Uzbekistan – Herbatka u Hadży Nasreddina – Anna Kocot

Anna Kocot

Termin: 16.02 – 25.02. 2007

Trasa: Taszkient, Samarkanda, Chiwa, Buchara, Szachrisabz

Przeloty: Warszawa – Stambuł – Taszkient – Stambuł – Warszawa (Turkish Airlines)

Ekipa: 2 osoby

Pewnej nocy Hodża podsłuchał rozmowę dwóch złodziei, którzy zaplanowali go zabić, jego żonę porwać, jego osła zjeść i cały dobytek ukraść. Hodża zakasłał i spłoszył złodziei. Żona odzywa się z wyrzutem do Hodży:

– Ty zakasłałeś ze strachu!

Hodża:

– Tobie nic by się nie stało, ale mnie i osłu…

Wizyta w Uzbekistanie to podróż nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Zobaczyliśmy zatrzymany w kadrze świat, którego nie ma już w Europie –zastygłe w czasie miasta przypominające o minionej świetności Jedwabnego Szlaku oraz surrealistyczną już dla nas rzeczywistość komunistyczną żywcem przeniesioną z lat 60. ubiegłego wieku: zdezelowane państwowe autobusy i trolejbusy, marnie zaopatrzone sklepy, wszechobecny brud, dziurawe jezdnie i chodniki z rynsztokami, szaro ubranych ludzi, abstrakcyjne sytuacje charakterystyczne dla państwa policyjnego.

Stolica kraju, Taszkient, to typowe dla byłego ZSRR miasto o brzydkiej, nijakiej   socrealistycznej architekturze z motywami orientalnymi. Centrum miasta stanowi bezładna mieszanina molochowatych bloków – mrówkowców z wszechobecnym na balkonach praniem, monumentalnych budowli wzniesionych „ku czci”, wyrosłych z żelazobetonu i szkła pałaców nowych książąt kapitalizmu oraz zaskakująco zapomnianych przez „wielkich planistów” walących się lepianek. Taszkient to wielkie przestrzenie, szerokie prospekty, wielkie połacie zieleni – daje się w nim odczuć charakterystyczny dla ZSRR imponujący rozmach i myślenie w kategoriach szerokiego oddechu Syberii. Trzęsienie ziemi nie pozostawiło prawie nic z taszkienckiej starówki – w jej okolicach znajduje się tętniący życiem bazar Czorsu – miejsce, w którym zakupić można nie tylko przyprawiającą o zawrót głowy ilość wzorzystych kolorowych dywanów, chałatów, tiubiutejek, pieczywa z tłoczonymi na wierzchu tradycyjnymi wzorami, ale i sporo całkiem znanych z naszych bazarów chińskich produktów codziennego użytku. W pobliżu bazaru warto zajrzeć do medresy Kukeldasz, a następnie udać się w okolice parlamentu – znajduje się tam uroczy park z pomnikiem narodowego wieszcza Uzbekistanu, Aliszera Nawoja. Sąsiadująca z parlamentem medresa Abulkasim jest siedzibą warsztatów produkujących tradycyjne rękodzieło. W maleńkich izdebkach dokoła dziedzińca rzemieślnicy pozwalają obserwować, jak powstają arcydzieła miniatury – ręcznie malowane pudełeczka z laki, drewniane przedmioty codziennego użytku czy bogato zdobione tykwy. Przejażdżka metrem również stanowi nie lada atrakcję – szczególnie warta uwagi jest Kosmonawtlar – utrzymana w opalizującym kobaltowym kolorze stacja, na ścianach której przedstawiono portrety zdobywców kosmosu: od Ikara – przez Kopernika i  Uługbeka – do Klimuka i Hermaszewskiego. Metrem dojeżdżamy na zlikwidowany dworzec PKS, z którego odjeżdżamy do Samarkandy autobusem, którego nie ma w rozkładzie jazdy.

Pewien przyjaciel podarował Hodży przepis na smaczne przyrządzenie wątroby. Hodża wraca do domu z wątrobą i nie widzi nadlatującego sępa. Sęp porwał wątrobę z torby Hodży.

– Ej, sępie! Nie uda ci się zjeść smacznej wątroby, bo przepis pozostał u mnie! – woła Hodża do odlatującego ptaka.

