Na południe od Jangcy – Karolina i Michał Dworniccy

Karolina i Michał Dworniccy

Wakacje w 2007 r. postanowiliśmy spędzić w południowych Chinach. Ponieważ obszar Chin dorównuje wielkości Europy, kraj ten posiada przy tym równie wiele ciekawych i wartych zwiedzenia miejsc co cały nasz kontynent, postanawiamy skupić się wyłącznie na jego jednej części – dorzeczu rzeki Jangcy, w drodze powrotnej zahaczając jeszcze o Guilin i Hong Kong.

Termin podróży

5 wrzesień 2007 – 3 październik 2007 r. Podobnie jak w Polsce, w Chinach w tym okresie jest przełom późnego lata – wczesnej jesieni. Pomimo, że jest zdecydowanie cieplej niż u nas, to jednak nie daje się już tak we znaki wilgotność powietrza (najwyższa w lipcu i sierpniu). Z pewnością zwiększa to komfort podróżowania, ma też niebagatelne znaczenie przy robieniu zdjęć, gdyż niebo jest bardziej przejrzyste niż w środku lata. Niestety na przełomie lata i jesieni w Azji Południowo-Wschodniej rozpoczyna się też okres monsunów. Jeżeli będziemy mieć jednak szczęście, tak jak miało to miejsce w naszym przypadku, jest duże prawdopodobieństwo, że podczas wycieczki nie trafi nam się żadna większa nawałnica. Wrzesień/ październik jest też okresem powakacyjnym, co sprawia, że dużo łatwiej jest znaleźć nocleg po niższej cenie, łatwiej też o bilety na środki lokomocji. Z drugiej strony dzień 1 października jest świętem narodowym ChRLD, więc w okolicach tej daty powinniśmy z wyprzedzeniem rezerwować miejsca w hotelach. Za to z okazji święta mamy szansę zobaczyć naprawdę niesamowite pokazy sztucznych ogni, z których przecież słyną Chińczycy.

Przelot

Poznań – Frankfurt (LOT), Frankfurt – Hong Kong (Cathay Pacyfic) Hong Kong – Shanghai (Dragon Airlines), Hong Kong – Frankfurt (Cathay Pacyfic) Frankfurt – Poznań (LOT) – Koszt 3.150 zł ze wszystkimi opłatami. Wewnątrz Chin mieliśmy wykupiony w warszawskim biurze LEMITOURS przelot na trasie Shanghai – Yichang w cenie 650 zł od osoby. Zdecydowanie jednak odradzamy kupowanie biletów w Polsce. Po pierwsze pomimo, że w biurze poinformowano nas, że prowizję biuro otrzymuje bezpośrednio od przewoźnika, jednak „zapomniano” już nam powiedzieć, że do ceny dochodzi opłata za wystawienie biletu i stockingu obcego przewoźnika (razem daje to niebagatelna kwotę 200 zł). Po drugie w samych Chinach bez problemu kupiliśmy bilety na przelot Dali – Guilin (jest to dwukrotnie dłuższy odcinek drogi, z przesiadką w Kunmingu) za 1430 ¥, tj. ok. 520 zł.

Trasa

Shanghai – Yichang – Chongqing – Chengdu – Leshan – Emeishan – Lijiang – Wąwóz Skaczącego Tygrysa – Dali – Yangshuo – Hong Kong

Wiza

Bezpłatna, okres oczekiwania ok. 1 tygodnia

Waluta

W Chinach Juan (¥), 1$ = 7,46 ¥; w Hong Kongu dolar HK (HK$), 1 $=7,5 HK$. Najlepiej jest zabrać kartę bankomatową – praktycznie w każdym mieście jest mnóstwo bankomatów, z których bez problemu możemy wybrać gotówkę.

Bezpieczeństwo

Zarówno Chiny, jak i Hong Kong należą do miejsc bardzo bezpiecznych. Nikt nie próbował nas zaczepiać, okraść. Jednym słowem nie zdarzyło się nic, co byłoby warte opisania w tej części opowiadania.

Przykładowe ceny

– w Chinach: bilet na metro – od 2 do 4¥, WC – 0,5-1¥, woda 0,5 l. – 1,5¥, piwo w knajpie – 8-12¥, piwo Tsingao w sklepie – 2,5¥, pepsi – 3¥, jabłka – 6¥ kg., granaty – 5¥ kg., papier toaletowy – 2¥, telefon do Polski – od 3,20 do 4,60¥ za minutę, znaczek na kartkę do Polski – 4,50¥, chicken burger w KFC – 12,5¥

– w Hong Kongu: woda od 4 do 7HK$ za 1,5 l., konserwa mięsna – 11HK$, chleb – 6,60 HK$, pepsi 0,33 l. – 7HK$, jogurt – od 6 HK$, obiad w restauracji od 100 HK$ za osobę, zestaw McChicken z kawą – 18 HK$, Internet – 5 HK$ za 30 min., tramwaj 2 HK$ bez względu na ilość przystanków, metro – od 4 HK$ (w zależności od długości trasy), prom na wyspę Victoria – 1,70 HK$ pokład dolny, 2,20 HK$ pokład górny.

DZIENNIK PODRÓŻY:

5 września (środa)

O 8.00 wylatujemy z Poznania do Frankfurtu, w którym jesteśmy po niecałych dwóch godzinach lotu. Na lotnisku mamy parę godzin na wypicie kawy, zmianę terminalu i odprawę. O 13.55 odlatujemy w dalszą podróż.

6 września (czwartek)

Do Hong Kongu docieramy o 6.55 czasu lokalnego, po 11 godzinach lotu. Z uwagi na zmianę czasu straciliśmy jednak 6 godzin, które odzyskamy wracając do domu. O 8.00 wsiadamy w kolejny samolot – tym razem do Szanghaju, do którego dolatujemy po dwóch i pół godzinie. Jesteśmy u celu…

Do centrum, gdzie przez Internet zarezerwowaliśmy nocleg w położonym przy samym Bundzie hotelu Capitan Hostel – wszystkie adresy hoteli w przewodniku Lonely Planet (70¥ za miejsce w pokoju 8- osobowym), postanawiamy dojechać najszybszym na świecie naziemnym środkiem lokomocji – kolejką magnetyczną Maglev. Stacja kolejki znajduje się tuz przy dworcu lotniczym. Cena przejazdu dla posiadaczy biletu lotniczego (należy pokazać go przy kasie) wynosi 40¥ – bez biletu lotniczego 50¥. Po niespełna 10 minutach jazdy (a może raczej lotu J) pokonujemy dystans 40 km z prędkością sięgającą 432 km/h! Końcowa stacja kolejki połączona jest z linią metra, którym docieramy do głównej ulicy Szanghaju – Nanjing (cena biletu 4¥, na trasach krótszych metro kosztuje połowę tej ceny). Rozpakowujemy się w hotelu, który niestety robi zdecydowanie gorsze wrażenie niż na internetowych zdjęciach i ruszamy zwiedzać Bund (zabytkowa ulica położona nad rzeką Huangpu, wybudowana w czasach kolonialnych przez Anglików i Francuzów) oraz najbliższą jego okolicę. Postanawiamy też znaleźć nowy nocleg na kolejne dwie noce. Nasz wybór pada na Ming Town Shanghai Hiker Youth Hostel. Za 200¥ mamy do dyspozycji dwuosobowy pokój z łazienką, balkonem z widokiem na wieżę Oriental Pearl Tower, klimatyzację, TV, darmowy Internet w hallu i pralnię. W hotelu jest również bar i bilard. Lepszego miejsca nie mogliśmy sobie wymarzyć. Obiad (węgorz w sosie karmelowym, wieprzowina w sosie słodko kwaśnym, do popicia po butelce Tsingao– pycha!) jemy w restauracji położonej na przeciwko Capitan Hostel – Grandmother Restaurant (100¥ za całość). Wieczór spędzamy na górnym piętrze naszego Hostelu, gdzie znajduje się knajpa z tarasem widokowym, z którego podziwiać można niesamowicie oświetloną nowoczesną dzielnicę Pudong (piwo 40¥, ale od pn. do czw. pomiędzy 17.00- 20.00 są happy hours – drugie piwo gratisJ)

