Tajlandia, Kambodża 2012

Trzy tygodnie wśród Tajów i Khmerów

Beata i Rafał Gwóźdź

Termin podróży: 27 października – 19 listopada 2012 r.

Trasa podróży: Katowice – Warszawa – Zurych – Phuket – Chiang Mai – Sukhothai – Ayutthaya – Bangkok – Siem Reap – Phnom Penh – Bangkok – Ao Nang – Ko Phi Phi – Phuket – Zurych – Warszawa – Katowice

Przeloty: Katowice – Warszawa (LOT) 65 zł/osobę

Warszawa – Phuket – Warszawa (przez Zurych – Swiss Air) – 2220 zł/osobę

Phuket – Chiang Mai (Air Asia) – 450 zł/osobę

Phnom Penh – Bangkok (Air Asia) – 200 zł/osobę

Uwaga: Ceny noclegów poniżej podane dotyczą zawsze pokoju dwuosobowego, chyba że zaznaczono inaczej.

Waluta: Tajlandia baht (B), wymienialiśmy najczęściej po kursie 100 USD = 3060 B

Kambodża oficjalnie riel, natomiast w powszechnym użyciu są dolary amerykańskie, więc nie ma potrzeby wymiany.

27 października – Wylot z Polski na Phuket

Naszą podróż zaczęliśmy tym razem o 5:50 z Katowic dolatując lotowskim samolotem do Warszawy. Stamtąd lecieliśmy do Zurychu, by następnie wsiąść już o 14:40 do samolotu linii Edelweiss (lot wykonywany na zlecenie linii Swiss Air), który dostarczył nas już następnego dnia w całości na tajlandzką wyspę Phuket.

28 października – Phuket – Chiang Mai

Na Phuket wylądowaliśmy zgodnie z planem około godziny 10. Niestety nie był to jeszcze nasz ostatni lot. Zaplanowaliśmy rozpocząć zwiedzanie Tajlandii od miejscowości Chiang Mai – więc z Phuket musieliśmy się dostać jeszcze na północ. Po 2 godzinym locie wreszcie po ok. 24 godz. podróży dotarliśmy do celu. Do zarezerwowanego wcześniej hotelu wzięliśmy z lotniska taksówkę (120 B). Po krótkim odpoczynku poszliśmy na miasto uczcić sokami owocowymi (sok z dragon fruit – 65 B, z passion fruit – 50 B) szczęśliwe dotarcie do celu. Wieczorem jeszcze po krótkiej drzemce wybraliśmy się na największy w Tajlandii nocny targ. Można na nim kupić w zasadzie wszystko, my skusiliśmy się tylko na jakąś rybę na patyku (5 B), ciasto z bananami (5 B) oraz dziwną bułkę z sosem chili (10 B). Późnym wieczorem po nadmiarze wrażeń jak na pierwszy dzień skusiliśmy się na kolację na kurczaka w ostrym sosie oraz kurczaka z czosnkiem i pieprzem (oba po 80 B) popijając je oczywiście dużym piwem Chang (butelka 0,6 l za 60 B).

Nocleg: Thapae Boutiqe House (http://www.thapaeboutiquehouse.com/) – rezerwacja jeszcze w Polsce, przy wykorzystaniu kodu rabatowego cena za dobę wyniosła 28 zł (ze śniadaniem)

 

29 października – Chiang Mai

Po śniadaniu wybraliśmy się zwiedzić jedną z bardziej znanych świątyń w Chiang Mai, a mianowicie zlokalizowaną na górze świątynie Doi Suthep. Podróż była dwuetapowa, najpierw riksza z naszego hotelu na przystanek lokalnych busików (songthaew) za 100 B, a później już na miejsce owym busikiem za 40 B/os. Do samej świątyni trzeba jeszcze podejść dojść licznymi schodami (dla leniwych jest winda za 20 B). Sam wstęp (wymagany tylko od obcokrajowców) wynosił 30 B. W tym dniu zwiedziliśmy jeszcze kilka innych najważniejszych świątyń (w samym Chiang Mai jest ich ponoć koło 300) m.in.: Wat Phra Singh, Wat Chedi Luang, Wat Chiang Man, Wat Bup Pha Ram. Do wszystkich wstęp jest darmowy. Warto dodać, że ostatnia z wymienionych świątyń często jest też nazywana świątynią Kaczora Donalda z powodu stojącej w jej obejściu figurki tej bajkowej postaci.

Na obiad w tym dniu zjedliśmy pad thai z kurczakiem (85 B), kurczaka z czosnkiem i pieprzem (80 B) popijając to dużym piwem Chang (80 B).

