Hong Kong, Macau, Filipiny – wyprawa do trzech byłych kolonii – Grzegorz Lewocki

Grzegorz Lewocki

Wyjazd na Filipiny wciągnąłem na listę “do realizacji” w moim notesie, zaraz po przeczytaniu opisu Moniki Witkowskiej w IV tomie “Przez Świat”. Powodem, dla którego wybrałem się właśnie teraz na Filipiny była cena biletu lotniczego. Podróż odbyłem w pojedynkę.
Zawsze chciałem zobaczyć Hong Kong i Macau. Będąc dwukrotnie w Chinach nie miałem okazji tego zrobić, teraz jednak udało mi się te plany połączyć i zrealizować.
Bilet z opłatami lotniczymi liniami British Airways z Warszawy przez Londyn do Hong Kongu, z bezpłatną przerwą w podróży w Hong Kongu, a potem Cattay Pacyfic na Wyspę Cebu kosztował 585 USD. Powrót odbył się tą samą trasą, jednakże z wylotem z Manili i bez postoju w Hong Kongu. Wydało mi się to bardzo atrakcyjną ceną.

DZIEŃ 1/2 Warszawa – Londyn – Hong Kong
Na lotnisko w Warszawie, jak zwykle docieram za wcześnie. Wylot o 17.15. Ponieważ przypadło mi miejsce w rzędzie za pierwszą klasą, ze względu na ciasnotę w klasie ekonomicznej przechodzę na wolne miejsce w pierwszej klasie. Z Londynu do Hong Kongu olbrzymi samolot i tłum Chińczyków. W Hong Kongu przed odprawą paszportową specjalna kamera stara się wykryć osoby o podwyższonej temperaturze, a niektórym wybrańcom jest ona mierzona termometrem przystawianym do ucha. Mnie ta przyjemność omija. Pakuję sprawnie na lotnisku do plecaka ciepłe rzeczy oraz dwie zakupione na Lotnisku Okęcie żubrówki i po wymianie dolarów $USA na dolary HK$ (kurs 1 USD = 7,16 do 7,73 HK$) udaję się na poszukiwania autobusu A-21. Kupuję bilet w specjalnym kiosku (można i u kierowcy, ale trzeba mieć odliczone 33HK$). Wysiadam na 11 przystanku na Tsim Tsa Tsui (elektroniczny wyświetlacz w autobusie powiadamia o kolejnych przystankach, czas przejazdu 1,1 godz., korki). Na lotnisku warto wziąć foldery reklamowe Hong Kongu z mapami, które bardzo mi się przydały. Czasami używałem ich zamiast przewodnika Lonely Planet. Na przystanku po opuszczeniu autobusu zaczepia mnie hinduski naganiacz i prowadzi do Hostelu Lily Garden na piątym piętrze w Mirador Mension (budynek obok Chunging Mansion). Wsiadając do windy, trzeba zwrócić uwagę, czy wsiadamy do właściwej, ponieważ zatrzymują się one, na co drugim piętrze (dużo tutaj emigrantów – Hindusów i czarnoskórych). Cena 60 HK$ w miniaturowym dormitorium, gdzie są 2 piętrowe łóżka, wąskie przejście miedzy nimi, toaleta z prysznicem zamykana na roletę i okno wychodzące na głośną Nathan Road. Pokój 1 osobowy 100 – 120 HK$. Recepcja mieści się na trzecim piętrze, depozyt za klucz 100 HK$. W dormitorium jest jeden Japończyk i dwie Norweżki. Na mój prawie sześciodniowy pobyt w Hong Kongu i Macau zabrałem większość żywności z Polski. Kupiłem odpowiednią zmieniarkę do prądu z kwadratowymi bolcami za 5 HK$ i już mogę robić herbatę lub chińskie zupki. Japończyk z pokoju mieszka na stałe na Filipinach, otrzymuję garść aktualnych informacji o docelowym miejscu mojej podróży.

DZIEŃ 3 Hong Kong
Będąc w Hong Kongu trzeba sobie zdać sprawę, że w jego skład wchodzi kilka wysp, połączonych mostami, tunelami lub transportem promowym i część kontynentalna granicząca z Chinami. Przeprawa promem z części kontynentalnej na Wyspę Hong Kong w zależności od pokładu (dolny/górny) kosztuje odpowiednio 1,7 i 2,2 HK$. Wyruszam na Wyspę Lantau, gdzie znajduje się 220 tonowy posąg Buddy z brązu. Z Wyspy Hong Kong „ordinary ferry” za 10,5 HK$ płynie około 20-30 minut, „fast ferry” to wydatek 21 HK$ (czas nieznany). Z przystani promowej na Wyspie Lantau odjeżdżają bezpośrednie autobusy za 16 HK$ do Po Lin Monastery, gdzie jest posąg Buddy. Pokonując duże różnice wysokości przejazd zajmuje 30 minut. Wstęp na górę po licznych schodach, aby z bliska przypatrzeć się posagowi jest bezpłatny. Powrotną drogę do stacji MTR Tung Chung (metro) pokonuję pieszo w dwie godziny po betonowej ścieżce, szlak słabo oznaczony. Koszt przejazdu MTR zależy od długości podróży. Do MTR Tsim Tsa Tsui 17 HK$. Automat w zależności od obranej docelowej stacji wyświetla cenę i po wrzuceniu monet drukuje bilet. Wędrówka męcząca, ze względu na duże tempo, jakie sobie narzuciłem. W metrze strasznie zimno. Wieczorem przechadzam się po Temple Night Market, gdzie można kupić dużo interesujących rzeczy, ale ich ceny są wyższe niż w Chinach, więc, jeżeli ktoś się tam wybiera to zakupy w Hong Kongu trzeba sobie darować. Na ulicy Nathan Road dużo sklepów z elektroniką, biżuterią i zegarkami. Cen nie sprawdzałem. W przewodnikach jest napisane, że nie należą do najniższych. Dzisiaj w metrze zobaczyłem po raz pierwszy i ostatni osobę z maseczką na twarzy (SARS). Internetowa kafejka w sąsiedztwie, to wydatek 13 HK$ od 12.00 do 24.00, 10 HK$ od 24.00 do 12.00 i 8 HK$ studenci, ale tylko miejscowi bez względu na porę (cena za 1 godzinę). Jeżeli ktoś korzysta 30 minut, płaci za 1 godzinę. Takie zasady, raczej są nie do obejścia.

