Singapur-Malezja-Tajlandia – Maria Sobieszczańska-Stachowicz, Stanisław M. Stryczek

Maria Sobieszczańska-Stachowicz, Stanisław M. Stryczek

Termin
20.01 – 11.02.2000

Warunki klimatyczne
Dla tego terminu optymalne.

Tajlandia
Pora chłodna, właściwie wiosna, bezdeszczowa. Na południu zachmurzenie zmienne, od Bangkoku po Chiang Mai słonecznie. Temperatura 30-40oC.

Singapur i Malezja
Kociołek z parującą wodą, na zmianę słońce i chmury, a w Kuala Lumpur krótka tropikalna ulewa typu “ściana wody”.

Czas
Różnica w stosunku do czasu europejskiego + 6-7 h.

Wizy
Do Singapuru i Malezji nie wymagane, do Tajlandii wielokrotna na 60 dni – 80 zł.

Ambasada Tajlandii
Warszawa (nowy adres) ul. Willowa 7 tel. 849-26-55; 2 formularze /1 ze zdjęciem/ ksero paszportu i rezerwacji lotniczej – odbiór na drugi dzień.

Dojazd
Autobusem “Karolina” Rzeszów – Berlin /ok.130 zł/ następnie samolotami British Aiways. Berlin – Londyn – Singapur – Londyn – Berlin (700 USD).

Powrót Bangkok – Warszawa z przesiadką w Londynie.

Waluta

Singapur:
Dolar Singapurski
1 USD = 1,66 DS

Malezja:
Ringgit Malezyjski
1 USD = 3,76 RGT

Tajlandia:
Baht
1 USD = 37,10 Bht

Wyżywienie
Tanie, zróżnicowane i na ogół dobre. Jedliśmy głównie zestawy: ryż lub kluseczki z kurczakiem, warzywami, czasami rybą. Na śniadanie mleko w kartonach /niesłodzone/ do tego “puchate” bułeczki, chyba z mąki kukurydzianej – niestety b. przesłodzone. Czasami było śniadanie kontynentalne dostępne wszędzie.

Uwielbialiśmy też naleśniki, często z jajem i cebulą, albo na słodko z orzechami, lub bananami i czekoladą. Ale nie za często na nie trafialiśmy.

No i owoce – pełny wybór, dojrzałe, soczyste, aromatyczne. Odkrywaliśmy na nowo smak niby nam znanych.

Niektóre ceny (Tajlandia – w Bht)
Obiad 20-60, śniadanie kontynentalne 30-50, mleko (kartonik 0,25) 12, bułeczki (6-8 szt) 12-15, woda (1,5 l) 12-15, owoce: ananas (szt) 10-15 (w Krabi 4 Bht/szt), papaja 20-30, kokos 10 (oprawiony), mango, rambutany 17-30, banany (wiązka) 10-15.

Strój
Mieliśmy dwa średnie plecaki, a w nich musiały się zmieścić nasze zimowe ubrania (ciepłe, ale możliwie lekkie) no i spodnie długie, krótkie, bluzeczki (5-6), ja jedną sukienkę (niepotrzebną), ręczniki, coś na głowę, bielizna, kosmetyki, leki.

Uwagi

– Ręczniki jak najmniejsze – trudno schną i brzydko pachną.
– Niewielkie ręczniki można kupić po 30 Bht. Koszulki trykotowe 3 szt za 100 Bht.
– W użyciu były tylko spodnie krótkie i jak najlżejsze koszulki. Właściwie tylko w Bangkoku, w świątyni Szmaragdowego Buddy (Grand Palace) wymagane są “spec” stroje. Długie spodnie, spódnica, przykryte ramiona – wszystko można dostać przy wejściu. Wszędzie indziej wpuszczano nas w krótkich spodniach (za każdym razem pytaliśmy o to), czasami trzeba zdejmować buty.

Informacje

Przewodnik Thailand (Lonely Planet) i informacje zawarte w kolejnych tomach “Przez Świat”.
W Singapurze i Kuala Lumpur profesjonalne biura IT. W Tajlandii za 30 Bht można korzystać z internetu 0,5-1 godz. w specjalnych punktach, hotelach, a często nawet w tych taniutkich restauracyjkach.
Niewyczerpanym pokładem informacji są też inni turyści. Chyba nigdzie indziej nie doświadczyliśmy takiej wspaniałej atmosfery, kontaktów z ludźmi i naprawdę miłych spotkań i chęci do dzielenia się swoimi wrażeniami.

Język
Oprócz języków miejscowych, angielski. Nasza znajomość w stopniu podstawowym pozwalała załatwiać bieżące sprawy, a przy życzliwości rozmówcy, nawet prowadzenie miłej rozmowy.

Uwaga
Informatorzy miejscowi dzielą się na informatorów i dezinformatorów. Dlatego każdą odpowiedź bezpieczniej jest potwierdzić. Język tajski ma swoją melodykę i akcentowanie, co często powoduje pomyłki (nazwy ulic czy miast).

