Mifan – relacja z wyprawy do Chin – Szymon Glica

Szymon Glica

Liczba uczestników: autor + 2 osoby

Czas trwania: ok. jeden miesiąc, sierpień 2002r.

Trasa: Kraków-Warszawa-Terespol/Brześć-Moskwa-Irkuck-UłanBator-Pekin-Qingdao-Szanghaj-Harbin-Zabajkalsk-Czita-Moskwa-Terespol/Brześć-Warszawa-Kraków

30.07.2002

Wyprawa rozpoczęła się na Dworcu Głównym Krakowie, pierwszym z wielu, które mieliśmy później odwiedzić. O godzinie 10.05 wsiadamy w pociąg ekspresowy do Warszawy, aby stamtąd pospiesznym dotrzeć do Terespola. Ten odcinek trasy kosztuje ok. 20 USD, (cena ulgowa dla studenta). Wsiadamy w kolejny pociąg tym razem relacji Terespol – Brześć i jedziemy do naszych sąsiadów Białorusinów. Od razu przestawiliśmy zegarki o godzinę do przodu i wymienili dolary na ruble białoruskie. Kantor mieści się w budynku dworca; obok niego stoi mnóstwo koników. Dostajemy całą harmonię białoruskiej waluty, z którą udajemy się do kasy po bilety do Irkucka z przesiadką w Moskwie. Pociągi za wschodnią granicą dzielą się między innymi na zwykłe i firmienne (jadą szybciej i mają „podwyższony standard”). W składzie są wagony różnych klas: plackarty bez wydzielonych przedziałów i kupe podzielone na przedziały. Cena, jaką płacimy to plackarty 78USD, przy czym od Moskwy, bilet wystawiony jest na pociąg firmienny Bajkał. Wynika stąd cena do Moskwy 20USD i z Moskwy do Irkucka 58USD.

Wsiadamy wieczorem w pociąg i dalej na wschód. Pierwsze godziny mijają całkiem przyjemnie.

31.07.2002

Po 15 godzinach dojeżdżamy do Moskwy, o 16.00 czasu moskiewskiego do dworca Białoruskiego. Stamtąd jedziemy na Jarosławski skąd ruszają pociągi dalekobieżne na wschód. Najłatwiej dostać się tam metrem, na które warto kupić dziesięcioprzejazdowy bilet, jeżeli ma się zamiar później pozwiedzać stolicę. Zostawiamy plecaki w przechowalni (KAMEPA XPOHEHR) i idziemy zobaczyć miasto, a zwłaszcza jego centrum z Placem Czerwonym. W drodze powrotnej również mieliśmy w Moskwie sporo czasu pomiędzy przesiadkami, więc wykorzystaliśmy to ma na oglądnięcie kilku malowniczych cerkwi i odwiedzenie Arbatu. Wieczorem wsiadamy do pociągu i o 23.30 ruszamy. Konieczne jest posiadanie przy sobie paszportu, aby okazać go prowadnicy przy wsiadaniu. Prowadnica to pani opiekująca się wagonem. Na Dworcu Jarosławkim jest słup z oznaczonym „0” kilometrem, wskazujący, że stąd zaczyna się liczyć trasę kolei transsyberyjskiej. Co kilometr wzdłuż torów ustawione są kolejne słupki z tabliczkami określającymi, jak daleko od Moskwy właśnie się znajdujemy. Odcinek z Moskwy do Irkucka liczy 5191 km. Trasa kolei prowadzi między innymi przez Perm (1433 km), Jekaterinburg (1818 km), Tjumen (2144km), Omsk (2716 km), Nowosybirsk (3343 km), Krasnojarsk (4104 km). Pociąg na trasie do Irkucka przejeżdża przez 6 stref czasowych, licząc strefę moskiewską.

01 – 03.08.

