Królestwo Kambodży – Piotr Mazurkiewicz, Paweł Maczel

Piotr Mazurkiewicz, Paweł Maczel

Kambodża to kolejny kraj leżący na trasie naszej ośmiomiesięcznej podroży dookoła świata. Kraj zamieszkały przez bardzo pogodnych i uśmiechniętych ludzi. Oferujący z jednej strony wspaniałe zabytki kultury khmerskiej ze świątyniami Angkor zaliczanymi do cudów świata, a z drugiej obraz totalnej biedy w rejonie jeziora Tonle Sap.

Czas podróży

4 – 16 luty 2004

Trasa

Autostradą No.1 z Sajgonu – Phnom Penh – prom towarowy przez jezioro Tonle Sap do Siem Reap(Angkor Wat) – Poipet (granica Kambodża – Tajlandia)

Wizy

Uzyskana w konsulacie Królestwa Kambodży w Hanoi, cena 25USD; również można wykupić na granicy wietnamsko – kambodżańskiej za 30USD. Ważność – 30 dni.

Pogoda

Grudzień – kwiecień to pora sucha; temperatury sięgają do 40’C. Maj – październik to pora deszczowa; opady po południu, temperatura do 30’C

Bezpieczeństwo

Największym niebezpieczeństwem są pozostałe po wojnie miny zakopane niemal na terenie całego kraju. Wiec lepiej nie zbaczać z utartych ścieżek nawet za potrzebą. Niektóre rejony świątyń Angkor również zaminowane. Poza tym bezpiecznie!!!

Transport

Lokalne autobusy, autobusy turystyczne, motocykle (moto-taxi), na których jedzie kierowca i dwóch pasażerów (zakaz wypożyczanie motocykli). Na trasie Phnom Penh – Siem Reap łodzie. Można wybrać speed boat – szybką łódź płynącą ok.8 godzin – 25USD (pełna turystów więc lepiej kupić bilet wcześniej) oraz promy transportowe płynące 2-4 dni na tej samej trasie. Za to pozwalają lepiej poczuć klimat tego wspaniałego kraju. Rejs załatwia się w porcie rozmawiając z kapitanem. Cena 5 USD za kurs (spanie na dachu nadbudówki). Kolej miedzy Phnom Penh – Battambang – odjazdy 2 razy w tygodniu. Stan dróg tragiczny, szczególnie na trasie SiemReap – Poipet!!!

Zdrowie

Nie ma specjalnych wymogów na granicy. Wskazane szczepienie WZW A+B. Konieczne przyjmowanie leków antymalarycznych i posiadanie moskitiery. Należy pić wodę tylko butelkowaną.

Waluta

1 USD = 3900 Rieli. W większości sklepów ceny w USD, reszta wydawana w rielach; troszkę uciążliwe do przeliczania. Wymiana czeków podróżnych American Express w bankach, prowizja ok.1%

Ceny

Stałe w sklepach, muzeach. Zdecydowane targowanie się na bazarach, w agencjach turystycznych, za przejażdżki moto-taxi, w hotelach.

Przykładowe ceny:

– woda butelkowana:500 – 2000 rieli

– posiłek: ok. 3000 rieli

– łóżko w pokoju 2-osobowym: od 1USD

– piwo: 1500-3000 rieli

-kawa: ok. 2000rieli

– klisza Fuji Superia200 36 – 2USD

– bilet wstępu do świątyń Angkor: 40USD na 3 dni

– pożyczenie roweru: 1USD dzień

– masaż: 5USD

-moto-taxi: transport do S-21 i na Pola Śmierci 3 USD za dwie osoby.

Jezyk

Khmerski, angielski, francuski

Komunikacja

Internet ogólnodostępny; ok.1USD za godzinę. Dostępność telefonii komórkowej.

