Kirgistan 2011

Kirgistan dla ceprów 2011

 

Rafał W. Zarębski

 

Do Kirgistanu (w czasach ZSRR zwanego Kirgizją) jeździ się przede wszystkim w góry. Też byliśmy w górach, jednak nie były one celem samym w sobie. Dla mnie równie ważne było zanurzenie się w jeziorze Issyk Kul oraz miejscowej kulturze. Nie bez znaczenia była także możliwość posmakowania lokalnej kuchni. Tak naprawdę jednak, w Kirgistanie gór nie da się ominąć. Jeśli tylko ruszycie się poza Biszkek na pewno na nie traficie. Opisywana podróż odbyła się w dniach 5.07–31.07.2011 r. Uczestnikami było dwoje plecakowiczów z Polski (ja+koleżanka), dwóch plecakowiczów z Francji oraz na krótkich etapach jedna z Holandii i trzech z Polski.

Przelot i wiza Za przelot na trasie Warszawa–Moskwa–Biszkek–Moskwa–Warszawa zapłaciliśmy 1703 PLN. Można taniej. Przy przekraczaniu granicy Kirgistanu drogą lądową, należy zatroszczyć się wcześniej o wizę. W przypadku, gdy lądujemy na lotnisku międzynarodowym Manas w Biszkeku, miesięczną wizę można kupić w specjalnym okienku. Za wizę jednokrotną zapłaciliśmy 70 USD od osoby.

Noclegi W Kirgistanie istnieją instytucje, które pośredniczą w organizowaniu noclegów i wycieczek. Zależnie od miejscowości ich oferta jest bardziej lub mniej opłacalna. Najważniejszą z nich, o zasięgu ogólnokrajowym, jest CTM (Community Based Tourism), proponująca noclegi w prywatnych domach i jurtach. Najtrudniej o tani nocleg w Biszkeku, dlatego warto zrobić tam rezerwację w hotelu lub szukać gospodarza przez Couch Surfing albo Hospitality Club. Korzystaliśmy z różnych rodzajów noclegu: Couch Surfing, kwatery CTM, postsowieckie hotele. Szczegóły w tekście relacji.

Przykładowe ceny przejazdów Marszrutka (mikrobus) z lotniska Manas do centrum Biszkeku: 50 somów x 6 osób; taxi z centrum Biszkeku na bazar Osz (nie mylić z miastem Osz): 50 somów x 3 osoby; marszrutka Osz–Dżalalabad – 100 somów; Naryn – Koczkor 250 somów; Karakoł – Czołpon Ata 110 somów + 40 somów za bagaż; Czołpon Ata – Biszkek 350 somów marszrutką, 200 somów autobusem; Arsłan Bob – Biszkek –1500 somów x 4 osoby.

Pieniądze Waluta to som. W 2011 r. kurs wynosił około 45 somów za 1 dolara USA, czyli około 3 złote. Wymiana w kantorach i bankach; bankomaty funkcjonują tylko w większych miastach. Generalnie ceny towarów są odczuwalnie niższe niż w Polsce. Droższe były np. jabłka. Dotarcie do niektórych ciekawych miejsc wymaga wynajęcia pojazdu z napędem na cztery koła, co znacznie podnosi koszty. Alternatywą są konie lub piesza wędrówka. Zawsze i wszędzie można się targować.

Języki Rosyjski, podobnie jak kirgiski jest oficjalnym językiem Kirgistanu. Po rosyjsku dogadamy się nawet z dziećmi. W języku angielskim można się porozumieć głównie w turystycznych agencjach i hotelach.

Sytuacja polityczna

Odwiedziliśmy Kirgistan w 2011 roku, czyli rok po zbrojnym obaleniu prezydenta Bakijewa oraz krwawych zamieszkach etnicznych w prowincji Osz. Aktualnie sytuacja wydaje się stabilna, choć w zachodniej części kraju, będącej tłem uzbecko–kirgiskich starć, prawie nie spotykało się zagranicznych turystów. W Osz, Uzgen i Dżalalabadzie wciąż straszą zrujnowane budynki, zaś wielu tamtejszych Uzbeków w obawie przed terrorem opuściło swoje rodzinne domy. Pomimo wojennych zawirowań, życie w Kirgistanie toczy się znowu swoim spokojnym rytmem.

Problemy

Marszrutki z Biszkeku na zachód kraju ruszają z bazaru Osz (nie mylić z miastem Osz). Generalnie nie jest to miejsce przyjazne dla turystów; kręcą się tam fałszywi milicjanci z podrobionymi legitymacjami. Celowo wypatrują cudzoziemców. Pod żadnym pozorem nie można im dawać paszportu. Zwykle wystarczy zignorować ich zaczepki lub, jeśli znamy rosyjski, obrócić wszystko w żart. Raz jednak „funkcjonariusze” okazali się bardzo agresywni. Doszło między nami do szarpaniny. Schroniliśmy się w pobliskim centrum handlowym, gdzie już nie odważyli się wejść. Skończyło się na niewielkim zadrapaniu.