Dziś wkraczamy na Jedwabny Szlak i ulegamy nostalgii za złotą erą państwa Timura. Samarkanda to żywy pomnik imperialnego rozmachu wizji tego władcy – zachwycają w nim jakby żywcem wyjęte z „Szeherezady” majolikowe lazurowe kopuły, misterne perskie wzory zdobiące mauzolea, dbałość o każdy szczegół wielokolorowych roślinnych mozaik. Zwiedzanie rozpoczynamy od meczetu poświęconego chińskiej żonie Timura, Bibi Chanym, na dziedzińcu którego znajduje się piękna marmurowa podstawka pod Koran. Oryginalnym jego elementem jest niespotykana w innych mauzoleach abstrakcyjna wieża – przypominająca fragment średniowiecznej fortecy z obrazu Boscha.  Z urodą tego kompleksu konkuruje sąsiedni Registan: jego przepiękne portale i wnętrza, zwłaszcza w medresach Szerdar i Uługbeka, zachwycają bogactwem inwencji w zastosowaniu motywów roślinnych oraz, zakazanych przez islam, lecz zręcznie przemyconych symboli tygrysa (obecnych również na banknotach uzbeckich). Majolikowe szaleństwo kopuł Registanu najlepiej podziwiać z lotu ptaka, wręczając w tym celu strażnikowi „chabar” wysokości 3 USD – za tę cenę można wspiąć się na szczyt zamkniętego dla ruchu turystycznego minaretu w medresie Uługbeka. Na własną odpowiedzialność: wewnątrz minaretu panuje ciemność, schody są wysokie i nierówne, jest tam bardzo wąsko i brudno, górna część „komina” jest niezabezpieczona – w trakcie wyglądania łatwo wypaść, łatwo też spaść z nieogrodzonego „dziedzińca” prowadzącego do minaretu. W porównaniu z minaretami Chiwy jest wyższy i o wiele bardziej ryzykowny. Na dziedzińcach medres – podobnie jak w całym kraju – funkcjonują sklepy z pamiątkami. Nie ma również problemu ze zwiedzaniem meczetów – turyści są wpuszczani, a wnętrza pięknie odnowione. Wynajmujemy taksówkę, którą zwiedzimy kilka miejsc: zaczynamy od Afrosiab – zaniedbanej starówki, gdzie można zobaczyć gliniane resztki zniszczonej przez Dżingis Chana starej Samarkandy. W jej pobliżu znajduje się grób biblijnego proroka Daniela – podłużny budynek licznie odwiedzany przez pielgrzymów wierzących w jego cudowną moc. Kilkunastometrowej długości grób zawiera, według legendy, rękę proroka, jaką Timur przywiózł z Susy (Persowie odmówili mu wydania całego ciała Daniela). Ręka ta stale rośnie, a gdy okrąży świat, nastąpi jego koniec i wieczny raj. By prorok spełnił życzenie wiernego, ten musi obejść jego grób dokoła 3 razy. Przed budynkiem rośnie święte drzewo – po 300 latach martwoty odżyło ono pod dotknięciu mułły – cudotwórcy, i teraz stanowi obiekt kultu. My wspinamy się jeszcze na sąsiednią górkę, by zobaczyć malowniczo położony cmentarz i pijemy wodę ze świętego źródełka w centrum wąwozu prowadzącego do grobu Daniela. Następnie jedziemy do obserwatorium Uługbeka – wnuka Timura, a zarazem najsławniejszego astronoma epoki. W jego losach odbija się klasyczny motyw z Prusowskiego „Faraona” – naukowiec i wolnomyśliciel zostaje zniszczony przez odczuwających z jego strony zagrożenie islamskich duchownych. Pomimo pokrewieństwa z Timurem cały jego dorobek zostaje unicestwiony: jedyną pozostałością po słynnym obserwatorium jest oryginalny, olbrzymi średniowieczny sekstans. Do muzeum wchodzimy od strony parku, w którym znajduje się pomnik astronoma i ogromny zegar słoneczny. Na suficie budynku znajduje się mapa nieba, jaką stworzył Uługbek, w gablotach podziwiać można repliki jego instrumentów.