Kolejne dni spędzamy w pociągu. W plackartym wagonie podróżuje sporo osób, cześć to żądni przygód globtroterzy, natomiast resztę stanowią Rosjanie mający za cel odwiedzenie bliskich mieszkających gdzieś w drugim końcu Azji. Krajobraz za oknami pociągu jest jednolity: drzewa, niewielkie osady ludzkie i gigantyczne horyzonty z niesamowitymi zachodami słońca. Pociąg co jakiś czas zatrzymuje się. Najdłuższe przerwy trwają od 20 do 30 minut. W tym czasie można wyjść na zewnątrz i zrobić zakupy zwłaszcza żywności w postaci pysznych pirożków z mięsem, kapustą i mniej smacznych z ziemniakami, ryb, gotowanych ziemniaków, pieczonych kurczaków, a także piwa. W wagonie jest prowadnica, która co jakiś czas sprząta i sprzedaje herbatę oraz kawę. Prowadnica z reguły dba również, żeby wszyscy podróżni wsiedli do wagonu po każdym postoju. Po za tym wagon wyposażony jest w samowar z wrzątkiem, więc nie ma żadnego problemu z zaparzeniem herbaty, czy też zalaniem zupki chińskiej. Popijamy piwo, jemy pirożki, placki z ikry, chrupiemy wyjątkowo twarde orzeszki z limby syberyjskiej. Jedziemy, jedziemy i jedziemy.

04.08.

W niedzielę rano docieramy wreszcie do Irkucka, witającego nas deszczową pogodą. W planie mamy przede wszystkim zobaczenie Bajkału. Wsiadamy więc w marszrutkę i ruszamy nad Angarę. Marszrutka to minibus będący podstawą komunikacji miejskiej, bilet na jeden przejazd kosztuje 6 rub. Przystanek marszrutki znajduje się w Irkucku tuż przy dworcu po prawej stronie wychodząc głównymi drzwiami. Wsiadamy na statek do Listwianki, kupując wcześniej bilet za 57 rubli i płyniemy na Bajkał. Angara i Bajkał robią wrażenie. W Listwiance na nabrzeżu można kupić przepyszne wędzone ryby, w cenie po 20 rub. Woda w jeziorze jest niesamowicie zimna, ma, bowiem ok.7-8C, co skutecznie pozbawia marzeń o kąpieli. Ulica w Listwiance robi na mnie wrażenie jakby to właśnie w tym miejscu kręcono odcinki „Przystanku Alaska”. Jeżdżą po niej, podobnie jak niemal w całej Rosji, samochody z kierownicą po prawej stronie, stanowiące podobno nielegalny import z Japonii. Wypogadza się, wracamy do Irkucka, wymieniamy gotówkę i idziemy coś zjeść. Noc spędzamy na dworcu czekając na pociąg do Ułan Bator, o 6.45 czasu miejscowego.

05.08.

Kupiliśmy bilety kupe po 55 dolarów (1800 rubli). Istnieje jednak możliwość kupna biletu tylko do granicy, a następnie stamtąd do Ułan Bator, co wychodzi w sumie znacznie taniej. Trasa przez Ułan Ude do granicy jest malownicza i momentami biegnie tuż przy linii brzegu, blisko Bajkału. W końcu dojeżdżamy do granicy. Najpierw Nauszki po stronie rosyjskiej, stoimy tam ok. 2 godziny, a miało być 15 minut. Pogranicznikowi oświadczamy, że mamy tylko 10 USD, a ten każe nam to wymienić, czego oczywiście nie robimy. Natomiast w wypełnianej deklaracji nie piszemy nic o pieniądzach, a jedynie przekreślamy rubrykę. Granica Mongolska – stoimy 3 godziny i również nic nie deklarujemy o pieniądzach. W pociągu była jedna grupka, która zbytnio się pochwaliła i straciła 100 USD, zostawiając je w „depozycie”. W przedziale jedzie z nami Jon, Anglik zmierzający przez Chiny, Hongkong, do Nowej Zelandii albo jeszcze dalej na wschód.