Naciągactwo zdarza się też przy wynajmowaniu transportu. Tu już powinny wystarczyć dokładne ustalenie ceny przed podróżą i żelazna konsekwencja w postępowaniu (co już nie zawsze nam wychodziło). Jednak w większości Kirgizi to bardzo życzliwi ludzie. Towarzysząca nam Holenderka zostawiła w marszrutce portfel z pieniędzmi i dokumentami. Sytuacja wydawała się beznadziejna, a jednak dzięki pomocy miejscowych portfel wraz z zawartością odnalazł się!

Przewodniki i trasa

Mieliśmy dwa angielskojęzyczne przewodniki: Lonely Planet „Central Asia” i Bradt „Kyrgyzstan”. Ten drugi ma tę przewagę, że poświęcony jest tylko jednemu krajowi, niemniej obie ksiązki dobrze się uzupełniały. Tak, z grubsza, wyglądała nasza trasa: Biszkek – Osz – Dżalalabad – Uzgen – Arsłan Bob – Biszkek–Naryn – Tasz Rabat – Koczkor – Song Kol –Karakoł – Dżeti Oguz – Karakoł – Ałtyn Araszan – Czołpon Ata – Grigorijewka – Solionyje Oziera – Bałykczy– Biszkek

W kilku miejscowościach byliśmy więcej niż jeden raz, przy czym niektóre służyły nam za bazy wypadowe. Stan dróg i położenie Biszkeku sprawia, że nieraz trzeba cofnąć się do stolicy, by dostać się do jakiegoś miejsca, do którego według mapy jest znacznie prostsza droga (tak jest w przypadku połączenia z prowincji Osz i Dżalalabad do Narynia – lepiej jechać naokoło przez Biszkek).

Biszkek

Stolica Kirgistanu to przede wszystkim ważny węzeł transportowy. Największe atrakcje miasta można właściwie obejrzeć w ciągu paru godzin. Esplanada, pomniki bohaterów, fontanny, parki, kinoteatr w stylu socrealistycznym przerobiony na kino 3D, Parlament, honorowa warta żołnierzy… Trudno sobie wyobrazić, że jeszcze rok wcześniej w tych miejscach słychać było strzały.

Z centrum Biszkeku można zadzwonić za grosze do Polski na telefon stacjonarny lub komórkę (z kawiarni internetowej lub centrali telefonicznej). W centrum miasta najłatwiej zjeść jedzenie… tureckie. Ceny jak na Kirgistan wysokie i zbliżone do polskich. Największą popularnością (kolejki!) cieszy się fast food z hamburgerami i szoarmami nieomal naprzeciwko centralnego placu z pomnikiem

Jeśli chodzi o nocleg, to raz korzystaliśmy z Couch Surfingu. Poza tym dwukrotnie nocowaliśmy w „Sakura Guesthouse”. http://sakuraguesthouse.web.fc2.com/english.html

Za drugim razem nie było tam wolnych łóżek, ale jako wcześniejszym klientom pozwolono nam spać na materacach na podłodze (po obniżonej cenie 200 somów od osoby). Spanie pod gołym niebem na tarasie było przyjemniejsze niż nocleg w dusznym pokoju. Oczywiście mieliśmy możliwość korzystania z takich luksusów jak łazienka czy kuchnia, a nawet basenik z piekielnie zimną wodą. Sprawdziliśmy też wymieniane w przewodnikach tanie hotele. Niestety, hotel Sary Czelek już nie istnieje (na jego miescu stoi inny, drogi), zaś nocleg w „International School of Business & Management” nie jest już wcale tani (35 USD i brak miejsc).

Osz

Trasa z Biszkeku do Osz stanowi atrakcję turystyczną samą w sobie – z okna marszrutki można podziwiać piękne krajobrazy i życie codzienne pasterzy. W Osz spotkaliśmy może jednego albo dwóch zachodnich turystów. To efekt rozruchów, jakie rok wcześniej rozlały się po regionie, zaś Osz był jednym z najważniejszych ognisk tych starć. Poza szeregami kompletnie zrujnowanych sklepów na bazarze oraz opustoszałymi i zdemolowanymi domami, w mieście toczy się zwyczajne życie i nie odczuwaliśmy żadnych napięć. Na bazarze Dżajma przybyszów wita napis „Miru mir” („Światu pokój”) z gołębiami pokoju w stylu socrealistycznym. Sam bazar, połozony nad rzeką, to wizytówka Osz i warto się tam poszwendać, a także najeśc szaszłyków za niewielkie pieniądze. Koleżanka w jednym ze sklepików zostawiła kijki trekkingowe i następnego dnia odnalazły się bez żadnego problemu.