Najpiękniejszym miejscem Samarkandy jest niewątpliwie Szach – I – Zinda. Nazwa kompleksu – „Żywy król” – wywodzi się ze średniowiecznej legendy o zamordowaniu skupionego na modlitwie władcy. Niewierny odciął mu mieczem głowę, gdy została ona przystawiona z powrotem, nikt nie zobaczył już króla ani żywego, ani martwego. Szach – I – Zinda jest licznie odwiedzany przez muzułmańskich pielgrzymów – przy wejściu trafiamy na ich modlitwę prowadzoną przez imama. Na cały kompleks składa się aleja przytulonych do siebie – ściana przy ścianie – mauzoleów poświęconych członkom rodzin Timura i Uługbeka oraz Kusamowi ibn Abbasowi – ojcowi uzbeckiego islamu. Aleja zaskakuje i urzeka swą intymną atmosferą, spokojem, skromnością i prostotą, a zarazem wyrafinowanym zdobnictwem w tonacji kobaltowo – lazurowej. Wizytę w Samarkandzie kończymy odwiedzając groby Timura, Uługbeka i ich krewnych znajdujące się w kompleksie Guri Amir. Marmurowe grobowce są niezwykle proste i skromne – w przeciwieństwie do przepychu wystroju mauzoleum, do którego przyczyniają się skomplikowane wzory zdobiące ściany, alabastrowe zdobienia, złote wykończenia.

Wsiadamy do nocnego autobusu do Urgencz, z którego następnie pojedziemy do Chiwy. Planowo podróż ma trwać 12 godzin. Po drodze zatrzymujemy się kilkakrotnie na posiłki w przydrożnych zajazdach, autobus często staje przed szlabanami oddzielającymi poszczególne obłasti. Na każdym postoju do pojazdu wsiadają żołnierze i kontrolują dokumenty pasażerów, na jednym z dłuższych przystanków ze służącego jako bagażnik tyłu autobusu wyniesiony zostaje telewizor. W „bagażniku” leżą na sobie warstwami gigantyczne ilości pakunków, waliz, toreb, worków, po podłodze walają się łupiny masowo spożywanego przez Uzbeków słonecznika. Trudno się zorientować, z ilu osób składa się ekipa kierowców – z przodu pojazdu siedzi ich cała grupa, w trakcie jazdy wymieniają się ciągle miejscami, popijają z czarek do herbaty wódkę, masowo palą papierosy, rozmawiają przez podawane im przez pasażerów komórki, a w nocy śpią na zmianę na rozłożonych z przodu autobusu dywanikach modlitewnych. W nocy chwyta silny mróz. Po 16 godzinach jazdy autobus psuje się i staje na środku pustyni, około 200 km od Urgencz.

Sąsiad prosi, żeby Hodża pożyczył mu osła.

– Nie mam osła – mówi Hodża.

Akurat w tej chwili osioł zarżał w stajni. Sąsiad ucieszył się:

– Efendi! Mówisz, że nie masz osła, a on tam rży!

– Ej, sąsiedzie, dziwny jesteś człowiek! Osłu dajesz wiarę, a mnie, prawowitemu muzułmaninowi z długą, siwą brodą, nie!

Świt na pustyni Kyzył – Kum. Wbrew nazwie, nie jest ona czerwona, bardziej przypomina swoim wyglądem Pustynię Błędowską, porastają ją gęsto krzewy burzanu. Kierowcy próbują naprawić autobus, rozpalają w jego pobliżu ognisko, żeby rozgrzać zamarznięte części zapasowe, a przy okazji siebie. Pasażerowie pojedynczo wyślizgują się z autobusu na poranną toaletę. Jest tak zimno, że niektórzy wyjmują z bagażu swoje szlafroki i zakładają na kurtki. Szyby są całkowicie pokryte szronem, w ruch idą termosy, butelki i tradycyjne czarki, do których oprócz herbatki nalewana jest także wódka. Naród szybko organizuje się w potrzebie, nam też nie dają zginąć: częstują nas ciastkami, napojami. Technika zawodzi, ale życzliwość ludzka nie. Jeden z pasażerów zostaje oddelegowany do zatrzaskiwania za każdym wsiadającym i wysiadającym niedomykających się drzwi. Krótki spacer po pustyni orzeźwia – autobus kipi radością – wszyscy konwersują, żartują. Po kilku godzinach umorusani grzebaniem w tyle pojazdu kierowcy tryumfalnie odpalają naprawiony silnik. Mija kilkadziesiąt minut i zatrzymujemy się nad brzegiem Amu Darii na kolejny „remontik”. Po kolejnej godzinie decydujemy przesiąść się do przejeżdżającej obok marszrutki i dojeżdżamy do Chorezmu. Tam ponownie przesiadamy się, docieramy do Urgencz, skąd bierzemy taksówkę do Chiwy. I tu spotyka nas niespodzianka – w całym mieście nie ma gazu (w kraju, który chlubi się jego wydobyciem). Nigdzie nie grzeją i nie ma ciepłej wody. Po nocy spędzonej na mrozie decydujemy się na nocleg w najdroższym hotelu w mieście – tylko tam możemy liczyć na odrobinę ciepła. Hotel należy do córki prezydenta Karimowa, ale jak się okazuje, problemu radzieckiej wąskiej rury nie zmoże żaden ustrój.

