Iran – od Kserksesa 2011

Iran – Od Kserksesa do Ajatollahów 2011

Piotr Wiland

 

 

Trasa: Teheran – Isfahan – Sziraz – Persepolis – Yazd – Teheran

 

Uczestnicy: 1 osoba

 

Termin podróży: 21-30.07.2011

 

 

Informacje praktyczne

 

Przelot : Wrocław – Frankfurt – Teheran – Frankfurt – Monachium – Wrocław (Lufthansa)

 

Wiza: wymagana (pośrednictwo: biuro 2Ways Sp. Z o.o., www.WizaSerwis.pl, koszt kodu autoryzacyjnego: 299 zł – czas realizacji ok. 20 dni roboczych, koszt 399 zł – czas realizacji 10 dni roboczych; koszt wizy na 30 dni: 50 EUR + 69-99 zł za pośrednictwo)

 

Różnica czasu: 2.30 h

 

Pieniądze: 1 USD = 10 520 riali (1 052 tomanów) – marzec 2012

 

Klimat: w lipcu temperatura do 40°C. Najlepszą porą na podróżowanie jest wczesna wiosna, jesień lub zima.

 

Zagrożenie malarią: niewielkie, zaleca się stosować profilaktykę w niektórych rejonach (całorocznie prowincje Sistan-Beludżystan i południowe części prowincji Kerman i Hormozgan; od marca do listopada prowincje Ardabil i wschodnia część prowincji Azerbejdżanu na północ od gór Zagros)

 

Ceny:

Transport

  • Autobus – firma Hamsafarco www.hamsafarco.ir – Isfahan – Sziraz 125 000 riali.
  • Pociąg – kuszetka, wagon 6-os. – Teheran-Isfahan – 74 500 riali.
  • Metro – Teheran – 2000 riali.
  • Taksówki : Isfahan (Imam Square – Dzielnica Armeńska 50 000 riali; dworzec kolejowy – centrum miasta – 60 000 riali).
  • Taxi – przejazd z Persepolis do Naqsh-i Rustam – ok. 7 km x 2 + oczekiwanie = 100 000 riali.
  • Samochód z kierowcą – Sziraz (Hotel Eram) – Persepolis = 250 000 riali , Persepolis – dworzec autobusowy w Sziraz – 170 000 riali.

Noclegi

  • Iranshahr Hotel – Iranshahr Ave – 1 014 000 riali.
  • Dibai House (www.dibaihouse.com) – Isfahan – 40 EUR, śniadanie w cenie.
  • Shiraz-Eram Hotel – Shiraz –680 000 riali.
  • Apadana Hotel Persepolis (www.hotel-apadana.com) – 400 000 riali.
  • Silk Road Hotel – Jame Mosque Street – 300 000 riali.

Gastronomia

  • Ryż z kurczakiem – 65 000 riali.
  • Kebab z ryżem – 85 000 riali.
  • Pepsi 1,5 l – 10 000 riali.
  • Czasem dodatkowo service 15% lub service i podatek 10% + 4%.

 

Zwiedzanie

  • Chehel Sotun Palace – Isfahan – czynny od 15.30 – 10 000 riali.
  • Hasht Behesht Palace – Isfahan – 5000 riali.
  • Ali Quapu Palace – Isfahan – 5000 riali.
  • Sheikh Lutfallah Mosque – Isfahan- 8000 riali.
  • Jameh Mosque – Isfahan – 10 000 riali.
  • Katedra Vank – Isfahan – 30 000 riali.
  • Kościół Holy Bethelehem – Isfahan – 15 000 riali.
  • Vakil Mosque – Shiraz – 15 000 riali.
  • Cytadela Arg-i Karim Khan Zand – Shiraz- 10 000 riali.
  • Ogród Hafeza – Shiraz – 5000 riali, Ogród Sa’adi – 5000 riali.
  • Persepolis – 5000 riali.

  • Museum Heidarzadah – Coin and Anthropology – Yazd – 15 000 riali.
  • Water Museum – Yazd – 10 000 riali.
  • Świątynia Ognia – Yazd – 10 000 riali.
  • Skarbiec – National Jewels Museum – Teheran – 30 000 riali.

Dodatkowe informacje:

W roku 2011 obchodzono miesiąc Muharram aż dwukrotnie: od 7.12.2010 do 4.01.2011 roku (Ashura 17.12.2010) oraz od 26 listopada 2011 do 25 grudnia 2011 roku (Ashura 5.12.2011). W kolejnych latach należy odjąć 11-12 dni , gdyż o tyle kalendarz muzułmański jest krótszy od gregoriańskiego (15.11.2012 do 13.12.2012).

