HongKong, Filipiny, Wietnam – Małgorzata Mycke-Dominko, Zbigniew Probulski

Małgorzata Mycke-Dominko, Zbigniew Probulski

Hongkong, Filipiny, Wietnam – dziennik podróży

Termin -13.11-6.12.2008

Ilość uczestników – 2 osoby

Dojazd:

Samolot: BA Warszawa-Londyn-Hongkong, Cebu Pacific Hongkong-Clark, Cebu Pacific Manila-Sajgon, Cebu Pacific Sajgon- Manila, Cebu Pacific Manila-Puerta Princesa, Cebu Pacific Busuanga-Manila, Cebu Pacific Clark-Hongkong, BA Hongkong-Londyn-Warszawa. Wszystkie bilety kupione były przez internet na stronach przewoźników.

Koszt biletów na 1 osobę: W-wa-Hongkong: /powrotny/: 2389 zł, Hongkong-Clark: /powrotny/ 386 zł, Manila-Sajgon: /powrotny/ 538 zł, Manila-Puerta Princesa: 150 zł, Bosuanga-Manila: 102 zł.

Ceny biletów na loty Cebu Pacific na każdy dzień bywają różne i ich cena może się różnić nawet potrójnie.

Wizy: obowiązuje do Wietnamu załatwiliśmy w Warszawie ul. Resorowa 36 za 120 zł. Czeka się 3 dni i potrzebne jest 1 zdjęcie. Do specjalnej ekonomicznej strefy turystycznej w Shenzhen wiza jest bezpłatna i otrzymuje się ją na przejściu granicznym w Hongkongu.

Waluty / kurs w listopadzie 2008/:

1 USD = 7,5 HKD/dolar Hongkoński/

1 USD = 47 PHP /peso filipińskie/

1USD = 17 VND /dong wietnamski/

1 USD = 8,6 CNY /juany chińskie/

Małe różnice pomiędzy kantorami

1 dzień – 13.11.2008

Wylot o 17.45 z Warszawy przez Londyn do Hongkongu

2 dzień – 14.11.2008

Przylot do Hongkongu w godzinach popołudniowych. Na lotnisku warto się zaopatrzyć w bezpłatne informatory o mieście jak i plan miasta. Poznany przez Internet Chińczyk z HC wita nas na lotnisku i z nim autobusem A 21 pojechaliśmy do centrum handlowo-turystycznego Mongkok. Wysiedliśmy na przystanku Metro Mong Kok i przy ulicy Shantung znaleźliśmy nocleg w hotelu Fortune za 280 dol. HKD /dwójka/. Pokój maleńki, bez okna, bardzo czysty. Komunikacja miejska przeważnie kursują autobusy piętrowe to wydatek po 1,4 HDK, metro zależnie od stref 6-10,5 DHK, na lotnisko 40 DHK. Kto planuje dłuższy pobyt w Hongkongu może kupić bilet na 3 dni, który obejmuje przejazd z lotniska i na lotnisko oraz nielimitowane przejazdy metrem i to kosztuje 220 lub 300 DHK. Bilet całodzienny bez dojazdu na lotnisko to wydatek 55 DHK. Wieczorem a właściwie w nocy, bo wtedy to zaczyna dopiero tętnić życiem Hongkong, zwiedzamy okolice hotelu, nocny targ Ladies Market, Night Market, nadbrzeżną Aleję Gwiazd, nocną panoramę wyspy.

3 dzień – 15.11.2008

Śniadanie z kiosku ulicznego, różne dania z owoców morza w postaci kulek smażonych w głębokim oleju za 8-10 DHK. Przejście przez park Kowloon do Hongkong China Ferry Terminal skąd odpływają najtańsze promy do Macao. Bilety kupuje się w terminalu promowym na 3 piętrze wieżowca. Są tam też agencje ale bilet lepiej kupić bezpośrednio w kasie. Prom First Ferry Service kosztował w jedną stronę 148 DHK. W Macao na dworcu promowym można dostać bezpłatny plan miasta i informatorki. Do zabytkowego centrum można dojść pieszo. Tu obejrzeliśmy starą zabudowę portugalskiego miasta, ruiny kościoła św. Pawła a raczej jego fasadę, która jest symbolem miasta. Punktem dobrym do orientacji wieczorem jest barwnie oświetlona kopuła kasyna Lisboa. W Makao można płacić dolarami hongkońskimi, więc jeśli jest się krótko nie warto wymieniać, bowiem waluty z Makao nie wymieniają w Hongkongu. Powrót wieczornym promem o godz. 21 za 176 DHK, ale był to prom innego przewoźnika TURBO JET i w dodatku przypływa na wyspę, skąd około 20 minut trzeba przejść na przystań skąd odpływają promy na Kowloon do Tsim Sha Tui za 1, 7 DHK.