7,8 września (piątek, sobota)

Rano przenosimy się do nowego hotelu. Po przeprowadzce udajemy się do położonego nieopodal Huangpu Park, gdzie przed 7:00 setki chińczyków ćwiczą gimnastykę, sztuki walki, tai – chi, itp. Ponieważ w tle widać drapacze chmur Pudongu, przy odrobinie umiejętności możemy zrobić naprawdę kapitalne zdjęcia. Poza tym kontynuujemy zwiedzanie Szanghaju. Do Pudongu można dostać się promem, metrem lub nowoczesną podziemną kolejką przez Bund Seeing Tunel (45¥ w obie strony, 35¥ w jedną). Z uwagi na laserowe widowisko dźwięk i światło, chociaż w jedną stronę polecamy przejazd tunelem. W Pudongu koniecznie należy wjechać na 457- metrową Oriental Pearl Tower (85¥ drugi poziom, 135¥ sam szczyt), skąd roztacza się panorama na cały Szanghaj. Co prawda w przewodniku Lonely Planet napisano, że warto wjechać na wieżę, gdyż jest to jedyne miejsce w Szanghaju, skąd nie widać samej wieży J, ale jej uroda to chyba kwestia gustu – na przykład nam bardzo się ona podobała… Poza tym zwiedzamy stare miasto (wejście bezpłatne, ale już wstęp do Świątyni Miejskich Bogów kosztuje 10¥), herbaciarnię Huxin Ting oraz słynne XVI w. ogrody Yuan (wejście 40¥). W tym miejscu należy poczynić małą uwagę: generalnie chińczycy „biletują” wszelkie większe lub mniejsze atrakcje turystyczne. Może nie są to wielkie kwoty, jednakże jeżeli weźmie się pod uwagę ogromną ilość zabytków i ciekawych przyrodniczo miejsc, uzbiera się naprawdę niebagatelna suma, którą należy doliczyć przy ustalaniu wyjazdowego budżetu. Zwiedzanie w tym dniu kończymy w Świątyni Konfucjusza (10¥). Ciekawym widokiem dla przyjezdnych są spacerujący w środku dnia po starym mieście rodowici mieszkańcy Szanghaju ubrani w piżamy – to taka tutejsza wielkomiejska tradycja.

Kolejny dzień poświęcamy na odwiedziny w starej dzielnicy Qibao (wstęp 30¥). Dojazd metrem do stacji Shanghai Station i następnie autobusem nr 92 lub 92B. W Qibao oprócz zabytkowej zabudowy, której początki sięgają X i XI w., możemy również uraczyć się różnymi lokalnymi smakołykami, takimi jak: mordy i ogony świń, kacze głowy, miniaturowe smażone kaczuszki itp., a wszystko to w naprawdę nieprzebranym tłumie chińczyków.

9 września (niedziela)

Rano jedziemy na krajowe lotnisko Hongqiao (dojazd metrem do Placu Renmin, następnie z ulicy Wusheng, sprzed Muzeum Szanghajskiego dojeżdżamy autobusem nr 925 do samego portu lotniczego), skąd mamy lot do położonego nad Jangcy miasta Yichang. Po półtoragodzinnej podróży jesteśmy nad Jangcy. Z lotniska w Yichang odjeżdża autobus do centrum miasta. Stewardesie należy jednak przekazać, że chcemy wysiąść w porcie rzecznym, który znajduje się po drodze do centrum. W porcie jesteśmy o 16.00. Zaczynamy poszukiwanie biura podróży, w którym chcemy kupić bilety na rejs w górę Jangcy, do miasta Chongqing. W samym porcie jest biuro turystyczne, niestety nikt w nim nie mówi ani słowa po angielsku. Po drugiej stronie ulicy, ok. 100 m. na lewo od portu jest jednak biuro obsługujące obcokrajowców i jedna z osób personelu posługuje się trochę angielskim. Tutaj dowiadujemy się, że wszystkie biura w okolicy portu oferują bilety na te same statki w jednakowych cenach (rzeczywiści sprzedawca pokazuje nam identyczną ulotkę z cenami, jaką widzieliśmy w biurze w porcie). Do wyboru mamy więc 3- dniowy rejs w kabinie na luksusowym statku dla obcokrajowców full inclusiv (2.800¥ od osoby) oraz miejsce na statku wycieczkowym dla chińczyków (dwuosobowa kabina z łazienką, klimatyzacją, TV za 790¥ od osoby). Wybieramy wersję tańszą, z której zresztą ostatecznie jesteśmy bardzo zadowoleni. Dodatkowo wykupujemy również wycieczkę do małych przełomów za 150¥. Należy zwrócić uwagę, żeby kupić bilet na rejs statkiem wycieczkowym, a nie zwykłym pasażerskim. Statki wycieczkowe płyną bowiem wyłącznie w dzień, w nocy stając w portach. Podróżując statkiem pasażerskim może zdarzyć się natomiast, że przełomy na Jangcy będziemy mijać akurat w nocy… poza tym nie będziemy mieli szansy zwiedzić położonych po drodze Małych Przełomów i Miasta Duchów. O 17:00 busikiem spod biura podróży jedziemy na największą na świecie tamę – Trzech Przełomów, gdzie zaokrętowujemy się na nasz statek. O 20:00 odpływamy w górę Jangcy.

Na statku jesteśmy jedynymi obcokrajowcami wśród chińskich członków wycieczek zakładowych. Stanowimy więc dla pasażerów nie lada atrakcję turystyczną samą w sobie. Z drugiej strony my też możemy bez skrępowania obserwować zachowanie mieszkańców Państwa Środka. Ciekawie robi się zwłaszcza wieczorem, kiedy Chińczycy zaczynają śpiewać karaoke… Ponieważ ich umiejętności wokalne są odwrotnie proporcjonalne do zapału i siły głosu, rozrywka ta szybko daje się nam we znaki (zwłaszcza, że nasza kajuta praktycznie sąsiaduje z barem). Na statku jest również niezła restauracja, w której można zjeść bardzo dobry obiad (np. grillowana świeża ryba z rzeki za 40¥), czy też napić się piwa – 5¥.

10, 11 września (poniedziałek, wtorek)

Pierwszego dnia rano mijamy Przełom Xiling, następnie Przełom Wu (Zaczarowany). Nad nami wznoszą się strome klify o wysokości niemal 2.000 metrów, które opadając pionowo w dół do Jangcy robią naprawdę fantastyczne wrażenie. Niestety w związku z wybudowaniem Zapory Trzech Przełomów poziom wody w Jangcy z roku na rok podnosi się coraz wyżej, proporcjonalnie obniżając wrażenia związane z podróżą rzeką. Jeżeli ktoś planuje w przyszłości rejs wzdłuż Trzech Przełomów, powinien się zatem spieszyć! Nic nie pobije jednak emocji związanych z sześciogodzinną wycieczką wzdłuż Trzech Małych Przełomów (Przełom Bramy Smoka, Mglisty Przełom i Szmaragdowy Przełom). Aby je zobaczyć, w miejscowości Wushan, przesiadamy się na mniejszy statek i po ok. 2 godzinach podróży wsiadamy do jeszcze mniejszej łodzi mknącej w górę rzeki Daning. Zdecydowanie jest to najciekawsza część całej podróży po Jangcy. Pod wieczór mijamy trzeci i ostatni z wielkich przełomów – Qutang.