Bardzo ważne ostrzeżenie
Za wszelką cenę nie wpaść w łapy naganiaczy! Zwłaszcza dotyczy to “momentów strategicznych”: przekraczania granicy, wysiadania z pociągu czy autobusu, w nowym miejscu. Na początku naszej podróży parę razy zapłaciliśmy frycowe. Metoda jest wszędzie jednakowa: zakrzyczeć, zagadać i wytworzyć atmosferę pośpiechu “szybko, szybko, bo zaraz ucieknie ci niepowtarzalna okazja” (transport, nocleg, impreza itp.).

Sprawozdanie

Dzień 1-2
Autobusem “Karolina” z Rzeszowa docieramy do Berlina a dalej samolotem do Londynu. Zgodnie z planem startujemy w Boingu 747-400, ogromnym “wielorybie” na ok. 400 miejsc.

Dzień 3
O godz. 18.00 lądujemy w Singapurze.
Wyrzuca nas na ulicę, niestety bez klimatyzacji – umęczeni podróżą (prawie 50 godzin) + zakłócenie biorytmu przez przesunięcie czasu o 7 godzin, ciężko znosimy tę saunę. Autobusem “36” za 1,2 DS od osoby dojeżdżamy w rejon ulicy Bencoolen, gdzie wg wszystkich informatorów mają być tanie noclegi. “Łapią” nas na początku ulicy – pierwszą ofertę odrzucamy (dormitiera za 9 DS od osoby) przerażeni obskurnością lokalu. Busikiem podwożą nas do Hotelu “Hawai” (Bencoolen 171) za 30 DS pokój 2 os. z klimatyzacją, (łazienka i WC wspólne) i jeszcze ze śniadaniem.

Dzień 4
SUNTEC to centrum informacyjne – również stanowiska internetowe. My niestety tradycyjnie, dostajemy plan miasta i informację co możemy zobaczyć w jednym dniu. Pan poleca sklepy i chińską dzielnicę nocą. My zamiast “szopingu” decydujemy się na wyspę Sentozę. W latach siedemdziesiątych zlikwidowano tam stary angielski fort tworząc na wyspie park rozrywki i wypoczynku.

Dostajemy się tam autobusem nr 97. Na wyspę dochodzi się długim mostem, można go przejechać mikrobusikiem lub dostać się na wyspę kolejką linową. Wstęp na wyspę 5 DS. Wyspę można zwiedzać kolejką turystyczną, przemieszczającą się po jednej szynie, kilka metrów nad ziemią. My na nóżkach. Po Sentozie przemieszczamy się do “Chinatown”.

Dzień 5
Jahore Bahru Autobusem nr 170 (za 1.40 – chyba zapłaciliśmy za mało) dojeżdżamy do przygranicznej stacji Quin Terminal – przejście graniczne i Larkin Terminal już po stronie malezyjskiej. W Larkin Terminal odławia nas chłopak-łapacz z autobusu do Kuala Lumpur. Błyskawiczna wymiana 50 USD. /Kurs 3,76/. Bilety do Kuala Lampur po 20 RGT. Autobus z klimatyzacją, rozkładane fotele. Nasze plecaki jako jedyne w luku bagażowym.

Właściwie cały czas zielony gąszcz dżungli, w terenie lekko górzystym, z przewagą palm kokosowych.

Kapitalne drogi – prawie cały czas autostrada.

Ok. godz.16.00 wjeżdżamy do Kuala Lumpur Dworzec Puduraya. Korki, jazgot, tłumy i spaliny – to wszystko w gorącym, oblepiającym powietrzu.

W informacji policyjnej, sympatyczna dusza rysuje nam plan jak dojść do biura IT. Plan ma wartość rysunku z “Małego Księcia” ale docieramy do pięknego placu przy Merdeca Square. Zupełnie inny świat. Okazałe budowle w stylu orientalnym, fontanny i cudownie zakomponowana zieleń i kwiaty. I tu w eleganckim podziemiu profesjonalna informacja. Wchodzimy w ulicę Jalan Tuanku Abdul Rahmana w poszukiwaniu tanich noclegów Hotel wskazany w sprawozdaniu J. Pieczki (tom III) zlikwidowany. Parę podejść beznadziejnych – najtańszy dwuosobowy pokój za 70 RGT (prawie 20 USD). Wreszcie Maciek znajduje pokój za 45 RGT – klimatyzacja, WC, łazienka. Wyjmujemy własne wkłady do śpiworów – pościel nosi wyraźne ślady używania.

Na dworcu Puduraja próbujemy ustalić czym dojechać do granicy tajlandzkiej “zahaczając” o Georgetown. Zbieranie informacji mało skuteczne (hotelu MACKT BUDGET przy ul. Jalan Medantuanku 29). (Boczna Abdula Rahmana).

Dzień 6
Templer Park; 22 km od Kuala Lumpur – dojazd autobusem 66,niestety z dworca Puduraja (na samą nazwę dostaję drgawek). Na śniadanie mleko w kartonikach i miękkie nadziewane bułeczki. Wyruszamy na spotkanie do Templer Park (22 km od Kuala Lumpur). Przystanek autobusu 66 znajduje się w podziemnym dworcu “Puduraja”. Bilet za 1,6 RGT.