4 dzień – 16.11.2008

Śniadanie w ulicznym kiosku obok naszego hotelu kulki z krewetek po 10 DHK i 3 butelki sprite za 13,5 DHK. Na wyspę jedziemy metrem za 10,5 DHK i wysiadamy na stacji Center. Na tej stacji jest bezpłatny Internet. Komputery niedaleko wyjścia. Na wyspie jeździmy sobie piętrowym tramwajem od pętli do pętli, oglądając miasto z górnego pokładu za 2 DHK. Powrót na kontynent promem Star Ferry i nocny spacer główną ulicą Nathan do hotelu.

5 dzień – 17.11.2008

Rano autobusem A 21 jedziemy na lotnisko, skąd mamy lot Cebu Pacific do Clark na wyspie Luzon, na Filipinach. Jest to małe lotnisko dawnej bazy wojsk amerykańskich, oddalone od miasta Angeles parę kilometrów. Teraz jest to strefa wolnocłowa, i oprócz filipińskiej jednostki wojskowej znajduje się tu olbrzymi hipermarket z galerią handlową. Ceny na artykuły przemysłowe może nieco tańsze niż w dobrych sklepach Manili, ale żadna rewelacja. Fast foody i podobne atrakcje. Z lotniska i na lotnisko mogą wjeżdżać tylko wybrane taksówki za 300 peso. Na lotnisku kantor z gorszym niż w mieście kursem, a przed terminalem jest bankomat. Strefa Clark oddzielona jest płotem i na placu przed wjazdem tzw. Check Pointem jest postój taksówek i jeepów tzw. jeepneyów oraz tricykli, motorowych pojazdów. Przejazd jeepnejem odbywa się po określonych trasach napisanych często na boku samochodu i cena jest stała 8 peso. Hotel znaleźliśmy w miasteczku Angeles przylegającym do Clark. Dużo hoteli, polecam America za 1100 peso za pokój dwuosobowy. W samym centrum jest hałaśliwie przez całą noc i pokoje są raczej na godziny.

Clark jest słynnym centrum przemysłu erotycznego. Po głównej ulicy, pełnej burdeli i sex barów, przechadzają się bardzo dojrzali Niemcy i Amerykanie z uwieszonymi u ramienia filipińskimi nastolatkami. Zastanawiało nas, czemu większość z nich ma w ręku parasol przy bezchmurnym niebie, prawdopodobnie wszyscy muszą używać laski, zaś parasol jest niekrępującym substytutem, bo panowie są naprawdę w zaawansowanym wieku. Personel przybytków jest bardzo przyjacielsko nastawiony nawet do gapiów i o dziwo pozwala sobie robić zdjęcia.

6 dzień – 18.11.2008

Rano jeepnejem z Check Point do dworca Dua skąd autobusem za 134 peso od osoby jedziemy do Manili na dworzec obok przystanku Recto, kolei naziemnej w Manili. W Manili jest kilka dworców autobusowych. Stacja ta jest połączona przejściem nadziemnym ze stacją Doroteo Jose wkoło której przylepione są chyba najbardziej przerażające slumsy w Azji. Niedaleko stacji Pedro Gil znajdujemy hotel Arirang przy ulicy Mabini w dzielnicy Malaje, w której znajduje się centrum tanich hoteli, restauracji i agencji turystycznych. My kupujemy przez darmowy w tym hotelu Internet, bilet lotniczy do Puerta Princesa na wyspie Parawan za 2386 peso na osobę. Zwiedzamy miasto w obrębie murów Intramures, obok w oceanarium jemy w restauracji obiad za 250 peso od osoby. Można jeść do woli wybierając dania z bufetu plus wliczone napoje Ale żadna to rewelacja, głównie dania słodkie.