06.08.

O godzinie 7.20 rano, po 25 godzinach od opuszczenia Irkucka, wjeżdżamy do stolicy kraju Dżingis Chana – Ułan Bator. Zaczyna się egzotyka azjatycka. Na dworcu wymieniamy pieniądze w kantorze, w którym kasjerka chce nas oszukać. Należy, więc zwrócić uwagę, ile wydaje nam pieniędzy i dokładnie przeliczyć wszystkie banknoty. Z dworca do centrum dostajemy się taksówką za 1 USD (uwaga należy się dobrze targować), korzystamy z Internetu każdy po 40 minut, łącznie płacimy 1,20 USD. W centrum koło placu targowego, na którym można kupić polskie produkty jak zeszyty czy artykuły higieniczne, wstępujemy do jednej z knajpek na obiad. Jedzenie to kopa makaronu z oleju z mięsem, placki i tutejszy sprite, co w sumie za trzech kosztuje 3 USD. Wracamy na dworzec taksówką, odbieramy bagaże z dworcowej przechowalni płacąc po 0,30 USD od osoby. Wsiadamy następnie w kolejny pociąg i z Ułan Bator wyjeżdżamy o 14.20 czasu miejscowego w kierunku południowym, do Zaman Ude. Bilet od osoby 4,5 USD klasy obścij – a wygląda jak plackarta.

Mongolia z okien pociągu wygląda jak jedna wielka łąką. Od czasu do czasu pojawiają się stojące obok torów byłe bazy radzieckie oraz niewielkie osiedla, mijamy jurty, a nawet pasące się stado wielbłądów. W wagonie restauracyjnym można zjeść obiad i wypić koreańskie piwo Cass. Do Zaman Ud przyjeżdżamy rano o godzinie 7.00.

07.08.

Zaman Ud to miasteczko na pustyni, domy z płaskimi dachami, a jedyny ciekawy architektonicznie obiekt to dworzec kolejowy. Tuż przy wyjściu z terenu dworca jest parking taksówek. Przed wybraniem któregoś pojazdu trzeba spędzić sporo czasu targując się o cenę, w końcu pada kwota 5 USD od osoby, więc wsiadamy i taxi zabiera nas na granicę. Będąc przy przejściu granicznym okazuje się, że musimy wrócić z kierowcą do miasta po bilety do kasy. Dochodzi również do sprzeczki z żoną kierowcy, która żąda od nas zamiast ustalonych 5000 tugrów (=5 USD), 6500 (=6,50 USD). Płacimy tylko 5000. Przejście graniczne składa się z kilku odcinków, a przed pierwszym z nich ustawia się bardzo długa kolejka oczekujących na przejazd. Na poszczególnych odcinkach granicy odbywają się natomiast wyścigi taksówek, kto pierwszy do następnego szlabanu. Nasz kierowca jeszcze przed pierwszym szlabanem mocno kombinuje jak szybciej przejechać granicę, co kończy się tym, że w kolejce cofamy się o jakieś 5 samochodów, czyli prawie na koniec (to trzeba przeżyć). Wreszcie docieramy do terminali granicznych: przejście mongolskie bez problemów, przejeżdżamy do chińskiego, do szlabanu podchodzimy na nogach. Do mnie nic nie mają, ale jeden z kolegów nie jest podobny do siebie na zdjęciu, a drugi ma na odwrotnej kartce wizy wbitą pieczątkę niemiecką. W końcu nas wpuszczają. Jedziemy do Erenhot. Tam kierowca wysadza nas na jednym ze skrzyżowań przy wjeździe do miasta, obok placu z pomnikiem, skąd również ruszają autobusy dalekobieżne. Kierowcy dopłacamy po 1500 tugrów, przewidując, że będzie musiał wrócić do Mongolii do żony. Na placu, gdzie wysiedliśmy, jest sporo koników, u których wymieniamy dolary na yuany, co się raczej nie opłaca, bo mają gorszy kurs niż w banku, a po za tym chcą okantować. Bank of China znajduje się ok. 300 m od powyższego skrzyżowania przy wjeździe do miasta. Należy iść w kierunku przeciwnym niż do granicy mongolskiej tak, aby po prawej stronie minąć rząd budynków z dużą bramą, za która znajduje się plac targowy. Zmienia się krajobraz z wioski na pustyni po stronie mongolskiej wjeżdżamy do cywilizacji, dysponującej skrzyżowaniami ze światłami. Jeden z koników jest również naganiaczem, który sprzedaje nam bilety na autobus, jak się zaraz okazało, na podłogę w autobusie. Po kłótniach jednak oddaje pieniądze. Tuż koło skrzyżowania jest bar, w którym kupujemy coś do jedzenia. Zaczyna się świat pałeczek, jemy na ulicy, więc grono Chińczyków patrzy się na nas i się śmieje, zastanawiając się zapewne jak to możliwe, żeby, biały człowiek tak nieporadnie posługiwał się pałeczkami. Do kolegi podchodzi również starsza Chinka i szczypie go za włosy na nogach zdziwiona, że w mogły one tam urosnąć. Wsiadamy do autobusu sypialnego i jedziemy do Pekinu, bilet z Erenhot do stolicy kosztuje nas po 120 Y. Opuszczenie Erenhot wiązało się jeszcze z opłaceniem tłumacza, który przekładał nam z chińskiego na angielski podczas kontaktów z miejscowymi naganiaczami. Początkowo myśleliśmy, że tłumaczenie jest darmowe, jednak później okazało się, że za takie ułatwienie trzeba zapłacić 40 Y. Tłumacza łatwo poznać, ponieważ raz, że mówi po angielski dwa jest lepiej ubrany od całej grupy naganiaczy.