Sam park położony jest na zboczu góry, z gąszczem splątanej, skołtunionej zieleni, pociętym spływającymi z góry strumieniami tworzącymi malownicze kaskady. Wokół strumienia przewija się ścieżka, trochę ceprowata, miejscami trudniejsza, niestety zaśmiecona, mimo wielu tablic nawołujących do przestrzegania porządku.

Przecudowne okazy palm, bambusy, gigantyczne paprocie, liany, nieprawdopodobnie wypreparowane korzenie wspornikowe na podobieństwo przypór gotyckich. To nasze pierwsze spotkanie z dżunglą – jesteśmy pod wrażeniem. Park jest równocześnie miejscem rekreacji – Jest tu stadnina koni, pola golfowe, oczywiście kafejki i miejsca piknikowe, nie ma natomiast zapowiadanych złośliwych małpek.

Powrót do Kuala bezproblemowy (bus 66) Wysiadamy w pobliżu Merdeca Sq., gdzie kupujemy karteczki – nie widać ich wogóle w sklepach czy na ulicy. Znaczki tylko na poczcie. Na dworcu kolejowym, kupujemy bilety do granicy tajlandzkiej – bilet 2 kl. (miejsca do spania) za 46 RGT (ok. 12,5 USD).

W pobliżu dworca znajduje się olbrzymi nowoczesny kompleks islamizmu – meczet,muzeum sztuki islamskiej, uniwersytet. Wracamy do centrum, gdzie wypatrujemy jakiegoś jedzonka – obiad za 11 RGT. Fotografujemy Chinatown i bajecznie kolorowo zdobione świątynie buddyjskie. Jeszcze zdobywamy się na ostatni malezyjski zryw – postanawiamy dotrzeć do najwyższego budynku świata, do Twen Tower /457m/. Prawie półtoragodzinna wędrówka zakończona sukcesem. W końcu wyjeżdżamy nocnym pociągiem do Tajlandii.

Dzień 7
Rano, dojeżdżamy do malezyjskiej stacji granicznej Pranganang, formalności graniczne i wysiadamy w tajskim Padang Basar wprost w łapy naganiaczy. B ł ą d! Zamiast wygodnym i dużo tańszym autobusem do Krabi, płacimy za niewygodny mikrobus po 250 Bht. Na dodatek, dłubiący w nosie, kierowca kipruje nas przed agencją, gdzie z kolei dajemy się naciągnąć na bungalowy (z wiatrakiem za 350 noc). Odkrytym samochodem za 20 Bht od osoby dojeżdżamy do naszych bungalowów w rejonie Ao Nang, gdzie oglądamy ten nasz przepłacony ośrodek Bleu Bayu. Bungalow bez zarzutu, ma wszystko co trzeba, duży i czysty, wokół wrzeszczą cykady.

Po wspaniałej kąpieli, wystawny obiad z piwem za 240 Bht – na warunki tajskie za dużo. Plaża nienadzwyczajna, tuż przy szosie.

Dzień 8
Wczesna pobudka – wyruszamy do Krabi skąd startujemy na Ko Phi Phi. Świadomie rezygnujemy z podobno przeładowanego Phuketu. Stateczek za 600 Bht w obie strony dla dwóch osób. Płyniemy dwie godziny, a potem dobijamy do zatoki Morza Andamańskiego, pomiędzy malowniczymi wapiennymi, podatnymi na erozję, skałami. Mamy ponad 3 godz. czasu.

Phi Phi – nazwaliśmy ją wyspą z talią. Są to dwie zalesione góry połączone wąskim przesmykiem, na którym znajduje się cały jarmarczny zgiełk: przystań, plaża trochę hoteli, restauracyjek i handel. Troszkę się szwendamy po plaży, próbujemy pływania, ale woda jest mało klarowna. Postanawiamy ruszyć na jedną z gór, gdzie znajduje się punkt widokowy. Jak zwykle kilku informatorów,w tym para Polaków (zaliczyli Borneo i Sumatrę). Wejście forsowne ok. 20 min., ale widok jest nagrodą. Cudowny. Z góry wspaniale widać kształt wyspy i cudownie lazurową wodę w obu zatoczkach. Niestety musimy wracać.

W Krabi z agencji usidlają nas na jednodniową wycieczkę po czterech wyspach Zatoki Andamańskiej za 560 Bht (dwie osoby).