7 dzień – 19.11.2008

Rano kolejką ze stacji Pedro Gil jedziemy do stacji Abak Santos, skąd jest najbliżej do cmentarza chińskiego. Przejazd kolejką do 4 przystanków 12 peso, powyżej 4 – 25 peso. Zwiedzamy go z przewodnikiem, który od razu się znalazł jak nas zobaczył. Ale warto było, bo w ciągu godziny pokazał nam najciekawsze groby i sporo o nich jak i o chińskich zwyczajach opowiadał. Wytargowaliśmy się za ta usługę 200 peso. Przedłużenie pobytu w hotelu to 100 peso za godzinę. W tym hotelu za darmo zrobili nam pranie. Do godziny 17-ej nie ma co marzyć o zjedzeniu w ulicznej restauracji, więc jemy w chińskiej przy ul. Adriatica zupę z pierożkami za 100 peso, ryż z krewetkami warzywami porcja 180 peso plus gratisowa herbata. Posileni jedziemy kolejką do ostatniej stacji Baclaran skąd najpierw rikszą rowerową do taksówki, którą za 100 peso jedziemy na lotnisko. Tu opłata od pasażera 700 peso. Lotnisko, a właściwie terminal Cebu Pacific przestronne, i pustawe. O 23 mamy lot do Sajgonu. W samolotach Cebu Pacific nie serwują żadnych posiłków.

8 dzień – 20.11.1008

W samolocie spotkaliśmy dwie dziewczyny z Izraela, więc razem bierzemy taksówkę do miasta. Jest 2 w nocy więc po długim targowaniu z 40 USD stargowaliśmy do 10 USD za 4 osoby. Jesteśmy na ulicy Phan Ngu Lao, w rejonie której znajduje się mnóstwo hotelików, restauracji, sklepów i agencji turystycznych. W nocy nie jest łatwo coś znaleźć, ale jest otwarty i ma wolne pokoje hotel Nam Long. Czysty z bezpłatnym internetem, przechowalnią bagażu płacimy 15 USD za pokój dwuosobowy. Chodzimy po mieście, idziemy na Ben Thanh Market, wkoło którego wieczorem rozkłada się duże targowisko głównie z podróbkami znanych i drogich firm. Są to ciuchy, torby, zegarki. Rozkładają się też restauracyjki, w których można zjeść głównie chińskie dania, ale i ryby, żaby i inne zwierzaki przygotowywane ze zwierząt ubijanych na miejscu. W jednej z agencji, wszystkie mają te same imprezy i ceny, kupujemy wycieczkę w deltę Mekongu za 10 USD od osoby. W Sajgonie prawie wszędzie można płacić dolarami amerykańskimi lub euro. Wieczorem w barze dla tubylców pijemy piwo. O tej porze roku temperatura powietrza wynosiła ok. 25 stopni C, a wieczorem zawsze padało ok. 1-2 godziny.

9 dzień – 21.11.2008

7.30 rano autobus przystając naprzeciwko agencji turystycznej na ulicy Pham Ngu Lao zbiera wszystkich uczestników wycieczki w deltę Mekongu. Po dwóch godzinach docieramy do przystani, skąd wieloosobową motorową łodzią płyniemy na wyspę. Tam spacer, po gospodarstwach, gdzie produkuje się wódkę z węży, skorpionów i innych gadów. Proponują degustację tych napitków. Potem wizyta na farmie ogrodniczej, gdzie degustujemy różne owoce. Na innej przystani wsiadamy do łódki zabierającej 6 osób, którą wiosłują dwie Wietnamki. Przeważnie kobiety wiosłują i kierują łodziami. Wąskimi kanałami w gęstwinie bujnej roślinności dopływamy do zakładu-fabryczki produkującej cukierki z mleczka kokosowego. Też degustacja tych smakołyków i jak poprzednio można je zakupić. Następnie zabieramy się na kolejną łódkę, która zabiera nas na lunch, w cenie wycieczki. Serwują rosołek i ryż z kawałkiem wołowiny. Po obiedzie przerwa, podczas której proponują przejażdżkę rowerami po okolicy. Po dwugodzinnej przerwie odpływamy do przystani, gdzie czekamy na autokar, którym wracamy do Sajgonu. Tu w agencji kupujemy bilet na przejazd autobusem do Mui Ne za 6 USD od osoby i na kolejny dzień półdniową wycieczkę do Tuneli Cu Chi również za 6 USD od osoby.