Trzeciego dnia czeka nas wyjście na ląd do miasta Fengdu zwanego też Miastem Duchów. W Fengdu znajduje się kompleks świątyń poświecony Królowi Świata Podziemnego z demonami, potworami i scenami przedstawiającymi piekło oraz czyściec. Kto lubi oglądać horrory z pewnością nie powinien przegapić tej turystycznej atrakcji. Drogę z portu do wejścia do świątyń możemy pokonać pieszo (ok. 1 km.), bądź chińskim melexem (10¥ w jedną stronę). Wstęp do świątyń kosztuje 80¥. Wewnątrz możemy skorzystać z kolejki linowej (15¥ w jedną stronę, 20¥ w obie), która zawiezie nas do najwyżej położonych świątyń. Alternatywnie możemy zrobić sobie 10- minutowy marsz w górę na własnych nogach.

12 września (środa)

Przed 7 rano dopływamy do celu – miasta Chongqing, którego obszar miejski zamieszkuje ponad 30 mln ludzi. Wita nas mgła i smog, z którego Chongqing zresztą słynie. Szybko łapiemy więc taksówkę i jedziemy na dworzec autobusowy (13¥ za ponad półgodzinną jazdę – w Chinach taksówki są naprawdę bardzo tanie, więc tam, gdzie nie ma metra chyba nie warto oszczędzać na tym środku transportu). Na dworcu kupujemy bilety na przejazd do Chengdu (98¥). Ponieważ odjazd mamy o 8:00 wystarcza nam jeszcze czasu na zakup naprawdę dużej porcji znakomitych pierogów w barze znajdującym się po lewej stronie od dworca (11¥).

W stolicy Syczuanu – Chengdu – jesteśmy po pięciu i pół godzinach jazdy autostradą. Tutaj znowu łapiemy taksówkę, która zawozi nas do Dragon Town Youth Hostel (25¥). Zarówno samo wejście przez zwały błota, jak i wnętrze hotelu nie robią na nas najlepszego wrażenia, więc tym razem pieszo zmieniamy miejsce zakwaterowania na Loft Hostel. Nasz wybór okazuje się strzałem w dziesiątkę. Wybudowany w bardzo ładnym stylu hotel znajduje się blisko centrum. W hotelu do dyspozycji gości jest darmowy internet. Za dwójkę z łazienką i klimatyzacją płacimy 180¥.

13 września (czwartek)

Rano taksówką jedziemy do Instytutu Hodowli Pandy Wielkiej (koszt przejazdu z hotelu 30¥). Ponieważ w przewodniku wyczytaliśmy, że pandy są ruchliwe jedynie z samego rana, w porze karmienia, stawiamy się przed bramą Instytutu prawie równo z jej otwarciem (8:00). Bilet wstępu kosztuje 30¥, jednak zobaczenie „na żywo” tych czarno – białych pluszowych niedźwiadków z pewnością jest warte każdej ceny. Dodatkowo w Instytucie żyją pandy rude, z wyglądu przypominające trochę szopy, z którymi można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie (50¥). Po obejrzeniu pand łapiemy następną taksówkę, którą udajemy się do dzielnicy tybetańskiej i położonej nieopodal Świątyni Wenshu (przejazd – 23¥). Świątynia (wstęp 5¥) jest jedną z ciekawszych, jaką widzieliśmy w czasie całej naszej podróży po Chinach. Równie ciekawa jest zresztą cała dzielnica tybetańska, a już z pewnością nie można nie wstąpić do znajdującej się w kompleksie świątynnym herbaciarni. Co prawda herbata kosztuje aż 10¥, jednak możemy się jej napić do woli, gdyż kelner w herbaciarni cały czas czuwa nad tym, żeby z filiżanki nie ubywało nam wrzątku.

O godz. 20:00 na centralnym placu Chengdu – Tianfu, odbywa się natomiast bajkowy spektakl dźwięk i światło. Przy muzyce opery chińskiej zobaczyć możemy pokaz przepięknie oświetlonych różnymi kolorami fontann.

14 września (piątek)

Wstajemy przed 7:00 i jeszcze przed śniadaniem idziemy do położonego nieopodal hotelu Parku Ludowego, gdzie obfotografowujemy intensywnie ćwiczących mieszkańców Chengdu. Chińczycy ćwiczą zarówno indywidualnie (tai – chi, sztuki walki), jak i grupowo (aerobik, taniec towarzyski, badminton). Z całą pewnością pokazy te można zaliczyć do jednej z większych atrakcji turystycznych państwa ŚrodkaJ. Ciekawostką jest stojący w parku ogromnych rozmiarów pomnik Poległych w Obronie Torów Kolejowych (sic!).

W drodze powrotnej do hotelu kupujemy pyszne pierogi (1¥ za sztukę), następnie wykwaterujemy się i znowu taksówką (11¥) udajemy się na dworzec autobusowy Xinnanmen, skąd odjeżdżają autobusy do Leshan. Autobusy wyjeżdżają co godzinę, bilet kosztuje 43¥.

Po prawie dwóch godzinach jazdy jesteśmy u celu – w Leshan znajduje się największy na świecie posąg Buddy stojący na wolnym powietrzu. Do uzyskania takiego tytułu wystarcza niebagatelna wysokość 71 m. Pomnik został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ponieważ w Leshan zamierzamy zobaczyć tylko „wielkoluda” (a raczej „wielkoboga”) i jeszcze przed nocą dojechać do Emei Shan – zostawiamy bagaż w przechowali na dworcu autobusowym (2¥ za sztukę), kupujemy bilety na ostatni autobus odjeżdżający do Emei (18:00) i znowu taksówką (6¥) jedziemy do portu promowego na rzecze Min. Z portu odpływają łodzie wycieczkowe, którymi dostać się można pod sam posąg, znajdujący się na przeciwległym brzegu rzeki. Cena 50¥ za taką przyjemność może nie należy do najniższych, ale skoro już tutaj dojechaliśmy… Poza tym wycieczka łodzią jest jedyną okazją zobaczenia Wielkiego Buddy „an face”. Z portu odjeżdża również autobus nr 13 (1¥), który jedzie na drugą stronę rzeki do bramy wejściowej do Buddy. Tutaj należy uiścić jeszcze kolejną niemałą opłatę 70¥ i już bez przeszkód możemy wspinać się do kompleksu świątyń wybudowanych wokół olbrzymiego posągu. Wejście do samego Buddy znajduje się na górze obok jego głowy. Stamtąd schodzimy krętymi wykutymi w skale schodami do jego stóp. Niestety razem z nami tą samą czynność wykonują setki chińskich turystów nieodstraszonych ceną biletu. Z uwagi na ogólnie panujący wielki tłok oraz mnogość innych ciekawych zabytków, nawet na pobieżne zobaczenie całości przeznaczyć musimy co najmniej 2- 3 godziny.

