Bliski Wschód – Czesław Pilch

Czesław Pilch

Czesław Pilch

Trasa: Niemcy, Turcja, Syria, Jordania, Liban, Izrael, Liban, Bułgaria, Serbia, Węgry, Słowacja, Czechy
04 lipiec 2008 r. – 07 sierpień 2008 r.

I znowu w drogę. Tym razem z synem Jakubem i jego kolegą Michałem jedziemy na Bliski Wschód. Trochę przygotowań związanych z informacjami o tym rejonie świata, załatwianie wiz do Syrii. Wiza wielokrotnego przekraczania granicy kosztuje 40€, no i możemy jechać. Planujemy jeszcze wjechać (to zależy od sytuacji politycznej) do Libanu no i może do Izraela??. Takie plany, zobaczymy co z tego wyniknie?? Tyle przygotowań Niestety, dla skrócenia czasu podróży w jedną stronę lecimy samolotem. Najtaniej udało nam się kupić bilety z Berlina.

04.07 08 – razem z Jakubem wyjeżdżamy pociągiem osobowym o 8.47 do Poznania.
Na dworcu w kawiarence „Voyage” piję kawę za 4 zł a Jakub idzie na spotkanie z Michałem. Kawa dobra i przyjdzie mi długo ją pamiętać bo okazji do wypicia europejskiej kawy długo nie będę miała. O 10.50 jedziemy już wszyscy pociągiem do Frankfurtu n/o. Bilety mamy kupione do Słubic, później u konduktora kupujemy przejściówki i o 14.10 Niemcy. Krótki przystanek i o 14.34 już jedziemy pociągiem do Berlina. Pociąg szybko jedzie i o 15.43 jesteśmy w Berlinie. Tu chłopaki posilają się kebabami za 2,5€ i autobusem (bilet ten sam co na pociąg) jedziemy na lotnisko Tegel. Na lotnisku duży ruch, ale odprawa idzie szybko i sprawnie. Mamy jeszcze czas do odlotu więc robimy pamiątkowe zdjęcie przed lotniskiem. Samolot ma małe spóźnienie i dopiero o 18.40 startujemy. Wszystkie miejsca w samolocie zajęte pewnie dlatego, że to tanie linie airberlin. Bilet do Antalyi kosztował 500zł od osoby w jedną stronę. Dali nawet coś do jedzenia. Po 3 godzinach lotu Antalya. Przesuwamy zegarki o 1 godzinę do przodu i mamy już 22.30. Trudno o tej godzinie coś taniego „złapać” do centrum. Po dłuższych targach jedziemy taxi za 30 TRY (nowa lira turecka) + 2€ do zamówionego przez Internet hostelu Özmen. (1€=1,91TRY). Nie chcieliśmy ryzykować szukania hotelu o tej godzinie więc stąd ta wcześniejsza rezerwacja. Pokój trzyosobowy w cenie 35€. Jesteśmy zmęczeni więc szybko wskakujemy do łóżek.

05.07 08 – budzimy się wypoczęci, klima dobrze działała. W cenie noclegu mamy
śniadanie, które podają nam na tarasie z widokiem na morze. Teraz dopiero widzimy w jakim pięknym miejscu usytuowany jest nasz hostel. Nie dość, że śniadanie smaczne, ładnie podane, to do tego te piękne widoki. Owszem cena za nocleg wysoka ale sądzę, że to miejsce warte tej ceny. Chciałoby się tu zostać dłużej, ale my już jutro chcemy stąd wyjeżdżać. Nie Turcja jest celem naszej wyprawy.
Po śniadaniu czas zobaczyć jak najwięcej w tym mieście. Najpierw odwiedzamy biura turystyczne i szukamy tanich biletów na autobus do Syrii. Odwiedziliśmy kilka biur i ceny raczej wszędzie takie same. Kupujemy 3 bilety na jutro do Syrii (Aleppo) za 60 TRY/1 bilet czyli około 31€. To dużo kasy, ale na ten bilet mamy dojechać do samej Syrii. Teraz mamy już czas na zwiedzanie. Chcemy iść na plażę ale jedyne miejsce, które znaleźliśmy było płatne i to jeszcze 8TRY. W mieście zaczepia nas facet, proponuje nas zawieź na publiczną bezpłatną plażę. Zgadzamy się choć kiedy okazuje się, że to jest daleko poza miastem to obawiamy się czy nie trzeba będzie jemy zapłacić. Miejsce okazało się rzeczywiście bezpłatne z całym zapleczem „plażowym”. Fajnie było zanurzyć się w wodzie w taki upał. Kiedy mieliśmy już dość plaży wracamy. Turek okazał nam bezinteresowną pomoc, umawia się z nami na dzień jutrzejszy, jest policjantem i może nam w każdej chwili pomóc. Fajny facet. Jesteśmy głodni ale ceny tureckie zniechęcają do kupna czegokolwiek. W końcu decydujemy się na kebab z chlebem i surówką za 8TRY czyli około 4€ – drogo. Wracamy do hostelu i idę spać. Śpię do 21.00. Teraz czas na wieczorny spacer po mieście bo jutro już nas tu nie będzie. Wieczór bardzo fajny. Mało turystów a jeśli już są to najczęściej miejscowi. Po dwóch godzinach wracamy.

06.07 08 – nad ranem obudził nas muezin nawoływaniem na modlitwę ale nie
chcieliśmy skorzystać i spaliśmy dalej. Dopiero o 10.00 poszliśmy na śniadanie. Znów wszystko smaczne, można się najeść. Oj będzie nam tego brakowało przez następne dni!! Koniec luksusów. Plecaki zostawiamy w recepcji i idziemy do miasta bo autobus do Syrii mamy dopiero o 21.00. Spacerujemy po starym mieście, zaglądamy do portu, na targ i tak miło na lenistwie spędzamy czas. Siadamy w knajpie, zamawiamy wodę, piwo i odpoczywamy a nawet ucinamy sobie małą drzemkę. Odwiedzamy kawiarkę internetową, sprawdzamy pocztę. Wracamy po plecaki i pieszo idziemy przez miasto do agencji turystycznej skąd odwiozą nas busem na dworzec autobusowy. Po drodze znów spotykamy wczorajszego policjanta, wymieniamy parę zdań i idziemy dalej. Po dotarciu do agencji zaraz podjeżdża ładny nowy bus i jedziemy na dworzec. Ja jeszcze takiego dużego dworca nie widziałam, choć Jakub mi mówi, że w Istambule jest dużo większy. Dworzec wygląda jak lotnisko. Pełno ludzi, firm przewozowych, ruch jak cholera. Wszędzie porządek. Tu zaczepiają nas młodzi Turcy i robią sobie z nami zdjęcia, my z nimi też. Wzajemna usługa.
Co pół godziny odjeżdża ze stanowisk kilkanaście autobusów i po chwili na ich miejsca podjeżdżają następne. Porządek jak cholera. Nasz autobus, a z nim jeszcze wiele innych, odjeżdża punktualnie o 21.00. Przed nami kilkanaście godzin w autobusie. Autobus nowoczesny, klimatyzowany z obsługą. Niestety przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów jedzie wolno, często kogoś zabierając. Mijamy Alanyę wielki kurort znany chyba większości Polakom. Też tu kiedyś byłam. Po 4 godzinach jazdy krótki postój, kibel niestety płatny i to 1,10TRY. Mimo nocy jest bardzo gorąco – 260C. W autobusie klima działa bez zarzutu. Jedziemy wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego. Gdzieś na trasie zostajemy zatrzymani, wojskowi zabierają wszystkim dokumenty ale po 25 minutach przynoszą paszporty i jedziemy dalej.

07.07 08 – spanie w pozycji siedzącej nie bardzo nam wychodzi. Mamy darmową
wodę do picia w autobusie. Na każdym postoju płatne kibelki. Rano dają nam do picia herbatę, kawę i polewają ręce limonką (to taki specjał turecki, kto jechał tureckimi autobusami to wie o co chodzi). Ładne widoki mamy po drodze choć w nocy niewiele widzieliśmy. Teraz oddaliliśmy się od morza i jedziemy dwupasmową drogą. O 10.00 jesteśmy w Adanie temperatura na zewnątrz 320C. Teraz jedziemy autostradą i po przejechani może 40km wjeżdżamy na płatny odcinek. Teraz mijamy tereny rolnicze. Zjeżdżamy z autostrady i znów jedziemy zwykłą drogą. Ładne widoki, teren górzysty. Po drodze dużo ludzi już wysiadło, jest nas coraz mniej. O 12.45 Antakia. Teraz zaczynają się dla nas problemy. Mieliśmy tym autobusem dojechać do Syrii ale nas oszukano bo on jedzie tylko do Antaki. Mamy małe spóźnienie więc autobus, na który mieliśmy się przesiąść już odjechał. Każą nam kupić nowy bilet. Kłótnia ostra (mamy już w tym jakieś doświadczenie) i w końcu wsadzają nas do jakieś taksówki, która ma nas podwieź do autobusu jadącego do Syrii. Razem z nami jedzie jakiś chłopak z Korei Południowej. Za taksówkę też każą nam płacić ale nic nie płacimy i spokojnie dojeżdżamy do czekającego gdzieś na drodze autobusu. Jedziemy dalej. Spokojnie dojeżdżamy do granicy. Jest godzina 14.00. Zmęczenie daje znać o sobie. Na granicy widzimy dwa TIR-y z polską rejestracją. Gdzie nie ma naszych? Turcy dają szybko pieczątki wyjazdowe. Granica znajduje się na terenie górzystym, pustynnym. Pogranicznicy syryjscy w autobusie zebrali wszystkie paszporty i gdzieś poszli, nie wiemy gdzie? Czekamy cierpliwie. Ruch taki sobie. Celnicy szperają po bagażach ale nasze ich nie interesują. W końcu przynoszą paszporty razem z kartą przekraczania granicy, karta ze stemplem ale bez żadnych wpisów. Oby przy wyjeździe nie było problemów? Na granicy poszłam jeszcze do kibla i takiego syfu jaki tam był to dawno nie widziałam!!! O 15.15 wyjeżdżamy z Turcji. Jedziemy do Syrii.
S Y R I A
Spokojnie jedziemy tylko około 10km. Tu na jakimś rondzie każą nam wysiadać i przesiąść się do opodal czekającego busa. Autobus jedzie do Damaszku a tym busem mamy dojechać do Aleppo. Szybko plecaki i wskakujemy do busa. Tu znów mały problem. Kierowca chce od nas po 5$ od łebka. Koreańczyk też jedzie z nami. Kłócimy się, tłumaczymy, że mamy bilety do Aleppo ale ich to nie obchodzi. Wszyscy pasażerowie są nam przeciwni, każą płacić. O, nie jesteśmy ostro wku… podejmujemy szybką decyzję, nie damy się w pierwszym dniu obskubać z kasy. Wysiadamy. Koreańczyk pojechał z nimi i pewnie im zapłaci nawet więcej niż 5$. Stoimy na rozstaju dróg, pot po dupie leci, totalne pustkowie. Dosłownie po dwóch minutach zatrzymuje się auto i proponuje nam podwiezienie do Aleppo za 3$ ale tak za 15 minut. Mówi nam, że jak coś wcześniej niż on przyjedzie złapiemy i za małe pieniądze to mamy jechać a jak nie to pojedziemy z nim. Ok, czekamy. Już po minucie zatrzymuje się elegancka fura i facet mówi, że jedzie do Aleppo i może nas zabrać, nie chce kasy. To zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Jedziemy. Auto z klimatyzacją, czyściutkie, nowe, facet elegancki. Słabo mówi po angielsku ale to nie najważniejsze. Po drodze zatrzymuje się w małym miasteczku i kupuje nam po butelce jakiegoś soku. Tak można podróżować. Zawozi nas do centrum Aleppo, tam gdzie mają być tanie hotele. Dziękujemy, robimy sobie z nim fotkę, zabieramy plecaki i w drogę. Hoteli rzeczywiście trochę tu jest więc szybko decydujemy się na pokój za 500SYP od jednej osoby w hotelu Syria. (1$=46SYP – funt syryjski) czyli prawie 10$. Mamy szczęście bo dolar w Polsce przed naszym wyjazdem był po 2,18zł. Pokój z łazienką i klimatyzacją. Wart tej ceny. Tu spotykamy Niemców, którzy już wyjeżdżają z Syrii i proponują nam kupno funtów syryjskich bo zbyt dużo wymienili a wracają już do kraju. Wymieniamy 50$ = 2300SYP. Jest już godzina 17.00 więc teraz szybka kąpiel i mały odpoczynek po trudach podróży. Później udajemy się do miasta. Syria już na pierwszy „rzut oka” wygląda na inny kraj niż Turcja. Widać, że to kraj raczej biedny choć wyobrażałam sobie bardziej biedny jak czytałam relacje ludzi w Internecie. Ruch w mieście bardzo duży, chaos na ulicach niewyobrażalny ale oni nad tym wszystkim panują. Trzeba będzie do tego szybko przywyknąć. Dużo kobiet ubranych po europejsku (mieszkają tu przecież też chrześcijanie) choć zakrytych kobiet też niemało. Jednak nikt na ubraną kobietę po europejsku się nie gapi. Na ulicy chcemy kupić chleb, dostajemy go za darmo. Ot taki miły gest Syryjczyka. Kupujemy kebab za 50SYP/sztuka. Tu zagaduje na ktoś po polsku. Okazuje się, że to Syryjczyk, który kiedyś pracował w Polsce i dotychczas świetnie mówi w naszym języku. Czytałam o nim w Internecie i nie myślałam, że możemy go spotkać. Przedstawia się jako Aleksander. Taki sympatyczny, niewysoki facet. Umawiamy się z nim na jutrzejszy wieczór. Spacerujemy sobie po mieście, które robi na nas miłe wrażenie. Idziemy pod wieżę zegarową gdzie Jakub umówił się z jakimś chłopakiem poznanym w Internecie. Chłopak każe na siebie czekać, jest niepunktualny, już chcieliśmy wracać kiedy się pojawił. Poszliśmy razem do knajpy i fajnie było posłuchać kogoś miejscowego. Mamy garść informacji od kogoś kto się tu urodził i mieszka. Miło nam się rozmawiało. Umawiamy się z nim na jutrzejszy poranek. Późno wracamy do pokoju. Dzień pełen wrażeń ale takich pozytywnych.

