Po przekątnej Chin – P. Maczel, P. Mazurkiewicz, K. Świerczewska

Paweł Maczel, Piotr Mazurkiewicz, Katarzyna Świerczewska (red.)

TRASA: Qingdao, Tai Shan, Qufu, Shaolin, Yichang – Chongqing (rejs po Jangcy), Leshan, Kunming – był to fragment podróży dookoła świata (2.11.2003 – 14.06.2004)

TERMIN: 29 listopada – 15 grudnia 2003

Wszystko zaczęło się do naszego marzenia – chęci okrążenia świata. Na początku były to tylko nieśmiałe myśli, ciche plany i mapa ziemskiego globu, która wisiała na ścianie naszego, akademickiego pokoju. Cały pomysł wyjazdu zrodził się tuż przed sesją egzaminacyjną, na kilka miesięcy przed planowanym zakończeniem studiów na poznańskiej AWF. Chyba nikt poza nami (Piotr Mazurkiewicz i Paweł Maczel) nie traktował poważnie tego, o czym coraz odważniej mówiliśmy.

Mieliśmy plan – okrążyć świat a z czasem coraz więcej o nim informacji. Przeglądaliśmy liczne źródła: książki, przewodniki, Internet, relacje innych podróżników, mapy, magazyny podróżnicze… Na podstawie zdobytej wiedzy powstał zarys trasy i kosztów całej wyprawy.

Lądem do Singapuru, potem drogą morską do Australii i Ameryki Południowej, lądem w okolice Basenu Morza Karaibskiego i przez ocean z powrotem do Europy. To wszystko w ciągu roku, za 6 tys. USD na osobę! (Odmowa otrzymania wiz do Australii zmusiła nas do zmiany zaplanowanej trasy; wizyta w krajach droższych wpłynęła na skrócenie czasu trwania wyprawy do niecałych 8 miesięcy; całkowity koszt podróży wyniósł 5891 USD).

Pierwszy etap – ukończenie studiów – zrealizowaliśmy zgodnie z planem. Przyszedł czas na drugi etap – przygotowanie do podróży. Zdobycie funduszy było najbardziej czasochłonną częścią wyprawy. Okazało się, że wystarczyło 13 miesięcy pracy za granicą. Wróciliśmy do Polski. Odbyliśmy szereg pozostałych szczepień (pierwsze szczepienia odbyły się kilkanaście miesięcy wcześniej). Załatwiliśmy wizę i kupiliśmy bilet kolejowy do Mongolii. Żegnali nas najbliżsi, kiedy wyruszaliśmy na szlak z dworca w Poznaniu. 02 listopada 2003 rozpoczęliśmy trzeci etap – podróż naszego życia…

Oto jej fragment…

29.11.2003

Po niezwykłym wieczorze spędzonym u znajomych w Weifang, czas wykorzystać dzisiejszy dzień na długo oczekiwane zobaczenie Morza Żółtego. Stamtąd rozpoczniemy oficjalną podróż w poprzek Chin aż do prowincji Yunnan. Autobusem za 32 RMB ruszamy do Qingdao. Na miejsce docieramy po ok. 2 godzinach jazdy i bez pospiechu udajemy się w kierunku nabrzeża. Dochodzimy do wniosku, że Morze Żółte wcale nie jest żółte. Ani trochę! Wracamy do Weifang. Tym razem tańszym o 14 RMB pociągiem. Czekają już na nas znajomi, zapoznani kilka tygodni temu w pociągu transsyberyjskim. Dziś świętujemy w ich towarzystwie. Oficjalnie to rocznica otwarcia PUB-u, a nieoficjalnie nasze polskie Andrzejki. Nocleg mamy za darmo. Piwo w cenie 3 RMB za 0,6litra. Można poszaleć! Impreza była niesamowita. Pierwsza taka na naszym szlaku.

30.11.2003

Jak na niedzielę przystało i jak sama nazwa wskazuje, nie dzielimy tego dnia pomiędzy obowiązki (reporterskie), a jedynie odpoczywamy. Odwiedzamy targ z jedzeniem, gdzie spokojnie można się posilić za niecałe 10 RMB. Niestety, mimo prób dokonanych wraz z naszymi znajomymi, nie udało się nam znaleźć katolickiego kościoła, więc nie było okazji uczestniczyć we Mszy Świętej, której zaczyna nam brakować.

