Ladakh – kraina wysokich przełęczy i buddyjskich klasztorów – Jarosław Cieśliński

Jarosław Cieśliński

Ladakh jest najbardziej na północ wysuniętą prowincją Indii (do 1974 r. zamkniętą dla turystów). Leży pomiędzy dwoma potężnymi łańcuchami górskimi Himalajami i Karakorum. Wewnątrz kraina rozdzielona jest doliną rzeki Indus, z dwoma dzikimi górskimi pasmami: Ladakhu i Zanskaru. Prowincja ta zarówno kulturowo, jak i krajobrazowo bliższa jest Tybetowi. Wszechobecny buddyzm (w odmianie tybetańskiej – lamajskiej), górzyste krajobrazy, a przede wszystkim ludzie są atutem tego regionu. Regionu przez wielu nazywanego Małym Tybetem. Świata buddyjskich klasztorów (gomp), mantrujących mnichów, szarpanych wiatrem modlitewnych chorągiewek (tar-chok) i przydrożnych świętych murków (mani). Om mani padme hum – ta modlitwa (mantra) towarzyszy nam w wędrówkach po klasztorach i wioskach Ladakhu.

Ladakh jest otwarty na każdy rodzaj turystyki. Znajdą tu swoją przestrzeń zarówno poszukiwacze survivingu, miłośnicy trekkinngu z plecakami, jak i bez plecaków, ci ostatni mogą wynająć konie do ich transportu. Turystyka motorowa: samochodowa i motocyklowa na fascynujących górskich drogach pozostawi niezapomniane wrażenia. Górskie nurty rzeki Indus czy Zanskar to wymarzone miejsce dla miłośników spływów kajakowych lub pontonowych. Łatwa także komunikacyjnie dolina Indusu, zarówno w kierunku wschodnim, jak i zachodnim zapewni przeżyć na wiele dni.

Jedyną przeszkodą w regionie są wysokości. Stolica Ladakhu – Leh, leży na wysokości 3450 m n.p.m. Wokoło wysokiego płaskowyżu wznoszą się góry praktycznie pozbawione roślinności. Większość tras trekkingowych przebiega przez wysokie górskie przełęcze (powyżej 4800 m n.p.m.). Od nich wzięła się nazwa tej prowincji. La – Dags w języku tybetańskim znaczy Ziemia Wysokich Przełęczy.

Czas podróży

9 lipca do 3 sierpnia 2007 r. (w Ladakhu od 11 lipca do 26 lipca) –  dwie osoby.

Trasa podróży

Warszawa – Delhi (samolot) – Delhi – Leh (samolot) – dolina Indusu (klasztory) – Lamayuru (początek trekkingu) – trekking: Lamayuru – przełęcz Prinkiti (3726 m n.p.m.) – Wanla – Phanjila – Hinju – przełęcz Konzke (4950 m n.p.m.) – Sumdah Chenmo –  Sumdachun – Chiling (dolina rzeki Zanskar) – wejście w dolinę  Markha – Skaya – Skiu – Shinto – przełęcz Ganda (4900 m n.p.m.) – Yurutse – Rumbak – Spituk (koniec trekkingu) – Leh – Sakti – Tak Tok – Leh – przejazd autobusem: przełęcze Taglang (5359 m n.p.m.), Lachalung (5065 m n.p.m.), Baralacha (4890 m n.p.m.) – Keylong – Manali – Delhi – Warszawa (samolot).

Koszt wyjazdu

Podczas 4-tygodniowego wyjazdu wydaliśmy na jedną osobę 359 USD, tj. 15 USD dziennie. Koszty nie obejmują zakupu biletów lotniczych (Warszawa – Delhi – Warszawa i Delh – Leh), ubezpieczeń, wizy, zakupu map i przewodników, prezentów itp., a obejmują koszty: wyżywienia (głównie w restauracjach i barach), noclegów (na trekkingu poza jednym biwakiem udało nam się nie płacić za miejsce namiotowe – tak trzeba doliczyć dodatkowo ok. 2 USD od namiotu za biwak), przejazdów lądowych i wstępów.

Planowanie podróży

Jak długiego czasu potrzeba do przygotowania wyjazdu? Podobnie możemy zapytać ile czasu potrzeba na spakowanie się? Odpowiedź jest prosta, potrzebujemy tyle czasu, ile go mamy.

Jeszcze na 3 tygodnie przed wyjazdem byłem przekonany, że spędzę wakacje w domu. Impuls ze strony przyjaciela zaowocował podjęciem decyzji o wyprawie do Ladakhu.

Kiedy jechać

Najlepszą porą jest okres od połowy czerwca do połowy września. W pozostałych miesiącach w górach leży śnieg. W lecie wysoki grzbiet Himalajów zatrzymuje monsunowe chmury z południa znad oceanu. Latem więc jest tu sucho, ciepło i pustynnie. Dwie drogi dojazdowe: z Manali do Leh (dawna droga wojskowa) i Srinagaru do Leh są przejezdne. Temperatury w letnie dni oscylują wokół 200C, ale wieczorami jest chłodniej. Wysoko w górach w nocy temperatury mogą spaść do zera.

Surowa zima nie sprzyja turystyce. Wysokie przełęcze są niedostępne. Baza noclegowa w Leh jest skąpa. Dostępność tej krainy zimą istnieje jedynie drogą lotniczą.

Mimo że opady deszczu latem są w Ladakhu rzadkie należy się na nie przygotować, trekking bez namiotu z powodu niskich temperatur i możliwych opadów deszczu jest niewskazany (deszcz dwukrotnie nas postraszył w czasie trekkingu, a raz zostaliśmy podtopieni).

Optymalny plan

1. dnia – przylot do Delhi; 2. dnia – zwiedzanie Delhi, zakup biletów do Leh; 3. dnia – przelot do Leh, odpoczynek; od 4. do 6. dnia – aklimatyzacja w Leh (oglądanie miasta, zwiedzanie jeepem klasztorów wzdłuż doliny Indusu, zakup żywności i benzyny na trekking); od 7. do 16. dnia (można krócej, do tygodnia lub dłużej nawet do 2 – 3 tygodni) – trekking górski; 17. dnia – powrót do Leh (zakup biletów na powrotną drogę); 18. i 19. dnia – przejazd dawną wojskową drogą z Leh do Manali (nocleg w Keylongu); 20. dnia – zwiedzanie Manali (zakup biletów do Delhi); z 21. na 22. dnia – przejazd nocnym sypialnym autobusem do Delhi (dalsze zwiedzanie miasta); 23. dnia wylot z Delhi.

Informacja

Poszukiwanie informacji zaczynamy od znanych podróżników Mazurkiewiczów z Warszawy. Kasia i Andrzej Mazurkiewicze są skarbnicą wiedzy o Ladakhu. Również informacja na ich stronie internetowej www.terra.waw.pl przybliża nam ten rejon. Oczywiście, korzystamy także ze strony globtroterskiego Travelbitu – www.travelbit.pl. Szczególnie z listy dyskusyjnej i relacji z wypraw, w tym wcześniejszych wydań „Przez Świat”.

Mapy: drogie można kupić w sieci sklepów Podróżnika. Proponujemy zaczekać z zakupem map do czasu przyjazdu do Leh i dopiero tam zrobić stosowne zakupy. Jakość i skala map jest kiepska (1:200 0000). Trudno z takimi mapami poruszać się w rejonach górskich. Raczej są to mapy poglądowe. Korzystaliśmy z map, głównie kserówek, pożyczonych od znajomych. Mapy z serii Indian Himalaya Maps 1:200 000. Rejon Jammu & Kashmir (Ladakh) – karta 3. Mapa ta w księgarni w Leh kosztowała ok. 1300 Rs  (na ulicy lub w sklepikach ksero map można już było kupić za 80 – 100 Rs). Ksero mapy: Trekking router map of Jammu & Kashmir (1:250 000) – karta 1 (obejmuje rejony leżące na trasie ze Srinagaru) i karta 2 (właściwy Ladakh), ksero mapy wydanej w Genewie  Ladakh – Zanskar (1:350 000).