08.08.

Rano o godzinie 9.00 jesteśmy w Pekinie. Z zajezdni, do której dojechał nasz rejsowy autobus, dotarliśmy na dworzec kolejowy skąd już łatwo dostać się trolejbusem do hostelu. My początkowo wsiedliśmy w metro chcąc z jednego z jego przystanków dojść przez kilka ulic. Okazało się jednak, że ulice są strasznie długie, znacznie dłuższe niż by się wydawało czytając mapę. Wybrany przez nas hostel jest bardzo przyjemny (nr137 w Pascalu). W pokoju są trzy łóżka, łazienka, telewizor klimatyzacja, szafa i szafka, po 50Y od osoby za dobę. Jedziemy na plac Tiananmen, gdzie wielu ludzi puszcza latawce. Na Placu przyłącza się do nas jakiś młody Chińczyk, żeby poćwiczyć swój angielski oraz dwie Chinki dobrze mówiące po angielsku. Idziemy z nimi do sklepów. Okazuje się, że mają prowizje od przyprowadzonych klientów, wstępujemy też do galerii. Plusem ich towarzystwa było to, że gdzieniegdzie na bazarze one pytały o cenę i zakupy były podobno tańsze. Pierwsze wrażenia z Pekinu są bardzo mieszane, wydaje się, że na ulicach panuje chaos mieszających się ludzi, rowerów, i samochodów, a pasy dla pieszych to tylko tak żeby były, bo nikt przed nimi nie hamuje. Po za tym w mieście jest bardzo dużo wieżowców. Wieczorem na kolację jemy danie złożone z kawałków jakiegoś mięsa w sosie i wracamy do hostelu.

09.08.

Pożyczamy rowery, włączamy się do chaosu i jedziemy zwiedzać Zakazane Miasto. Za hostelem znajdujemy knajpki, gdzie można coś zjeść (dzień później zamówiłem węża, pani zrozumiała makaron i był makaron). Wstęp do Zakazanego miasta kosztuje 60 Y, do tego trzeba obowiązkowo wykupić breloczek za 4 Y. Muzeum jest ogromne, idzie się i idzie, przechodząc przez kolejne pałace. Całość robi jednak niesamowite wrażenie i naprawdę ukazuje jak wyglądały dawne Chiny.

