Uzbekistan 2012

Uzbekistan

Leszek Czmut

Termin wyjazdu 30.04. – 15.05.2012

Trasa: Warszawa-Ryga-Taszkient-Nukus-Moynak-Nukus-Beruni-Bustan-Ayaz Quala-Bustan-Beruni-Urgench-Chiwa-Urgench-Buchara-Samarkanda-Shahrisabz-Samarkanda-Taszkient-Kokand-Taszkient-Chimgan-Taszkient

Transport: samolot-autobus-moskwicz-minibus-marszruta-taxi-trolejbus-pociąg-metro

Waluta: 1$ – 2800-2850 somów (UZS)

Formalności, tj. wiza i zaproszenie z prowizją agencji: 500 zł

Kilka lat temu marząc o wyjeździe do Iranu pomyślałem o szybkim wypadzie do Uzbekistanu. Z tranzytem przez Turkmenistan. Zasadniczo myślałem o dwóch miastach do zwiedzenia: Bucharze i Samarkandzie. Były to jednak tylko bardzo wstępne zamierzenia, bo dość szybko zorientowałem się i uświadomiłem sobie, że Uzbekistan jest zbyt ciekawym krajem, aby potraktować go pobieżnie. Tym samym narodziła się idea oddzielnego wyjazdu do Centralnej Azji. Zorientowani w temacie wiedzą, że Republika Uzbekistanu wymaga od turysty zaproszenia z Uzbekistanu. Z innych uciążliwości należy wymienić konieczność zaświadczenia z miejsca pracy, rozbudowany formularz wizowy i podanie dokładnych dat wjazdu i wyjazdu z Uzbekistanu. Zaproszenie można zorganizować samemu lub skorzystać z agencji pośredniczącej. Wybraliśmy to drugie rozwiązanie i poprzez www.wiza-serwis bardzo szybko nabyliśmy prawo do przekroczenia granicy.

30.04

Tradycyjnie wylot z warszawskiego Okęcia. Do Taszkientu polecieliśmy liniami AirBaltic via Ryga. Dziwne linie. Z jednej strony cena biletu sugeruje normalnego przewoźnika, z drugiej zaś płatne dodatkowo jest wszystko. Począwszy od odprawy za bagaż, a skończywszy na jedzeniu i napojach na pokładzie. W trakcie lotu brak cateringu. Z uwagi na jego długość (4 godziny) warto rozważyć własną aprowizację. Lotnisko w Rydze przypominało mi swoją kameralnością Helsinki. Tyle, że zdecydowanie gorsza jest strefa wolnocłowa. W oczekiwaniu na wylot do Taszkientu, zobaczyliśmy “złote uśmiechy” Uzbeków.

01.05

Po wylądowaniu – jak zwykle – w środku nocy, wyszliśmy na zewnątrz w poszukiwaniu zamówionego transportu na lotnisko krajowe. Zgodnie postanowiliśmy uniknąć długiej jazdy pociągiem (20 godzin !) do Nukus. Jeszcze w Polsce zdecydowaliśmy się zaoszczędzić czas i zamówiliśmy w uzbeckiej agencji bilety na lot wewnętrzny z Taszkientu do Nukus. Kierowca już na nas czekał z zabawną wersją nazwiska. Od razu zauważyłem kolosalnego i ociekającego luksusem Maybacha. A podobno Uzbekistan to kraj na dorobku ?! Jazda na lotnisko krajowe nie trwała nawet 5 min. Czy jest transport za dnia nie wiem, ale na pewno o 3 rano nie ma. Wystawienie biletu oraz podwózka kosztowała nas 10 $ na osobę. Koszt samego biletu do Nukus 75 $. Przed wejściem na teren terminalu pobieżna kontrola, szczegółowa przy drzwiach budynku. Do odlotu zostało nam kilka godzin i zmęczenie już zaczęło dawać sygnały. Starałem się zapomnieć o ryzyku (samolot produkcji radzieckiej An-24) i szybko zasnąłem. Lot do Nukus jest krótki, bowiem trwał ledwie 2 godziny. Oczywiście po wyjściu z budynku otoczyła nas chmara taksiarzy. Prawie byliśmy już zdecydowani zapłacić za kurs na dworzec autobusowy. Jednak Gośka nawiązała kontakt z turystami niemieckimi i tym sposobem załapaliśmy się na taksówkę do ich hotelu. Był on położony blisko bazaru w Nukus, na którym zamierzaliśmy wymienić pieniądze. O legalnej wymianie należy koniecznie zapomnieć. Kurs oficjalny jest na tyle niski, że zupełnie nieopłacalny. Podobnie było w Birmie, choć tam należy bardzo uważnie wybrać miejsce wymiany. Wymiana jest przeżyciem niepowtarzalnym. Z powodu niskich nominałów miejscowych banknotów kilka dużych nominałem “liści sałaty” zamienia się w pękatą reklamówkę somów. Dodatkową trudnością jest przeliczenie tej sterty. Naprawdę po wymianie ma się poczucie bycia milionerem. Choć jest to spora niedogodność przy płaceniu. Z bazaru marszrutką pojechaliśmy na “dworzec autobusowy”, z którego odjeżdżają autobusy do Moynak. Chcieliśmy zobaczyć kutry rybackie osadzone na dnie jednego z największych (kiedyś) jezior świata, przez miejscowych zwanego Morzem Aralskim. Zakładam, że temat katastrofy ekologicznej akwenu i okolic jest znany. Jazda do Moynak przypomniała nam o stanie dróg w Azji. No może nie cały odcinek był mordęgą, ale znaczna jego część. Dziury, wykroty, nierówności towarzyszyły nam przez prawie 3,5 godziny. Widoki monotonne, bez większych emocji. Na odpoczynek bez szans, bo znaczne podskoki na trasie uniemożliwiały stabilną pozycję. Po drodze były przystanki, zatem z głodu nie umrze się. W ofercie słodkie napoje i somsy, czyli większe pierożki z nadzieniem mięsno-kapuścianym. Jeszcze nie skusiliśmy się. Wreszcie dotarliśmy. Moynak od razu sprawia wrażenie miejsca, o którym świat zapomniał. Jest całkowicie odrealnione. A ciężkie chmury na horyzoncie tylko pogłębiły to odczucie. Kierowca zatrzymał pojazd naprzeciwko hotelu, który może być wszystkim, tylko na pewno nie hotelem. Ale był. I to jedynym w Moynak, nie licząc jakiejś prywatnej kwatery (podobno jest takowa!). Oybek Hotel na zewnątrz nie ma nawet małego szyldu. Weszliśmy na teren posesji niepewni czy w ogóle działał. Drzwi były jednak otwarte, toteż weszliśmy. Po szybkim obejrzeniu pokoju – o jego standardzie później – wyszliśmy w poszukiwaniu statków. Jak na złość zaczęło mocno padać i zostaliśmy zmuszeni poszukać schronienia w rozsypanym domostwie. Tak przestaliśmy kilkadziesiąt minut. Dotarliśmy do dawnego brzegu jeziora. W dole znajduje się kilka ustawionych w rzędzie kutrów. Zardzewiałych i pozbawionych życia. Jak niemi świadkowie dawnych\, choć niekoniecznie dobrych, czasów. Po horyzont rozciąga się monotonny obraz wyschniętego dna porośniętego burzanami. Trudno uwierzyć, a właściwie jest to niewyobrażalne, że kilkadziesiąt lat temu było tu zarybione jezioro. Wydaje się to wprost niemożliwe. Nic nie zostało, co mogłoby być tego dowodem. Oprócz statków, bo komu chciałoby się przyciągnąć tutaj tyle żelastwa?! Tym samym jest to dowód niezbity. Wróciliśmy do hotelu. Ze spaceru po mieście nici, bo solidnie rozpadało się, a na dodatek padła elektryczność. Zostaliśmy w pokoju i zmęczeni zasnęliśmy. Obudziliśmy się i zeszliśmy na dół do recepcji, przypomnieć o sobie i zamówionej kolacji. Przysmażone ziemniaki i minimalna ilością mięsa. Jednak w tych warunkach była dla nas prawdziwą ucztą. Choć spożytą jedynie przy nikłym świetle latarki. Po posiłku, przechodząc przez recepcję natknęliśmy się na innych gości hotelowych jedzących własną kolację, solidnie zakrapianą. Gdy dowiedzieli się, że jesteśmy z Polski zaprosili nas do stołu. Nie uniknęliśmy poczęstunku. Wódka jak wódka, pyszna zaś była zakąska przygotowana ze złowionych ryb i warzyw. Uzbecy okazali się przesympatycznymi i bardzo kontaktowymi ludźmi. Przyjechali do Moynak z pobliskiego Kundradu specjalnie na połów ryb. Oczywiście podzielili się tymi rybami nie tylko z nami, ale też z trójką motocyklistów z Ukrainy. Nie obyło się bez skosztowania tych ryb usmażonych w czymś podobnym do woka metalowym naczyniu. Bardzo smaczne. Siedząc, rozmawiając, jedząc i pijąc spędziliśmy z nimi ponad 2 godziny, aż poczuliśmy solidne zmęczenie. Należał nam się odpoczynek.