Dzień 9
Mikrobuem wyruszamy na “Baracuda Tour”. Przesiadamy się do długiej łodzi w kształcie indiańskiej canś ze śrubą osadzoną na końcu metalowego drąga. 22 osoby + przewodnik + sternik łodzi. Towarzystwo mieszane angielskojęzyczne, łącznie z przewodnikiem. W programie 4 wyspy, nurkowanie, posiłek i plażowanie. Znowu brakuje błękitu nieba, ale może to lepiej. Dopływamy do wyspy Poda z rafą koralową – rafa niezbyt urozmaicona, ale królestwo rybek obfituje w gatunki i kolory. Następny etap – wpływamy do głębokiej zatoczki (ponad 5 m). Łódź zakotwiczona kiwa nami przeokropnie. Ratując się przed mdłościami, nurkuję w kamizelce. Wrażeń wzrokowych prawie żadnych – zielona woda. Dopływamy do cudownej plaży z wodą lazurową i krystalicznie czystą.Wspaniałe pływanie i nurkowanie pełne wrażeń wzrokowych. Tutaj “służbowy” lunch i ekstra kawka w bambusowej kafejce. Pełny relaks. Niestety ruszamy dalej i tu niemiła niespodzianka – morze jest tak niespokojne, że naszą łupinką niesamowicie miota. Robi się groźnie – sternik robi co może, a my wkładamy kamizelki. Musimy też ominąć przewidzianą w programie wyspę (skałę) Kurczaka. Po jakimś czasie wpływamy na wody z dużą ilością form skalnych, które stanowią osłonę, a poza tym wiatr się wycisza. Niebo się oczyszcza z chmur i już po całkiem spokojnej wodzie wpływamy do zatoczki z najpiękniejszą plażą Ao Phra Nang.

Plaża przy wybrzeżu klifowym z oszałamiającym bogactwem form skalnych,grot,nacieków, przesmyków – a wszystko to z cudownie współgrającą zielenią. Tutaj znajduje się Grota Księżniczki z ołtarzem, na którym rybacy, aby sobie zapewnić obfite połowy, składają w ofierze wielkie drewniane fallusy (o jakie to połowy chodzi?). Po godzinie 16.00 odpływamy do bazy w Ao Nang. Organizatorzy dowożą nas do Krabi z parą innych uczestników.

W pierwszym z brzegu hotelu”Grand Tower” łapiemy pokój za 150 Bht – VI piętro bez windy, mini klitka z wentylatorem. Łazienki i WC w holu – przyzwoite. Może moglibyśmy znaleźć coś lepszego ale byliśmy trochę wypompowani.

Dzień 10
Wyruszamy do Phang Nga. Sanghtewem za 7 Bht do dworca autobusowego Dwa bilety do Phang Nga za 104 Bht. Agencje oferują po 150 od osoby – jednak trzeba być czujnym. Autobus wygodny, klimatyzowany, odchylane fotele, TV. Po 1,5 godz jesteśmy na miejscu, na wprost biura Mr Kśna polecanego przez LP. Kupujemy bilety na rejs po zatoce Phang Nga za 200 Bht od osoby. Parę kroków dalej zostajemy wyłapani do hotelu Muang Tong za 140 Bht. Duży pokój z WC wiatrak i ogólnie przyjemnie.

Właściciel źle się wyraża o Mr Kśnie i robi pogardliwe uwagi o jego imprezach. (Później w trakcie rejsu łodzie obu panów płyną łeb w łeb).

O godz 14.30 w 7 osób (+ sternik) rozpoczynamy rejs po zatoce Phang Nga – Park Narodowy. Wpływamy do labiryntu kanałów – ujście rzeki Krabi – pomiędzy lasami namorzynowymi. Są to niewielkie lasy rosnące na słonych bagnach. W przeszłości wypalano z nich węgiel drzewny. Odsłonięte korzenie drzew podlegające pływom wody, tworzą dziwaczne, nierealne formy. Wrażenie spokoju, ciszy i absolutnego zagubienia w wąskiej plątaninie kanałów. Sternicy mają tam swój system oznakowania. Wypływamy na wody zatoki – rozpoczyna się orgia form skalnych i niestety znowu szkwał. Chyba mocniejsze wrażenia od tych z dnia poprzedniego, bo nasza łódeczka jest znacznie mniejsza. Odprężamy się na legendarnej wyspie Bonda. Kręcono tu film “Człowiek ze złotym pistoletem”. Znowu malownicze skały a wśród nich słynna Khao Ping Gan – Pochylająca się Skała – i absolutna Miss skał, najczęściej fotografowana, niewielka Khao Tapu. Do szczęścia brakuje nam pełnego słońca. Następny etap to zupełnie niesamowita osada na palach Ko Panyi skupiona wokół posadowionego na skale meczetu.

Mieszkania, szkoła, ośrodek zdrowia, stadion sportowy! warsztaty (głównie pamiątkarskie) a nawet hoteliki i restauracje dla turystów. Plątanina wąskich uliczek – pomostów przesmyków, życie w tych zaułkach i odsłoniętych, trochę jak na scenie. Odpływamy w scenerii zachodzącego słońca. Jeszcze po drodze oglądamy Skałę Malarzy z rysunkami ryb i zwierząt, liczącymi sobie nie mniej niż 3000 lat. Już prawie po ciemku prujemy w ostrej bryzie, cali pokryci solą. Odwożą nas do hotelu.

Dzień 11
Naszym celem jest dzisiaj Park Narodowy Khao Sok.
Ruszamy, droga piękna, krajobraz bieszczadzki, tylko te palmy, a wzniesienia i serpentyny, chyba ostrzejsze. Wysiadamy na 109 km (słupek) przy bramie Parku Khao Sok i odrazu wpadamy w łapy ostrej, młodej szczekaczki. Tyle sobie obiecywaliśmy, że nigdy więcej i już siedzimy w minibusku i jedziemy do ośrodka “Moutains Jungle View”.Miało być za 100 Bht,ale już na miejscu jest za 150, bo w tym za 100 wypadło sitko prysznica. No trudno. Ale ośrodek rzeczywiście pięknie położony w środku dżungli pod skalistą ścianą. Domki fajne, z małą werandką, obok można się huśtać na lianach. Podwożą nas pod bramę Parku (wstęp 5 Bht+ marna skserowana mapka za 10). O godz 11.30 wybieramy 4 km trasę do wodospadów.