Ambasada Polska w Phnom Penh

767 Monivong Boulevard, Phnom Pehn, Cambodge, P. O. Box 58 tel. (0-0855-23) 217782/3; fax 217781 e-mail: emb.pol.pp@online.com.kh www.polishembassy-cambodia.org

Ambasada Królestwa Kambodży w Polsce

ul. Drezdeńska 3, 03-969 Warszawa Tel. 616 52 31, fax: 616 18 36

Dziennik podróży

wtorek, 3 lutego 2004 Trasa do granicy z Kambodżą to końcówka bardzo zatłoczonej wietnamskiej Highway No.1. Dookoła rozciągają się pola ryżowe głównego obszaru rolniczego Wietnamu leżącego w Delcie Mekongu, rzeki znanej nam już z południowych Chin. Odprawa paszportowa szybka i sprawna. Po 5 minutach marszu jesteśmy już w Kambodży. Kontrola celna zabiera niecałą godzinę – przy okazji poznajemy parę z Francji podróżującą po południowo-wschodniej Azji na rowerach. Przejechali już prawie 2500 km. Po stronie kambodżańskiej czeka na nas kolejny autobus, kompletny złom, do tego coś się w nim zepsuło, opuszczamy granicę z małym opóźnieniem. Czekając na prom przez Mekong obserwujemy tutejszą biedę. Ludzie jeżdżą głównie pickupami, pasażerowie siedzą nawet na dachu, podróżując razem ze związanymi świniami leżącymi na podłodze skrzyni. Głowy mają obwiązane kolorowymi chustami chroniącymi przed kurzem. Dookoła naszego busa tłum dzieci sprzedających napoje i jedzenie. Na prom czeka jeszcze kilka innych autobusów. Do Phnom Penh dojeżdżamy około godziny piętnastej. Udajemy się do polecanego w przewodnikach Guesthouse No.9. Położony kawałek od centrum, tuż nad jeziorem, prawdziwy raj dla młodych z plecakami. „Klimatowe” knajpki, świetna muzyka, pełno młodych osób z całego świata, pokoje za dolara od osoby, wielki taras wychodzący w jezioro, bilard za darmo i hamaki na tarasie! Miejsce jakiego do tej pory nie doświadczyliśmy.

środa, 4 lutego 2004

Dzień zapoznania z miastem, orientacji w lokalnych cenach i transporcie. I tu coś nowego i zarazem dziwnego, w większości sklepów ceny podawane są w amerykańskich dolarach, a reszta wydawana w lokalnych rielach. Kompletny mentlik, trudno na początku się połapać. Nie ma jednak problemu z porozumiewaniem się, język angielski z powodzeniem wystarczy. Na ulicach zdecydowanie mniej motorków, co przechodzenie przez ulicę czyni znacznie łatwiejszym i bezpieczniejszym.

czwartek, 5 lutego 2004

Udajemy się do portu nad rzeka Tonle Sap, skąd wypływają promy do Siem Reap, kolejnego miejsca na naszej trasie. Staramy się znaleźć tani transport. Trafiamy do sekcji promów towarowych, ale nikt nie zna dokładnego rozkładu rejsów. Trzeba przyjść z bagażem i czekać na przystani, bo w każdej chwili może coś płynąć. W drodze powrotnej odwiedzamy świątynię Wat Phnom, od której pochodzi nazwa miasta, wat to po kambodżańsku świątynia. Świątynia ta, powstała w 1373 roku, jest jedną z najstarszych w mieście. Wchodząc, trzeba zdjąć buty i nakrycie głowy. Wewnątrz stoi pozłacany posąg Buddy, dookoła palące się kadzidełka, złożone w ofierze owoce, warzywa i pieniądze, modlącym się przygrywa buddyjska muzyka. Przed wejściem do świątyni siedzą ludzie z klatkami pełnymi ptaszków podobnych do wróbli. Za drobną opłatą można wykupić ptaka z niewoli i wypuścić go, choć podobno wyszkolone są tak, by wracać do swojego pana. Spytany o to jeden z właścicieli klatek zaprzecza stanowczo, jednak mało przekonująco. Wat Phnom położona jest na wzgórzu otoczonym parkiem, w którym główną atrakcja są małpy. Są ich dziesiątki i wszystkie czekają na coś do jedzenia.