Prowadząca na bazar ulica Zaina Betinowa to teren, na którym znajduje się kilka kantorów, a także aszkany (restauracje), gdzie można popróbować dungańskiej kuchni i poćwiczyć umiejętność jedzenia pałeczkami. Inna atrakcja (tym razem z listy UNESCO) to góra Taht-i-Suleiman (Tron Salomona) będąca świętym miejscem zarówno dla szamanistów, jak i muzułmanów. U podnóża góry zapłaciliśmy za wstęp 5 somów od osoby (czyli coś koło 40 groszy). Wspinaczka po setkach schodów była bardzo męcząca, no, ale czego się nie robi dla kilku widoczków. Na szczycie można było obejrzeć maleńki meczet, do którego pielgrzymują wierni. Za budynkiem skorzystaliśmy ze skalnej ślizgawki częściowo naturalnej, a częściowo wyślizganej pośladkami pomysłowych Kirgizów. Na jednym ze zboczy góry znajduje się cmentarz i muzeum, którego nie zwiedzaliśmy.

Dworzec marszrutkowy najłatwiej znaleźć idąc przez bazar wzdłuż rzeki. Z niego pojechaliśmy do Dżalalabadu, ale nie jest to jedyne miejsce w Osz, z którego odjeżdżają dalekobieżne marszrutki.

Fakt, że w Osz było niewielu turystów sprawił, że mogliśmy nocować w hotelu Sanabar przy ulicy Gapar Ajtiew 9 a za niewielkie pieniądze i w więcej niż przyzwoitych warunkach (1200 somów za 2 pokoje dwuosobowe z łazienkami i TV + dodatkowo 100 somów dostał pośrednik). Przy tej samej ulicy znajdują się też niezłe restauracje, jednak lepiej i taniej zjeść na bazarze. Warto za to przysiąść w restauracji przy kawie lub piwie wieczorem, bo to w tamtej okolicy toczy się nocne życie w Osz.

Dżalalabad

W Dżalalabadzie widzieliśmy ślady zamieszek z 2010 roku. Opustoszały uzbecki uniwersytet i niegdyś ekskluzywny hotel to wymarłe budynki. W poznaniu miasta bardzo pomogli nam polscy zakonnicy, którzy prowadzą w tym mieście jezuicką misję i którzy udzielili nam gościny. Dzięki nim, na peryferiach Dżalalabadu odwiedziliśmy polski cmentarz wojskowy (odnowiony i oficjalnie otwarty w 2010 roku). Spoczywają na nim żołnierze Armii Polskiej generała Andersa oraz cywile. Grobowcami opiekuje się kurdyjska rodzina, wspierana przez polskie władze i polskich zakonników.

W tym samym rejonie co cmentarz, na wzgórzach znajduje się „dzikie uzdrowisko”, gdzie bezpłatnie można korzystać z kąpieli źródlanych i błotnych. Oficjalna stacja termalna, leży na wschód od miasta. To trochę daleko jak na spacer; dostać się tam można samochodem. Na miejscu, na terenie przyjemnego parku, można podziwiać podupadłe gmachy sanatoryjne, spróbować mineralnych wód, a nawet wykupić zabiegi. Mieliśmy szczęście, bo w parku akurat miała miejsce weselna impreza. Oprócz panny młodej, towarzyszącej panu młodemu, bawili się tylko mężczyzni. Młode i stare kobiety obsiadły ławki. Podobno obecność cudzoziemców na weselu przynosi szczęście, więc nie obyło się bez poczęstunku, toastów i życzeń dla państwa młodych. Moglibyśmy kontynuować świętowanie, ale ze względu na wcześniejsze plany po jakimś czasie musieliśmy się od nich wykręcić. Trochę szkoda. W przeciwieństwie do Osz, które tętni nocnym życiem, w Dżalalabadzie po zmierzchu ciężko znaleźć choćby przyzwoity szaszłyk.

Boston

Miejscowość gdzieś między Uzgen a Dżalalabadem, wyróżnia się przede wszystkim nazwą. Poza tym rosną tam piękne słoneczniki.

Uzgen (Özgön)

W Uzgen spędziliśmy pół dnia. Główną atrakcją miasta są średniowieczne zabytki: starodawny minaret i mauzoleum. Teoretycznie wstęp do nich powinien być płatny, ale przy wejściu nie było żywego ducha. W mauzoleum, oprócz podziwiania wyrzeźbionych wzorów, można odetchnąć od upału. W pobliżu zabytków znajduje się zaniedbany cmentarz, który choć nie jest zbyt stary, ciekawie się prezentuje zwłaszcza na tle płynącej w dole rzeki. Ponadto w Uzgen jest pomnik Lenina sąsiadujący z pomnikiem bohaterów wojny afgańskiej i typowy kirgiski bazar z malowniczą orientalną bramą. Jeszcze lepszy widok na potężną rzekę można zobaczyć przy wyjeździe z miasta w kierunku Osz. Na bazarze w Uzgen jedliśmy najtańszy i chyba najlepszy posiłek w całym kraju: kebab, który w aszkanie bez szyldu kosztował jakąs symboliczną sumę. Na deser można pójść do kawiarni przy głównej ulicy miasta. Do kawy zamówiłem ciastko o wdzięcznej nazwie „dolar”. I rzeczywiście, na przeraźliwie słodkim ciastku widnał symbol amerykańskiej waluty.