DZIEŃ 4 Hong Kong
Dzisiejszy dzień to wędrówka po kontynentalnej części Hong Kongu, przynajmniej do wczesnego popołudnia. Wypisując z folderu zabranego z lotniska pt. „Hong Kong Walks” trasa moja prowadziła przez Tin Hau Temple – Ladies Market – Goldfish Market – Flower Market i Bird Market. Najbardziej podoba mi się ptasi rynek i sklepy z rybkami, które eksponowane są w akwariach i w plastikowych woreczkach napełnionych wodą. Wisiały one przed sklepami, jak kolorowe paczki chipsów. Na ptasim rynku, w większości wiekowi panowie oferują na sprzedaż w delikatnych bambusowych klatkach swoich śpiewających, skrzydlatych przyjaciół. Po południu wyruszam na główną atrakcję Hong Kongu, Viktoria Peak. Najpierw przeprawa promem za 1,7 HK$, potem autobus nr 15 za 8,2 HK$ do dolnej stacji kolejki (można iść pieszo) i 20 HK$ na szczyt. Widok nie jest jednak najlepszy, ze względu na małą przejrzystość powietrza. Po powrocie na dół docieram jeszcze do Noonday Goon, z którego strzela się już tylko okazjonalnie lub dla celów charytatywnych za 3800 HK$, ale owinięte szczelnie przed deszczem nie prezentowało się interesująco. Aby dotrzeć do działa trzeba przejść pod ulicą tunelem, do którego wejście jest przez pobliski parking podziemny. Po całym dniu chodzenia, po powrocie do hotelu sen zmorzył mnie bardzo szybko.

DZIEŃ 5 Hong Kong – Macau
Wczesnym rankiem zostawiam bagaż w hotelowej przechowalni (1 dzień – 10 HK$) i udaję się do biura Cattay Pacyfic potwierdzić mój lot na Cebu. Przepływam następnie na Wyspę Hong Kong i pieszo docieram do terminalu promowego skąd odpływają szybkie promy do Macau. Z Tsim Tsa Tsui koszt biletu do Macau to 141 HK$, natomiast z Wyspy Hong Kong 131 HK$, ale udało mi się wytargować na 120 HK$ w jedna stronę, w jednym z biur turystycznych na terminalu. Czas podróży 1 godzina, dystans 60 kilometrów. Na promie fotele lotnicze. Promy pływają, co pół godziny. Ceny w weekendy na tej trasie i po godzinie 17.00 są wyższe o 10 do 30 HK$ w jedna stronę. Przelot helikopterem na tej trasie to wydatek 1500 HK$. Czas przelotu 20 minut.
www.turbojet.com.hk – promy do Macau
www.tcm.com.mo – autobusy w Macau
www.hkkf.com.hk – promy w HK pomiędzy wyspami

Macau podoba mi się bardziej niż Hong Kong. Zachowało swoją portugalską architekturę, kolonialną atmosferę, niższą zabudowę. Kwateruję się na Rue de Felicidade (ulica cukierni) w hotelu San Va Hospedaria. Jednoosobowy pokój bez łazienki kosztuje 50 HK$. Cena wyjściowa 70 HK$. W Macau dolar Hong Kongu jest tak samo równorzędnym środkiem płatniczym jak pataca, waluta Macau, więc jeżeli ktoś ma HK$ nie potrzeba wymiany. W Hong Kongu natomiast płacić walutą Macau nie można. Zostawiam bagaż w hotelu i ruszam na zwiedzanie. Oglądam Largo de Sendo, Kościół Św. Dominika, pozostałą już tylko frontową, ale bardzo imponującą ścianę Kościoła Św. Pawła, Fort Monte, Kościół Św. Antoniego. Przerwę robię sobie dopiero w Ogrodach Camoes. Dalej Kościół Św. Augustyna, Dom Pedra V, Kościół Św. Laurentego. Odwiedzam Kasyno Lisboa. W środku tłumy, plecak podręczny zostawiam w przechowalni, obowiązuje zakaz fotografowania. Za kasynem i położonymi obok dużymi hotelami trafiam na ulicę, na której kilka dziewcząt proponuję przechodzącym panom „masaż”. Na zakończenie docieram do „złotej” statuy „Kum Lam”. Wieczorem 1 godzinę za 10 HK$ spędzam w kawiarence internetowej.