08.07 08 – Jakub poszedł na spotkanie z umówionym wczoraj młodym Syryjczykiem
ale, chłopak nie przyszedł. Idziemy na dworzec kupić na jutrzejszy dzień bilety na pociąg do Hamy. Jeden bilet 95SYP czyli 2$. Po drodze spotykamy Polaków, polecamy im hotel ”Syria”. Idziemy na bazar. Przed wejściem szukamy jeszcze banku żeby wymienić kasę i tu pomocą służą nam sklepikarze, którzy częstują nas owocami, przynoszą krzesło (dla mnie) i ucinamy sobie z nimi dłuższą rozmowę. Chyba gościnność Syryjczyków jest jednak prawdą. Niestety wielki minus tego miasta to wszędzie walające się śmieci. Jest tego dużo i w każdym miejscu. Tu nie ma nigdzie koszy na śmieci a nawet jak są to nikt z nich nie korzysta. A szkoda. Bazar robi na nas niesamowite wrażenie, pełno towaru od koloru do wyboru. Wszystko można kupić a turystów prawie nie widać. I to jest fajne. Zaglądamy do meczetu gdzie dzieciaki uczą się Koranu, zostajemy poczęstowani przez nich cukierkami. Bez problemów możemy robić zdjęcia zarówno dzieciakom jak i ich nauczycielom. Następnie zwiedzamy meczet Umajadów. Mnie ubierają w twarzowy płaszczyk z kapturem. Zresztą widzę, że inne turystki też w tym są ubrane. Warto zwiedzić ten meczet i poczuć klimat tego miejsca. Wstęp płatny, ale mając legitymację ISIC (moi panowie mają) bilet kosztuje grosze. Warto o tym pamiętać wybierając się do Syrii.!! Spacerując krętymi uliczkami suku można poczuć klimat orientu. Turystów tu niewielu. Jesteśmy dyskretnie zaczepiani, zagadywani ale bez nachalności, częstują nas słodyczami. Potem idziemy na zamek ale dziś nieczynny. Nie jest to wielka strata dla nas bo to miasto chcemy jeszcze raz odwiedzić w drodze powrotnej więc wtedy zwiedzimy zamek. Teraz czas na odpoczynek. Przy samej twierdzy – zamku zlokalizowanych jest parę kawiarenek i w jednej z nich Al.-ttar pijemy pepsi za 60 SYP, woda 35 SYP. Po odpoczynku jeszcze raz idziemy na suk, tu zostajemy zaproszeni na herbatę do sklepu prowadzonego przez Syryjczyka, który kiedyś był w Polsce i do dziś w Polsce ma krewnych. Facet fajny, specjalnie nie zachęca nas do kupna czegokolwiek ale obiecujemy mu, że w drodze powrotnej go odwiedzimy. Teraz czas na dzielnicę chrześcijańską. Tu już inny świat. Ludzie ubrani po europejsku, nie ma wszędzie walających się śmieci. Swobodnie zwiedzamy kościoły, oglądamy to co nas interesuje. Pełen luz. Idziemy na dobry obiad za 270 SYP/2 osoby (kurczak, sos, frytki, pomidor, ogórek podobny do naszego kiszonego, chleb, pepsi).
Teraz jeszcze wieczorne spotkanie z Aleksandrem. Idziemy na herbatkę do zaproponowanej przez niego ormiańskiej knajpy. Obiecuje nam, że ten lokal jest tani ale prawda okazała się inna i za całość czyli piwo, wodę, 2 herbaty + nargila (fajka wodna) płacimy 600 SYP czyli około 13$, co przy niskim kursie dla nas nie jest dużo, ale to przecież Syria a nie Polska. Jednak zanim gdzieś wejdziesz zorientuj się najpierw w cenach. Wieczór mimo wszystko należy do udanych. Dużo interesujących informacji mamy z pierwszej ręki. Dopiero o 23.00 wróciliśmy do hotelu.

09.07 08 – rano zjedliśmy tylko resztki wczoraj zakupionego arbuza i w drogę. Idziemy na
dworzec kolejowy. Tu przed wejściem prześwietlają nam bagaże, potem kierują nas do oddzielnego okienka gdzie zaspana panienka sprawdza nam bilety, pieczętuje je. Do tej procedury potrzebny jest paszport. Później czekamy na otwarcie drzwi, którymi po powtórnym sprawdzeniu biletów wchodzimy na peron. Przed wejściem do wagonu znów kontrola biletów. Wagon okazał się luksusowy, czysty, klimatyzowany z lotniczymi siedzeniami. W Polsce takich nie ma. Wielkie pozytywne zaskoczenie tym bardziej, że za bilet zapłaciliśmy 4 zł a podróż ma trwać z 2 godziny. Punktualnie o 10.20 wyjeżdżamy. Zostajemy poczęstowani herbatą, ciastkami, dostajemy gazetę (niestety po arabsku ale będzie na pamiątkę) i słuchawki. Pełen luksus. Jedziemy przez tereny rolnicze. Podróż zajęła nam 2 godziny i o 12.20 jesteśmy w Hamie. Zaraz po wyjściu z pociągu miejscowi pokazują nam na stojący obok dworca minibus i każą wsiadać. Przed wejściem (nauczeni poprzednimi podróżami), próbujemy ustalić cenę ale nikt nie znał angielskiego i wydaje nam się, że nic nie mamy płacić. Trochę niepewnie wsiadamy, mówimy nazwę hotelu i rzeczywiście pod sam hotel zostajemy zawiezieni. Przejazd nic nas nie kosztował. Nie dowiedzieliśmy się czy to był taki serwis z dworca do centrum czy też kierowca był tak uprzejmy i nas zabrał bez kasy? Bierzemy nocleg w polecanym hostelu Riad przy wieży zegarowej. Pokój trzyosobowy z klimą i łazienką kosztuje 400 SYP od osoby. Jest to duży pokój z jeszcze jednym łóżkiem. Szybko dogadujemy się, że bierzemy pokój dwuosobowy z dostawką, też łazienka i klimatyzacja za 1100SYP od 3 osób to 24$ (18zł od osoby). Ten hostel ma bardzo miłą atmosferę, dostęp do kuchni, właściciel życzliwy i pomocny. Polecam. Pełno w nim plecakowców. W łazience mamy normalny kibel, papier toaletowy i ręczniki, co za luksus!!. W pokoju lodówka. Zostajemy zaproszeni przez właściciela na herbatę. Taki miły gest. Jesteśmy głodni więc odwiedzamy polecaną w przewodniku Lonely planet knajpę Al Baroudi. Zlokalizowana blisko hotelu. Zamawiamy 2 porcje kurczaka z ryżem, ziemniaki, sałatkę, chleb, jakiś sos. Było tego wszystkiego bardzo dużo więc spokojnie najedliśmy się w 3 osoby, dla 4 też byłoby wystarczająco. Zapłaciliśmy 420 SYP czyli gdzieś 20 zł za trzy osoby. Prezydent wszędzie nam towarzyszy. Teraz czas na największą atrakcję tego miasta czyli nurie – koła służące do transportowania wody. Jest ich kilka w mieście, warto zadać sobie trochę trudu i wszystkie je zobaczyć. Najstarsze liczą sobie po 500 lat. Dalej wspinamy się za wzgórze kiedyś była tu twierdza, ładny widok na miasto, potem kościół chrześcijański. Wracamy odpocząć do hotelu. W mieście bardzo gorąco. Jak to przyjemnie wejść do chłodnego pokoju. Oj teraz tego pokoju z klimatyzacją nie zamieniłabym na inny. Po kąpieli i odpoczynku wieczorem idziemy na spacer do miasta. Znów zostajemy poczęstowani herbatą przez obsługę hotelu. Miasto zdecydowanie lepiej prezentuje się niż Aleppo, nie ma takiego bałaganu. Ładnie wygląda przy nocnym oświetleniu. Dużo ludzi spaceruje, dzieciaki biegają. Trochę tutaj czuję się jak w Europie. Jakub kupuje sobie kebab za 30 SYP – taniej niż w Aleppo. Znów zostajemy poczęstowani ciastkami. Miła atmosfera, turystów bardzo mało. Około 22.00 wracamy do hotelu. Jakub z Michałem idą integrować się z turystami mieszkającymi w tym hotelu a ja z racji na wiek idę spać.

10.07 08 – chłopaki wrócili późno, rozmów nie było końca. Mają trochę informacji o
fajnych miejscach, które warto zobaczyć. Rano w pokoju robię herbatę i coś do jedzenia, to co nam zostało z wczorajszego dnia. Dopiero po 10.00 wychodzimy. 15 minut zajęło nam dojście do dworca skąd odjeżdżają minibusy do Homs cena przejazdu 35 SYP. Jedziemy szeroką dwupasmową szosą. Oczywiście bus odjeżdża dopiero wtedy kiedy zbierze się komplet pasażerów. W Homs przesiadamy się do następnego busa, którym dojeżdżamy pod sam zamek (za 50 SYP) Krak des Chavaliers. Czytałam w relacjach, że busy podjeżdżają tylko do miasteczka a później trzeba pod górę iść pieszo ale nam albo się udało albo rzeczywiście busy podjeżdżają pod sam zamek. O zamku napiszę tylko tyle, że jest uważany za jedną z najważniejszych atrakcji Syrii, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wejście płatne, studenci 10 SYP a ja aż 150 SYP. Legitymacja ISIC bardzo w Syrii się przydaje. Można tu spędzić wiele godzin, zamek robi wrażenie, jest dość licznie odwiedzany przez turystów. Spotkaliśmy nawet grupkę Polaków – studentów arabistyki – pozdrawiam, jeśli nas pamiętacie. Wychodzimy, wsiadamy do busa, kierowca każe nam czekać bo idzie napić się herbaty, potem czeka na jeszcze innych pasażerów ale tych długo nie widać. Podejmuje decyzję i jedzie tylko z nami. Nasze zdziwienie nie miało końca, ale po dojechaniu do wioski zawraca i podjeżdża znów pod zamek. Jednak do jazdy z nimi nikt oprócz nas nie jest chętny. Proponuje nam, że za 100 SYP może z nami jechać. Odmawiamy. Widzimy, że z zamku wychodzą Polacy więc wołamy ich do nas ale oni mówią nam, że umówieni są z poznanym wcześniej Syryjczykiem, akurat po nich przyjechał. Dogadują z nim, że nas też zabierze. Wysiadamy i przesiadamy się do Polaków. I tu klops. Kierowca wkurzył się, że stracił klientów, zatarasował możliwość odjazdu temu kierowcy i zaczyna się kłótnia. Trochę to trwa a my nie namyślając się długo przeskakujemy do odjeżdżającego innego busa, płacimy 50 SYP i jedziemy. Nie wiemy jak tam kłótnia się zakończy? Po drodze kierowca podjeżdża pod stację benzynową, przed którą stoi duża kolejka samochodów. Ten jednak jakoś się wkręcił bez kolejki i jedziemy dalej. Nie wiem dlaczego tam była taka kolejka, czy paliwo tańsze czy też problemy z kupnem benzyny, wcześniej jednak nigdzie nie widzieliśmy kolejek za paliwem. Po drodze zabieramy parę osób z tej polskiej grupy. Powiedzieli nam, że kierowcy temu „ich” Syryjczykowi nie pozwolili nikogo zabrać bo w ten sposób tracą klientów. Teraz jedziemy razem do Homs i dalej nowym busem do Hamy. Okazuje się, że ci Polacy są zakwaterowani w hotelu obok. Idziemy do tej samej knajpy co wczoraj na obiad. Zamawiamy ten sam zestaw. Po chwili otrzymujemy całe dwa kurczaki, do tego surówki, ryż, sosy. My zamawialiśmy dwie porcje a nie dwa kurczaki. Nieporozumienie miało odbicie w cenie. Zapłaciliśmy 930 SYP za wszystko czyli 20$. Szok, tak to jest jak dokładnie człowiek się nie dogada. Wczoraj obsługiwał nas inny facet a ten dzisiejszy niewiele mówił po angielsku. Najedliśmy się chyba na zapas, resztę jedzenia zabraliśmy ze sobą. W hotelu mamy lodówkę, nic się nie zmarnuje. Wracamy do hotelu, chłopacy poszli na wieczorne rozmowy do Polaków obok a ja spać.

11.07 08 – chłopacy wczoraj dogadali z właścicielem hostelu wycieczkę w okolicę
Hamy. Razem z nami jedzie jeden z tych poznanych Polaków – Paweł (pozdrowienia). Za 4 osoby płacimy 2100 SYP. W planach muzeum mozaik, umarłe miasta, potem Apamea, zamek Saladyna. Jedziemy zabytkowym Pontiakiem rocznik 52 Ma nawet klimę. Całość wycieczki bardzo udana. Warto było wydać te trochę kasy żeby tak dużo zobaczyć tym bardziej, że do wielu miejsc trudno samemu dojechać. Szczególnie Apamea rzuca na kolana. Bilet wstępu dla studentów 10 SYP. Jedyny minus tej wycieczki to upał lejący się z nieba. Do tego jeszcze problemy żołądkowo-jelitowe Michała. Myślę, że warto skorzystać z takiej opcji szczególnie gdy jadą cztery osoby to koszty nie są duże. Dla dwóch osób impreza zbyt droga. Pełni wrażeń z udanego wyjazdu wieczorem wracamy do hotelu. Dziś już szukamy innego miejsca na obiad. Za 2 kebaby, pepsi płacimy 100 SYP. Dobre jedzenie. Jeszcze próbujemy soków wyciskanych z owoców – pycha. Mam nadzieję, że nasze żołądki to przetrzymają. Wieczorem pełno ludzi spacerujących ulicami, to miasto ożywa wieczorem.. Jakub znów integruje się z turystami na dachu hotelu a my z Michałem siedzimy w pokoju. Michał cały dzień źle się czuje, problemy jelitowe. Mam nadzieję, że kiedyś się skończą.

12.07 08 – nad ranem wyłączyli prąd. To zdarza się w tym kraju. Kupujemy coś do
jedzenia. Idziemy do miasta. Teraz widzimy, i słyszymy, jak kręcą się nurie. Niesamowite dźwięki wydobywają. Super sprawa. Dobrze, że udało nam się to zobaczyć. Taksówka jedziemy na dworzec za 40 SYP/3 osoby. Kupując bilety na autobus potrzebujemy paszporty. Procedura kupna trwa długo. Spisują nasze dane do zeszytów. Mamy bilety za 145 SYP/ 1 bilet i o 14.00 jedziemy do Palmiry. Po trzech godzinach jazdy przez pustynie jesteśmy w Palmirze. Zostajemy wysadzeni na przedmieściach, po drugiej stronie widzimy ruiny starożytnej Palmiry. Tu podchodzi do nas facet i proponuje nocleg. Trochę sceptycznie podchodzimy do tego typu ludzi ale, że hotel jest po drugiej stronie ulicy więc Jakub idzie zobaczyć co i za ile nam oferuje. Po chwili wraca i już po jego minie widzę, że zostaniemy w tym hotelu Caracalla. Cena 250 SYP/1 osoba. Tanio i za jaki luksus. Mamy duże dwa pokoje, prawie można powiedzieć, że apartamenty. Łazienka bardzo duża, lodówka, klimatyzacja. To jest luksus za te pieniądze. Zaraz udajemy się na drugą stronę ulicy, idziemy na wieczorne zwiedzanie Palmiry. Wejście darmowe. Jest to bardzo duży obszar, około 50 ha do zwiedzania. O tej godzinie jesteśmy jedynymi turystami w tym miejscu. Jak w takim pustynnym miejscu tyle lat temu istniała taka cywilizacja? Teraz przy zachodzącym słońcu wszystko wygląda czarująco. Pniemy się jeszcze za zachód słońca na pobliskie wzgórze gdzie znajduje się zamek. Oj trudno mi się wchodziło ale dałam radę. Mimo, że już prawie wieczór jest bardzo gorąco. Tu trochę turystów wjechało żeby zobaczyć z tej wysokości zachód słońca. Magiczne miejsce, super widoki, polecam. Słońce schowało się a my schodzimy do miasta na kolację. Na głównej ulicy zlokalizowanych jest parę restauracji ale miejsce znane i często odwiedzane więc ceny stosunkowo wysokie. Zaglądamy do kilku i w końcu decydujemy się po dłuższym targowaniu zjeść coś w tradycyjnej restauracji. Siedzimy przy stoliku ustawionym na chodniku, klimat jak cholera. Obok nas kilka kobiet całkowicie zakrytych. Jak komicznie wygląda jedzenie przy zasłoniętej twarzy. Kobieta podnosi sobie tą szmatę do góry, wkłada jedzenie do ust i zasłania znów się tą szmatą. Te kobiety były elegancko ubrane (na modę islamską) i nie należały do biednych. Stół dosłownie uginał się od potraw. Myślę, że mogły być z Arabii Saudyjskiej?? My zamawiamy zupę – rosół, mansę (zapiekane warzywa, trochę kurczaka, ziemniaki, pomidory – takie tradycyjne beduińskie jedzenie), kefir, herbata. Wszystko smaczne za 500 SYP od 3 osób, w cenie jeszcze Internet. Wracamy do hotelu. Zerwał się straszny wiatr, aż trudno się idzie. W końcu to pustynia. W hotelu czeka na nas niespodzianka, okazuje się, że są tu również Polacy. Jeszcze u gospodarza herbata, fajka wodna, rozmowy do późna no i czas na nocleg. Na jutro zamówiliśmy sobie samochód na objazd tego, czego dziś nie zobaczyliśmy.