10 dzień – 22.11.2008

8.30 wyjazd autobusu również z ulicy Pham Ngu Lao, po drodze postój przy sklepach bufetach. Ciekawa toaleta, gdzie zmienia się obuwie na plastikowe klapki. O 13.30 przyjazd do Mui Ne, gdzie są prawie same hotele i hoteliki zlokalizowane wzdłuż plaży. Jest też trochę sklepów pamiątkami w postaci muszli, czapeczek, koszulek i podobnej chińszczyzny. Jest też wiele restauracji a wszędzie menu jest po rosyjsku. Przyjeżdżają tu Rosjanie, zarówno wysportowana młodzież popływać na desce jak i panowie z brzuszkami, którzy okupują wieczorem wszystkie bary. Komunikacja to skutery, które czekają przy każdym hotelu. Ugadujemy też skutery po 70 000 VND od osoby za przewiezienie nas do wioski rybackiej i na czerwone wydmy. W wiosce ciekawa przystań i mnóstwo leżących na plaży muszelek. Wydmy szczególnie ciekawą barwę mają w świetle zachodzącego słońca. Skutery przez cały czas spacerowania po wydmach czekają na nas i o zmroku wracamy do Mui Ne. Zatrzymaliśmy się w bardzo ładnym chociaż nie najtańszym bungalowie Small Garden tuż przy plaży. Ceny w tej miejscowości są raczej wysokie i za kolację na którą składały się kalmary, krewetki i tuńczyk oraz piwo zapłaciliśmy 160 000 VND.

11 dzień – 23.11.2008

Rankiem pojechałam za 40 000 VND skuterem do wioski rybackiej. Przypływały właśnie łódki, wyładowywano sieci z rybami. Kobiety z dziećmi odbierały towar. Ciekawe i fotogeniczne sceny. Potem plaża, na plaży kobiety sprzedają korale, bransoletki z pereł. Głównie Rosjanki masowo je kupują, ceny tańsze niż w Sajgonie. W hotelu kupujemy bilet do Sajgonu za 5 USD i o 13.30 autobus zabiera nas z pod hotelu. Po drodze postój, koło sklepów, gdzie kupujemy smocze owoce – owoce tego regionu, różowe z zewnątrz, białe z drobnymi pesteczkami w środku. Są bardzo smaczne i niedrogie, kilogram ok. 15 000 VND. Po powrocie kolacja: krewetki, owoce morza, ryba, dwie zupy i dwa piwa za 180 000 VND. Faktycznie to jemy raz dziennie wieczorem a w ciągu dnia tylko pijemy wodę mineralną, po 5000 VND za 1 litr, lub Fantę za 55000 VND za 2 litry, a najczęściej często mieszamy Fantę lub sok z wodą. Piwo w barze wraz z tubylcami i nielicznymi turystami niedaleko hotelu świetnie smakuje i kosztuje 10 000 VND za butelkę.