DZIEŃ 6 Macau – Hong Kong
Trochę się nie wysypiam. Hotel ma pokoje pooddzielane cienkimi ścianami, które nie kończą się przy suficie, ale z metr od niego. Recepcja znajduje się blisko mojego pokoju, więc słychać rozmowy. Aby wziąć gorący prysznic, trzeba dać znać w recepcji, aby włączyli piecyk gazowy. Wymeldowuję się z hotelu po 10.00. Ruszam raz jeszcze w okolice Largo do Sendo, potem statua „Kum Lam”, a potem do kwiatu lotosu w rozkwicie, gdzie tłum chińskich turystów fotografuje się na jego tle. O 16.00 wypływam z Macau. Około 18.00 jestem już w hotelu.

DZIEŃ 7 Hong Kong – Filipiny (Wyspa Cebu)
Podróż na lotnisko, pomimo braku korków zajmuje 40 minut. Po oddaniu bagażu, kontrola graniczna, no i jestem w strefie wolnocłowej. Ceny jednak zarówno perfum, jak i alkoholi wyższe niż na lotniskach europejskich. Po ponad dwu godzinnym locie docieram do Cebu. Jest 33 stopnie Celsjusza. Miejscowe sieci komórkowe Smart i Global informują sms-em o kursie dolara amerykańskiego. Kurs na lotnisku 54,70 peso za 1 USD, dolar Hong Kongu – 6,9 peso. Taksówka do centrum miasta 150 peso. Zatrzymuję się w hotelu YMCA za 200 peso – pokój jednoosobowy z łazienką. Mówią, że to najtańszy. Check in time = Check aut. Jest nawet basen. Nie posiadają przechowalni bagażu. Obok hotelu około 100 metrów w stronę portu jest kafejka internetowa, gdzie 1 godzina kosztuje 30 peso. Ponieważ jestem głodny wyruszam na poszukiwanie jakiejś knajpki. Napotykam McDonald i miłe zaskoczenie powiększony zestaw hamburger + cola + frytki tylko 52 peso. Miałem nadzieję, że schudnę trochę podczas tej wyprawy, jednak widzę, że się pomyliłem. Wyruszam pieszo w stronę Colon Street – najstarszej ulicy miasta, jednak różnica pomiędzy tą ulicą, a innymi jest niezauważalna – wszędzie sklepy, restauracje. Odwiedzam Bazylikę Minore del Santo Nino, która zbudowana jest z korala. Historię tego miejsca poznaję dzięki Alfredowi, strażnikowi w tej świątyni, z którym uwieczniam się na pamiątkowym zdjęciu mając za plecami City Hall, a przed sobą Krzyż Magellana. Oryginalny krzyż jest umiejscowiony w środku obecnie stojącego. Został on w ten sposób zabezpieczony przed pielgrzymami, którzy nader chętnie próbowali zabrać, chociaż małą drzazgę na pamiątkę. Obok kościoła znajduję się muzeum, w którym jest mi. in. skrzynia, w której przechowywana była figurka Jezusa, z posiadania, której szczyci się Bazylika. Kilkaset metrów dalej znajduje się Fort San Pedro (wstęp 15 peso, studenci 12 peso), który jest miejscem wartym odwiedzenia. Nad wejściem jest małe muzeum pokazujące prace, finansowane przez National Geographic, przy wydobywaniu fregaty, która zatonęła niedaleko wybrzeża. Część nadbrzeży Cebu, z których odpływają statki położona jest od siebie w odległości kilkuset metrów, ale jeżeli ktoś pragnie oszczędzać nogi, może podjechać wszędzie rowerową rikszą. Na nadbrzeżu dowiedziałem się tylko tyle, że szybkie promy na wyspę Bohol odpływają z przystani nr 1, a wolniejsze z nr 3. Na Palawan, bo tam chciałem płynąć w dalszej kolejności nie ma promu. Trzeba płynąć na Panay do Iloilo City, a stamtąd jest tylko 1 statek tygodniowo do Puerto Princesa na Palawanie, ale dzień i godziny, nawet na Bohol, każdy zapytany podawał inne.