13.07 08 – zamówiliśmy sobie jeszcze śniadanie, nic wielkiego, ale można się najeść.
Za śniadanie płacimy 75 SYP/1 osoba. Spało nam się wyśmienicie, bo wreszcie było cicho o co w wielkich miastach raczej trudno. Za 100 SYP od osoby jedziemy na dalsze zwiedzanie Palmiry. Razem z nami jedzie 2 Francuzów. Niektóre miejsca trzeba zwiedzać z przewodnikiem bo są zamknięte i płatne np. wieże grobowe, świątynia Baala. Warto zobaczyć. Teraz jest już trochę turystów, kręcą się też miejscowi oferując różne towary. Po zwiedzaniu wracamy jeszcze przez cały kompleks pieszo. Jest potwornie gorąco. Koniecznie zabrać należy dużo wody. Po powrocie do hotelu, zabieramy plecaki i dalej w drogę. W cenie zwiedzania Palmiry mamy jeszcze przejazd na miejsce, skąd jadą autobusy do Damaszku. Kierowca pomaga kupić nam bilet ale myślę, że trochę na tej pomocy to zarobił i nas oszukał o parę groszy. Trudno. My zapłaciliśmy za bilet 225 SYP a bilet ponoć kosztował 200 SYP. O 13.30 jedziemy, autobus stary ale klimatyzacja działa. Jedziemy przez totalne pustkowie. Drogowskazy pokazują, że do Iraku 150km. Może następnym razem ??? Po trzech godzinach jesteśmy w Damaszku. Tu Jakub jest umówiony z Syryjczykiem na darmowy nocleg z Hospitality Club. Chłopak spóźnia się ale po przyjściu oznajmia nam, że nie możemy u niego nocować bo już ma kogoś. Trudno. Proponuje pomoc w dostaniu się do centrum. Okazał się bardzo pomocny bo przez miasto jechaliśmy dwoma autobusami a potem jeszcze kawał pieszo. Zaprowadził nas do swojego znajomego, który prowadzi hotel. Po targowaniu mamy cenę 1600 SYP/3 osoby. Hotel Ghazal w starej części miasta. Mamy pokój dwuosobowy z dodatkowym materacem i łazienką. Pokój bardzo mały, łazienka jeszcze mniejsza. W pokoju nawet nie ma gdzie postawić plecaków ale damy radę. Goście to głównie obcokrajowcy. Rozstajemy się z Syryjczykiem i idziemy poszukać czegoś do jedzenia. Niby wszystkiego jest pełno ale to stolica i ceny dość wysokie. Jemy ryż z jakimiś dodatkiem za 100 SYP od osoby. Jakub jak zwykle jeszcze buszuje po Internecie – 50 SYP.

14.07 08 – fajnie się spało ale musiałam parę razy wyłączyć klimę bo było za zimno a
nie było regulacji. Jakub zrobił małe zakupy na śniadanie więc posilamy się w pokoju. Idziemy na zwiedzanie najstarszego miasta świata. Miasto duże, pełno ludzi, ruch chaotyczny, wszyscy trąbią, należy bardzo uważać przy przechodzeniu przez ulicę bo pieszy tu nie ma żadnych praw. Idziemy na suk. Klimat jak cholera. Główna ulica zadaszona a po jednej i drugiej stronie sklepy. Każdy oczywiście zachęca do kupna. Potem meczet Ummajadów. Został przebudowany z bazyliki św. Jana Chrzciciela. Wejście płatne ale udało nam się wejść na jeden bilet. Mnie znów ubrali w „twarzowy” kaptur zakrywający całe ciało. Koniecznie trzeba wejść i zobaczyć ten klimat tu panujący. Ludzie siedzą, modlą się, rozmawiają przez telefon, dzieciaki biegają, bawią się. My możemy tu trochę odpocząć od gwaru ulicy i od upałów. Tuż przy meczecie znajdują się sklepy z pamiątkami a w jednym z nich pracuje Darek, którego matka jest Polką a ojciec Syryjczykiem. Miły młody mężczyzna, trochę pogadaliśmy. Jak słyszy polski język to zaraz zagaduje. Chłopaki robią sobie z nim pamiątkowe zdjęcie. Wracamy na suk gdzie kupujemy lody w słynnej lodziarni, w której ponoć od 200 lat produkują lody. Ja rezygnuje z lodów bo mam problemy żołądkowe ale chłopaki mówią, że świetne. Jak poprawi mi się kondycja zdrowotna to tu jeszcze wrócę? Potem idziemy na herbatę a chłopaki dodatkowo zamawiają nargilę. Miłe chłodne miejsce. Już czuję się trochę lepiej. Potem powrót na mały odpoczynek do hotelu. Zostaję już w pokoju a moi panowie idą na wieczorne zwiedzanie miasta. Robię sobie herbatę, zjadam sucharki, łykam jakieś pastylki i czekam na poprawę zdrowia.

15.07 08 – czuję się lepiej więc możemy planować zwiedzanie. Idziemy coś zjeść do
knajpy. Płacimy 250 SYP za 4 herbaty, ser, oliwki, dżem, chleb. Taksówką jedziemy na dworzec za 100 SYP gdzie wsiadamy do minibusa i za 40 SYP jedziemy do Malula. To miejscowość oddalona godzinę jazdy od Damaszku. Mieszkający tu ludzie posługują się językiem aramejskim tym, którym posługiwał się Chrystus. To miasteczko zostało dosłownie wciśnięte w otaczające je góry. Na szczycie góry dostrzegamy postać Matki Boskiej. Takie obrazki w państwie muzułmańskim!!! W monastyrze św. Tekli spotykamy polską wycieczkę z Sigmy Travel. Idziemy wąwozem (mała Petra) do klasztoru św. Sergiusza. Mamy ładne widoki na okolicę. Zostajemy poczęstowani winem, istnieje możliwość kupna tego alkoholu. Tu w 1943 r. był gen. Anders. Znów busem wracamy do Damaszku. Idziemy coś zjeść. Potem jedziemy taxi na dworzec i za 210 SYP, kupujemy bilety na autobus do Bosry. Jedziemy 140km na południe. Zaraz po wyjściu z autobusu zaczepił nas facet oferujący nam nocleg. Wiemy, że tu jest brak hoteli a ten co jest to oferuje drogie pokoje. Idziemy zobaczyć co nam oferuje. Dochodzimy pod sam teatr z czasów rzymskich. Tu facet proponuje nam nocleg w jego knajpie (budynek zbudowany też z czarnych bazaltowych bloków) za 1500 SYP od osoby. Nawet nie chce nam się śmiać z jego głupoty. Targujemy się i decydujemy się, że za 200 SYP od osoby, będziemy nocować w tej knajpie na ławkach. Tuż obok znajduje się prymitywna łazienka a właściwie to klitka z przymocowanym do ściany prysznicem i kucany kibelek. Te ustronne miejsca pozbawione są zamknięcia. Idziemy zwiedzać. Teatr rzymski z II wieku n.e. Super sprawa. Tu spotykamy wycieczkę z Iranu. Miło było powspominać pobyt w Iranie. Potem zwiedzamy okolice teatru. To zupełnie inne miejsce, które dotychczas widzieliśmy. Przy zwiedzaniu ruin starego miasta zostajemy zaczepiani przez miejscowych, którzy oferują nam nocleg. Jeśli chodzi o standard to podobny do tego co mamy ale cena wyjściowa to 200 SYP a pewnie dałoby się coś stargować, więc moja rada nie decyduj się na pierwszy zaoferowany nocleg tylko trochę poszukaj a coś znajdziesz mimo, że w przewodniku jest napisane, że bark tanich miejsc noclegowych. Wracamy na nasz nocleg. W knajpie nie ma już klientów więc dostajemy klucz żeby się zamknąć i możemy iść spać. Facet zostawił nam cały „majątek”. To takie połączenie sklepu i knajpy. Późno wieczorem przyszli jacyś turyści i spali pod gołym niebem tuż przy naszych drzwiach. Nie wiemy czy za zgodą właściciela czy bez jego zgody?? Michał znów ma problemy żołądkowe a do kibla trzeba biegać!!! Jakoś ta noc nie była spokojna, choć w środku klimat jak cholera!! Ten właściciel nie budził naszego zaufania.

16.07 08 – wcześnie rano pobudka. Zabieramy plecaki i wychodzimy. Płacimy za
nocleg po 200 SYP (i tak przepłaciliśmy) i spadamy z tego miejsca. Najpierw próbujemy stopa ale nic nam się nie udaje, później łapiemy busa i dojeżdżamy za 50 SYP do głównej drogi. To droga prowadząca na południe do granicy jordańskiej. Próbujemy szczęścia na stopa. Jakoś znów nam się nie udaje albo jak coś się zatrzymało to chcą kasę. Mamy czas będziemy jeszcze próbować. Po chwili zatrzymuje nam się samochód osobowy ale facet nie mówi po angielsku. Z rozmowy „na migi” pojęliśmy tylko tyle, że nie chce od nas kasy. No to jedziemy. Oby tylko przy wysiadaniu nie było problemów?? Dojeżdżamy do granicy. Tu opłata wyjazdowa z Syrii 500 SYP (wiedzieliśmy o tej opłacie), potem sprawdzanie paszportów w innym okienku, pieczątka i możemy jechać dalej. Facet w strefie bezcłowej kupił papierosy i każdemu z nas dał po jednej wielkiej paczce żebyśmy mu to przewieźli przez granicę. Ok., nie ma sprawy. Teraz już wiemy dlaczego nas zabrał i nie chciał kasy. Teraz granica jordańska. Najpierw w jednym okienku spisują nasze dane z paszportu, potem w innym kupujemy wizy po 10 JD (dinar jordański) i wracamy z wizami do pierwszego okienka. Tu stempel i możemy jechać dalej.


J O R D A N I A

Na granicy wymieniamy 100$=70,8JD. Kierowca zadowolony, ze udało mu się przemycić papierosy więc razem jedziemy dalej. Nie bardzo wiemy czy jedzie do Ammanu czy gdzieś po drodze nas wysadzi?? Jordania to już inny kraj, po drodze widać ładne stacje benzynowe, zajazdy. Jedziemy tak około 50km i zostajemy wysadzeni na dworcu w jakimś miasteczku. Jednak okazuje się, że z tego dworca nie odjeżdżają autobusy do Ammanu. Miejscowi pomagają nam i każą wsiąść do wskazanego autobusu, który za 0,15 JD zawozi nas na inny dworzec gdzie mamy autobus do stolicy. O 12.00 jesteśmy w Ammanie. Tu znów musimy się przesiadać 2 razy do autobusu miejskiego. Jesteśmy w centrum i szukamy noclegu. Ja zostaję z plecakami a chłopaki biegają po mieście w poszukiwaniu noclegu. Mamy hotel Farah za 33JD ze śniadaniem dla 3 osób. Mamy własną łazienkę i klimatyzację. Hotel zlokalizowany w bocznej uliczce więc może będzie cicho. Czystość nie jest mocną stroną tego lokalu ale da się wytrzymać. Tuż obok mamy taki mały lokalik gdzie w czystym klimatyzowanym miejscu jemy kawałki kurczaka z surówką, makaronem, frytkami i pepsi – koszt 2,70 JD. Smaczne a może dlatego, że jesteśmy bardzo głodni. Kupujemy 2l wody za 0,4 JD. Wracamy do hotelu odpocząć. Później idziemy zobaczyć miasto, które naszym zdaniem niewiele ma do zaoferowania. Wspinamy się na pobliski wzgórze gdzie z ładnym widokiem na miasto znajduje się kawiarenka pod gołym niebem. Pijemy bardzo dobrą herbatę z miętą za 0,5 JD 1 herbata. Wracamy na nocleg. Dzisiejszy dzień raczej spokojny bez wielkich atrakcji. Przejazd przez granicę bezproblemowy.

17.07 08 – spało się rewelacyjnie. Nie dość, że chłodno to jeszcze cicho, o co w tej
części świata raczej trudno. W cenie hotelu mamy skromne śniadanie ale można się najeść. Najważniejsze, że herbaty jest dużo. Tu też mieszka międzynarodowe towarzystwo choć turystów dotychczas niewielu widzieliśmy. Około południa opuszczamy hotel i idziemy bardzo długo przez miasto w poszukiwaniu miejsca skąd odjeżdżają autobusy do Akaby. Przejście przez miasto bardzo męczące, nie dość, że gorąco to jeszcze smród i hałas od samochodów. Jestem bardzo zmęczona a do tego wszyscy mamy problemy żołądkowe. Wstępujemy do apteki i zaopatrujemy się w dodatkowe leki u miłej i kompetentnej farmaceutki. Przy temperaturze powyżej 350C dotarliśmy na miejsce. Kupujemy na 15.00 bilety do Akaby za 8 JD/osoba. Na szczęście poczekalnia klimatyzowana więc można odpocząć. Przed wejściem do autobusu elektronicznie sprawdzają bilety. Mamy do przejechania 325km. W autobusie wszystkie miejsca zajęte. Po drodze mijamy pola uprawne. Mamy przystanek na posiłek, toaletę i odpoczynek. Zajazd to już Europa ale ceny też. Widać, większy porządek i standard życia niż w Syrii. Gdzieś około 70km przed Akaba wjeżdżamy w malownicze góry. Przed wjazdem do miasta kontrola wszystkich pojazdów tak jak na granicy. Sprawdzają wszystkim dokumenty i prześwietlają bagaże. Nic niedozwolonego nikt pewnie nie miał więc po chwili jedziemy dalej. Trudno się dziwić tej ostrożności bo wjeżdżamy do miejsca gdzie w pobliżu jest kilka granic. Tuż obok Izrael, Egipt i Arabia Saudyjska. O 19.20 jesteśmy w Akabie. Po wyjściu z autobusu piekło na ziemi. Szok. Jak tu w tym klimacie można żyć. Zostajemy otoczeni taksówkarzami, którzy oferują nam podwiezienie. My wiemy, że jesteśmy w centrum więc samochód nam niepotrzebny. Wrzucamy plecaki i idziemy choć to jest trudne. Na jakimś skwerze zostaję z Michałem a Jakub idzie szukać czegoś do spania. Po chwili wraca bo znalazł hotel za 20 JD/3 osoby (28$) w zacisznym miejscu, daleko od ulicy. Hotel nazywa się Dweik, z łazienką, lodówką i klimatyzacją. Jak miło było wejść do chłodnego pomieszczenia. Obsługa hotelu bardzo nieprzyjemna!!! Akaba to wielki kurort i dużo turystów więc i wszystko drogie i nastawione na zysk. Jest już ciemno jak wychodzimy. Teraz widać duży ruch w mieście bo w ciągu dnia to pewie największą atrakcją tego miejsca to jest hotel z klimatyzacją. Pierwszy raz i mam nadzieję, że ostatni na tej wycieczce idziemy do Mc Donalds. Przyjemne, czyste i chłodne miejsce. Ja nawet wzięłam zestaw sałatek i mam nadzieję, że tu mogę to bezpiecznie zjeść bez obaw o mój żołądek?? Jeszcze spacerujemy po mieście, tu już Europa. Dużo turystów. Termometr o godzinie 22.00 pokazuje 350C. Jak tu żyć?? Nie wiemy jeszcze co będziemy robić jutro??