Wędrówkę zaczynamy od schodów, potem dróżką, góra-dół. Kilka razy przeskakujemy po kamieniach rzekę. Wokół nieprzebyty gąszcz zieleni: palmy, palmy, drzewa giganty z rozłożystymi korzeniami wspornikowymi, papirusy, bananowce i ogromne skórzaste liście. Cały czas łowimy odgłosy dżungli – głównie cykady, przejmująco tęskliwe nawoływania ptaków i chichoty gibbonów. Może nie umieliśmy patrzeć – one podobno siedzą na najwyższych palmach. Mnie przed nosem przewinął się cały czarny, ogromniasty wąż. Droga się mocno wydłuża i po ponad dwóch godzinach dochodzimy do wodospadów, wrażenia trochę lepsze niż w Templer Parku koło Kuala Lumpur. Chwila wytchnienia, fotografowanie (gubię gdzieś swoje okulary do czytania – straszna strata) i ruszamy w drogę powrotną. Zabudowania parkowe osiągamy o 16.30 i wtedy dopiero zasiadamy do tradycyjnego ryżu.

Dzień 12
Samochodem z ośrodka odwożą nas do drogi “401”. Do Surathani przyjechaliśmy wcześnie i cały dzień szwendaliśmy się właściwie bez celu bo dopiero o 17.30 wyruszyliśmy pociągiem do Bangkoku. Miejsca do spania w II klasie – 866 Bht (dwa bilety).

Dzień 13
Po szóstej rano jesteśmy w Bangkoku. Dzielnie odpieramy parę ataków i autobusem 53 dojeżdżamy do dzielnicy Banglamphu w okolice słynnej Khao San, mekki wszystkich turystów – trampingowców. Parę hotelików full, full a zgarnia nas Madame z Hotelu “K.S. House” – pokój za 290 Bht. Może nie wytrzymaliśmy nerwowo i za wcześnie ulegliśmy, ale hotel i pokój b.ładne. Dzięki informatorom, których tu nie brakuje, tramwajem wodnym z przystanku nr 3 na rzece Chao Phraya, dopływamy do Wielkiego Pałacu. Na jego terenie znajduje się Świątynia Szmaragdowego Buddy – miejsce święte z najświętszych.

Przy wejściu dostajemy “przyzwoite” stroje do Szmaragdowego Buddy – długą spódnicę, Maciek długie spodnie – za paszport. Wstęp po 200 Bht od osoby. Zachwyca nas orgia kolorów, form, zdobień, ornamentów złotych, złoto-czerwonych i złoto-zielonych. Po wyjściu łapie nas kierowca tuk-tuka oferując zawiezienie za 20 Bht do dwóch świątyń, w zamian za zwiedzenie jakieś “factory”. Jedziemy do gigantycznego (32 m). paskudnego Buddy i już jest “factory”. Bronimy się tłumacząc, że szkoda na nas czasu. Zdegustowany kierowca zostawia nas pod “Złotą Górą”, miejscem tajemniczym i pięknym. Do stupy na górze prowadzą strome schody, a z tarasu rozległy widok na miasto.

Wpadamy na mały relaks do naszego hoteliku a potem chłoniemy atmosferę Khao San. Jeszcze robimy zwiad autobusowy – jutro rano jedziemy z dworca autobusowego Południowego na Floating Market.

Dzień 14
Skoro świt pobudka łapiemy tuk-tuka za 50 Bht do Dworca Południowego. Tuk-tuk jak szalony wykonuje skoki pomiędzy samochodami, nam tylko podskakują głowy, lub obijamy boki. Tam gdzie droga pusta wciska nas w siedzenie. Nieprawdopodobne, ale dojechaliśmy w całości. Autobus do Damnśn Saduak za 90 Bht (2 osoby). Transport załatwiany przez agencje kosztuje 180 od osoby! Po drodze w Nakhon Pathom mijamy wspaniałą górującą nad miastem, relikwiarzową czedi. Do Pływającego Targu 109 km – ok. 2 godz. jazdy. Miejscowość nad kanałami /klongi/, domy na palach, frontem zwrócone do wody. Zaczynamy od spaceru – wizytacji otwartych domów przy uliczkach nad kanałami. Drewniane lub betonowe chodniki są jednocześnie ukwieconymi tarasami domów. Kanałami ze wszystkich stron płyną łódki z towarami na targ. Fantazja kapeluszowa. Owoce, przyprawy, pamiątki, najdziwniejsze kapelusze, stroje, jedzonka no i tłumy turystów, przewalających się nad kanałem. Po pobycie w tym niesamowitym miejscu powrót do Bangkoku. Wieczór spędzamy na Pat Pongu, centrum erotyki.

