Cesarz Rzymski Dioklecjan i spędził tu swoje ostatnie lata życia.

Ze Splitu przemieszczam się autokarem do Zagrzebia. Od razu jadę 35 km do położonego w górach Sanktuarium Maryjnego w Mariańskiej Bistricy. To wspaniałe miejsce docenił nawet papież Jan Paweł II. W drodze powrotnej zwiedzam stolicę Chorwacji, a następnie przez miasteczko Samobor udaję się do Słowenii. Tutaj zastaje mnie zima. Udaje mi się jeszcze zwiedzić Ljubljanę, ale śnieg i lód na drodze przerywają skutecznie dalszą podróż. Przez prawie cały dzień szukam autostopu w kierunku Czech, ale nikt nawet do Austrii nie jechał. Udaje mi się jednak z Macedońskim kierowcą nocą przejechać na Słowację, a stamtąd Litwin zabiera mnie do Cieszyna. Przez 4 godziny w sobotnie przedpołudnie, przy padającym śniegu, szukam transportu do Pragi lub chociaż do Brna czy Ołomuńca. W końcu poddaję się i dwoma TIRami docieram pod wieczór do Łodzi. Tu zastaje mnie zmiana rozkładu na kolei i informacja, że najbliższy pociąg mam następnego dnia. Z wielkim trudem znajduję miejsce w hotelu robotniczym (chyba studenci zajęli wszystkie tanie noclegi) na obrzeżach miasta, a następnego dnia wracam do domu. Ostatnie 3 km podróży pokonuję przez zaspy w śnieżycy.

Statystyki:

dystans całkowity – 4.165 km

całkowity czas jazdy – 213:10 h

czas wyprawy – 49 dni


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u