 

21-22.07.2011 Teheran

W trakcie podchodzenia do lądowania w Teheranie w samolocie zgasło światło. Gdy już byliśmy na ziemi, żeńska część pasażerów zmieniła swój wygląd. Wszystkie kobiety zasłoniły włosy chustami: nie wystarczy sam paszport, aby móc przekroczyć granicę. Drugi warunek to przyzwoity ubiór. Nawet stewardessy Lufthansy, które jeszcze niedawno proponowały nam kieliszek wina do kolacji, założyły chusty. Bo przepis dotyczy wszystkich – nie tylko muzułmanów czy obywateli Iranu.

Pomimo późnej pory lotnisko było pełne ludzi, czynnych banków, punktów wymiany waluty czy sklepów. Międzynarodowe lotnisko w Teheranie otwiera się bowiem na większość lotów dopiero po północy. Przyleciałem w piątek, który w Iranie jest dniem wolnym od pracy. Dlatego też wymieniłem, nie zważając na kursy, pamiętając o długotrwałej biurokracji w bankach , większą sumę dolarów. Lepiej nie zabierać banknotów dolarowych sprzed około 1995 r., bo kasjer takie odrzuci. Po kontroli bagaży przy wyjściu z lotniska, pewnie w poszukiwaniu broni, butelek z alkoholem i pornografii, już byłem na ziemi irańskiej.

Już na samym początku, gdy zapytałem się w informacji turystycznej o cenę taksówki do centrum Teheranu, miałem przedsmak przeróżnych kwót za tę samą usługę. Bo choć w kraju funkcjonują riale (prosty przelicznik ok. 10 000 riali za 1 USD), to sami mieszkańcy odejmują od tego jedno zero i podają ceny w tzw. tomanach. Czasem, gdy nie jesteśmy pewni albo wydaje się nam to zbyt tanie, nie zaszkodzi się upewnić, czy cena została podana w tomanach czy w rialach. Tak też było z przejazdem taksówką – miała wynosić 25 tysięcy, ale okazało się być sumą wartą 30 USD czyli 300 tysięcy riali.

Lotnisko z miastem łączy autostrada, nocną porą prawie pusta. W moim hotelu, zarezerwowanym po kilku dniach nasilonej korespondencji mailowej, byłem około trzeciej nad ranem irańskiego czasu, czyli około wpół do pierwszej czasu polskiego. Pokoik nie był zbyt duży, ale za to klimatyzacja działała prawie natychmiastowo.

Pokój miał szereg udogodnień dla obywateli Iranu. Można się było zorientować szybko co do kierunków świata. Mały znaczek namalowany na suficie (kibla, arab. قبلة qiblah – kierunek) dawał wskazówkę, gdzie znajduje się Mekka, czyli w którą stronę muzułmanin powinien rozpocząć modły zgodnie z nakazami Koranu.

Na śniadaniu pierwszy raz poznałem smak irańskiego chlebka. Pierwszy dzień w jakimkolwiek kraju, i do tego po częściowo zarwanej nocy, jest stopniowym zbliżaniem się do jego odmienności. Przede mną była podróż do Isfahanu, którą postanowiłem odbyć nocnym pociągiem. Dworzec kolejowy mieści się w południowej części miasta. Kupienie biletów okazało się niełatwą sprawą. Przy wejściu były tabliczki również w języku angielskim wskazujące, iż kasa jest na pierwszym piętrze. Dalej nie było już tak łatwo. W długiej kolejce stał niezły tłumek interesantów, ale napisy były już w innym alfabecie. Obsługująca kobieta przepuściła mnie dalej, a tam już potraktowano mnie jak potrzebującego pomocy cudzoziemca. Kasjerka po przeglądnięciu mojego paszportu ze sporą liczbą wiz i pieczątek z dużym zaciekawieniem zapytała o mój zawód.

Wreszcie miałem w ręku bilet kolejowy wraz z miejscem sypialnym, który kosztował mnie prawie tyle samo, co cena taksówki w jedną stronę na dworzec, czyli 75 000 riali. Czas odjazdu godzina 23.00, ale miałem się pojawić na 30 minut przed odjazdem. Trochę przewracałem ten bilet na każdą stronę z powątpiewaniem, czy nie zaszła jakaś pomyłka w rzędzie cyfr. Powrotną drogę – nie tylko dlatego, że te taksówki były takie drogie, ale także z powodu zwykłej ciekawości – odbyłem już metrem.

Ulice miasta były wymarłe. Był to piątek, który jest dniem wolnym od pracy, a weekend zaczyna się już w czwartek. Sklepy i większość muzeów były pozamykane. Mój hotel , tak jak większość w Iranie, miał bardzo przyzwoitą godzinę check-out – 14.00. Jakieś dwie przecznice od hotelu Iranshahr , w którym spałem, znajdowało się jedno z najbardziej pamiętnych miejsc dla najnowszej historii Iranu – tzw. „gniazdo szpiegowskie”, czyli siedziba ambasady amerykańskiej do 1979 r., gdzie przez 444 dni byli przetrzymywani przez studentów szkół koranicznych dyplomaci amerykańscy w odwecie za poparcie udzielone przez Stany Zjednoczone szachowi.