Dzień 15
Autobusem 53 który ma jechać na dworzec kolejowy (ale nie dojeżdża), na jeden przystanek przesiadamy się do 7. Kupujemy bilety do Ajuthai, sprawnie kierowani przez informację dworcową. Bilety 3 kl. po 15 Bht. Po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Plecaki do przechowalni. Promem przez rzekę (jedzonko po 25) i na nogach do obiektów historycznych starej stolicy królestwa Syjamu – Ajuthi. Miasto założone w 1351 przetrwało do 1767 r., kiedy to zostało zniszczone przez Birmańczyków i już nigdy nie wróciło do swojej świetności. Wspaniałe ruiny zarosły dżunglą. Znajdują się one w obrębie murów o długości 12 km. Poszczególne świątynie czy pałace stanowią odrębne do zwiedzania, obiekty. Za dwa płacimy po 30 Bht od osoby, kilka obchodzimy dookoła. Pierwsze mocne uderzenie to Wat Ratburana. Nieprawdopodobnie egzotyczne budowle – fantastyczne wieże o przeróżnych kształtach z jaskrawo czerwonej cegły, niekiedy z zachowanymi fragmentami ozdobnych reliefów. Szaleństwo fotografowania. Od obiektu do obiektu i zaczynamy odczuwać znużenie. Trochę odpoczywamy w części parkowej nad wodą, z cudownymi nenufarami. Ok. godz. 15.00 wycofujemy się.

O godz. 16.40 wsiadamy do wagonu 3 kl. / 2 kl. (49 Bht/os.) – zatłoczonego po brzegi ludźmi z tobołami (prawie wszyscy jadą do końca czyli do Chiang Mai). Z trudem znajdujemy dwa oddzielne miejsca. Z okna pociągu oglądamy ruiny kmerskich budowli w Lopburi, całe oblepione małpami. Widok obłędny, ale już wysiąść nie możemy.

O godz. 22.40 wysiadamy, żegnani przez współpasażerów, w Phithsanulok, wprost na hotel “kamera obscura” za 180 Bht. Jesteśmy szczęśliwi do momentu wkroczenia na pokoje karalucha – olbrzyma /chyba 5 cm/. Staczamy z nim pojedynek i walimy się do łócha, szczelnie owinięci naszymi śpiworkami. W nocy zimno i odgłosy jakiejś balangi.

Dzień 16
Zaczyna się oryginalnie – rikszą za 20 do dworca autobusowego skąd do Sukotai po 19 od osoby.Tu dajemy się złapać na songtewa za 60 Bht (regularna komunikacja 10 od osoby). W Sukotai wypożyczamy rowery po 20 i jak lordowie jedziemy do Parku Historycznego – ruin pierwszej stolicy Tajlandii. Ruiny świątyń i pałaców zostały wydarte zarastającej je dżungli, przy pomocy UNESCO, dopiero w roku 1958. Obecnie ochronę przed wszechpotężną dżunglą stanowią połacie trawy. Całość tworzy przepiękny park z pojedyńczymi okazami drzew, mostkami, altankami i wodą. Bilety płacimy raz, do pierwszego obiektu – 100 Bht za 2 osoby, a potem na rowerkach jakoś omijamy “tickety”.

Żal nam, ale musimy opuszczać to cudowne miejsce. Czeka nas przeprawa z ulokowaniem się w pojeździe do Chiang Mai. Do nowego Sukhotai songhtewem za 10 od os., następnie do Pitsanulok autobusem za 27 Bht, skąd musimy zabrać plecaki (zostały niestety w hotelu – trzeba je było rano zabrać ze sobą). Mądry Polak… 2x tuk-tuk po 40 Bht dworzec – hotel i hotel – dworzec, autobus do Pitsanulok, i ok. godz.16.00 siedzimy w autobusie do Chiang Mai. Sześć godzin dosyć ostrej jazdy, prawie bez przerwy. Autostrada lub niezłe drogi. Pod koniec podróży robi się b.zimno. Znowu nie mamy pod ręką nic ciepłego.! Przed godziną 23.00 wpadamy wprost w łapy naganiaczy. Wiemy, że ma to być hotel “Paradise” (150 Bht / 2 os.). Do tego tuk-tuk za 40, ale niedługo jesteśmy w naszym “raju” – VII piętro z windą, prysznic z ciepła wodą i wszystko na swoim miejscu

Dzień 17
Wyruszamy na zwiedzanie Chiang Mai. Masa samochodów, hałas, smog – a miała to być spokojna prowincja. W obrębie murów miejskich ogromna liczba świątyń, w tym dwie perełki drewniane – XIV i XVIII w. Pozostałe złocistoczerwone, mimo że też mające wartości historyczne nie robią na nas większego wrażenia.

Wykupujemy na następny dzień 2 dniowy treking (po 1100 Bht od osoby) i bilety do Bangkoku na poniedziałek, po 190 Bht. Wieczorem nocny bazar, głównie łażenie i oglądanie – jakieś drobne upominki i super naleśniki z bananami i czekoladą. Wracamy do hotelu.