12 dzień – 24.11.2008

Rano pakowanie, plecaki zostawiamy przy recepcji i jedziemy na wycieczkę do Tuneli Cu Chi. W naszym autokarze mamy przewodnika, który pochodzi z tego regionu, był marynarzem i po przyłączeniu Wietnamu Południowego do Wietnamu emigrował do USA. Ale bardzo trudno było go rozumieć jak mówił. Wietnamczycy mają kłopoty z wymową a kiedy mówią szybko to już masakra. Można powiedzieć, że ogólnie trudno jest się tu porozumiewać. Najpierw mamy postój w fabryce rękodzieła wietnamskiego, gdzie pracują niepełnosprawni. Ogląda się tu produkcję wyrobów z laki, takich jak talerze, obrazy, wazony a nawet buty i meble. Produkują też papierosy. W ekskluzywnym sklepie przylegającym do fabryki można kupić te wyroby, ale ceny są wysokie i mało kto tu kupuje. Dojeżdżamy na miejsce, gdzie musimy kupić bilety wstępu po 65 000 VND. Zwiedzanie rozpoczyna się od prelekcji w pokazowym bunkrze a następnie przez około dwie godziny chodzimy po terenie, gdzie zrekonstruowano m. in. różne typy pułapek na żołnierzy amerykańskich, bunkry pełniące funkcje kuchni, jadalni, sypialni a także zwiadowcze i komunikacyjne, którymi można się było przejść. Przewodnik, który oprowadzał nas po tym miejscu na szczęście wyraźnie mówił po angielsku. Do Sajgonu wracamy o godzinie 15-ej, kupujemy owoce prambutanu za 10 000 VND, drobne zakupy na bazarze, na kolację jemy rybę murnay, frytki, zupę, płacimy za ten wykwintny obiad 300 000 VND. Z recepcji odbieramy plecaki, pijemy ostatnie piwo przy plastikowym stoliku na ulicy i taksówką za 6 USD jedziemy na lotnisko, gdzie o 1 w nocy mamy lot do Manili.

13 dzień – 25.11.2008

Na lotnisku chcą od nas bilety wylotowe z Manili, marudzą. W Manili, Cebu Pacific ma jeden terminal, przechodzimy na odprawę lotów krajowych i tu opłata po 200 peso od osoby. Lecimy do Puerto Princesa. Odbiór bagaży w blaszanej budzie, gdzie należy się zarejestrować w księdze imigracyjnej. Do miasteczka niedaleko, tricyklem jedziemy do hotelu. Wybieramy One Rover gdzie po targowaniu bierzemy pokój za 850 peso z łazienką na korytarzu. Hotele są zlokalizowane przy głównej ulicy miasta Rizal, w samym centrum miasta nie ma co szukać. Wszędzie blisko, można chodzić pieszo. W mieście są dwa kantory wymiany pieniędzy tu wymieniamy na dalszy pobyt na Palawanie, wiedząc, że dalej mogą być z tym problemy, w bankomacie karta mbanku ani PKO SA nie jest akceptowana. Łazimy po porcie i wkoło, gdzie chcemy kupić smażona a nie surową rybę, ale jest to tylko marzenie. Bieda domki przy samym porcie, ale ludzie mili, częstują nas pieczonym bananem przepraszając, że ryby nie mają, chociaż cały samochód wielobarwnych ryb stoi nieopodal. Chodzimy po bazarze pełnym świeżych ryb i wszelkich owoców i w ulewnym deszczu wracamy do hotelu, w którym podobno z powodu tej ulewy nie ma prądu. W wielu miejscach jest ciemno, więc idziemy na kolacje do rekomendowanej w Lonty Planet restauracji Ka Lu, gdzie za 500 peso jemy wreszcie smakowite ryby. Restauracja, zbudowana z bambusa i liści palmowych, słynie zarówno z wystroju wnętrza jak i jakości posiłków a większość klientów to chińscy biznesmeni. Ceny posiłków nie odbiegają tu od cen w innych restauracjach, co jest znacznym zaskoczeniem przy tak rozległej sławie, jaką się ta restauracja cieszy. Jeszcze internet za 10 peso/godz., pieczone pyszne banany po 5 peso i zamawiamy wycieczkę do podziemnej rzeki Sabang za 1500 peso od osoby. W Puerto Princesa jest do wyboru wiele wycieczek kilkugodzinnych i całodniowych jak do miejsc nurkowania, oglądania delfinów, jaskiń, wędrówek przez las tropikalny.