Linia metra nr 1 biegnie daleko na południe, już poza rogatki Teheranu – Haram-e-Motahar, dobre ponad pół godziny jazdy. Tam trzeba wysiąść, aby wyjść na rozległy plac, nad którym góruje olbrzymia budowla mieszcząca grób Imama Chomeiniego, który zmarł w 1989 roku, w 10 lat po wprowadzeniu w życie Republiki Islamskiej. Wciąż jest to plac budowy. Były tam otwarte sklepy i kawiarnie. Atmosfera mocno odpustowa. Przed wejściem do meczetu trzeba było zostawić plecak wraz z całym dobytkiem fotograficznym, który ledwo zmieścił się do skrzynki. Wewnątrz zaś mieścił się grób otoczony wielką estymą tutaj przebywających. Miejsce wiecznego spoczynku nie było wybrane dla Chomeiniego przypadkowo. Niedaleko stamtąd, po drugiej stronie linii metra, mieści się Behesht-e-Zahra, gdzie grzebano żołnierzy poległych w czasie krwawej wojny iracko-irańskiej w latach 1980-1988 . Ten nietypowy „cmentarz” ciągnie się kilometrami.

Wieczorem pojawiłem się na dworcu kolejowym. Panował tam spory ruch. Pociągi rozpoczynają podróż w późnych godzinach wieczornych. Na świetlnej tablicy odnalazłem swój pociąg. W wagonie byłem sporą atrakcją. Wśród pozostałych pięciu pasażerów znajdował się także absolwent Politechniki w Isfahanie władający co nieco językiem angielskim. Moi współpasażerowie byli bardzo przyjacielsko nastawieni i ciekawi mojego świata. Rozmowy trwały długo jeszcze po północy.

Tuż przed snem rozłożyliśmy 6 kuszetek, do których konduktor przyniósł nam świeżą pościel i śpiwory (wszystko wliczone w cenę 7,5 USD). Powiedziano mi, iż pociąg może mieć planowy postój na którejś ze stacji wcześnie rano. To czas na ranną modlitwę, jako że trudno modlić się w pociągu, bo miejsca nie starczy, ale przede wszystkim pociąg się rusza i można nie trafić z kierunkiem modłów na Mekkę.

 

23.07.2011 – Isfahan

Dworzec kolejowy położony był kilkanaście kilometrów od centrum miasta. Wraz ze świeżo poznanym przyjacielem , Amirem, z którym się ponadto umówiłem na spotkanie w porze popołudniowej, dojechaliśmy do miasta, aby następnie wsiąknąć w labirynt uliczek Isfahanu w poszukiwaniu zarezerwowanego pensjonatu Dibai House. Mieścił się on w pobliżu starego bazaru. W moim przewodniku miejsce to było wyraźnie oznakowane jako najbardziej stylowe. Miało tylko jedną wadę – trudno było tam dotrzeć i nawet miejscowi nie mieli o nim bladego pojęcia.

Amir im bardziej wchodził w sieć uliczek w pobliżu bazaru, tym bardziej miał niewyraźną minę i ciągle się mnie pytał, dlaczego nie wybrałem hotelu Abbas, gdzie zwykle nocuje większość turystów. W końcu jednak doszliśmy do właściwych drzwi.

Zdążyłem akurat na porę śniadaniową. Nieco odpocząłem i ruszyłem w samo południe. Okazało się to jednak niewypałem. Wszystkie co ciekawsze atrakcje Isfahanu, meczety, pałace, były pozamykane, a otwierano je ponownie dopiero o 15.30. Tych wszystkich rzeczy dopiero się uczyłem, gdyż na ten temat przewodnik Lonely Planet okazał się niewystarczającym źródłem informacji. W tym czasie należało natomiast zjeść lunch, gdyż z kolei restauracje zamykano około godziny 15.00, aby ponownie otworzyć swoje podwoje porą wieczorową, czyli około godziny 20.00.

Moje pierwsze spojrzenie na największy plac Środkowego Wschodu, czyli Plac Imama, wypadło też o niewłaściwej porze. Plac bowiem zaczyna zapełniać się ludźmi na godzinę czy dwie przed zachodem słońca. Wszyscy pomimo już późnej pory chowają się w podcieniach czy też w zakamarkach przylegającego Wielkiego Bazaru.

Błąkając się, dotarłem do parku, w którym miał się znajdować Hasht Behesht Palace, czyli Pałac Ośmiu Niebios, znany również pod nazwą Rozkosze Ośmiu Rajów.