Książki anglojęzyczne: przewodnik trekkingowy Charliego Lorama „Trekking in Ladakh” (z 2004 r.) – zawiera m.in. wierne szkice różnorodnych tras górskich, „Kaszmir, Ladakh & Zanskar” (z 1981 r.) bardzo dobry przewodnik Margret i Rolfa Schettler, doskonale opisuje klasztory i zwyczaje mieszkańców, i klasyka: „Lonely Planet – India” – przewodnik przydatny głównie w Delhi, zapoznający z realiami Indii, komunikacją, pozwalający zaplanować czas w okolicach Delhi, np. wyjazd do Agry. Na potrzeby zwiedzania Delhi wystarczy też darmowa mapa miasta dostępna w większych sklepach, niektórych hotelach lub w biurach informacji turystycznej. Ostatnia pozycja to „Tybet zarys historii kultury” Davida Snellogrove i Hugha Richardsona pierwsza w Polsce książka o Tybecie przygotuje nas na spotkanie z kulturą lamajskiego Ladakhu.

Na Paharganju w sklepikach (antykwariatach) bez problemu można kupić różne przewodniki za 400 – 700 Rs (można się jeszcze potargować), nawet w języku polskim, jak i sprzedać ewentualnie już nieprzydatne przewodniki.

Wizy

Wizę wydaje ambasada Indii w Warszawie, ul. Rejtana 15/2-7. Koszt wizy 184 zł. Wniosek wizowy (do pobrania na stronie internetowej ambasady) składamy w godz. 9.00 – 12.00, wizę odbieramy w godz. 16.30 – 17.00. W zasadzie powinno się to odbyć w tym samym dniu. Ale może trwać do tygodnia. Do wniosku dołączamy ksero rezerwacji biletów lotniczych do Indii.

Nie zalecamy we wniosku wizowym wpisywać jako miejsca docelowego Ladakhu. Prowincja ta traktowana jest jako terytorium wojskowe (granice Indii na tym obszarze są sporne, zarówno z Chinami, jak i Pakistanem). Wpisując Ladakh we wniosku jeden z nas naraził się na rozmowę wyjaśniającą z pracownikiem ambasady i dostał wizę indyjską z zastrzeżeniem, że na terytorium Ladakhu może przebywać tylko tydzień! W Ladakhu później już to nikogo nie interesowało, mimo częstych na tamtejszych drogach kontroli policyjnych. Ale po co wprowadzać nerwową atmosferę już na starcie. Zawsze można wpisać we wniosku: Agrę, Delhi, Varanasi itp. Lepiej także nie afiszować się (we wniosku) z dziwnymi, podejrzanymi (w rozumieniu Hindusów) zawodami, np. dziennikarza, żołnierza itp.

Przelot

Najbardziej optymalny wariant to: lot samolotem do Delhi, a stamtąd drogą lotniczą do Leh. Jest to wariant najszybszy. Jedynym problemem jest lądowanie od razu na wysokości 3500 m n.p.m. w stolicy Ladakhu. Bilety kupiliśmy przez Internet na portalu Orbitz. Cena biletu elektronicznego, ze wszystkimi opłatami wyniosła – 825 USD (fińskie linie Finnair – z przesiadka w Helsinkach). Należy zrobić sobie wydruk z Internetu z informacją o rezerwacji biletu i wziąć go do Indii. Uniknie się kłopotów i tłumaczenia się przed wejściem na lotnisko w Delhi (ochrona sprawdza bilety).

Większe problemy wystąpiły przy rezerwacji biletów lotniczych z Delhi do Leh. Portal Orbitz oferował bilety za 200 USD. Skaner lotniczy www.skyscanner.net wskazywał na tańszą opcję bezpośrednio od przewoźników hinduskich (Air Deccan, India Airlines, Jet Airways), jednak nie mogliśmy dokonać transakcji kartą kredytową w Polsce. Proszono o „pin” karty. Dowiedzieliśmy się już w Indiach, że przypuszczalnie jest to specyfika indyjskich kart. Bilet kupiliśmy dopiero w Delhi rano o godz. 3.00, budząc zaspanego właściciela jednej z wielu agencji turystycznych na Paharganju. Bilet linii  India Airlines kosztował 3800 Rs. (95 USD), płatny kartą kredytową. Odlot mieliśmy drugiego dnia. Na ten sam dzień cena biletu była o wiele wyższa.

India Airlines wg wcześniejszych naszych informacji miał być najdroższym przewoźnikiem. Jednak na miejscu okazało się inaczej. Zaoferowano nam dobre warunki lotu, piękne stewardessy, mało pasażerów, dobre jedzenie i napoje w cenie biletu. Lot trwał ok. 2 godz.

Przylot i odlot z Indii następuje z lotniska Indira Gandhi (położonego ok. 20 km na południowy-zachód od centrum.) Wewnętrzne linie obsługuje lotnisko krajowe Domestic (położone w tym samym kierunku od centrum co międzynarodowe). Połączenie między oboma lotniskami zapewnia bezpłatny autobus.

Waluta

1 USD – 40 Rupie (Rs)

1 EURO – 53 Rupie (Rs)

Kurs wymiany może wahać się +/- 1 rupia w zależności od miejsca, gdzie wymieniamy walutę. Dolary amerykańskie są bardziej praktyczną walutą (można nimi płacić również w niektórych hotelach i na bazarach), choć nie spotkaliśmy się z jakąś dyskryminacją euro. Wymiany można dokonać w wielu punktach Delhi, szczególnie na Paharganju. Problemy występują jedynie w Ladakhu. Poza stolicą możliwości wymiany waluty są utrudnione. Zależą jedynie od życzliwości miejscowych. A oni najczęściej nie posiadali przy sobie odpowiedniej ilości gotówki.

Kartą kredytową można dokonać zakupu biletów lotniczych czy zrobić zakupy w dużych sklepach z pamiątkami. Tanie hotele i większość sklepów nie honoruje kart kredytowych. W Leh tylko w centrum można skorzystać z bankomatu (przy banku).

Szczepienia i zdrowie

Zalecamy dokonanie szczepień, szczególnie przeciw żółtaczce (A, B) i tężcowi. Warto zabrać środki przeciwbiegunkowe. Jeśli zamierzamy odwiedzić inne regiony Indii, należy zaopatrzyć się także w leki przeciwmalaryczne, np. larim, malarone czy artemisium (w Ladakhu nie występuje malaria). Pozostałe medykamenty to: aspiryna, przyda się na wysokościowy ból głowy, środki dezynfekujące i opatrunki. Przeciw komarom (roznoszącym malarię) dobrze zaopatrzyć się także w kremy i środki odstraszające komary w pomieszczeniach (spirale dymne itp.), najlepiej kupione na miejscu (np. krem Odomos – 30 Rs). Jego wadą jest to, że równocześnie rozgrzewa, co w 30-stopniowym upale jest niezbyt przyjemne. Apteki w Indiach są bardzo dobrze zaopatrzone. Szczególnie w miejscowe specyfiki, skuteczniejsze na indyjskie dolegliwości. Podobnie jest ze środkami higienicznymi.

Bezwzględnie należy przestrzegać zakazu picia w Indiach wody z kranów. Najlepiej kupować wodę butelkowana (skontrolować nakrętkę). Także w takiej wodzie zalecamy mycie zębów. Wypicie surowej wody, jeśli nie skończy się amebą, to skutkuje problemami gastrycznymi. Z tego powodu należy również jeść potrawy wysmażone lub gotowane. Z surówek lepiej zrezygnować i preferować owoce, które można obrać ze skórki. Stan sanitarny większości tanich restauracji jest bardzo zły. Tak więc należy zachować rozsądek przy wyborze posiłków.

Bezpieczeństwo

W Indiach poruszaliśmy się o różnych porach dnia i nocy i nie spotkała nas z tego powodu żadna przykrość (ale nie można z tego faktu robić reguły). Obowiązuje jak wszędzie: strój nierzucający się w oczy, pieniądze w gaciowniku (kieszonka na gumce ukryta pod spodniami), drobne na wypadek napadu w kieszeni, krok pewny, życzliwość wobec tubylców wypisana na twarzy. W Indiach kradzieże są na porządku dziennym (w Ladakhu jest to zjawisko o mniejszym nasileniu), nie należy tracić z oczu bagażu czy sprzętu fotograficznego. Przy przejazdach dobrze jest mieć ze sobą łańcuch z kłódką (do kupienia na miejscu) lub zapięcie do roweru. Spięty bagaż jest bezpieczniejszy, nie można go tak szybko wyrwać. Łańcuch i kłódka przydadzą się też do zamykania pokoi w hotelach (jako dodatkowe zapięcie, lepiej nie ufać hotelowym kłódkom).

