Yunnan 2010

Yunnan 2010

 

Marek Dominko

 

 

Termin: luty 2010

Ekipa: 1 – 3 osoby

Do niedawna prowincja Yunnan nie cieszyła się dużym zainteresowaniem odwiedzających Chiny. Położona w znacznej odległości od wybrzeża i głównych metropolii, wciśnięta między Tybet, Birmę, Laos i Wietnam wydawała się obszarem niedostępnym i zapomnianym. Stanowiła tajemniczą krainę po części noszącą utopijną i mityczną nazwę Szangri La opisaną przez Jamesa Hiltona w książce Zaginiony Horyzont. Dziś rzeczywistość jest już inna, chociaż w dalszym ciągu dociera tu niewielu Polaków. Atutem Yuannu jest również znośny całoroczny klimat oraz duża różnorodność przyrodnicza, kulturalna i etniczna. Prowincję zamieszkuje wiele mniejszości narodowych, kultywujących własną kulturę, język, kuchnię, zwyczaje i noszących na co dzień narodowe stroje.

Do stolicy Yunnanu Kunmingu przyjechałem pociągiem z Yichang /czyt Iczang/. Za bilet sypialny – twarda leżanka zapłaciłem 199Y /yunan/. Pociąg jechał 30 godz. i miał niewielkie opóźnienie. Ze względu na wczesną porę przeszedłem pieszo 2 km do Hostelu Hump /www:the hump.kunming@yahoo.com/. Nocleg w dormitorium 30 Y, Internet 3Y/godz. Obiekt posiada świetną lokalizację i dobrą informację w jez.ang. Jest też duża recepcja, bar i taras. Spotykam się tu z córką mówiącą po chińsku i jej mężem. Oglądamy centrum miasta, pagody i pozostałości starej zabudowy. Następnego dnia jedziemy do Kamiennego Lasu czyli Shi Lin. W Chinach do wszystkich atrakcyjnych miejsc organizowane są wyjazdy grupowe, warto z nich korzystać tylko wtedy gdy nie ma do nich publicznego transportu. Indywidualnie do Shi Lin należy pojechać autobusem nr 60 /2 Y/ z dworca kolejowego na dworzec wschodni, następnie autobusem do Shi Lin do końca /26 Y/.