Arsłan Bob

Jak wyraził się jeden z polskich zakonników, Arsłan Bob to takie Zakopane 100 lat wcześniej. Miasteczko ma swój klimat: góry, most nad potokiem, barwny bazarek w centrum i dominująca w tym rejonie mniejszość uzbecka. Prężnie działa tam biuro CTM prowadzone przez niejakiego Chojota, który załatwił nam świetną kwaterę u kobiety imieniem Nazigul. Niestety, większość czasu w Arsłan Bob spędziłem walcząc z rozstrojem żołądka. W okolicy jest jednak co oglądać, można też pojeździć konno. Mnie udało się zobaczyć tylko jeden z pięknych wodospadów w okolicy miasteczka, gdzie odpoczywają tłumy miejscowych z rodzinami.

Naryn

Z Dżalalabadu do Narynia dotarliśmy via Biszkek. Naryn, sam w sobie pozbawiony jest większych atrakcji, ale stanowi dobry punkt wypadowy w inne miejsca. Miejscowość rozciąga się właściwie wzdłuż jednej, długiej ulicy (oczywiście Lenina). W razie potrzeby, zamiast taksówkami, można po niej bez problemu poruszać się trolejbusami lub miejskimi marszrutkami. Nie ma obawy, że zabłądzimy. Biuro CBT znajduje się przy Lenina 8. Przy biurze funkcjonuje sklep z regionalnymi pamiątkami (duży wybór czapek i kołpaków), jest to też jedno z niewielu miejsc w Kirgistanie, gdzie można dostać pocztówki i mapy.

Znaleźliśmy tani nocleg w postsowieckim hotelu Ala Too przy ul. Lenina. Cena 150 somów od osoby w raczej paskudnym pokoju (te lepsze zajęła chińska delegacja). Niestety zniechęcił nas brak dostępu do łazienki (choć blisko hotelu jest publiczna łaźnia). W biurze CBT polecono nam raczej drogi nocleg na kwaterze. Szukając go natrafiliśmy na hotel Inturist, nie wymieniony w przewodnikach . Drzwi były zamknięte, ale po krótkim dobijaniu się, wejście stanęło otworem. Po negocjacjach wynajęliśmy bardzo wygodny pokój z łazienką za 300 somów (ja, jako śpiący na podłodze, płaciłem 250). Hotel Intourist znajduje się za rzeką i mostem, w okolicach zamkniętego na trzy spusty muzeum. Na kwaterze CBT poinformowaliśmy, że rezygnujemy z ich noclegu.

Posiłki w Naryniu jedliśmy w rekomendowanej przez przewodniki restauracji „Azja”. Jedzenie dobre, w umiarkowanych cenach, a barmanki nieprzeciętnej urody. („Dżenifer”, czyli danie z kaczki 110 somów). Tym, którzy się nie boją miejscowej flory bakteryjnej, szczerze polecam ser ze straganów przy ulicy Lenina.

W Naryniu jest problem z dostępem do Internetu, ale parę dni później mieli tam otwierać nową kafejkę internetową.

Tasz Rabat / Koszoi Korgon

Wycieczkę do Tasz Rabat, zorganizowaliśmy wynajmując na cały dzień taksówkę w Naryniu. Kosztowało to 2000 somów (potem dopłaciliśmy jeszcze 200 somów za odbicie do Koszoi Korgon, w pobliżu miasteczka Kara Su, a na koniec jeszcze 200 jako zadowoleni klienci). Karawanseraj Tasz Rabat (sztandarowy zabytek Kirgistanu) splendoru dodaje wspaniała górska okolica. W pobliżu, w komercyjnych jurtach można zamówić jedzenie, my jednak zostalismy zaproszeni na posiłek przez kirgiską rodzinę, która przyjechała na piknik. Seniorka rodu była znaną w regionie uzdrowicielką. Obiecaliśmy rodzinie przesłanie wspólnych zdjęć.

W Koszoi Korgon obejrzelismy szybko ruiny, ale okazało się, że rozkraczył się samochód i powrót do Narynia może być problematyczny. Na szczęście dzięki pomocy miejscowych kierowca dał sobie radę z awarią.