01.12.2003

Nadszedł czas opuszczenia bardzo gościnnego miasta, gdzie tak niewyobrażalnie, milo przyjęli nas ludzie, których praktycznie nie znaliśmy. Dziś ruszamy na górę Tai Shan. U jej podnóża położone jest miasto Tai An, dokąd udajemy się pociągiem za 39 RMB. W okolicach dworca, jemy coś „na szybkiego”. Zauważyliśmy, że warto wybierać popularne, tanie bary i nie przejmować się brakiem menu po angielsku. Najprościej jest wskazać potrawę, spożywaną przy stoliku obok… Możemy w ten sposób za niecałe 10 RMB najeść się do syta. Robimy niezbędne zapasy (głównie woda i pożywienie) i postanawiamy wspiąć się na szczyt (Tai Shan), skąd można podziwiać ponoć najpiękniejszy w całych Chinach, wschód słońca. Nie udaje się nam ominąć opłaty wysokości 30 RMB za wejście na świętą górę. Na szczyt wiedzie rozświetlona blaskiem księżyca kamienista droga z 6660 schodami. Ruszamy o godzinie 20. Ok. 1-szej w nocy decydujemy się na nocleg i rozbijamy nowo zakupiony namiot (150 RMB).

02.12.2003

Zmęczenie, rozpoczętym kilka godzin temu, podejściem robi swoje i ku naszemu zdziwieniu, udaje się nam zdrzemnąć. Ok. 4 rano ruszamy wyżej. Podziwiamy różne miejsca i specyficzne budowle (bramy) ważne dla wyznawców taoizmu. Docieramy do celu po kolejnych 2 godzinach marszu. Jest jeszcze ciemno i bardzo zimno (-4 stopnie C). Mimo ujemnej temperatury zbierają się, oprócz nas, inni ludzie ciekawi tego, jak wyglądają cudowne wschody słońca. Słońce zaś wschodzi i… chowa się za chmury. Tylko przez chwile rozświetla okoliczne szczyty. Zejście z 1545 metrowej góry zajęło nam ok. 4 godzin. Ostatni odcinek pokonaliśmy na stopa. Mili Chińczycy zabrali nas w okolice dworca autobusowego. Dziś ruszamy do Qufu za 13 RMB. Tam szukamy miejsca na nocleg. Powtarza się znany nam już schemat – oblegają nas panie na rowerach, przekrzykując się wzajemnie słowem “Binguan!” (hotel). Najważniejsze to nie dać się namówić na pierwszą propozycję. Sprawdzamy cierpliwie kolejne hoteliki i w końcu znajdujemy. Proponowaną przez recepcjonistkę cenę zbijamy aż trzykrotnie. Pokój jest ciepły, dwuosobowy, z telewizorem (standard) i wanną. Cena – 20 RMB za osobę (jedna doba). Wszystko w promieniu kilkuset metrów od dworca.

03.12.2003

Będąc w Qufu nie można pominąć faktu, że żył tu twórca konfucjanizmu, sam Kong Qiu, czyli po naszemu Konfucjusz. Wiele tu miejsc, upamiętniających jego istnienie. My postanawiamy ograniczyć się do tzw. Lasu Konfucjusza, czyli cmentarza, gdzie znajduje się między innymi grób myśliciela. Mieści się on kilkadziesiąt minut drogi (na piechotę) od centrum. Wstęp – 15 RMB, cena wycieczki po skansenie wózkiem elektrycznym – 10 RMB. W drodze powrotnej spotykamy Europejczyka, a trzeba zaznaczyć, że jest ich niewielu w tej części Chin. Peter jest brytyjskim dziennikarzem. Wymieniamy spostrzeżenia, po czym udajemy się minibusem do Yanzhou (3,5 RMB), gdzie przesiadamy się do pociągu. Za 32 RMB kupujemy bilet do Zhengzhou. Wagony zatłoczone. Są nawet problemy z miejscami stojącymi.

Wchodzimy do ”restauracyjnego” i tu przydają się nasze, białe twarze. Barman chce sprzedać nam drogie potrawy lub nas wyprosić. My natomiast nie chcemy ani kupować ani wychodzić. Udajemy, że nie rozumiemy o co chodzi i zamawiamy najtańszą rzecz – 2 piwa (3,5 RMB za 0,6l butelkę). On upiera się jednak przy jedzeniu, więc prosimy o menu. Jest ono w języku chińskim, więc zaczynamy je powoli tłumaczyć za pomocą słownika. Trwa to średnio – 15 minut na jeden znak. Mamy do wyboru 8 potraw (po 4 znaki każda), więc do rana i tak mamy zajęcie. Barman i jego pomocnik tracą cierpliwość, bowiem podróżni zamawiają pierwszą, lepszą potrawę i pozostają na miejscu siedzącym do końca podróży. W naszym przypadku wystarczyło jedno piwo i trochę sprytu.