DZIEŃ 8 Cebu – Wyspa Bohol – Tubigon – Carmen (Czekoladowe Wzgórza)
Około 9.00 docieram jeepneyem za 4 peso z hotelu na 3 przystań (pier 3). O 11.00 odpływam na Bohol wolnym promem za 60 peso + 10 peso opłata portowa. Po 2,2 godzinach docieram do Tubigon. Z przystani do dworca autobusowego jest około 600 metrów. Tak jak wszyscy podjeżdżam tricyclem za 5 peso (5 osób + kierowca). Miejsc siedzących w autobusie do Carmen już nie ma, więc siadam na dachu. Obok mnie podróżuje w piekącym słońcu kilku miejscowych mężczyzn, 2 opony, 4 kanistry i dywan. Po około 1 godzinie jazdy słońce przykryły chmury i zaczęło porządnie padać, więc skryłem się w środku. Ponieważ rozpętała się poważna ulewa, a autobus nie miał wycieraczek i okna były zasuwane deskami przeczekaliśmy na postoju około 20 minut, aż deszcz osłabnie. Po dotarciu do Carmen żołądek przypomniał o swoich prawach. Udałem się na pokaźną obiado-kolację do najbliższej wzbudzającej zaufanie knajpki. Obok przy dwóch stolikach starsi panowie popijali rum. Dostałem dwie szklaneczki na lepsze trawienie. Po wydłużonym posiłku wybrałem z biesiadników najtrzeźwiejszego, który za 30 peso odtransportował mnie do hotelu na Czekoladowych Wzgórzach. Nocleg to wydatek 350 peso. Dormitorium, które istniało jest nadal, ale turystom nie jest udostępniane, ponieważ śpią w nim praktykanci ze szkoły hotelarskiej. Przekonałem jednak, po dłuższych wywodach recepcjonistkę, że i ja jako „student” mogę tam spać i towarzystwo praktykantów nie będzie dla mnie kłopotliwe. Cena (75 peso). Niedaleko jest podobno jeszcze inny hotel i jego cena to 250 peso. Widok na Czekoladowe Wzgórza obłędny. Jutro za 300 peso mam umówionego kierowcę na motorku na objazd wzgórz i inne atrakcje (trzeba wcześniej dokładnie z kierowcą ustalić, co się będzie oglądać, żeby potem nie było niedomówień).

DZIEŃ 9 Bohol – Tagabilaran – Wyspa Panglao
O 8.20 po śniadaniu w hotelowej restauracji (2 jajka + 4 tosty + herbata = 62 peso +10% serwis) jadę na objazd czekoladowych wzgórz (ślicznie), do mahoniowego lasu (nic ciekawego), bambusowego mostu, małych prześlicznych małpek (urzekające). Tam gdzie ogląda się małpki są łodzie, którymi można dopłynąć do wodospadów. Koszt to 200 peso od łodzi. Ponieważ nie przejawiam ochoty na pokrycie kosztów wynajęci samodzielnie łodzi, czekam na poznane wczoraj dwie Dunki. Płacimy 210 peso i płyniemy 15 minut w jedną stronę. Można jednak tę podróż sobie darować; wodospady tylko około 2 metrowe. Po trzech i pół godzinie jestem już w hotelu. Zabieram plecak i jadę do Carmen na dworzec autobusowy (dojazd wliczony w te 300 peso). Autobus do Tagabilaran jedzie jednak drogą obok wzgórza, na którym położony jest hotel, więc nie trzeba koniecznie jechać do miasteczka. Autobus do Tagabilaran 30 peso, czas przejazdu 2 godziny. Jednoosobowy pokój w Hotelu Charisma Lodge w Tagabilaran od 135 do 160 peso. Łazienka na zewnątrz. Kafejka internetowa po drugiej stronie ulicy (20 peso – 1 godzina), w centrum handlowym gdzie jest McDonald 30 peso. Tego dnia zostaje na noc w Tagabilaran. Robię jednak krótki wypad na Wyspę Panglao, aby sprawdzić ceny hoteli. Jeepnaye do Alona Beach jeżdżą, co 30 minut z przystanku miedzy „marketem”, a „plazą”, koszt 16 peso (czas przejazdu 40 min.). Nocleg na Alona Beach 200-400 peso, internet 75 peso za 1 godz. Nurkowanie z instruktorem 30-40 minut 40 USD, snorkling 800-1000 peso za 2 do 8 osób za łódkę ze sprzętem. Plaża ładna, chociaż mnóstwo zakotwiczonych łodzi szkół nurkowania, których sznury kotwiczne wyciągnięte na plażę nie dodają uroku. Widzę około 20 turystów, a wśród turystów starsi panowie z młodymi Filipinkami – sex turystyka jak w Tajlandii. Ostatni jeepnay do Tagabilaran odjeżdża około 18.00. Ponieważ jest już po 18.00 jadę autostopem. Przekraczam cieśninę miedzy wyspą Bohol, a Panglao drugim mostem oddalonym bardziej od centrum Tagabilaran. Stamtąd za 4 peso dojazd do „Agora Market”. Spędzam 20 minut w internetowej kafejce, wysyłam jeden e-mail i wyłączono prąd w całym mieście. Dopóki nie uruchomiono generatorów spalinowych w większych sklepach strasznie ciemno. Podobno to standard od 4 dni. Tego wieczora już nie udaje mi się uzyskać połączenia. Zjadam kolacje w Lolibel – spaghetti z napojem za 40 peso, ale takich porcji, aby się najeść musiałbym zjeść ze 2-3.

DZIEŃ 10 Tagabilaran – Wyspa Panglao – Tagabilaran
Rano jadę na plażę Alona na wyspie Panglao i wypoczywam do wieczora.