Koczkor

Dla nas Koczkor (podobnie jak dla większości turystów) był głównie miejscem wypadowym po regionie. Działają tam agencje organizujące trekkingi, istnieje też niezła baza noclegowa. My nocowaliśmy na kwaterze przy ulicy Soltonkulova 19, poleconej w jednej z agencji. Zapłaciliśmy jakieś 200 somów od osoby. Bardzo dobre warunki i bardzo mili ludzie. W centrum Koczkoru można zobaczyć jurty z lokalną gastronomią, gdzie sprzedają szaszłyki i kumys. Poza tym jeszcze jest niewielki bazarek.

Song Kol (Sonköl)

Wycieczkę nad Song Kol wykupiliśmy w biurze CBT w Koczkorze. Kosztowała 3195 somów za osobę (trochę ponad 50 euro). Moim zdaniem warto. Opłata obejmowała 2 noclegi w jurtach, 2 posiłki dziennie (w formie bonusa była herbata i chleb z pysznym morelowym dżemem bez specjalnych limitów) i przewodnika. Przewodnikiem okazała się miła dziewiętnastoletnia dziewczyna z niewielkim doświadczeniem. Rankiem, z biura agencji wywieźli nas w góry, a potem kazali iść. Teren nie był zbyt trudny, ale wysokośc sprawiła, że łatwo się męczyliśmy. Po drodze spotkaliśmy Kirgizów z końmi, którzy podążali w tym samym kierunku i zupełnie bezinteresownie na pewnym odcinku udostępnili nam konia oraz wzięli na siodło część bagaży. Oczywiście mieliśmy tylko podręczny (główny został w biurze w Koczkor), ale i tak ciążył koszmarnie. W rewanżu nad potokiem poczęstowaliśmy kirgiskich jeźdźców naszym jedzeniem. Na trasie podziwialiśmy widoki, zaś wodę do picia braliśmy z rzeki. Na nocleg zatrzymaliśmy się w jurcie. Ich właściciele mają umowy z biurami turystycznymi, od czasu do czasu przyjmują i karmią turystów, ale poza tym żyją normalnym życiem pasterzy. Warto popatrzeć na ich codzienne zajęcia, choć nie wszystko jest dostępne dla oczu ciekawskich. Obsługą turystów zajmowały się głównie dzieci.

Następnego dnia mieliśmy przystanek. Poznaliśmy już wcześniej upał w górach, następnego dnia poznaliśmy też zimno i rzęsisty deszcz. Pod koniec dnia kiepska pogoda zmieniła się we wściekłą burzę z piorunami na pół nieba. Na szczęscie wtedy już siedzieliśmy w obozowisku nad pięknym jeziorem i obserowaliśmy nawałnice nad górami. Nad Song Köl było za zimno, żeby się kąpać, za to można było pojeździć konno (100 somów za godzinę). Nastepnego dnia nad jeziorem miał rozpocząć się regionalny festiwal, ale dla nas to był koniec wycieczki. Na kierowcę, który miał nas zabrac do Koczkoru czekaliśmy jednak pół dnia. Warunki w górach po nawałnicach nie sprzyjały szybkiemu przemieszczaniu się.

Karakoł

Atrakcje Karakoł są porozrzucane w różnych, często odległych punktach miasta. Należą do nich zabytkowa drewniana cerkiew, dungański meczet przypominający buddyjską świątynię, niedzielny targ zwierząt, niekończący się deptak (przy nim niezła pizzeria „Lovely Pizza”) i socrealistyczne pomniki w miasteczku akademickim. Poza głównymi ulicami niewiele jest chodników, więc lepiej nie spacerować po zmroku, gdyż trzeba uważać na odkryte studzienki kanalizacyjne, beton i druty.

W Karakoł jest stosunkowo duża baza noclegowa. Trafiliśmy do hotelu spoza przewodnika czyli Issyk Ata (300 somów od osoby w dwuosobowym pokoju, łazienka na korytarzu). Po przeciwnej stronie ulicy stoją podupadłe hale targowe, gdzie zainteresowały mnie stoiska z jedzeniem. Tam spróbowałem arszłan fu: zimnego dania z makaronem. Było przepyszne, a kosztowało tylko 20 somów! Rozmowa z kucharką była gratis. W Czołpon Ata ta sama potrawa nie smakowała nawet w połowie tak wyśmienicie.

Blisko hotelu (przy tej samej ulicy, idąc pod górę) znajdują się też: niezła szaszłykarnio–piwiarnia, kawiarnia Internetowa oraz przystanek rozklekotanych autobusów, które jeżdżą nad zatokę jeziora Issyk Kul na plażę. Przejazd kosztuje 8 somów. Może nie jest to Copacabana, ale na plaży można wypocząć, zrobić sobie zdjęcie z drapieżnymi ptakami albo fałszywą zebrą, zjeść arbuza i popatrzeć na majestatyczne góry.

W samym Karakoł śniadania jedliśmy w cukierniach w centrum (ciastka 20–25 somów sztuka). To właściwie sklepy z ciastkami, ale można usiąść w nich przy kawie lub soku. Polecana przez przewodniki restauracja rosyjska restauracja „Kalinka” karmi dobrze, ale też odpowiednio drożej.