Stara Chiwa jest miastem, którego klimat porównywalny jest z irańskim Yazd. Czas jakby zatrzymał się w nim kilkaset lat temu, życie współczesne toczy się obok, za jego murami. Gęsta zabudowa starówki przypomina o nieistniejącym już świecie kupców Jedwabnego Szlaku – domy wyrastają jeden z drugiego, stanowiąc labirynt wąskich, krętych uliczek, w których zaułkach kryją się maleńkie stare meczeciki. Ludzie żyją tu własnym życiem, ich domy wkomponowane są w historyczną zabudowę w sposób naturalny. Krowy, kury, owce i gęsi przepędzane w cieniu zabytków z listy UNESCO są tu zwykłym widokiem. Stara Chiwa stanowi wielkie muzeum na wolnym powietrzu. Jak rosyjska matrioszka, mieści w sobie mnóstwo maleńkich medres – muzeów. Najciekawsze z nich to muzeum sztuki tradycyjnej w medresie Islam Hodża; mauzoleum Pahlavona Mohammeda – patrona Chiwy, poety, filozofa i zapaśnika, przy grobowcu którego mułła błogosławi przyniesione przez wiernych pokarmy; Meczet Piątkowy – w całości zabudowany oryginalnymi, pięknie zdobionymi, pochodzącymi nawet z X wieku kolumnami; Toszchowli (Kamienny Pałac) – przepięknie zdobiona kolorową ceramiką i wielobarwnymi drewnianymi stropami siedziba chana; sala tronowa w twierdzy Kukhna Ark; muzeum muzyki w medresie Kozi Kalon; oraz muzeum historii naturalnej w Matpana Bej – jednym z bardziej oryginalnych eksponatów w tym muzeum horroru jest słój z dwugłowym dzieckiem. Architektura miasta jest jednolita – meczety, medresy, mauzolea budowane z cegły błotnej przybierają jednolity piaskowy odcień wzbogacony o błękitne zdobienia. Wśród budynków dopatrzyć się można zamierzonych krzywizn i nieregularności, stanowiących o ich uroku. Majolikowe kopuły meczetów lśnią w słońcu. Minarety wprost kipią kolorami i niesamowitymi orientalnymi wzorami – przypominają bajkowe latarnie morskie, przyozdobione przez szalonego latarnika. Unikalną budowlą jest minaret Kalta Minor – wielki, gruby komin z lazurowymi wzorkami jakby ułożonymi z klocków Lego. Panoramę miasta podziwiać można ze szczytów minaretów Piątkowego i Islam Hodża oraz z murów miejskich, na które można się wspiąć bez opłaty od strony Bramy Południowej. Chiwę otaczają oryginalne stare mury, w które wbudowane zostały makiety grobów – w celu odstraszenia wrogich miastu Turkmenów. Grobowce miały powstrzymać ich atak na Chiwę ze względu na konieczność uszanowania miejsc świętych. Warto powałęsać się po uroczych zakątkach tego miasta, sfotografować się w futrzanej czapie lub z dyżurnym wielbłądem, skosztować płowu i obserwować lokalne zbiorowe śluby. W ciągu kilku godzin bez reszty zanurzamy się w melancholijny świat orientalnych baśni – każdy najdrobniejszy szczegół miasta: wrota, klamki, kolumny, okna, zdobienia, charakterystyczne mury – odrealniają doznania i sprawiają, że można się poczuć jak na planie filmu Cecila B. de Mille’a. Chiwa przywodzi na myśl, jak mógł wyglądać Bagdad u szczytu swej świetności w X wieku, a zarazem sprawia trochę sztuczne wrażenie, jak monstrualna scenografia do kiczowatego filmu. Do tego efektu niewątpliwie przyczynia się również fakt, że przyjechaliśmy tu całkowicie poza sezonem – dzięki czemu udało nam się uniknąć tłumów turystów.