30 października – Chiang Mai

Śniadanie znowu w hotelu (wliczone w cenę). Na dzień dzisiejszy byliśmy umówieni z wczorajszym riksiarzem na objazd kilku interesujących miejsc w okolicach Chiang Mai (za cały dzień + podwózka na dworzec autobusowy w celu zakupu biletów 660 B). Najpierw pojechaliśmy do Maesa Elephant Camp (www.maesaelephantcamp.com/) gdzie zakupiliśmy bilety za 1 500 B/os. obejmujące wizytę w obozie, pokaz umiejętności słoni (malowanie obrazków, granie w piłkę, rzucanie do celu itp.), oraz godzinną przejażdżkę do turystycznej wioski plemion górskich. W samej wiosce największe zainteresowanie towarzyszyło kobietom z plemienia Padaung słynących z zakładanych na szyję obręczy. Następnie udaliśmy się na krótkie pokazy umiejętności małp oraz węży (do obu miejsc bilety wstępu 200 B/os.). Ukoronowaniem dnia była wizyta w Tiger Kingdom (www.tigerkingdom.com). Można tutaj skorzystać z wielu opcji na wykupienie biletu pozwalającego na około 15 minutowe przebywanie w klatce z tygrysami i zrobienie sobie zdjęć. My kupiliśmy bilety umożliwiające na spotkanie z najmniejszymi tygryskami (620 B/os) oraz największymi przedstawicielami tego gatunku (420 B/os).

Zakupiliśmy bilety na następny dzień na autobus do Sukhothai za 249 B/os. Obiadokolacja obejmowała z kolei dość tłustą wołowinę w ostrym sosie (60 B) podawaną z ryżem (10 B).

31 października – Chiang Mai, Sukhothai

W związku z tym, że po 16 mieliśmy autobus do Sukhothai na ten dzień nie planowaliśmy niczego szczególnego. Poszliśmy spacerkiem w stronę rzeki, wstępując po drodze do mniej znanych świątyń. Wracając ze spaceru z nieba zaczął siąpić deszcz. Na szczęście zanim się na dobre rozpadało dotarliśmy do hotelu. Po wymeldowaniu z hotelu poszliśmy na polecaną w Lonely Planet tilapię z grilla (120 B) – my również ją polecamy. W wolnym czasie przez internet zarezerwowaliśmy bungalow na 2 noce w Sukhothai. Znajomy riksiarz zawiózł nas na dworzec autobusowy (100 B), skąd udaliśmy się w 5 godzinną podróż do Sukhothai. Dojazd z dworca autobusowego w tym mieście na miejsce naszego noclegu kosztował nas 70 B.

Nocleg: Ban Thai Guesthouse, 21,15 USD za dwie noce w bungalowie z wiatrakiem.

1 listopada– Sukhothai

W dniu, w którym, większość w Polsce odwiedza groby swoich bliskich my zwiedzaliśmy Park historyczny Sukhothai (pierwszą stolicę Tajlandii). Po śniadaniu (kulki z kurczaka – 25 B, ostry kurczak z ryżem – 32 B, cola – 10 B) udaliśmy na przystanek lokalnego środka transportu. Z centrum miasta do parku jeździ songthaew (lokalny busik) za 30 B/os w jedną stronę. Park składa się z 5 stref, przy czym większość turystów ogranicza się wyłącznie do strefy centralnej. My oprócz tejże strefy, odwiedziliśmy również strefę północną oraz zachodnią. Wstęp do każdej ze stref wynosi 100 B i w naszej opinii warto wydać te pieniądze. Całość zwiedzaliśmy na rowerach, które można wypożyczyć przed samym wejściem za 30 B na cały dzień. W parku można zobaczyć przeróżne pozostałości dawnych świątyń (w lepszym bądź gorszym stanie) przypominające o dawnej świetności tego miejsca.

Po zwiedzeniu parku w godzinach popołudniowych zjedliśmy na obiad grillowaną pierś z kurczaka z budki stojącej przy drodze (20 B), na deser zaserwowaliśmy sobie natomiast pieczone banany w panierce (10 B).