Pokręciłem się tam po pustych salach dwukondygnacyjnego budynku i wyszedłem poszukać jeszcze czegoś wspanialszego. Znacznie bardziej imponujący był inny pałac położony również pośrodku parku na skraju podłużnego basenu. Zbudowany był za panowania szacha Abbasa II (w 1647 r.). Doszedłem tam, dziwiąc się, iż wstęp był wolny, jednak kasa z biletami była z drugiej strony parku. Nazwa Czehel Sotun – Pałac Czterdziestu Kolumn – brzmiała dumnie, ale gdy policzyłem wysokie, drewniane kolumny rozmieszczone w trzech rzędach, to do czterdziestu było daleko. Okazało się, że podobno należy to wszystko przemnożyć przez dwa, gdy uwzględni się ich odbicie w długim na 70 metrów basenie.

 

24.07.2011 – Isfahan

Noc była gorąca. Klimatyzator niby był w pokoju, ale nie działał. Rankiem mogłem zastać moją gospodynię i pozałatwiać mnóstwo spraw. I tak w sprawie kupna biletu na autobus do Sziraz moja dobrodziejka przedzwoniła na dworzec autobusowy i zarezerwowała mi wyjazd rankiem następnego dnia o 7.30. Bilet miał mi przywieźć chłopak na motorze za dopłatą 2 USD. Potem przedzwoniła też do hotelu w Szirazie oraz w Persepolis, aby zarezerwować dla mnie miejsce na dwie kolejne noce. Warto więc było nawet i pomęczyć się przy tej „pseudoklimatyzacji”, szczególnie iż forma pisania przez e-mail na adres różnych hoteli najczęściej nie daje efektu. Właścicielka Dibai House przeglądała Internet dwa razy dziennie i zawsze można było liczyć na szybką reakcję, ale za to był problem z trafieniem do hotelu.

Wędrując w coraz większym skwarze, udało mi się dotrzeć do serca starego Isfahanu, czyli Placu Imama. W jego centralnej części zauważyć można przepięknie dekorowaną kopułę meczetu Lotf Allaha ozdobioną ornamentami na wzór winnej latorośli. Tym razem miałem szczęście i ta perełka Isfahanu była jeszcze otwarta.

Jest to meczet zupełnie wyjątkowy. Nie ma minaretu ani dziedzińca. Bramę wejściową tworzy przepiękny portal ze skomplikowanym nawarstwieniem małych nisz, z dominującym błękitem. Zwiedzających nie było zbyt wielu.

O 12.30 można sobie spokojnie odpocząć od zwiedzania lub pójść na dobry obiad. Najlepszą restauracją w porze obiadowej miała być Khangostar położona w dzielnicy Jolfa (Dżulfa) po drugiej stronie rzeki. W tej dzielnicy dla odmiany osiedlił się szach Abbas chrześcijańskich Ormian, zezwalając na budowę ich świątyń. Zamiast minaretów nad domami górują tam krzyże. Największym z obiektów jest katedra Wank. Otwierano ją popołudniu od godziny 15.00, więc pozostało mi jedynie trochę poczekać. Wstęp był drogi – ponad 3 USD. Zamiast minaretu w świątyni była dzwonnica. Wewnątrz katedry istniał zakaz robienia zdjęć, nie spotykany w meczetach. Kopuła nad katedrą była w tym samym stylu co meczety wybudowane w tym samym okresie safawidzkim, jednak nie pokryta została żadnymi płytkami ceramicznymi.

Na sam koniec zwiedzania zostawiłem sobie Meczet Imama czy też Mehdiego, czyli Dwunastego Imama. Usytuowany jest na południowym skraju największego placu Isfahanu, służy szerokiej rzeszy wiernych.

Podczas gdy cmokałem z zachwytu nad misternością mozaik, kopuł, kopułek, na największym placu miasta zapowiadała się ciekawa impreza. W kraju, w którym zbyt dużej liczby rozrywek nie ma, nawet takie oficjalne uroczystości jak Pierwszy Międzynarodowy Festiwal Sztuk Wizualnych dla Dzieci i Młodych Dorosłych są magnesem przyciągającym tłumy. Cokolwiek ta nazwa mogłaby znaczyć, to dzięki temu wydarzeniu plac nabrał wigoru.

Późnym popołudniem zwyczajowo na plac nadciągają rodziny z dziećmi z własnymi kocykami. Niedługo później nie było już prawie wolnego miejsca na trawiastej murawie, gdyż wszędzie rozkładane były koce i dywany. Tak jak co dzień. gdy słońce straciło już na swej sile, zaczął się tradycyjny piknik.

Wieczorem nie mogłem sobie odmówić przyjemności zajrzenia do kolejnej tradycyjnej restauracji wyróżnionej przez Lonely Planet i do tego położonej tuż przy Placu Imama. W Sofreh Khaneh Sonnati – tradycyjnej sali bankietowej – mogłem rozsiąść się na wielkim łożu (takhts), po czym wkrótce skosztowałem specjału tego lokalu – khoresht-e bademjan, czyli połączenia bakłażanów, pomidorów, orzechów włoskich, świeżej mięty z baraniną.