18.07 08 – rano zastanawiamy się co robić w tym miejscu? Upały nas zniechęcają o d dłuższego pobytu. Najważniejsze, że spało się dobrze choć sen zakłócił nam hałas dobiegający z sąsiedniego pokoju gdzie naprawiano zamek w drzwiach. Dobra pora na naprawy?? Idę z Jakubem kupić coś na śniadanie i zorientować się o możliwości dojazdu do Petry. Udało nam się trafić do piekarni gdzie zakupiliśmy pyszny, świeży ich chleb a potem jeszcze na ulicy brzoskwinie. Bezpośrednio do Petry trudno stąd dojechać, trzeba się przesiadać. Decydujemy się na jeszcze jeden nocleg. Taksówką za 2 JD jedziemy na wschód na publiczną plażę gdzie chłopaki chcą spróbować pooglądać rafę koralową. Na plaży mało ludzi a jak już są to raczej miejscowi. Chłopaki wypożyczyli fajkę do nurkowania (trzeba trochę poszukać taniej oferty w różnych punktach bo ceny są różne) a ja rozkładam się na ręczniku. Dobrze, że są parasole bo inaczej nie dałoby się wytrzymać. Piasek parzy w stopy i dobrze, że mamy sandały. Jakub skaleczył sobie nogę na rafie ale na szczęście niegroźnie. Jest zachwycony tym co zobaczył. Michał także. Zbyt długo nie byli w wodzie bo słońce i tak spiekło im plecy. Jesteśmy zaproszeni na herbatę do wypoczywających obok Beduinów. Korzystamy z zaproszenia i mimo nieznajomości języka jakoś porozumiewamy się. To prości ale szczerzy ludzie. Nie chcę myśleć kiedy ostatnio myte były te kubki do herbaty i w jakich warunkach ona jest przygotowywana, ale jeśli oni piją to i nam też nie zaszkodzi. I nie zaszkodziła. Zbyt długo nie wytrzymujemy tego upału i w południe łapiemy busa jadącego do miasta. Przejazd 0,5 JD od osoby. Kupujemy coś do jedzenia i wracamy do hotelu. Trochę odpoczywamy, szkoda nam czasu na siedzenie w hotelu i mimo upału idziemy do miasta. Miast świeci pustkami. Temperatura 400C. My chcemy coś zobaczyć w tym mieście bo jutro rano planujemy wyjazd. Akaba nastawiona jest na masową turystykę i to dla ludzi z trochę zasobniejszym portfelem niż nas. Już kiedyś tu byłam przejazdem jadąc do Petry z Izraela. Nie ma tu wielu atrakcji turystycznych ale chcemy poczuć klimat tego miejsca. Turysta znajdzie tu wszystko to co w Europie co niekoniecznie nas interesuje. Ja jednak chcę się napić kawy (ale nie parzonej „po turecku), udaje mi się to, ale za 1,4 JD. Potem pijemy pyszną lodowata wodę z cytryną i miętą. Kupujemy sobie piwo (1 JD) i wracamy do hotelu. Wieczorem po schłodzeniu (dobrze, że jest lodówka) je wypijamy, smakowało.

19.07 08 – wcześnie rano opuszczamy hotel. Udajemy się na miejsce skąd odjeżdżają
minibusy do Maan. Szybko uzbierał się komplet pasażerów, płacimy po 2 JD i w drogę. Niestety chcieli od nas po 1 JD za bagaż ale nie daliśmy się „oskubać”. Trzymamy nasze plecaki na kolanach więc nie zajmują siedzenia, nie zamierzamy dawać więcej kasy. Po dłuższych pertraktacjach udało się uniknąć opłaty. Po dojechaniu do Maan zaraz zagaduje nas facet i proponuje podwiezienie do Petry za 1 JD od osoby. Wydaje nam się to podejrzanie mało ale mówi, że tyle mu wystarczy bo akurat tam jedzie i może nas zabrać. Razem z nami jedzie jeszcze jeden pasażer. Już o 10.00 jesteśmy w Petrze. Tu niestety nasze obawy potwierdziły się i facet chce dodatkowo od osoby po 0,5 JD za bagaż. Nie zgadzamy się, bierzemy plecaki i chcemy odejść ale Jakuba bagaż został w bagażniku i kierowca nie chce go dać zanim nie zapłacimy za bagaż. Jakub mówi, że musi otworzyć bagażnik bo kasę mamy właśnie w tym plecaku i nie możemy inaczej zapłacić. Godzi się, pozwala wyjąć już ostatni nasz plecak. Jakub zabiera bagaż i odchodzimy. Facet rzuca chyba przekleństwa ale „olewamy” go i znikamy w pierwszej lepszej uliczce. Coś ta Jordania nie jest już tak przyjazna jak Syria!! Nie pierwszy raz coś takiego nas spotkało w podróży więc specjalnie tym się nie przejmujemy. Nie lubię jak ktoś chce mnie oszukać. Teraz szybko szukamy hotelu (jest duży wybór więc warto pochodzić) i mamy za 15 JD/3 osoby z łazienką i klimą. Delikatnie mówiąc wygląda dość obskurnie ale nie mamy zbyt wiele czasu na szukanie bo chcemy dziś jeszcze zwiedzić Petrę i jutro stąd wyjeżdżać. Jeszcze w mieście coś jemy i drogą w dół przez miast udajemy się do Petry. Przed wejściem witają nas wizerunki króla i jego ojca. Portretów rządzących w tym krajem też trochę widać ale już nie tyle co w Syrii. Bilet wstępu 21 JD czyli 20$ i nie ma żadnych zniżek. I znów się przekonujemy, że to nie Syria. Czytałam na portalach internetowych, że gdzieś od tyłu można wejść bez kasy ale na szukanie innego wejścia nie mamy czasu. Cóż lżejsi o 20$ wchodzimy w wąski wąwóz liczący sobie około 2km. Dobrze, że zaopatrzyliśmy się w wodę i nakrycia na głowę bo upał jak cholera. Niestety turystów też dużo. Mnie to nie dziwi bo jak tu kiedyś byłam to też było podobnie. To cudo trzeba zobaczyć i nie będę opisywać tego co można przeczytać w przewodnikach. Przed Skarbcem tłumy turystów, trudno nawet zrobić zdjęcie. Mimo upału mamy dość siły żeby jak najwięcej zobaczyć. Chłopcy wspinają się jeszcze do góry, zaglądają w każdą „dziurę”, ale ja już tam ostatnio byłam więc w cieniu odpoczywam i czekam ich powrotu. Mimo, że zabraliśmy dużo wody (po 2l na osobę) to jednak szybko ona nam się skończyła. Tu woda kosztuje 2 JD a za taka samą ilość w mieście zapłacisz 0,5 JD. Co za złodziejstwo!!. Pełni wrażeń i pięknych widoków wracamy. Jeszcze raz pokonujemy tą samą trasę. Mimo potwornego zmęczenia jesteśmy zadowoleni. Było warto. Teraz tak ciężko podchodzi się ulicą pod górę. Idziemy na obiad. W knajpie jemy za 3,5 JD/od osoby dobry obiad. Nawet specjalnie dla nas włączyli klimatyzację, co za ulga. Pod wieczór wracamy do hotelu. Hotel nazywa się Sabaa i jest to nasz najgorszy hotel w jakim dane nam było spać. Syf niewyobrażalny, tu chyba nikt nigdy nie sprzątał. Łazienka to mała klitka, woda leje się do pokoju. Z klimatyzacji kapie cały czas woda i w naszym pokoju mamy już małe bajorko. O pościeli to nawet nie wspomnę. Dobrze, że jutro wyjeżdżamy.

20.07 08 – o 6.30 wstaliśmy. Nie było to trudne bo pewnie każde z nas chciało opuścić
to miejsce. Udajemy się na miejsce skąd odjeżdżają busy do Ammanu. Szybko zebrał się komplet i już o 7.10 wyjeżdżamy. Przejazd kosztuje 6 JD od osoby. Razem z nami jedzie paru turystów z Europy. Droga przebiegła szybko i bezpiecznie, o 10.00 znów jesteśmy w Ammanie. Mamy w planie wjazd do Izraela. Nie wiemy czy to nam się uda ale chcemy próbować. Taksówką za 5 JD jedziemy do granicy. To tak około 30km. Zjeżdżamy cały czas w dół bo przejście jest w okolicy Morza Martwego czyli największej depresji świata. Żeby tylko nas nie dopadła depresja !!. Granica znajduje się na moście Husajna. Po drodze mijamy pola uprawne, rosną banany. Szybko dostajemy stemple wyjazdowe na kartkach a nie w paszporcie. Prześwietlenie bagaży. Opłata wyjazdowa 5 JD. Wsiadamy do autobusu, którym podjeżdżamy do granicy izraelskiej, przejazd 7 JD/2 osoby. Drogo, ale nie ma innej możliwości przekroczenia granicy. Przejeżdżamy przez most, rzeka to wąski strumyk i już następna kontrola. Po drodze wszędzie zasieki, wojsko, czuć napiętą sytuacje. Przed granicą zabierają karteczki i sprawdzają paszporty. Wysiadamy, bagaże rzucamy na taśmę i oddajemy paszporty. Po chwili paszporty wracają do właścicieli z jakąś naklejką. Jest tu bardzo duży ruch i chaos nie do opisania. Myślałam, że Żydzi to będą mieć porządek jak cholera a tu zamieszanie i brak jakiejkolwiek logiki. Trudno opisać całą procedurę przechodzenia przez poszczególne bramki, okienka. To trzeba samemu przeżyć. Gorzej jak za czasów komuny u nas. Stoimy w kolejce po wizy. Pełno ludzi. Dużo Palestyńczyków z paszportami amerykańskimi (myślę, że to Palestyńczycy), trochę turystów z plecakami, którzy tak jak i my chcą wjechać do Izraela bez pieczątki tego kraju w paszporcie, później wrócić do Jordanii i dalej do Syrii. Jakoś kolejka szybko się posuwa i po chwili ja już mam na oddzielnej kartce wizę a chłopcy tylko dodatkową kartkę do wypełnienia i każą im czekać. Takich czekających ludzi jest mnóstwo (szczególnie młodych). Atmosfera nerwowa. Celnicy i pogranicznicy to bardzo młodzi ludzie, przeciętna wieku to pewnie 20 lat. Po trzech godzinach wreszcie ktoś przyszedł i wypytał chłopaków o mnóstwo dziwnych informacji, imię dziadka, babci, co robią, dokąd jadą itd. Znów czekamy trzy godziny. Jakub z Michałem idą gdzieś do jakiś biur, znów przesłuchania ale po chwili dostają paszporty i możemy wjechać do Izraela. Zabieramy bagaże i wychodzimy. Jakub wymienia 50$ = 155 NIS (nowy szekel izraelski ) czyli 1$ = 3.1 NIS – słaby kurs.
I Z R A E L
Zaraz za przejściem czekają minibusy, które za 75 NIS od 2 osób zabierają nas. Cena powala nas. To przecież prawie 24$. Oj, tu to będzie drogo. To już inny świat. Minibus elegancki, nowy, kierowca schludnie ubrany. Droga, którą jedziemy szeroka, bardzo dobrze oznakowana. Wysiadamy przy murach starego miasta. Jesteśmy w Jerozolimie. Pierwsza rzecz, którą robimy to szukanie hotelu a później coś do żarcia bo praktycznie cały dzień nic nie jedliśmy. Nie zabraliśmy nic ze sobą, nie sądziliśmy, że tyle godzin spędzimy na granicy. Jak miło , że znów tu jestem. To miasto kiedyś mnie zachwyciło i mam nadzieję, że teraz też tak będzie. W pobliżu starego miasta mamy hostel Palm za 16$/osoba. Niestety Jerozolima do tanich miast nie należy. Mamy pokój dwuosobowy z łazienką i dodatkowym materacem, bez klimatyzacji. W cenie pokoju darmowa herbata i coś do jedzenia. Tu już nie jest tak gorąco ponieważ Jerozolima leży 1600m n.p.m. Pokój bierzemy na 3 noce. Idziemy wieczorem zobaczyć trochę miasto. Ruch spory, pełno turystów. Jemy kupione na ulicy kebaby za 10 NIS. Wszędzie na ulicach widać wojsko.

21.07 08 – mimo braku klimatyzacji dało się spać. W nocy otwarłam drzwi na
korytarz, w którym jest klimatyzacja więc trochę chłodu z niego dostało się do naszego pokoju. Jedyna zmora tego miejsca to potworny hałas dobiegający z ulicy. Wiem, że hałas w dzielnicach arabskich jest zawsze, ale my mamy dodatkowo pecha bo nasz pokój zlokalizowany jest nad sklepem warzywnym, w którym handel trwa do późna w nocy a po paru godzinach przerwy wcześnie rano nowa dostawa towaru, przy tym krzyki, trąbienie, warkot silników. Śniadanie robimy sobie w hostelu. Jest dostęp do kuchni (standard taki arabski), w której znajduje się trochę produktów z których możemy korzystać (cukier, herbata, chleb, trochę owoców). Mamy też darmowy dostęp do Internetu. Teraz dopiero widzę, że ten hostel nie jest taki wcale zły. Pokoje dość obskurne, łazienki też ale hol z recepcją ma taki swój „klimat”. Duże pomieszczenie, klimatyzowane, dużo miejsc do siedzenia, leżenia (bo tu też śpią ludzie), telewizor.
Wychodzimy na zwiedzanie miasta. Zwiedzamy Bazylikę Grobu Pańskiego, kościół koptyjski. Musimy czekać na otwarcie wejścia do Ściany Płaczu. Przed wejściem kontrola jak na lotnisku (już to kiedyś przerabiałam). Przy Ścianie mnóstwo Żydów modlących się a jeszcze więcej turystów. To najświętsze miejsce dla Żydów. Tu musimy się rozstać bo faceci wchodzą po lewej stronie a kobiety po prawej. Mężczyźni muszą mieć nakryte głowy. Oczywiście też wkładamy karteczki z prośbami do Boga. Dalej Meczet Skały, to znów ważne miejsce dla Muzułmanów. Wejść do meczetu nie można, tylko dla wyznawców islamu. Cały czas kręcimy się po starej części Jerozolimy. Droga Krzyżowa. Jerozolima „naszpikowana” jest wojskiem. To najczęściej bardzo młodzi ludzie tak około 20 lat i to zarówno dziewczyny jak i chłopacy. O 15.00 wracamy do hostelu. Kupiliśmy w sklepie warzywnym (przez, który wchodzi się do naszego hostelu) cebulę, paprykę, pomidory, ogórek, chleb. Robimy sobie herbatę, sałatkę z pomidorów i mamy „wyżerkę”. Wreszcie trochę witamin. Pycha. Odpoczywamy, ja robię sobie małą drzemkę. Po wieczór jeszcze raz spacer po mieście, taka spokojna włóczęga. Miło tak chodzić bez pośpiechu i konkretnego celu. To miasto chyba nigdy nie zasypia i nigdy nie jest wolne od turystów. Wracamy na nocleg. W naszym hostelu spotykamy Polkę, która również tu mieszka ze swoim mężem i synem. Miło nam się rozmawia i wymienia wrażenia z podróży. Jakub wieczorem poszedł na spotkanie z młodym Żydem Danielem poznanym przez Internet.

22.07 08 – wstaliśmy późno, trochę ze względu na Jakuba, który wrócił po północy.
Śniadanie robimy sobie sami, mamy jeszcze wczoraj zakupione pomidory. Dziś pojedziemy do Yad Vashem, muzeum holokaustu. Autobusem za 22,80 NIS (w dwie strony, 2 osoby) jedziemy trochę poza miasto. Muzeum (też już byłam) zrobione z wielkim rozmachem i pietyzmem. Robi niesamowite wrażenie. Nie da się tego opisać, to trzeba zobaczyć. Żadne słowa nie oddadzą tragedii tego narodu. Jesteśmy tu praktycznie cały dzień. Pod wieczór wracamy do hostelu. Jemy znów to co na śniadanie. Większość mieszkańców tego hostelu to obcokrajowcy z całego świata.