piątek, 6 lutego 2004

Rano, we trzech na jednym motorku, kierowca i nas dwóch – co typowe w tym mieście – jedziemy do muzeum słynnego więzienia S-21. Związane jest ono z okresem panowania Czerwonych Khmerów, na czele których stał krwawy wódz Pol Pot. Od 1975 roku jego czteroletni reżim pochłonął setki tysięcy ofiar, głównie dobrze wykształconych Khmerów. W więzieniu przesłuchiwano i bestialsko torturowano aresztowanych. Ogromna ekspozycja zawiera zbiory zdjęć i narzędzi tortur. Z więzienia udajemy się na Pola Śmierci oddalone około 20 km od Phnom Penh. Tu rozstrzeliwano, a nawet by oszczędzić kul, grzebano żywcem w masowych grobach więźniów z S-21. Czasy panowania Pol Pota to najgorszy okres w całej historii Kambodży, okres w którym brat zabijał brata. Po powrocie do miasta odwiedzamy lokalny targ w centrum, ogromną halę przykrytą kopułą, od której odchodzą cztery długie ramiona. Można kupić wszystko a co ważniejsze, należy się targować. Zwiedzamy też Pałac Królewski, oficjalną siedzibę króla. Na jego terenie znajduje się Srebrna Pagoda, wyłożona pięcioma tysiącami srebrnych płytek, o wadze 1 kg każda. Wewnątrz stoi statua Buddy wzrostu człowieka, wykonana ze szczerego złota; waży ponad 90 kg, do tego wysadzana jest 9584 diamentami! Dowiadujemy się, że jedno z malowideł na ścianach restaurowali Polacy. Z pałacu idziemy jeszcze nad Tonle Sap i tu miła niespodzianka, na jednym z masztów polska flaga.

sobota, 7 lutego 2004

Kolejny raz odwiedzamy port. Tym razem wcześnie rano w nadziei, że będzie dziś barka do Siem Reap. Sprawdzamy po kolei kilka statków i znajdujemy jeden, który dziś wypływa. Dogadujemy cenę i czym prędzej udajemy się do hotelu, by zdążyć wymeldować się przed południem. Kupujemy jedzenie, wodę na dwa dni rejsu i o 15 zjawiamy się na barce. Młody Khmer przedstawia się jako manager statku informując, że wypływamy po szesnastej, gdy tylko kapitan wróci. Cierpliwie czekamy, ale kiedy robi się dziewiętnasta i kapitana ni widu, ni słychu, pytamy co z rejsem. Manager na to, że dziś niestety nie wypłyniemy i proponuje nocleg na barce. Mamy płynąć jutro rano o 7. Noc spędzamy więc na łodzi.

niedziela, 8 lutego 2004

Rano kapitana znów nie widać. Manager pociesza, ze powinien być o jedenastej, ale jak mu wierzyć? No cóż, znów cierpliwie czekamy, ale jeśli dziś nie wypłyniemy, to decydujemy się jechać pociągiem. W końcu pojawia się kapitan i po ponad 24 godzinach czekania wypływamy! Po drodze mijamy osiedla zbudowane tuż przy rzece, a także pływające domy. Barka nie płynie za szybko, co pozwala dokładnie podziwiać okolicę. Po około godzinie znikają osiedla i po obu stronach rzeki widać tylko sawannę z charakterystycznymi wysokimi trawami. Około północy barka cumuje przy jednym z dzikich brzegów rzeki. Manager przynosi bambusowe maty i razem z nami spędza noc na dachu pod gołym niebem.