Wydatki:

170 $ – 2 bilety samolotowe z Taszkientu do Nukus, transport taxi i opłata za wystawienie biletów

2500 UZS – 2 chlebki na bazarze

13.000 UZS – 2 bilety autobusowe z Nukus do Moynak

200 UZS – toaleta

1000 UZS – marszrutka z bazaru na punkt przesiadkowy w Nukus

02.05

Wstaliśmy wcześnie rano – ok. 6.30 – i jeszcze raz poszliśmy zobaczyć statki. Słońce i niebo bez chmur, choć było naprawdę zimno. Jak się okazało nasi znajomi z hotelu też byli rannymi ptaszkami i również postanowili wybrać się nad “jezioro”. Mieli mocne głowy, bo za kołnierz wczoraj nie wylewali wódki. W świetle rannego słońca rozległe przestrzenie, będące kiedyś jeziorem, robią mocne wrażenie. Choć jest to rezultat bezmyślnej polityki ZSRR, to jednak w pewnym sensie widok jest fascynujący. Daje solidne pole do pracy wyobraźni. W ramach spaceru dotarliśmy do pobliskiej, nieczynnej już oczywiście fabryki konserw. Opustoszała i trochę przygnębiająca. Na dłuższe zwiedzanie nie mieliśmy czasu, bo zaplanowaliśmy wczesny wyjazd. Miałem wspomnieć o hotelu. Był to chyba jeden z najskromniejszych w jakich kiedykolwiek przyszło nam nocować. Wyposażenie obejmowało stolik i 2 krzesła. O łazience wewnątrz można zapomnieć, te były dostępne z korytarza. Jak w internatach i akademikach. Pokój, w którym spaliśmy miał jednak balkon. Hotel sprawia wrażenia jakby znajdował się w agonii. Takie sytuacje jak wczorajsza skutecznie przedłużają jego żywot. Jednak będziemy wspominać go ciepło. Z powodu takich niezwykłych spotkań z ludźmi, przypadkowo spotkanymi, o których jednak będzie się bardzo długo pamiętać. Na “dworzec autobusowy” dojechaliśmy starym, rozklekotanym moskwiczem. Spełnia w mieście rolę transportu publicznego. Miasto jest bardzo rozciągnięte i samochód jest świetnym rozwiązaniem. Zastanawialiśmy się jak mieszkańcom Moynak żyje się w okresie od późnej jesieni do wczesnej wiosny. Chyba jest skrajnie depresyjne. Wróciliśmy do Nukus tak jak wczoraj. Niewygodnie. Po przyjeździe do Nukus dotarliśmy marszrutką na drugi koniec miasta, tym razem prawdziwy dworzec autobusowy. Potraktowaliśmy Nukus wyłącznie jako miejsce przesiadek, może jest w nim coś interesującego, ale nie możemy się wypowiedzieć z braku choćby minimalnej wiedzy. Tam oczywiście już czekali taksiarze, których zignorowaliśmy. Choć czas naglił, bo chcieliśmy dotrzeć wczesnym popołudnie do Ayaz-Qala. To jeden z ocalałych starych fortów na pustyni. Transport może być łatwy i drogi (taxi) albo skomplikowany i tani (różne pojazdy). Do Beruni pojechaliśmy minibusem. Jakiś czas minął zanim zebrali się chętni. Wykorzystaliśmy go na posiłek. Pierwszy raz zjedliśmy narodową potrawę Uzbekistanu, którą jest plov. Niezłe piwo. Jazda do Beruni była monotonna, szybko przesiedliśmy się do kolejnego minibusa jadącego do Bustan. W Bustan musieliśmy ponegocjować z taksiarzami. Innej możliwości nie ma, co kierowcy skrzętnie wykorzystują. Cel osiągnęliśmy. W Ayaz-Qala nocować można tylko w jurtach, co było dla nas największą pokusą. Dookoła pustka cywilizacyjna. Bez wątpliwości jest to miejsce turystyczne, choć jednak sporo na uboczu od głównych szlaków. Sam fort jest ciekawie położony na wzgórzu, z którego rozciąga się atrakcyjna panorama okolicy. W szczególności w słoneczne popołudnie, co stało się naszym udziałem. Jurta może pomieścić wygodnie nawet 5 osób, a wtedy cena od głowy jest niższa. Kolacja była naprawdę bardzo obfita, ośmielę się ją nazwać wyszukaną. Ilość i smak dań kapitalny. Do picia woda, zielona herbata i oczywiście wódka. Znakomita zupa, smaczne sałatki i bardzo sycący plov, to dania, które zapamiętaliśmy. Można było pogryźć orzeszki arachidowe w sezamie i ciasteczka. Poczuliśmy się wyjątkowo najedzeni, w kontraście do wczorajszej kolacji. Wieczorem wiatr hulał i wył solidnie.

Wydatki:

30.000 UZS – “dwójka” w Oybek Hotel w Moynak

1000 UZS – kurs moskwiczem w Moynak

13.000 – 2 bilety autobusowe do Nukus

1000 UZS – marszrutka w Nukus na bazar (2 os.)

1200 UZS – marszrutka w Nukus na dworzec autobusowy (2 os.)

8000 UZS – 2 porcje plov

3000 UZS – 2 kawy

3000 UZS – piwo (0,5 l)

12.000 UZS – minibus do Beruni (2 os.)

3000 UZS – minibus do Butan (2 os.)

15.000 UZS – taxi do Ayaz-Qala

03.05

Znowu ranna pobudka. Przed śniadaniem wybraliśmy się na spacer z zamiarem dotarcia do pobliskiego jeziora. Wydawało się być położone niedaleko, ale po godzinie zrezygnowaliśmy. Mieliśmy wrażenie, że nawet nie przeszliśmy połowy dzielącego nas dystansu. A byliśmy umówieni z taksówkarzem na powrót do Bustan. Śniadanie to znowu kulinarna rozkosz. I smaczne, i obfite – miejscowe pieczywo, miód, dżem morelowy, frytki z jajkiem sadzonym (!!), herbata, Nescafe 3 w 1, słodkie bułeczki. Jak na pustynię i jurtę, to luksus. W Bustan wsiedliśmy do minibusa i szybko dojechaliśmy do Beruni, skąd autobusem (państwowym) dotarliśmy do Urgench. Tutaj złapaliśmy chyba najciekawszy środek transportu – trolejbus. Fakt, że wlókł się niemiłosiernie, ale mieliśmy czas i ochotę. Poza tym uniknęliśmy słońca. Przystanek trolejbusowy w Chiwie znajduje się przy murach Starego Miasta. Stąd jest w miarę blisko do hoteli i zabytków. Po szybkim przeglądzie hoteli przy Zachodniej Bramie zdecydowaliśmy się na Isakjon & Umidabonu Hotel. Zdecydowanie warto. Stare Miasto pod bokiem, a jednocześnie cicho, bez zgiełku turystycznego. Wyjątkowo zdecydowaliśmy się na odnalezienie knajpy z rekomendacją Lonely Planet. Dulnara Cafe położona jest poza Starym Miastem. Z niego trzeba wyjść Wschodnią Bramą i przejść jeszcze kilkaset metrów. Szyld można przegapić, należy szukać go po lewej stronie. Jedzenie bardzo smaczne i niedrogie, ale niestety obsługa zawiodła nas. Sugeruję uważne czytanie rachunku. Pod względem organoleptycznym na pewno warto. Z energią wróciliśmy na teren Starego Miasta. Schodami wspięliśmy się na punkt widokowy, z którego starówkę widać jak na dłoni. Muszę przyznać, że w łagodnych promieniach zachodzącego słońca widok był przedni. Wieczorem znaleźliśmy restaurację z fajką wodną, która w Uzbekistanie nosi nazwę czilim. Wybraliśmy nieznany nam smak – owoców granatu. I to był strzał idealny. Dla chętnych opis jak dotrzeć. Restauracja jest poza starówką, tuż za murami, obok przystanku taxi i marszrutek. Mieści się praktycznie w parku i warto ją odnaleźć.