Aby zaoszczędzić czasu (jest 17:30, a nasz autobus odjeżdża o 18:00) całą drogę powrotną zamierzamy odbyć taksówką. Kierowcy, który wyglądał na „kumatego” pokazujemy po chińsku napis dworzec autobusowy, kupione przez nas bilety autobusowe oraz na wszelki wypadek (przeczuwając, że w Leshan, podobnie jak w większości chińskich miast, może być więcej dworców autobusowych) ogólny kierunek skąd przyjechaliśmy. Kierowca ze zrozumieniem kiwa głową, mówi OK, a następnie rusza może nie w przeciwnym, ale jednak w innym kierunku. Próbujemy mu wytłumaczyć, że „nasz” dworzec jest gdzie indziej, jednak on ponownie kiwa głową, uśmiecha się i stanowczo mówi OK. Stwierdzamy, że po prostu chce sobie nieco wydłużyć trasę i „przyciąć” nas na parę juanów. Kiedy jednak o 17:55 taksówkarz co prawda odstawia nas pod dworzec autobusowy, jednak wyglądający zupełnie inaczej, niż ten, na który przyjechaliśmy, zupełnie tracimy cierpliwość. Kierowca, który przecież wygląda na „kumatego”, po naszych purpurowych twarzach i kierowanych w jego stronę w nieznanym mu języku wyzwiskach od razu orientuje się, że coś jest nie tak i z piskiem rusza tym razem już w odpowiednim kierunku. Pomimo, że jedziemy grubo ponad 100 km/h, wyprzedzamy na trzeciego, a skrzyżowania przejeżdżamy na czerwonym świetle, jednak na dworcu jesteśmy dopiero o 18:10. Po naszym autobusie oczywiście nie ma już śladu. Kiedy jednak próbujemy spytać się o jakiś znajdujący się w pobliżu hotel, pani wpuszczająca pasażerów na perony na migi tłumaczy nam, że jest jeszcze jakiś autobus o 18:10, z którego możemy skorzystać. Oczywiście skwapliwie korzystamy i po godzinie jazdy jesteśmy w Baoguo – miejscowości położonej u podnóża świętej góry Emei, którą zamierzamy następnego dnia zdobywać. Z uwagi na liczne świątynie znajdujące się po drodze na szczyt i na samym szczycie, a także duże znaczenie góry dla wyznawców buddyzmu, Emei Shan została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Z ulicy od razu zgarnia nas właściciel uprzednio upatrzonego przez nas w przewodniku hotelu Teddy Bear (to się nazywa szczęście!). Za naprawdę luksusową dwójkę z łazienką, klimatyzacją i TV płacimy 150¥. Dodatkowo na parterze jest niezła restauracja, darmowy internet oraz co najważniejsze – rozmawiająca po angielsku żona właściciela, u której można zasięgnąć języka oraz kupić bilety kolejowe ze stacji Emei (co prawda trzeba zapłacić prowizję 30¥, jednak stacja mieści się ok. 10 km dalej, więc oszczędzamy zarówno czas, jak i koszty przejazdu taksówką, które są porównywalne)

15 września (sobota)

Rano przepakowujemy bagaż, na drogę zabierając jedynie jeden plecak z rzeczami, drugi zostawiamy zaś w depozycie w hotelu. Z położonego tuż obok hotelu lokalnego dworca autobusowego jedziemy busem do Wanian Bus Station (20¥), skąd w dalszą wędrówkę w góry zamierzamy udać się już piechotą. Przy bramie wejściowej jesteśmy o 8:30 rano, co pozwala nam chociaż w niewielkim stopniu uniknąć tłumów chińskich wycieczek. Jeszcze tylko kupno dwudniowego biletu (120¥), który drukowany jest ze zdjęciem posiadacza i w drogę po schodach do góry! Startujemy z wysokości ok. 700 m.n.p.m., szczyt jest zaś na wysokości 3077 m.n.p.m., cała trasa składa się zaś z tysięcy równiutkich schodów, które z biegiem czasu wydają się nie mieć końca. Zmęczenie skuteczniej niż ceny biletów odstrasza jednak Chińczyków, dlatego na trasie wędrówki (za wyjątkiem dwóch miejsc, do których dojeżdżają kolejki linowe) można chociaż chwilowo odpocząć od tłumów tubylców. Wygodniejsi mogą skorzystać z autobusu dojeżdżającego do wysokości 2540 m.n.p.m., skąd na sam szczyt odjeżdża kolejka linowa (40¥ – góra, 30¥ – dół). My jednak wybieramy trasę pieszą. O 9:30 jesteśmy w Wanian Temple (wstęp 10¥) – 1020 m.n.p.m. Po zwiedzeniu świątyni o 10:00 ruszamy w dalszą drogę, w świątyni Xixin Temple (1460 m.n.p.m.) jesteśmy o 11:30. Kolejną świątynię – Chu Temple (1740 m.n.p.m.) zdobywamy o 13:00. Po drodze do Elephant Bathing Pool (2070 m.n.p.m.), który osiągamy o 15:00 jemy ciepły obiad. W trakcie wspinaczki, zarówno w samych świątyniach, jak i na trasie, znajduje się duża ilość niewyszukanych barów prowadzonych przez lokalnych mieszkańców, gdzie niedrogo można zjeść ciepły posiłek. Jeżeli nogi, a zwłaszcza kolana odmówią nam posłuszeństwa w trakcie forsowania kolejnych betonowych stopni, nie ma również problemu ze znalezieniem noclegu. Także i w tym przypadku ceny nie są nadmiernie wyśrubowane, tak jak zresztą i standard pokoi. W Elephant Bathing Pool spotykamy pierwsze małpy – makaki, które zgodnie z opisami w przewodniku są strasznie natrętne – szczerząc do przechodzących turystów zębiska próbują wyżebrać (a właściwie zrabować) od nich jedzenie. Do Jieyin Hall (2.540 m.n.p.m.) docieramy o 17:30. Stąd jak wspominaliśmy można dojechać na sam szczyt kolejką. My jednak znowu wybieramy nogi. Teraz nasza droga prowadzi wśród krajobrazów jakby żywcem zdjętych z chińskich akwareli – góry zasnuła mgła i chmury, wśród której majaczą zbocza góry pokrytej drzewami. Na szczycie jesteśmy o 18:30. Robi się naprawdę zimno, poza tym zaczyna siąpić deszcz (aż dziw, że tak późno – według przewodników jest on tutaj normą), a my tradycyjnie nie czujemy nóg. Nocleg znajdujemy w Golden Top Villa. Pomimo szumnej nazwy za 100¥ dostajemy dwuosobowy pokój z łazienką na korytarzu (ale za to z ciepłą wodą) i kocami elektrycznymi w łóżkach – naprawdę się przydają!

16 września (niedziela)

Rano zwiedzamy kompleks świątyń znajdujących się na szczycie, w tym słynną Świątynię Jinding. Następnie kolejką linową zjeżdżamy do Jieyin Hall (30¥), skąd odjeżdżają busy do Baoguo (30¥ – 2 h. jazdy). W recepcji hotelu Teddy Bear odbieramy bilety do Panzhihua (95¥ za miejsce w przedziale hard sleeper – jest to wagon bez przedziałów z miejscami leżącymi, odpowiednik wagonu platskarnego w krajach byłego ZSRR, z tym, że od ziemi do sufitu są nie dwa, a trzy poziomy łóżek). Również w recepcji kupujemy bilety do położonych 300 m. dalej Hot Springs (cena biletu kupionego w hotelu – 88¥, cena biletu przy wejściu do źródeł – 98¥). Jest to olbrzymi kompleks basenów z wodą w temperaturze od prawie wrzącej do zimnej. Część ze zbiorników jest położona na świeżym powietrzu (fantastyczny widok gór), część zaś pod dachem. Miejsce tak przypadło nam do gustu, że spędzamy tam całe popołudnie. Wieczorem taksówką spod hotelu udajemy się na dworzec kolejowy. Ponieważ bilety kupiliśmy w hotelu, a taksówkarz jest znajomym właściciela dostajemy zniżkę – cena za przejazd wynosi 15¥. O 22:42 ruszamy pociągiem w dalszą podróż.