DZIEŃ 11 Tagabilaran – Manila
Za 4 peso tricyclem z Hotelu docieram do portu. Chce płynąć na Palawan lub Panay. Ponieważ nie ma statku na Palawan i nikt nie wie, kiedy z Iloilo City na wyspie Panay odpływają statki na Palawan, decyduję się płynąć do Manili, bo akurat za 1 godzinę odpływa statek linii Negros Navigation. Bilet Tagabilaran-Manila (100%) 1530 peso z wyżywieniem, 1324 peso bez wyżywienia. Studencki (85%) z wyżywieniem 1324 peso, bez wyżywienia 1166 peso. Kupuje ten ostatni, o legitymację się nie pytają. Dzieci do lat 12 płacą 50% ceny podstawowej. Wszystkie ceny w klasie ekonomicznej. Jeszcze tylko opłata portowa 11 peso. Próbują sprzedać mi ubezpieczenie za 69 peso, ale mam swoje z Polski. Przed wejściem sprawdzają bagaże, ale turystom raczej powierzchownie. Wypływam równo o 12.00, po 27 godzinach mam być w Manili. Klasa ekonomiczna „Budget” to wielkie pomieszczenie, jak sala gimnastyczna z piętrowymi łóżkami. Ponieważ przychodzę późno na statek, dostępne są już tylko miejsca na górze. Są wentylatory i odsłonięte „okna”, ale jest duszno. Światło pali się dzień i noc, a telewizory grają do 24.00.

DZIEŃ 12 Manila
Do Manili dopływamy według planu o 15.00. Ciężko jest wydostać się z portu. Kierowcy jeepneyów chcą 40 peso, czyli 10 razy więcej niż normalnie. W końcu udało się, ale w ciągu drogi wybucha awantura o cenę przejazdu. Kierowca chcę od każdego z Filipińczyków po 30 peso. Kobieta siedząca obok mnie wymyśla kierowcy i wyciąga jakąś rządowa legitymację. Wtedy ja wyjmuję moją dziennikarską (Made in Bangkok) mówiąc, że opiszę w gazecie tą sytuację z numerem jego licencji. Wyszło na to, że daję mu 10 peso i wysiadam. Łapiąc kolejnego jeepnaya docieram do Mabini Street i na skrzyżowaniu z ulicą Remedios wysiadam. Zakwaterowanie w „Juans Place” cena wyjściowa 180 peso za dormitorium, jednoosobowy pokój 250 peso, dwuosobowy 280 peso. Stargowałem do 160 peso za dormitorium i 50 peso z 70 peso na przechowalnie za tydzień. Wieczorkiem idę na spacer po Roxas Boulevard przy nabrzeżu i po ulicy Adriatico, aż do domu towarowego Robinson’s. Na Adriatico dużo japońskich i koreańskich restauracji, dużo punktów wymiany waluty. Internet na Adriatico 60 peso 1 godz. czynny 24 godziny.

DZIEŃ 13 Manila – nocny przejazd do Banaue
Tego dnia za 257 peso na godzinę 22.00, kupuję bilet do Banaue linią „Auto Bus Transport” (dworzec to róg G. Tolentino z Espana Street – koło McDonalda, jeden autobus dziennie). O 11.50, gdy wykupuję bilet jest już tylko 7 miejsc w autobusie. Po zakupie biletu jadę na chiński cmentarz. Tego dnia krematorium nie ma żadnych „klientów”, natomiast na dzień jutrzejszy zapowiedzianych jest ich aż trzech. Przyjemność kremacji kosztuje 8000 peso, czas 2 godziny. Kości, które nie ulegną spaleniu są mielone w specjalnej maszynie. Niektóre alejki cmentarza przypominają osiedle domków, tylko że bez ludzi. Przewodnik proponuje swoje usługi za 450 peso. Tego dnia odwiedzam jeszcze Fort Santiago (wstęp 40 peso dorośli, studenci 15 peso), Katedrę Manili, Kościół Św. Augustyna oraz Rizal Park. Przejazd „Metro Train” w Manili, czyli naziemnym metrem to koszt 12 peso i co ciekawe wagon pierwszy z przodu jest przeznaczony tylko dla kobiet i zawsze jest luźniejszy, natomiast drugi jest dla obu płci i panuje w nim straszny tłok. Odkryłem to jadąc w pierwszej części ku zdziwieniu pasażerek. Wysiadam na kolejnej stacji, a wsiąść do męskiej części udaję mi się dopiero, gdy przyjeżdża trzeci z kolei skład. Przy wymianie nowych banknotów 100 dolarowych w punktach wymiany waluty na ulicy Adriatico banknoty z 1996r. mają niższą cenę ze względu na dużą liczbę falsyfikatów z tego rocznika. Nawet podobno niektóre banki ich nie wymieniają. Jeżeli kogoś interesuję przedłużenie wizy z 21 dni do 90-ciu to w Urzędzie Emigracyjnym przy ulicy Magallanes Drive w Manili kosztuje to 2020 peso. Nie wolno wchodzić w krótkich spodniach do budynku – wypożyczenie odpowiednich spodni od kobiet przed wejściem to wydatek 50 peso. Wieczorem dotarcie do dworca autobusowego, skąd odjeżdżał autobus do Banaue, ze względu na duże korki zajmuje mi 1 godzinę i 15 minut.