Bilet normalny 140Y, ulgowy studencki 100Y. Jest to miejsce jak wiele innych tego rodzaju licznie odwiedzane przez setki Chińczyków. Na szczęście trafiamy na słoneczną pogodę. Jeszcze przed wyjazdem do Kamiennego Lasu kupujemy w hotelu bilety /239Y + prowizja 20Y/ na nocny sypialny autobus do Jinghong. Chińskie autobusy sypialne posiadają leżanki w 3 rzędach na 2 poziomach. Wygodniejsze są dolne, mankamentem są krótkie łóżka /170 cm/, brak WC i wysokie ceny, ale często jest to jedyna możliwość szybkiego dotarcia do celu. Autobusy odjeżdżają z dworca południowego, na który jedziemy taksówką /40Y/. W Jinghong idziemy pieszo do hotelu Banna przy college. Za pokój 2-os dla 3 osób płacimy 60Y. Miasto posiada południowy charakter. Miasto i okolice zamieszkuje wiele mniejszości narodowych, z których najliczniejszy jest lud Dai spokrewniony z Tajami. Zwiedzamy ogród botaniczny z wieloma egzotycznymi drzewami owocowymi /wstęp 40Y, studenci 20Y/. W mieście jest wiele restauracji z kuchnią tajską, birmańską oraz z lokalnymi daniami. Wieczorem udajemy się na ulicę z biżuterią i na nocny targ. Następnego dnia jedziemy autobusem /14Y/ do Rezerwatu Przyrody Sancha He zwanym również Doliną Słoni /wstęp 65Y, studenci tylko z legitymacją chińska 40Y/. Można tu obejrzeć pokaz tresury 6 słoni, ptaszarnię, motyle, kilka węży i waranów, muzeum słoni, spacerując po lesie zobaczyliśmy całkiem blisko czarną małpę bez ogona wielkości szympansa. Miasto słynie z ogromnej ilości sklepów z herbatą Pu-er i biżuterii z jadeitu. Wieczór spędzamy w tajskiej restauracji polecanej w LP /wieprzowina z imbirem, ryżem i piwem w cenie 70Y dla 3 osób/. Do wodospadu /10 m wysokości/ we wsi Median najlepiej dojechać miejskim autobusem nr 2 do bazaru a dalej autobusem lokalnym za 12Y. Do wodospadu należy iść pieszo na lewo od drogi ok. 1 godz. Po południu nie ma transportu do miasta, ale z chińskimi turystami wynajmujemy za 100Y mikrobus do miasta /we wsi można przenocować/. Aby dojechać do Yuanyang najlepiej wrócić do Kunmingu. Za bilet na zwykły autobus płacimy 113Y. Wyjazd o 10.30 przyjazd na dworzec południowy w Kunming o godz 17.00. Kasy są już zamknięte a to ze względu na Chiński Nowy Rok, na szczęście w pobliskich domach jest wiele rodzinnych hotelików /opisanych po chińsku/. Za pokój 2 łóżkowy dla 3 osób płacimy 50Y. W czasie Chińskiego Nowego Roku Chińczycy siedzą w domach, biesiadują w restauracjach a w mieszkaniach palą świeczki, kadzidła, domy dekorują na czerwono /kolor szczęścia/ a na ulicach odpalają niesamowitą ilość kapiszonowych petard. Do Yuanyang brak już biletów, jedziemy więc do Jianshui /73Y/, podróż trwa 3 godz. Po godz,. jest mikrobus do Nansha /32Y/ w wielu wydawnictwach opisana jako Yuanyang. Pasażerowie chińscy namawiają kierowcę na kurs do właściwego Yuanyang /40 km za dopłatą 25Y/. W Yuanyang zajeżdżamy na główny plac miasteczka. Przy uliczce prowadzącej pod górę jest wiele tanich hotelików, czym dalej od placu tym ceny są niższe. Wybieramy tani i niezły płacąc 40Y za 3 osoby. Okolica słynie z tarasów ryżowych ponoć największych na świecie. Nie ma tu oficjalnych agencji organizujących objazd, brak jest również wypożyczalni rowerów. Kierowcy mikrobusów żądają zwykle 500Y za dzień i niechętnie godzą się na niższą cenę /w programie jest parogodzinna przerwa na obiad/. Decydujemy się na samodzielne zwiedzanie tarasów. Kursowy autobus kosztuje 15Y. Na rozwidleniu dróg pobierana jest opłata w wysokości 60Y. Mając polskie legitymacje PTSM wmawiamy, że jesteśmy studentami Uniwersytetu Youth Hosteling i dostajemy zniżkę 50%. Z Duoyishu idziemy w dół tarasami ryżowymi do widocznej wioski. Wychodzimy na drogę i do następnej wioski Shengcun podwozi nas ciężarówka. Do punktu widokowego Bada jedziemy autostopem terenówką z chińskimi turystami. Czekamy na zachód słońca. Przybywa tu tłum Chińczyków z najnowszym sprzętem fotograficznym. Mam wrażenie, że uczestniczę w zlocie fotoreporterów dokumentującym niecodzienne zjawisko. Niestety dolina z tarasami ryżowymi jest w cieniu a zachód słońca wysoko za górą. Do miasta wracamy również autostopem. Nazajutrz rano kupujemy bilety autobusowe do Kunmingu za 170Y, ale jeszcze zdążamy minibusem za 15Y pojechać na miejsce widokowe o nazwie Usta Starego Tygrysa. Wstęp 30Y, my jako studenci płacimy połowę. Są tu 2 tarasy z widokiem na ryżowiska. Również i tu przebywa gromada Chińczyków. Autobus do Kunmingu jedzie 7 godz. i przyjeżdża na dworzec południowy. Na dworzec kolejowy kursuje autobus nr 154. Rozstaję się z pozostałymi osobami, które odlatują do Nankinu a ja zatrzymuję się ponownie w wcześniej zarezerwowanym Hostelu Hump. Będąc w Kunmingu warto odwiedzić Świątynię Bambusową. Można do niej dotrzeć wyjątkowo tanio. Autobusem nr 90 należy dojechać do końca czyli do lokalnej zajezdni autobusowej. Z drugiej strony ulicy jest przystanek małego autobusu nr C 61. Należy spytać gdzie wysiąść, zwykle do świątyni jedzie kilka osób. Pagoda leży za miastem w lesie, wstęp dla wszystkich wynosi 6 Y. Jest to spory kompleks. W pierwszym budynku warto zwrócić uwagę na setki glinianych figur. Po południu idę do Parku Cuchu /Zielonego Jeziora/. W niedziele i święta odbywają się tu występy taneczne i różne pokazy. W Kunmingu należy uważać na różnego rodzaju oszustów, naciągaczy i handlarzy narkotyków, którzy stosują różne wymyślne metody. Zwłaszcza trzeba być ostrożnym w barach z muzyką i oraz warto zachować powściągliwość w stosunku od osób zagadujących po angielsku i podających się za studentów i nauczycieli.