2 listopada– Ayutthaya

Punktualnie o 7:50 wyjechaliśmy z Sukhothai komfortowym, klimatyzowanym autobusem do Auytthayi. W cenie biletu (304 B) dostaliśmy kawę, ciastko, 0,5 l wody oraz bon na obiad podczas 30 minutowego postoju. Przed godziną 14 dojechaliśmy na dworzec autobusowy, skąd do centrum wzięliśmy rikszę (120 B). Po zakwaterowaniu i odświeżeniu wyruszyliśmy zwiedzać ruiny świątyń buddyjskich zlokalizowanych w tym mieście. Jako że najważniejsze świątynie są od siebie oddalone od siebie o kilkanaście km i z powodu ograniczonego czasu wynajęliśmy rikszę na 3 h za 450 B. W tym czasie odwiedziliśmy 7 najważniejszych zabytków:

– Wat Ratburana (50 B)

– Wat Phra Mahathat (50 B)

– Wat Phra Si Sanphet (50 B)

– Wat Mongkhan Bophit

– Wat Lokaya Sutha

– Wat Chai Wattanaram (50 B zamknięta w czasie kiedy byliśmy z powodu jej zalania),

– Wat Yai Chai Mongkhom (20 B)

– Wat Phanan Choeng (wstęp niby 20 B, ale nikt nie pobierał tej opłaty i nie sprzedawał biletów)

Po zakończeniu zwiedzania tym razem skusiliśmy się na obiad w KFC, gdzie za zestaw (chickenburger, frytki, pepsi) zapłaciliśmy 95 B. Wieczorem poszliśmy zrobić jeszcze nocne fotki, ale ze świątyń zlokalizowanych blisko centrum tylko Wat Ratburana była podświetlona. Wracając skusił nas deser w jednej z knajpek: rambutan w syropie z lodem za 40 B.

Nocleg: Chantana Guesthouse – pokój z wiatrakiem 350 B

 

3 listopada– Bangkok

Do Bangkoku dojechaliśmy pociągiem 3 klasy za 15 B (2,5 h jazdy). Przed odjazdem pociągu zdążyliśmy jeszcze zjeść kurczaka (15 B) i kupić sobie po małej puszce piwa Chang do pociągu (30 B). Z dworca Hua Lamphong do naszego hotelu było ok. 2 km. ale w związku ze strasznym upałem i ciężkim plecakiem postanowiliśmy wziąć rikszę. Początkowo chcieli od nas 200 B, ale ostatecznie pojechaliśmy za 60 B, co za taką odległość było i tak zbyt wysoką kwotą. Po odświeżeniu się wybraliśmy się na zwiedzanie Bangkoku. Jako że wybrane do zwiedzania na pierwszy ogień Pałac Królewski oraz świątynia Wat Pho znajdowały się po drugiej stronie rzeki skorzystaliśmy z bardzo popularnego środka transportu w Bangkoku, a mianowicie z promu rzecznego. Należy pamiętać, że promy pływające po rzece Chao Phraya są oznaczone kolorowymi flagami – najtańsze są promy z flagą pomarańczową i żółtą (15 B/os). Promy z flagą niebieską, zieloną to promy stricte dla turystów, co prawda nie zatrzymują się na mniej istotnych przystankach, są mniej zatłoczone i niektóre mają przewodnika to są znacznie droższe.

Przy zwiedzaniu Pałacu Królewskiego (400 B) niezbędny jest stosowny strój, zakrywający kolana i ramiona i to w przypadku obu płci. Na terenie pałacu znajduje się również świątynia Phra Kaew zawierająca, chyba najbardziej słynną w całej Tajlandii, figurkę Szmaragdowego Buddy. Figurce niestety nie wolno robić zdjęć, co egzekwują bezwzględnie stosowni strażnicy tego miejsca. Następnie poszliśmy zwiedzić świątynię Wat Pho (100 B), w której znajduje się największy leżący Budda mierzący 46 metrów długości i 15 metrów wysokości.

Jako, że byliśmy już porządnie zmęczeni to poszliśmy na znaleziony kilka dni wcześniej w Internecie darmowy nocleg na hamakach. Cały dach hotelu był do naszej dyspozycji, a oprócz hamaków znajdowały się tam 2 fotele i stolik. W tak pięknych okolicznościach przyrody przy blasku gwiazd nad Bangkokiem nie mogliśmy odmówić sobie spożycia odrobiny Krupnika przywiezionego jeszcze z Polski.

Nocleg: New Road Guesthouse (http://www.newroadguesthouse.com/) spanie za darmo!!! na hamakach zlokalizowanych na dachu hostelu (pod daszkiem)

4 listopada– Przejazd do Kambodży (Siem Reap)