17 września (poniedziałek)

O 10:30 wysiadamy na dworcu w Panzhihua. Przed dworcem czeka już autobus, który jedzie prosto na dworzec autobusowy oddalony o kilka kilometrów dalej (4¥). Po pół godzinie jazdy jesteśmy u celu i znowu mamy szczęście – o 11:30 odjeżdża autobus do Lijiang (76¥). Mamy akurat czas na kupno pysznych pierożków przy dworcu (4¥ za 6 szt.). W trakcie drogi obserwować możemy wspaniałe widoki gór Mianmian, których wierzchołki sięgają ponad 4 tys. m.n.p.m. Po szaleńczej jeździe górskimi serpentynami (po drodze widzieliśmy 4 wypadki) o 20:00 docieramy do Lijiang. Ponieważ jest ciemno, a autobus wyrzuca nas gdzieś przy drodze, łapiemy taksówkę, którą jedziemy do starego miasta (7¥ – jest to kwota za wejście do samochodu, za którą możemy przejechać praktycznie całe miasto). Ponieważ jesteśmy bardzo zmęczeni decydujemy się na jeden z pierwszych z brzegu hoteli – Lijiang International Youth Hostel (Xinyi Street Old Town Lijiang) Za 160¥ dostajemy bardzo ładny dwuosobowy pokój z łazienką, TV i śniadaniem.

18 września (wtorek)

Ponieważ w nocy i nad ranem jest niesamowity ziąb w naszym pokoju, a ogrzewanie w klimatyzacji, pomimo naszej interwencji w recepcji nie działa, zmieniamy lokum na położony na przeciwko East River Hotel. Za tą samą cenę mamy dwa pokoje w naprawdę najwyższym standardzie, ze śniadaniem, kocami elektrycznym i co najważniejsze – z działającym ogrzewaniem. Cały dzień przeznaczamy na zwiedzanie Lijiang, którego architektura wydaje się żywcem przeniesiona ze średniowiecza. Poza tym na głównym placu miasta – Old Market Square przez cały dzień odbywają się pokazy zamieszkującej ten region mniejszości Naxi. Koniecznie trzeba również zobaczyć Ogrody Black Dragon Pool (60¥), gdzie znajduje się kilka naprawdę ciekawych zabytkowych budowli położonych wokół i na jeziorze Czarnego Smoka. Tuż obok wznosi się Elephant Hill, skąd rozpościera się panorama całego miasta i otaczających je gór. Do parku należy przyjść też wieczorem (można wejść na ten sam bilet wykorzystany w ciągu dnia), aby podziwiać wspaniale oświetlone budynki i ich kolorowe odbicia w jeziorze. W mieście warte zobaczenia są również drewniane koła wodne oraz górująca na wzgórzu świątynia Wangu Lou (wejście 15¥, ale trzeba zapłacić dodatkową opłatę „na odrestaurowywanie zabytków miasta” w cenie 80¥, która skutecznie odstrasza zarówno nas, jak i większość innych turystów). Po południu w oddziale CAAC (ul. Fuhui Lu) kupujemy bilety lotnicze z Dali do Guilin z przesiadką w Kunmingu (1430¥). Jeżeli ktoś lubi się wieczorem zabawić, to nie ma do tego lepszego miejsca w Chinach niż właśnie Lijiang. Całe stare miasto aż dudni od muzyki dyskotekowej, wszędzie jest też pełno pubów, kawiarni i restauracji.

19, 20 września (środa, czwartek)

O 8:30 z long distance bus station wyjeżdżamy do Tiger Leaping George (busik do Qiaotou – 15¥) W sezonie turystycznym dobrze jest kupić bilet dzień wcześniej, bo w naszym busie był komplet turystów. O 11:00 jesteśmy w Qiaotou, skąd rozpoczyna się szlak Wąwozu Skaczącego Tygrysa. Na miejscu okazuje się jednak, że z powodu tragicznej śmierci dwóch turystów, która miała miejsce tydzień wcześniej, szlak do odwołania jest zamknięty, a przejścia pilnują żołnierze. Niestety ani nas, ani pozostałych turystów nikt nie raczył o tym poinformować podczas kupowania biletu na autobus w Lijiang. Wszyscy dookoła okazują coraz większe zdenerwowanie – zarówno turyści, jak i żołnierze. W pewnym momencie zjawia się mieszkająca w okolicy Angielka, która tłumaczy nam powód zamknięcia szlaku i dodatkowo informuje, że rano była tu grupa turystów z Rosji, którzy wywołali regularną bójkę przy szlabanie. Na ich nieszczęście przegrali i musieli wrócić do Lijiang. Po krótkich negocjacjach żołnierze pozwalają wszystkim turystom przejść 100 metrów za szlaban – do sklepu prowadzonego przez Angielkę (na herbatę i siusiu). Ponieważ pogoda jest wręcz wymarzona do górskich wycieczek, w sklepie, po krótkiej naradzie między sobą i konsultacjach z Angielką cała nasza grupa postanawia iść dalej. Dwójkami, w krótkich odstępach czasu, przemykamy wzdłuż budynków w kierunku wejścia na szlak znajdującego się za budynkiem szkoły. Gdyby „akcję” zauważyli żołnierze, z pewnością zawróciliby wszystkich z powrotem, o ile oczywiście nie spotkałyby nas jakieś większe nieprzyjemności. Angielka postraszyła nas nawet, że w przeszłości zdarzały się przypadki strzelania do niesubordynowanych turystów! Udaje się nam jednak dojść do znajdującego się po lewej stronie drogi słupka drogowego z nr 194, przy którym należy zejść z drogi i ruszyć ścieżką w górę – tu zaczyna się nieoficjalny szlak. Trochę dalej jest natomiast oficjalne wejście z biletami w cenie 50¥. Ponieważ jednak na szlak udajemy się „nieoficjalnie”, nie mamy żadnych powodów, żeby nabywać „oficjalne” bilety. Po dość stromym podejściu, dalsza część trasy wiedzie równolegle z wijącą się ok. 1500 metrów niżej rzeką Jangcy. Droga nie jest ani szczególnie męcząca, ani już zwłaszcza niebezpieczna. O 17:00 dochodzimy do Tea Horse Guesthouse, gdzie zostajemy na nocleg (40¥ za dwójkę, wspólna łazienka z ciepłą wodą). Na obiadokolację jemy dwuosobową porcję mięsa z kurczaka z dwoma ryżami i dwoma piwami za 40¥. Samo piwo 8¥, kawa również po 8¥, woda 3¥, naleśniki na śniadanie – 8 – 10¥.

Następnego dnia startujemy o 8:00. Po drodze mijamy kolejne schroniska: Half Way House (9:30), Sean’s Woody House (13:00). Po krótkim postoju i obiedzie, cztery osoby z naszej grupy wynajmują przewodnika (25¥ od osoby – łącznie 100¥), który prowadzi nas w dół wąwozu – do środkowych bystrzy rzeki Jangcy. Kipiel kotłującej się wody robi naprawdę piorunujące wrażenie. Ostre zejście w dół, wzdłuż łańcuchów i po drabinach oraz zapierające dech w piersiach widoki połączone z łoskotem przelewającej się przez skały rzeki jest najbardziej widowiskową częścią na szlaku przez Wąwóz Skaczącego Tygrysa. O 15:40 jesteśmy z powrotem w Sean’s Woody House, skąd wynajętym Jeepem (50¥ od osoby – łącznie 300¥) wracamy do Lijiang, do którego docieramy o 18:30. Wieczorem Kanadyjczyk chińskiego pochodzenia zwiedzający kraj ojców, który towarzyszył nam w trekkingu w Wąwozie, zaprasza nas na kolację do lokalnej restauracji. W trakcie trekkingu jego znajomość chińskiego była wręcz nieoceniona, zwłaszcza podczas negocjacji z przewodniczką, która zaprowadziła nas do bystrzy oraz przy załatwianiu transportu do Lijiang.