Innym zupełnie odmiennym rejonem Yunnanu jest część wysokogórska przechodząca dalej w Wyżynę Tybetańską położoną na półn-wsch od Kunmingu. Pierwszym miejscem leżącym na przedpolu Wyżyny Tybetanskiej jest Dali. Do Dw.Zachodniego z centrum kursuje autobus nr 82. Bilet do Xiaguan przemysłowego miasta kosztuje 96Y /5 godz. jazdy/. Przy dworcu mają postój małe autobusy bez numeru odjeżdżające do Dali /bilet 2Y/. W Dali odnajduję wewnątrz starego miasta przy murze miejskim Hostel Hump /e-mail:tf.juan@live.cn/, ulicą przepływa potok. Nocleg w dormitorium z łazienką kosztuje 30Y. Pół dnia wystarczy na zwiedzenie starego miasta. Jest tu dużo odrestaurowanych starych domów, ale wszystko przerobione pod gusta masowej turystyki. Ulice wypełniają ciągi sklepów, restauracji i hoteli. Tłumy chińskich turystów nie pozwalają wczuć się w atmosferę starego miasta. Rankiem idę do Świątyni Zhonghe Shan, która leży w górach. Jest do niej wyciąg krzesełkowy /bilet 50Y, powrotny 80Y/. Przejście pieszo spod wyciągu zajmuje mi nieco więcej niż 1 godz. Trzeba jeszcze zapłacić 30Y za wstęp do Górskiego Parku. Ścieżka prowadzi przez sosnowy las, który jest również cmentarzem. W paru miejscach są policjanci spisujący skrupulatnie dane osobowe. Sama świątynia nie jest specjalnie interesująca. Przez las wiedzie kamienny deptak, idę nim na południe i docieram do formacji skalnych niegdyś będących miejscem kultu religijnego. Wracam na północ, od wyciągu droga jest zagrodzona, ale idę dalej, nikt tu nie chodzi, ścieżka staje się coraz gorsza, schodzę pierwszym zupełnie nie używanym zejściem w dół i kieruję się w kierunku 3 pagód San Ta Si. Po 1,5 godz. dochodzę do świątyń. Wstęp 121Y, studenci płacą połowę. Ze świątyń do Bramy Zachodniej kursuje autobus nr 19 lub pieszo 30 min. Bilety autobusowe do Lijang /w cenie 45Y/ sprzedają liczne biura podróży. Do autobusu prowadzi Chinka z biura. Autobus jedzie 4 godz. W Lijang z dworca autobusowego jest spora odległość i najlepiej dojechać za 1Y autobusem do Południowej Bramy. Stare miasto wyłączone jest z ruchu kołowego. Szukam Mama Naxi Guest Haus. Zajmuje to trochę czasu. Za nocleg w dormitorium z zewnętrzną łazienką płacę 20Y, Internet bezpłatny. Miasto jest znacznie przyjemniejsze niż Dali, choć znacznie podobne. Przez starą część miasta przepływa wiele czystych strumieni obsadzonych wierzbami przez które przerzucono wiele kamiennych łukowych mostów. Ulice są bardzo do siebie podobne i łatwo pobłądzić. Koniecznie warto pójść na Plac Slang oraz do rezydencji rodziny Mu /Mu Family Mansion/ wstęp 45Y – jest to lokalne zakazane miasto podobne do pekińskiego tylko znacznie mniejsze. Następnego dnia idę do Parku czarnego Smoka zwanego Yuquan /Nefrytowe Źródło/ wstęp 80Y. Do parku można wejść od północnej strony nie kupując biletu.Jest to przyjemne miejsce, z dala od zgiełku zatłoczonego miasta. W parku często przygrywa orkiestra na oryginalnych instrumentach w strojach ludu Naxi. Z parku poszedłem jeszcze dalej w kierunku północnym w kierunku ośnieżonej góry Yulung Xueshan /5596 m.n.p.n./ góra w pełnej krasie prezentuje się z nad sporego sztucznego jeziora. W hotelu kupiłem bilet /25Y/ na mikrobus, który odjeżdża codziennie do Wąwozu Skaczącego Tygrysa. Po 2 godzinach jesteśmy w miejscu gdzie zaczyna się górna trudniejsza droga do wąwozu, wybierana zwykle przez obcokrajowców. Pierwszy godzinny odcinek wiedzie betonową droga. Za wejście pobierana jest przez miejscową ludność opłata w wysokości 10Y. Ulotki i napisy przy drodze określające czas przejścia odpowiadają prawdzie. Następne 