Naganiacze, żebracy to plaga dużych miast Indii, w Ladakhu już tego problemu nie doświadczysz. W Indiach należy uważać na wszelkiego rodzaju oferty czy informacje od miejscowych w stylu: kasa dworcowa jest nieczynna, ale pokażę wam kasę zastępczą. Najczęściej jest to próba naciągnięcia nas na drogą usługę turystyczną. Jak sprawdzimy, to okaże się, że kasa jest otwarta, a w danym kierunku jednak jadą autobusy itp.

Ceny przejazdów, wejść do muzeum są jednakowe, zarówno dla miejscowych, jak i dla obcokrajowców, i najczęściej wydrukowane na biletach.

Uwaga na narkotyki! W Leh (a w szczególności w Manali) są łatwo dostępne. Pomimo formalnego zakazu. Pozorna ich legalizacja (np. obecność w knajpkach „zaćpanej” młodzieży) może szybko okazać się złudą i przemienić się w koszmar indyjskich więzieni. Wystarczy jeden pechowy dzień w życiu.

W Ladakhu mamy problem z naszymi telefonami komórkowymi (z kartą Ery i Orange) Występuje blokada dostępu do miejscowych operatorów. W Leh jest dużo kawiarenek internetowych i rozmównic telefonicznych. Poza stolicą prowincji jest z tym problem.

Język

Na terytorium całych Indii bez kłopotów porozumiemy się w języku angielskim. Także w Ladakhu. Szczególnie w hotelach czy w biurach podróży. Problemy występują w górach. Miejscowi nie znają języka angielskiego lub mówią w nim bardzo słabo. Sytuacja może ulec zmianie, gdyż w zasadzie w każdej wiosce jest szkoła i uczą w niej podstaw angielskiego.

Dla porozumiewania się w Ladakhu nieodzowne jest słowo „Dżulej”. Śpiewnie wypowiadane oznacza wszystko. Pozdrowienie, przywitanie, pożegnanie, podziękowanie czy miłą formę nawiązania pierwszego kontaktu. Nikt nie wymawia tego słowa z marsowa miną. Często służy jak klucz otwierający nam drzwi miejscowych domostw.

Noclegi

Delhi (dzielnica Pahargan, ulica Main Bazaar):

Ajay Guest House (mała dwójka z łazienką) – 300 Rs; doba 24 godzinna (check in time 24 h), łóżka tzw. małżeńskie, bez robactwa, Internet, restauracyjka i sklep;

hotel Dawn Town (dwójka z łazienką i TVsat) – 270 Rs; czysty, robi miłe wrażenie, cena po negocjacjach (normalnie 300Rs), duży pokój, mniejszy można wynająć za 250 Rs;

hotele z klimatyzacją w pokoju – ceny od 500 Rs.

Leh (dzielnica Changspa):

Reboke Guest House (duża dwójka bez łazienki, łazienka na korytarzu na 4 pokoje) – 250 Rs; bardzo czysty, z dala od drogi, dookoła ogrody, za dwójkę z łazienką – 300 Rs;

Lyon Guest House (dwójka bez łazienki) – 200 Rs; mniejsze pokoje, przy drodze, trochę gorsze warunki niż w poprzednim.

Sumdachun nad rzeką Zanskar:

w prywatnym domu poprosiliśmy o nocleg – 250 Rs; w cenę wliczono obiad i śniadanie.

Wanla (w górach Zanskar):

camp (ze sklepikiem – barem) – 80 Rs; w wiosce jest parę placów wynajmowanych pod biwaki, ceny przeważnie 100 Rs, na wszystkich można zamówić posiłek, zrobić drobne zakupy, są sanitariaty tradycyjne i rura z wodą. Można również zanocować w małych pensjonatach;

Biwakowanie w górach – cena 100 Rs od namiotu; przy wioskach, szczególnie przy popularnych trasach są przygotowane równe place biwakowe. Obok najczęściej stoi tzw. tea-tend (inna nazwa to tee-shop). Nawet jeśli nie rozbijemy się na przygotowanych placach, tylko za wioskami, to i tak z dużym prawdopodobieństwem ktoś nas odwiedzi, żądając opłaty za biwak, który jakoby rozbiliśmy na jego polu. Potrafią tak przyjść i ze trzy osoby, które nie znają języka angielskiego i którym ciężko wytłumaczyć, że już dokonaliśmy opłaty (dochodzi wtedy do niepotrzebnych spięć). W górach trudno jest o dobre miejsca biwakowe, a te w dolinach, przy wodzie, najczęściej do kogoś należą i powinno się tradycyjnie dokonać opłaty. Parokrotnie nie płacimy za nocleg tylko dlatego, że biwakowaliśmy poza wioskami. Przychodziliśmy późno, po godz. 17.00, a wychodziliśmy wcześnie przed 9.00.

Keylong:

hotel Gyespa (mała dwójka z łazienką) – 200 Rs; na dole restauracja (kuchnia indyjska, chińska i zachodnia), czystość „indyjska”.

Manali (dzielnica Old Manali):

Prakash Cottage (duża dwójka z łazienką) – 200 Rs; bardzo czysto, siatki na owady w oknach, tarasy i balkon w pokoju, hotelik położony w głębi dzielnicy, z dala od drogi. Oferują wiele dodatkowych usług, tj. pranie, posiłki, usługi turystyczne. Nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ większość z tych usług jest w pobliżu każdego hotelu. Trudno trafić do niego, trzeba przechodzić przez inne podwórka. Warto zadać sobie jednak trochę trudu, by go odnaleźć. Należy skręcić w podwórka za położonym przy głównej ulicy hotelem Kriszna.

Jedzenie

W Indiach bez problemów skorzystamy z licznych knajpek i restauracji oferujących przede wszystkim hinduskie potrawy o dość specyficznym smaku. Nie polecamy potraw mięsnych. Mięsa i jaja przechowuje się w gorącym klimacie poza lodówką w niezbyt higienicznych warunkach (może poza kurczakami, które dość długo pozostają świeże, czyli żywe). Oczywiście mamy na myśli restauracje dla globtroterów i tubylców. W Ladakhu restauracje są głównie w miejscach, w których koncentruje się ruch turystyczny. Oferują one potrawy hinduskie, nepalskie lub tybetańskie, a i kuchnia zachodnia czy izraelska jest tu powszechna. Restauracje oferują zwykle miejsca w ogródkach lub przestronnych tarasach na dachach. Polecamy restaurację Nepali Kitchen w dzielnicy Chongspa. Prowadzona przez Nepalczyków restauracja działa w myśl zasady, którą wydrukowano na karcie dań: „We Cook With Love and serve from the Hart”. Ceny posiłków w większości restauracji wahają się od 40 do 120 Rs (zupy zjesz już za 20 do 30 Rs). W zależności od tego, czy jest to danie mięsne czy wegetariańskie. Miejscowe lub zachodnie.

Można również spróbować, na trasie trekkingu kupić jedzenie w prywatnych domach. Nie liczmy tam na wyszukaną kuchnię: ryż z soczewicą, może gęsta zupa jarzynowo-makaronowa (t’ukpa) z chapati to wszystko. Napić się można tybetańskiej herbaty, posolonej i z dodatkiem masła (gur-gur cha). Z chapati może służyć za słaby rosół. Na trasie w górach są tee-tenty, skromne knajpki pod namiotową czaszą ze spadochronu, w których można kupić napoje zimne, herbatę lub czaj – słodką herbatę z mlekiem, a czasami można coś skromnego zjeść (ceny są tu trochę wyższe niż w sklepach, za wodę litrową zapłacimy 30 Rs, herbata kosztuje 10, a za 0,5l coca coli 40 Rs). Należy posiadać drobne rupie. W górskich wioskach poza Leh jest problem z wydawaniem z wysokich nominałów.

Z alkoholami najmniejszy problem jest w rejonie Manali, tzw. sklepiki Country Liquor & English Wine Shop oferują pełen wybór mocnych alkoholi i piwo. Piwo można bez problemów kupić także w restauracjach. W Ladakhu jak i w Delhi jest o nie trudniej. W Leh piwo sprzedają głównie restauracje i to przy droższych hotelach. Tanio udało nam się kupić piwo w barze przy nowym dworcu autobusowym (70 Rs). Rawa Bar jest typowym barem dla miejscowych. Położony na prawo od dworca (wchodząc od strony głównej ulicy) pomiędzy zabudowaniami, dla obcokrajowców oferował osobny pokoik do picia piwa.