04.12.2003

W środku nocy docieramy do Zhengzhou. Znów szukamy najtańszych rozwiązań. Przydworcowa noclegownia w piwnicy oferuje bardzo skromne pomieszczenie (10 RMB za osobę). Mieszczą się w nim na styk dwa „maławe” łóżka i nasz sprzęt. Przez ściany z dykty słyszymy głośno chrapiących “sąsiadów”. Po raz kolejny na naszym szlaku z pomocą przychodzą stopery do uszu. Rozkoszujemy się więc „ciszą” i nadrabiamy zaległości w spaniu. Śniadanie jemy w pełnej ludzi jadłodajni, co daje zazwyczaj gwarancję najniższych cen. Płacimy 5,5 RMB za porcję i ruszamy do miasta… Czeki American Express wymieniamy bez żadnych problemów w Bank of China. Kupujemy kolejny, jednoosobowy namiot za150 RMB (do tej pory mieliśmy tylko „jedynkę”, kupioną w Weifang). Teraz możemy już spokojnie udać się do kolejnego miejsca przeznaczenia – miejscowości Shaolin. Za 15 RMB docieramy autobusem do odległego o niecałe 100km, Dengfeng. Wypadek na ośnieżonej drodze przedłużył naszą podróż i uniemożliwił dotarcie dziś pod klasztor. Nieoczekiwanie nocujemy w Dengfeng. Poznani w autobusie młodzi ludzie sugerują pobliski „Binguan” (hotel). Za 22 RMB mamy, więc nocleg z ogrzewaniem, które umożliwia nam wysuszenie butów.

05.12.2003

W knajpie obok hotelu jemy obfite śniadanie (7,5 RMB). Wypytujemy też o transport do Shaolin. Nasz wygląd (białe twarze) i nazwa tej znanej miejscowości, przyciąga kilku chętnych do zawiezienia nas na miejsce. Sprawdzamy kilka ofert, targujemy się o cenę i ostatecznie jedziemy za 8 RMB. Na miejscu dowiadujemy się, że nie możemy spać na terenie, rozsławionego w filmach, klasztoru, na co wcześniej po cichu liczyliśmy. W poszukiwaniu noclegu, trafiamy do największej w okolicy szkoły Kung-Fu „Dharma Hall”, oferującej komfortowy, dwuosobowy pokój za 40 RMB (najwyższa cena za nocleg zapłacona przez nas na terenie Chin w ciągu całego pobytu w tym kraju – 55 dni). Trening młodych (wiek 5-22 lata), bardzo sprawnych fizycznie uczniów robi na nas ogromne wrażenie. Zaczepia nas mówiący po angielsku 18-latek. Opowiada nam o szkole i prowadzi na stołówkę studencką, gdzie jemy kolację (on płaci, ceny 1-4 RMB za cały posiłek). Syci i wykąpani idziemy spać…

06.12.2003

Po śniadaniu (również w stołówce studenckiej) ruszamy w kierunku klasztoru Shaolin. Przy wejściu bardzo pomocne okazują się, wydrukowane w Polsce kartki: “Polish Press”. Zdezorientowani strażnicy wpuszczają nas bez opłaty (40 RMB). Podziwiamy małe świątynie z wizerunkami Buddy, budynki mieszkalne (w których ciągle żyją mnisi) miejsca treningowe. Pod wrażeniem klasztoru i szkoły Kung-Fu, opuszczamy Shaolin. Wychodzimy na główną drogę. Tym razem nie mamy wyboru środka transportu. Długo oczekiwany autobus zabiera nas za 20 RMB do miasta Luoyang. Po ok. trzech godzinach jazdy, docieramy do celu. Za 50 RMB kupujemy bilet kolejowy do Yichang. Oczekujemy na godzinę odjazdu, grając w szachy. Wywołuje to zainteresowanie azjatyckich podróżnych (oblegają nas i naszą mini-szachownicę).