Hodża idzie w gości. Jednocześnie żuje gumę i prowadzi rozmowę. Kiedy poproszono go do stołu, Hodża wyjął gumę z ust i przylepił ją do nosa. Gospodarz domu pyta:

– Hodżo, dlaczego tak zrobiłeś?

– Biedak swą własność musi mieć przed oczami! – odrzekł Hodża.

Do Buchary udajemy się autobusem klasy lux – oznacza to, że nie zepsuje się po drodze, ale w trakcie jazdy pasażerowie, dla których zabrakło foteli, upychani są w korytarzu na zydelkach. Jak zwykle, gościnni Uzbecy przez całą drogę zabawiają nas rozmową i wzbogacają przy tym naszą wiedzę historyczną o swoim kraju. W Bucharze zatrzymujemy się w przemiłym hotelu „Nazira i Azizbek”, w którego pokoju na ścianie wiszą nie tylko tradycyjne uzbeckie kilimy, ale i pełne stroje narodowe, w których urządzamy sobie sesję fotograficzną. Sercem miasta jest plac Liabi Hauz, na którym w lecie gromadzą się starzy Uzbecy, by popijając herbatkę grać w szachy. W jego centrum znajduje się wielki zbiornik wodny otoczony karawaną metalowych wielbłądów oraz pomnik jadącego na osiołku Hodży Nasreddina – średniowiecznego mędrca, patrona duchowego naszej wyprawy. Buchara nie jest taką kopalnią zabytków jak Samarkanda i Chiwa, ale również ma swój klimat – warto zobaczyć kryte bazary w rejonie Taki Sarrafon, medresę Mir – I – Arab, meczet Kalon i sąsiadujący z nim minaret o tej samej nazwie, słynący w przeszłości z tego, że emir Buchary rozprawiał się ze swoimi wrogami, zrzucając ich ze szczytu w worku z oszalałymi ze strachu kotami. Niestety, podczas naszego pobytu był on w remoncie, ale skorzystaliśmy z zaproszenia dyrektorki znajdującej się naprzeciwko biblioteki dziecięcej i wspięliśmy się na jej dach. Widok na zgromadzone w centrum miasta zabytki okazał się całkiem atrakcyjny. Sporym rozczarowaniem była natomiast wizyta w twierdzy – z zewnątrz wygląda ona o wiele lepiej. Najciekawszym obiektem okazała się ukryta w zaułkach miasta miniaturowa XIX-wieczna medresa Czar Minar – małe urocze szaleństwo architektoniczne (jego nazwa oznacza 4 minarety). Abstrakcyjny żart budowniczego polega na rozmnożeniu minaretów – maleńki budyneczek wygląda, jakby na jego dachu stały cztery wystraszone pierwszaki w niebieskich berecikach. Gwoździem programu zwiedzania Buchary okazuje się jednak wizyta w miejskim hamamie. „Hamam Kunjak” to mieszcząca się na starówce zabytkowa łaźnia odwiedzana wyłącznie przez tubylców, którzy traktują ją nie tylko jako miejsce odnowy biologicznej, ale również jako punkt spotkań towarzyskich, centrum porad psychologicznych, ogólnożyciowych, lekarskich