Podróż do Iranu –

Trasa:
Kraków – Szolnok – Oradea – Bukareszt – Stambuł – Teheran – Maszhad – Jazd – Kerman – Bam – Bandare Abbas – Qeszm – Bandare Abbas – Ahwaz – Choqa Zanbil – Ahwaz – Sziraz – Persepolis – Esfahan – Teheran

Podróż do Iranu odbyłem na przełomie stycznia i lutego 2003 roku. Z irańską wizą w paszporcie (100$, można otrzymać w Ambasadzie Iranu w Warszawie, ok. 2 tygodni czekania) wyruszyłem wieczorem 24 stycznia z Krakowa pociągiem Cracovia relacji Kraków – Budapeszt. Zrezygnowałem z zakupu bezpośredniego biletu międzynarodowego i wykupiłem w kasie międzynarodowej jedynie bilety na odcinek Cana – Miskolc-Cana oraz Biharkeresztes – Oradea (granica węgiersko – rumuńska). W kasie krajowej natomiast kupiłem bilet do Muszyny (6,5$). Granicę polsko-słowacką pokonałem bez większych przeszkód i bez kontroli biletów – słowackiego konduktora zadowoliło 2 $. U tego samego konduktora kupiłem bilet do Cany (3$). Do Miskolca dotarłem nad ranem tu przespacerowałem się do kasy i kupiłem bilet do Szolnok (6$) po czym wróciłem do Cracovii i kontynuowałem podróż do stacji Vamosgyork, skąd dwuwagonową kolejką dotarłem do Szolnok. W Szolnok kupiłem bilet do Biharkeresztes (5$) i po dwóch godzinach siedziałem już w pociągu do Targu Mures Rumunii.

Na granicy pojawił się problem miejscówki, która jest podobno obowiązkowa od Biharkeresztes – konduktor węgierski skasował 2$ (po ostrym targowaniu), konduktor rumuński (o dziwo) nic nie chciał tylko machnął ręką. W Oradei wymiana pieniędzy (1$-32000 ROL), a o 18:30 nocny pociąg do Bukaresztu (10$), który na miejscu jest około godziny 6 rano. Stąd pociąg do Stambułu odjeżdża o 14 – bilet 25$ (sypialny 33$). Do Stambułu dotarłem bez problemu, po drodze odwiedzili mnie bułgarscy policjanci po swoją dolę – ponieważ byłem zmęczony i nie miałem ochoty się wykłucać dałem im bez słowa 2 $ (tyle co na 3 piwa) i zamknąłem drzwi. W Stambule z dworca Sirkeci przespacerowałem się do dzielnicy Laleli, gdzie znalazłem autobus do Teheranu – 25$ (cena początkowa 30$ – jak się potem okazało można utargować więcej). Przed odjazdem kilka razy prowadzono mnie od jednego biura do drugiego, a w każdym proszono mnie o paszport, z którego spisywano te same dane (za każdym razem trudzili się nad imieniem i nazwiskiem). Te wędrówki i cała ta biurokratyczna otoczka miały prawdopodobnie na mnie zrobić wrażenie jako na kliencie.

W końcu wylądowoałem w autobusie do Teheranu. Pasażerów zaledwie 9 – w większosći Azerowie zamieszkali w Iranie. Już w autobusie “dopada”mnie wszechobecna w Iranie gościnność. Jak się okazało nie potrzebnie kupowałem jedzenie na drogę, gdyż o moje wyżywienie zatroszczyli się wszyscy pasażerowie – jedna kobieta wiozła nawet smażonego kurczaka. W podobny sposób zjadłem śniadanie (ja niestety mogłem się jedynie odwdzięczyć paczką polsich ciastek, które i tak wzbudziły spore zainteresowanie). W czasie kiedy pasażerowie jedli w barze śniadanie, obsługa autobusu zajęła się upychaniem towaru po różnych zakamarkach pojazdu. Kiedy wróciłem na moim siedzeniu leżała torba z ubraniami, podobnie jak na siedzeniu pozostałych – to pani Soraya wsiadała do autobusu i każdemu wciskała towar. Chyba nawet coś płaciła – nie wiem ile, gdyż pomimo wielokrotnych nalegań nie zdecydowałem się na rolę “mrówki”. To wywołało zrozumiałe niezadowolenie pani Sorayi.