 

25.07.2011 – Sziraz

Taksówkarz był punktualnie i dowiózł mnie na dworzec autobusowy skoro świt. Za to autobus odjechał ze sporym opóźnieniem, co zresztą później się powtarzało wielokrotnie.

Do pokonania było prawie 500 kilometrów. Drogi w Iranie między głównymi miastami są bez zarzutu. Szerokie, zwykle czteropasmowe, tylko czasami zwężają się na wzniesieniach.

W hotelu Shiraz Eram, który raczył mi odpisać na mojego maila, zaproponowano mi pokój dwuosobowy z ceną prawie jak jednoosobowego (60 USD). W pokoju wreszcie miałem przyzwoitą klimatyzację.

Kiedyś miasto słynęło z wina i róż. Obecnie o czymś takim jak wino – trunku rozsławionym przez największego syna tego miasta, Szamsa ad-Szin Hafeza – można zapomnieć w Iranie Ajjatollahów.

Do Mauzoleum Hafeza, po drugiej stronie rzeki Khosk, najlepiej dostać się taksówką. Ich koszt zazwyczaj zwykle nie przekraczał w Iranie 5 USD, ale Sziraz okazał się tanim miastem, bo taksówkarz wziął ode mnie tylko 2 USD. W ogrodzie mieści się jedno z najbardziej znanych miejsc w Iranie – Mauzoleum Hafeza. Nie ma człowieka w Iranie, który by o nim nie słyszał, choć od jego śmierci minęło ponad 600 lat. Pod pawilonem podtrzymywanym przez osiem wysokich kolumn znajduje się sarkofag poety, przy którym nigdy nie jest pusto.

Przed zmrokiem taksówką dotarłem do kolejnego ogrodu, znacznie większego i poświęconego kolejnemu wielkiemu poecie Szirazu S’adi (Aramgah-e-S’adi). Ogród był nieco większy niż przy Mauzoleum Hafeza, jednak pod wieczór zrobiło się tłoczno.

Taksówkarz, który wiózł mnie do Mauzoleum S’adi’ego, miał duże skrupuły aby wziąć ode mnie cokolwiek za kurs. Może ze względu na moje pragnienie poznania kolejnego wirtuoza poezji, a może po prostu dlatego, że w Szirazie panują zupełnie inne ceny niż w stolicy.

Na kolacji wylądowałem w Sharzeh Traditional Restaurant przy Vakil Street w pobliżu meczetu, który zwiedziłem kilka godzin wcześniej. Wejście było bardzo niepozorne, ale wybór był bardzo słuszny ze względu na menu i atmosferę.

 

26.07.2011 Sziraz – Persepolis

Po tak intensywnym dniu spędzonym w Sziraz nie musiałem już ścigać się z czasem przed moim wyjazdem do Persepolis. Zaledwie 50 kilometrów dzieli Sziraz od ruin stolicy dynastii Achemenidów sprzed prawie 2,5 tysiąca lat. Po ustaleniu priorytetu miejsc, które muszę zobaczyć i tych, które są na liście rezerwowej, ruszyłem w kierunku głównego bazaru Szirazu.

Doszedłem do jednego z najbardziej czczonych sanktuariów w Iranie – meczetu zbudowanego na grobie brata Ósmego Imama. Do tego meczetu zwanego również świątynią Pana Światła wpuszczano cudzoziemców i innowierców. Z tym bywało różnie we wcześniejszych latach: podobno przed rokiem 2002 takich pozwoleń nie wydawano. Wszystkich nas obowiązywał wcześniej nakaz zostawienia toreb i plecaków oraz wszelkich aparatów fotograficznych.

Dostęp do misternie wyrzeźbionego sarkofagu był przedzielony na pół wysoką ścianą. Kobiety miały dostęp do lewej strony świętego męża, a mężczyźni do prawej. Ta prawa strona była ważniejsza, gdyż ciała chowanych muzułmanów są układane na prawym boku i skierowane są twarzami w kierunku Mekki. Zanim wszedłem do wnętrza, zostawiłem swoje buty i zacząłem się przyglądać wiernym. Wielu z nich przy wejściu do sanktuarium całowali kamienne framugi drzwi, a później kratę oddzielającą sarkofag od wiernych. Gdy zaś udawali się ku wyjściu, szli tyłem, aby oddać tym zachowaniem jeszcze większą cześć temu świętemu mężowi.

Do Persepolis pojechałem samochodem z kierowcą za około 25 USD. Krajobraz półpustynny, czasem mijaliśmy jakieś miasteczko. W końcu byłem na miejscu, w hotelu Apadana, położonym może dwieście metrów od wejścia do ruin Persepolis. Koszt za pokój był nieduży 40 USD (400 tys. riali) jak na tak rewelacyjne położenie . Został niedawno otwarty i w ostatnio wydanych przewodnikach nic o nim jeszcze nie wspomniano. Cena wstępu na teren Persepolis była standardowa i wynosiła pół dolara dla wszystkich. Dokoła był krajobraz pustynny, a przed hotelem niewielka ocembrowana sadzawka, w której zadomowiły się pelikany. Można też było wyłożyć się na dużym łożu i pijąc herbatę, chłonąć widoki budowli, które ostały się po Wielkim Imperium Achemenidów sprzed prawie dwóch i pół tysięcy lat.