Wydatki:

50 $ – nocleg w jurcie wraz z kolacją i śniadaniem

15.000 UZS – taxi do Bustan

2000 UZS – kurs minibusem do Beruni

3000 UZS – 2 bilety autobusowe do Urgench

1200 UZS – 2 bilety trolejbusowe do Chiwy

13.000 UZS – fajka wodna

3000 UZS – 2 kawy

6000 UZS – 2 bilety na wieżę widokową

04.05

To się nazywa urlop. Wczesne wstawanie w godzinach, w których zazwyczaj śpię. O tej porze dnie na Starym Miście spotyka się właściwie tylko turystów z aparatami. Wszyscy liczą na poranne światło słońca, które czyni zdjęcia ładniejszymi. W hotelu śniadania serwują dość skromne. Po wykupieniu biletu combo (czyli pakietu zwiedzanych obiektów) rozpoczęliśmy dokładne zwiedzanie Starego Miasta. Od zawiłości skomplikowanych wzorów można doznać oczopląsu. W krajobrazie tej części miasta dominują pięknie odnowione medresy. Niektóre muzea też są ciekawe, np. natury, w którym znajduje się chyba najbardziej makabryczny przedmiot jakim jest wielki słój wypełniony płodem dziecka. Naszym zdaniem najpiękniejszym obiektem jest Mahmud Pavlon Palace, oszałamiająco zdobiony w stylu perskim – wstęp dodatkowo płatny. Nazwany na cześć legendarnego i niezwyciężonego zapaśnika, który został ich patronem. W pałacu znajduje się jego grób oraz szczątki ostatniego chana. Niewątpliwie wart uwagi jest Tosh-Hovli Palace, który charakteryzuje się pięknymi sufitami. Oprócz nich sugerujemy wizytę w Islam-Hoja Medressa, Juma Mosque z imponującymi drewnianymi kolumnami oraz Kuhna Ark. Generalnie choć starówka jest stosunkowo niewielka, to jednak uważne jej zobaczenie zabierze cały dzień. Można też oczywiście cieszyć się nią dłużej. W środku dnia postanowiliśmy odpocząć w restauracji, przy okazji jedząc obiad. Po południu wróciliśmy na szlak zabytków, a wieczorem wróciliśmy na czilim i piwo do knajpy.

Wydatki:

36.000 UZS – 2 bilety combo

8000 UZS – 2 bilety do Mahmud Pavlon Palace

400 UZS – 2 napoje z dużej beki z napisem Mors

1400 UZS – duża woda

2400 UZS – 4 somsy

50 $ – 2 noclegi w Islam-Hoja Hotel

05.05

Ponownie wstaliśmy wcześnie z powodu wyjazdu do Buchary. Pogoda zapowiadała się nie najlepsza, tj. niebo było zachmurzone. Nie zdążyliśmy dojść do postoju, gdy podjechała do nas taksówka. Cena przyzwoita, a kierowca szukał ludzi do zapełnienia auta. Kierunek Urgench. Jazda szybka i wygodna. Na dworcu autobusowym okazało się, że mieliśmy dużo czasu do odjazdu. Wcześniej trochę czytałem o stanie drogi do Buachry, ale i tak zostałem zaskoczony fatalnym jej stanem. Dziury, wykroty i wertepy. Męka trwała kilka godzin. Za to pasażerowi siedzący obok sympatyczni i gościnni. Częstowali nas nie tylko jedzeniem, ale i wódką. Przed południem! Pomimo dużej sympatii dla gospodarzy odmówiłem. Za nieokreślony czas komfort jazdy polepszy się, bo budowa nowej drogi postępuje. Można jednak tylko zgadywać, kiedy to nastąpi. Sama jazda przez pustynię nie dostarcza ciekawych widoków. Z wyjątkiem przejazdu przez most nad dużą rzeką Syr-Darią. Planowany przyjazd opóźnił się znacznie i w Bucharze, a właściwie na jej rogatkach byliśmy przed 19. Jechaliśmy zatem prawie 10 godzin. Wysiedliśmy przy sporym bazarze. Obstąpili nas oczywiście taksiarze. Przeszliśmy kilkaset metrów i trafiliśmy na przystanek marszrutek, z którego odjechaliśmy do Ark (twierdzy). Stamtąd poznana na przystanku miła Uzbeczka poprowadziła nas do hostelu, w którym zamierzaliśmy zatrzymać się. Niestety nie było w nim miejsc. Ale zarządzająca (?!) postanowiła nam pomóc i przeszliśmy się z nią do zagłębia hotelików w okolicy placu Lyabi-Hauz. Już po zmroku doszliśmy do New Moon Hotel, w którym zostaliśmy wskutek owocnych negocjacji Gośki. Po odświeżeniu wyszliśmy na rekonesansowy wieczorny spacer. Późną kolację zjedliśmy w jadłodajni z domową kuchnią przy placu. Skąd taka pewność? Bo na nasze pytanie co moglibyśmy zjeść zostaliśmy zaprowadzeni do kuchni, w której stały gary z jedzeniem. Było pysznie i niedrogo. Nazwy jadłodajni nie znam, ale znajduje się po lewej stronie placu wzdłuż handlowej alei, naprzeciwko sklepu z wyrobami metalowymi.

Wydatki:

3000 UZS – kurs taxi do Urgench

40.000 UZS – 2 bilety autobusowe do Buchary

6000 UZS – 4 duże somsy w drodze

1000 UZS – marszruta pod Ark

24.000 UZS – obiad w jadłodajni, wraz z 2 piwami

1000 UZS – 2 małe butelki coca-coli w sklepie

1000 UZS – duża woda

06.05

Męcząca jazda autobusem usprawiedliwiła naszą późniejszą pobudkę. Gdy zeszliśmy na hotelowe patio, to okazało się, że śniadanie jest w formie bufetu szwedzkiego. Zestaw bardzo porządny: dżem z moreli, jajka na twardo, ser biały i żółty, wędlina, pomidory i ogórki, słodkie bułeczki i naleśniki. Do picia: herbata, kawa i napój pomarańczowy. Przy placu Lyabi-Hauz znajduje się imponująca medresa Nadir Divanbegi z motywami ptaków, co jest praktycznie niespotykane w świecie muzułmańskim. Warto również obejrzeć medresę Kukeldash. Z uwagi na naprawdę silne światło słoneczne darowaliśmy sobie fotografowanie i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Więzienie Zion tylko z zewnątrz wygląda ciekawie. Po wspięciu się schodami zrezygnowaliśmy z wejścia, bo obejrzeć można 4 małe cele z postaciami imitującymi więźniów. Można sobie darować. Twierdza (Ark) nieczynna z powodu remontu, ale w Azji Centralnej wiele zakazów można obejść z pomocą pieniędzy. Pilnujący wejścia żołnierz sam zaoferował wejście na jej teren, ale wieczorem. Za naprawdę niewygórowaną kwotę. Niedaleko parku znajdują się dwie piękne medresy. Niestety jedna z nich Modari Khan była zamknięta, w drugiej zaś – Abdulla Khna jedynie fasada była interesująca. Zaskakującym był fakt, że na jej dziedzińcu stał stolik, przy którym siedzieli miejscowi zabawiając się grą w karty. Na wieżę ciśnień przy meczecie Bolo-Hauz również nie można wejść. Sam meczet dał nam tak miłe wytchnienie w tych coraz cieplejszych dniach. Niedaleko twierdzy rozpościera się strefa handlu złotem i biżuterią. Raj dla kobiet kochających błyskotki. Wstąpiliśmy też do szykownego sklepu z dywanami i kilimami. Obsługująca dziewczyna zaimponowała mi znajomością kilku języków obcych. Dywany jak zwykle przepiękne, szczególnie te jedwabne. Kryty bazar to przede wszystkim miejsce zakupów pamiątek przez turystów, ale i tam można znaleźć ciekawe przedmioty. W pamięci utkwił mi przede wszystkim piękny kilim, ale o zaporowej cenie wyjściowej 1000 $. Trochę żałuję, że nie podjąłem rozmów. W porze obiadowej weszliśmy do jadłodajni przy placu. Tak jak wczoraj, tak i dzisiaj jedzenie było bardzo smaczne. Wzięliśmy barszcz, sałatkę pomidorowo-ogórkową i 2 butelki chłodnego Green Beer. Rozkosz. Na wieczór złożyliśmy zamówienie na plov, który podawany jest w porze obiadu. Wróciliśmy na trasę zabytków. Niedaleko bazaru, z jednej strony położone są medresa Mir-i-Arab oraz minaret Kalon, z drugiej medresy Ulugbeka i Abdul Aziz. Front tej drugiej jest bajecznie kolorowy, zaś wewnątrz na dziedzińcu rosły już owocujące morwy. Słodycz dojrzałych owoców wprost oszałamiała. O dziwo na bazarach nie widzieliśmy tych owoców na sprzedaż. Bez najmniejszych wątpliwości śmiem twierdzić, że najpiękniejsze medresy świata znajdują się w Uzbekistanie. Zjedzony na kolacją plov był znakomity, choć mięsa w nim zbyt wiele nie było. Smaczna potrawa, choć tłusta. Wieczorem oddaliśmy się przyjemności palenia fajki wodnej o smaku granata. W życiu lepszej nie paliliśmy, niezwykle lekka i obficie produkująca wonny dym. Znajduje się na tyłach placu, po drodze na bazar i mieści się w byłym chyba sklepie z dywanami. Nad wejściem wisi szyld z nazwą Asia – Pearl of Middle East. Wracając do hotelu przy zbiorniku wodnym dancing trwał w najlepsze. Cóż to za zadziwiające miejsce w świecie islamu: głośna muzyka, tańce i swobodne ubrania, a obok na stołach stoją butelki z alkoholem. Jakiż kontrast z nieodległym przecież Iranem! Zupełnie inny świat.