10.08.

Kolejny dzień stoi pod znakiem wycieczki do Simatai na Wielki Mur. Jest upalnie, a my wsiadamy do busa odjeżdżającego spod hotelu na spotkanie oko w oko z jednym z cudów świata. Wycieczka kosztuje 60 Y, do tego należy dodać opłatę za wstęp 30 Y. Cena 60 Y nie obejmuje tzw. „walkingu” po Murze z jednej miejscowości do drugiej, w przeciwnym wypadku należałoby zapłacić 80 Y. Nie kalkuluje się jednak kupować droższego biletu, ponieważ w Simataj też jest dość długi kawałem muru do pokonania. Wspinamy się po murze, a do oddalonego o około 100 km Pekinu wracamy późnym wieczorem.

11.08.

Znowu wypożyczamy rowery i podejmujemy wyzwanie dojechania na nich do pałaców cesarskich. Początek jest jednak trudny. W jednym rowerze nawala koło i trzeba przeprowadzić niewielki remont na koszt hostelu za około 8 yuanów. Nie zdajemy sobie jednak sprawy z tego, co nas czeka. Na mapie, bowiem planowana trasa wygląda na stosunkowo krótką i nieskomplikowaną. Prawda jest jednak całkowicie inna. Krążymy po mieście przez 2,5 godziny, błądząc niejednokrotnie po zawiłych uliczkach. Okazuje się, że Pekińczycy nie znają swojego miasta i nie umieją posługiwać się mapą. Pytani o drogę nie są w stanie pomóc. W końcu dojeżdżamy do Pałaców. Cały kompleks budynków wraz z jeziorkami zaskakuje nas swym pięknem. Wracam do centrum pokonując ok. 25-30 kilometrów.

12.08.

Temple of Heaven (Świątynia Nieba) położona niedaleko hotelu jest naszym celem następnego dnia, wtedy też wstępujemy do gigantycznej księgarni Beijing Book Center, gdzie można kupić przydatny słownik angielsko – chiński, jak również mniej użyteczny dla nas podręcznik do nauki języka polskiego dla Chińczyków. Wieczorem około 22.00 wsiadamy w pociąg do Qingdao, mając bilety na miejsca kategorii hardsleeper, które wygląda jak rosyjska plackarta (w cenie biletu jest pościel). Ten przejazd kosztował 121 Y od osoby. Na dworcach chińskich są specjalne wygodne poczekalnie dla posiadaczy droższych biletów. Nie wpuszcza się tam miejscowych, którzy takich biletów nie wykupili. My jednak, europejscy turyści, bez żadnych przeszkód byliśmy wszędzie wpuszczani niezależnie od posiadanej kategorii biletów.

13.08.

W Qingdao jesteśmy o 13.00. Wysiadamy na położonym blisko morza Żółtego dworcu kolejowym, który zbudowany w stylu bawarskim, swym wyglądem świadczy o rezydujących tu niegdyś Niemcach. Znajdujemy hotelik za 40Y od osoby i oczywiście idziemy się kąpać w morzu, na plażę niedaleko dworca.

14.08.

Qingdao zwiedzamy od samego rana. Zobaczyliśmy kościół katolicki, kościół protestancki, siedzibę niemieckiego gubernatora oraz świątynię buddyjską. Wieczorem podziwiamy widoki z nabrzeżnej promenady.

15.08.