W niedziele na przedmieściach Karakoł odbywa się targ zwierząt. Dojechaliśmy tam z centrum miejską marszrutką. To nie jest miejsce dla osób wrażliwych na smutny los zwierząt. Dla mnie najciekawsze było ujeżdżanie na oklep koni kupowanych przez Kirgizów.

Dżetiuguz (Jeti Öguz)

Do Dżetiuguz dojechaliśmy z Karakoł taksówką (70 somów x 4 osoby). Osada (i dolina) słynie z charakterystycznych czerwonych skał takich jak Siedem Byków czy Złamane Serce. W Dżetiuguz mieści się znane uzdrowisko z termalnymi wodami. Biegnie stamtąd spokojna trasa do Doliny Cwietow – to bardziej spacer niż trekking, ale całkiem malowniczy, bo droga prowadzi brzegiem rzeki przez las (około 5 km). Bez problemów można tam dojechać taksówką. Poszwendaliśmy się po dolinie idąc wzdłuż rzeki. Myśleliśmy o obiedzie w jurtach, ale ceny okazały się zaporowe, zaś babuszka była mało chętna do negocjacji. Moi kompani głodni i zmęczeni ruszyli szlakiem w powrotną drogę do uzdrowiska, zaś ja postanowiłem jeszcze zobaczyć wodospad, w którego kierunku ciągnęli pozostali turyści. Żeby zaoszczędzić czasu pojechałem konno w towarzystwie młodego Kirgiza . Wodospad nie dorównywał wodospadowi w Arsłan Bob, ale przejażdżka warta była wydanych pieniędzy. Niestety własciciel konia, kiedy w drodze powrotnej zobaczył kolejnych potencjalnych klientów, postanowił pozbyć się mnie wcześniej niż to było umówione. Apelując do jego kirgiskiego honoru, wykłóciłem się o jeszcze o kawałek trasy i ostatecznie zapłaciłem mniej niż wynegocjowałem na samym początku (200 zamiast 250 somów). Czekał mnie jeszcze długi marsz do uzdrowiska, na szczęście udało mi się zatrzymać na autostop – samochód wynajęty przez parę Rosjan, którzy podwieźli mnie bezpłatnie do Dżetiuguz.

Koło uzdrowiska, dzięki butom stojącym przed jurtą odnalazłem moich towarzyszy. Po spożyciu lagmana (90 somów) i po rundzie negocjacji dotarliśmy taksówką do szosy na Karakoł. Stamtąd płatnym stopem (30 somów x 4) dojechalismy pod hotel w Karakoł.

Ałtyn Araszan

Jednodniową wycieczkę do Ałtyn Araszan zorganizował nam Walientin, prowadzący biuro podróży i guesthouse w Karakoł (Gagarina 10). Jak na Kirgistan cena była niebotyczna 3000 somów. Nasi franucscy koledzy postanowili tego dnia zostać w Karakoł, więc sumę musieliśmy podzielić na 2 osoby. Kierowcą rozklekotanego UAZ–a 452 był Nikołaj, będący jednocześnie kopalnią wiedzy o regionie. Tylko niewielką część trasy stanowiło coś co można nazwać drogą, zaś większą skalne rumowisko, będące pewnym wyzwaniem nawet dla piechura, a co dopiero dla samochodu. Możliwość stoczenia się po urwisku do rzeki dodawała atrakcyjności wycieczce. W końcu wylądowalismy w pięknej dolinie: kwiaty, potok, ośnieżone góry, krowy jak z reklam czekolady itd. Nikołaj zaparkował UAZ–a koło schroniska, a ja i moja kompanka udaliśmy się na podbój Ałtyn Araszan. Ostatecznie jednak rozdzieliliśmy się, koleżanka postanowiła nie wchodzić wyżej i przespacerować się po dolinie, a następnie skorzystać z termalnych źródeł. Daleka górska wycieczka i tak nie wchodziła w grę, postanowiłem jednak wspiąć się trochę wyżej, by wzrokiem ogarnąć okolicę. Kilka (?) kilometrów dalej miało znajdować się górskie jezioro. Chcąc nie chcąc, w góry ruszyłem sam, z postanowieniem, że będę trzymał się ściezki i nie oddalę się zbytnio od doliny. Kiedy jednak zaczął delikatnie kropić deszcz, zawróciłem. Przy schodzeniu o mało nie zwichnąłem nogi. Do doliny wróciłem z elastycznym bandażem na kolanie i lekko kulejąc. W schronisku zjadłem płatny obiad, a potem, mimo kontuzji, znalazłem siły, żeby skorzystać z propozycji Nikołaja. Razem z kierowcą przeszedłem się do innego schroniska, obejrzeć kamienie ze starodawnymi piktogramami. Potem jeszcze udaliśmy się do lasu na grzyby, co oznaczało najpierw przedostanie się przez nadrzeczne grzęzawiska, a potem skakanie niczym kozica po głazach między drzewami. Nikołaj w pół godziny nazbierał pół wiadra grzybów ja znalazłem tylko jednego. Po powrocie do schroniska zgarnęliśmy moją towarzyszkę. Kiedy ruszyliśmy w drogę do Karakoł było już mniej przyjemnie – Nikołaj bez konsultacji z nami zabrał na łebka jeszcze parę osób, co mimo jego wcześniejszych przyjaznych gestów odebraliśmy jako przejaw lekceważenia (nie chodziło tu tylko o pieniądze). Wracaliśmy już po zmroku, jednak najwyraźniej Nikołaj znał drogę na pamięć, bo nie spadliśmy w przepaść.