DZIEŃ 14 Banaue-Batad
O 7.55 po 10 godzinach jazdy z wliczonymi trzema postojami dojeżdżam do Banaue i znajduję jednoosobowy pokój za 120 peso (cena wyjściowa 150 peso). Po prysznicu i śniadaniu wyruszam do Batad. Wynajęcie tricycla do końca drogi w dwie strony z postojem to 200 peso. Ja jadę autostopem. Czas przejazdu 30 minut po piaszczysto-błotnistej drodze. Stąd 2 godziny pieszo. Najpierw 1 godzina pod górę, a potem 1 godzina w dół. Jeżeli ktoś wynajmie samochód to odcinek pod górę można nim pokonać, tricycle pod górę nie podjadą (droga w przebudowie, wylewany jest beton). Na czas wędrówki proponuje zabrać zapasy wody, ponieważ na szlaku ceny są 3 razy wyższe. Po obejrzeniu tarasów ryżowych w Batad, wdrapując się z powrotem pod górę spotykam trójkę Filipińczyków, z którymi z górnego odcinka wróciłem do Banaue wynajętym przez nich za 1300 peso w dwie strony jeepnayam (w cenę mieli wliczony również objazd okolicy). Ogólnie wycieczka miła, aczkolwiek męcząca, a tarasy ryżowe w Batad mniej imponujące niż te widoczne z punktu widokowego w Banaue. Po powrocie do hotelu prysznic, zmiana ubrania i wycieczka do punktu widokowego. Docieram tam przejeżdżającym jeepnayam. Kierowcy wręczam 7 peso. Kierowcy tricyclów chcą od 50 do 100 peso w dwie strony. Dla miejscowych to wydatek 10 peso w jedną stronę. Chociaż o tej porze roku tarasy nie są bardzo zielone, to jednak widok jest piękny. Obok można kupić różne ładne pamiątki z drewna (od 200 peso te ciekawsze) i koszulki (od 80-120 peso). W drodze powrotnej po przespacerowaniu około 1 kilometra dosiadam się za 5 peso do jadącego w dół tricycla do Banaue. Na kolację zjadam spaghetti – 30 peso, pomelon 10 peso i pół kilograma miejscowych pomarańczy.

DZIEŃ 15 Banaue – Bontoc – Sagada
Wstaję o 7.00. Pierwszy jeepnay do Bontoc ma odjeżdżać o 7.30. Odjeżdża o 8.00. Jeżeli ktoś pragnie wcześniej wyruszyć to podobno już o 5.30 są przelotowe jeepnaye. Dzięki opóźnieniu idę jeszcze na śniadanie (kurczak + ryż). Po 2,2 godzinach jazdy (80 peso) po żwirowej, dziurawej drodze, poniżej której czasami wędrowały chmury docieram do Bontoc. W międzyczasie, na jednym z postoi zostaje namówiony przez poznanego dzień wcześniej Filipińczyka na zjedzenie „Baluna” tj. jajka z kurzym zarodkiem w środku. On kupuje pięć, ja jeden, no i nie mogę być gorszy muszę zjeść. Wody płodowe są słone, a wnętrze smakuje, jak ugotowane żółtko z wątróbką. Lepiej zaraz czymś popić, ale i tak czuję je do popołudnia. Z Bontoc wyjazd o 11.00 kolejnym jeepnayam. Na 12.00 docieram do Sagady. Lokuje się w Sagada Guesthouse (1osoba – 100 peso). W Sagadzie dwie rzeczy są warte obejrzenia „Wielka Jaskinia” (jej penetracja obowiązkowo z przewodnikiem; 300 peso dla grupy do 4 osób) oraz wiszące trumny w „Dolinie Echa”. Opłata turystyczno-rejestracyjna 10 peso w Biurze Informacji, obok postoju autobusów. Do trumien wiszących na prostopadłym, płaskim zboczu ledwo dochodzę, po śliskiej, mało widocznej ścieżce, która chyba ostatnio jest mało uczęszczana. Podczas przedzierania się przez zarośla napotykam pod skałą (trochę poniżej zbocza, gdzie wiszą trumny) na ludzki szkielet, ale bez czaszki. Aby tam dotrzeć, idę drogą za kościołem, kieruję się po schodach i drogą w lewo, przechodzę przez środek cmentarza, a potem schodzę stromą ścieżką w dół. Trumny są również widoczne już z urwiska za cmentarzem, bez konieczności schodzenia. Ja jednak wolałem się przyjrzeć z bliska. Nastawiłem się, że zobaczę ich kilkadziesiąt lub jeszcze więcej, ale w tym miejscu jest ich około dwunastu. Co do jaskini, wszyscy, z którymi rozmawiałem mówili, że jest bardzo ciekawa. Ja osobiście zszedłem do momentu, gdzie jeszcze docierało światło słoneczne i miałem obawy przed samotna wędrówką w ciemnozielonej wodzie, której ani głębokości, ani zawartości nie znałem.

DZIEŃ 16 Sagada – Baguito – Manila
Wstaję przed 6.00. O godzinie 6.30 za 189 peso jest pierwszy autobus do Boguito. Droga prawie w całości żwirowa, w wielu miejscach remontowana i wylewana betonem. W dniu dzisiejszym została dopiero otwarta po dwóch dniach przerwy, ze względu na remont mostu. Piękna panorama gór, czasami chmury są poniżej drogi. Najwyższe wzniesienie, które pokonuję autobus to 2255 metrów. Do Boguito docieram o 13.50. Dworzec autobusowy, z którego odjeżdżają autobusy do Manili oddalony o 500 metrów od tego, na którym kończy bieg autobus z Sagady. O 14.20 autobusem firmy Victoria Line za 285 peso (autobus klimatyzowany z TV) wyruszam do stolicy. Docieram tam o 22.00. Potem jeepneyam w okolice Taft Avenue i spacer do hotelu.