Chodzimy po mieście, korzystamy z Internetu i jedziemy do świątyni buddyjskiej Zhashan Temple. Jest to kompleks wielu budynków, w których zaskakują głównie mnisi rozmawiający przez telefon komórkowy. Jak widać technika wdarła się też za mury klasztorów. Wracamy do centrum, a o godzinie 17.00 wsiadamy w autobus sypialnym do Szanghaju. Ja dostaję miejsce leżące tuż przed telewizorem. Początek trasy mija całkiem przyjemnie, bo kierowca puszcza karaoke, potem jest jednak gorzej, gdyż muszę oglądać trzy, jeden po drugim, całkowicie niezrozumiałe filmy po chińsku. Bilet z Qingdao do Szanghaju kosztuje 200 Y, do autobusu należy zgłosić się wcześniej niż na 15 minut przed odjazdem, żeby nie mieć problemów z ewentualnym zajęciem odpowiedniego miejsca.

16.08.

Rano o 5.00 wita nas Szanghaj. Bierzemy taxi, co okazuje się nienajszczęśliwszym rozwiązaniem, gdyż jej kierowca nie zna dobrze miasta i błądzi w gąszczu ulic. Początkowo myśleliśmy, że chce nas naciągnąć, jednak, pomimo, że nie dowiózł do celu, to zapłaciliśmy mniej niż wynikało to z taksometru. W końcu sami docieramy metrem i kolejką do International Exchange Service Center. Po wyjściu z przystanku kolejki, który na mapie zaznaczony jest tuż koło powyższego IESC, należy skręcić w prawo, iść około 100m do skrzyżowania ze światłami, tam skręcić w lewo, dalej podążać ok. 100 m i po prawej stronie powinno się dotrzeć do dużej bramy, przez którą wchodzi się na teren miejscowej uczelni, gdzie mieści się IESC. Za pokój trzyosobowy płacimy po 70 Y od osoby za noc (klimatyzacja, łazienka, telewizor po prostu lux). Zwiedzamy Szanghaj. Bund, Nanjing Road, podziwiamy nocny widok oświetlonej i lekko zamglonej dzielnicy wieżowców. Robi ona wrażenie miejsca z filmu fantastycznego, brakuje tylko latających spodków. Wracamy przez jakieś biedne ulice, mijając buldożery czekające, żeby zburzyć istniejące tam stare domy i przygotować teren pod nowe wysokościowce. Po drodze spotykamy także grupkę starszych ludzi tańczących w rytm puszczanej z magnetofonu muzyki. Spacer ten pozostawia raczej smutne wrażenie uzmysławiając, że dawne Chiny niepowrotnie znikają.

17.08.

Następnego dnia wymieniamy pieniądze. Metro przejazd od 2Y do 3Y. Zwiedzamy French Town i centrum.

18.08.

Rano o 9.21 ruszamy pociągiem z Szanghaju do Harbinu. Mamy miejsca siedzące hardsitter. Fotele wyglądają na miękkie. Niestety nie można było dostać biletów sypialnych, bo wykupione były już na tydzień wcześniej. W pociągu natomiast jest bardzo tłoczno, co robi wrażenie jakby wszyscy Chińczycy z Szanghaju nagle zapragnęli pojechać do Harbinu. Pociąg przejeżdża trasą przez Mandżurię, która z jego okien wygląda bardzo płasko. Po 31 godzinach dojeżdżamy do Harbinu.

19.08.

W Harbinie mieszkamy w hotelu prowadzonym przez Biuro Bezpieczeństwa Publicznego płacąc 38 Y od głowy za noc. Miało być 38Y za pokój, ale przy płaceniu okazało się, że to jest cena od osoby. Wychodząc z dworca należy iść główną ulicą na wprost i następnie skręcić w pierwszą przecznicę w prawo, na rogu, której mieści się hotel. Po południu i wieczorem zwiedzamy cerkiew i starą dzielnicę budowaną przez Rosjan. Na drugi dzień spoglądamy jeszcze raz na dzielnicę rosyjską oraz udajemy się świątyń buddyjskich, gdzie między innymi można zobaczyć gigantyczny posąg Buddy. Wieczorem około 19.00 wsiadamy w pociąg do Manzouhli. Bilet za 182 Y, jak nam wytłumaczyła kasjerka wystawiony był na miejsca siedzące softsitter, ale jak się miło okazało dostaliśmy leżanki hardspleeper, wygodne i ładne w klimatyzowanym wagonie.