14 dzień – 26.11.2008

O 7.30 śniadanie tzw. kontynentalne wliczone w cenę hotelu i razem z 6 osobami mikrobusem o 8 rano jedziemy wraz z naszym bardzo rozmownym przewodnikiem Maxem w kierunku rzeki. Po około dwóch godzinach, drogi, często gruntowej, zatrzymujemy się i Max wykupuje permit na wjazd do parku. Do tego miejsca można też dopłynąć łodzią z Puerto Princesa. Nad morzem czekamy na łodzie a w międzyczasie kąpiemy się i jemy lunch wliczony w cenę wycieczki. Jest to ryż, ryba, jakieś mięso, gotowane warzywa, rosół, i prosto z kokosa mleczko pite rurką. Potem łódką zabierającą 4 osoby około 30 minut płyniemy do ujścia rzeki. Jest dość duża fala, i jedna z łódek ma kłopot z zabraniem pasażerów, bowiem na tutejsze łódki-banki wchodzi się z wody, a fala była powyżej 1 metra. Tą trasę można także przebyć lądem, tzw. Monkey Trail. Po przybiciu do brzegu ścieżką przy której wylegiwały się mierzące po 2 metry legwany, 10 minut idziemy do miejsca, gdzie stoją następne łódki. Tu w szałasie należy się zarejestrować, wziąć kask i kamizelkę. W jaskini płyniemy łodzią wiosłową i przewodnik oświetlając latarką pokazuje ciekawe formy naciekowe. Są tu naprawdę ładne stalaktyty i stalagmity a także często widzimy przelatujące nietoperze. Płyniemy ok. 2 kilometry w górę rzeki, spędzając ok. 40 minut w jaskini. W drodze powrotnej z towarzyszącymi nam Belgami wysiadamy przy gorących źródłach. Gorąca woda wpływa tu do basenów wymiarach ok. 5x 4 metry każdy oddzielony od siebie ścianą a moczenie się w nich to koszt 400 peso za basen niezależnie od ilości osób. Potem mamy kłopot z dotarciem do miasta, odległość 12 km za duża jest na tricykl, jeepneje już nie jeżdżą, ale udało się nam namówić kierowcę zaparkowanego przy jego domu pojazdu, aby po długim targowaniu za 250 peso zawiózł nas do miasta.

15 dzień – 27.11.2008

Po śniadaniu chcemy wymienić pieniądze, ale kantory otwarte są dopiero o godzinie 10 –ej a my mamy ostatni autobus do El Nido o godz. 9-ej. Tricykl na dworzec to 40 peso. Autobus nawet niezapchany. Pierwszy autobus odjeżdża o godzinie 6-ej. Trasę na północny cypel wyspy, pokonujemy w 8 godzin. Najpierw droga jest bardzo dobra, potem coraz gorsza i kiedy jakiś autobus jadący przed nami się popsuł to musieliśmy przejść pieszo, aby nasz kierowca cudem jakimś mógł go wyminąć. El Nido mała miejscowość, typowo turystyczna, ale z bardzo miłym klimatem. Zatrzymujemy się w bungalowie przy samej plaży, wieczorem fale podpływają pod podłogę. Jest to Dara Fernandez Cotage za 750 peso. Szukając klimatów omijamy wąską ścieżką wejście do portu i trafiamy na bardzo biedną dzielnicę El Nido zamieszkałą przez jej najbiedniejszych mieszkańców. Część slumsów zbudowanych jest na palach na wodzie będącej śmierdzącym ściekiem, smród przewija się ze swądem palonych śmieci, ognisk, na których gotowane są posiłki. Dzieciaki jak wszędzie przyjazne, dorośli również, dają się fotografować niczego nie chcąc. Na Filipinach nie widać żebrzących ludzi. W jedynym miejscu ArtCafe można wymienić po słabym kursie pieniądze jak i płacić kartą. Tam też jest centrala organizowanych wycieczek. Kupujemy wycieczkę typu A na nurkowanie za 600 peso z lunchem. W El Nido prąd bywa czasami. Generalnie od 19-ej do północy, dlatego wieczorem idziemy na internet, jest tu kilka kafejek 40 peso za godzinę. Kupujemy przez internet bilety lotnicze na Cebu Pacyfik z Bosuangi na Wyspie Koron do Manili a także w naszym hotelu bilety na łódkę z El Nido do Coron po 2200 peso od osoby. Łodzie lub statki, które są tańsze nie pływają codziennie do Coron więc my musieliśmy płynąć łódką banką. W ArtCafe sprzedają bilety zarówno z EL Nido jak i z Coron do Manili liniami Cebu Pacific, Pal Express, SERIA i ITI ale jest u nich drożej niż samemu kupić przez Internet. Na ITI nie można kupić przez internet. Na kolację jak zawsze idziemy na rybę, morskie stwory, ryż i piwo i najadamy się za 460 peso.