23.07 08 – dziś wcześnie wstajemy bo mamy „napięty” plan zwiedzania. Za 2 NIS jedziemy autobusem miejskim na Górę Oliwną. Chcemy być jak najwcześniej w tym miejscu żeby uniknąć tłumów turystów, i to nam się udaje. Jesteśmy sami. Widok z Góry na Jerozolimę „rzuca na kolana”. Ostatnio jak tu byłam to urzekło mnie to miejsce ale Jakub i Michał też są zachwyceni. Robimy dużo zdjęć, mamy piękne światło. Cudowna chwila. Wracamy ulicą pod górę i idziemy do kościoła Pater Noster, potem w dół przy cmentarzu do kościoła Dominus Flevit, Ogrójec, gdzie rosną oliwki pamiętające Chrystusa. Idziemy trasą polecaną w przewodniku więc pewnie większość turystów tak czyni. Wracamy do hostelu. Wyprowadzamy się z pokoju. Chłopcy biorą pokój wieloosobowy za 10$/osoba a ja zostawiam tylko bagaż bo dziś wieczorem idę spać do matki Daniela, z którym Jakub spotkał się przedwczoraj. Matka Daniela to Polka, która jako dziecko wyjechała z Polski. Jakub jak był na tym spotkaniu to poznał tą kobietę i ona mnie zaprosiła do swojego domu. Cieszę się na to spotkanie bo zawsze nowe doświadczenie. Autobusem miejskim za 6 NIS jedziemy do Betlejem. Przy wyjeździe z miasta widać wielki, ciągnący się kilometrami mur ale bez żadnej kontroli wjeżdżamy do Betlejem. Naszym celem jest Bazylika Narodzin. Do Bazyliki docieramy wąskimi zatłoczonymi uliczkami. To teren zamieszkały przez Palestyńczyków więc czujemy się jak w kraju arabskim. Po zwiedzaniu tego ważnego miejsca dla każdego chrześcijanina znów autobusem wracamy do Jerozolimy. Tu przy wyjeździe kontrola. Wszyscy wychodzimy z autobusu, sprawdzają autobus, potem każdemu wsiadającemu pasażerowi dokumenty. Ta kontrola odbywa się szybko i sprawnie nie to co na granicy. Wracamy do hotelu, przebieramy się i autobusem (za 5,70 NIS/1 osoba) jedziemy na dworzec autobusowy. Przed wejściem na teren dworca kontrola bagaży, należy przejść przez bramkę. W ostatniej chwili wskakujemy do odjeżdżającego autobusu. Bilety dla 2 osób to koszt 57 NIS. Po godzinie kierowca wysadza nas na publicznej plaży nad Morzem Martwym. Jest tu publiczna bezpłatna plaża z dostępem do prysznicy, które są przy tym zasoleniu konieczne. Trochę ludzi, żar leje się z nieba. To największa depresja świata, 418 m p.p.m. Zasolenie waha się od 22% do 36%. Tak jak większość turystów tak i my przyjechaliśmy sprawdzić czy można unosić się na wodzie bez możliwości utonięcia i skorzystać z właściwości leczniczych czarnego błota. Po godzinie mamy już dość leżenia i „pływania”, wracamy. Pamiętać należy żeby przed wejściem do wody sprawdzić czy nie ma jakichś małych zadrapań na skórze bo piecze jak cholera. Faceci nich rano nie golą się. Koniecznie też zabrać dużo wody do picia bo tutaj woda kosztuje 8,5 NIS (normalnie w mieście 4 NIS), kompletnie zgłupieli. Próbujemy łapać stopa ale coś nam się nie udaje. Po chwili jednak nadjeżdża autobus, którym wracamy do Jerozolimy. Cena dla dwóch osób 57 NIS. Na dworcu zupełnie przypadkowo zauważamy knajpkę z zachęcająco wyglądającym żarciem. Cena też dostępna dla nas, za dwie obfite porcje z napojami zapłaciliśmy 30 NIS. Była to stała cena i w tej cenie można brać to co się chce tak żeby tylko zmieściło się na talerzu. Ilość jedzenia na talerzu jest ogromna ale przy naszych apetytach szybko talerze zostają puste. Wszystko bardzo smaczne, dużo i tanio. Teraz dla oszczędności kasy wracamy do centrum pieszo. Do pełni szczęścia brakuje mi kawy. Jakub proponuje, że pójdziemy do dzielnicy poza starym miastem. Był tu przedwczoraj z tym chłopakiem żydowskim. To już zupełnie inny świat. Nie widać ortodoksyjnych Żydów ani Arabów. To po porostu normalna Europa. Życie toczy się spokojnym trybem. O tym, że to nie Europa przypominają tytko duże ilość wojska na ulicy. Żeby wejść do obojętnie jakiego lokalu najpierw jest kontrola bagażu. W pierwszej lepsze knajpie siadamy, zamawiam kawę a tu niespodzianka ta część lokalu jest koszerna a kawa z mlekiem nie jest koszerna więc muszę przesiąść się na drugą stronę. Tu już mogę wypić kawę z mlekiem za 11 NIS. Oj jaka pycha!! Wracamy do hotelu. Trochę odpoczywamy po bardzo intensywnym dniu. O 20.00 biorę plecak i z Jakubem udaję się na spotkanie. W umówionym miejscu czeka już na nas Ania (tak się przedstawia) i idziemy do jej mieszkania. Mieszkanie ładne, gustownie urządzone, Ania miła i serdeczna. Jakub szybko wraca a my nie możemy się nagadać tak jakbyśmy się znały od lat. Około północy przychodzi jej syn Daniel, robi kolację. Tu życie zaczyna się wieczorem a właściwie nocą. Teraz jest przyjemnie chłodno. Grubo po północy idziemy spać. Mam swój pokój, jest miło i cicho

24.07 08 – dobrze się spało. Dopiero o 10.00 wstałam. Razem zjadłyśmy śniadanie
(kawa, chleb, ser, pomidory, ogórki, cebula). Chłopaki przyszli po mnie i jedziemy znów autobusem za 5,70 NIS od osoby na dworzec kolejowy. Dworzec zlokalizowany na peryferiach miasta więc jadąc autobusem zobaczyliśmy kawał miasta. Przed wejściem na dworzec bramka bezpieczeństwa. Dworzec to nowy budynek. Kupujemy bilety za 36 NIS/osoba w dwie strony. Odjazd pociągu o 11.40. Wagony nowe, czyste, klimatyzowane, mało ludzi. O 13.15 jesteśmy w Tel Awiwie. To nowoczesne miasto. Różni się bardzo od Jerozolimy. Nie ma do zaoferowania zbyt wielu atrakcji turystycznych. My zwiedzamy dom Dawida Ben-Guriona, pierwszego premiera Izraela, urodzonego w Polsce. Pełno w nim pamiątek oraz pokaźna biblioteka. Niemało pamiątek z Polski. Wstyd się przyznać, ale nas najbardziej ucieszyła klimatyzacja w tym budynku, mogliśmy trochę odpocząć od upału. Mimo, że jest nam gorąco chcemy zobaczyć trochę miasto. Kiedy czujemy zmęczenie udajemy się na nad morze. Tu miłe zaskoczenie. Miasto posiada piękną piaszczystą plażę. Trochę szkoda, że jest tu bardzo dużo ludzi. Szukamy wolnego miejsca i oddajemy się błogiemu lenistwu. Jakże ta plaża różni się od tej, którą niedawno odwiedziliśmy w Akabie. Tu pełen luz i swoboda. Pełno obcokrajowców. Słychać różne języki świata. Jak to miło zanurzyć się w wodzie. Kiedy już mamy dość słońca i wody pieszo przez puste o tej porze miasto wracamy na dworzec kolejowy. Przed wejściem, oczywiście, kontrola bezpieczeństwa. Znów luksusowo pociągiem wracamy do Jerozolimy. Podróż pociągiem trwa o wiele dłużej niż autobusem, ale Jakub jako miłośnik podróży pociągami zawsze jak jest do wyboru pociąg czy autobus wybiera pociąg. O 20.30 jesteśmy w Jerozolimie. Autobusem miejskim wracamy do centrum. Ja idę spać znów do Ani. Chłopacy mnie odprowadzają a później wracają do hostelu. My z Anią prowadzimy nocne rozmowy ale dziś już nie tak długo bo przecież jutro rano stąd wyjeżdżamy. Mam nadzieję, że z Anią jeszcze kiedyś się spotkam, tak sobie obiecałyśmy. Zresztą, mam nadzieję, że to nie będzie trudne bo Ona często teraz bywa w Polsce. Aniu jeszcze raz dzięki za wszystko.

25.07 08 – już przed 7.00 wstała, czeka nas ciężki dzień. Nie wiemy jak będzie wyglądać
przekraczanie granic bo chcemy dziś wjechać do Jordanii i dalej do Syrii. Zobaczymy ?? Żegnam się z Anią i idę do hostelu po chłopaków. O tej godzinie jest mały ruch i przyjemnie chłodno. Moi panowie są punktualni i idziemy do miejsca skąd odjeżdżają busy do granicy. To takie podwórko między budynkami a na nim duży ruch i pełno ludzi. Po dojściu zapisują nas na jakąś magiczną listę, później przydzielają nas do auta. O 7.30 opuszczamy Jerozolimę z postanowieniem, że trzeba tu jeszcze wrócić!!. Przed granicą bramka, kontrolują wjeżdżające samochody. Duża kolejka aut, ale nasz kierowca omija stojące auta i jedziemy dalej. Jesteśmy na granicy. Zabierają nam bagaże a my musimy zapłacić 103,50 NIS opłaty wyjazdowej. Kupa kasy, ale byliśmy na to przygotowani. Potem sprawdzanie paszportów, odbieranie plecaków i wychodzimy. Tu już czeka autobus, który przewozi wszystkich przez granicę za 3,50 NIS od osoby, kiedy jest pełen jedzie. Po przejechaniu granicy znów zabierają paszporty. Wychodzimy z autobusu i czekamy na paszporty, które szybko otrzymujemy bez zbędnej biurokracji.
J O R D A N I A
Jordania po raz drugi. Wychodzimy, jesteśmy „zaatakowani” przez taksówkarzy, którzy chcą nas po „okazyjnej cenie” zawieź do Ammanu. Wiemy, że nie możemy dać więcej za przejazd niż 5 JD. Udaje nam się i jedziemy. Już o 10.45 jesteśmy w Ammanie. Taksówkarz zawiózł nas do miejsca skąd „coś” ma jechać do Damaszku. Znów targowanie i w końcu za 12 JD od osoby jedziemy z jeszcze jedną osobą do Damaszku. Uzgodniliśmy, że zostaniemy zawiezieni do centrum a nie gdzieś na peryferie miasta. Jedziemy drogą dwupasmową, mały ruch. O 12.40 już na granicy jordańskiej. Tu opłata wyjazdowa 5 JD od osoby, pieczątka w paszport i dalej w drogę. Teraz obawiamy się granicy syryjskiej. Wiemy, że Syryjczycy lubią szukać u turystów śladu pobytu w Izraelu. My wszystko skrupulatnie pochowaliśmy, nawet zdjęcia zrzuciliśmy na płytkę żeby nie było śladu w aparacie. Z tego też powodu w Izraelu nie kupiliśmy żadnej pamiątki. Nasze obawy okazały się niepotrzebne. Bez problemu i bez żadnej kontroli wjechaliśmy do Syrii.
S Y R I A
Syria po raz drugi. Jest godzina 13.30 i po dwóch godzinach jesteśmy w Damaszku. Niestety mamy problem bo zostajemy wysadzeni na peryferiach miasta. Znów trwają pertraktacje i w końcu kierowca auta, którym jechaliśmy dał kasę innemu kierowcy żeby ten zawiózł nas tam gdzie chcemy. Udało się. Szukamy hotelu. W końcu decydujemy się na pokój trzyosobowy za 29$ w hotelu Kanat Ol-Sweis. Mamy znów luksusowo swoją łazienkę i klimatyzację. Gdzieś w mieście jemy paskudny kebab, którego połowę wyrzucam. Teraz czas na pyszne lody. Mam nadzieję, że nam nie zaszkodzą. Jeszcze kupujemy zapas wody za 25 SYP, Jakub za Internet płaci 50 SYP i wracamy do hotelu.

26.07 08 – bardzo dobrze się spało, bo okno naszego pokoju wychodzi na jakieś podwórko
i nie słychać hałasu ulicy. Postanawiamy zostać tu jeszcze jedną noc. Robię pranie. O 10.15 wychodzimy. Taksówką za 75 SYP od 3 osób jedziemy na dworzec. Tu minibusem za 100 SYP do Antabek. Tu szybka przesiadka do następnego auta i po ustaleniu ceny 300 SYP jedziemy do klasztoru Der Mar Musa z 1058 r. Kierowca godzi się, że poczeka na nas i razem z nim wrócimy. Jedziemy z pół godziny przez totalne pustkowie. Teraz na wzgórzu ukazuje nam się klasztor. Trzeba wdrapać się po wykutych w skale schodach na wysokość 1320m. Jest bardzo gorąco, żar leje się z nieba. Idziemy, jest mi ciężko, miałam nawet chwilę słabości i chciałam zrezygnować ale dałam radę. W ciągu pół godziny udało mi się wejść do góry. Dopiero jak weszłam to stwierdziłam jak dużo straciłabym gdybym się poddała. Niesamowita atmosfera panuje w tym miejscu, paru turystów, paru zakonników a tak wokoło cisza. We wnętrzu klasztoru na ścianach ciekawe freski. Można tu przenocować za darmo ale trzeba tylko pomóc w codziennych pracach. Szkoda, że tego wcześniej nie wiedzieliśmy bo pewnie w tym magicznym miejscu spędzenie nocy należy do niezapomnianych przeżyć. Wracamy. Samochód czeka. Po dojechaniu do głównej drogi zaczęły się problemy. Kierowca chce więcej kasy za czekanie. Facet nie zna języka angielskiego więc trudno się z nim dogadać ale jedno wiemy, że chce jeszcze raz 300 SYP. Jesteśmy twardzi, nie ustępujemy. Kierowca robi się agresywny, rzuca jakieś przekleństwa, straszy policją. I tak się składa, że akurat przejeżdża policja. Niestety tylko jeden z mundurowych mówi parę słów po angielsku ale wiemy, że są po naszej stronie. W końcu podjeżdża jeszcze jeden samochód. Ten facet mówi trochę po angielsku i nam tłumaczy, że rzeczywiście przejazd w jedna i drugą stronę kosztuje więcej niż 300 SYP. Płacimy w końcu jeszcze 200 SYP i w końcu rozstajemy się z agresywnym kierowcą. Ci policjanci myśleli, że nie mamy kasy i chcieli za nas zapłacić. Nie godzimy się na to, robimy sobie wspólne zdjęcia, dziękujemy za pomoc i się rozstajemy. Teraz próbujemy wracać do Damaszku stopem. Tylko chwilę stoimy i już zatrzymuje się samochód osobowy. W środku trzech facetów a nas jest też trzy osoby. Nie ma problemu, zmieścimy się. Kiedy odpowiadamy na pytanie skąd jesteśmy facet odpowiada do nas po słowacku. Okazało się, że jeden Syryjczyk jadący tym autem mieszka od 35 lat na Słowacji i prowadzi tam stadninę koni. Zresztą wszyscy trzej to „koniarze” i bywają w Polsce na aukcji koni w Janowie Podlaskim. Świat jest jednak mały. Podróż nie należy do wygodnych, siedzimy w czwórkę ściśnięci na tylnym siedzeniu. Lepsze to niż stać w upale na drodze. Jeden z pasażerów daje nam swoja wizytówkę i oferuje wszelką pomoc w razie problemów w Syrii. Dziękujemy, ale mamy nadzieję, że nam pomoc nie będzie potrzebna. Wysadzają nas na przedmieściach informując nas, że dojazd do centrum nie powinien więcej kosztować niż 1$. Robimy jeszcze wspólne zdjęcie z tym Syryjczykiem, który mieszka na Słowacji. Łapiemy taksówkę. Pytamy się ile będzie kosztował przejazd do centrum. Kierowca pokazuje na taksometr. Pierwszy raz z tym się spotykamy i się wahamy bo nie wiemy czy nie będzie drożej. Cóż ryzykujemy i wsiadamy. Jakie było nasze zdziwienie kiedy za przejazd zapłaciliśmy tylko 35 SYP. Teraz już wiemy, że dotychczas zawsze przepłacaliśmy i, że trzeba jeździć taksówkami z włączonym taksometrem. Mądry Polak po szkodzie!! Wracamy na trochę odpoczynku do hotelu i wieczorem idziemy jeszcze do miasta. Znów kupujemy lody, które nam bardzo smakują, potem trochę pamiątek i wracamy na nocleg.