Sama granica, zwłaszcza od strony tureckiej to coś bardzo dziwnego – krzyk, tłok i pakunki przerzucane z miejsca na miejsce. Aby zdobyć pieczątke turecką trzeba się zdrowo nagimnastykować i przepychać. Następnie trzeba obejść budkę pogranicznika, aby wręczyć podstemplowany paszport drugiemu pogranicznkowi, który wchodzi od tylu do tej samej budki, z której po kilkunastu minutach wychodzi trzeci i podaje przez płot paszporty Irańczykowi. Ten wraca po jakimś czasie i odczytuje Irańczyków, którzy mogą przejść na irańską stronę. Turków odczytuje turecki policjnat. Kto odczytuje pozostałych nie wiem, bo mojego paszportu nie przynieśli. Nie miałem zamiaru jednak czekać dłużej (a było zimno, bardzo zimno). Zawołałem irańskiego celnika i spytałem gdzie mój paszport, ten na to że nie wie, ale że mogę pójść z nim poszukać i otworzył mi bramę. Paszport znalazł się po jakimś czasie i już byłem w Iranie. Irańska strona granicy wygląda nowocześnie, a po dwóch godzinach spędzonych po turckiej stronie poczułem się jak bohater Star Treku w perskiej wersji językowej. Po drodze jeszcze kontrola celna – szczegółowa i ostra dla miejscowych, minimalna (a właściwie żadna) dla obcokrajowców – z tego też powodu przyszło mi czekać na pozostałych współpasażerów prawie 2 godziny.

Za granicą kolejny postój w Bazarganie, cinkciarze proponują wymianę pieniedzy, ale kurs mają doprawdy śmieszny. Następnego dnia o 10 dojechaliśmy do Teheranu (terminale Argentin). Poświęciłem się i odbyłem czasochłonny spacer od Arżentin do dworca kolejowgo, po drodze u zegarmistrza wymieniłem pieniądze (1$-800tomanów czyli 8000 riali). Generalnie za najlepsze (w opinii miejscowych) miejsce do wymiany pieniędzy to okolice amabasady brytyjskiej. Na dworcu próbuję kupić bilet na pociąg do Maszchadu, ale ludzie w kolejce twierdzą, że nie ma biletów. Byłem jednak zdeterminowany aby jechać pociągiem, zagadałem więc jednego z żołnierzy, który zaprowadził mnie do swojego zwierzchnika, który zaprowadził mnie do kogoś kto nie wiem kim był, ale był na tyle ważny, że już po chwili miałem w ręce bilet pierwszej klasy na nocny do Mashadu (5$).

Pociąg irański okazał się czymś niesamowitym i wygodnym, polskie koleje mogłyby się wiele nauczyć. Wieczorem dostałem kolację, rano śniadanie (bynajmniej składało się z czegoś wiecej niż batonik i herbata). W Maszhadzie zatrzymałem się w usytuowanym w centrum hotelu Azerbejdżan (6$ za noc, ale warunki były na prawdę ekstra). Najciekawszym miejscem w Maszhadzie jest Mauzoleum Imama Rezy – niestety spora jego część jest niedostępna dla nie-muzułmanów, a w tej, do której zostaniemy wpuszczeni i tak nie wolno robić zdjęć – a szkoda. Z Maszhadu wyruszyłem autobusem do Jazdu (3$), gdzie dojechałem nad ranem. Podróż nocą przez pustynię, a zwłaszcza postoje w położonych w szczerym pustkowiu restauracjach, to naprawdę coś niesamowitego. Ponieważ miałem czas przeszedłem na pieszo do centrum Jazdu, gdzie znalazłem pokój w Hotelu Amir Chakhmagh.