poniedziałek, 9 lutego 2004

Budzimy się przed wschodem słońca wstającego nad kambodżańską sawanną. Nad ranem troszkę chłodniej, ale z pojawieniem się pierwszych promieni słońca znacznie się ociepla. Odpływamy około godziny siódmej. Co jakiś czas to na jednym, to na drugim brzegu rzeki mijamy małe domki zbudowane na kilkumetrowych palach. Ich konstrukcja ma związek z porą deszczową kiedy to poziom wody znacznie się podnosi. Mieszkańcy, szczególnie dzieci, widząc na dachu łodzi dwóch białych patrzą z niedowierzaniem. Okolica wygląda na bardzo biedną. Ludzie żyją tu głównie z połowu ryb i tego co uda im się wyhodować na polach tuż przy rzece. Głównym środkiem transportu są małe łodzie z silnikami. Po południu zawijamy do miasteczka, kapitan z kilkoma załogantami zamierza kupić jakiś prowiant. Nasze zapasy jedzenia też się kończą. Po powrocie kapitana jemy obiad z załogą. Reszta dnia upływa na podziwianiu widoków, czytaniu i graniu w szachy. Planowaliśmy, że dziś dotrzemy do celu, dzień dobiega końca, a tu nie widać jeszcze nawet jeziora, przez które mamy przepłynąć. Nasza barka znów cumuje na noc przy brzegu. Tam część towaru, głównie sól, zostaje przeładowana na mniejsze łodzie by zmniejszyć zanurzenie, ponieważ woda na jeziorze jest bardzo płytka. Przeładunek trwa do późna, więc spędzamy kolejną noc na barce.

wtorek, 10 lutego 2004

Ruszamy tuż przed wschodem słońca. Pierwsze pytanie do naszego kambodżańskiego kumpla, to czy dziś już dopłyniemy. Zapewnia, że tak. Nie mamy nic przeciw barce i naprawdę pięknej okolicy, ale to już trzeci dzień i zaczyna się robić nudno. Około dziewiątej dopływamy do jeziora Tonle Sap. Nosi taka samą nazwę jak rzeka i jest największym jeziorem w południowo-wschodniej Azji. Jedynym problemem jest to, że w porze suchej, czyli właśnie teraz, jest bardzo płytkie. Tak płytkie, że po chwili od wypłynięcia na nie stajemy na mieliźnie. Na początku mamy świetny ubaw, ale przy piątej mieliźnie przestaje to być śmiesznie. Nasze jedzenie się skończyło. Na szczęście jemy posiłki z resztą załogi – ryba z ryżem na śniadanie, obiad i kolację. Wieczorem jesteśmy już pewni, że nie ma szans dziś dopłynąć do Siem Reap. Zdajemy sobie sprawę, że “today” brzmi bardzo podobnie do “two days”, więc nasz manager mógł różnie interpretować nasze poranne pytanie. Spędzamy kolejną noc pod gwiazdami licząc, że już jutro zobaczymy Siem Reap.

środa, 11 lutego 2004

Zaczyna się czwarty dzień rejsu, który miał trwać dwa dni. Około dziewiątej dopływamy do miejsca zwanego Pływającą Wioską. Domy wyglądają jak normalne, z tą różnicą, że wszystkie zbudowane są na pływających platformach. Przy każdym zacumowana jest jedna lub kilka łodzi. Na tarasach otaczających domy bawią się dzieci. Nasza barka nie może wpłynąć do wioski, poziom wody jest zbyt niski. Szef mówi, że płynie łodzią do brzegu, a stamtąd jest już mały kawałek do Siem Reap. Szybko zabieramy się z nim. Mijamy pływające domy – w jednym z nich prowizoryczna stacja paliw, w kolejnym sklep. Pół godziny później wreszcie stoimy na lądzie, na brzegu rzeki wpadającej do jeziora. Żegnamy się z załogą i kolejną małą łodzią płyniemy kilka kilometrów w górę rzeki. Wysiadamy we wsi i pytamy o transport do Siem Reap. Jeden z taksówkarzy mówi, że zawiezie nas za 6 dolarów. Nie mamy pojęcia, czemu tak drogo i ruszamy pieszo. Gdy pytamy o kierunek do Siem Reap, dziwnie na nas patrzą. Zaczynamy mieć wątpliwości, gdzie dokładnie jesteśmy. W końcu łapiemy autostop, kierowca pickupa zabiera nas, ale za dolara od osoby. Okazuje się, że opuściliśmy barkę jakieś 50 km (ok. 31 mil) od Siem Reap! Dojeżdżamy do celu, w mieście nie ma problemu z tanim noclegiem. Trafiamy do hotelu Tokio. Jest nie tylko tani, ale w dodatku jego właściciel ma w ogrodzie farmę krokodyli. Można je swobodnie obserwować z balkonu.