27.07 08 – wcześnie rano wychodzimy. Taksówką z włączonym taksometrem jedziemy na
dworzec. Zapłaciliśmy mniej niż ostatnio jadąc tą samą drogą. Na godzinę 9.00 kupujemy bilety do Bejrutu. Jeden bilet to 400 SYP. Zastanawialiśmy się czy w ogóle wjeżdżać do Libanu ze względu na niestabilną sytuację panującą w tym kraju, ale w końcu postanowiliśmy, że jedziemy. W autobusie spotykamy polskie małżeństwo. Też jadą do Bejrutu. Jest nam raźniej. Po godzinie jesteśmy już na granicy. Znów opłata wyjazdowa 500 SYP, „rzut oka” na paszporty, pieczątka i wracamy do autobusu. Jeszcze sprawdzanie w autobusie pieczątek i jedziemy około 3km do granicy libańskiej. Wszyscy wysiadają. Idziemy po wizy. I tu niemiła niespodzianka. Okazuje się, że nie ma już bezpłatnych wiz na trzy dni. Żadne dyskusje nie pomagają. Możemy kupić wizy za 25 000 LBP (funt libański) na 15 dni. Na mniej dni nie sprzedają. Jesteśmy wściekli ale co mamy czynić. Decydujemy się na zakup wiz ale nie można płacić ani w dolarach ani w euro. Wymieniamy na granicy 50$=70 000 LBP. Lżejsi o parędziesiąt dolarów wracamy do autobusu. (tu krótka informacja. Po powrocie z Libanu spotkaliśmy w Syrii Polaków, którzy w tym samym czasie co my wjeżdżali do Libanu, ale innym przejściem, dostali wizy za darmo więc do końca nie wiem jak to jest z tymi wizami). Przed wyjazdem z granicy jeszcze sprawdzanie dokumentów i wjeżdżamy do Libanu.
L I B A N
Jest godzina 12.10 więc szybko udało nam się wjechać. Jedziemy przez tereny bardzo zaludnione, po drodze pełno wsi i miasteczek. Pniemy się wysoko w góry, później znów w dół, jedziemy wolno. Po przejechaniu przełęczy zmienił się krajobraz na bardziej zielony, dużo drzew. Dojeżdżamy do Bejrutu ale wysadzają nas gdzieś na przedmieściach. Tu zaraz „dopada” nas masa taksówkarzy. Nie mamy pojęcia ile może kosztować przejazd więc trwają negocjacje. Wokoło nas widać w tej części dużo zniszczonych budynków, widać ślady niedawnej wojny. W końcu decydujemy się za 5 000 LBP dojechać do centrum. Podjeżdżamy pod sam hotel ale niestety nie ma miejsc. Tuz obok znajduje się drugi Talal i są wolne miejsca. Mamy pokój czteroosobowy z klimatyzacją, łazienka ogólnodostępna. Cena 8$/osoba. Wszystko wygląda porządnie. Na powitanie zostajemy poczęstowani pepsi. Blisko hotelu znajdujemy mały lokal oferujący smaczne sandwicze po 4000 LBP. Teraz czas na zobaczenie miasta. Centrum odbudowane, przypomina Paryż. Same elegancje kamienice, wszystkie odnowione. Na ulicach pełno kawiarenek. Cos dla mnie. Tu muszę wypić kawę ale ceny to już nie dla mnie. W końcu decydujemy się i w jednej z nich siadamy. Ja zamawiam kawę a Jakub piwo wszystko kosztuje 9,5 tys. LBP. Tu też wszędzie pełno wojska, policji. Przed wejściem do kawiarni kontrola bezpieczeństwa. Idziemy na dłuższy spacer. Jakub z Michałem robią dużo zdjęć. Michał zostaje zatrzymany przez policję, legitymują go, sprawdzają co fotografuje. Trochę podniosła nam się adrenalina ale wszystko dobrze się skończyło. Idziemy nad morze, po drodze Gołębie Skały i dalej nadmorską promenadą wracamy do hotelu. Nad morzem tłumy spacerujących ludzi. Tu bardzo mało zakrytych kobiet. Wracamy do hotelu.

28.07 08 – długo spaliśmy. W nocy przyszła do naszego pokoju jakaś dziewczyna i teraz
cichutko wychodzimy żeby jej nie obudzić. Jakub sprawdza pocztę bo mamy darmowy dostęp do Internetu. Dobre wieści z domu. Mamy dostęp do kuchni więc tu robimy sobie skromne śniadanie. Potem kluczymy uliczkami w poszukiwaniu dworca. Okazało się, że jest blisko naszego hotelu. Autobusem jedziemy do Trypolisu. Trochę jesteśmy zestresowani bo czytaliśmy w Internecie, że dwa dni temu była tu strzelanina i zginęło parę osób. Jedziemy 1,5 godziny bardzo dobrymi drogami, choć mocno zatłoczonymi. Trypolis to drugie co do wielkości miasto w Libanie. Teraz poszukiwanie miejsca skąd odjeżdżają busy do Bszarry. Kupujemy bilety na busa za 4 000 LBP i jedziemy górską krętą drogą 50km. Wspinamy się na wysokość 1600m n.p.m. Jest tu pięknie, zielono, czuję się jak na Bałkanach. Bszarra to miasteczko wypadowe w góry i do rezerwatu cedrów. Nie chce się wierzyć, że w tym miejscu znajdują się wyciągi narciarskie. My też je widzimy. Z Bszarry za 5 000 LBP taksówką jedziemy 10km do rezerwatu cedrów. Droga również prowadzi do góry. Wjeżdżamy na wysokość 2 000m n.p.m. Cedry zlokalizowane są w małym rezerwacie, który w 1998 r. został wpisany na listę UNESCO. Wejście bezpłatne ale można dać datek na ratowanie tych ginących drzew. Rzeczywiście drzewa są pięknie zielone i nie dziwi, że znajdują się w herbie i na fladze Libanu. Kierowca czeka na nas i razem wracamy w dół. Przesiadamy się do busa i zjeżdżamy do Trypolisu. Tu następna przesiadka i jedziemy do Bejrutu. Dzień pełen przesiadek z jednego środka lokomocji do drugiego ale niezwykle barwny widokowo. Miło było po dłuższym czasie patrzenia na pustynny krajobraz zobaczyć tyle zieleni i trochę się schłodzić. W hotelu jest pralka automatyczna więc robimy pranie. Jutro wszystko będzie suche na popiół.

29.07 08 – dziś znów nad ranem wyłączyli prąd. Ponoć wyłączają codziennie o tej godzinie.
Zebrałam wczoraj wyprane ciuchy, wszystko suche na popiół. W hotelu spotykamy trzech Polaków. Nasi są wszędzie!! W hotelu przegryzamy małe śniadanie (ogórki, pomidory). Idziemy na ten sam dworzec co wczoraj. Poruszanie się po Bejrucie nie należy do łatwych. Miasto to przystosowane jest do poruszania się samochodami a nie pieszo. Brak chodników, przejść dla pieszych. Po ulicach szybko poruszają się, niejednokrotnie bardzo luksusowe samochody. Taksówką za 7 000 LBP od osoby jedziemy 18km na wschód od Bejrutu do jaskiń Jelita. Tu dużo turystów ale wszyscy miejscowi. Po odstaniu paru minut w kolejce kupujemy bilety za 25$ od 2 osób. Drogo, ale ponoć warto wydać tyle kasy. Wjeżdżamy wagonikami na wyższy poziom i wchodzimy do jaskini. Należy zostawić aparaty fotograficzne i kamery. Nie ma możliwości robienia zdjęć. Wchodzimy do środka. Przyjemnie chłodno. To co ukazuje się naszym oczom „rzuca na kolana”. Tego nie da się opisać. Ilość stalagmitów, stalaktytów, wielkość komór, ze szczelin wypływająca woda. Cudo natury. Wydaje mi się, że już trochę jaskiń widziałam ale tej nie da się z niczym porównać. Tu trzeba przyjechać, to trzeba zobaczyć. Jesteśmy przytłoczeni pięknem, pełni zachwytu. Oszołomieni wychodzimy. Teraz kolejką taką dla dzieci zjeżdżamy w dół gdzie wchodzimy do jaskini położonej niżej. Tu olbrzymie komory zapełnione wodą a u góry piękne nacieki. Siadamy do łodzi i pływamy około pół godziny po grotach. Super sprawa. Pełni wrażeń opuszczamy to magiczne miejsce. Na parkingu pełno samochodów ale wszystkie prywatne i pełno w nich pasażerów. Próbujemy stopa ale każde auto zajęte do ostatniego miejsca. Idziemy w górę drogi i machamy. Nic nas nie chce zabrać. Szczęście nas opuściło. Po 20 minutach zatrzymuje się auto. Michał siada na „pakę” my z Jakubem z tyłu i jedziemy. Wysadzają nas na przedmieściach i tak dobrze, udało się. Tu widzimy jakąś knajpę. Idziemy coś zjeść. Zestaw: frytki, surówka, hamburger, pepsi kosztuje 6,5 tys. Jedzenie smaczne. Idziemy dalej miastem i machamy. Po chwili zatrzymuje się młody chłopak, który jedzie do centrum. Szybko podjeżdża nam pod sam hotel. Fajnie, udało się. Robimy warzywno-owocowe zakupy w takim malutkim sklepie. Sprzedawca dokłada nam jeszcze gratis owoce. Zjemy sobie to w hotelu. Idziemy do restauracji polecanej w przewodniku ale okazało się, że nie jest tak tanio jak miało być. Zamawiamy kurczaka, ryż, smażone bakłażany. Potem wieczorny spacer po mieście. Teraz o tej godzinie to miasto zaczyna żyć. W knajpach siedzi pełno ludzi, atmosfera luzu i swobody. Przy knajpach zaparkowane luksusowe limuzyny z tablicami rejestracyjnymi państw z Półwyspu Arabskiego. To ta „biedota” arabska tu się bawi. Pełni wrażeń wracamy do hotelu.

30.07 08 – rano znów wyłączyli prąd. Zaczęło robić się w pokoju gorąco więc wstajemy. Na
śniadanie zjadłam sałatkę z pomidorów a chłopcy w knajpie obok sandwicza. Taksówka za 6 tys. jedziemy na dworzec Cola skąd odjeżdżają busy. O 9.20 wyjeżdżamy. Bilet 6 tys. Jedziemy przez tereny górzyste. Kierowca jedzie trochę brawurowo, denerwuję się. Ruch na drodze duży. Początkowo jedziemy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy z Damaszku a później odbijamy na północ. Teraz już mamy równinę. O 11.45 jesteśmy w Baalbek. Tuż obok przystanku znajdują się ruiny starożytnego miasta Heliopolis. Bagaż na plecy i idziemy kupić bilety. Bilet wstępu kosztuje 12 tys. Mamy niewiele kasy więc ja rezygnuję i nie wchodzę. I tak dużo można zobaczyć zewnątrz. Świątynia Jowisza z 60 r. n.e. i Świątynia Bachusa to najlepiej zachowane budynki. Ja odpoczywam w cieniu drzew, robie notatki. Trochę kręci tu się turystów. Należy pamiętać, że w okolicy ma swą bazę organizacja Hezbollah. Mieszkańcy to szyici, kobiety nie powinny nosić zbyt swobodnych strojów. Tuż obok znajduje się muzeum Hezbollahu naszpikowane propagandowymi plakatami, zdjęciami. Każdy „eksponat” krytykuje Izrael i USA „pranie mózgu”. Wychodzimy, idziemy główną drogą przez miasto i próbujemy szczęścia na stopa. Coś trudno nam to się udaje. Jeśli już ktoś się zatrzymuje to chce kasę. W końcu zatrzymuje nam się taki mały bus, z kierowcą nie możemy się dogadać. Facet jedzie z dwójką małych chłopaków. Cały czas do nas gadają, nic nie rozumiemy ale pokazują, że mamy wsiadać. Samochód to „mały warsztat” szybciej można powiedzieć czego tam nie ma niż co jest. Jedziemy, nie wiemy dokąd. Facet krąży po mieście. Podjeżdża po jakiś budynek, biegnie gdzieś. Po chwili wraca z młodym chłopakiem mówiącym po angielsku. Ten nam tłumaczy, że może nas zawieź na granicę ale chce kasy. Dziękujemy. Okazało się, że ten młody tłumacz zna też rosyjski. Trochę pogadaliśmy po rusku i kierowca podwozi nas do miejsca skąd nas zabrał. Idziemy dalej. Machamy ale nic nas nie zabiera. Nagle zatrzymuje się jadący w przeciwną stronę samochód i facet zagaduje do nas po niemiecku. Kiedy odpowiadamy mu, że jesteśmy z Polski zaprasza nas do siebie do domu na herbatę i mały poczęstunek. Dwa razy nie trzeba nas zapraszać. Jedziemy. Samochód to ładna fura. Podjeżdżamy pod dom. Siadamy w ogrodzie w cieniu drzew. Przychodzi cała rodzina z nami się przywitać. Okazuje się, że cała rodzina jest teraz tu na wakacjach w swoich rodzinnych stronach a od lat wszyscy mieszkają w Niemczech. Ja dostaje kawę, potem zimne napoje, sok pomarańczowy (oj przydał się), kila rodzajów słodyczy. Miło porozmawiać z kimś kto tu się urodził i mieszkał. Gospodarz proponuje nam, że jego syn zawiezie nas za miasto na drogę wylotową do granicy. Mówi, że tu nie wszyscy ludzie są dobrzy i dlatego jego syn zatrzyma nam auto i dogada z kierowcą zawiezienie nas bezpiecznie na granicę. Pięknie dziękujemy. Jeszcze wspólne zdjęcia i jedziemy. Rzeczywiście chłopak zatrzymał nam auto, którym jechało paru mundurowych i za 10$ od nas trzech wiozą nas do granicy. Rzeczywiście zawieźli nas pod sam szlaban. Udało się. Przed wejściem do punktu odpraw sprawdzają nam paszporty. To takie małe przejście graniczne. Trochę ludzi a urzędnicy maja czas. Jednak mimo naszych obaw szybko dostaliśmy stemple wyjazdowe i żegnamy Liban. Teraz idziemy do następnego przejścia. Nie wiemy jak to daleko? Próbujemy coś zatrzymać, ale albo nas nie chcą zabrać albo samochody pełne. W końcu zatrzymuje się samochód wojskowy, nie mogą nas zabrać ale informują nas, że do przejścia mamy 10km. Niech to jasna cholera, nie dam rady, pot po dupie leci. Idziemy nie mamy wyjścia. Jedzie jakiś stary grad i się zatrzymuje. Jest tylko jedno miejsce wolne w szoferce. Szybka decyzja, Jakub do szoferki a ja z Michałem na pakę i tak sobie śmigamy te 10km. Po drodze mijamy dużo namiotów i pełno wokoło nich kręcących się ludzi. Nie wiemy ale może to byli uchodźcy Palestyńscy?? Smutne widoki. Teraz też wysiadamy pod samym szlabanem. Szybko kartki do wypełnienia, pieczątka w paszport i jesteśmy w Syrii.
S Y R I A
W Syrii jesteśmy po raz trzeci. Czujemy się jak u siebie. Ten kraj jednak mimo wszystko podoba nam się najbardziej, ludzie też jacyś lepsi. Godzina 16.50. Wsiadamy do busa jadącego do Homs. Jest już pełen, my na ostatnich siedzeniach, plecaki na kolanach, niewygodnie jak cholera ale najważniejsze, że znów w drodze. Teraz już powoli do domu. Cena przejazdu od jednej osoby to 50 SYP za 50km. Szybko dojeżdżamy do Homs ale niestety wysadzają nas na innym dworcu niż chcieliśmy. Oczywiście taksówkarze są chętni zawieź nas w każde wskazane przez nas miejsce. Pomaga nam młody chłopak pokazując autobus miejski, który zwiezie nas na interesujący nas dworzec. Przejazd 10 SYP od osoby czyli parę groszy. Mamy okazję pooglądać miasto bo przejeżdżamy przez centrum. Miasto, jak miasto nic interesującego. Po dojechaniu na miejsce kupujemy bilety po 40 SYP i jedziemy do Hamy. To gdzieś 40km. Po dojechaniu do miasta znów musimy korzystać z taksówki bo jesteśmy daleko od centrum. Po kłótni z taksówkarzami w końcu jeden z nich zgadza się na włączenie taksometru i za 20 SYP jedziemy do hostelu Riad. Teraz wiemy jak dotychczas przepłacaliśmy za korzystanie taksówek choć nam się wydawało, że nie jest drogo. Nasza rada, w Syrii jedź tylko taksówką z włączonym taksometrem a znacznie zaoszczędzisz. W tym hotelu już byliśmy. Bierzemy pokój w cenie 1 200 SYP od trzech osób z łazienką i klimatyzacją. Jesteśmy padnięci, cały dzień w podróży, pełno przesiadek z jednego pojazdu do drugiego. Idziemy coś zjeść. Tym razem kupujemy falafel taki miejscowy przysmak, to takie kulki z ciecierzycy, do tego pepsi. Potem jeszcze w znajomej kawiarence soki wyciskane z owoców po 50 SYP, pycha. Jeszcze Internet za 50 SYP i wracamy do hostelu. Ten hostel godny polecenia, położony w dogodnym miejscu, czysty, kompetentna obsługa, fajny klimat w nim panuje. Oczywiście są tańsze opcje, najtaniej na dachu ale ja nie bardzo chcę tak spać. To opcja dla trochę młodszych.