DZIEŃ 17 Manila
Rano, po trzech przesiadkach docieram do portu do 4 przystani (Pier 4). Kupuję na 21.00 bilet do Puero Princesa na Palawanie (Linia Super Ferry One) 1222,75 peso studencki (ISIC z Bangkoku). Normalny bilet 1415 peso bez jedzenia. Promy na Palawan pływają tylko w czwartki (linia „Negros Navigation”; statek o nazwie San Paulo wypływa o 14.00 i na 12.30 następnego dnia jest w Puerto Princesa) i w piątki Linia „Super Ferry One” (21.00 – 19.00). Innych nie ma! Przy kupnie biletu trochę musiałem im wyjaśniać, że ISIC to legitymacja studencka honorowana na całym świecie. Przedzieram się następnie do dzielnicy Makati, gdzie potwierdzam rezerwację w British Airways. Dzielnica Makati, to drugie obliczę Manili. Warto się tam wybrać szczególnie wieczorem. Wracam w okolice hotelu i udaję się do supermarketu „Robinson’s” na ulicy Adriatico, na zakupy przed podróżą. Kupuję na spróbowanie filipińskie piwo Red Horse i San Migel, ale Polskie lepsze! Wieczorem jeepneyam docieram pod Hotel Manila. Pier 15 z którego wypływa prom jest usytuowany za hotelem. Trzeba iść uliczką na tyłach hotelu, bo tą od frontu się nie dojdzie, chyba, że ktoś pragnie się udać do komisariatu policji. O 21.00 wypływam. W klasie ekonomicznej w „Super Ferry One” gorsze warunki niż w „Negros Navigation”. Mniej miejsca, ludzie bardziej ściśnięci. Przy wejściu na statek, poddany zostaję kontroli bagażowej i przechodzę przez bramkę do wykrywania metalu. Jest to standard, w każdym domu towarowym, banku, nawet stacji metra sprawdzane są przy wejściu bagaże i ludzie.

DZIEŃ 18 Prom na Palawan
Na godzinę 19.00 prom ma dotrzeć do Puerto Princesa. W wyniku awarii jednego z dwóch silników, prom dopływa na 3.00 z 8 godzinnym opóźnieniem.

DZIEŃ 19 Palawan (Puerto Princesa) – Sabang
Opuszczam statek o 5.30. Najpierw pieszo na drodze z portu sprawdzam, czy któryś z autobusów stojących w mini dworcach nie jedzie przypadkiem do Sabang. Okazuję się, że nie i na wysokości restauracji „Lolibel” łapię tricycla i za 10 peso do dworca San Hose oddalonego o jakieś 5 kilometrów. Pierwszy jeepnay do Sabang odjeżdża o 7.30 (100 peso i tym razem jest to mały autobus). Po 2,5 godzinach jazdy po drodze od drugiej godziny żwirowo-błotnej docieram do Sabang. Jeepnay (autobus) zatrzymuje się koło przystani, w miejscu, gdzie wykupuję się pozwolenie na zwiedzenie „Podziemnej Rzeki” (200 peso dorośli, 100 peso osoby do 20 lat) i wynajmuję łódź (500 peso). Ponieważ właśnie dwóch Koreańczyków z dwoma Filipinkami wyrusza do „Rzeki”, z marszu wykupuję pozwolenie i dokładam się 100 peso do łódki i płyniemy. Po 15 minutach docieramy do przepięknej piaszczystej plaży skąd po przejściu kilku metrów jest punkt startowy do „Podziemnej Rzeki”. Oddajemy tam pozwolenia, dostajemy kaski i kamizelki ratunkowe i wsiadamy do łódki, którą kieruje przewodnik i wioślarz w jednej osobie. Lampa, którą ma przewodnik zasilana jest z akumulatora. Czas zwiedzania to około 45 minut. „Podziemna Rzeka” to nic innego jak wysoka jaskinia, którą leniwie płynie rzeka. We wnętrzu podziwiać można bardzo różne formy skalne, które przypominają wielkie grzyby, autostradę, postacie zwierząt, figurki świętych. Najwyższy punkt jaskini odkrytej w XIX wieku ma 65 metrów wysokości. Jest tu dużo turystów zwłaszcza miejscowych. Obok miejsca piknikowego przy plaży jest sporo małp i wielkich jaszczurek. Po powrocie do Sabang, kwateruję się w Villa Sabang Guest House, w przyzwoitym bambusowym domku z murowaną łazienką z widokiem na przepiękną plażę z palmami. Ze względu na brak klientów płacę zamiast 450 tylko 200 peso. Zostaję tu na 1 dzień, aby sobie trochę poleżeć na plaży, chociaż słońce dzisiejszego popołudnia nie jest intensywne.

DZIEŃ 20 Sabang – Puerto Princesa
Rano włóczę się po okolicy. O 14.00 ostatnim jeepneyam z Sabang wyruszam do Puerto Princesa. Hotele w Puerto to – „Mangahan Inn” obok Lolibell na Rizal Avenue 125 peso, „Puerto Pension” na drodze z portu 225 peso (zdecydowanie lepszy). Wieczorem chodzę po miasteczku. Oglądam zawody kulturystyczne o mistrzostwo Palawanu, korzystam z Internetu 1 godzina 25 peso.