07.12.2003

Wejście do pociągu, jak zwykle, okazuje się istną sztuką. Chińczycy serio traktują powiedzenie “kto pierwszy ten lepszy” i zmieniają peron niemalże w plac boju. Już nas nie dziwi, dlaczego pasażerowie wpuszczani są na peron, dopiero na kilka minut przed wjazdem pociągu. Nasze gabaryty znacznie ułatwiają wejście do wagonu. Pokonujemy ok. 600km w kierunku południowym i na miejsce docieramy ok. 10 rano. Mandarynki na drzewach, więcej zieleni i upragnionego słońca, wyraźnie wskazują zmianę klimatu na bardziej tropikalny. Wysiadamy w Yichang, by stąd ruszyć w rejs po najciekawszym odcinku rzeki Jangcy (w górę rzeki do miejscowości Chongqing). Po opuszczeniu stacji kolejowej, zaczepia nas młody taksówkarz, mówiący trochę po angielsku. Oferuje pomoc w znalezieniu hotelu i zakupie biletów na ów rejs. Z miejsca odmawiamy pomocy i zaczynamy szukać na własną rękę. W czasie naszej „wędrówki” spotykamy go jeszcze kilkakrotnie. Przyznaje po czasie, że ma prowizję od każdego, kupionego przez nas biletu na rejs. Nalega do tego stopnia, że sam rezygnuje z opłaty za taksówkę. Okazuje się być pomocny w wyborze taniego hotelu (mamy już doświadczenie i wiemy ile możemy zapłacić za dane warunki) i rejsu po największej rzece Azji. Kupujemy bilet na 4-dniowy rejs turystyczny za 219 RMB. Ruszyć mamy następnego dnia rano. Dziś jeszcze korzystamy z internetu (6 RMB/60min).

08.12.2003

Wczesnym rankiem wchodzimy na pokład. Statek prezentuje się świetnie i jest wysokiejklasy. Zostajemy zakwaterowaniz chińską rodziną w 6-osobowej kajucie z toaletą, prysznicem oraz TV(jedynie chińskie programy). Szybko okazuje się, że jesteśmy jedynymi „białymi” na pokładzie (pośród ok. 200 Azjatów). Chwilę po wypłynięciu z portu pokonujemy potężną, pięciostopniową śluzę (jedna z największych na świecie). Zmęczeni potokiem chińskiej mowy i tłumem na dziobie statku, znajdujemy spokojne miejsce na rufie, z której rozciąga się niesamowity widok na strome zbocza wąwozu Jangcy. Po południu odwiedzamy stołówkę, w której cena posiłku równa się cenie piwa (0,6l) i wynosi 5 RMB. Przechodzimy do bardziej luksusowego lokalu, gdzie udając, że nie wiemy o co chodzi, odmawiamy kupna drogiego karnetu na napoje. Pozostajemy w ten sposób na bardzo prostych zasadach – dany towar za daną sumę. Późnym wieczorem statek cumuje do brzegu na pierwszy przystanek (zaletą rejsu turystycznego są nocne przystanki – nie omijają nas piękne widoki doliny widoczne tylko za dnia; rejs alternatywny, tj. szybki trwa 44 godziny, odbywa się non-stop i towarzyszy mu hałas silników).

09.12.2003

Rano Piotr schodzi na ląd i kupuje duży wór mandarynek na pobliskiej plantacji (25 RMB za ok.10 kg). Statek rusza zgodnie z planem, tuż przed południem. Na obu brzegach rzeki rozpościerają się wysokie góry, wznoszące się na kilkaset metrów ponad jej poziomem. Co jakiś czas strome klify niemal pionowo „wpadają” do wody. Wszystko to stwarza niesamowity i zapierający dech w piersiach krajobraz. W okolicach Fengjie, zatrzymujemy się w małym miasteczku, którego zabudowa przypomina raczej powojenne zgliszcza, niż budynki mieszkalne. Dochodzimy do targu mięsnego, mieszczącego się na głównej ulicy, która tonie w błocie. Krew i mięsne odpadki, stanowią pożywienie dla zwierząt, kręcących się pośród stanowisk. Brud i smród. Obok tego wszystkiego szkoła i biegające dzieci. Pięć metrów dalej znajduje się rzeźnia. Wisząca i ściekająca krwią, świnia, przyciągnęła chyba tylko naszą uwagę. Dzieci czekają na prom, który zabrać ma je na drugą stronę rzeki. My natomiast korzystamy z (konkurencji) handlu lądowego i kupujemy kilka piw po 2 RMB za 0,6l (ceny maleją wprost proporcjonalnie do czasu pozostałego do odpłynięcia statku z portu). Ok.18:00 ruszamy dalej w górę rzeki…