21 września (piątek)

Poranek wykorzystujemy na zrobienie ostatnich zdjęć miasta i jego mieszkańców. O 13:00 na long distance bus station wsiadamy w autobus do Dali (38¥) i po kolejnej porcji górskich serpentyn, o 15:30 autobus wysadza nas przed Bramą Wschodnią Starego Miasta. Pomimo, że w Dali jest sporo niedrogich hoteli (ceny od 50¥ za dwójkę) nam najbardziej przypadł do gustu położony tuż za Południową Bramą Friends Guesthouse. Po negocjacjach zbijamy cenę do 80¥ za dwuosobowy pokój. W kwocie tej mamy pokój z łazienką, darmowy internet oraz widok na Bramę Południową i fantastycznie oświetloną w nocy X- wieczną pagodę Yita Si.

22,23 września (sobota, niedziela)

Najbliższe dwa dni zamierzamy poświęcić na zwiedzanie miasta i najbliższych okolic, w tym położonych nad brzegiem jeziora Erhai rybackich wiosek. Żeby jak najwięcej zobaczyć postanawiamy wypożyczyć rowery. W mieście jest całe mnóstwo wypożyczalni rowerów i skuterów, niektóre oferują przy tym naprawdę niezły sprzęt (od 15¥ za dzień). W pierwszej kolejności jedziemy do najbardziej znanego zabytku regionu – kompleksu świątyń Trzech Pagód, z których najstarsza pochodzi z 850r.n.e. Niestety wygórowana cena biletów (121¥) oraz informacja, że i tak nie można wejść do wnętrza Pagód sprawia, że rezygnujemy ze zwiedzania tego zabytku. Wjeżdżamy za to kolejką linową na górującą nad miastem Zhonghe Shan (2.500 m.n.p.m.- 90¥ wraz z opłatą za wstęp do parku), z której podziwiać można zarówno same Trzy Pagody, jak i całe Stare Dali, a także rozpościerające się za nim jezioro Erhai. Na górze znajduje się również kilka buddyjskich świątyń połączonych górskim szlakiem oraz schronisko. Jeżeli ktoś, tak jak my zwiedza okolice rowerem, bez problemu może zostawić go przy kasach przed wejściem do kolejki linowej.

Następnego dnia zamierzamy zobaczyć świątynię znajdującą się na wyspie Putuo Dao. W położonej nad jeziorem miejscowości Caicun dowiadujemy się jednak, że zlikwidowano prom do Wase, który przepływał właśnie w bezpośrednim sąsiedztwie interesującej nas wyspy. Jedyną możliwością dotarcia do tego miejsca jest przepłynięcie statkiem wycieczkowym do Haidong (100¥ bilet tam i z powrotem dla jednej osoby z rowerem), a stamtąd przejażdżka rowerem. Odległość nie jest zbyt duża (ok. 15 km.), jednakże musimy pamiętać, że jezioro położone jest na wysokości 1973 m.n.p.m., po drodze czeka nas zaś wiele zjazdów i co gorsza podjazdów. Trudy przejażdżki z nawiązką wynagradzają nam jednak widoki po drodze i przede wszystkim bajkowo wyglądająca świątynia położona na miniaturowej wysepce na jeziorze. Wieczór spędzamy zwiedzając urocze knajpki wzdłuż ulicy Renmin Lu.

24 września (poniedziałek)

Chociaż samolot do Kunmingu mamy dopiero o 10:00, jednak lotnisko jest kilkadziesiąt kilometrów od starego Dali, więc wyruszamy już o 7:00. Na zachód od Bramy Południowej odjeżdżają minibusy do Xiaguan (1,5¥ – 18 km.). Ponieważ do lotniska nie dojeżdżają żadne publiczne środki lokomocji, dalszą drogę trzeba przebyć taksówką (50¥). Po wejściu do samolotu czeka nas jeszcze 40 min. przelot nad górami i jesteśmy w Kunmingu. Tutaj po raz pierwszy rezygnujemy z kuchni chińskiej, która mimo, że jest bardzo smaczna, jednak na dłuższą metę zaczyna nam już ciążyć na żołądkach. Na lotnisku idziemy więc do tradycyjnego KFC (chicken burger – 12,5¥). O 14:10 wylatujemy do Guilin, gdzie jesteśmy o 15:38. Autobus z lotniska do miasta kosztuje 20¥ i odjeżdża o 15:50. 20 minut później wysiadamy na skrzyżowaniu w centrum i po kolejnych 10 min. marszu jesteśmy na głównym dworcu autobusowym. Kupujemy bilet do Yangshuo (15¥), a następnie usiłujemy nabyć bilety na autobus do Shenzen na 28 września. Niestety na dworcu nikt nie mówi po angielsku i wytłumaczenie, że chcemy jechać autobusem sypialnym, który przyjeżdża do celu jak najwcześniej rano, wydaje się prawie niemożliwością. Po stracie kilkudziesięciu minut i nie wiadomo ilu nerwów w końcu mamy bilety! Autobus ma odjechać o 19:00 i dojechać do Shenzen o 7:00 (220¥). Ponieważ pani przy okienku była równie mocno zdenerwowana, jak my – praktycznie do końca nie jesteśmy pewni, czy chińskie „robaki” na bilecie rzeczywiście oznaczają nasz cel podróży i autobus sypialny. O 17:20 odjeżdżamy w kierunku Yangshuo i po wyjątkowo ociężałej jeździe (kierowca ma wyraźną awersje do wyprzedzania) o 19:00 jesteśmy u celu. Przy ulicy Xi Jie – głównym deptaku tego uroczego miasteczka (zarówno sama miejscowość, jak i pełna wapiennych ostańców okolica, którą przecina rzeka Li jest zdecydowanie najładniejszym miejscem w Chinach!) mieści się mnóstwo kameralnych hotelików. My wybieramy może nie najtańszy (100¥ za dwójkę z prysznicem – i to po dłuższym targowaniu) ale za to bardzo ładnie położony i posiadający balkon ze wspaniałym widokiem na okolicę hotelik o dumnej nazwie „Holiday Inn”. Ceny hoteli położonych bezpośrednio nad rzeką, przy ul. Binjiang zaczynają się od 130¥ (już po negocjacjach)

25 – 27 września (wtorek – czwartek)

Ponieważ od rana pada, snujemy się trochę po mieście, poza tym sprawdzamy w agencjach podróży ceny różnego rodzaju wycieczek po okolicy (uczestniczenie w połowie ryb za pomocą tresowanych kormoranów – 30¥, półtoragodzinna wycieczka statkiem po rzece Li – 70¥, całodniowa wycieczka do tarasów ryżowych w Longji – 150¥, wliczony bilet wstępu na tarasy, lot balonem nad okolicą – 620¥ za godzinę, 500¥ za 30 min., okazuje się również, że w Yangshuo można kupić bilety na autobusy do Shenzen, które z Guilin i tak przejeżdżają przez to miasteczko – cena jest taka sama jak w Guilin, a oszczędza się dwie godziny jazdy – do Guilin i następnie właściwym autobusem, który po godzinie jazdy znowu mija Yangshuo). Następnie korzystając z poprawy pogody idziemy nad rzekę, gdzie kupujemy dwuosobową wycieczkę łodzią bambusową po rzece Li (50¥ za godzinę). Z rzeki podziwiamy naprawdę niezapomniane widoki bajkowych pagórków. Wieczorem uczestniczymy w połowie ryb metodą praktykowaną w okolicy od setek lat – za pomocą kormoranów, które mają podwiązane szyje, żeby nie mogły nieodwracalnie połknąć złapanych przez siebie ryb. Dzień kończymy jedząc pyszną kaczkę w pomarańczach (25¥ za bardzo dużą porcję)