Na trekkingu w górach, jeśli nie korzystamy z usług agencji trekkingowych, jedzenie musimy wziąć ze sobą. Z gotowaniem jest problem. Drewno jest tu na wagę złota. Gaz do kuchenek turystycznych jest deficytowy, nie przewieziemy go już drogą lotniczą z Polski. Można go spróbować kupić w którejś z agencji trekkingowych w Leh. Nam się nie udało. Mieli tylko puste kartusze. Najlepiej kupić gaz w Manali (w Delhi nie udało nam się go kupić). Jeśli wybierzemy oczywiście drogę lądową. Sklep Trek Shop Ram Lal & Son’s (tel. 251470) położony w Manali w ulicach bazaru za dworcem autobusowym (trzeba wejść w 3. lub 4. uliczkę w prawo, idąc w kierunku Old Manali) oferuje prawie zawsze gaz Colemana za 250 Rs (250ml). Brak gazu można zrekompensować benzyną (najlepiej nadają się do niej kuchenki rosyjskiej produkcji, zachodnim nie służy miejscowa benzyna). Benzynę można kupić na ulicy (z kanistra lub butelek) i na stacji benzynowej (dość odległej od centrum). Alternatywą jest kupienie na bazarze miejscowego palnika na benzynę lub naftę (400 – 500 Rs).

Woda w górach Ladakhu i Zanskaru nadaje się do picia na surowo powyżej wiosek i pastwisk. Warto wziąć jednak tabletki na odkażanie i musujące, wzbogacające wodę w minerały i witaminy.

Wszystkie kuchnie restauracyjne w Indiach pozostawiają wiele do życzenia w zakresie higieny.

Przykładowe ceny produktów

Woda butelkowana (1l)                     – 10 do 15 Rs (w górach Zanskar – 25 Rs)

Coca Cola (puszka)                            – 20 Rs

Piwo (Kingfisher 650ml)                   – 45 do 120 Rs

Chapati (płaski indyjski chleb)          – 3 do 5 Rs (w restauracjach)

Herbata                                              – 5 do 12 Rs

Papier toaletowy (w Leh)                  – 40 Rs

Internet (Delhi)                                  – 10 Rs (15 min), 15 Rs (30 min), 20 Rs (1 godz.)

Internet (Leh)                                     – 85 do 90 Rs (1 godz.)

Tuńczyk w puszce (w Leh)                – 60 Rs

Szybkie zupki makaronowe (w Leh) – 7 Rs

Ser żółty pakowany (w Leh)              – 64 Rs

Benzyna na „ulicy” (w Leh)              – 25 Rs (0,75l)

Plastykowy pojemnik na benzynę     – 30 Rs

Kartka pocztowa (w Leh)                  – 10 Rs

Znaczek do Polski                              – 8 Rs

Mydło                                                – 8 Rs

Suszone owoce (w Leh)                    – 35 do 50 Rs (za 100 gram)

Mango (1kg)                                      – 25 Rs

Melony                                               – 25 Rs

Jeśli jedziemy lądem, to suszone owoce i musli na trekking najlepiej zakupić w Manali. Jest taniej niż w Ladakhu, gdzie poza morelami większość owoców w zasadzie jest sprowadzanych.

Przejazdy

Poza liniami lotniczymi korzystamy z lądowych środków lokomocji i to głównie państwowych. Po Delhi poruszamy się rikszami rowerowymi i motorikszami. Te ostatnie są szybsze i mniej zawodne od napędzanych siłą ludzkich mięśni. Coraz lepiej jest rozbudowane metro (6 Rs). Jednak dla „klimatu” nie korzystamy z niego. Cena rikszy jest różna zależy od negocjacji (mimo taksometrów w motorikszach). Do Czerwonego Fortu z Paharganju jedziemy za 40 Rs. Najlepiej w hotelu przed wyjściem zapytać się o przybliżoną cenę kursu. Po dwóch dniach sami będziemy już czuli, czy cena, jaką negocjujemy, jest dobra. Za motorikszę na prawie cały dzień (od godz. 13.00) ze zwiedzaniem płacimy 250 Rs (do tego zgodziliśmy się na dwa, trzy sklepy z pamiątkami i jedwabiem, ale za to z mówiącym dobrze po angielsku rikszarzem).

Taksówki najlepiej zamawiać poprzez system przedpłat. Na lotnisku jest specjalna budka pre-paid taxi, a w hotelach zamawia się je w recepcji. Mamy pewność, że zapłacimy właściwą cenę. Nie uchroni nas to oczywiście przed indyjskimi niespodziankami. A to taksówka przyjedzie za późno i z opóźnieniem rozpoczyna szaleńczą jazdę do celu (tylko na lotnisku taksówki w kolejce oczekują na pasażera). A to nieuczciwy Hindus pilotujący nas z hotelu do taksówki chce jeszcze do tej samej, malutkiej taksówki dopchać innych turystów. Należy zdecydowanie przeciwstawiać się tym praktykom (co oczywiście wiąże się z umykającym nam wciąż czasem). Zamawiajmy taksówki z dużym wyprzedzeniem. Nic nie należy już dopłacać taksówkarzowi. Podróż z lotniska i na lotnisko z Paharganju kosztuje 220 Rs (za taksówkę), a z lotniska do dzielnicy Chongspa w Leh 150 Rs. Oczywiście zarówno do riksz, jak i do taksówek (jak i do wszystkiego w Indiach) trzeba doliczyć napiwek 2 do 10 Rs w zależności od usługi. Dlatego należy zawsze posiadać drobne rupie.

Na zwiedzanie klasztorów w dolinie Indusu można wynająć rowery, skutery lub motocykle (za te ostatnie zapłacimy ok. 800 Rs za dzień). Jednak najlepiej wynająć samochód terenowy (jest to najszybszy i najbezpieczniejszy środek transportu). Autobusy lokalne docierają wszędzie, ale jeśli nie mamy za dużo czasu, to ograniczają nasze możliwości zwiedzania. Udało nam się wynająć samochód z kierowcą za 1100 Rs (po negocjacjach, które rozpoczęliśmy z 1500 Rs). Samochód wynajęliśmy na cały dzień w celu zwiedzenia klasztorów na wschód od Leh. Można wynająć samochód w agencjach (drożej), na placu dworca autobusowego lub stojące samochody na placyku za ulicą Main Bazar, idąc w stronę Chongspa. Oczywiście dołożyliśmy jeszcze napiwek za bardzo dobrą usługę 300 Rs.

Pozostałe przejazdy

Leh – Spituk (autobus lokalny)                                             – 7 Rs

Spituk – Leh (autostop, dość popularna usługa)                   – 20 Rs (za 3 osoby)

Leh – Lamayuru (autobus lokalny)                                       – 100 Rs

Sumdah (nad rzeką Zanskar) – Chiling (autostop)               – bezpłatnie, nie chcieli pieniędzy

Chiling (przeprawa gondolą linową przez Zanskar)              – 100 Rs

Spituk – Leh (autobus lokalny)                                             – 7 Rs

Leh – Sakti (koło klasztoru Tak Tok, autobus lokalny)        – 30 Rs

Sakti – Leh (jw.)                                                                   – 30 Rs

Leh – Manali (autobus państwowy, jedzie dwa dni)                       – 550 Rs

Manali – Delhi (autobus prywatny, miejsca sypialne)          – 550 Rs + opłata za bagaż 20 Rs (za miejsca siedzące zapłacilibyśmy 350 Rs)

Z Leh do Manali można dostać się jeszcze autobusami o wyższym standardzie (autobusy firmy Himachal Tourism) niż government (państwowymi), ale pozbawiamy się w ten sposób pewnego niepowtarzalnego klimatu podróży. Kurzu i zapachu pastwisk (lub jak kto woli – pastuchów), świata widzianego oczami miejscowych. Ceny za miejsce w jeepie, jadącym jeden dzień, wyjeżdżającym po 2 w nocy i na noc docierającym do Manali, zależy od tego, gdzie siedzimy w samochodzie (różnica do 30%). Ale trzeba liczyć się z wydatkiem ok. 1200 Rs (samochód jest prowadzony tylko przez jednego kierowcę). Autobus turystyczny o podwyższonym standardzie kosztuje: 1300 Rs. Ważnym czynnikiem wyboru państwowego środka lokomocji jest też fakt, że w wypadku blokady drogi, zerwanej przez monsunowe deszcze po południowej stronie Himalajów do rządowego autobusu wyjedzie z drugiej strony inny autobus, który umożliwi nam dalszą podróż. W przypadku innych pojazdów nie jest to już takie pewne.

Z Manali do Delhi także mamy do wyboru autobusy o wyższym standardzie typu Volvo z klimatyzacją za 900 Rs (rozkładane siedzenia). Z niezrozumiałych dla nas powodów autobusy państwowe w Manali były droższe od prywatnych.