Sam Jazd jest bardzo ciekawym i interesującym miastem (podobno najstarsze miasto świata). Niestety ja mogłem poświęcić na jego zwiedzanie zaledwie jeden dzień, a jest co zwiedzać – Amir Chokhmagh, Meczet Piątkowy, Świątynia Ognia, stare miasto – wszystkiego nawet nie dam rady tu wymienić. W każdym bądź razie warto tu przyjechać – tylko nie w piątek, gdyż tego dnia zamknięta jest świątynia ognia. Bardzo dobrym punktem informacji turystycznej (chyba najlepszym w całym Iranie) jest Backpackers Information Center, który znajduje się przy głównej ulicy prowadzącej do Meczetu Piątkowego (można między innymi skorzystać z Internetu).

Z Jazdu postanowiłem udać się nocnym autobusem do Kermanu. I tu ważna uwaga dotycząca prawie całego Iranu – z dworców autobusowych odjeżdżają tylko autobusy zaczynające trasę w danej miejscowości, to samo tyczy się przyjazdów. Autobusy “przelotowe” zatrzymują się zazwyczaj na jakimś większym skrzyżowaniu usytuowanym gdzieś na przedmieściu. Warto to wiedzieć, zwłaszcza, że np. pracownicy dworca w Jazdzie zarzekali się że nie ma nocnych autobusów do Kermanu i ostatni odjeżdża ok. 17 (tzn., że w Kermanie jest około 22). Wystarczy się jednak spytać miejscowych i okaże się, że tych autobusów jest o wiele więcej (choć nikt dokładnie nie wie ile). Trzeba poprostu ustawić się na wspomnianym skrzyżowaniu i czekać. Chcąc być w Kermanie rano, musiałem ustawić się dopiero po północy.

Wkrótce nadjechał autobus, który natychmiast otoczyła grupa potencjalnych pasażerów. Niestety, nie ma miejsc, ale… nie dla obcokrajowca. Kierowca zaproponował mi abym usiadł na miejscu obok niego, drugi kierowca resztę podróży spędził na stojąco. Nakarmili mnie, napoili, nie kazali płacić, ale… nie pozwolili również zasnąć, zostałem dokładnie wypytany o wszystko co tyczy się tak egzotycznego kraju jak Polska. Radzę przed wyjazdem sprawdzić ile kosztuje u nas kilogram baraniny, bo właściwie przy każdej dłuższej rozmowie padało pytanie o to.

Do Kermanu dotarłem około 5-6 rano. Na dworze straszny ziąb, a w holu dworca straszny tłok. Jakoś przeczekałem do świtu i złapałem taksówkę do centrum. Taksówki w Iranie zazwyczaj nie kosztują w obrębie miasta więcej niż 50-100 tomanów przy 4-5 pasażerach i 400-500 tomanów w przypadku kiedy podróżujemy nią sami. Kierowcy często jak łapią obcokrajowca, odrazu wskakują i chcą ruszać. Ja w każdym takim przypadku pytałem naiwnie dlaczego nie czekamy aż zbierze się komplet pasażerów i czy opłaca mu się wieźć jedną osobę za te marne 100 T – właściwie zawsze działało i po kilku – kilkunastu minutach taksówka była pełna. W Teheranie ceny są trochę wyższe, ale może to ja dałem się tak oskubać. Zawsze lepiej obserwować, ile płacą miejscowi.

Wróćmy jednak do Kermanu. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu (Meczet Piątkowy, Meczet Imama Khomeiniego, Bazar) wróciłem na dworzec i złapałem autobus do Bamu (0,75 $, 3h). Najciekawszym miejscem w Bamie jest Arg-e Bam, opuszczona twierdza-miasto. Jest to niesamowite miejsce i niezaprzeczalny numer jeden na liście obowiązkowych miejsc do odwiedzenia w Iranie. Wstęp 3,75$ (3000T), na ISIC 50% zniżki. Wieczorem po kolacji w jednym z miejskich barów, ruszyłem do Bandare Abbas. Bandare Abbas nie ma zbyt wielu zabytków, ale ma coś ciekawego w sobie, a przede wszystkim jest gorące, bardzo gorące. Z przystani na nabrzeżu popłynąłem na wyspę Qeshm. Mamy do wyboru dwie możliwości: kajak, czyli motorówka za 0,75$ lub “autobus”, czyli motorówka z dachem za 1,5 $. Radzę dopłacić.