21.08.

O godzinie 10.00 przyjeżdżamy do Manzouhli. Z dworca dostajemy się taksówką do granicy za 20 Y. Podobno jednak ktoś wytargował niższą cenę. Aby przejechać na stronę rosyjską należy skorzystać z usług właściciela busa. Chce on początkowo wyciągnąć od nas po 100 Y. W końcu jedziemy za ok. 50 Y (6 USD). Przejście graniczne położone jest na stepie i wygląda jakby w tym miejscu był właśnie koniec świata. Opuszczamy Chiny i jedziemy do Zabajkalska po drugiej stronie, który robi wrażenie zapomnianego miasteczka, gdzieś na wschodzie Rosji. Na dworcu kolejowym zauważamy pociąg BOCTOK, pokonujący właśnie trasę z Moskwy do Pekinu. Wynajmujemy pokój w domu (schronisku) „Pycb” za 210 rubli łącznie dla trzech osób. Żeby tam trafić, należy iść do góry ulicą położoną prostopadle do dworca, ok. 300 m, przechodząc przez główną asfaltową jezdnię. Po około 300 m będąc na górze trzeba skręcić w prawo i za 100 m, naprzeciwko sklepu spożywczego ELITA mieści się schronisko. Dobry obiad (rosół plus mięso z ziemniakami na drugie danie) jemy natomiast w stołówce drugiego schroniska Rossija, położonego znacznie bliżej dworca niż to, w którym śpimy, dojść tam można przez skierowanie się w prawo wychodząc z dworca i krótki spacer szutrową drogą. Zabajkalsk to trochę asfaltu na głównej ulicy, dużo szutrowych dróg, kilka bloków na krzyż, dworzec kolejowy, stare drewniane domki. Można tam także spotkać chodzącą pojedynczo krowę i jak zwykłe japońskie samochody z kierownicą po prawej stronie. Kupujemy bilety po 1653 ruble do Moskwy z przesiadką w Czicie.

22.08.

Do Czity docieramy z samego rana, konsumujemy śniadanie, zostawiamy plecaki w przechowalni i idziemy na miasto. Obiad jemy na stołówce, aby do niej trafić należy iść ulicą Lenina od położonego w centrum placu z pomnikiem wodza, przez ok. 200m, następnie skręcić w przecznicę w prawo i po lewej stronie naprzeciwko Szkoły Wyższej jest budynek, w którym na parterze mieści się mini stołówka. Serwują tam pirożki prosto patelni. W Czicie zwiedzamy jeszcze muzeum wojska, gdzie natrafiamy na polskie ślady – puchar wystawiony w gablocie będący darem od wojska polskiego. Muzeum nie jest rewelacyjne, ale zawsze można coś zobaczyć. Dodatkowo wstąpiliśmy do jednej z czynnych cerkwi. Uwagę naszą zwracają nazwy ulic miasta, które wciąż mają nie pozmieniane nazwy od czasu upadku ZSRR

.

Wieczorem wsiadamy w pociąg do Moskwy. Tutaj zaskakuje nas pewna babcia, która żegna dwoje wnuków i wyprawia je w podróż, bez opieki, pociągiem do domu przez całą Rosję. Szybko jednak okazuje się, że los wybrał nas właśnie na opiekunów, a babcia w zamian z paczkę czekoladek prosi, by pilnować jej wnuków w podróży, a w Moskwie pomóc im przesiąść się na pociąg do Petersburga. Z powierzonej roli wywiązujemy się zgodnie z obietnicą. Przez całą drogę powrotną pada deszcz i jest chłodno. Znowu jedziemy, jedziemy i jedziemy.