Dzień rozpoczęliśmy wczesną pobudką o 4:30, ponieważ już o 5:55 odjeżdża pociąg do Aranyaprathet, czyli ostatniej miejscowości tajskiej przed granicą z Kambodżą. Pociąg 3 klasy za 48 B dowiózł nas tam w ciągu 6 godzin. Następnie należy dojechać rikszą parę km na samą granicę (my jechaliśmy za 80 B, ale ponoć można wytargować 60 B). Riksiarz próbował zawieźć nas do fałszywej agencji wizowej wydającej je za podwójną stawkę (40$). Po stanowczej reprymendzie dowiózł nas już na właściwą granicę. Wiza na granicy kosztuje 20$, przy czym celnicy starają się naciągać na dodatkowe 100 B. Jednakże będąc stanowczym (tak jak my) płacimy wyłącznie oficjalną stawkę. Należy pamiętać, że do wizy potrzebne jest jedno zdjęcie, w przypadku jego braku istnieje ponoć możliwość jego zrobienia na granicy za co pobierane jest dodatkowe 5$. Z granicy do centrum Siem Reap (ok. 150 km), pojechaliśmy taksówką z poznaną w pociągu parą amerykańsko-polską. Przejazd trwał około 2 godziny i kosztował nas 25$ (za parę). Później na mieście zjedliśmy pizzę + 2 piwa (8$), a wieczorkiem na przywitanie nowego kraju pozwoliliśmy sobie na wypicie drinka (2$) oraz tzw. wiaderka (bucket) wódki z redbullem za 4,5$. Wieczór zakończyliśmy w hostelowym barze, gdzie z właścicielem pogrywaliśmy sobie w bilarda (my za darmo) przy dzbanku piwa (1l za 2$) oraz drinku mojito (1,25$).

Nocleg: Garden Village (http://www.gardenvillageguesthouse.com/) – ogromny pokój trzyosobowy (na naszą dwójkę) z wiatrakiem 8$/dobę

5 listopada– Siem Reap

Kolejny dzień rozpoczęliśmy wczesną pobudką o 4:00 (i to są niby wakacje), ponieważ byliśmy umówieni z wynajętym riksiarzem, że pojedziemy na wschód słońca nad Angkor Wat. Za 2 dni objazdu po kompleksie Angor oraz jazdą do pływającej wioski zapłaciliśmy 37 $ (w tym 2$ napiwku), przy czym nasz kierowca miał dla nas podczas całego zwiedzania lodówkę z zimną wodą oraz mokrymi ręczniczkami, które stanowiły dużą ulgę podczas panującego upału. Bilety 3 dniowe kosztują 40$ za osobę, ale są warte każdego wydanego dolara. W pierwszym dniu po zobaczeniu wschodu słońca przy Angkor Wat zwiedzaliśmy świątynie z tzw. małego okręgu. Na początek zwiedziliśmy samą świątynię Angkor Wat. Warto zaznaczyć, iż dopiero od godziny 7:30 (a nie zaraz po otwarciu) można wejść na jej najwyższy poziom, jednakże nie są tam wpuszczane osoby bez odpowiedniego stroju zakrywającego ramiona. W oczekiwaniu na możliwość wejścia na szczyt zjedliśmy śniadanie w budkach przy tej najsłynniejszej świątyni. Ceny nie należą do najniższych – za średnio smaczne naleśniki z bananami i czekoladą zapłaciliśmy po 4$ od osoby. Do naszej kolekcji kupiliśmy miniaturę Angkor Wat za 5$¤, przy czym sprzedawca dorzucił gratis magnes na lodówkę. Następnie udaliśmy się do jednej z najpiękniejszych świątyń w kompleksie (przynajmniej w naszej opinii), a mianowicie do świątyni Bayon z 264 twarzami Avalokiteśvary. Ze świątyń zwiedzonych w tym dniu na uwagę zasługuje jeszcze świątynia Ta Prohm, w której mury są pochłaniane przez ogromne korzenie drzew. Świątynia ta słynie również z tego, że to właśnie w niej kręcono część ujęć do filmu Tomb Raider z Angeliną Jolie. Obiad zjedliśmy w naszym hostelu – dość smaczny kurczak amok (w mleczku kokosowym i jajku) za 2,85$. Wieczorem na mieście daliśmy się jeszcze skusić na fish-pedicure, czyli zżeranie naszego martwego naskórka ze stóp przez wygłodniałe rybki. Za masaż (bez ograniczenia czasowego, ale można wytrzymać maks. z pół godziny) plus puszkę piwa zapłaciliśmy za 2 osoby 5$. Dzień tradycyjnie zakończyliśmy wiaderkiem wódki z Red Bullem za 4,5$.