Miasto Qeshm to właściwie duże centrum handlowe z elektroniką, ubraniami itp. Długo tu nie zabawiłem i wróciłem do Bandare Abbas, skąd późnym popołudniem ruszyłem autobusem w kierunku Ahwazu (ok. 6$). Podróż jest długa i na miejsce dotrarłem popołudniu następnego dnia i od razu ruszyłem do Choqa Zanbil. Z pewnością najtaniej byłoby dojechać minibusem do Szuszu i stamtąd taksówką. Ja jednak tego nie wiedziałem wówczas i zabrałem się taksówką (8$ w dwie strony). Choqa Zanbil to stary zigurat elamicki, interesujące i chyba dość mało odwiedzane miejsce – na legitymację ISIC można wejść za darmo. Po powrocie do Ahwazu, krótki spacer po mieście, a wieczorem kolejny autobus – tym razem do Szirazu (2,5$).

W Szirazie po małym śniadaniu, złapałem taksówkę na Terminale Karandish, z którego odjeżdżają minibusy w kierunku Persepolis. Kręcący się po dworcu taksówkarze zapewniaj, że do Persepolis nie kursują minibusy. Jest to jednak tylko po części zgodne z prawdą. Minibusy kursują do miasteczka Marv Daszt (0,25$) skąd taksówką dotarłem do Persepolis (1,25$ w dwie strony, ale jestem pewien, że to co najmniej o dwa razy za dużo). Bilety wstępu to absurd – 6000 T (3000 wstęp + 3000 muzeum) i żadnych zniżek.

O Persepolis napisano dużo, więc ja sobie to odpuszczę. Wy natomiast możecie odpuścić sobie muzeum. Nie można natomiast sobie odpuścić Szirazu. Jest to ciekawe miasto, ale niestety dla turysty drogie – zarówno za wstęp do Ogrodów Hafiza jak i Ogrodów Sa’diego trzeba zapłacić 3000T!! Nie trzeba natomiast płacić za wstęp do Mauzoleum Shahe Cheraq, znajdującym się niedaleko bazaru. Nie obowiązują tu tak ostre reguły jak w Maszchadzie i niemuzułmanin może wejść do środka, trzeba jednak pamiętać o osobnych wejściach dla mężczyzn i kobiet (czador!!). Kolejnym punktem podróży był Esfahan gdzie zamieszkałem w Amir Kabir Hotel (4,5$ za noc). Jest to niesamowite miasto, z ogromną ilością zabytków, miasto które w niesamowity sposób ożywa wieczrem, niczym Las Vegas. Ma jednak jedną, ogromną wadę – opłaty za wstęp, do właściwie wszystkich ciekawych obiektów, nawet do Katedry Vang położonej w ormiańskiej części miasta. Cena jest wszędzie taka sama – 3000 tomanów. Po dwóch dniach spędzonych w Esfahanie, ruszyłem do ostatniego miasta na mojej trasie – do Teheranu. Na trasie tej kursuje nocny pociąg (bilety można kupić w biurze położonym w pobliżu Meydune Enqelab), ja jednak wybrałem autobus. Autobusy odjeżdżają w tym kierunku mniej więcej co godzinę z Terminale Kave położonym w północnej części miasta. Bilet do Teheranu kosztuje od 1,75 do 3,5 $ – w zależności czy pojedziemy Mercedesem (wariant tańszy) czy Volvo (wariant droższy).

Do Teheranu dotarłem po około sześciu godzinach. Tu pojawił się problem ze znalezieniem taniego – wolnego miejsca. W końcu znalazłem pokój za 5,5$ na północ od bazaru, w miarę blisko Meydune Ferdousi (nie pamiętam nazwy). Teheran to naprawdę bardzo fajne miejsce, zupełnie inne niż cała reszta kraju. Spędziłem tu trzy dni, ale myślę, że na stolicę Iranu trzebaby przeznaczyć conajmniej tydzień. W komunikacji miejskiej częściej niż z taksówek korzystałem komunikacji miejskiej. Bilet na autobus kosztuje 200T i starcza zwykle na pięć przejazdów.