31.07 08 – rano zjedliśmy banany i wychodzimy. Znów w drogę. Taksówką (z włączonym
taksometrem) jedziemy na dworzec kolejowy. Kupujemy bilety za 140 SYP/dla 2 osób do Aleppo. Do kupna biletu potrzebny jest paszport. Przed wejściem na dworzec bramka bezpieczeństwa. Pomieszczenie dworca klimatyzowane. Ruch niewielki. Pociąg się spóźnia. Na peronie zostajemy poczęstowani przez miejscową kobietę ciastkami. Tak sobie do nas siedzących na ławce podeszła i dała po paczce ciastek. Taki miły gest. Robię sobie z nią zdjęcie. O 10.25 wsiadamy do pociągu. Idziemy do wagonu pierwszej klasy choć do końca nie wiemy czy takie mamy bilety. Obsługa pociągu przyniosła nam soczek. Wagon tak jak i poprzednio, nowy czysty i bardzo przyjemnie się podróżuje. O 12.15 jesteśmy w Aleppo. Też już tu byliśmy. Idziemy kupić bilety na powrót do Istambułu. I tu wielkie zaskoczenie, od miesiąca nie ma już pociągu do Istambułu. Jesteśmy wk….. trzeba będzie tłuc się autobusami. A mieliśmy nadzieję, że nam się tak uda jak powrót z Iranu. No cóż trzeba zmienić plany. Najpierw w znajomej knajpie smaczne żarcie. Tuż obok widzimy hotel więc od razu tu wchodzimy. Idziemy obejrzeć pokój, elegancki (jak na arabski standard), świeżo po remoncie, z łazienką i klimatyzacją. Bierzemy na dwie noce pokój za 500 SYP od osoby za 1 noc, to trochę więcej niż 10$, szalejemy!!! Dostajemy do tego jeszcze ręczniki i mydło. W pokoju mamy jeszcze lodówkę, telewizor i co ważne czystą pościel. Hotel nazywa się Alfaiha. Krótki odpoczynek i idziemy do miasta. Tu chcemy na suku kupić trochę pamiątek. Jak to na suku trzeba się targować a i tak pewnie przepłacamy. Kupujemy szafran, herbatę, mydła z oliwek (moim zdaniem bardzo fajna pamiątka tylko trochę ciężka), daktyle, poduszki. Idę do knajpy obok bazaru na pepsi a chłopaki na zamek, którego ostatnio nie zwiedziliśmy. Ja sobie odpuszczam. Robie notatki, wypisuje widokówki. Jakub z Michałem na zamku spotkali 2 Polki, które tez podróżują po Bliskim Wschodzie. Przyszli razem i teraz siedzimy, wymieniamy się wrażeniami. Potem znów na suk. Jeszcze trochę się potargować i coś kupić. Poznane Polki zapraszają chłopaków wieczorem do jakieś knajpy gdzie będą z poznanymi Francuzami. Znów wieczorne rozmowy Polaków. Ja idę spać.

01.08 08 – dobrze się spało, cicho, chłodno i wygodnie. Rano zostawiamy plecaki w
recepcji i udajemy się na dworzec gdzie minibusem za 20 SYP jedziemy do Daret Azzeh. Tu w miejscowej knajpie Jakub z Michałem kupują kebab z frytkami i pepsi. Ja nic nie chcę ale zostaję poczęstowana kulkami z ciecierzycy – falafel. To miejsce jest na bakier z wszelkimi wymogami sanitarnymi ale kulki smaczne. Idziemy łapać okazję i już po chwili zatrzymuje nam się samochód. W szoferce nie ma miejsca więc siadamy „na pakę” i w drogę. Dojeżdżamy do bazyliki św. Szymona Słupnika. Na miejscu okazało się, że to nie do końca był stop bo facet chce kasy ale zadowolił się 25 SYP od osoby. Najważniejsze, że szybko udało nam się tu dojechać bo dojazd lokalnymi środkami lokomocji jest tu uciążliwy. Za bilet wstępu Jakub płaci 10 SYP a ja 150 SYP. Miejsce to godne polecenia, warto będąc w Syrii tu przyjechać. Św. Szymon porzucił klasztor i rozpoczął pustelnicze życie na szczycie wysokiej na 12 – 18 m kolumnie. Po jego śmierci wokół kolumny wzniesiono wielką bazylikę i klasztor. Do dnia dzisiejszego wiele z dawnej budowli zachowało się. Po obejrzeniu wszystkiego co jest możliwe wracamy. I znów próbujemy szczęścia na stopa. Szybko zatrzymuje się samochód osobowy i nas zabiera. Okazuje się, że autem tym podróżuje Francuz. Jest w Syrii służbowo, wynajął z ambasady samochód z kierowcą i zwiedza okolicę. Ma jeszcze w planach zobaczyć inne ruiny kościołów i my razem z nim zwiedzamy. Razem też wracamy do Aleppo. Niestety my idziemy do taniego hotelu a nasz poznany Francuz do Sheratona. I tak udało nam się dziś dużo zobaczyć. Idziemy do tej samej knajpy Al Mashrabia na mały posiłek. Jest to godne polecenie miejsce bo niedrogie, smaczne jedzenie a knajpa czysta. Zestaw kurczaka z surówką i frytkami dla dwóch osób to koszt 210 SYP. Potem znów zaglądamy do dzielnicy chrześcijańskiej, spacerujemy po mieście. To miasto, tak jak prawie wszystkie inne, bardzo nam się podoba. Dla ochłody siadamy w knajpie i zamawiamy tylko wodę. Teraz idziemy na dworzec. Chcemy kupić bilety na pociąg do Latakii położonej nad Morzem Śródziemnym. Niestety nie ma biletów a autobusem nie chce nam się jechać. Rezygnujemy, zmieniamy plany i wracamy do hotelu. Postanawiamy zostać jeszcze jedna noc a jutro rano wyjechać z Syrii. Wieczorem Jakub poszedł jeszcze sprawdzić pocztę no i czas na ostatnią noc w Syrii.

02.08 08 – rano wypoczęci wychodzimy z hotelu. Idziemy na dworzec skąd odjeżdżają busy
w kierunku granicy tureckiej. Jakoś po drodze zgubiliśmy się z Michałem i już tylko we dwoje busem za 100 SYP jedziemy. Dojeżdżamy do miejsca gdzie rozpoczęliśmy naszą podróż po Syrii. Tu wysiadamy i znów łapiemy stopa. I tym razem jedziemy „na pace” do samej granicy. Facet nie chce od nas kasy więc udało się. Już o 9.50 wchodzimy na przejście graniczne. Znów opłata wyjazdowa 1500 SYP i idziemy po stemple w paszporty. Niestety okazało się, że Jakub wypełniając karty opłaty wyjazdowej pomylił się i cos skreślił. Nie chcą nam tego przyjąć coś wydziwiają, chodzą z tą kartko od jednej osoby do drugiej. Jesteśmy zdenerwowani bo jak się uprą to będziemy musieli jeszcze raz wydać 1500 SYP a to kupa forsy. Zresztą już kasy nie mamy i będziemy musieli wymieniać $. Na szczęście udało się, pieczątka w paszport i idziemy dalej. Nie bez smutku opuszczamy Syrię. Teraz idziemy pieszo a do tureckiej granicy kawał drogi (wiemy bo tędy wjeżdżaliśmy autobusem). Próbujemy stopować ale już nie mamy szczęścia. Wieje jak cholera, pustkowie wokoło a my dźwigamy te plecaki. Gdy już tak przeszliśmy połowę drogi zatrzymuje się TIR a w nim Michał. Miał więcej szczęścia niż my bo złapał stopa aż do Turcji. Zabierają nas. Na granicy musimy opuścić TIR-a. Kupujemy wizy po 10€/osoba i idziemy dalej. Potem stemple w paszport i o 11.30 jesteśmy w Turcji.
T U R C J A
Tuż za przejściem łapiemy stopa ale ruch bardzo mały. Prawie dwie godziny czekania i nic nas nie zabiera. Postanawiamy, że musimy się rozdzielić. Ja z Jakubem łapiemy stopa, samochód osobowy. Jedziemy do Antakii. Tu znów następny stop tak poza miasto „na pace”. Szybko następny z trzema chłopakami. Stop w Turcji to rzeczywiście fajna sprawa. Tyle osób go polecało i nam też się udaje. Teraz jedziemy przez ładne górskie, zielone tereny. Wysiadamy i już przesiadamy się do następnego samochodu, tym razem ciężarowego. Po drodze kierowca zatrzymuje się na parkingu na coś do jedzenia. Nawet dobrze bo my też głodni. Zamawiamy ryż z jakimś duszonym mięsem, duszone bakłażany, herbatę, sałatkę. Płacimy 13,50 YTL. Obawialiśmy się, że będzie więcej. Jest 16.30. Nasz kierowca poszukał nam sam inny samochód bo on już jedzie w inną stronę niż my. Teraz jedziemy starym ciężarowym gratem. Kilometry powoli ubywają. Tym bardziej, że teren górzysty. Jako rekompensatę to mamy piękne widoki. Tu czujemy się jak w Alpach. Takiej zielonej Turcji to ja jeszcze nie widziałam. Robi się już ciemno. Trochę obawiamy się jak w ciągu nocy pojedziemy dalej? Wysiadamy przy głównej drodze do Ankary bo nasz kierowca jedzie w inną stronę. Jest ciemno, próbujemy coś zatrzymać ale szczęście nas opuściło. Miejscowi też stoją i zatrzymują głównie autobusy jadące do Istambułu lub Ankary. Po jakimś czasie zatrzymuje nam się samochód i kierowca informuje nas, że o tej godzinie to nie mamy już szans na stopa ani na autobus. Proponuje nam, że może nas zabrać do Nigde gdzie właśnie jedzie a stamtąd to złapiemy nocny autobus do Istambułu. Trochę obawiamy się jechać w nieznane ale właściwie to nie mamy wyjścia. Jedziemy. Facet jakiś zakręcony, cały czas do nas gada po swojemu, śpiewa, częstuje piwem. Mamy obawy czy on nie jest czasem już pijany. Szczęśliwie docieramy do Nigde wysiadamy przy samym dworcu autobusowym. Facet okazał się jednak uczciwy, rzeczywiście nie chciał od nas kasy. Niestety na dworcu (trudno było się dogadać) dowiadujemy się, że autobus jest tylko do Ankary i to dopiero o 1.00 a wcześniejsze już pojechały. No to jesteśmy w d….. Co tu o tej godzinie robić w tym mieście? Wjeżdżając do miasta zauważyliśmy niedaleko dworzec kolejowy. Idziemy, może pojedzie jakiś pociąg? Jest ale o 23.32 i miejsca tylko sypialne. Bilety dość drogie. Zastanawiamy się co zrobić tym bardziej, że mamy tylko dolary i euro i trochę tylko lirów tureckich. Jeden z kasjerów okazał się dość „kumaty” i kupiliśmy w końcu 2 bilety za 20€ i 53 YTL. Trudno nasza strata ale chcemy jechać dalej. Pociąg ma opóźnienie i dopiero o 24.00 wsiadamy do pociągu.