Zapis podróży:

9 – 10 lipca – Delhi

Z Warszawy wylatujemy do Helsinek o 10.45, już o godz. 13.30 (podajemy czasy lokalne) startujemy do Delhi. Do stolicy Indii przylatujemy w nocy, po północy. Doznajemy szoku klimatycznego, choć temperatura w nocy wynosiła tylko 290C. Na lotnisku jest parę punktów wymiany walut. Ceny zbliżone do tych w mieście (nie pobiera się opłaty manipulacyjnej za wyminę). Wymieniamy część waluty, zasięgamy informacji co do możliwości kupienia biletów do Leh. Na międzynarodowym lotnisku nie da się tego zrobić, należy udać się na lotnisko krajowe. Według naszego informatora autobusy w nocy nie jeżdżą, musimy więc zamówić taksówkę.

W przedpłacie pre-paid zamawiamy taxi. Otrzymujemy stosowny kwit i wpadamy w wir taksówkarzy, pasażerów i obsługi blokujących wszystkie wyjścia i podjazdy. Taksówka (pierwsza z kolejki) przyjmuje kwit i rusza. Podczas jazdy kierowca informuje nas, że lotnisko krajowe jest zamknięte, ale jak chcemy kupić bilet, to on w centrum zna biuro lotnicze (czynne w nocy). Zmyleni godzimy się na zwiezienie nas do tegoż biura. Zwłaszcza że było ono w okolicach Paharganju (dzielnicy, w której zamierzaliśmy nocować). Po przyjeździe do biura okazało się, że: 1) nie jest to biuro lotnicze, lecz agencja turystyczna, 2) próbowano nam wmówić, że nie ma już lotów do Leh, ale w zamian są inne (czytaj droższe) formy dostania się do Ladakhu. Po opuszczeniu biura i nakazie zawiezienia nas przez taksówkarza na Paharganj (musieliśmy dopłacić 200 Rs, nie orientowaliśmy się w terenie, ponieważ Delhi nocą zmienia topografię i charakter) lądujemy wreszcie na ul. Main Bazaar w dzielnicy tanich hotelików dla „plecakowiczów” (o różnym standardzie i cenach już od 100 Rs) położonej w sąsiedztwie dworca kolejowego New Delhi. Frycowe zapłacone. Od teraz jesteśmy już czujniejsi.

Wybieramy z dwóch hoteli Vivek i Ajaya. Ceny podobne, ale w tym drugim była milsza obsługa i dali nam tu wybór z kilku pokoi. Obok w biurze oferującym przejazdy w Indiach (mała klitka w hotelu Hare Rama), w środku nocy kupujemy bilet na lot z Delhi do Leh. Płacimy kartą kredytową. Hotel Ajaya ma jeszcze tę zaletę, że płaci się za dobę 24-godzinną liczoną od zameldowania. Tak więc przy zakupie biletów lotniczych na następny dzień na 5.30 opłatę uiszczamy tylko za 1 dobę hotelową. O 3 rano następnego dnia ruszamy bowiem na lotnisko.

Autobus sypialny do Manali odjeżdżający o 16.00 kosztował od 350 Rs do 450 Rs (w zależności od tego czy posiadał klimatyzację). Żywiliśmy się w restauracji na dachu hotelu Anoop (polecamy).

Zwiedzamy

Paharganj nocą – wczesnym rankiem polecamy spacer ulicami Main Bazaar. Puste, ciemne ulice ze śpiącymi na ulicy Hindusami i psami. Pełen leżących krów Targ Warzywny (teraz zrozumieliśmy dawną polską slangową nazwę tego placu – Krowi Rynek) tworzą niepowtarzalną atmosferę. Co jakiś czas słychać poszczekiwania psów i widać wynurzających się z ciemności sikhijskich strażników z dzidami i mieczami podążających do swoich świątyń. Zaraz na końcu ulicy przy dworcu New Delhi odmienna atmosfera. Miasto tętni życiem, pędzące riksze, otwarte tanie knajpki uliczne i pełno ludzi. W dzień ulice tego miejsca są jednakowe. Pełne ludzi, mijających się i trąbiących pojazdów. Pootwierane stragany kuszą świecącą tandetą, pełno wokół owoców, kadzideł, herbat i ostrych zapachów z licznych ulicznych knajpek. Tylko już krów na placu nie ma. Choć należy spoglądać pod nogi – odchody, ścieki i brud to wizytówka tego miejsca;

Czerwony Ford (Lal Qila) – wejście kosztuje 100 Rs (nam udaje się wejść za darmo na legitymację pilota). Przed wejściem kontrola plecaków (jak na lotniskach). Z zewnątrz XVII-wieczna budowla z czerwonego piaskowca robi imponujące wrażenie. Wewnątrz jest zaniedbana i trzeba uruchomić wyobraźnię, żeby dostrzec dawny przepych Wschodu;

Świątynia Dżinistów sekty Digambara – wejście za darmo, w środku możemy oglądnąć ptasi szpital (wyleczone ptaki są wypuszczane na wolność w każdą sobotę). Wchodzimy na bosaka. Nie wolno mieć przy sobie skórzanych rzeczy (np. paska, torby), ani mięsa i alkoholu. Nie wolno robić zdjęć;

Świątynie wzdłuż ulicy Chandni Chowk – ulicę wychodzącą wprost na Lal Qilę. Odwiedzamy Krisznowców, Sikhijską Gurdawrę Sisganj, świątynię hinduistyczną. We wszystkich obowiązuje wejście bez butów (są one przechowywane, pilnowane za skromny napiwek 2 Rs w pomieszczeniach przyległych do świątyń), oszczędni mogą buty wnieść w plecaku. Należy mieć też odpowiedni strój: bez krótkich spodenek i koszulek na ramiączkach, u Sikhów nakładamy nakrycie głowy. Tu można robić zdjęcia, lecz należy „wyczuć”, kiedy można robić zdjęcia lub nam o tym powiedzą.

Odwiedzamy słynną cukiernię Ghantewala (Dzwoniący Dzwonkiem), która mieści się tu od 1790 r. – słodycze Indii mi nie smakują. Ale amatorzy łakoci mają olbrzymi wybór słodkości.

11 lipca – Ladakh, Leh

O godzinie 6.05 (z opóźnieniem) startujemy do stolicy Ladakhu. Samolot linii India Airlines prawie pusty. Z lotu ptaka przepiękny widok na Delhi. A później już tylko pod nami Himalaje. Lądujemy o 8.15. Szybka odprawa, kolejka do taxi pre-paid i za 150 Rs ruszamy do Chongspa, dzielnicy przytulnych, rodzinnych i tanich hotelików. Wybór jest duży, choć i turystów jest bardzo dużo. Dlatego część guest houst’ów ma spore obłożenie. Bez problemu znajdujemy jednak miły hotelik (Reboke Guest House) leżący pośrodku zielonych ogrodów. Pierwsze dni przeznaczamy na aklimatyzację. Wysokość 3500 m n.p.m. ma swoje prawa. Na razie tylko spacerujemy po Changspa i chłoniemy niesamowite obrazy otaczających nas gór.

12 lipca

Dalsza aklimatyzacja. Czujemy się jednak na tyle dobrze, że wyruszamy na zwiedzanie najbliższej okolicy.

Zwiedzamy

Gompę Spituk – klasztor leżący 10 km od Leh przy drodze do Srinagaru. Autobusem odjeżdżającym z dworca w Leh (kursuje co 30 minut przez cały dzień) udajemy się aż pod sam klasztor (na dworcu trudno się zorientować, gdzie który autobus jedzie, trzeba po prostu się pytać). Leżąca poniżej gompy nad Indusem wioska jest punktem wyjściowym trasy trekkingowej w stronę doliny Markha lub na szczyt Stok Kangri (znajduje się tam most przez Indus). Klasztor, a właściwie grupa gomp, położony jest na wzniesieniu. Wstęp płatny – 20 Rs. Po świątyni oprowadzają nas mnisi. Można robić zdjęcia (jak w większości klasztorów Ladakhu). Wracamy stopem, popularnym tu środkiem transportu. Cena stopu to cena najtańszego biletu do danej miejscowości, a zdarzyło nam się, że nie chciano od nas pieniędzy;

Old Tawn (pałac i gompa Tsemo) – tego samego dnia (prosto z dworca autobusowego) robimy przechadzkę po krętych, urokliwych zaułkach Old Tawn (starego miasta) i kierujemy się w stronę Pałacu Królewskiego w Leh. Przechodzimy przez najwyżej położone na świecie boisko do gry w polo i wspinamy się do pałacu przypominającego pałac Potala z Lhasy w miniaturze, który jest remontowany. Wejście kosztuje 100 Rs (na legitymację pilota wycieczek – za darmo). Z dachów pałacowych rozciąga się wspaniały widok na dolinę Indusu i miasto. Wnętrza poza pałacową  salą modlitewną są puste. Jeszcze zostaje nam sił, by wspiąć się do leżącej powyżej pałacu głównej gompy Leh Tsemo. Niesamowite wrażenie robią tysiące szarpanych przez wiatr chorągwi modlitewnych. Poniżej cmentarz – miejsce spalania zwłok zmarłych. Niestety, było już po 17.00 i gompa była zamknięta. Jednak chylące się ku zachodowi słońce nadawało krajobrazowi tak niesamowitych barw, że warto było wspiąć się na to wzgórze. Również obecność niewielu ludzi sprzyjała zadumie.