6 listopada– Siem Reap

Śniadanie o 8 w hotelowej restauracji – 2 omlety + cola za 3,7$. O 9 wyruszyliśmy na drugi dzień zwiedzania kompleksu Angkor Wat. W tym dniu zwiedzaliśmy świątynie z tzw. dużego okręgu oraz udaliśmy się do najstarszych świątyń w całym kompleksie, tzw. grupy Roluos z przełomu IX i X wieku. Ze świątyń zwiedzanych w tym dniu, najbardziej spodobały nam się świątynie:

– Preah Khan – dojście ok.1 km dżunglą do zarośniętej drzewami świątynki,

– Preah Neak Poan – świątynia stojąca pośrodku basenu, z atrakcyjnym dojściem przez mostek pośród zarośniętego jeziora,

– Ta Som – z ogromnym drzewem porastającym dach świątyni

Po zakończeniu zwiedzania świątyń postanowiliśmy pojechać jeszcze do pływającej wioski oddalonej od Siem Reap o ok. 17 km. Trasa prowadziła przez typowe kambodżańskie wioski, w których mogliśmy podejrzeć prawdziwe życie Khmerów. Za ok. 40 minutowy rejs zapłaciliśmy po 15$/os. przy czym łódką płynęliśmy tylko my i 2 osoby załogi. Pływająca wioska Kompong Pluk zrobiła na nas ogromne wrażenie. Zwłaszcza z poziomu małej łódki (za dodatkowe 3$/os.), na którą musieliśmy się przesiąść z naszej motorówki, aby swobodnie móc krążyć między domami zbudowanymi na 6 metrowych palach. W pobliżu wioski znajduje się również zalany las, który również zwiedziliśmy. Następnie wypłynęliśmy na jezioro Tonle Sap, gdzie podziwialiśmy przecudny zachód słońca. Po dniu pełnym wrażeń wróciliśmy do centrum Siem Reap już po ciemku. Na kolację zjedliśmy tym razem kolejną typową kambodżańską potrawę, a mianowicie lik-lak, czyli przepyszny kurczak na ostro w dziwnym sosie (3,75$) popijając piwem (0,5$).

Zakupiliśmy bilety na autobus za 2 dni do stolicy Phnom Penh za 8$/os.

7 listopada– Siem Reap

Jako że ostatnie dni spędzaliśmy dość intensywnie – ten jeden dzień postanowiliśmy odpocząć. Powłóczyliśmy się troszkę po starym mieście, poszliśmy nad rzekę o tej samej nazwie jak miasto (Siem Reap). Na obiad spróbowaliśmy węża (2$), niestety dość twardy i w smaku taki sobie. Wieczorem dokończyliśmy polskiego krupnika z sokiem z liczi – pycha. Atrakcją dnia była jaszczurka, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w naszym pokoju i wprowadziła poruszenie wśród damskiej części naszej ekipy.

8 listopada– Phnom Penh

Spod hostelu o 8 zabrał nas riksiarz (w cenie biletu na autobus), który dowiózł nas do naszego autobusu. Miał on do przejechania ok. 300 km i nominalnie miał dotrzeć do stolicy po ok. 5-6 h jazdy. Jechał aż 8 godzin, a niestety pomimo zapewnień że w autobusie będzie dostępna toaleta, to nie można nawet było tego sprawdzić, bo drzwi, które teoretycznie prowadziły do toalety były kompletnie przywalone plecakami. Na jedynym zarządzonym postoju, można było w końcu skorzystać z toalety i kupić coś do jedzenia. My kupiliśmy jakieś bułki przyrządzane na parze z mięsnym farszem, uzupełnionym cebulą (0,6 $). Przed samym Phnom Penh autobus jechał z prędkością ok. 40 km/h po szutrowej drodze pełnej dziur i wybojów. Do naszego uprzednio upatrzonego hostelu dojechaliśmy rikszą za 2$. Po krótkim odpoczynku poszliśmy nad rzeką, po raz pierwszy podziwiając stolicę Kambodży. Kolacja w przydrożnej budce – 3 pałeczki z kurczaka oraz 2 cole za 3$.