Wydatki:

1000 UZS – duża woda

25.000 UZS – obiad (2 barszcze, 2 sałatki i 2 piwa)

4000 UZS – 2 bilety wstępu do Kalon Mosque

1500 UZS – chleb na bazarze

28.000 UZS – 2 porcja plota, 2 bachlawy, 2 piwa i dzbanek herbaty

15.000 UZS – czilim (granat)

07.05

Wczesne pobudki weszły nam w krew. Tym razem powitaliśmy dzień o 5.55. Pogoda i światło do zdjęć optymalne. Taki ranny spacer jest jednak bezcenny. Zazwyczaj na ulicach jest wtedy cicho, ruchu prawie nie ma. Wówczas miasto odbiera się zupełnie odmiennie niż w środku dnia. Wędrując dotarliśmy na bazar, aż do zachowanych “starych murów” miasta. Specjalnie dla nich nie warto iść aż tak daleko od centrum. Po śniadaniu zmieniliśmy hotel, ale właściwie tylko przez ścianę. Standard i catering gorszy, za to podejście do klienta i atmosfera nieporównywalnie lepsza. Cena też niższa, 20 $ za dwójkę. Jeszcze przed południem wybraliśmy się do agencji sprzedającej bilety kolejowe do Samarkandy. Warto zadbać o to wcześniej. Przy okienku okazało się, że potrzebne są paszporty. Te zostawiliśmy w hotelu. Zostaliśmy jedynie z kopiami w ręku. Ostatecznie udało się nam nabyć te bilety zapewniając sprzedawczynię, że mamy ważne wizy. Stąd sugestia by nie rozstawać się z paszportem. Nie wiadomo, kiedy się okaże niezbędny. Wczesnym popołudniem zobaczyli my dom lokalnego patrioty i bohatera lat 30-tych. Nazywał się Fayzulla Khojaev. W Bucharze funkcjonowała niegdyś silna diaspora żydowska, ale niewiele z tej aktywności pozostało. Przeszliśmy się na cmentarz żydowski, położony jednak nieco na uboczu. W drodze powrotnej wdaliśmy się, tj. Gośka, w pogawędkę z uzbeckim Żydem. Mieliśmy sporo wolnego czasu, to skręciliśmy w bok. Do galerii fotografii. Okazało się, że fotograf znał paru polskich aktorów. Na zdjęciach widzieliśmy m.in.. Leona Niemczyka. Wspomniał nam, że wykreowany w “Faraonie” Kawalerowicza Egipt, to pustynie Uzbekistanu. Obecnie stara się o finansowanie projektu o polskich dzieciach, które trafiły do Buchary podczas II wojny światowej. Bardzo sympatyczna postać. Zostały nam dwa wyjazdy poza miasto, niestety w różnych kierunkach. Najpierw zdecydowaliśmy się na Bakhautdin Naqshband Mauzoleum. Dojazd z centrum miasta marszrutą za minimalne pieniądze. Zaintrygowało nas ono na zdjęciach zamieszczonych w kapitalnym albumie “Skarby Orientu”. Spośród wielu bardzo podobnych do siebie kopuł, ta w mauzoleum wyróżnia się żebrowaniem na jej zewnętrznej stronie. Następnie powrót do Buchary marszrutą o tym samym numerze, ale do Ark (twierdzy). Stąd piechotą do bazaru Karvon i znowu marszrutka do Czor-Bakr. Zdecydowanie warto było. Kompletna pustka i całkowite oderwanie od gwaru miasta. Dojazd szybki i w miarę dość nieuciążliwy, za to powrót rozpatrywałbym w kategoriach tragedii drogowych. Trzeba wyjechać do Azji, żeby nie czepiać się stanu polskich dróg. Tuz przed zachodem słońca udało nam się sfotografować chyba najbardziej charakterystyczny obiekt w Bucharze – Czar Minar. To mała kubaturowo medresa, jednak niezwykle malownicza, z czterema wieżami. Nie są to jednak minarety, jak niektórzy je opisują. Z prostego powodu, minarety są przy meczetach. Po ciepłym dniu spragnieni wstąpiliśmy do miejscowej piwiarni. Zwykłe piwo, które szalenie nam smakowało. Dodam, że dwa kufle wypiłem prawie duszkiem w 5 minut. Bardzo udany dzień zwieńczyła fajka wodna o nieznanym nam dotychczas smaku – owoców kiwi.

Wydatki:

50 $ – 2 noclegi w New Moon Hotel

42.000 UZS – 2 bilety do Samarkandy (2 klasa)

1000 UZS – duża woda

7000 USZ – 2 bilety do Fayzulla Khojaev House

2300 UZS – opłata za robienie zdjęć

1500 UZS – 2 lody na patyku w sklepie

1000 UZS – 2 małe coca-cole w sklepie (½ l)

1600 UZS – kurs do Mauzoleum

8000 UZS – 2 bilety do mauzoleum

2000 UZS – kurs do Ark

2000 UZS – kurs do Czor-Bakr

6000 UZS – 2 bilety do Czor-Bakr

1000 UZS – kurs z Czor-Bakr do Karvon Bazaar

42.000 UZS – obiad w kanjpie przy Bolo-Houz Mosque (8 szaszłyów, talerzyk cebuli, 2 sałatki, okraszka – pomidory i ogórki w jogurcie, 2 fanty ½ l, 2 czajniczki herbaty)