13 lipca – dolina Indusu (część wschodnia)

Wynajmujemy jeepa i ruszamy na wycieczkę objazdową po okolicznych buddyjskich klasztorach. Okazało się, że nasz kierowca, przemiły student dorabiający sobie na wakacjach, ma rodziców w wiosce Sakti koło gompy Tak Tok. Otwarło nam to wiele wejść i poskutkowało zaproszeniem na religijny festiwal masek, który miał odbyć się w tym klasztorze w dniach 24 – 25 lipca (czas festiwalu wyznacza kalendarz tybetański).

Zwiedzamy

Shey – najbliżej Leh położony klasztor buddyjski z dużym posągiem Buddy. Wstęp 20 Rs;

Tikse – jeden z największych i najładniejszych klasztorów. Dumnie wyniesiony nad okolicę, prezentuje się niezwykle. Można w nim zwiedzić także szkołę dla mnichów. Wstęp 30 Rs;

Chemrey – klasztor ten stoi na granicy wpływów dwóch sekt, których popularna nazwa wywodzi się od kolorów nakryć głowy noszonych przez mnichów podczas ceremonii religijnych. Sekty Gelukpa – Żółtych Czapek (przewodzonej przez Dalajlamę) i Sekty Czerwonych Czapek (najstarszej, niezreformowanej sekty lamajskiej, wywodzącej wiele swoich praktyk z pierwotnej religii Tybetańczyków – bon). Położony w bocznej dolinie na północny-wschód od miejscowości Karu (węzeł drogowy) przy drodze wiodącej do gompy Tak Tok. Wejście 20 Rs;

Tak Tok – najdalej znajdująca się od Leh gompa (ok. 70 km). Należąca do sekty lamajskiej Nyingmapa (Czerwone Czapki). Nazwa Tak Tok w języku tybetańskim oznacza Kamienny Dach. Tu w grocie skalnej w starej gompie medytował jeden ze świętych lamów. Wstęp 20 Rs;

Hemis – największy klasztor położony w jednej z bocznych dolin w górach Ladakhu. Znany z odbywających się tu w lipcu festiwali religijnych. Miejsce zakończenia (lub startu) trekkingu w dolinie Markha. Godny polecenia jest bardzo ładny dziedziniec z freskami. Wstęp 30 Rs;

Stakna – mała, pełna swoistego klimatu gompa, wzniesiona na wzgórzu nad rzeką Indus, z charakterystyczną rzeźbą „kopulujących bóstw” symbolizujących połączenie się pierwiastka męskiego i żeńskiego w mistycznym stosunku płciowym (tzw. jab-jum). Wstęp 20 Rs.

14 lipca

Czas na zrobienie zakupów przed trekkingiem. Kupujemy benzynę nazywaną tu kerosene oil, żywność w puszkach, suszone owoce i zupki błyskawiczne. Zakup chapati odkładamy na następny dzień rano. Z gospodarzami hoteliku umawiamy się na pozostawienie depozytu (części ubrań i rzeczy, których nie weźmiemy na trasę trekkingu). Za depozyt nie chcą zapłaty. Postanowiliśmy ruszyć w góry z plecakami, nie korzystając z pomocy koni jucznych.

15 – 21 lipca – trekking w górach Zanskar

Z Leh wyruszamy autobusem o godz. 8.00. Bilety kupujemy w autobusie (100 Rs). Autobus do Lamayuru oznaczony był na rozkładzie jako jadący do Chiktan. Przed nami 125 km jazdy na zachód wzdłuż spiętrzonego, ściśniętego górami potężnego Indusu. Widok wpadających do mętnego Indusu jasnych wód rzeki Zanskar robi wrażenie. Droga fatalna, często brak asfaltu, a autobus zatłoczony. Pasażerowie to głównie miejscowi, jedynie około 10 turystów, którzy w większości jadą do klasztoru Likir lub Alchi.

Do Lamayuru (wioska w bocznej dolinie Indusu) dojeżdżamy o godz. 13.30. W drodze były 2 przerwy na posiłek (w Nimmo i Khalasi). Bez problemów można tu zanocować i zjeść w którymś z rodzinnych hotelików (nocleg ok. 150 Rs). My postanowiliśmy wyruszyć jeszcze tego samego dnia w góry – w stronę wioski Wanla.

W Lamayuru możemy wynająć zwierzęta juczne w cenie ponad 250 Rs od konia za dzień, zawsze musimy dodatkowo doliczyć konia poganiacza.

Zwiedzamy

Gompę Lamayuru – przepięknie położą nad wioską o tej samej nazwie. Jest jedną z ważniejszych w Ladakhu. Wstęp 20 Rs.

Trekking

(wyruszyliśmy w dwójkę z plecakami z żywnością na 8 dni, benzyną i namiotem):

1 dzień

Lamayuru (3450 m n.p.m), wychodzimy o godz. 16.10. Spokojna niedługa, łatwa orientacyjnie wędrówka (m.in. dzięki odchodom koni). Po drodze brak wody. Z wioski należy kierować się w dół strumienia (ścieżką po jego prawej stronie, idąc na wschód) i na wysokości czortenów skręcić w ukazującą się nam suchą dolinę (w kierunku południowym) ku przełęczy Prinkiti (3726 m n.p.m.). Doszliśmy do niej o godz. 17.15 bez odpoczynków. Robimy 30-minutowy postój i schodzimy w stronę doliny Shillakong, łatwą orientacyjnie ścieżką wijącą się głębokim wąwozem. O godz. 18.30 dochodzimy do mostu koło wioski Shilla, stąd w dół doliny (prawym brzegiem) i po 30 minutach zatrzymujemy się na nocleg w Wanla (3200 m n.p.m.). Dojeżdżają tu także autobusy. W wiosce można obejrzeć wysoko położona starą gompę. Są tu liczne pola namiotowe i sklepiki. Z powodu problemów z kuchenką turystyczną (rosyjską!!!), pozostawiamy na miejscu benzynę i ruszymy dalej, licząc już tylko na suchy prowiant, ewentualnie na jedzenie u miejscowych czy menażkę wrzątku od życzliwych ludzi.

2 dzień

Z Wanla ruszamy o godz. 10.40 na południowy-wschód, szeroką asfaltową drogą wzdłuż dużej rzeki Zapola. Do Phanjila (3300 m n.p.m.) dochodzimy o godz. 12.30. Podążając dalej w górę doliny, ruszylibyśmy w drogę do stolicy Zanskaru Padum (około 8 dni). My, wykorzystując miejscowy sklep – knajpkę, jemy jak nam się wydawało ostatni ciepły obiad (50 Rs) i delektujemy się piwem (za 100 Rs). Następnie ruszamy o godz. 13.55 w dolinę Ripchar (na wschód), mając rzekę poniżej. Po około 1,5 godz. zaraz za zakrętem zacienionym drzewami (trzeba uważać) odchodzi droga do Alchi przez Tar La (ok. 3-4 dni). My podążamy nadal w górę wzdłuż Ripchar (w kierunku południowo-wschodnim). Droga przemieniła się w wąską ścieżkę idącą wzdłuż stoku. O godz. 16.30 dochodzimy do wioski Hinju (3750 m n.p.m.). Jak się okazało na drugi dzień, rozbiliśmy namiot w przysiółku, ok. 45 minut od właściwych zabudowań wioski (w której był ładny plac pod namioty z tea-tendem i jak wynikało z tablicy na miejscowej gompie, można było nocować również u mnichów). Namiot postawiliśmy na łące. Piękny widok w dół doliny i na wysoką przełęcz Konzke. Po drodze bez problemów znajdowaliśmy miejsca pod namiot; w bliskim sąsiedztwie wody.