Następnego dnia rano wypożyczamy rowery (10¥ za dzień) i ruszamy na wycieczkę wzdłuż rzeki Yulong do pochodzącego z 1412 r. Mostu Smoka. Droga może nie jest bardzo długa (ok. 10 km.), jednak kamienista nawierzchnia, która dodatkowo kluczy wokół zalanych poletek ryżowych mocno daje nam się we znaki. W trakcie jazdy zwiedzamy m.in. Wzgórze Księżycowe – górę z charakterystyczną okrągła dziurą w środku (wejście 15¥). Do mostu dojeżdżamy skonani. Niestety na 15:00 mamy wykupioną wycieczkę statkiem po rzece Li, tak więc po krótkim odpoczynku pędzimy z powrotem do Baishy i dalej już asfaltową drogą do Yangshuo. Żeby dostać się na statek, z Yangshuo musimy najpierw odbyć ponad godzinną przejażdżkę w żółwim tempie busem do miejscowości Xingping, następnie płyniemy ok. 1 godzinę do miejscowości Yangdi i z powrotem do Xingping, skąd znowu czeka nas kolejna godzina jazdy busem do Yangshuo. Oceniając wrażenia, zdecydowanie lepiej cały ten czas spożytkować na przejażdżkę rowerem po okolicy, albo też indywidualnie wynająć łódź w samym Yangshuo. Widoki podobne, a przynajmniej nie marnujemy czasu na jazdę w tłoku autobusem. Wieczorem całodzienne zmęczenie odbijamy sobie pysznym obiadem – lokalną specjalnością jest ryba w piwie (30¥ porcja dla dwóch osób)

Ostatni pełny dzień w Yangshuo poświęcamy na wycieczkę do Tarasów Ryżowych Smoczego Grzbietu. Te ponad 600- letnie tarasy uważane są za najpiękniejsze i najbardziej niesamowite pola ryżowe w całych Chinach. W cenę biletu wliczona jest wejściówka na same tarasy (50¥). Za dodatkową opłatą (50¥) można zobaczyć folklorystyczny pokaz kobiet mniejszości Ping, które słyną z tego, że nigdy w życiu nie obcinają swoich włosów. Same występy kobiet, które są typowym komercyjnym przedstawieniem dla turystów, spokojnie możemy sobie darować. Warto natomiast pospacerować po okolicy – może uda nam się zobaczyć lokalną kobietę myjącą w rzece swoje prawie dwumetrowej długości kruczoczarne włosy. Równie niesamowite wrażenie, jak mieszkańcy tych okolic, robią okoliczne wzgórza całkowicie pocięte tarasami, z poprzyklejanymi do nich tu i ówdzie drewnianymi domami. Lokalną specjalnością wartą polecenia jest ryż i mięso smażone wewnątrz bambusowych pni.

28 września (piątek)

Od rana urządzamy sobie rowerową wycieczkę w dół rzeki Li. Popołudnie spędzamy natomiast na zakupach w dziesiątkach sklepów położonych wzdłuż ulicy Xi Jie. Oferta sprzedawców rozpoczyna się od całej gamy „prawie oryginalnych” zegarków (Omega, Rado, Patek, itp.) w cenie od 40¥ – oczywiście po odpowiednim targowaniu się, poprzez najbardziej „firmowe” z możliwych buty, torebki (Gucci, Prada, Fendi…), aż po całą gamę „markowej” odzieży (krawaty Boss, płaszcze Burberry, kurtki North Face, Spider, koszule Mammut, itp.) Nic tylko targować i kupować. Po 18:00 jesteśmy w Guilin i zajmujemy miejsce w autobusie do Shenzen – miejscowości leżącej z drugiej strony byłej granicy z Hong – Kongiem. Całą noc mamy spędzić w autobusie sypialnym – jest to czysto chiński wynalazek, może trochę mniej komfortowy od kolejowych kuszetek, ale na pewno wygodniejszy od całonocnego siedzenia w autobusowym fotelu. Wnętrze autobusu sypialnego wygląda w ten sposób, że w trzech rzędach, w dwóch poziomach umieszczono łóżka, w których swobodnie da się przespać. Poza tym jest bardzo czysto, a nad porządkiem i „właściwym” zachowaniem pasażerów czuwa stewardessa.

29 września (sobota)

O 7:00, zgodnie z rozkładem, jesteśmy w zabudowanym ultranowoczesną architekturą Shenzen. Tuż obok dworca znajduje się przejście do Hong Kongu. Pomimo, że formalnie Hong Kong od kilku lat należy do Chin, w dalszym ciągu funkcjonuje przejście graniczne. Po drugiej stronie przejścia znajduje się stacja kolejki podmiejskiej, którą dojechać możemy do samego centrum miasta (37HK$). Nocleg znajdujemy przy głównej ulicy dzielnicy Kowloon – Nathan Road, gdzie mieści się mekka turystów plecakowych – Chungking Mansion i Mirador Mansion. Jest to kilka połączonych ze sobą 16- piętrowych wieżowców, w których zamiast mieszkań znajdują się setki miniaturowych hosteli. Za mini pokoik z jeszcze bardziej mini łazienką i klimatyzacją płacimy po targowaniu 160HK$. Tym razem targowanie nie jest zbyt skuteczne, bo 1 października przypada święto narodowe Chin i do miasta ściągają turyści z całego kraju. Sam pokój może nie jest najwspanialszy, ale ponieważ zamierzamy w nim spędzić jak najmniej czasu, całość poświęcając na zwiedzanie – jest dla nas aż nadto wystarczający. Po odświeżającym prysznicu ruszamy na zwiedzanie wyspy Hongkong z położonymi wzdłuż brzegu drapaczami chmur. Szczególnie warte zobaczenia są świątynia Man Mo, budynek Zachodniego Marketu, Ogród Botaniczny z ogromną ptaszarnią pełną tropikalnych ptaków przelatujących tuż nad naszymi głowami, najdłuższe ruchome schody świata (800 m.) Ciekawostką jest to, że schody rano jeżdżą w dół, po południu zaś, gdy mieszkańcy wracają z centrum z pracy – w górę. Kolejną atrakcją są zabytkowe, piętrowe tramwaje sprowadzone do Hong Kongu prosto z Anglii (przejazd w cenie 2HK$ bez względu na odległość). Późnym popołudniem, liczącą ponad 100 lat kolejką szynową – Peak Tram – wjeżdżamy na górujący nad miastem szczyt Victoria (48HK$ za przejazd w dwie strony plus wejście na górny taras Peak Tower – Sky Terrace). Z tarasu roztacza się wspaniały widok na rozłożoną poniżej metropolię, która szczególnie urokliwie wygląda w blasku zachodzącego słońca oraz o zmierzchu, kiedy u naszych stóp rozbłyskać zaczyna morze świateł z otaczających Victoria Harbour drapaczy chmur.

30 września, 1 października (niedziela, poniedziałek)

Od rana udajemy się na wycieczkę na największą wyspę Hong Kongu – Lantau. Na wyspę można dostać się metrem, które dojeżdża do stacji Tung Chung (17HK$). Po drodze możemy przesiąść się do Disneyland Train, który dowiezie nas bezpośrednio do Hong Kong Disneyland. My jednak dojeżdżamy do końcowej stacji metra. Przy wyjściu znajduje się stacja początkowa kolejki linowej prowadzącej bezpośrednio do świątyni Po Lin i znajdującego się w niej Posągu Buddy Tian Tan – największej atrakcji wyspy. Niestety okazuje się, że z powodu remontu kolejka linowa jest nieczynna. Kupujemy więc jednodniowy bilet sieciowy na autobusy jeżdżące po wyspie (50HK$). W pierwszej kolejności jedziemy do Posągu Buddy (wstęp za darmo), który ze swoją wagą 200- ton jest największym na świecie siedzącym posągiem tego boga (nie mylić z największym na świecie stojącym Buddą znajdującym się w Leshan). Poza siedzącym Buddą w Po Lin znajduje się bardzo ciekawy kompleks klasztorny, w tym dostępna dla zwiedzających restauracja wegetariańska. Sprzedawane w niej słodycze nie przypadły nam jednak do gustu. Pewnie kwestia gustu… Następnie udajemy się autobusem do wioski rybackiej Tai O. Poza nieprzebranym tłumem turystów i targiem z suszonymi owocami morza nie ma tu jednak zbyt wiele ciekawych rzeczy do oglądania. Za to jest duży problem z wydostaniem się z powrotem w głąb wyspy. Na przystanku autobusowym stoi kilometrowa kolejka, a autobusy odjeżdżają mniej więcej co 20 min. Grubo ponad godzinę zajmuje nam wydostanie się z wioski i przejazd kilku kilometrów do Tong Fuk – na jedną z plaż, z których słynie wyspa Lantau. Tutaj spędzamy resztę popołudnia.