czwartek, 12 lutego 2004

Budzimy się w Siem Reap,” bazie wypadowej” do antycznego miasta – Angkor. Ranek i popołudnie wykorzystujemy na wycieczkę rowerową po okolicy. Mijamy niezwykle biedne osiedla, pełne prostych drewnianych chat, które ciężko nazwać domami. Docieramy nad rzekę. Pustynne wcześniej połacie pokrywa już zielony busz. Wyschniętą, ziemną ścieżką docieramy pieszo do szkoły zbudowanej na dryfujących barkach. Spotykamy się z życzliwością nauczycieli i dzieci, którym bieda nie przeszkadza wcale w uśmiechaniu się. W drodze powrotnej obserwujemy rybaków stojących po pas w wodzie, cierpliwie wypatrujących zdobyczy, by zarzucić na nią obciążoną siatkę. Miejski rynek oferuje ciekawe potrawy, z których dziś do spróbowania wybieramy smażone banany. Wieczorem docieramy do słynnej świątyni Angkor Wat. Pięć wież jest wyraźnie widocznych na horyzoncie. Wraz z innymi turystami podziwiamy budowlę zatopioną w świetle zachodzącego słońca. Do Siem Reap wracamy po zmierzchu, kupujemy przy drodze prażone owady, które przed spożyciem należy obrać ze skrzydełek, nóżek i główki. Idealne do piwa.

piątek, 13 lutego 2004

Po śniadaniu znów ruszamy rowerami do Angkor. Najpierw podziwiamy tę samą, co wczoraj, Angkor Wat, uważaną za najwspanialszą z ponad 200 budowli dawnego miasta. Wczesna pora umożliwia wejście do środka. Wdrapujemy się na bardzo strome schody, prowadzące do kolejnych pomieszczeń świątyni. Zaskakuje nas niezwykła dbałość o szczegóły wyrzeźbionych w ścianach scen o tematyce głównie epickiej i erotycznej. Pobyt umila pokaz tradycyjnego tańca w wykonaniu dwóch młodych dziewcząt. Dalej dopadają nas natarczywi sprzedawcy, głównie dzieci poobwieszane widokówkami, prymitywnymi instrumentami muzycznymi i kołatkami odstraszającymi węże. Docieramy do świątyni Bayon, ozdobionej licznymi wykutymi w kamieniu twarzami. Zatrzymujemy się na chwilę przy miejscach, w których nadal odprawiane są religijne rytuały. Ostrzyżone króciutko i ubrane na biało starsze kobiety sprawują pieczę nad ceremoniami. Zapach kadzideł będziemy długo pamiętać. Aby zobaczyć zachód słońca docieramy na niewielkie wzgórze, pieszo, rezygnując z płatnej przejażdżki na słoniu. Nie jesteśmy sami. Tłum ciekawych ogląda zalane czerwienią niesamowite budowle. Oświetlając sobie drogę latarkami wracamy na noc do Siem Reap.