16 dzień – 28.11.2008

O 8-ej zbiórka przed ArtCafe, do nurkowania pożyczają maski i fajki po 100 peso i w 8 osób banką, płyniemy najpierw na wyspę Miniloc, potem do sekretnej laguny, oglądamy rafę, jemy przygotowaną na ogniu pieczoną rybę typu makrela, ryż warzywa i własne picie. Powrót z udanej wycieczki o godz. 16-ej. Kupujemy ananasy po 40 peso, które w hotelu obiera nam na ich sposób mieszkająca w sąsiednim bungalowie Filipinka. Idziemy na kolację do restauracyjki nad samym morzem i za 360 peso najadamy się krewetek, kalmarów ryżu do woli. Wykupujemy na następny dzień wycieczkę C za 750 peso od osoby.

17 dzień – 29.11.2008

Dzień leniuchowania, czyli nurkowanie, Wyspa Miniloc z kaplicą i domem, gdzie był Papież Jan Paweł II, wyspa Matinloc, degustacja kokosów na farmie kokosowej. Piękne widoki, dobry lunch.

18 dzień – 30.11.2008

W porcie jesteśmy o godz. 8 rano Naszym przewoźnikiem jest firma Jessabel, w pustym terminalu czekamy łódź, płacimy po 20 peso opłaty portowej. Po godzinie podpływa banka i wraz z jedną jeszcze dziewczyną wsiadamy na nią tym razem po trapie. Po ośmiu godzinach dopływamy do Coron. Tricyklem za 9 peso jedziemy do hotelu Michael Angelo znajdującym się na wschodnim krańcu miasta. Za ładny pokój bez klimatyzacji płacimy 750 peso. Coron jest to centrum nurkowania, Są tu organizowane dwudniowe kursy nurkowania. Diva Center, jest miejscem spotkań globtroterów, gdzie wszystko można załatwić tzn.: kurs, wycieczkę, przejazd na lotnisko znajdujące się o godzinę jazdy busem. Jest tu hotel i restauracja tuż koło przystani, gdzie przypływają łodzie. Tu kupujemy wycieczkę za 320 peso na następny dzień. Port dla statków znajduje się blisko hotelu Michale Angelo.

19 dzień – 1.12.2008

Wypływamy na wycieczkę z pod Diva Center. Łódka na 6 osób, wypożyczenie masek po 150 peso. Najpierw nurkowanie, w parku więc trzeba zapłacić po 200 peso od osoby, potem dopływamy do miejsca, skąd idzie się parę minut do leżącego wewnątrz wyspy jeziora Kayangan tu również opłata za wejście 200 peso. W jeziorze nurkujemy, potem następne jezioro Barrakuda i też trzeba zapłacić za wstęp 75 peso. Jest to interesujące jezioro ze względu na brak jakiejkolwiek roślinności. Ponadto temperatura wody układa się warstwami, tam też trenują nurkowie. Na końcu plażujemy, za wstęp na plażę właściciel pobiera kolejne 100 peso. O zachodzie słońca wracamy, kolacje jemy w Diva Center, gdzie za zupy, rybę, deser, piwo płacimy tym razem 760 peso. Problem jest z internetem, bo również w tym mieście są przerwy w dostawie prądu.

20 dzień – 2.12.2008

Zamówionym poprzedniego dnia busem po 150 peso od osoby jedziemy z pod naszego hotelu, około 1 godziny na lotnisko Bosuanga. Jest to małe lotnisko, gdzie z powodu braku urządzeń prześwietlających odprawa trwa długo, bowiem każdy bagaż jest otwierany i sprawdzany. Opłata lotniskowa 20 peso. Oprócz ważenia bagażu, pytają się o wagę pasażera. W Manili kierujemy się do busa, który dowozi nas do Baclaran (tzw. Lope bus). Tu z terminala 5 Stars bierzemy przelotowy autobus do Dsu czyli Clark, bilet kosztuje 180 peso. Tam regularnym jeepnejem za 16 peso od osoby jedziemy do Check Point (Main Gate). W Angeles idziemy do hotelu America za 1150 peso. Po drodze jemy rybę z grila za 50 peso, idziemy na Internet 20 peso za godzinę, siadamy w barze z widokiem na ulicę zamawiając piwo za 50 peso, przegryzając smażonymi bananami po 10 peso. Wracając do hotelu umawiamy taksówkę na dojazd na lotnisko następnego dnia na godz. 5 rano za 300 peso (w hotelu chcieli 400 peso).