3 dzień

Z Hinju wyruszamy o godz. 9.00. Po 5 godzinach dochodzimy do szałasów pasterskich. Korzystamy z zaproszenia pasterza i kosztujemy  mleczne potrawy. Sery, kwaśne mleko i barlej, z którego robią cz’ang – miejscowe piwo. Odwdzięczamy się kremem do twarzy i 50 Rs. Odpoczynek na zielonej trawce wśród stada jaków i o 14.30 ruszamy na przełęcz – Konzke La (4950 m n.p.m.) zdobywamy po ponad 2 godz. marszu. Wodę można nabrać zarówno przed ostrym podejściem na przełęcz, jak i po zejściu z przełęczy. Na górze jak zwykle czorteny i flagi modlitewne. Potężnie wieje. Widok na ośnieżony sześciotysięcznik Stok Kangri. Krótki 10 min. odpoczynek w skałach poniżej przełęczy i schodzimy. W  dolinie Sumdah Chu jesteśmy o 17.40. A o godz. 18.00 znajdujemy miejsce na biwak. Jesteśmy 45 minut drogi przed miejscowością Sumdah Chenmo (3900 m n.p.m.).

4 dzień

W Sumdah Chenmo, do którego dochodzimy o godz. 10.30, jak w większości wiosek jest tea-tend. Kupujemy herbatę i wrzątek na zupki z proszku. Stąd jest dzień drogi do rzeki Zanskar. Można pójść przez góry przełęczą Dundunchen lub zejść uroczą dziką doliną. Wybieramy dolinę. Wyruszamy z wioski o godz. 11.45. Po godzinie natrafiamy za wioską na bardzo ładne miejsce biwakowe. Blisko potoku i wśród drzew. Stąd można dojść na Dundunchen La. Dolina, którą dalej schodzimy, jest wspaniała. Mocno wcięta, ze ścieżką wijącą się to w górę, to w dół. Droga prowadzi raz lewym, raz prawym brzegiem potoku, a wielokrotnie dnem doliny omijając tym samym skalne baszty. Przekraczanie potoku, pokonywanie oryginalnych mostów, cisza i dzikość tego miejsca to atut tej drogi. O godz. 16.30 dochodzimy do bajkowego miejsca. Skalne bramy i wysokie baszty pilnują wejścia do sąsiedniej doliny prowadzącej do wioski Sumdah-Choon. Stamtąd już tylko dzień drogi do Alchi przez wysoką przełęcz Stakspi (4950 m n.p.m.). My idziemy w dół w kierunku Zanskaru  – o godz. 18.40 jesteśmy nad tą potężną rzeką w miejscowości  Sumdachun. Małe pole biwakowe przy tea-tentach było zajęte przez remontujących gompy Włochów. Udaje się nam jednak znaleźć nocleg w jednym z domostw. Nocujemy z lamą z Katmandu, którego modły niosły się całą noc po domu. Stąd Chiling jest 9 km. Informują nas, że jak staniemy na stopa około 9.00 rano to powinniśmy złapać okazję. O tej porze wożą samochodami tratwy na spływ do Chiling.

5 dzień

Wstajemy rano. Śniadanie do łóżka i o 9.00 łapiemy stopa do Chiling, tu przeprawiamy się na drugą stronę rzeki. Przeprawa odbywa się w prymitywnej gondoli, koszu podwieszonym do stalowej liny. Słychać także wybuchy. To Hindusi budują drogę w głąb Zanskaru do jego stolicy Padum. Ruszamy o godz. 10.20. Po 40 minutach dochodzimy do pierwszego tea-tentu. Tak w odległości co godzinę od siebie znajdują się następne namioty herbaciane. W każdym namiocie osłaniającym nas od palącego słońca robimy przerwy na herbatę lub colę. Dolina Markha, do której dochodzimy, jest najpopularniejszą trasą trekkingową w Ladakhu. Zaczynamy mijać się z licznymi grupami turystów i ich końmi z bagażami. Za wioską Skaya robimy dłuższy odpoczynek i kąpiemy się w potoku Markha. O godz. 16.00 dochodzimy do dużej bazy turystycznej w wiosce Skiu. Stąd można iść dalej doliną Markha do Hemis (5 – 6 dni) lub wracać już do Leh przez przełęcz Ganda La. W wiosce dostajemy bez problemów piwo. Postanawiamy wracać do Leh. Skręcamy w dolinę Shingri Nala i po 2,5 godzinie marszu bez odpoczynku docieramy do zamkniętego tea-tentu  przed Shingo (4150 m n.p.m). Okazało się, że na noc (była godz. 19.30) tea-tendy są zamykane, a obsługa wraca do domostw. Nocujemy tu.

6 dzień

Ruszamy z Shinto o godz. 9.50. Tea-tend jeszcze nie był otwarty. Udało nam się kupić coś do jedzenia w wiosce w jednym z domostw. Na Ganda La (4 900 m n.p.m.) dochodzimy spokojnym podejściem. Jest godz. 12.50. Po drodze brak wody. Po drugiej stronie przełęczy zejście jest trudniejsze. O godz. 13.45 ruszamy w dół. Idąc do Rumbak, mijamy kilka tea-tentów i liczne grupy turystów. Robi się tłoczno. Z żalem wspominamy zachodnią część Zanskaru. Uciekamy przed nadciągającymi nad przełęcz Gonda La deszczowymi chmurami. O godz. 16.00 w Rumbak rozbijamy namiot koło tea-tendu. Stąd do Leh można wrócić, idąc w dół doliny do Indusu i następnie do Spituku lub przez przełęcz Stok. Ewentualnie udać się na  wycieczkę na szczyt Stok Kangri (mogą być potrzebne raki!).

7 dzień

Noc mieliśmy niespokojną. Padało. Wylały rowy nawadniające. Woda płynęła przez wysuszoną na kamień ziemię i zalała namioty. Trzeba było ewakuować się w inne miejsce. Rano w pięknym słońcu wszystko szybko przeschło. Wracamy przez Spituk. Z Rumbak wychodzimy o godz. 10.30. O godz. 16.00 byliśmy na miejscu w Spituk. Ostatnie 2 godz. drogi (odkryta doliną Indusu) były koszmarem. Na całym odcinku brak wody. Sucho i bez najmniejszego cienia. Z boku „męczący” widok na ciemną toń Indusu. Udręka dla spierzchniętych brakiem wody ust.

22 – 24 lipca – Sakti, Tak Tok

Jeden dzień wypoczywamy w Leh, zwiedzamy wtedy nową gompę i wielką stupe Shanti wybudowaną w 1985 r. na wzgórzu nad miastem przez japońskich wyznawców buddyzmu. Na drugi dzień jedziemy do wioski Sakti. Przyjęliśmy zaproszenie SanJu, kierowcy, który woził nas jeepem po klasztorach Ladakhu, do odwiedzenia jego rodzinnego domu i zobaczenia festiwalu religijnego w pobliskim klasztorze Tak Tok. W Sakti obserwujemy życie mieszkańców wioski, zwiedzamy bliską okolicę.

W dniu 24 lipca udajemy się do odległego o kilometr klasztoru Tak Tok. Już w pobliżu klasztoru obrazki jak z naszych rodzimych odpustów. Tłumy wieśniaków przybyłych z odległych miejscowości. Straganiarze z dewocjonaliami, słodyczami i jedzeniem. Karuzela napędzana siłą rąk ludzkich i, co zaskakujące, jest też hazard: ruletka, gra w kubki i inne gry zręcznościowe.

Od godz. 10.30 rozpoczynają się uroczystości religijne. Siadamy na ziemi z tłumem tubylców. Były też miejsca na plastikowych stołeczkach dla obcokrajowców, których wielu zjechało na festiwal. Niesamowite przedstawienie trwało ponad 4 godziny. W rytm przejmującej muzyki mnisi w maskach „odprawiali” tybetański taniec cz’am. Był to spektakl nawiązujący do religii bon. Groźne maski demonów, obrońców wiary i feeria barw pozostawały w naszych umysłach jeszcze długo po opuszczeniu Ladakhu. Wieczorem wracamy do Leh. Po drodze dziwny obyczaj, przejeżdżając przez wioski musimy zamykać szybko okna autobusu. Miejscowi urządzają sobie bowiem naszego śmigusa. Lanie wodą nikomu nie przeszkadzało, ubrania szybko wysychały. Na dworcu bezpośrednio od kierowcy autobusu kupujemy bilet na jutro na autobus Leh – Manali. Chcieliśmy przenocować w jednym z hoteli przy dworcu. Jednak ich cena (350 Rs) i „czystość” zniechęciły nas do tego. Wróciliśmy do dzielnicy Chongspa.