Czołpon Ata

Typowa pułapka na turystów. Kurort z ogromną bazą noclegową i dużą liczbą raczej drogich restauracji. Na nocleg wybralismy guesthouse Pegaz (ma dwie filie, w tej tańszej płacilismy 200 somów za łóżko). Co można robić w Czołpon Acie oprócz plażowania i zakupów? Można zobaczyć starodawne piktogramy na skałach w muzeum na świeżym powietrzu (wstęp 40 somów). Miejscowi polecili nam drogę na skróty, polecam jednak dotrzeć tam asfaltem, będzie bez kluczenia, przygód z przekraczaniem rzeki i przedzierania się przez głazy. Po obejrzeniu pradawnych rysunków mogliśmy w towarzystwie kustosza oraz dziadka i wnuczki spróbować kolejnego skisłego napoju oraz pysznego chleba. Uwaga na psa, który się tam kręci, próbuje wyrwać chleb z dłoni i może ugryźć.

Wcale nie jest łatwo zjeść rybę nad jeziorem Issyk Kul. Jednym z nielicznych miejsc jest popularna restauracja „U rybaka”. Naszym ulubionym miejscem posiłku w Czołpon Acie, został jednak niepozorny namiot poza ścisłym centrum przy drodze na Bałykczy. Aszkana „Szooła” przy ulicy Sowietskaja miała przyjazne ceny, przyjazną obsługę i dobrą ujgurską kuchnię. Wieczorami w centrum i przy plaży można poimprezować w knajpach i dyskotekach. Można też wybrać się do kina w starym sowieckim stylu. W zatęchłej sali z napisami pamiętającymi zapewne Breżniewa, obejrzelismy amerykański film DVD na dużym ekranie. Bezcenne! Można też zwiedzić miejscowe muzeum. Są tam eksponaty związane z historią Kirgizów i ZSRR, a także geografią i przyrodą regionu. A jeśli macie dość backpackingu to, jak na wczasowicza przystało, możecie wykupić przejażdżkę statkiem po jeziorze albo wycieczkę do któregoś z miejsc w regionie. Niemal wszędzie stoją tablice z ofertą turystyczną, przy których młode dziewczyny zaczepiają przechodniów.

Grigorijewka

Wycieczkę do Grigorijewki wykupiliśmy w biurze podrózy w Czołpon Acie. Dla wielu wczasowiczów smażących się nad Issyk Kul to jedyna okazja, żeby zobaczyć z bliska chociaż namiastkę kirgiskich gór. Cena była zdecydowanie za wysoka. Do Grigorijewki pojechaliśmy busem. W programie wycieczki było zaaranżowane spotkanie z hodowcami drapieżnych ptaków, z którymi po założeniu specjalnej rękawicy turyści robili sobie zdjęcia. Skusiłem się na fotografię z orłem za 100 somów. W czasie, gdy robiono mi zdjęcie, jakiś chłopak postawił mi na barku sokoła i próbował wymusić kolejną zapłatę. Ogólnie rzecz biorąc dumne ptaki w niewoli są jednak smutnym widokiem. Zastanawiałem się, czy hodowcy nie dają im jakichś środków uspokajających, żeby nie były agresywne wobec turystów. Potem jeszcze był podjazd pod sztuczny wodospad, zbudowany specjalnie dla przyjezdnych i możliwość konnej jazdy. Niestety z górskich widoków korzystaliśmy bardzo krótko, gdyż wkrótce lunął deszcz. Zamiast oglądać krajobrazy schroniliśmy się w restauracyjnej jurcie, gdzie w towarzystwie sympatycznych Kirgizów i Tadżyków konsumowaliśmy herbatę i chleb z dżemem. I tak skończyło się zwiedzanie Grigorijewki.

Piękna pogoda wróciła, gdy zjechaliśmy z gór nad Issyk Kul. W drodze powrotnej mieliśmy potencjalnie groźny wypadek, na szczęście nikomu się nic nie stało. Kierowcy coś tam pokrzyczeli i pomimo wyraźnie uszkodzonych pojazdów pojechaliśmy do Czołpon Aty.