21 dzień – 3.12.2008

O 5.30 jesteśmy na lotnisku, opłata lotniskowa 600 peso. Przylot do Hongkongu, z lotniska autobusem A 21 jedziemy do znanego już nam hotelu Fortune. Po posileniu się w ulicznym kiosku szaszłyczkami z krewetek po 8 DHK ze stacji metra Mong Kok East jedziemy prawie godzinę do przejścia granicznego z Chinami. Shenhzen jest specjalną strefą, do której dostajemy na przejściu mieszczącym się w terminalu metra bezpłatną wizę ważną na 5 dni. Załatwia się ją w biurze na 1 piętrze. Wychodzimy na wielki plac, a tu od razu łapią nas naganiacze oferujący super towary po super cenach, głównie podróbki zegarków, torebek, okularów, perfum. W kilkupiętrowym domu handlowym składającym się z tysiąca sklepów spędzamy chcąc a raczej nie chcąc parę godzin. Umęczeni z niewspółmiernie małymi co do straconego czasu zakupami wracamy na stację metra i jedziemy do Hongkongu. Podobno są tu niższe ceny niż w Hongkongu, tak nam mówili ludzie przekraczający tą granicę wielokrotnie robiąc w Shenhzen zakupy, ale trzeba wiedzieć znać dokładnie ceny i mieć czas na szukanie okazji. Ja kupiłam 2 torebki i zegarek za co zapłaciłam 33 USD. Dolarów nie chcą przyjmować, ale jest kantor, co prawda dali tam też banknot niebędący już w obiegu, ale się przyda do kolekcji. Za ostatnie 30 CNY kupiliśmy w barze danie warzywa z rybą i samą rybę wraz z zieloną herbatą do popicia.

22 dzień – 4.12.2008

Pakujemy się i zostawiamy plecaki w recepcji a mając cały dzień do odlotu, wybieramy się na wyspę, tam wsiadamy w piętrowy tramwaj i jeździmy za 2 DHK od pętli do pętli. Potem najdłuższymi chyba na świecie schodami ruchomymi jedziemy w górę do samego końca skąd ładny widok na miasto. Schodząc zwiedzamy zakamarki miasta i to te bardziej ekskluzywne, jak i te gdzie jest handel bazarowy. Wieczorem idziemy jeszcze do typowej restauracji, do której zapraszamy naszych poznanych wcześniej Chińczyków wspaniały obiad składający się z wielu rodzajów ryb, warzyw, zup, deserów płacimy 260 DHK. Autobusem A 21 jedziemy na lotnisko skąd odlatujemy przez Londyn do Warszawy.

Przykładowe ceny

Hongkong:

Szaszłyki z owoców morza 8-10 DHK,

Woda mineralna- 1 litr – 9 DHK

Autobus na lotnisko – 33 DHK

Metro 5,5 -10,5 DHK

Prom na wyspę -1,7 DHK

Tramwaj -2 DHK

Prom do Macao- 148-176 DHK

Upominki: (należy się targować i płacić ¼ ceny) bransoletki z jadeitu po 20 DHK, kolczyki z pereł -7 DHK srebrna bransoletka 10 DHK, ubranko dla psa 45 DHK.

Wietnam:

Bransoletka z pereł 20 000 VND

Woda mineralna 5000 VND

Piwo 10000VND

Kanapka na ulicy 10 000VND

Owoce 10 000 – 20 000VND

Filipiny:

Internet 1 godz.10 – 20 PHP

Pieczone banany 5 PHP

Napój Sprite 48 PHP

Ryba z rusztu na ulicy 50 PHP

Piwo 50 PHP


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u