Nocleg: OK. Guesthouse (http://www.okay-guesthouse.com/) – 10$/pokój dwuosobowy

9 listopada– Phnom Penh

Śniadanie zjedliśmy w naszym hostelu – omlet z bagietką za 1,5$. Na 8:30 byliśmy umówieni z riksiarką – ponoć pierwszą kobietą kierowcą tuk tuka w Phnom Penh, a może i w całej Kambodży – która za 10$ zawiozła nas najpierw do więzienia S21, a później na Pola Śmierci (ok. 14 km od Phnom Penh). Bilety wstępu do tego pierwszego miejsca kaźni kosztowały 2$. Więzienie powstało na terenie byłej szkoły średniej, a podczas reżimu Czerwonych Khmerów więziono tutaj według szacunków 17 tys. ludzi, którzy byli poddawani okropnym torturom. Przy wyjściu z więzienia spotkaliśmy jedną z 4 żyjących osób, które przetrwały więzienie. Był to Chum Mey, dziś mężczyzna ponad osiedziesięcioletni, który promował swoją książkę o swoich przeżyciach w tym okropnym miejscu. Następnie udaliśmy się na Pola Śmierci, miejsce kaźni więźniów z S21 (5$, w tym bardzo dobry audioguide). Wśród wielu przerażających miejsc, największe wrażenie robi chyba drzewo, o które roztrzaskiwano niemowlaki i małe dzieci. W stupie postawionej ku czci poległych tutaj ofiar zgromadzono część z wydobytych czaszek i kości. Po powrocie do miasta poszliśmy zwiedzić Pałac królewski (6,5$), niestety z niewiadomych nam przyczyn z całego kompleksu można było zwiedzić w zasadzie tylko pagodę, reszta była zamknięta. Wieczorem podziwialiśmy pokaz fajerwerków z okazji przypadającego w tym dniu święta narodowego Kambodży. Kupiliśmy po piwie i poszliśmy nad rzekę. Jakież było nasze zdziwienie, gdy już chcieliśmy zbierać się z powrotem do hostelu, to zaczepili nas policjanci pilnujący porządku na głównym placu stolicy, częstując nas piwem i smażonymi żabkami. Jeszcze nigdy policjant na służbie nie poczęstował nas piwem . Wracając na nocleg, kupiliśmy jeszcze tutejszy specjał – smażoną tarantulę (0,5$). Żeńska część tylko się z nim sfotografowała, natomiast męska przystąpiła do konsumpcji. Mięsko z tułowia białe, z głowy trochę ciemniejsze, ale i to i to bez wyraźnego smaku.

10 listopada– Phnom Penh

Jeszcze przed śniadaniem wybraliśmy się do świątyni Wat Phnom zlokalizowanej na 27 metrowym wzgórzu (wstęp 1 $). Według legendy to właśnie tutaj starsza kobieta o imieniu Penh umieściła 4 statuy Buddy, które odkryła przy brzegach Mekongu. Stąd też nazwa miasta Phnom Penh oznaczająca Wzgórze Penh. Po śniadaniu poszliśmy wśród wielu flag poszukać naszej polskiej, co udało nam się bez większego problemu. Pobyt w Kambodży zakończyliśmy piwem Angkor (1,5 $) i około 14 udaliśmy się na lotnisko (za 8 $) skąd mieliśmy lot do Bangkoku. Rzekoma opłata wylotowa z Kambodży w wysokości 25 $ chyba była wliczona w koszty biletu, ponieważ nikt od nas nie żądał jej wniesienia. Z lotniska w Bangkoku razem z dwójką Francuzów wzięliśmy taksówkę na Khao San Road, co sprawiło że na parę kosztowała nas ona 120 B. Obiad zjedliśmy w KFC (210 B), a dzień zakończyliśmy wiaderkiem drinka „Sex on the Beach” na słynnej ulicy backpackerów, czyli na Khao San Road (200 B). W miedzyczasie taksówką pojechaliśmy na dworzec Hua Lamphong (według wskazań licznika – 53 B) kupić bilety na pociąg na południe do Surat Thani. Niestety, nie było już miejsc w wagonach sypialnych – mogliśmy kupić bilety przy poprzednim pobycie w Bangkoku, tydzień temu, pewnie bilety by jeszcze były. W związku z powyższym kupiliśmy bilety na miejsca siedzące na 12 godzinną jazdę pociągiem plus w pakiecie przejazd autobusem z Surat Thani do Krabi za 1 300 B na osobę. Taksówka powrotna kosztowała nas złotówkę więcej – 64 B.

Nocleg: Siam Oriental Inn (http://www.siamorientalgroup.com/home.htm) – pokój z wiatrakiem i tylko zimną wodą za 380 B.

11 listopada – Bangkok

Z samego rana udaliśmy się zwiedzić świątynie Golden Mount, na którą wiodą wśród zieleni i sztucznych kaskad wodnych spiralne schody (wstęp 10 B/os.). Po wizycie w tej świątyni pojechaliśmy na krótką wycieczkę po kanale wodnym (10 B/os.). Nie mogliśmy też nie skorzystać z okazji i zaliczyć kolejnego środka transportu w Bangkoku jakim jest Sky train, czyli w zasadzie pociąg przemieszczający się nad drogami na specjalnie wzniesionych platformach. Bilet na krótkiej dość trasie kosztował 25 B. W tym dniu udaliśmy się jeszcze do świątyni Wat Arun (wstęp 50 B/os.). Aby się tam dostać należy skorzystać z promu z przystani Tha Tien, który za 3 B/os. przewiezie nas na drugą stronę rzeki. Po zwiedzeniu świątyni spotkaliśmy przesympatyczną parę Polaków mieszkających obecnie w Londynie, z którymi spędziliśmy miło czas w oczekiwaniu na nasz wieczorny pociąg. O 19 udaliśmy się w długą podróż na południe Tajlandii.