Wczesnym popołudniem wstąpiłem po wysokich schodach, tak jak wiele wieków temu kroczyli tędy zaproszeni goście Króla Królów. Wpierw jednak musiałem zostawić w pobliskiej budce swój plecaczek, a sprzęt fotograficzny włożyć do torebki plastikowej. Pomimo niszczycielskiej działalności czasu i pożaru, jaki wzniecił zdobywca Imperium Persów, Aleksander Macedoński, zachowało się wciąż bardzo dużo.

Najwspanialsza w Persepolis jest sala audiencyjna – Apadana. Zachowało się dwanaście z trzydziestu sześciu kamiennych kolumn, które sięgają wysokości 18 metrów. Każdy zwiedzający Persepolis nie może ominąć płaskorzeźb ściany północnej i wschodniej Apadany. Przy ścianie wschodniej Apadany było sporo udogodnień. Można usiąść na ławce, i to w cieniu prowizorycznego, wielkiego daszku. Jego widok psuje wprawdzie niektóre ujęcia fotograficzne , ale za to pozwala nawet w pełnym słońcu poprzyglądać się głównemu tematowi płaskorzeźb: pochodowi żołnierzy, dworzan i podległych ludów zdążających pokłonić się swemu władcy w dniu noworocznego święta.

Niestety, wiele wnętrz ruin pałacowych takich jak pałac Dariusza (Tashara – Pałac Zimowy), Tripylon czy pałac Artakserksesa III, było niedostępnych zwiedzaniu. Z kolei to, co można zobaczyć w muzeum, za osobną opłatą równie niską, rozczarowuje. Gdy słońce przestało mocno prażyć, wybrałem się na krótką eskapadę pod górkę w kierunku dominujących nad ruinami Persepolis grobami królewskimi dwóch Artakserksesów (Drugiego, który zmarł w 358 r. p.n.e. oraz Trzeciego, zmarłego w 338 r. p.n.e). Nawet gdyby wydawało się, że nie warto się tam wspinać , to z tych miejsc rozciągała się wspaniała perspektywa na dawną siedzibę tego wielkiego mocarstwa.

Wstęp do Persepolis był możliwy tylko do godziny 17.00, ale ruiny zamykano dopiero o godzinie 19.30 dopiero tuż przed zachodem słońca miejsce to nabiera szczególnego smaczku.

 

27.07.2011 – Persepolis – Yazd

Po śniadaniu ponownie wkroczyłem po schodach na teren Persepolis. Mogłem przyjrzeć się jeszcze raz jakimś detalom, nacieszyć się ponownie tym co wczoraj rejestrowałem , a czasem zauważyć coś, czego nie widziałem wcześniej.

W hotelu załatwiłem sobie przejazd do położonego kilka kilometrów dalej miejsca zwanego Naqsh-i Rustam. Kosztowało to 10 USD za jazdę tam i z powrotem z oczekiwaniem kierowcy na zwiedzenie. To miejsce trzeba koniecznie zobaczyć przy okazji wizyty w Persepolis. Miejsce ważne zarówno z uwagi na groby Achemenidów, jak i reliefy skalne, które zostały wykute ponad 600 lat później przez władców dynastii Sasanidów. Walczyli oni z Rzymianami, następnie z Bizantyjczykami, aby wreszcie ulec potędze muzułmańskiej w połowie VII wieku (od 226 r. n.e. do 651 r. n.e.).

Grobowce widać daleko z drogi. Na wznoszącej się nad rozległą równiną wysokiej skale wykuto na wysokości kilkunastu metrów frontony w kształcie krzyża. Łącznie są tu cztery bardzo podobne konstrukcje będące grobowcami czterech wielkich królów Persji.

W hotelu – zanim go opuściłem na dobre – recepcjonistka hotelowa napisała mi na kartce najważniejszą dla mnie informację: jakim autobusem mam pojechać z Szirazu do Yazd (Jazd). Alfabet arabski wciąż dla mnie był zespołem robaczków. Gdy dojechałem do Szirazu na dworzec autobusowy, przebrnąłem przez niuanse w rodzaju: jakie biuro, na jakie stanowisko mam się udać. Przynajmniej miejsce w autobusie zostało zarezerwowane.

Trafiłem właściwie , ale autobus przyjechał znacznie później i wiedziałem już, iż do Yazd dojadę już wieczorem. Kolejne pół dnia w autobusie. Przemierzałem bezludne krainy, gdzie rzadko można było ujrzeć jakieś ludzkie siedziby. Czasem trafiały się stada kóz czy owiec, których właściciele rozbili obok swoje nędzne namioty.