oraz kosmetycznych. Wszystko odbywa się tam dokładnie tak samo jak setki lat temu. Łaźnia mieści się w zabytkowym średniowiecznym budynku, i jako że jest to łaźnia parowa, ogromne kamienne pomieszczenia z wysokimi, kopułowatymi sklepieniami stale zalewane są wodą. W przejściach między pomieszczeniami znajdują się kamienne płyty, po których chodzi się, gdy podłoga jest zbyt gorąca. Pierwszym etapem jest szatnia, w której można się napić herbatki i rozebrać (ręcznik i mydło do wypożyczenia na miejscu). Łaźnia pełna jest nagich kobiet o Rubensowskich kształtach, które wzajemnie polewają się wodą, smarują i konwersują. Podczas wszystkich zabiegów można sobie pożartować po rosyjsku z tubylcami, atmosfera jest bardzo miła i przyjazna – wszyscy chcą, by mówić im po imieniu, widok ogólny zaś przypomina zbiorowe pozowanie do obrazu „Uzbecka Wenus w kąpieli” – tutaj nikt się nie przejmuje wałkami tłuszczu ani cellulitisem. Pierwszym zabiegiem jest sauna – 15 minut wygrzewania się na kamiennej ławeczce we wnętrzu ściany. Ponieważ powiedziano mi przy wejściu, że dalej zajmie się mną kąpielowa, poszłam jej poszukać, co okazało się zadaniem trudnym, bo wszystkie baby dookoła były identycznie gołe. Gdy ją znalazłam, powiedziała mi, że rzeczywiście „trudno ją poznać po d…”.  Wielka Łaziebna okazała się być uosobieniem macierzyństwa, wyglądała jak Wenus z Willendorfu i pomnik Matki Uzbeczki w jednym. Po etapie „sauna” następuje etap „piling”. Na specjalnym kamiennym stole Matka Uzbeczka rozpłaszcza klienta i mocno szoruje go szorstką szmatą (tą samą dla wszystkich). Po spłukaniu się wodą otrzymuję maseczkę z jogurtu z oślego mleka – rewelacyjną – i zostaję odesłana do szatni, gdzie wszystkie Rubensy wskakują w swoje kolorowe chałaty. Suszę się, piję herbatkę, konwersuję, po czym następuje etap trzeci – „masaż”. Otrzymuję służbowe prześcieradło, masaż odbywa się w ogólnej sali, słyszę więc, jak masażystka konwersuje z innymi po uzbecku. Ogarnia mnie miłe ciepełko i poczucie absurdu, bo nie rozumiem nic z tego, co do mnie dociera, więc zamykam oczy i odlatuję. Powracam, gdy masażystka dokonuje „final touch”, czochrając mi na zakończenie włosy na jeżyka. Ponownie herbatka, konwersacja, i błogo lekki powrót do hotelu. Absolutny relaks. Następnie dwa obiady: pierwszy normalny, drugi wmuszony przez grzeczność – siedzący obok nas Uzbecy prześcigali się w gościnności i wtłaczali w nas kolejne dania i toasty. Przy pierwszej okazji ewakuujemy się do hotelu z uczuciem dużego przeciążenia.