sobota, 14 lutego 2004

Wstajemy jeszcze przed świtem, aby do Angkor dotrzeć o wschodzie słońca i móc spojrzeć na budowle z nowej perspektywy. Poranną kawę pijemy na tarasie znanej już nam świątyni Bayon. Kamienne twarze spoglądają na nas z wysoka. Dziś planujemy pokonać ok. 20 kilometrów w obrębie zaginionego miasta, odwiedzając kolejno świątynie Preah Khan, Ta Keo i Ta Prohm. Każda ma w sobie coś ciekawego i tajemniczego, największe jednak wrażenie robi na nas ostatnia z nich. Sposób, w jaki wielkie konary drzew oplatają antyczne mury, jest niezwykły. Każda uliczka świątyni odsłania kolejne zadziwiające widoki. Robiąc zdjęcia spotykamy wycieczkę z Polski! To chyba największa przyjemność, porozmawiać z kimś po polsku. Mija kolejny dzień w miejscu, które przez Europejczyków zostało odkryte dopiero w 1860 roku. Wracamy do bazy, odwiedzamy nowych znajomych, delektujemy się polska mową i przekazujemy gruby plik zdjęć, robionych od początku wyprawy, prosząc o ich przekazanie do domu.

niedziela, 15 lutego 2004

Dziś zamierzamy pokonać najdłuższy odcinek antycznego miasta. Rozczarowuje nas lokalne prawo zakazujące wynajmowania motorów obcokrajowcom. Do przejechania kilkudziesięciu kilometrów pozostają nam rowery. Wśród kolejnych świątyń trafiamy na posterunek wojskowy. Korzystając z uprzejmości khmerskich żołnierzy organizujemy sesję zdjęciową z karabinami. Standardem jest próba wydobycia pieniędzy od białych, ale nam po raz kolejny udaje się uniknąć opłaty. Dziękujemy uśmiechniętym tubylcom i ruszamy dalej. W świątyni Pre Rub widzimy rusztowania – europejskie ekipy naukowców dbają o renowację zniszczonych fragmentów Angkor. Na koniec dnia wracamy do punktu wyjścia, do najbardziej majestatycznej z miejscowych świątyń, Angkor Wat. Na trasie przychodzi nam zmierzyć się ze stadem małp, którym w sprytny sposób udaje się skraść z rowerowego kosza butelkę wody mineralnej. Nie jesteśmy zresztą jedynymi pokrzywdzonymi przez działające w grupach, małe, ale chytre małpy. Woda to nic, można stracić na przykład aparat! Słońce zachodzi nad zaginionym miastem, a my wracamy do Siem Reap. Ostatni dzień w Kambodży, a zarazem niedzielę, świętujemy w chińskiej restauracji dumplingami, przypominającymi nieco nasze pierogi z mięsem, i tajskim piwem, będącym zapowiedzią kolejnego kraju na naszym szlaku.

poniedziałek, 16 lutego 2004

Budzimy się wcześnie, by zdążyć na autobus, który ma nas zabrać dziś do Bangkoku. Żegnamy gospodarzy małego hoteliku i niewielkiej taniej restauracyjki, w której stołowaliśmy się kilka ostatnich dni, pakujemy się do autobusu i ruszamy w drogę. Asfalt kończy się za miastem i rozpoczyna się rozpostarta w poprzek stepu ziemna droga, której stan jest, delikatnie mówiąc, fatalny. Współczujemy oczekującym wygody turystom, którzy zapłacili za droższy autobus – drogę mieli tę samą. Remont jednego z mostów zmusza w pewnym momencie kierowcę do skorzystania z szerokiej na trzy metry dziurawej drogi polnej. Docieramy do granicy. Uwagę przykuwa wyraźny napis po angielsku, ostrzegający przed karą śmierci lub dożywotniego więzienia za posiadanie narkotyków. Po drugiej stronie przejścia wita nas inny świat. Zdecydowanie poprawia nam nastrój przypominająca europejską infrastruktura Tajlandii. Wieczorem docieramy do stolicy i znajdujemy nocleg na rozsławionej wśród podróżników ulicy Khao San.

Więcej informacji i zdjęcia: www.wyprawa.boleslawiec.org


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u