10.12.2003

Kolejny dzień rozpoczynamy kawą. W całych Chinach, również i tu wrzątek odgrywa bardzo ważną rolę w życiu Chińczyków (polecamy zabrać termos do Chin). Gorącą wodę można dostać niemalże wszędzie: na dworcu, w pociągu, na statku… Dopływamy do miejsca zwanego Miastem Duchów. Totalnie zniszczone osiedla mieszkaniowe (nad brzegiem rzeki). Brak szyb w oknach. „Miasto” z zewnątrz wygląda na opuszczone, jednak po zejściu na ląd napotykamy mieszkających tu ludzi. Powodem, masowego wyludnienia niemal całego miasta, jest budowa tamy wodnej na Jangcy. Jej uruchomienie łączy się z przesiedleniem prawie 1,5mln ludzi i nieodwracalną zmianą krajobrazu wokół Jangcy. Mamy więc szczęście podziwiać te ciekawe tereny jeszcze przed ich całkowitym zalaniem. Statek zatrzymuje się tu na kilka godzin, więc warto wykorzystać ten czas na „spenetrowanie” choć części opuszczonego miasta. Po odkrywczej eskapadzie wracamy na pokład i ruszamy dalej w górę rzeki.

11.12.2003

Wczesnym rankiem docieramy do Chongqing, w którym kończy się nasz rejs. Nie opuszczamy statku od razu, lecz korzystamy z „darmowego” noclegu i opuszczamy pokład dopiero ok. godziny 9. Udajemy się prosto do PSB, czyli departamentu policji, gdzie chcemy przedłużyć nasze wizy (ważne jeszcze tylko 4 dni). Tam dowiadujemy się, że potrwa to aż cały tydzień. Nie możemy tyle czekać i za 79 RMB ruszamy autobusem do Leshan. Miejsce to jest polecane przez przewodnik Lonely Planet – China, jako najlepsze w Chinach do przedłużania wiz. Do Leshan docieramy wieczorem tego samego dnia. Już na dworcu zostajemy „zaatakowani” przez lokalnych mieszkańców, oferujących miejsca noclegowe . Korzystamy z faktu istnienia konkurencji pomiędzy nimi (warto podać im cenę, która nas interesuje; nie martwmy się ich reakcją – nawet, jeśli zaczną się śmiać to wrócą za chwilę i zaprowadzą nas na miejsce). Wybieramy schludny pokoik za 15 RMB. W przypadkowej, pobliskiej restauracji jemy posiłek za 6 RMB.

12.12.2003

Rano udajemy się prosto do PSB. Tu miła niespodzianka, nasze wizy zostają przedłużone o kolejny miesiąc (za 160 RMB) . Do hotelu decydujemy się wrócić rikszą, czego wcześniej jeszcze nie próbowaliśmy. Za 2,5 RMB zostajemy podwiezieni pod hotel (kilka kilometrów). Popołudniem wybieramy się obejrzeć, znajdujący się w Leshan, największy na świecie pomnik Siedzącego Buddy. Ma on ponad 71m wysokości i wykuty jest w skalistym zboczu tuż przy samej rzece. Opłata za wstęp na taras u podnóża pomnika wynosi 40 RMB. Można jej uniknąć, dostając się na jedną z wysp na rzece. Spod pomnika udajemy się z powrotem do centrum miasta (autobusem za 0,5 RMB). Stamtąd ruszamy do miejsca, skąd kursuje mały prom rzeczny płynący na ową wyspę (oplata 1 RMB). Widok oszałamiający. Delektujemy się nim przez dłuższą chwilę. Ręce ludzkie pracowały ponad 90 lat, aby powstał ten pomnik.