1 października w Chinach obchodzone jest święto narodowe. Tego dnia pierwszym naszym celem jest wizyta w położonym na południu wyspy Hongkong porcie rybackim Aberdeen. W porcie możemy wykupić 30- minutową wycieczkę łodzią rybacką w cenie 50HK$. Na południe od Aberdeen znajduje się kolejna, obok Disneylandu mega – atrakcja dla dzieci – Ocean Park. Jeżeli ktoś może poświęcić co najmniej połowę dnia na odwiedzenie Parku – polecamy. Naprawdę warto! Byłem tu kilka lat temu i bawiłem się super. Tym razem szkoda nam jednak czasu – wracamy do centrum wyspy, gdzie codziennie o 8:00 i 18:00 przed Hong Kong Convention i Exhibition Centre odbywają się ceremonie wciągnięcia i opuszczenia flagi Hong Kongu i Chin. Po drodze wstępujemy do złotego budynku Central Plaza, skąd z 58 pietra podziwiać można panoramę portu. Wieczorem razem z chyba połową mieszkańców miasta oraz nie mniejszym tłumem przyjezdnych gości udajemy się na brzeg Victoria Harbour, aby zobaczyć pokaz sztucznych ogni z okazji święta narodowego. Niestety popularność sztucznych ogni przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Pomimo, że z hotelu wyszliśmy dobrą godzinę przed rozpoczęciem pokazu udaje nam się dojść ledwie do wylotu Nathan Road przy najbardziej znanym i najdroższym hotelu miasta – Penisula (samochody hotelowe będące do dyspozycji gości to Rolls Royce’y). Dalsza drogę zagradzają nam tłumy ludzi. Ponieważ widok stąd mamy dość marny (a jest ponoć na co popatrzeć – w porcie Chińczycy ustawili w szeregu 8 statków wypełnionych sztucznymi ogniami, które bez przerwy przez godzinę wyrzucają w niebo słupy ognia…), dość szybko ewakuujemy się do hotelu, aby uniknąć zadeptania przez powracający do domów tłum.

2 października (wtorek)

Jest to nasz ostatni dzień wakacji. Rano wykwaterowujemy się z hotelu (jednak dzięki uprzejmości gospodyni nasze bagaże zostają w nim do wieczora) i udajemy się na zakupy. W rejonie dzielnicy Mong Kok znajduje się raj dla turystów pragnących kupić sprzęt elektroniczny, zegarki ubrania i inne gadżety, w tym również renomowanych zachodnich firm po azjatyckich cenachJ Ciekawie wygląda zwłaszcza proceder kupowania zegarków: najpierw sprzedawcy na straganie na ulicy pokazują nam katalogi z najnowszymi produkcjami praktycznie wszystkich znanych i cenionych firm, następnie po dokonaniu wyboru udajemy się na zaplecza stojących wzdłuż targowiska budynków, gdzie za zakluczanymi stalowymi bramami, oczywiście po ceremonii targowania się, możemy ostatecznie dobić targu. Jeżeli ktoś ma dar handlowca i do tego odrobinę szczęścia może naprawdę za nieduże pieniądze (jednak nieporównywalnie większe niż np. w Yangshuo) kupić w miarę niezawodną sztukę prawie-złotego Rolexa. Uwaga jednak z przesadnym wybrzydzaniem towarów – ten zakupowy raj upodobały sobie chińskie triady, które pilnują, aby ich interes szedł dobrze.

Po południu zabieramy nasze wypchane nowo – kupionymi gadżetami plecaki i metrem jedziemy na dobrze nam znaną z wizyty na wyspie Lantau stację Tung Chung. Stąd odjeżdża autobus S1 na lotnisko międzynarodowe (4HK$) – przejazd trwa ok. 20 min. Jest to nieco dłuższa, ale za to zdecydowanie tańsza opcja przejazdu z centrum na lotnisko, niż przejazd kolejką Airport Express (100KH$). Uwaga! Lotnisko w Hong Kongu jest naprawdę bardzo duże. Nam przejście od odprawy bagażu do bramki wejściowej do samolotu zajęło niemal godzinę (i to mimo, że między terminalami jeździ bardzo szybka kolejka, a w obrębie terminali można poruszać się po ruchomych taśmach) i na odlot stawiliśmy się w ostatnim momencie. Na lotnisku warto więc być co najmniej 1,5 – 2 godziny przed odlotem.

2 października (wtorek)

Po niemal 12 godzinach lotu jesteśmy we Frankfurcie, kolejne 1,5 godziny czasu zajmuje nam podróż do Poznania. W październikowe, deszczowe przedpołudnie lądujemy na poznańskim lotnisku Ławica. Żegnaj kolorowa Azjo, witaj szara rzeczywistościo…

Kilka praktycznych uwag:

1/ Chińczycy w dalszym ciągu bardzo znają języki obce, w tym j. angielski Jeżeli w większych miastach od biedy jakoś dogadamy się metodą bezokolicznikowo – migową, to na prowincji, nawet w ośrodkach turystycznych, ze znajomością języków obcych jest bardzo krucho. Najlepiej pokazywać Chińczykom przydatne zwroty w ich ojczystych „robakach” napisanych np. przez obsługę hotelu, lub w przewodnikach (przydatny w tym względzie jest Loney Planet, gdzie większość nazw własnych zapisano również po chińsku)

2/ Jeżeli stoimy do czegoś, lub za czymś w kolejce (co w Chinach jest oczywistą oczywistością) musimy zapomnieć o zasadach panujących w Europie. Tutaj nie liczy się niemiecki „ordung”, a azjatycki spryt i twarde łokcie – w drodze do celu należy się przepychać, wpychać, rozpychać i przede wszystkim… nie dać się odepchnąć.

3/ Na początku niemałym szokiem dla turystów mogą być obyczaje panujące w publicznych toaletach – w których poszczególne kabiny bądź to w ogóle nie maja drzwi, bądź tez drzwi wyglądają, jak wypożyczone z westernowskich saloonów (kończą się na wysokości pasa)

4/ W Chinach powszechnym zwyczajem jest targowanie się. Przy umiejętnych negocjacjach cenę hotelu możemy obniżyć nawet o połowę. Jednakże najwięcej wysiłku, ale też i najlepsze rezultaty daje targowanie produktów masowo kupowanych przez turystów – wszelkiego rodzaju towarów imitujących znane marki oraz pamiątek. W tym przypadku ostateczna cena może być kilka lub nawet kilkanaście razy niższa od ceny wyjściowej. Dobrym sposobem w czasie targowania jest odwrócenie się na pięcie i udawanie, że dany produkt przestał nas interesować i że odchodzimy. Widząc to sprzedający często „miękną” i goniąc nas na ulicy wykrzykują rzeczywiście najniższą cenę, za jaką chcą sprzedać dana rzecz. Jeżeli jednak pokarzemy, że na czymś naprawdę nam zależy, wtedy nie ma zmiłuj się – chińscy sprzedawcy w małym palcu maja psychologię handlu i z pewnością nam nie odpuszczą…J


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u