Po kilku dniach docieramy wczesnym rankiem do Moskwy. Daje nam to znowu okazję do zwiedzenia miast i zobaczenia tego, co nam umknęło, gdy podróżowaliśmy w przeciwnym kierunku. Z Moskwy ok. godz.15 ruszamy do Brześcia, tam przekraczamy granicę i już jesteśmy w Polsce.

Informacje dodatkowe:

Wizę mongolską bez problemu uzyskaliśmy w ambasadzie w Warszawie, natomiast chińską w sposób bardzo prosty, bo przy pośrednictwie biura podróży, co w efekcie wyszło taniej niż gdybyśmy osobiście musieli jechać do ambasady.

Ceny walut z okresu podróży:

1 USD =4,14 zł,

1 USD =8,28 chiński Yuan

1 USD = 1104 mongolski Tugrik

1 USD = 31,5 rosyjskich Rubli

Znaczną część pieniędzy mieliśmy w postaci czeków podróżnych, które w Chinach można bez problemu wymienić w Bank of China, gdzie kilkakrotnie nie pobrano z tego tytułu żadnej prowizji. Należy jednak pamiętać, że wymiany nie można dokonać w banku w niedzielę. Wyjątkiem są luksusowe hotele, w których jeżeli się mieszka można również dostać walutę chińską w siódmym dniu tygodnia.

Bilety na przejazdy w Chinach najlepiej kupować na kilka dni wcześniej. W dniu odjazdu może okazać się, że wszystkie już wyprzedano lub są dostępne jedynie u konika, żądającego dużo więcej pieniędzy niż kasa.

Nie warto brać na podróż zapasów jedzenie. Wystarczy tylko trochę chińskich zupek, które można wykorzystać w rosyjskim pociągu. Po za tym jadąc przez Rosję nie ma problemu z kupnem żywności w trakcie postojów pociągu. W Chinach natomiast warto żywić się w niewielkich knajpkach, gdzie dania są przygotowywane na bieżąco na zamówienie klienta i przez to są świeże, a nie odgrzewane. Ceny również przystępne, bo danie obiadowe z mięsem to koszt ok. 10-15 yuanów, a bez mięsa oparte tylko na roślinach ok. 5-7 yuanów.

W Chinach mieszkaliśmy w hotelikach i schroniskach. Z reguły nie jest łatwo do nich trafić, nawet pomimo posiadania dobrej mapy. Za noclegi w trzyosobowych pokojach płaciliśmy od 38 do 70 yuanów od osoby za dobę.

Jadąc do Chin warto pamiętać, że jest się Europejczykiem to znaczy dla Chińczyka osobą bogatą, którą spokojnie bez żadnych wyrzutów sumienia można naciągnąć. Wszędzie należy się targować, pamiętając o tym, że ostateczna cena może być i tak kilkakrotnie wyższa od tej ile warta jest rzecz. Jeżeli ktoś proponuje ci oprowadzenie po mieście to na pewno chce na tobie zarobić i dać zarobić właścicielom sklepów, do których cię zaprowadzi. Wysiadając na dworcu z pociągu od razu koło ciebie pojawia się tłum osób, proponujących nocleg. Mają one foldery ze zdjęciami hoteli i za każdego przyprowadzonego gościa otrzymują wynagrodzenie, które oczywiście wliczone jest w cenę pokoju.

Po za tym zwiedzając miasta warto wstępować do parków, aby odetchnąć pośród pięknej zieleni, posłuchać bzyczących cykad, wieczorami natomiast pospacerować uliczkami obserwując toczące się stale na ulicy życie zwykłych Chińczyków.

Na koniec warto jeszcze wyjaśnić nazwę naszej wyprawy, nad którą długo się zastanawialiśmy. Wkońcu padło hasło „mifan”. Było ono było chyba najczęściej słyszanym przez nas słowem chińskim, zwłaszcza we wszelkiego rodzaju barach, a oznaczającym po prostu ryż.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u