3800 UZS – napój z granatów (1 litr)

50.000 UZS – hammam

28.000 UZS – faja, cola i ciemne duże piwo

08.05

Wyjazd rannym pociągiem oznaczał ponownie wczesną pobudkę. Nawet śniadanie jedliśmy w pośpiechu. Dworzec kolejowy, z którego odjeżdżają pociągi położony jest naprawdę daleko za miastem, ponad 16 km. Dojeżdżają tam autobusy, ale nie chcieliśmy ryzykować spóźnienia. Koszt kursu taksówką obniżył współpasażer z Niemiec, konkretnie z Lipska. Przed wejściem na teren dworca szczegółowa kontrola dokumentów, zaś przy wejściu na perony wnikliwa kontrola bagażu (bramka). Pociąg do Samarkandy – “Sharq” – odjechał punktualnie o 8. Kupiliśmy bilety chyba najtańsze, ale i tak miejsca na nogi było wystarczająco dużo. W czasie podróży steward podał nam znakomitą herbatę z dużą ilością soku cytrynowego, która mile nas orzeźwiła. Podróż minęła szybko i komfortowo. Po blisko 3,5 godzinach dojechaliśmy do miasta Tamerlana. Władcą był potężnym i światłym. Stolicą państwa była Samarkanda. Nieopodal dworca znajduje się przystanek autobusowy, na którym wsiedliśmy do autobusu nr 22. Podwiózł nas za przysłowiowe grosze w okolice Registanu. W jego okolicach zgromadziły się budżetowe hostele. Zaczęliśmy przegląd od Bohodir B&B. Dobrze wybraliśmy, bo już zostaliśmy. Cena bardzo przyzwoita, 9 $ od osoby za nocleg ze śniadaniem. Takie miejsca lubię najbardziej. Bezpretensjonalne i zawsze pełne ciekawych osób. Na ścianie stołówki liczne ślady pobytu różnych nacji, dużo polskich. Wyróżniała się wśród nich wielka polska flaga. Taki sposób manifestowania patriotyzmu jest wzorcowy. Generalnie zauważyliśmy, że Polacy są lubiani w Uzbekistanie. Po usłyszeniu odpowiedzi na pytanie skąd jesteśmy, najczęściej twarze Uzbeków rozjaśniały się w uśmiechu. Najczęściej pytano nas o mistrzostwa Europy w piłce nożnej (z entuzjazmem) oraz niestety o katastrofę smoleńską (ze współczuciem). Dużym udogodnieniem dla turystów w Samarkandzie jest niewielkie oddalenie głównych atrakcji: placu Registanu, Meczetu i mauzoleum Bibi-Chanum, nekropolii Shah-i- Zinda oraz mauzoleum Timurydów (Gur-e-Amir Mauzoleum). Wszędzie można dojść i w ogóle nie zmęczyć się ani odrobinę. W nowoczesnej części miasta na bazarze kupiliśmy truskawki. Bardzo smaczne, choć nie tak obłędnie pachnące jak nasze krajowe. Ale i tak sprawiły nam wiele przyjemności, podobnie jak czereśnie. Czekając na dogodne oświetlenie, zasiedliśmy na bulwarze w pobliżu pomnika Timura. Po obu stronach szerokie jezdnie, bulwar porośnięty wysokimi i wiosennie soczysto zielonymi platanami. Mauzoleum Timurydów imponujące. Na pewno odnowione, ale wzory zdobień wewnątrz oszałamiające kunsztem i bogactwem. Same nagrobki zadziwiająco skromne, co stanowi kontrast dla ówczesnej ich potęgi. Na zewnątrz piękna budowla z urokliwą wzorzystą turkusową kopułą. Nie muszę chyba dodawać, że jest to absolutnie obowiązkowy punkt w Samarkandzie. W hotelu wypaliliśmy faję, ale była kiepska. Słabo się ciągnęła i właściwie męczyliśmy się. Nie zawsze tanio znaczy dobrze. Wieczorem zjedliśmy późną kolację w restauracji na ulicy obok Registanu.

Wydatki:

10.000 UZS – ½ ceny kursu taksówką na dworzec w Bucharze

2000 UZS – 2 szklanki herbaty w pociągu

1000 UZS – 2 bilety komunikacji miejskiej

20.000 UZS – obiad w knajpie przy ulicy Registanskaya (2 łamany i 2 piwa Pulsar – odradzam)

2600 UZS – 2 kawy i mleko w kawiarni

6000 UZS – faja w hostelu

28.000 UZS – kolacja (2 porcja mantów, 2 sałatki warzywne i piwo Boczka 1,25 l)

09.05

Uznaliśmy, że wczesne zdjęcia Registanu mogą być interesujące. Nie trzeba było długo czekać, żeby żołnierz (lub policjant) zaproponował nam nie całkiem legalne wejście na wieżę obok medresy Ulugbeka. Pewną trudność mogą sprawiać wysokie schody, po których trzeba się wspinać oraz ciasnota wewnątrz. Nagrodą za podjęty wysiłek jest ładna panorama Samarkandy. Niezależnie od pory dnia sądzę, że warto skorzystać z propozycji. To relatywnie niewielkie pieniądze. Wróciliśmy do Bohodir B&B na śniadanie. W zestawie można dostać nawet kaszkę mannę lub kaszę gryczaną z usmażonym jajkiem !!! Doskonały dżem i miód, żółty ser i kiełbasa oraz trochę czerstwe pieczywo dopełniają posiłek. Na kilka godzin wystarczy. Hostel znajduje się na terenie Starego Miasta, które zostało skrzętnie ukryte przed oczami turystów. Zapewne to świadoma polityka władz państwowych i miejskich. Szerokie aleje spacerowe, nowe sklepy i dorodne drzewa wyglądają cokolwiek sztucznie. Aleja prowadzi do meczetu Bibi-Chanum. Oczywiście imponuje on swoją wielkością i pięknem architektury. Na dziedzińcu wewnątrz wielka kamienna podstawka, podobno na Koran. Pewnie dla starożytnych Gigantów, bo podstawka jest słusznych rozmiarów. Po przeciwnej stronie alei jest mauzoleum Bibi-Chanum. W porównaniu z meczetem skromne. Za meczetem znajduje się duży bazar, Sjorbrskij. Dobre miejsce na zakup pamiątek i mocnego alkoholu. Wybór wódek wprost zadziwiający. Zjedliśmy tam obiad w czajchanie. Oczywiście bardzo smaczny i aż nieprzyzwoicie tani. Idąc aleja w dół i skręcając w prawo dojdzie się do cmentarza Shah-i-Zinda. Wejście i aleja grobów zdobionych w stylu perskim zachwyci każdego fanatyka islamu. Groby są wiekowe i naprawdę piękne. Sam cmentarz też jest pięknie położony. Nowe groby znajdują się na wzgórzu i jego zboczach, co powoduje że jest on oryginalny w swojej koncepcji. Do obserwatorium Ulugbeka miłośnicy spacerów mogą iść, ale w słońcu nie jest to dobry pomysł. Tym bardziej, że autobus miejski jest szybki a bilet kosztuje drobne. Z instrumentarium obserwatorium pozostało niewiele, właściwie tylko platforma po sekstansie. W tej materii jestem ignorantem. Na pewno warto poświęcić czas na dokładne zwiedzenie muzeum. Na koniec dnia zostawiliśmy to co najlepsze i najpiękniejsze – Registan. Każda z trzech stojących medres jest kunsztownie zdobiona. Oszczędzę sobie opisów z ochami i achami. Choćby tylko dla tego widoku należy przyjechać do Uzbekistanu i Samarkandy. Widok bajeczny, który zostanie nam w pamięci do końca życia. Mam taką nadzieję. Ten cudowny dzień kończymy wieczorem fają w restauracji przy ulicy Registanskaya. Napomknę, że ceny wstępów w Samarkandzie są najwyższe w Uzbekistanie, ale niewątpliwie należy wszystko zobaczyć. Najdroższy jest Registan, bo 13.000 UZS, ale zapłaciłbym i 30.000 UZS.

Wydatki:

10.000 UZS – wejście na wieżę (2 os.)

1000 UZS – przejazd do obserwatorium Ulugbeka

1000 UZS – powrót w okolice bazaru

20.000 UZS – obiad na bazarze (2 szaszłyki, 2 sałatki warzywne, 2 piwa, jogurt)

1200 UZS – fanta i coca-cola w sklepie

20.000 UZS – faja i dzbanek zielonej herbaty

24.000 UZS – kolacja (2 porcje pielmieni, 2 piwa Selbast niebieskie – znakomite)

10.05

W pobliżu Samarkandy znajduje się Shakhrisabz. To nieduże miasto w przeszłości było letnią rezydencją Amira Timura. Droga z Samarkandy jest na tyle uciążliwa, że nie sposób się tam dostać lokalnym transportem publicznym. Do wyboru zostają taksówki. Już wczoraj umówiliśmy się ze znajomym Niemcem, który również trafił do Bohodir, że wspólnie pojedziemy do Shakrisabz. Ciężar negocjacji spadł jednak na nas. Nie obyło się oczywiście bez utarczek i nieporozumień z taksiarzami. Co za marna profesja, jakby genetycznie skażona negatywnymi cechami charakteru. A może dopiero później wykształcają się ? Myślę o niepohamowanej chęci