4 godz. to marsz pod górę. Jest tu wiele koni, które można wynająć. Droga pierwszego dnia zajęła mi 7 godz. czasu. Nocuję w Halfway Guest Haus w dormitorium za 20Y. Jest tu ciepła woda i dobre jedzenie. Po śniadaniu /naleśniki 8Y/ idę 2 godz. przy moście mijam wysoki wodospad i małą świątynię, schodzę w dół do Tina Guest Haus, zostawiam tu plecak i schodzę w dół do właściwego wąwozu. Ścieżek na dno wąwozu jest kilka, ale przy każdej wieśniacy pobierają opłatę 10Y. Zejście jest bardzo strome, jest jednak wiele ułatwień w postaci łańcuchów i poręczy. Dopiero na samym dole przy tzw.2 przełomie widać ogrom pracy jaką wykonała rzeka. Przełom w właściwie gardziel wydaje się wąski, ale grzmot wody rozbijanej o skały robi niesamowite wrażenie. Miejsce to od dawna nosiło wiele magii i nic dziwnego, że było źródłem wielu legend. Przełom ten uważany jest przez Chińczyków za największy na Świecie, dno jego leży na wysokości 2500 m.n.p.m. a ściany sięgają 3000 metrów wysokości, na pewno może konkurować z Kanionem Kolorado i Wąwozem Colka w Peru. Z dna wąwozu do góry wracam inną drogą, prowadzącą drabinami, pierwsza jest pionowa i liczy 40 wysokich szczebli, dalej jest już lepiej. Na górze przy zabudowaniach ktoś krzyczy, być może chodzi o pieniądze, na wszelki wypadek omijam łukiem domy i wychodzę na drogę. W hotelu zabieram plecak, okazuje się jednak, że droga jest w przebudowie i nie ma transportu. Idę więc pieszo, wreszcie podjeżdża mikrobus, którym jadę parę kilometrów. Droga zablokowana kamieniami różnej wielkości które spadają ze znacznej wysokości. Są tam prowadzone jakieś prace drogowe. Nie ma żadnych zabezpieczeń ani informacji o niebezpieczeństwie. Podobnie jak inni wyczekuję odpowiednią chwilę i przebiegam niebezpieczny odcinek. Czeka tam już pick-up jadący do miasteczka Qiaotou /opłata 10Y za jazdę na pace/. Z miasteczka aby wyjechać nie ma problemu. Za 30Y terenową toyotą docieram do Zhongdian.. Od lat 10 miasto nosi nową nazwę Shangri La, aczkolwiek ludność miejscowa używa starej nazwy. Był to fikcyjny lamaistyczny klasztor leżący w Dolinie Błękitnego Księżyca i opisany w książce James a Hamiltona – Zaginiony Horyzont. Klasztor znajdował się w nieokreślonym miejscu w Tybecie a jego mieszkańcy słynęli z długowieczności. Zatrzymuję w NS Kitchen położonym blisko placu na starówce./nocleg w dormitorium 30Y/. Stare miasto jako jedno z nielicznych w Chinach zachowało oryginalną zabudowę. Wiele domów po starannej rekonstrukcji zachowało stary tybetański styl. Trudno jest stwierdzić czy domy są wybudowane od nowa, czy gruntownie odremontowane, na pewno użyto części starych elementów. W przeciwieństwie do Jiniangu a zwłaszcza do Dali nie docierają tu masowo przynajmniej w zimie chińscy turyści. Dlatego też o tej porze roku można nieskrępowanie wczuć się w dawne piękno tybetańskiej architektury. W mieście od dawna mieszka Polak, który planuje wydzierżawić hotel i zamieszkać tu na dłużej. Na północ od miasta wznosi się wspaniały klasztor Songzanlin Si, można tam dojechać autobusem nr 3, wstęp 85 Y. Klasztor leży na odludziu i przy odrobinie szczęścia i pomysłowości wejść bezpłatnie. Duży kremowy budynek z kasami i sklepami należy obejść z lewej strony, zataczając duży łuk, ale pewniej jest obejść wzgórze ogrodzone ażurowym płotem i podejść przez łąki do klasztoru. Klasztor w czasie Rewolucji Kulturalnej był całkowicie zrujnowany, obecnie przywrócono jego dawną świetność. W dalszym ciągu pełni ważną funkcję religijną o czym świadczy znaczna liczba mnichów i zachowanie licznych pątników.