Dzień 18
Z agencji rekingowej, dostajemy plecaki, cienkie śpiworki + swoje wkłady do śpiworów i jeszcze ciepłe rzeczy do spania i trochę osobistych. Skład imprezy: oprócz nas, dwoje Amerykanów, czworo Koreańczyków i dwóch przewodników. W programie wodospad, gorące źródła, przejście przez góry na nocleg w wiosce Karenów, jazda na słoniach i spływ bambusową tratwą.

Ruszamy odkrytym busikiem. Ja wyraźnie dołuję – ból gardła, zatoki, temperatura. Droga jest dosyć ekscytująca – górska z ostrymi zakrętami. Jedziemy do północnowschodniej prowincji Mae Hong Son, ok. 80 km od Chiang Mai. Oglądamy wodospady, później gorące źródła /ok. 90oC/, w kłębach pary. Ok. godz. 14.00 rozpoczynamy wędrówkę – mamy dojść z plecakami na nocleg do wioski plemion górskich Karenów. Rejon uważany jest za nie całkiem bezpieczny. W hotelowym sejfie zostawiamy pieniądze i paszporty – nasi przewodnicy mają broń, a na noclegu pilnują nas uzbrojeni strażnicy. Idziemy stromo pod górę, a potem podchodzimy grzbietem – prawie Beskid Niski – tylko te palmy, tu wyjątkowo strzeliste i temperatura inna. Ok. godz. 17.00 osiągamy wioskę noclegową – i tu niemiła niespodzianka – uprzedziła nas inna grupa i musimy iść dalej. Już prawie o zmroku, nie zauważając pięknego zachodu słońca padamy na pysk w następnej wiosce. Bambusowe chaty na palach. Kąpiel w rzece, nastrojowa kolacja przy świecach – mało komu przechodzi przez gardło – jest też ognisko, gitara, i malownicze stroje kobiet z plemienia Karen, handlujących swoimi rękodziełami (głównie biżuteria, haftowane torebeczki). Życie towarzyskie więdnie i wszyscy pełzną do swoich chat. Długa bambusowa chata kryta strzechą z palmowych liści – śpimy na podłodze, na cienkim materacyku, pod moskitierą.

Dzień 19
Chłodny poranek, wstajemy wyspani, w niezłej kondycji. Smakuje nam kontynentalne śniadanko (czajniki na ognisku). Wokół miejscowe dzieciaki, które czekają na zakończenie posiłku, żeby zjeść wszystko do ostatniego okruszka. Między innymi dlatego każdy kupuje jakiś drobiazg od ich matek. Mamy też drobne upominki. Nasz trekingowy dzień rozpoczynamy od słoni. Wsiadamy na nie ze specjalnie przygotowanych pomostów. Wrażenia fantastyczne – jedziemy ścieżką nad rzeką i przemieszczamy się z jednego brzegu na drugi. Rzeka w porannych mgiełkach, wokół dżungla, od wody przyjemne chłodzenie, a przed nami i za nami suną te gigantyczne nierealne stwory. Bomba! Przejście trwa ponad godzinę. Dobijamy do wioseczki, gdzie czekają na nas bambusowe tratwy – każda powiązana z 15 bambusów około 6 m długości. Na każdą wsiada 4 osoby + przewodnik. Wrażenia znowu wspaniałe. Głęboko wcięta, dolina rzeki Mae Hong Son, dżungla z jej tajemniczymi odgłosami, co jakiś czas bystrza między kamieniami, z którymi nasza załoga daje sobie doskonale radę, z wyjątkiem jednego niegroźnego “bum”. Mijamy wioseczki przyklejone do dżunglastych zboczy. Spływ trwa ok. 1,5 godziny.

Dobijamy do końcowej stacji – rodzinnej wioski jednego z naszych przewodników. Zjadamy z apetytem ryżowe danko + ananasa i wsiadamy do odkrytego samochodziku. Ok. godz. 16.00 w Chiang Mai miłe pożegnanie z uczestnikami i codzienne zmaganie z rzeczywistością naszego wędrownego życia.WyruszamynocnymautobusemdoBangkoku.

Dzień 20
Punktualnie o 7.00 rano jesteśmy w Bangkoku przy Khao San – my już jak w domu. Kawka, herbata i autobusem nr 11 jedziemy na dworzec autobusowy Południowy – bilety do Kanczanaburi za 126 Bht za dwie osoby. Autobus klimatyzowany z drinkiem i odświeżającymi chusteczkami.

Wysiadamy w straszliwie nagrzanym Kanchanaburi i rikszą za 40 Bht jedziemy do Sugar Cane GH – ok. 3 km od centrum. Chatki bambusowe nad rzeką Kwai – ośrodek b.ładny, miła atmosfera. Dostajemy b. ładną małą chatkę za 150 Bht (wcale nie jest taka mała). Na miejscu załatwiamy 1 dniowy tour (jaskinia, wodospady,”pociąg śmierci”) za 400 Bht od osoby, na następny dzień. Po krótkim odpoczynku, wyruszamy do miasta. Trafiamy na cmentarz wojenny a potem docieramy do mostu na rzece Kwai. Ten ostatni rozczarowuje.