naciągnięcia turysty. Z założenia nie mam nic przeciwko temu środkowi transportu, czasami jest niezbędny. Niech jednak ceny będą w granicach rozsądku. Ostatecznie jednak z jednej taksy wysiedliśmy, z drugą pojechaliśmy. Coś mi jednak podpowiadało, że u krańca podróży będzie dym. Jazda do celu trwała ok. 1, 5 godziny. Droga, co należy podkreślić, malownicza. Wije się wśród zielonych wzgórz, przybierając kształt serpentyn. Jednak trochę nas podrzucało, bo jakość nawierzchni fatalna. Przy płaceniu, tak jak przewidywałem, taksiarz chciał więcej pieniędzy, bo za 4 osoby. My na to, że cenę ustalaliśmy za samochód. To niewielka różnica, ale chodziło nam o dotrzymywanie ustaleń wcześniej poczynionych. Ostatecznie zostawiłem pieniądze w kwocie uzgodnionej, choć taksiarz oczywiście ciskał się, że za mało. Zatem przestrzegam, że należy wyraźnie powiedzieć, że płaci się za samochód, a nie za 3 miejsca. Bo wtedy kierowca może chcieć dodatkowe pieniądze. To jest zrozumiałe. Główna atrakcja miasta to resztki pałacu Ak-Saray, letniej siedziby Timura. Czas i trzęsienia ziemi zrobiły swoje. Pozostałości głównego wejścia imponują. Wysokie na 38 metrów. Wówczas warto popuścić wodze wyobraźni i spróbować przenieść się do XIV wieku. Podobno można było wcześniej wejść na górę. Teraz było to niemożliwe. Jednak znaleźliśmy sposób na rzut okiem z góry. Wsiedliśmy na diabelskie koło w parku rozrywki nieopodal. Rundka trwała około 5 minut. Z tej perspektywy miasto prezentuje się okazale. Skoro już tu przyjechaliśmy, to oglądaliśmy wszystko jak leci. Trafiliśmy do meczetu Kok-Gumbaz. Chyba nie jest to czynny obiekt sakralny, bo w jego wnętrzu chodziliśmy w butach. Do tego wniosku skłania mnie również okoliczność, że na dziedzińcu są sklepiki z pamiątkami. Na dziedzińcu rosły drzewa morwy z dojrzałymi owocami. Daliśmy się skusić i … zaczęliśmy zjadać owoce prosto ze zwisających gałęzi. Supersmaczne. Chyba tylko polskie truskawki i poziomki są lepsze. Niedaleko meczetu znajduje się Krypta Timura i grób jego ukochanego syna, Jehangira. Pomimo życzenia Tamerlana o pochówku w Shakhrisabz, władca spoczywa w Samarkandzie. Krypta jest więc pusta i stanowi jedynie jakąś atrakcję turystyczną. Na bazarze bez problemów znaleźliśmy “kantor wymiany”. Tym razem była to drogeria. Obiad zjedliśmy w miejscowej czajhanie – znakomity. Z planowanego wyjazdu do Langar zrezygnowaliśmy. Po pierwsze mieliśmy problem z dogadaniem się czy wiedzą o jaką wioskę nam chodzi, a po drugie żądana cena była zdecydowanie zbyt wygórowana. Mieliśmy nosa, bo ledwie skończyliśmy rozmowę z kierowcą rozpętała się prawie tropikalna ulewa. Ulica przy dworcu autobusowym zamieniła się w rwący potok. Zostaliśmy unieruchomieni na prawie 2 godziny. Nie pozostało nam nic innego jak powrót do Samarkandy. Problemem okazało się znalezienie transportu. Musieliśmy pojechać marszrutką do pobliskiego miasteczka Kitow, a dopiero stamtąd złapaliśmy auto do Samarkandy. Wracaliśmy z naszym znajomym Niemcem, który zawieruszył się po przyjeździe do Shakhrisabz w okolicach pomnika Tamerlana. Niezbadane i kręte są ścieżki turystów. Po intensywnych dniach zwiedzania postanowiłem oddać się przyjemnościom i poszedłem do hammanu. Masaż i błoga atmosfera lenistwa w nim panująca znakomicie mnie odświeżyła. Kilka słów o starym mieście. Odseparowane jest od turystycznego otoczenia Registanu i jawi się ono jak ogród ukryty za bramami. Te bramy naprawdę są. W ciągu dnia zamknięte, ale można je oczywiście otworzyć. Sęk w tym, że są wkomponowane w nowe zabudowania, gdzie znajdują się sklepiki. Sądzę, że znakomita większość turystów nie zagląda w ukryte podwórka i ulice. Te otwierają się wieczorem, kiedy mieszkańcy “odzyskują” swoje tereny i stoją przy tych bramach ze znajomymi, paląc papierosy i rozmawiając. Odniosłem wrażenie, że władze wstydzą się starego miasta. Zupełnie nie rozumiem dlaczego, jest przecież autentyczne i naprawdę czyste, jak na warunki Azji.

Wydatki:

24.000 UZS – kurs taxi do Shakhrisabz (2 os.)

4000 UZS – kółko na diabelskim kole (2 os.)

6000 USZ – 2 bilety do meczetu

6000 UZS – 2 bilety do Krypty Timura

15.000 UZS – obiad (2 porcje barszczu z frytkami, 2 sałatki i dzbanek zielonej herbaty)

2000 USZ – kurs marszrutą do Kitow

24.000 UZS – kurs do Samarkandy (2 os.)

2000 UZS – 2 lody w sklepie

25.000 UZS – wizyta w hammanie

2500 UZS – Internet w hostelu

11.05

Wczoraj późnym wieczorem szukaliśmy w sieci jakichś rozsądnym połączeń do Termiz. Pociąg kursował w inny dzień, o autobusach ani słowa. W tej sytuacji postanowiliśmy wcześniej pojechać do Taszkientu. Po śniadaniu szybko spakowaliśmy się i czekaliśmy na poprawę pogody, bo znowu lało. Jak tylko przestało, to poszliśmy na przystanek autobusowy. Jeszcze pożegnalne spojrzenie na bajeczny Registan. Przy kasie okazało się, że mieliśmy trochę szczęścia, bo sprzedaż biletów jest wstrzymana na 30 minut przed odjazdem pociągu. Tym razem mieliśmy wygodniejszą klasę, bo z fotelami lotniczymi. Do Taszkientu znowu wiózł nas pociąg ’Sharq”. Piękna nazwa. Są też inne, równie atrakcyjne: ”Registan” i “Nasaf”. Podróż do stolicy kraju trwała 3 godziny. Jak wydostaliśmy się z dworca, to Gośka wpadła na genialny pomysł sprawdzenia czy pokoje gościnne na dworcu znowu mogą przyjmować cudzoziemców. Mogły! I znowu w ostatniej chwili wzięliśmy dwójkę. Doskonałe warunki, jak w hotelu 3*. Widać było, że pokoje przeszły remont. Wysoki pokój, dobrze wyglądające meble i wykładzina, łazienka odnowiona. Jedyny mały feler to złamana płyta pilśniowa w moim łóżku. Drobiazg bez znaczenia. Gorąco polecam. Nocleg niestety bez śniadania, za to absolutne bezpieczeństwo. Władze traktują dworce jako obiekty strategiczne i pilnie ich strzegą. Zanim podróżny wejdzie na tern dworca najpierw przechodzi przez bramkę okazując bilet. Osoby towarzyszące zostają na zewnątrz poza barierkami. Potem oczywiście prześwietlenie bagażu i dopiero wówczas można wejść na peron. Procedurę taką przeszliśmy w Bucharze, Samarkandzie i Taszkiencie. Lokalizcja noclegu znakomita, bowiem obok dworca znajduje się stacja metra i przystanki marszrutek przydatne w wyjazdach poza miasto. Po krótkim odpoczynku wyszliśmy na miasto. Napotkany waluciarz wskazał nam knajpę nad jakimś ciekiem wodnym, blisko dworca po prawej stronie. Jedzenie i piwo bardzo smaczne. Wzięliśmy plova i łagmany oraz sałatki warzywne, te były zawsze pyszne. Potem dotarł jego kolega i przyniósł nam pomidory i ogórki, a nawet czereśnie. Następnie panowie pokazali nam trochę miasta i wieczorem wylądowaliśmy w knajpie, gdzie wypaliliśmy fajkę wodną. Do “komnaty oddycha” wróciliśmy taksówką za 2 $. Po procedurze sprawdzania znaleźliśmy się w wynajętym pokoju.