Po zmroku dojechaliśmy do Yazd. Taksówką dotarłem do zarezerwowanego hotelu Silk Road. Ukryty w jednej z bocznych uliczek, gdzie nawet taksówka nie była w stanie dojechać, miał podobny klimat jak moja baza w Isfahanie. Pokoik nie był zbyt duży, ale miał łazienkę i kosztował 30 USD. Na obszernym dziedzińcu była restauracja i duże kanapy, na jednej z nich mogłem wreszcie się wyprostować. Od razu znalazło się sporo osób spoza Persji, z którymi wreszcie można było wymienić swoje doświadczenia podróżnicze.

 

28.07.2011 – Yazd

Opinie o Yazd są entuzjastyczne. Najlepsze miejsce w Iranie, najbardziej klimatyczne. Historia miasta sięga 3 tysięcy lat, zaś nazwę zawdzięcza szachowi Sasanidów, Yazdegerdowi I.

W okolicy Yazd rozwinięto w sposób mistrzowski wielką sieć podziemnych kanałów zwanych quanat. O tym wszystkim można się dowiedzieć wstępując do Muzeum Wody, położonym w centrum miasta. Wejście, bardzo niepozorne, prowadzi na rozległy dziedziniec tradycyjnego domu. Jest on najbardziej istotną częścią rezydencji. W jednym z jego boków znajduje się wielkie łoże, na którym niegdyś jego mieszkańcy popijali herbatę czy zażywali snu.

Muzeum intryguje nie tylko swoją częścią ilustrującą, ale i podziemiami. Po zejściu poniżej powierzchni ziemi można zobaczyć tam quanat sprowadzające wodę do miasta z okolicznych gór. Spacerując po Yazd, można także zauważyć różne dziwne konstrukcje takie jak dziwne słupki nad dachami domów czy półkoliste zbiorniki. Często quanat były kierowane do cysterny, niekiedy głęboko pod ziemią, a czasem blisko powierzchni. Zwiedzać ich nie można. Tym irańskim cysternom zwanym ab anbar towarzyszy charakterystyczna kopuła i tzw. łapacze wiatru (bagdhir), które służą wentylacji zbiornika.

Pomimo plątaniny wąskich, podobnych do siebie uliczek, nie było mi trudno trafić do mojego hotelu Silk Road, w którym zatrzymałem się na dwa dni. Wystarczyło tylko skierować wzrok na najwyższy 48-metrowy minaret Meczetu Piątkowego (Yameh). W czasie gdy przebywałem w Yazd opleciony był siatką rusztowań.

Domy w starym mieście zostały prawie całkowicie zbudowane z cegły adobe. Na pierwszy rzut oka stare miasto wydaje się być labiryntem, ale nie miałem wcale poczucia, że mógłbym się zagubić.

W pobliżu centralnego placu Yazdu, Amir Chakhmaq Square, w jednej z bocznych uliczek, mieściła się tradycyjna siłownia iracka zwana zurchane. Budynek zwie się Saheb A Zaman Club Zurkhaneh . Jest to specyficzny klub fitness w wydaniu irańskim, w którym panuje mistyczny nastrój, rytmiczne uderzenia bębna i śpiew lidera, którego teksty pochodzą z narodowego eposu irańskiego Shahnameh, poezji Hafeza czy religijnych tekstów. Zobaczyć to połączenie sportu, teatru i religii w Yazd można dwa razy dziennie: o 18.00 i 20.30. Bilety kupuje się przed wejściem.

W Yazd trzeba wyjechać na przedmieścia, aby móc zobaczyć słynne zoroastryjskie „wieże milczenia” (dokhmas). Pomimo, iż jechałem dobry kwadrans, cena za taksówkę była przynajmniej dwa razy mniejsza niż w stolicy. Dookoła sporej powierzchni ruin postawiono wysokie ogrodzenie. Moja wyprawa nie była bezowocna, gdyż ten płot w końcu się skończył i mogłem wejść na teren tzw. miejsca dla cielesnych szczątków zoroastrian. Żadnych opłat za wstęp na to pustkowie nie było. Dobre kilkadziesiąt metrów wyżej górowała wieża na wierzchołku kopulastej góry, na którą można było wspiąć się wzdłuż szerokiej drogi. Tam, aż do czasów panowania ostatniego szacha, wystawiano zwłoki osób zmarłych na żer ptakom. Ciała ich nie mogły zbrukać świętej ziemi.