Inną rzeczą godną uwagi jest teherańskie metro. Po trzech dniach udałem się rano na położony w pobliżu Azadi Terminale Azadi i kupiłem bilet do Stambułu. Tym razem było 20$, co i tak nie było do końca najlepszym interesem, gdyż pasażerom, którzy przyszli do autobusu tuż przed odjazdem udało się wytargować po 14$!! Do Tabrizu tłok, potem zostało osiem 12 osób. Na granicy bez problemu, trzeba jednak czekać, gdyż irańskich współpasażerów obowiązuje nietylko większo kontrola celna, ale i większa biurokracja i ilość kontroli paszportów. Pewien problem pojawił się po stronie tureckiej, żaden bowiem z policjantów nie był w stanie wskazać mi gdzie należy kupić wizę i trzeba się go sporo naszukać.

Następnego dnia rano Stambuł. Tu zatrzymuję się w Orient Hostel (4,5$ w wielosobowym) i idę kupić bilet na pociąg do Bukaresztu – drogo – 27$ II klasa (sypialny 35$!). Wysypiam się w schronisku, a wieczorem wędruję na dworzec, następnego dnia wieczorem docieram do Bukaresztu, skąd o 19:30 łapię pociąg do Oradei (10$ – 11h). Na miejscu ruszyłem do zaparkowanych przed dworcem busów jadących do Budapesztu – niestety za drogo. Targowanie się nie ma sensu, gdyż miałem już tylko 200000 ROL, a kierowcy nawet nie chcięli słyszeć o kwocie mniejszej niż 350000. W końcu wypatruję autobus. Nie mogli mnie zabrać do Budapesztu, ale za takie pieniądze zgodzili się dowieźć mnie do Szolnok. Trudno, dobre i to. Na granicy przeszukanie bagażu. W ogóle rumuńscy celnicy chyba zbyt mocno wzięli sobie do serca hasła walki z terroryzmem i na obu granicach dokładnie przeszukali mnie i mój bagaż, tłumacząc, że jeśli nie lubię takich kontroli nie powinienem był jechać do “takiego” kraju. Na szczęście Węgrzy nie uznali mnie za potencjalnego zamachowca.

Wbrew ustaleniom dojechałem do Budapesztu, kierowca albo zapomniał o mojej osobie, albo nie chciał powiększać i tak dużego spóźnienia (cały autobus musiał przecież na mnie czekać na granicy). Tak czy owak zamiast do Szolnok dotarłem do Budapesztu oszczędzając tym samym 3 $. W Budapeszcie kupiłem bilet do Miskolca (5$) i ruszyłem bezpośrednim pociągiem do Krakowa. U słowackiego konduktora kupiłem bilet do Plavec za 3$, próbował wymusić manadat-łapówkę za rzekomy brak biletu na odcinek Cana-Koszyce. Nie wiele wymusił, gdyż nie wiele miałem – pozwoliłem aby wziął sobie resztę – jakieś 0,5$. Na granicy z Polską, nie było konduktora, więc nic nie płaciłem, a polski który przyszedł w Muszynie poprostu wypisał bilet do Krakowa (8$).

Generalnie warto pojechać do Iranu. Jest to na prawdę piękny i ciekawy kraj, a ludzie wbrew temu co się u nas mówi są bardzo gościnni i życzliwi. Jeszcze większą życzliwość wzbudzimy znając kilka podstawowych zwrotów w języku perskim, zwłaszcza, że w na prowincji znajomość języków obych kończy się na zdaniu “Hello mister”. Ciekawe jest również jedzenie. Szczególnie mogę polecić chelow-kabab (po turecku “kebab”), sambuse (taki zapiekany rożek z farszem ziemniaczano-zieleninonowym) oraz niezliczoną ilość słodyczy. Do picia oczywiście duq, ewentualnie zam-zam, po które zagraniczni turyści sięgają jednak rzadko. Jak mi powiedziano w jednym barze w Teheranie, byłem pierwszym turystą który chciał pić coś innego niż cola czy woda gazowana. A co na prezent?? Tu pole do możliwości wyboru są ogromne – od tradycyjnych perskich dywanów, poprzez pistacje, a na irańskich filmach (z angielskimi napisami) kończąc.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u