Wydatki:

54 $ – 3 noclegi w Bohodir (2 os.)

1000 UZS – 2 bilety autobusowe na dworzec kolejowy

70.000 UZS – 2 bilety na pociąg do Taszkientu

9000 UZS – banany na bazarze obok dworca

1000 UZS – duża woda

1000 UZS – świeży chleb

50.000 UZS – nocleg w “komnacie otdycha”

25.000 UZS – obiad (plov, 2 łagmany, 2 sałatki, 2 piwa Boczka, połówka chleba)

5000 UZS – kurs na dworzec

12.05

Taszkient po atrakcjach Chiwy, Buchary i Samarkandy nie ma zbyt wiele do zaoferowania turyście. Stąd idea wyjazdu do Kokand. To jedno z miast na Jedwabnym Szlaku. Obok dworca znaleźliśmy dość czysto wyglądającą jadłodajnię, w której można było zamówić jajka sadzone, a nawet naleśniki oraz kawę. Dla nas to idealne śniadanie. Posileni przeszliśmy podziemiem do przystanku marszrutki. Zawiozła nas pod bazar Kuyluk. Poza centrum, które jest zupełnie zdumiewające swoją czystością, Taszkient wygląda jak każde inne duże miasto. Do taksówek kursujących do doliny Fergana od końcowej stacji marszrutek trzeba podejść kilkaset metrów. Taksiarze stoją po prawej stronie i próbują złapać klientów. Nie chcieliśmy płacić za 4 osoby, toteż szukaliśmy kierowcy, który już miał 2 pasażerów. Poszukiwania zajęły nam jakieś 4 minuty. Szybko wsiedliśmy i wyruszyliśmy w drogę. Trasa wiedzie przez prawdziwe góry, a zatem widoki są przednie. Ponieważ dolina Fergana nie jest zbyt stabilna politycznie, przed wjazdem do niej przechodzi się kontrolę dokumentów. Nasze paszporty wręczyliśmy kierowcy, który gdzieś je zaniósł. Wrócił szybko i kontynuowaliśmy jazdę. Ta niestety stała się nużąca. Postanowiliśmy nieco ją ożywić i w rytm hałaśliwej lokalnej muzyki dance zaczęliśmy wykonywać “wężowe” ruchy udające taniec. To rozśmieszyło zarówno kierowcę, jak i współpasażerski. Atmosfera stała się weselsza, a my przestaliśmy ziewać. To dziwne, bo wyspaliśmy się solidnie aż do 7.30. Jazdę przerwaliśmy na “zaprawkę” gazem. Większość samochodów napędzanych jest “błękitnym paliwem”, które tutaj jest o wiele tańsze niż benzyna. Kolejka do stacji olbrzymia, kilkusetmetrowa. Staliśmy w niej ponad 1,5 godziny, zanim przyszła nasza kolej tankowania. Przerwę wykorzystaliśmy na degustację napoju z beczki i smażone w oleju placki, w stylu naszych racuchów. Choć oczywiście ociekające tłuszczem, to jednak perwersyjnie smaczne. Do tego stopnia, że wróciłem po nową porcję. Słodkie placki dla przełamania smaku maczaliśmy w ostrym sosie. Po południu, po 6 godzinach od wyjazdu ze stolicy byliśmy na miejscu. Z uwagi na brak czasu musieliśmy sprężać się ze zwiedzaniem. Kokand to przede wszystkim letni odrestaurowany pałac chana. Piękny z zewnątrz, wewnątrz już mało pociągający. Ponieważ to on był głównym powodem wyjazdu, to poczuliśmy niejakie rozczarowanie. Zrobiliśmy spacer w poszukiwaniu innych zabytków. Zwiedziliśmy meczet piątkowy, ale za dużo niesamowitych meczetów widzieliśmy wcześniej, aby ten wywarł na nas większe wrażenie. Medresy również nie powaliły nas swoim wyglądem. Za to z rozbawieniem będziemy wspominać pana, który zaoferował się oprowadzić nas po jednej z medres i cmentarzu. Jak dowiedział, że jesteśmy z Polski, to wpadł prawie w zachwyt. Szybko wyjaśnił, że jest wielkim fanem serialu “Stawka większa niż życie”. No i oczywiście Hansa Klossa. W jego ustach brzmiało to przezabawnie – Gans Kloss. Po prezentacji radośnie oznajmił nam cenę za usługę, którą zmniejszyliśmy o połowę. Obiadokolację przed wyjazdem zjedliśmy w czajchanie. Został tylko plov, który już jedliśmy prawie codziennie. Dobry, ale już monotonny. Na drogę kupiliśmy jeszcze ciepły chleb. Pieczywo w Uzbekistanie wyjątkowo nam smakowało. Powrót zajął nam też sporo czasu, ponad 5 godzin. Ponowna gazowa “zaprawka” trwała nawet dłużej niż pierwsza. W końcu po 23 wysiedliśmy przy dworcu kolejowym. Kontrola i czas na sen.

Wydatki:

50.000 UZS – nocleg

5200 UZS – śniadanie (2 jajecznice, 2 naleśniki i 2 kawy)

1600 UZS – marszrutka na bazar (2 os.)

30.000 UZS – kurs taxi do Kokand (2 os.)

600 UZS – 2 szklanki “morsa”

2000 UZS – 4 racuchy z sosem na stacji gazowej

6000 UZS – 2 bilety do pałacu chana

8000 UZS – 2 bilety do meczetu piątkowego i opłata za aparat

6000 UZS – opłata za samozwańczego przewodnika

7000 UZS – obiad

1000 UZS – chleb (lepioszka)

30.000 UZS – kurs taxi do Taszkientu

13.05

Wczorajsze śniadanie smakowało nam bardzo i z tego powodu ponownie jedliśmy obok dworca. Nie zmieniliśmy zestawu, bo po co? Ponownie wyjechaliśmy poza Taszkient. Celem była wypoczynkowa miejscowość w górach – Chimgan. Ze stacji metra przy dworcu kolejowym (Tashkent) pojechaliśmy kombinowaną trasą do końcowej stacji Buyuk Ipak Yolli. Do przystanku minibusów, który znajduje się po lewej stronie ulicy, należy podejść kilkaset metrów. Oczywiście należy ominąć czekające taksówki. Minibusy jeżdżą tylko do miasteczka Gazalkent. Jazda trwała ok. 50 minut., po której niezbędna była przesiadka do taksówek. Wcześniej jednak spróbowałem lodów z automatu. Rozkoszne i bardzo tanie, 500 UZS za porcję. Zjadłem natychmiast dwie. W taksówce mieszczą się 4 osoby. Dołączyliśmy do 2 pań czekających wewnątrz. Chimgan jest oddalone o pół godziny jazdy typową górską (czyli ze złą nawierzchnią i serpentynami) drogą. Praktyczna rada: należy wysiąść z auto tuż po tym jak wjedzie ono do Chimgan, które jest bardzo rozległe. Główną atrakcją jest wjazd wyciągiem krzesełkowym na szczyt wzgórza. Niektórzy dokonują tego wyczynu na własnych nogach, ale cenę biletu naprawdę nie warto tak bardzo się męczyć. Po wjeździe widoki są bardzo ładne, taka typowa panorama. Na okolicznych szczytach śnieg jeszcze zalegał. Dodatkowe atrakcja to jazda wierzchem na dole ewentualnie quadem po ulicy. Do Gazalkent wróciliśmy tą samą taksówką, gdyż kierowca z chęcią poczekał na nas 2 godziny. Nie wracał na pusto. Minibus zawiózł nas na stację metra w Taszkiencie. Gośka chciała zakończyć pobyt w stolicy mocnym akcentem kulturalnym, ale niestety ku jej dużemu rozczarowaniu opera nie dawała przedstawień w tym dniu. W okolicach opery znaleźliśmy, oczywiście przypadkowo, bardzo klimatyczną jadłodajnię. W zasadzie była to barorestauracja. Oferowała typowe dania barowe, ale z obsługą kelnerską. W rogu przestronnej sali stał nawet stolik służbowy. Prawie uroniłem łezkę patrząc na klasyczną chłodnię przy bufecie. Atmosfera tchnęła latami 80 XX w., ale nam się bardzo podobało. No i byliśmy głodni, a wówczas nie wybrzydzamy. Zresztą bardzo rzadko nam się to zdarzyło dotychczas. Dostaliśmy znakomity obiad z klasycznymi daniami uzbeckiej kuchni i świeże piwo z “kija’. Po niedługiej sjeście wybraliśmy się na spacer w centrum stolicy. Zostaliśmy bardzo zaskoczeni czystością na głównych placach i ulicach. Naprawdę z wielkim trudem dostrzegłem rzucony papierek albo peta. Centrum tchnie porządkiem i logicznym rozplanowaniem ulic. Właściwie alej, które są szerokie i zadbane. Po obu stronach rosną piękne stare platany, o tej porze roku bijące po oczach świeżą zielenią. W ogóle Taszkient wydał się nam bardzo przyjemnym miastem, tak całkowicie odmiennym od innych azjatyckich stolic. To była ta wielka niespodzianka, która nas tutaj spotkała. Bez większego trudu mogę sobie wyobrazić kilkudniowy pobyt w Taszkiencie tylko dla przyjemności przechadzania się alejkami w parkach, siedzenia w parkach i kawiarniach. Dla mających czas będzie to miły odpoczynek po trudach pałętania się po bezdrożach wiodących do miast Jedwabnego Szlaku.