Powracając do miasta, nie omieszkałem wysiąść z taksówki w pewnej odległości od centrum. Tam bowiem znajduje się świątynia ognia – Ateshkadeh, jedno z nielicznych czynnych sanktuariów zaratusztrianizmu w Iranie. Ogień płonie bez przerwy od 470 r. n.e., choć był przenoszony z innych miejsc, gdyż świątynię zbudowano w roku 1934. Ogień świątynny jest otoczony szczególną aurą świętości i aby utrzymać jego czystość rytualną, powinien być odgrodzony. Tak też i było w tym małym pomieszczeniu, gdzie odizolowany był od wszystkich zwiedzających specjalną szybą. Im starszy ogień, tym nabiera on większej świętości i posiada wtedy olbrzymią siłę uzdrawiania. W świątyni nie było żadnych ograniczeń co do zrobienia fotki czy filmu świętemu ogniowi lub skromnych pomieszczeń.

Yazd nie jest tuzinkowym miastem i najpełniej oddawał ducha wielowiekowej tradycji perskiej.

 

29.07.2011 – Yazd – Teheran

To był dzień drogi. Drogi wzdłuż pustyni, która miała trwać ponad 8 godzin, a trwała ponad 10. W autobusie było około 20°C, ale na zewnątrz było coraz goręcej. Do przejechania było ponad 650 kilometrów. Gdy dojechałem o zmroku do Teheranu, okazało się, iż w stolicy taksówkarze znacznie wyżej się cenią. Musiałem płacić przeszło dwukrotnie więcej niż np. w Yazd. Nocleg miałem już zarezerwowany w hotelu, w którym spałem w pierwszą noc pobytu.

 

30.07.2011 – Teheran

Ostatni dzień w Iranie. Postanowiłem wybrać się na północ stolicy metrem, które jest wspaniale rozwinięte szczególnie na osi północ-południe. Trzeba uważać, aby nie wsiąść do wagonu „Tylko dla kobiet”. Aby ustrzec płeć piękną przed męską pożądliwością i bezwstydnymi samczymi spojrzeniami, teokratyczne władze pomyślały o tym udogodnieniu. Północny Teheran jest inny niż reszta Iranu. Położony wyżej, więc i smogu jest mniej niż w południowej, biedniejszej części miasta. Jest też więcej parków czy pałaców. Sami mieszkańcy z dość dużą swobodą czy przymrużeniem oka traktują nakazy mody w wydaniu ajatollahów.

Na pożegnanie z Iranem mój turystyczny wybór padł na kompleks muzealny Sa’d Abad Museum. Za parę kilometrów od ostatniej stacji metra do położonego dalej o 2-3 kilometry kompleksu zapłaciłem fortunę. Gdy się już tam znalazłem, było południe. Z wielką radością nurkowałem do kolejnych pawilonów muzeum rozproszonych na dużej powierzchni. Każdy z nich mógł się pochwalić czymś innym.

Podczas bytności w Teheranie koniecznie trzeba odwiedzić National Jewels Museum w pobliżu budynku Banku Melli przy Ferdousi Street (niedaleko brytyjskiej ambasady otoczonej wysokim murem). Czynne jest wyłącznie pomiędzy 14.00 a 16.30 od soboty do wtorku. Tę wizytę zostawiłem sobie na koniec.Wszystkie rzeczy musiałem zostawić w odrębnej Sali muzeum, aby następnie wkroczyć w świat bajkowych skarbów Wschodu. Sporo eksponatów, które się tam znajdują, zostało zrabowanych w innych krajach, szczególnie w sąsiednich Indiach. Jednym z ciekawszych obiektów jest Pawi Tron, podobno całkiem inny niż ten, który zrabowano Wielkim Mogołom w Delhi. Jest też i globus świata, na którym Iran łatwo rozpoznać po diamencie, zaś morza usiane są szmaragdami. Po rewolucji nawet ajatollahowie nie sprzedali insygniów koronacyjnych ostatniego szacha Iranu, gdyż stanowią one lepsze zabezpieczenie stabilności waluty niż sztabki złota.

Kilometr dalej, już w pobliżu teherańskiego bazaru, znajduje się kolejny słynny pałac – Golestan Palace, dzieło dynastii Kadżarów, którzy Teheran wybrali na stolicę swojego imperium pod koniec XVIII wieku. Zbliżałem się tam z pewnym niepokojem, czy nie będę zbyt późno, ale kompleks pałacowy miał być czynny jeszcze około półtorej godziny. Zamykano go dopiero około 17. Musiałem jednak wybierać, gdyż tak jak w poprzednim kompleksie muzealnym, już przy wejściu musiałem zadecydować, co szczególnie chciałbym zobaczyć. Pałac Golestan to również przepiękny park z sadzawkami, które przylegają do tarasu mieszczącego Marmurowy Tron.

Na sam już koniec doszedłem do Khayyam Traditional Restaurant niedaleko Khayyam Metro w pobliżu bazaru, aby jeszcze raz zagłębić się w smaki irańskiej kuchni i poobserwować flirty w wydaniu irańskim. Wróciłem do swojego hotelu i około północy wsiadłem w taksówkę, aby nocną porą pożegnać ten zupełnie inny świat.

 


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u