12 listopada – Ao Nang

Droga z Bangkoku do Krabi przebiegła bez większych problemów. Niestety miejsce końcowego postoju autobusu na Krabi było oddalone od jakiejkolwiek cywilizacji, w związku z czym w zasadzie wszyscy pasażerowie byli zmuszeni skorzystać z „mafii” przewozowej, która za stosunkowo duże pieniądze dowoziła do wybranych lokalizacji. Jako że wcześniej na miejsce naszego pobytu wybraliśmy sobie miasteczko Ao Nang, to za 100 B/os. pojechaliśmy do jego centrum. Dość szybko znaleźliśmy hotel, choć chyba najdroższy jak dotychczas, to niestety trzeba było się pogodzić z faktem, iż na wyspach ogólnie wszystko jest droższe. Na obiad w knajpce przy plaży zjedliśmy kurczaka na ostro z bazylią (100 B) plus cola (35 B). W okolicznym sklepiku po dość długim targowaniu kupiliśmy matę na plażę za 130 B. W końcu poszliśmy zakosztować kąpieli w morzu Andamańskim. Nie wystraszył nas nawet deszcz, który nagle ni stąd ni zowąd zaczął padać. Na następny dzień zamówiliśmy wycieczkę na 4 wyspy. Za wycieczkę trwającą od 8:30 do 16:30 zapłaciliśmy 400 B/os. (cena wyjściowa wynosiła 600 B/os.).

Nocleg: Sea World Guesthouse – 600 B za duży pokój z balkonem (ograniczony widok na morze) i lodówką, ale jak się później okazało z narzucającą się właścicielką, która chciała wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy. Nie przyjmowała do wiadomości, że oferowane przez nią usługi są dostępne taniej na mieście

13 listopada – Ao Nang – wycieczka na 4 wyspy

Na śniadanie tym razem zjedliśmy tylko ala chickenburgera dostępnego w sieci sklepów 7/11 za 20 B. Zgodnie z planem o 8:30 podjechał pod nasz hotel bus, który zabrał nas na miejsce, skąd odpływała nasza łódź z długim ogonem (tzw. long-tail boat). Na łodzi było nas około 25 osób, większość młodzież choć zdarzyły się jakieś 4 panie. Objazd po wyspach rozpoczęliśmy od wyspy Poda z pięknymi skałami. Następnie popłynęliśmy w okolice tzw. Chicken Island, przypominającej z wyglądu kurę. Dla chętnych była możliwość snorkowania – sprzęt dostępny na łodzi. Następnie udaliśmy się na małą wysepkę Tup, skąd mogliśmy przy niskim poziomie wody przejść prawie że suchą stopą na Chicken Island, otoczeni dookoła przez fale morskie. Tutaj też otrzymaliśmy dwudaniowy lunch wraz z deserem wliczony w cenę wycieczki. Czwartym i ostatnim odwiedzanym miejscem była jaskinia Phranang. Zgodnie z legendą zamieszkuje ją duch indyjskiej księżniczki, która zatonęła tutaj 3 wieki przed naszą erą. Aby wyprosić u niej łaski i obfite połowy lokalni rybacy przynoszą tutaj wiele darów. Wycieczka udana – warta swojej ceny. Wieczorem w budce przy drodze kupiliśmy sobie po koszulce z przepięknymi nadrukami prezentującymi piękno Tajlandii (jedna koszulka 250 B). Zakupiliśmy również bilety na prom na wyspę Phi Phi na juto (350 B/os.).

14 listopada – Ko Phi Phi

Rano udaliśmy się do portu, skąd o 9 mieliśmy łódź na Ko Phi Phi, gdzie dotarliśmy po dwóch godzinach. Po dopłynięciu udaliśmy się do zamówionych dzień wcześniej przez Internet bungalowów. Warto nocleg zarezerwować wcześniej bo w sezonie może brakować miejsc noclegowych (zwłaszcza tych tańszych). Od razu udaliśmy się na plażę – tylko 3 minuty od naszego noclegu. Po 2 godzinach kąpieli był taki odpływ, że nagle do wody mieliśmy kilkadziesiąt metrów. Popołudniu udaliśmy się na punkt widokowy (wstęp 20 B), skąd rozpościerają się widoki na obie strony wyspy. Wieczorem razem zgadaliśmy się z poznaną wcześniej w Bangkoku parą Polaków i imprezowo spędziliśmy wieczór kończąc go nocną kąpielą w morzu.

Nocleg: Flower Bungalows (http://flowerbungalow.com/index.html) – dwuosobowy bungalow z wentylatorem i łazienką za 700 B.