25 – 26 lipca – Leh – Manali

Odjeżdżamy autobusem o godz. 5.00. Kierowca i konduktor spali całą noc w autobusie. Cóż… takie tu normy czasu pracy. Przed nami 475 km himalajskiej trasy i dwa dni jazdy. Wysokie przełęcze, w tym druga co do wysokości jezdna przełęcz świata Taglang La (5359 m n.p.m). Przejazd fatalnym drogami nad przepaściami, z co chwilę mijanymi na centymetry od siebie i czeluści ciężarówkami. Widok leżących w dole wraków jest frustrujący. Po południowej stronie Himalajów dochodzą do tego obrywy drogi spowodowane monsunowymi deszczami. Ale wszystko rekompensują widoki na potężne góry wokół nas. W Keylongu jesteśmy o godz. 19.00. Nocujemy w centrum w hotelu Gyespa.

Nocne zwiedzanie miasteczka i pobudka wcześnie rano. O godz. 6.35 autobus rusza do Manali. Bilet można było kupić od razu na całą trasę lub dwuetapowo. Bilet Keylong – Manali kosztował w kasie 87 Rs. Od Darchy (miejscowość przed Keylongiem) zmienił się krajobraz – z suchego pustynnego na wilgotny i pełen zieleni. Należy do końca zachować bilety autobusowe. Brak takowych był przyczyną awantury pomiędzy konduktorem, który sprzedał je wcześniej, a jednym z pasażerów. Do Manali dojechaliśmy o godz. 13.00. Nocujemy w przyjemnej dzielnicy Old Manali odległej o 3 km od centrum. Można tam dojechać motorikszą za 40 Rs.

27 – 30 lipca – Manali

Manali miasteczko hoteli, guest house’ów i wszelkiego typu restauracyjek. Można tu się ubrać u miejscowych krawców szyjących na ulicach (czas oczekiwania na uszycie dowolnie wybranego przez nas wzoru wynosił niecały dzień), poleniuchować lub, tak jak my, zwiedzać okolicę.

Przechadzamy się wśród potężnych cedrowych lasów himalajskich i robimy jednodniową wycieczkę do doliny Solang leżącej 8 km od miasta. Pogoda monsunowa. Parno, siąpiący deszcz i góry w chmurach. Droga w dolinie co jakiś czas niknie w trawach. Trzeba być uważnym. Przekraczamy, a nieraz przeskakujemy liczne tu potoki. Kierowaliśmy się do położonego wysoko w górach jeziorka morenowego. Na początku trzymaliśmy się lewej strony potoku (idąc w górę), później należało (przy dużym rozwidleniu dolin) przejść na prawą. Pod koniec drogi należy przekroczyć potok mostem powracając na lewy brzeg (kiedy widać już morenę lodowca).

Wieczorem kupujemy w jednym z biur turystycznych bilet do Delhi na autobus z miejscami sypialnymi na godz. 15.30 (odjeżdżały również o 16.30). W każdej agencji wywieszone są informacje o biletach autobusowych. Ceny wszędzie podobne. Odjazd autobusu następuje z prywatnego dworca leżącego w dole miasta (ok. 2 km od centrum).

W Manali skorzystaliśmy jeszcze z kąpieli w gorących źródłach. Łaźnie ze źródłami mieszczą się w dzielnicy Vashisht (3 km od Manali, rikszą można dojechać za 40 Rs). Korzystamy z łaźni publicznych, będących w jednej ze świątyń hinduistycznych (osobno dla mężczyzn i kobiet). Za darmo, woda dość czysta. Można skorzystać z łaźni prywatnych za 35 Rs (czas kąpieli jest ograniczony). Ale gdzie tu klimat?

31 lipca  – 2 sierpnia – Delhi

Dojeżdżamy do Delhi rano o godz. 8.30 (dość daleko od Paharganju). Motorikszą za 80 Rs jedziemy na Paharganj. Po długich negocjacjach ustaliliśmy cenę i choć proponowaliśmy włączenie taksometru, rikszarz nie chciał się na to zgodzić. Okazało się, że taksometr wybił 60 Rs. Wybieramy polecony nam hotel Down Town. Był to strzał w dziesiątkę. Położony przy Main Bazaar w głębi zaułku hotelik był czysty, przestronny (z wentylatorem i nadmuchem), TV i przede wszystkim pojedynczymi łóżkami (a nie tzw. małżeńskimi).

Pozostałe dni poświęcamy na dalsze zwiedzania Delhi i zakup pamiątek. W mieście już widać ślady monsunu. Błoto i co jakiś czas siąpiący deszczyk. Raz przetoczyła się wodna nawałnica. Jest potwornie parno. Chcieliśmy jeszcze pojechać do Agry na jeden dzień, ale skutecznie zniechęciła nas do tego potężna tego dnia kolejka w kasach dla obcokrajowców na dworcu New Delhi. Z Delhi wylatujemy w nocy z 2 na 3 sierpnia o godz. 1.00. Jak zwykle szaleńcza jazda taksówką, która się spóźniła i zamiast przyjechać o godz. 22.00 przyjechała o 23.00. I tak mieliśmy szczęście, znajomym w taksówce jadącej na lotnisko odpadło koło. Ledwo zdążyli na samolot. Tak więc jeszcze raz zwracamy uwagę na pozostawienie sobie dużej rezerwy czasowej przy korzystaniu z delhijskich taksówek.

Zwiedzamy

Bramę Indii (India Gate), Pałac Prezydencki (Rashtrapati Bhavan) , Sekretariaty czyli budynki rządowe, Parlament (budowle te leżą przy głównej reprezentacyjnej ulicy stolicy: Rajpath – Drodze Królewskiej) – ta część miasta w porównaniu ze starym Delhi robi korzystne wrażenie, ale już nie takie pełne klimatu. Jest tu czyściej. Szerokie ulice. Nowoczesne hotele i budynki;

Gandhi Smriti – miejsce, w którym zabito Mahatme Gandhiego. Obecnie jego muzeum. Wejście jest bezpłatne;

Mauzoleum Safdarjung’s – przepiękny potężny grobowiec położony w dużym kompleksie ogrodowym. Wstęp 100 Rs (na legitymację pilota wycieczek 5 Rs);

Świątynię bahaistyczną Kwiatu Lotosu – nowoczesną świątynię wyznawców bahaizmu zbudowaną z białego marmuru w kształcie kwiatu lotosu. Wstęp bezpłatny. Nie wolno fotografować ani rozmawiać w środku świątyni;

Świątynię hinduistyczną Lakshmi Narayan (Birla Mandir) – wspaniałą nową świątynię poświęconą bogini szczęścia i dostatku Lakszmi. Nie wolno we wnętrzach fotografować. Wstęp bezpłatny. Pozostawiamy jedynie napiwek za przechowanie obuwia i plecaków;

Gurdwara Bangla Sahib – przepiękną świątynię Sikhów w pobliżu Connaught Place. W środku duży staw ze świętymi karpiami. Można fotografować. W informacji gurdwary otrzymujemy informator w języku polskim o sikhiźmie. Szczególne wrażenie robią strażnicy wiary: z mieczami i dzidami.

Jama Masjid (Meczet Piątkowy) – największy meczet Indii, z dziedzińcem mogący pomieścić 25 000 ludzi, położony jest w pobliżu Lal Qili. Jedziemy do niego rikszą rowerową przez Old Delhi (40 minut). Wracamy na piechotę. Byliśmy jedynymi białymi w muzułmańskiej i hinduskiej części miasta. Przed oczami przesuwały nam się niesamowite obrazki z życia miasta. W meczecie przy wejściu kontrolują, czy nie wnosimy aparatu fotograficznego. Za robienie zdjęć należy zapłacić 200 Rs. Jeśli strażnicy zauważą aparat (przyglądają się turystom przed meczetem), to później nie wpuszczą bez opłaty. Gdy aparat mamy schowany w plecaku, to na ewentualne pytanie wystarczy odpowiedzieć,  że nie mamy go i wchodzimy bez wysokiej jak na Indie opłaty. Na dziedzińcu i na minarecie już nie kontrolują fotografujących. Widok z 40-metrowej wieży minaretu (wstęp 20 Rs) na położone w dole Delhi zapiera dech w piersi.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u