DZIEŃ 21 Puerto Princesa – Manila
Rano o 7.30 jestem na lotnisku. Tricycl 5 peso. Codziennie latają do Manili 3 samoloty. Chociaż nie mam biletu jestem pewny, że na jakiś się dostanę. Udaje mi się już na ten pierwszy Linii Cebu Pacyfic o 9.00, cena 2314 peso + 40 peso opłata lotniskowa. Do Manili na krajowy terminal docieram po 1 godzinie. Przy wyjściu oddaję się kwitki bagażowe. Po zostawieniu bagażu w hotelu udaję się na zakupy. Kupuje różne ubrania, bo tanie i prezenty. Wieczór pożegnalny spędzam włócząc się po ulicy Adriatico i Roxas Boulevard.

DZIEŃ 22 Manila
Wydaję ostatnie peso na zakupy. Zostawiam sobie 150 peso na taxi na lotnisko, bo z wielkim plecakiem nie mam ochoty tłoczyć się w metrze. Na lotnisku odprawa przebiega sprawnie. Plecak 23 kilogramy i duży podręczny przyjmują bez problemu. Jeszcze tylko „passenger service charge” 550 peso lub 10 $USA nie wliczona do biletu, bardzo szczegółowa kontrola bagażu podręcznego i osobista przed wejściem do samolotu i o 20.20 wylatuję do Hong Kongu. Potem zimny Londyn i chłodna Warszawa.

Koszt wyprawy łącznie z biletem (585$USA) + ubezpieczeniem turystycznym (111 zł) + jedzenie na pierwsze 6 dni (52 zł) wyniósł mnie 898 $USA + 100 $USA zakupy (pamiątki, ubrania). Łącznie 998 $USD.

ZAKOŃCZENIE I UWAGI

W moim sprawozdaniu nie zawarłem informacji, które można przeczytać w IV tomie „Przez Świat”. Ceny za większość przejazdów i hoteli można znaleźć powyżej.
Podróż odbyłem w pojedynkę na przełomie listopada i grudnia 2003 roku. Nie łykałem tabletek antymalarycznych, miałem własna moskitierę, którą zawsze starałem się rozwieszać na noc. Mam od kilku lat wszystkie szczepienia zalecane na Azję i Afrykę. Te, które trzeba powtórzyć, powtarzam według zaleceń lekarskich. Terminy wyjazdów ustalam zawsze bez względu na pogodę panującą w danym kraju. Dopasowuję je do moich finansów, dostępnych promocji lotniczych i czasu, jaki posiadam. Plecak 80 litrowy przewożę zawsze w tekstylnym podróżnym worku, który można zapiąć u góry na kłódkę, nawet, gdy jest maksymalnie załadowany, gdy wracam do kraju. Nie brudzi się dzięki temu, na taśmach na lotniskach żaden pasek nie zostanie urwany i nie kusi złodziei. Ponad to plecak u góry zapinany jest również na kłódkę. Na Filipinach piłem i myłem zęby tylko woda przegotowaną lub mineralną, w Macau i Hong-Kongu wodą z kranu. Latarkę miałem czołówkę. Wziąłem buty za kostkę, sandały i japonki pod prysznic. Chodziłem głównie w sandałach. Zawsze mam również plecak podręczny, na przewodniki, notes, aparat, wodę i inne drobiazgi. Miałem również skromną podręczną apteczkę, z której tym razem nie korzystałem. Nie miałem śpiwora, tylko uszyty z ciemnego materiału worek, w którym spałem. Hong Kong oprócz wielkiej ilości nagromadzonych obok siebie wieżowców nie urzekł mnie prawie wcale. Całkiem inaczej Macau, bardzo mi się podobało. Miało swój urok, klimat i nastrój. Filipiny i Filipińczycy mnie zachwycili, a jacy ludzie to taki i kraj. Okazali się najbardziej przyjaznym narodem, jaki kiedykolwiek do tej pory spotkałem, a było już ich kilkadziesiąt. Są niesamowicie mili, przyjaźnie nastawieni do turystów, skorzy do wskazania drogi, jakiejkolwiek innej pomocy i robią to bezpłatnie. Po doświadczeniach w innych krajach na początku byłem jak zawsze bardzo nieufny. Jednak po pierwszych dniach zdałem sobie sprawę, że moja zbytnia nieufność w stosunku do ludzi, z którymi przyszło mi się stykać jest przesadzona. Bardzo gorąco polecam Filipiny i ja na pewno kiedyś spróbuje tam wrócić.

Przykładowe ceny – Filipiny:
1,5 L coca-cola, sprite, fanta – 30 p.
1 L woda – 15 p.
2 L woda – 25,4 p.
0,330 ml napój w butelce coca-cola, sprite itd. – 10 p.
chleb tostowy najtańszy– 20 p.
6 L woda – 45,5 p.
2 L sprite – 39 p.
ananas 10 – 20 p.
0,330 ml puszka coca – coli 13 p.
0,330 ml piwo w puszce Red Horse – 17,75 p.
mała kłódka – 30 p.
0,375 ml rum – 28,5 p.
0.330 ketchup bananowy – 10,5 p.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u