Aby dojechać do świętej góry Kawa Karpo należy dotrzeć do miasta Decinq leżącego przed samą administracyjną granicą Tybetu. Już wczesnym rankiem w kasie na dworcu autobusowym brak biletów, prywatne samochody oferują przejazd za 500Y. Decyduję się na auto-stop. Wychodzę za miasto i po godzinie czekania zatrzymuje się terenówka którą jedzie turysta z Tajwanu. Po drodze zatrzymujemy się w miejscach widokowych, w jednym z nich trzeba płacić /30Y/. Stajemy na obiad za który płaci Tajwańczyk .Z hotelu w Decinq do którego jechał, kierowca podwozi mnie jeszcze kilkanaście km do wioski Felai Si, gdzie jest kilka hotelików i wspaniały widok na 13 szczytów masywu Meilixue z najwyższym Kawa Karpo 6740 m.n.p.m. Zatrzymuję się w hotelu 6740, który przyjął nazwę od najwyższego szczytu /25Y/. Hotel nie ma ogrzewania, sytuacje ratują elektryczne koce. Góry okazale prezentują się o zachodzie słońca, przybierając różnorodne barwy. Z Felai Si do lodowca Mingyong prowadzi dobra asfaltowa droga. Idę pieszo i zatrzymuję samochody których jest niewiele ale wkrótce staje mikrobus z chińskimi turystami, jadą tam gdzie i ja. Bilet do rezerwatu kosztuje 83Y. W wiosce jest hotel a z placu pod lodowiec prowadzi wygodna ścieżka, istnieje możliwość wynajęcia konia /150Y/ którym można dojechać do świątyni tybetańskiej, tak też zrobili Chińczycy, zajmuje to 1,5 godz. Dalej 30 min. Idzie się po pomostach i kładkach na miejsce widokowe. Widoki na góry i lodowiec są doskonałe ale nie ma możliwości zejścia na sam lodowiec, który jest najniżej położonym lodowcem w Chinach. Po drodze spotyka się wielu pielgrzymów tybetańskich, dla których cała góra jest sanktuarium. Kawa Karpo nigdy nie została zdobyta, władze chińskie nie wydają zezwoleń gdyż boją się rozruchów na tle religijno-narodowościowym. Aby obejść całą górę niezbędny jest miejscowy przewodnik i nie mniej jak 10 dni czasu. Trasa jest trudna gdyż prowadzi na wysokości 4000 m.n.p.m., ma ok. 200 km długości a i zaopatrzenie w wioskach jest bardzo skromne. Do innych ciekawostek okolicy należy zaliczyć parę trudno dostępnych wiosek tybetańskich, których mieszkańcy są katolikami. Katolicyzm wprowadzili tam francuscy misjonarze w XIX w. Obecnie nie ma tam księży, a po Francuzach pozostały winnice i umiejętność produkcji wina.

W Yunnanie przebywałem 15 dni i jest to minimum aby zapoznać się z tą prowincją. Śmiało można stwierdzić, że prowincja jest kwintesencją całej połud-wsch. Azji i niewątpliwie jest najbardziej zróżnicowanym regionem w Chinach.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u