Solionyje Oziera (Kara Köl)

Trasa nad Solionyje Oziera (południowo–zachodnie wybrzeże Issyk Kul, w rejonie miejscowości Ottuk i Kyzył Tuu) jest ciekawa sama w sobie. Niestety nie zapisałem ile nas kosztowało wynajęcie taksówki i wstępy. Nad słone jeziora warto się wybrać zarówno ze względu na widoki, jak i na glinki ponoć zbawienne dla zdrowia i urody. Na pustynnej plaży można spotkać wielu ludzi oblepionych mułem. Można też pounosić się w wodzie niczym w Morzu Martwym, które jednak jest o wiele bardziej zasolone. Pryszniców i infrastruktury brak, ale blisko stamtąd do Issyk Kul, gdzie można się obmyć w słodszej wodzie. W razie przekroczenia limitu czasu mieliśmy taksówkarzowi zapłacić wyższą stawkę, ale z powrotem stawiliśmy się punktualnie.

W tym samym rejonie znajdują się też gorące źródła, z których korzystają miejscowi w starych radzieckich baniach. Taksówkarz dowiózł nas tam za dodatkową opłatą.

Bałykczy

Opisy Bałykczy w przewodnikach nie wyglądają zachęcająco. Miasto dwa razy wypadło na naszej trasie, w tym raz było najbardziej logicznym miejscem noclegu, gdy chcieliśmy się udać na południową stronę jeziora Issyk Kul. Przy dworcu zwracały uwagę stragany z suszonymi rybami i kobiety sprzedające wiadra moreli. Hotel znajdował nie tam gdzie wskazywał przewodnik, ale dzięki znajomości języka rosyjskiego udało się dotrzeć na miejsce noclegowe. Tani hotel stał na ulicy Amanbajewa, blisko meczetu. Miły recepcjonista poczęstował nas pysznymi morelami, pech chciał, że worek moreli kupiłem wcześniej na murku w pobliżu dworca.

W Bałykczy nie ma typowych turystycznych atrakcji, postanowiliśmy więc pójść na plażę. Okazało się, że są dwie: stara i nowa. Wybraliśmy starą, bo była bliżej. Wzdłuż plaży biegną tory kolejowe. Ponieważ pociągi jeżdżą rzadko, miejscowi traktują tory jako trasę spacerową. Sama plaża nie jest przesadnie czysta, za to widok na jezioro Issyk Kul i góry cudowny. Tam właśnie moja towarzyszka zobaczyła niespodziewanie swojego kolegę, Polaka, poznanego dwa lata wcześniej w Gruzji. Tym razem podróżował przez Azję Centralną wraz z dwójką przyjaciół. Niezwykłe spotkanie musiało się zakończyć w barze, gdzie już siedzieli pozostali Polacy. Następnego dnia postanowiliśmy zmienić plany i wraz z nowymi kompanami pojechać do Kara Tala, leżącego nad południowym brzegiem Issyk Kul (50 somów).

Kara Tala

Wysiedliśmy z marszrutki w centrum niewielkiej miejscowości. Dwa sklepy na krzyż, jurta przy ulicy i rozsiane po okolicy domy. Jezioro i plaża wydawały się bardzo blisko, jednak okazało się, że czekają nas dobre dwie godziny marszu, w tym przekraczanie szerokich strumieni i przemieszczanie się przez trzęsawiska. Wynagradzały to ciekawe krajobrazy. Okazało się, że podejście nad brzeg Issyk Kul utrudniają rozlewiska i gęste zarośla. Jednak uparty kolega o duszy eksploratora odnalazł przejście przez bagna na dziką, kamienistą i piękną plażę. Tam postanowiliśmy rozłożyć obóz i spędzić noc. Mimo, że okolica wydawała się niemal bezludna, odwiedził nas młody Kirgiz z koniem i osłem. Przywiózł nam ciepłe samsy, przygotowane przez jego babcię. Wot, kirgiska gościnność! Po inny prowiant trzeba było zrobić wyprawę do sklepu. Tak czy inaczej, mieliśmy tylko dla siebie wspaniałą plażę, wspaniałe widoki na jezioro i góry oraz wspaniały zachód słońca. Komary też były tylko dla nas. Nazajutrz, około południa, wyruszyliśmy dwie różne strony: jedna ekipa do Biszkeku, druga do Karakoł.

Powrót do Biszkeku

W Biszkeku, przed wylotem do Polski, dokonaliśmy zakupów na bazarze Osz oraz w domu handlowym Cum w centrum miasta. W jednym i drugim miejscu możliwe było negocjowanie cen, jednak bazar oferował znacznie większy wybór produktów oraz większą elastycznośc sprzedawców. Na koniec pochodziliśmy też po bazarze Dordoi, ogromnym i zupełnie nieturystycznym.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u