03.08 08 – dopiero jak weszliśmy do naszego przedziału to „szczęki nam spadły” taki
luksus. W wagonie sypialnym to tylko chyba 2 przedziały zajęte. Mamy do swojej dyspozycji dwa wygodne łóżka, czystą pościel, klima, umywalka, lodówka. Konduktor przyszedł osobiście zrobić nam łóżka, przyniósł soczki i jakieś ciacha. Takiego luksusu to się nie spodziewaliśmy. Kładziemy się spać. Dobrze nam się spało po ciężkim dniu. Rano zjedliśmy te ciacha i o 10.00 jesteśmy w Ankarze. Wiemy, że za chwilę mamy pociąg do Istambułu więc biegiem po bilety. I tu znów pech nie ma biletów na ten pociąg. Idziemy zagadać do konduktorów może by nas zabrali bez biletów ale nie chcą się zgodzić. Pociąg niestety pojechał bez nas a następny dopiero wieczorem. Do dworca autobusowego stąd bardzo daleko. Jakub wk…. Rzuca przewodnik na ziemię. Zauważył to jakiś młody mężczyzna i pyta się w czym nam pomóc. Teraz to pomoc nam potrzebna. Facet proponuje, że zawiezie nas na dworzec autobusowy ale musimy poczekać chwilę bo on czeka na kolegę, który ma tu przyjechać. Jakub wyjmuje z bankomatu 70 YTL. Kolega się zjawia i razem jedziemy na dworzec autobusowy. Dworzec to wielki moloch, pełno tu różnych firm przewozowych. Kupiliśmy bilety za 30 YTL/1 osoba na 12.30. W cenie biletu mamy być dowiezieni do centrum?? Dziękujemy za pomoc i wyjeżdżamy z Ankary. Bilety okazały się tanie ale i autobus nie najlepszej klasy. Zaraz po opuszczeniu dworca coś się popsuło, naprawiają, znów jedziemy. Autobus raczej wolny. Podróż będzie trwała dłużej niż nam mówiono. Wiemy od Michała, że on już na nas czeka w Istambule. Dotarł szybciej niż my ale też część drogi jechał stopem a później nocnym autobusem. W autobusie częstują wodą i pepsi. O 15.50 postój na parkingu i czas na coś do jedzenia za 10,50 YTL. Podróż wlecze się niemiłosiernie. Dojeżdżamy do Istambułu a autobus rozwozi pasażerów po całym mieście. Mamy ładne widoki z mostu na Bosfor i miasto. Dopiero o 20.00 jesteśmy w Istambule. Na dworcu młyn nie do opisania. Cała masa autobusów oczekuje na wjazd na teren dworca, wszyscy się denerwują. Wysiadamy i idziemy pieszo. Szukamy „naszego” przewoźnika żeby nas zawieźli do centrum. I tu klops, nie ma darmowego serwisu. Jakub kłóci się jak cholera, nie ustępuje. W końcu facet pewnie dla świętego spokoju daje mu 5 YTL, będziemy mieć chociaż na metro. W tym chaosie nie możemy się odszukać z Michałem. Kupujemy 2 bilety na metro za 2.80 YTL, później w tej samej cenie bilety na tramwaj i jesteśmy w centrum a konkretnie na dworcu kolejowym. Ja na dworcu czekam na Michała a Jakub poszedł szukać czegoś do spania. Jest już późno i ciemno. Po chwili zjawia się Michał i zaraz potem Jakub. Idziemy spać do tego samego hotelu, w którym spałam z Jakubem wracając z Iranu 3 lata temu. Hotel nazywa się Hűrriyet za 13€/1 osoba ze śniadaniem. Już jesteśmy spokojniejsi, mamy gdzie spać. Czas na posiłek Jemy kolację za 16 YTL/ 3 osoby, dobre jedzenie. Zresztą jesteśmy tak głodni, że pewnie wszystko by nam smakowało. Postanawiamy, że jutro jedziemy dalej. Z jednej strony żałuję, że taką decyzję pojęliśmy a z drugiej to się cieszę. Czas już do domu choć, Istambuł to dla mnie magiczne miasto.

04.08 08 – oj jak przyjemnie się spało. Ten hotel jest w takiej bocznej uliczce więc cicho,
spokojnie i chłodno. Idziemy na śniadanie. I tu miła niespodzianka. Śniadanie obfite, szwedzki stół, można się najeść. I tu jest poprawa do stanu jaki był 3 lata temu, wtedy jedzenia było tyle co na lekarstwo. W pokoju też mieliśmy do naszej dyspozycji ręczniki, mydło. Fajne miejsce. Idziemy na dworzec jest bardzo blisko. Bilety do Kapikule za 14,75 YTL. Tak samo jechaliśmy wracając z Iranu. Odjazd pociągu o 8.30 jest punktualny. Znów oglądamy ładne widoki z okien pociągu, Bosfor, miasto. Jesteśmy sami w przedziale więc przyjemnie się podróżuje. Pola obsiane są słonecznikami jak w Prowansji. O 14.40 Kapikule. Idziemy już znaną nam drogą do przejścia granicznego. Razem z nami idzie para Węgrów. Turcy szybko dają pieczątkę i teraz do odprawy bułgarskiej. Oj ciężki ten plecak!! Jest gorąco. Bułgarzy nawet nie spojrzeli w nasze paszporty i żegnaj Turcjo witaj UE.
B U Ł G A R I A
Tu też chcemy próbować szczęścia na stopa. Najpierw „stopują” Węgrzy i pierwszy samochód ich zabiera. My też ustalamy z Michałem, że się rozdzielamy bo w trzy osoby mamy małe szanse. Już po chwili siedzimy w tureckiej ciężarówce. Chyba ci kierowcy tureccy rzeczywiście są uczynni i chętni do zabierania autostopowiczów. Facet trochę mówi po niemiecku więc droga szybko upływa. Po drodze zatrzymuje się na parkingu takim dla kierowców TIR-ów, on idzie się kąpać a potem razem idziemy coś zjeść. Tu wymieniamy 10€ na 19 BGN (lewa). Trudno się dogadać z kelnerką ale w końcu zamawiamy ryż z jakimś mięsem i warzywami, dobre. Przy płaceniu okazało się, że to nie kosztuje 6 lewa jak myśleliśmy tylko 6€. Próbujemy dyskutować a tu nasz kierowca płaci za nas i wychodzi. Coś niesamowitego, nie dość, że nas wiezie to jeszcze płaci za obiad. Jednak mimo jego oporów daję mu 5€. Robi się już późno, wysiadamy na obwodnicy Płowdiwu. Znów nam się udało. Tureccy kierowcy zasługują na pochwałę. Łapiemy stopa do miasta. Stoimy dość długo, nic nas nie chce zabrać. W końcu zatrzymuje się samochód osobowy i dojeżdżamy do centrum. Idziemy do znanego już Jakubowi hostelu Hikers. Był tu kiedyś z Mateuszem i podobało mu się w tym miejscu. Niestety bark wolnych miejsc. Proponują nam nocleg w namiocie za 7€ od osoby ze śniadaniem. Nie mamy ani siły ani czasu na wybrzydzanie. Zostajemy. Ja jestem w tym mieście pierwszy raz. Idziemy do miasta. Jemy pizzę, pijemy ajran (polecam, dobry), potem lody – pycha. Jeszcze spacer po mieście i pozwalamy sobie na następne szaleństwo. Jakub na piwo a ja na kawę (za 4,40 BGN). Wracamy na nocleg. Trochę kręci się w tym mieście obcokrajowców.

05.08 08 – rano jemy śniadanie i udajemy się na zwiedzanie miasta. Jest ono niezwykle
urokliwe, widać z wielka pieczołowitością odnawiane domy. Fajnie spaceruje się po wąskich wybrukowanych uliczkach. Wielkich atrakcji historycznych nie ma ale warto tu przyjechać zanim dotrze tu rzesza turystów a z nią wzrosną ceny. Taki miły spokojny akcent w naszej podróży. Jeszcze wymieniamy trochę euro, które powinny nam już starczyć na całą powrotną drogę. Wracamy do hostelu po bagaże. Jako, że do dworca mamy daleko zamawiamy taksówkę, która za 2,30 BGN wiezie nas na dworzec kolejowy. Za 14,20 kupujemy 2 bilet do Sofii, i o 17.40 jesteśmy już w stolicy. Na jutro kupujemy bilety na autobus do Brna a stamtąd z przesiadkami pociągiem pojedziemy do Polski. Przy dworcu kolejowym zlokalizowanych jest dużo firm przewozowych i prawie w każdy zakątek Europy można stąd dojechać. Mamy problem z poszukaniem czegoś na naszą kieszeń do spania. Kręcimy się po mieście i nic nie udaje nam się znaleźć. W końcu zdecydowaliśmy się na hotel Sisters, to miejsce wygląda jakość podejrzanie, ale zobaczymy. Zostawiamy bagaże, jest bardzo gorąco i idziemy do miasta. Oglądamy to co warto w tym mieście zobaczyć, nie ma tłumów turystów bo to miasto nie ma wiele do zaoferowania, potem jeszcze w przytulnym miejscu dla mnie kawa, dla Jakuba piwo i wracamy na nocleg. To miejsce do spania to jakieś nieporozumienie, w pokoju obok (drzwi otwarte) siedzi facet przebrany za babę obok niego jakiś inny to pewnie jakaś melina a nie hotel. Szybko idziemy się kąpać (łazienka wspólna na korytarzu), trochę dziwnie się w tym miejscu czujemy. Na korytarzu kręcą się jakieś podejrzane typy. Niestety pokój nasz ma okno wychodzące na główną ulicę, i co gorsze pod samym oknem jest przystanek autobusowy. Co chwilę podjeżdża autobus, hamuje, rusza a to najczęściej stare graty więc hałas niemiłosierny. Okna nie da się zamknąć bo duszno jak cholera a do tego potworny smród dymu tytoniowego. Ktoś w tym pokoju nieźle musiał palić bo wszystko śmierdzi. Jedyne pocieszenie dla nas, że jutro rano stąd spadamy. Do tego wszystkiego ktoś późnym wieczorem na dole (my mamy pokój na pierwszym piętrze) włączył bardzo głośno muzykę. Nie da się spać. Lokatorzy z za ściany się gdzieś wynieśli. Jakub się wk…. I wychodzi kogoś uciszyć. Ja się obawiam o niego żeby to czasami źle się nie skończyło, ale o dziwo muzyka po interwencji ucichła. Spać jednak mimo wszystko trudno.

06.08 08 – rano wcześnie wstajemy totalnie niewyspani bo hałas z ulicy był nie do
wytrzymania. O 8.00 wychodzimy. Z wielką ulgą opuszczamy ten hotel. Absolutnie nie polecam. Kupujemy taką niby drożdżówkę „banica” i idziemy na dworzec skąd mamy autobus w drogę powrotną. Na dworcu wypijamy herbatę i jemy jakąś zupę z bułką za 4,95 BGN. Wsiadamy do autobusu firmy TOURING (www.touring.bg), której absolutnie nie polecam, ale o tym będzie dalej. Punktualnie o 930 wyjeżdżamy. W autobusie mało ludzi więc możemy siedzieć pojedynczo. Już o 10.20 dojeżdżamy do granicy z Serbią. Przed nami 2 autobusy więc powinno być szybko?? Kierowca zbiera od wszystkich paszporty, po chwili wraca i rozdaje paszporty. Podjeżdżamy do następnego budynku. Po dłuższym oczekiwaniu wszedł pogranicznik i zebrał wszystkie paszporty. Wszystko trwa długo. Przynoszą nasze paszporty jedziemy dalej. Teraz czas na Serbów. Znów zabierają paszporty, czekamy godzinę na paszporty. Już się denerwujemy bo obawiamy się, że przy takim tempie jazdy możemy nie zdążyć na przesiadkę. Kupując bilety baba zapewniała nas, że spokojnie zdążymy. Po dwóch godzinach ruszamy.
S E R B I A
Jak to dobrze, że my wyjeżdżając na Zachód nie musimy już przechodzić tych upokorzeń na granicy. Człowiek jak dostanie mundur to myśli, że nie wiem jak jest ważny, to dotyczy szczególnie służb granicznych. Pamiętam jeszcze ważnych polskich pograniczników i celników a potem jak znosili granice ich „wypłakiwania” przed kamerami jaka to im krzywda się dzieje. Zapomnieli tylko ile oni krzywd wyrządzali wcześniej. Jeszcze teraz jadąc na wschód mamy tego namiastkę.
Jedziemy dalej. Zaraz za granicą postój. Nie wiem po co bo przed chwilą staliśmy 2 godziny. Kierowca na nasze pytanie dlaczego stoimy odpowiada wyjątkowo bezczelnie, następny ważny. Mówimy mu, że mamy przesiadkę w Brnie i obawiamy się, że nie zdążymy. Dojedziemy na czas. Po 3 godzinach jazdy znów przystanek na dużym parkingu. Tu idziemy coś zjeść, płacę kartą. Po godzinie ruszamy. Po dojechaniu do granicy węgierskiej znów postój. Jakub kłóci się z wyjątkowym chamskim kierowcą. Mamy czas zdążymy!!! Jechaliśmy przez Belgrad, Nowy Sad, Subotnicę. Znamy tą trasę, już tędy jechaliśmy. O 20.00 granica serbska. Pół godziny oczekiwania, mamy pieczątki jedziemy do następnej bramki. Wbrew temu co myślałam Węgrzy wcale się nie spieszą, mają nas w d…. W końcu doczekaliśmy się węgierskich pieczątek i jeszcze kontrola celna. I tu szok. Gorzej jak za komunę. Najpierw pies obwąchiwał cały autobus, później szczegółowa kontrola wybranych bagaży (naszych nie ruszali). Znów 2 godziny w plecy. Jesteśmy o godzinie 22.00 na Węgrzech. Próbujemy spać ale nasze zdenerwowanie coraz bardziej rośnie tym bardziej, że przystanki na „fajkę” jak mówi kierowca są potrzebne. Niech szlag go trafi. Trochę przesypiając przez Węgry, Słowację dojechaliśmy do Brna.

07.08 08 – niestety kierowca, mimo spóźnienia, nie chciał nas podwieź na dworzec
kolejowy. Przy wysiadaniu Jakub nie szczędzi mu obelg, biegniemy na dworzec kolejowy, na szczęście jest dość blisko. Ja ledwie daję radę. Pociąg już stoi na peronie, my nie mamy czasu na kupno biletu no i nie mamy kasy, mamy tylko euro i dolary. Za walutę biletów chyba w pociągu nie da się kupić? Ryzykujemy i w ostatniej chwili przed odjazdem wsiadamy. Nie wiemy co będzie dalej. Odjazd pociągu o 05.03 punktualnie. Jesteśmy totalnie zakręceni, zmęczeni, źli. Jechaliśmy tym autobusem 20,5h. W pociągu znajdujemy konduktorkę i informujemy ją o naszym problemie. Kobieta pomyślała, kazała nam jechać a ona przyjdzie później i coś wymyśli. Na szczęście normalna baba. Konduktorka przychodzi i oznajmia nam, że jak dojedziemy do Bohumina (pociąg też tylko tam jedzie) to mamy w bankomacie wyjąć pieniądze i jej wtedy zapłacić za bilet. Ona na nas tam poczeka. Nareszcie ktoś normalny. W pociągu mało ludzi i już o 7.35 jesteśmy w Bohuminie. Jakub zostawia mi swój plecak i biegnie na dworzec szukać bankomatu. Po chwili wraca z kasą, konduktorka też przyszła, płacimy 336 koron za 2 bilety. Dziękujemy miłej kobiecie (oby nasi konduktorzy tacy byli) i czekamy na następny pociąg. Mamy trochę koron bo Jakub wyjął 500 (taka była minimalna kwota do wyjęcia) więc kupujemy na drogę wodę, hamburgera, jakieś ciacha i batony. Dworzec w Bohuminie prezentuje się bardzo ładnie, czysty, schludny nie to co u nas w małych miasteczkach. O 8.19 jedziemy pociągiem do Raciborza.
P O L S K A
W Raciborzu o 8.50. Tu czekamy na pociąg do Kędzierzyna- Koźle. Z Kędzierzyna pociągiem o 11.18 jedziemy do Szamotuł i teraz już do domu. Tak skończyła się nasza podróż na Bliski Wschód. Mimo różnych przygód należała do bezpiecznej i pełnej miłych wrażeń.
Czas planować coś na przyszły rok.

K O S Z T Y : to co wydaliśmy w podróży

1 632$ x 2,16zł = 3 525,12zł
290€ x 3,40 = 986zł
—————————
Razem; 4 411,12zł

Do tego należy doliczyć koszty poniesione w Polsce; czyli wizy – 272zł, ubezpieczenie (dla mnie) – 125zł, samolot 1tys. zł. Bilety do Berlina

Koszt całej podróży to 6 tysięcy dla dwóch osób. Nie jest to mało ale podróż trwała 5 tygodni, zwiedziliśmy Syrię, Jordanię, Liban, Izrael, trochę Turcję, Bułgarię więc żadne biuro podróży nie zaoferuje w tej cenie takiej wycieczki!!!
Polecam gorąco ten rejon świata.

Jeszcze mała uwaga, Jakub po powrocie do domu napisał skargę na kierowcę autobusu do przewoźnika, dostał odpowiedź, że uwzględnili naszą skargę i kierowca został na okres miesiąca odsunięty od pracy. Czy to prawda to nie wiemy ale nich właściciel firmy przewozowej wie, że nie wszystko im wolno i z klientem też trzeba się liczyć.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u