Skradziono Hodży osła. Przychodzą sąsiedzi, aby mu współczuć. Każdy z nich wyraża swoje uwagi.

– Kochany! Dlaczego nie zamknąłeś drzwi do stajni? –  mówi jeden.

– Gdybyś zrobił wyższe ogrodzenie, to by się złodziej nie przedostał! – mówi drugi.

– Wielkiego osła wyprowadził ci złodziej, a ty spałeś! – mówi trzeci.

Hodża cierpliwie wysłuchuje tych słusznych uwag i w końcu mówi:

– Ale osądźcie sprawiedliwie! Cała wina jest moja? Czy w tym wszystkim nie ma winy przebiegłego złodzieja?

Ostatnim etapem naszej podróży po Uzbekistanie będzie wycieczka do miasta, w którym urodził się Timur – Szachrisabz. Po drodze mamy wypadek samochodowy – na drodze panuje całkowita wolnoamerykanka, a kierowca naszej marszrutki walczył akurat o tytuł „króla szos” i jeździł „na zderzenie” z każdym nadjeżdżającym z przeciwka pojazdem. W końcu udało mu się trafić w inną marszrutkę. Kraksa kończy się bez strat w ludziach.

Rodzinne miasto Timura otaczają malowniczo ośnieżone góry, będące pięknym tłem dla pamiątki po świetności jego imperium – Ak Saraj, czyli Białego Pałacu. W czasach swojego rozkwitu niewątpliwie był on jedną z najświetniejszych budowli Azji Środkowej – dziś pozostało z niego niewiele: resztki bramy z tarasami widokowymi. Resztki te jednak dają pojęcie o wspaniałości Ak Saraj za czasów Timura. Przed pałacem znajduje się imponujący pomnik władcy, który wraz z bramą pałacową stanowi ulubione tło dla zdjęć nowożeńców. Jednak muzeum poświęcone największemu bohaterowi narodowemu Uzbekistanu jest bardzo marne, zwiedzamy jeszcze mauzoleum przy meczecie piątkowym i wracamy do Taszkientu.

Zbliża się pora podsumowań – przez tydzień znajdowaliśmy się na peryferiach pędzącego dziko naprzód „cywilizowanego” świata. Tutaj wszystko jest stare, niemodne, zużyte, nieekologiczne, ale przetrwały więzi społeczne, zainteresowanie drugim człowiekiem i zwykła życzliwość. Mieliśmy możliwość kontemplowania świata, jakiego już nie ma – współistniejącego ze współczesnymi postkomunistycznymi realiami świata baśniowych miast z „Szeherezady”, świata niegdysiejszych twarzy starych aksaków – przeoranych zmarszczkami, o głębokim przenikliwym spojrzeniu jak z portretów Rembrandta. Świata wciąż jeszcze nieuporządkowanego, nieokreślonego i nieprzewidywalnego.

Hodża wsadził swojego syna na osła, a sam idąc obok, wyruszył w podróż do sąsiedniej wsi. Napotkał wędrowca, który zdziwiony mówi:

– Na Allacha! Czy widział ktoś, aby stary człowiek szedł pieszo, a młody jechał na ośle!

Zawstydzony Hodża sam usiadł na ośle, a synowi kazał iść obok. Drugi napotkany wędrowiec zdziwiony tym widokiem mówi:

– O Miłościwy! Nigdy nie widziałem, aby takie małe dziecko szło pieszo, a zdrowy, silny mężczyzna jechał na ośle!

I tym razem Hodża przyjął uwagę napotkanego wędrowca i wyruszył dalej w drogę, sadzając syna obok siebie. Po pewnym czasie napotkał trzeciego wędrowca, który gdy ich ujrzał, zawołał:

– O Wszechmocny! Biedne zwierzę musi dźwigać taki wielki ciężar!

Rozzłoszczony Hodża tym razem puścił osła przed sobą, a sam z synem podążał dalej pieszo. Napotkał czwartego wędrowca, który oburzony tym, co zobaczył, zawołał:

– O Wszechwiedzący! Nigdy nie widziałem, aby głupie zwierzę szło sobie wolno, a jego właściciel męczył siebie i dziecko, idąc pieszo.

Na to Hodża mówi do syna:

– Synu! Od każdego słyszysz coś innego. Nie zadowolisz nikogo. Najlepiej używajmy własnego rozumu.

Informacje praktyczne

Wizy: Do uzyskania wizy konieczne jest zaproszenie wystawione przez firmę turystyczną. Ja skorzystałam z usług biura z Kazachstanu – Stantours. Kontakt: www.stantours.com. Na stronie ambasady www.uzbekistan.pl znajduje się formularz wizowy, który należy wypełnić w 2 egzemplarzach i dołączyć 3 zdjęcia. Cena wizy zależy od długości pobytu – cennik znajduje się na stronie ambasady. Oczekiwanie na rozmowę z konsulem trwa ok. 2 tygodnie. Ambasada znajduje się w Warszawie przy ul. Kraski 21, jest czynna w poniedziałki, środy i piątki od g. 10 do 12. Warto wybrać się tam z dużym wyprzedzeniem czasowym – trudno ją znaleźć i nawet mieszkańcy okolicznych osiedli nie mają pojęcia, gdzie jest. Trzeba dojechać metrem na Ursynów, ominąć zamknięte osiedla i podejść do szeregu nowych domków przy głównej ulicy, przed budynkiem znajduje się maszt z flagą. Rozmowa z konsulem jest dość absurdalna – należy włożyć głowę w okienko i odpowiedzieć na pytania, na które odpowiedziało się wcześniej, w trakcie wypełniania wniosku. Warto też korzystać z rosyjskiej wersji strony ambasady, ponieważ polska wersja zawiera błędy – łącznie z nieprawidłowym numerem telefonu. Następnie należy wpłacić pieniądze za wizę w oddziale ING Banku Śląskiego przy ul. Puławskiej 152. Uwaga! Konsul nie ma wyczucia odległości – nie należy mu wierzyć, kiedy mówi, że to blisko, tylko od razu wskoczyć w tramwaj. Na załatwienie wszystkiego jest tylko 2 godz., idąc tam na piechotę można mieć pewność, że zamkną okienko i wizę będzie można odebrać dopiero za następnym podejściem.