15 listopada – Ko Phi Phi

Na 11 byliśmy umówieni z naszymi znajomymi na zwiedzanie okolicznych wysp. Prywatna łódź kosztowała naszą czwórkę 1 500 B za 3 godzinny rejs. Podczas wycieczki zobaczyliśmy słynną Maya Beach, gdzie kręcono film „Niebiańska plaża” z Leonardo di Caprio; jaskinię Wikingów. plażę z mnóstwem małp. Po powrocie zostaliśmy na plaży, zażywając kąpieli i chłodząc się zimnym piwem (Chang 0,6 l za 55 B, Leo 0,6 l za 75 B). Głód zaspokajaliśmy kawałkami pizzy, którą tu można kupić na wynos w cenie 80 B za duży kawałek. Tradycyjnie też zakupiliśmy dla naszych rodziców magnesy na lodówkę (100 B/szt.). Zamówiliśmy również bilety na prom na Phuket na następny dzień (300 B/os.). Zgodnie z tym co wcześniej słyszeliśmy na wyspie Phi Phi trudno zasnąć bo zewsząd dobiegały dźwięki głośnej muzyki i hucznej zabawy na plaży.

16 listopada – Phuket

Dziś pospaliśmy dłużej, dopiero przed 11 spakowaliśmy się i wykwaterowaliśmy z naszego noclegu. W przydrożnej budce na śniadanie zjedliśmy kurczaka (80 B). Poszliśmy jeszcze na plażę, aby tam poczekać na godzinę odpływu naszego promu. O 14 odpłynęliśmy w kierunku największej wyspy Tajlandii – Phuket, gdzie dotarliśmy po 1,5 godzinie. Niestety z przystani do centrum jest jeszcze ok. 3,5 km, za który „mafia taksówkarska” zadała 100 B/os. Odchodząc kawałek dalej uzyskaliśmy już cenę 50 B/os. Po zakwaterowaniu udaliśmy się na spacer do miasta. Samo Phuket nic szczególnego, najbardziej interesujący okazał się jedynie lokalny targ warzywno – owocowy.

Nocleg: D’s Corner & Guesthouse (http://www.phukettalangroad.com/) – duży pokój dwuosobowy z klimatyzacją za 550 B

17 listopada – Phuket

Ostatni dzień postanowiliśmy w całości spędzić na słynnej plaży Patong. W hotelu w cenie mieliśmy skromne śniadanie – tost, banan i kawa. Na plażę pojechaliśmy za 25 B, miejsce odjazdu autobusu chętnie wskażą miejscowi. Taksówkarze żądają za tą trasę nawet 500 B. Na plaży byliśmy do 16. Chcąc uniknąć wysokiej opłaty za transport taksówką do centrum należy pamiętać, że ostatni autobus z Patong do centrum Phuket odjeżdża ok. 18. W mieście skorzystaliśmy jeszcze z Internetu (30 B/h), aby upewnić się co do godzin naszych lotów powrotnych. U właścicielki hotelu zamówiliśmy transport rano o 5:30 na lotnisko za 600 B. Niestety nigdzie na mieście nie mogliśmy znaleźć tańszego transportu. Jeżdżą busy za 150 B/os. ale dopiero od 8 rano co biorąc pod uwagę godzinę naszego lotu było zbyt późno.

18 listopada – Wylot do Polski

Zgodnie z ustaleniami właścicielka hotelu zawiozła nas na oddalone o ok. 30 km lotnisko. Lot z Phuket do Zurychu mieliśmy o 9:10, trwał 12:30 h, czyli dłużej niż w odwrotną stronę. Po krótkiej przesiadce do Warszawy dotarliśmy o 19:15. Jeszcze tylko pociąg do Katowic, gdzie odebrała nas rodzina i po kolejnej godzinie szczęśliwie zakończyliśmy podróż w domu.

Tajlandia – pozostałe ceny (nie wymienione powyżej):

– coca-cola 2l 38 B

– chipsy 10 B

– mrożona kawa 45 B

– szaszłyk na patyku (na ulicy) 10 B

– pepsi 0,5 l 20 B

– piwo Singha 0,6 l 58 B

– piwo Chang 0,6 l (sklep) 45 B

– piwo Chang 0,6 l (restauracja) 80 B

– shake z arbuza 40 B

– kartki pocztowe 5 B

– znaczki do Polski 15 B

– lody Magnum 40 B

– kilka kawałków ananasa 20 B

Kambodża – pozostałe ceny (nie wymienione powyżej):

– 3 paczki papierosów LM 1 $

– drink w Siem Reap 1-4 $

– sok z liczi (puszka) 0,45 $

– fanta (puszka) 0,45 $

– chipsy 1 $

– piwo Angkor (puszka) 0,5-1 $

– pranie z prasowaniem (1 kg) 1 $

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u