Dzień 21
O godzinie 8.00 wyruszamy do Parku Narodowego Erewan. Najpierw jaskinia Prathat – nieoświetlona elektrycznie – gość niesie przed nami taką dużą, chyba naftową, ale b. jasną lampę. Jaskinia naprawdę piękna, olbrzymia, z mnóstwem tajemniczych wąskich korytarzy i przejść. Fantastyczne formy naciekowe,organy, kolumny, drzewa, zwierzęta, nawet jest Budda. Następny etap to wodospad “7 pięter” na rzece Kwai. Siedem stopni w górę w odległości kilkuset metrów jeden od drugiego. Piękne formy skalne, jak wszędzie te podatne na erozję wodną wapienie. Cudowne, niepowtarzalne wrażenia, ale też mnóstwo turystów – przeważa tajska młodzież. Jedziemy naszym busikiem do stacji kolejowej Ay Soy, gdzie wsiądziemy do “Pociągu śmierci” – aby nim dojechać do Kanczanaburi na słynny most na rzece Kwai.

Linię kolejową łączącą Tajlandię z Birmą, o łącznej dług. 450 km (w tym 15 km mostów wiaduktów), wybudowali Japończycy siłami niewolniczej pracy jeńców wojennych. Budowa trwała 15 miesięcy, zginęło przy niej 16 tys. jeńców i ponad 100 tys. Azjatów. Jedziemy do Kanchanaburi niecałe dwie godziny. Z wyjątkiem pierwszego odcinka wkutego w skałę nad Kwai, bez specjalnych wrażeń wzrokowych.

W Kanczanaburi pociąg wjeżdża na słynny most na rzece Kwai między stragany i jarmarczną atmosferę. Wysiadamy, robimy zdjęcia mostu i zachodzącego słońca.

Dzień 22
Wstajemy o 5.30 – plecaki do recepcji, a my na stację kolejową (ok. 500 m). Pociąg ten sam co wczoraj. Pootwierane okna, zimno jak diabli – jedziemy ok. 1 godziny do stacji Tha Kilen i sami pustą drogą, (niecałe 2 km) dochodzimy do Parku Historycznego Mua Sang. Są to resztki tajemniczego obiektu, usytuowanego w zakolu rzeki Kwai. Budowle z ciemnego, prawie czarnego porowatego laterytu – obiekt zbudowany przez Kmerów ok. XII w. Przypisuje się mu znaczenie kosmologiczne, głównie z powodu licznych megalitów. Dobrze, że jest tu trochę tajemniczości, bo sam obiekt nie jest zbyt imponujący. Pięknie też wygląda spowita w porannych mgłach rzeka Kwai. Przed bramą świątyni łapiemy okazję do Kanczanaburi. Z hotelu do dworca autobusowego odkryta taksówka za 40 Bht a dalej autobus do Bangkoku. Wysiadamy na dworcu południowym, busem 30 na Khao San i w “swoim” hotelu “K.S.House” zostawiamy plecaki i idziemy wydać resztę pieniędzy. Wracamy po plecaki i na przystanku przy Khao San czekamy na autobus do portu lotniczego. Po godzinie bezskutecznego czekania (jeden przeładowany autobus A-2 przejechał nam przed nosem) zaczynamy się denerwować, i wtedy podjeżdża elegancki mikrobusik, chyba hotelowy którym i za 70 Bht od osoby, luksusowo osiągamy cel. Wydajemy już naprawdę ostatnie tajlandzkie pieniądze, na drobne suwenirki. Odprawa i ostatnie tajlandzkie “pchnięcie” – musimy zapłacić po 500 Bht podatku. Jeszcze gruntowne mycie na lotnisku i po odprawie wsiadamy do naszego “wieloryba”.

Dzień 23
W Londynie dosyć ciasno z przesiadką, ale dopadamy Bśninga “Lotu” i już w swojskiej (zimna, mokra) atmosferze dobijamy do Warszawy.

Podsumowanie

– Czas trwania imprezy 23 dni
– Dojazdy 4 dni
– Łączne wydatki dla 2 osób 603 USD
– Łączny wiek dwójki uczestników eskapady 120 lat

Rozmaitości ze świata

Na Cyprze ma stanąć wielki posąg bogini miłości, Afrodyty, który ma stać się konstrukcją dla paryskiej wieży Eiffla i nowojorskiej Statuły Wolności. Bogini miłości będzie prawdopodobnie stała w pobliżu nadmorskiego kurortu Paphos. Według legendy, tam właśnie, około 150 lat przed naszą erą, Afrodyta wyłoniła się z morskiej piany. Posąg będzie co najmniej tak wysoki, jak wieża Eiffla (316 m), a w jego wnętrzu znajdzie się biblioteka i muzeum.

Największą na świecie perłę wyłowiono z wód Myanmaru (Birma). Waży ona 845 karatów (169 gramów), jej średnica wynosi 3 cm, o obwód 6,2 cm. Została przekazana na własność państwu.

100 milionów ludzi na całym świecie pozostaje bez dachu nad głową. Sytuacja mieszkaniowa cały czas się pogarsza – głosi najnowszy raport ONZ.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u