Wydatki:

7900 UZS – śniadanie (2 porcje szadzonych jajek, 2 porcje naleśników, 2 kawy rozpuszczalne)

1400 UZS – 2 bilety na metro

5000 UZS – kurs do Gazalkent minibusem (2 os.)

1000 UZS – 2 porcje lodów w Gazelkent

8000 UZS – kurs taxi do Chimgan (2 os.)

12.000 UZS – 2 bilety na wyciąg krzesełkowy

10.000 UZS – powrót taksą do Gazelkent

5000 UZS – kurs minibusem do Taszkientu

1400 UZS – 2 bilety na metro

22.700 UZS – obiad w barorestauracji (łamany, sałatki warzywne, okraszka, 3 piwa)

14.05

Rano wyprowadziliśmy się z przydworcowej noclegowni. Sądziliśmy, że bez najmniejszych problemów oddamy nasze bagaże do dworcowej przechowlani. I przeliczyliśmy się. Zapytano nas czy mamy bilety na pocig !!! To był jakiś absurd. Minęło trochę czasu, zanim władza zwierzchnia pozwoliła nam zostawić plecaki. Co ciekawe, zgodzono się na to na podstawie naszych już wykorzystanych biletów. Pozbawieni plecaków mogliśmy spokojnie spędzić ostatni dzień w Taszkiencie i w ogóle w Uzbekistanie. Obok dworca kolejowego znajduje się Muzeum Kolejnictwa. Zainteresowanych raczej nie było widać, choć lokomotywy imponujące. Oczywiście nie można do nich wejść, ale do jednego z wystawionych eksponatów – już tak. Był to tramwaj. Można przysiąść na chwilę i wyobrazić sobie jak się takim pojazdem kiedyś poruszano. Wreszcie przyszedł czas na wnikliwsze opisanie metra w Taszkiencie. Jest przepiękne. Od razu powala na kolana swoim rozmachem architektonicznym i kunsztem wykończenia detali. Co do materiałów, to zaryzykowałbym stwierdzenie, że na niektórych stacjach użyto marmurów. Każda stacja jest inna, te bliżej centrum mają swoje przewodnie motywy. Bez najmniejszych wątpliwości najpiękniejszą stacją jest Kosmonavtlar. Jest bardzo klimatyczna. Po wejściu na perony zaskakuje mrok jaki panuje, stacja nie jest silnie oświetlona. Na jej ścianach umieszczono wizerunki najważniejszych bohaterów kosmosu oraz uczonych. Zauważyliśmy wizerunki Gagarina, Tiereszkowej, Mirzo Uklugbeka i Ciołkowskiego. Wbrem niektórym opisom na stacji brak jest naszego kosmonauty Hermaszewskiego. Największa wadą metra jest fakt potraktowania go przez władze jako obiektu strategicznego. Wiążą się z tym wnikliwe i szczegółowe kontrole przy wejściu do metra i bramkach wejściowych na perony oraz bezwzględny zakaz fotografowania. Wiedzieliśmy o tym, ale uroda stacji tak nas zachwyciła, że podjęliśmy próbę uzyskania pozwolenia. Niestety skutkiem była jedynie stanowcza odmowa. Trzykrotna, bo tyle razy próbowaliśmy. Naprawdę wielka szkoda. Naszym zdaniem metro to atrakcja absolutnie nr 1 w Taszkiencie. Mieliśmy dużo wolnego czasu. Chcieliśmy go przeznaczyć na muzea, ale były pozamykane, np. Muzeum Timurydów czy Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Pozostał nam zatem bazar Chorsu i zakupy. Powierzchniowo bazar jest duży. Handluje się na zewnątrz pod krytymi dachem alejkami tematycznymi (owoce, warzywa). Jest też duża hala. Wewnątrz sprzedawane są przyprawy, od których zapachu aż kręci w nosie. Można też kupić aromatyczne przegryzki serowe, warzywne sałatki, różnego rodzaju orzeszki. Na początku zjedliśmy obiad. Szkoda, że w Polsce nie ma takich potraw jak np. łagman. Zdecydowanie moje ulubione danie w Uzbekistanie. No i te obłędnie smaczne warzywne sałatki pomidorowo-ogórkowe z dodatkiem krążków słodkiej cebuli. W pobliżu bazaru można zwiedzić meczet i medresę, ale nie tak ciekawe jak w innych miastach. Brak typowych turystycznych atrakcji w Taszkiencie należy zrozumieć, gdyż potężne trzęsienie ziemi w 1966 r. unicestwiło Stare Miasto. Zestaw fajansowy i uzbecka wódka to zakupy jakich dokonaliśmy. Na koniec dnia poszliśmy do Centralnego Domu Towarowego (Uniwermag). To powrót do przeszłości, choć towaru nowoczesne. Te same, które można kupić na bazarze, tylko w wyższych cenach. Zauważyłem podróbki odzieży markowych firm (znane kratki lub włosko brzmiące nazwiska). Kolację zjedliśmy w barorestauracji. Tym razem klientów było sporo. Niestety tylko do 20, tak więc zdążyliśmy tylko zjeść i wypić piwo. Przy dworcu kawa na wzmocnienie przed późnym wylotem w środku nocy. Na lotnisko – choć położone blisko – pojechaliśmy taksówką.

Wydatki:

9000 UZS – śniadanie

2000 UZS – 2 bilety do Muzeum Kolejnictwa

1000 UZS – opłata za bagaż w przechowalni

4800 UZS – zestaw 10 kartek pocztowych w księgarni

2800 UZS – 4 bilety na metro

13.500 UZS – obiad na bazarze Chorsu (2 łamany, 2 sałatki, 2 piwa, 2 szklanki jogurtu, ½ lepioszki)

1500 UZS – 2 kawy rozpuszczalne (Coffee Mix 3 w 1)

15.700 UZS – herbaty w supermarkecie

70.000 UZS – 2 komplety fajansu

26.000 UZS – kolacja (3 szaszłyki, barszcz, 2 sałatki warzywne, 2 połówki plova, 2 piwa)

2800 UZS – 4 bilety na metro

6000 UZS – taxi na lotnisko

Jest kilka ważnych powodów żeby wybrać Uzbekistan na cel wyjazdu. Smutne miasto Moynak obecnym wyglądem ostrzega przed szaleńczym brakiem wyobraźni w ingerowaniu w naturę. Choć muszę przyznać, że widok wraków kutrów stojących na wyschniętych połaciach Jeziora Aralskiego odciska się w umyśle na zawsze. Jest w nim coś abstrakcyjnego. Stare Miasto w Chiwie daje wyobrażenia jak mogło wyglądać miasto w średniowieczu. Buchara jest najciekawszym miejscem w kraju, gdzie warto zatrzymać się na dłużej. Samarkanada ma oszałamiające swoją urodą zabytki, spośród których Registan jest naprawdę wyjątkowy. Metro w Taszkiencie zupełnie niebywałe, nikt już nie buduje z takim rozmachem i dbałością o szczegóły. Uzbekistan to kraj z najpiękniejszymi madrasami jakie kiedykolwiek widzieliśmy. To milczący świadkowie minionych czasów. Warto spotkać się z nimi osobiście, dopóki można zrobić to prawie w samotności, bez przeszkadzających tłumów.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u