Waluta: 1$ = 1250 sumów. Przy wymianie pieniędzy w banku należy mieć ze sobą reklamówkę – ze względu na wysoką inflację i niskie nominały otrzymuje się w okienku wielkie „cegły” banknotów.

Noclegi: Taszkient – przydworcowa „komnata otdycha” 7000s./os.; Samarkanda – „Bahodir B&B” 22500s./2 os.; Chiwa „Asia Khiva Hotel” 62500s./2 os.; Buchara – „Nodirbek” 18500s./2 os. (ładnie, ale nie grzeją), „Nazira & Azizbek” 31000s./2 os. (ładnie i grzeją). W cenę noclegu zawsze wliczone jest śniadanie.

Wstępy: Samarkanda: Bibi Chanym 3000s./os, Registan 5000s./os., zniżka studencka 50 % (należy okazać jakąkolwiek legitymację polską), grób Daniela 2400s., muzeum Uługbeka 2400s., Szach – I – Zinda oraz Guri Amir również po 2400s. Chiwa: bilet jednodniowy na wszystkie muzea kosztuje 10000s. (zniżka studencka 7500s.), można gdzieniegdzie dać babci łapówkę i wejść bez niego, ale do najciekawszych muzeów, np. Toszchowli, nie wpuszczają bez biletu głównego. Wstęp na minarety jest płatny osobno, 500s. każdy. Buchara: twierdza Ark 3600s./os, hamam (kąpiel plus masaż) 12500s./os. Szachrisabz: Ak Saraj 1500s./os., muzeum Timura 1500s., mauzoleum Jami 1500s.

Transport: Taszkient – taksówka z/na lotnisko 3000s./2 os., metro 200s./os., autobus Taszkient – Samarkanda 4000s./os., taksówka w Samarkandzie (z dworca do centrum) 4000s., wynajęcie taxi na cały dzień 13000s./2 os., autobus z Samarkandy do Urgencz 7500s./os., marszrutka plus Nexia (przesiadka po awarii) z Choremu do Urgencz 1500 + 2000s./os, taxi Urgencz – Chiwa 12500s./2 os., marszrutka wewnątrz Urgencz (są tam 2 dworce autobusowe) 200s./os., autobus klasy lux Urgencz – Buchara 10000s./os., taxi z dworca do centrum Buchary 7000s./2 os., marszrutka w Bucharze (nr 68 na dworzec Szark) 200s., minibus Buchara –  Karszi 3500s./os., przesiadka w Karszi do Szachrisabz (marszrutka) 2000s./os, autobus Szachrisabz – Taszkient (lux) 6000s./os.

Wyżywienie: szaszłyk i czaj 1100s., łagman 1350s., 2-daniowy obiad w czajchanie 4000s., płow i czaj 3000s., pierożki i czaj 350s.

Bezpieczeństwo: Uzbekistan jest miejscem bardzo bezpiecznym. Zagrożenie mogą stanowić zdezelowane autobusy w połączeniu z marnymi szosami i kiepskimi kierowcami. W Samarkandzie należy patrzeć pod nogi, a nie na zabytki – chodniki pełne są dziur, łatwo też wpaść do rynsztoka.

Rejestracja: Wszystkie hotele w Uzbekistanie wydają kwity rejestracyjne, które należy zbierać po drodze – wg przewodnika są one sprawdzane przy wylocie. W praktyce nikt ich od nas nie żądał.

W tekście wykorzystałam fragmenty pochodzące z tomu „Nasreddin Hodża. Wybrane anegdoty”, wyd. Dialog, Warszawa 2006.

AK


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u