13.12.2003

Rano łapiemy mikrobus do Emei u podnóża góry Emei-Shan (cena – 5,5 RMB). W oczekiwaniu na pociąg, jemy śniadanie za 10 RMB w przydworcowej restauracji. Po kilku godzinach ruszamy do stolicy prowincji Yunnan – ok. 4 – milionowego miasta Kunming. Po raz kolejny, w Chinach, pojawia się problem miejsc w pociągu. Nasze (numerowane tym razem) miejsca zostały zajęte przez grupę Mongołów, z któryminawet policja nie może sobie poradzić. Nie poddajemy się bez walki i otrzymujemy w rekompensacie, od kierownictwa pociągu, miejsca w wagonie restauracyjnym. Są to najlepsze miejsca w pociągu, dostępne za najniższą cenę. Nie ma tam tłoku i co najważniejsze, bezpiecznie można ulokować plecak (pod stołem) i spokojnie zasnąć z nogami na swoim „dobytku”, bez żadnych obaw o kradzież (choć tak na marginesie – Chińczycy to uczciwi ludzie). Trasa kolei wiedzie przez wysokie góry, tuż nad korytem rzeki. Co chwilę wjeżdżamy do jakiegoś tunelu lub pokonujemy most albo wiadukt. Tuż przed zaśnięciem bierzemy pierwszą tabletkę leku przeciwmalarycznego (polecono nam Lariam; zamiast jednak kuracji zapobiegawczej – 1 tabletka tygodniowo – ewentualną kurację doraźną w razie stwierdzenia malarii, tzw. 3-2-1 tj. 3 tabletki dziś, 2 jutro i 1 pojutrze; zaoszczędzimy w ten sposób wątrobę i pieniądze)

14.12.2003

Wychodząc z pociągu, widzimy białego człowieka. Nie wygląda na podróżnika, ale jak się okazuje jest naszym rodakiem! Zaczepia nas natychmiast, po tym jak dostrzega flagę Polski na jednym plecaków. Zamieniamy kilka słów i rozchodzimy się każdy w swoim kierunku. Niestety, my liczyliśmy na dłuższą pogawędkę (Polacy w świecie! Bądźmy dla siebie wsparciem w każdym zakątku naszego globu! Szczególnie daleko od ojczyzny!) Trafiamy do hotelu i po raz pierwszy w Chinach spotykamy się z odmowa zakwaterowania, ponieważ hotel nie posiada licencji na przyjmowanie obcokrajowców (do tej pory zdarzało się nawet zakwaterowanie nas w jednym pokoju z Chińczykami, wbrew obowiązującemu prawu). Kierujemy się więc do najtańszego miejsca, polecanego przez przewodnik Lonely Planet. W ten sposób znajdujemy hotel z licencją i targujemy się o cenę (z 40 do 20 RMB za dobę). Zakłopotanym recepcjonistkom zajmuje ok. 40 minut przepisanie naszych, danych, osobowych z paszportów (litery łacińskie) do kart rejestracyjnych. Cierpliwie czekamy, po czym urządzamy w naszym pokoju małą drzemkę, by wieczorem rozejrzeć się po mieście, zwanym przecież “Miastem Wiecznej Wiosny”. Udało się nam tę wiosnę naprawdę wyczuć. Zieleń, palmy, parki ze stawami, fontanny, rozświetlone nabrzeże przepływającej przez miasto rzeki, tętniące życiem ulice i nocne markety. Korzystamy z okazji, by spróbować typowo chińskich potraw. Po raz pierwszy w życiu (ale nie ostatni) jemy szaszłyk z psa…

15.12.2003

Odnajdujemy Kościół Katolicki (Chrześcijanie należą tu do zdecydowanej mniejszości wyznaniowej) i dowiadujemy się o możliwości uczestniczenia we Mszy Świętej z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Postanawiamy zatem być tu 24 grudnia. Planujemy pozostałych 8 dni. W międzyczasie chcemy załatwić (w tutejszym konsulacie) wizę do Tajlandii (200 RMB) i udać się na trzydniowy biwak w pobliskie góry nad jezioro Dian oraz wybrać się do Shilin – położonego ok. 80 km na Południowy-wschód Kamiennego Lasu. Ruszamy zatem z realizacją naszego, małego planu, będącego niewielką częścią wielkiej wyprawy dookoła świata…

Praktyczne informacje o Chinach:

– wymiana walut:

1 USD ≈ 8,2 RMB (2003); możliwa głównie w Bank of China

– wiza:

30 USD, ważna na 30 dni(do podania należy załączyć 3 zdjęcia); możliwa do wyrobienia w ambasadach i konsulatach Chin a terenie całego świata; w Ułan Bator trwało to 4 dni

– przedłużenie wizy:

160 RMB na kolejne 30 dni; możliwe w biurach PSB na terenie całych Chin

– język:

wymagana podstawowa znajomość języka chińskiego (mandżurskiego); w razie problemów – mowa ciała

– telefonia komórkowa:

dobry zasięg

– Internet:

dostępny w miastach, ok. 6 RMB/godz.

– wymiana czeków podróżnych American Express bezproblemowa w Bank of China

– autostop: dobry w na południu prowincji Yunnan


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u