Birma – Joanna i Artur Morawiec

Joanna i Artur Morawiec

Termin: grudzień 2002r.
Trasa: Bangkok – Rangun – Mandalay – Bagan – Mt. Popa – Jezioro Inle – Rangun – Bangkok

Przygotowania w Tajlandii:
Do Bangkoku przylecieliśmy liniami Aerosvit z Warszawy przez Kijów (cena w 2 strony około 550 USD plus opłaty lotniskowe). W Bangkoku zatrzymaliśmy się w jednym z hoteli na Khao San Road (350 B za pokój 2-osobowy z łazienką). Khao San i przyległe uliczki tworzą “turystyczną” enklawę w Bangkoku. Znajdują się tam dziesiątki tanich hoteli oraz biur podróży.
W listopadzie i grudniu 2002 roku za 1 USD otrzymywaliśmy około 42 Bathów
Przykładowe ceny: hot dog w “seven eleven” – 20 B, papier toaletowy – 5-10 B, najtańsza duża butelka wody mineralnej – 5 B, duże piwo w knajpie – 40-100 B, telefon do Polski – 15B za minutę (w biurach dzwoniących poprzez internet), 1 h internetu – od 30 B, coca cola – 10 B, miseczka PAT TAI (podpiekany makaron z warzywami) – 10 B, znaczki na pocztówkę do Polski – 15B, klimatyzowany autobus lotniskowy 100B (z lotniska na Khao San jedzie autobus linii A2), z Khao San na lotnisko najlepiej dojechać minibusem, jakie oferują wszystkie mieszczące się tam biura podróży (50-80 B, wyjazdy o pełnej godzinie, cena w zależności od biura i godziny odjazdu- wcześnie rano i w nocy drożej).
Wiza
Wizę Birmy uzyskaliśmy w Bangkoku. Na wizy do Birmy i Kambodży (dokąd udaliśmy się przed Birmą) czekaliśmy 3 dni. Skorzystaliśmy z pośrednictwa jednego z licznych na Khao San biur podróży.
Wizę Birmańską można uzyskać po 1 lub 2 dniach oczekiwania. Krótszy czas oczekiwania wiąże się z wyższą ceną.
Cena wizy Birmy wynosiła 900-950 B za dwa dni oczekiwania. Uzyskanie wizy po jednym dniu kosztowało w zależności od biura 1050-1250 B.

Z Bangkoku do Rangunu i z powrotem lecieliśmy za 110 USD od osoby birmańskimi liniami lotniczymi. Bilety kupiliśmy w tym samym biurze, w którym załatwialiśmy wizy.
Przelot z Bangkoku do Yangoon (Rangoon) trwa ok. 1,5 godziny.

Ogólnie o Birmie
Birma jest rządzona przez junte wojskową. Opozycja jest tłamszona, a jej liderzy są albo zabijani, albo aresztowani (jak laureatka pokojowej nagrody Nobla, pani Aung San Suu Kyi). Na terenie Birmy znajduje się wiele obozów przymusowej pracy. Za zgodą rządu znajdują się tam również wielkie plantacje narkotyków, których sprzedaż jest głównym środkiem dewiz kraju. Niektóre rejony Birmy kontrolowane są przez bossów narkotykowych lub rebeliantów z licznych plemion żyjących w Birmie.
Dla turystów dostępna jest około ¼ terytorium kraju. Południe i północno wschodnie tereny są całkowicie zamknięte ze względu na uprawę narkotyków i liczne obozy pracy. Na część terytorium można się dostać po uzyskaniu zezwolenia (zwykle drogie, obligatoryjny rządowy opiekun-przewodnik). Bez zezwoleń nie można dotrzeć na zamknięte tereny, gdyż nie tylko stoi na przeszkodzie policja i wojsko, ale i właściciele linii transportowych lub kierowcy nie przewiozą turystów bez zezwolenia i zawsze pytają o takowe. Nie można im się dziwić, słyszeliśmy opowieści jak kończą ludzie niepokorni wobec władz w Birmie. Dlatego też będąc w Birmie staraliśmy się nikogo nie narażać swoja obecnością.
Dla turysty podróżowanie po Birmie jest całkowicie bezpieczne. Spotyka się on z powszechna sympatią i życzliwością mieszkańców. Junta wojskowa, by odciąć się od kolonialnej przeszłości przeprowadziła reformę polegająca na zmianie nazw. Dlatego trzeba pamiętać, że Birma teraz to Myanmar, Rangun to Yangun a Pagan nazywa się obecnie Bagan.
Cechą charakterystyczną ubioru mężczyzn w Birmie jest lungi (czyt. lądżi), czyli spódniczki tj. zszyty kawałek materiału odpowiednio zamotany na brzuchu. Spotykaliśmy pracowników banku ubranych w tradycyjną lungi a do tego koszule z krawatem. Kupiliśmy sobie lungi za ok. 1,5 USD. Oczywiście są też droższe w zależności od jakości materiału. Natomiast kobiety stosują bardzo ciekawy makijaż, malując sobie policzki i czoła na żółto startą na proszek korą drzewa thanaka. Makijaż ten nie tylko, zdaniem Birmańczyków, dodaje kobietom uroku, ale i chroni je przed palącymi promieniami słońca.

Zdrowie
Należy przed wyjazdem zadzwonić do Sanepidu, aby dowiedzieć się, jakie szczepienia są wskazane. Zażywaliśmy lek przeciw malarii Paludrynę. Można także zabrać. My jednak nie mieliśmy żadnych problemów ani z malarią ani problemów żołądkowych. Należy pić wodę butelkowaną, myć zęby też w takiej wodzie, myć ręce. Proponujemy zabrać antybakteryjny płyn – można kupić w perfumeriach Sephora (gorąco polecamy tym bardziej, że jest wydajny i nie wysycha w upale jak chusteczki nawilżone) ewentualnie chusteczki jednorazowe. W trakcie wielogodzinnych przejazdów bardzo są przydatne. 20 Oczywiście można zabrać tabletki do uzdatniania wody np. jodyna (4 krople na butelkę), polecany też jest Micropour, ale należy przeczytać ulotkę! Czytaliśmy, że trzeba mieć żółtą książeczkę gdyż wymagana jest na granicach. Nas nikt nie prosił o jej okazanie.

Płacić czy nie płacić
Pieniądze z opłat za zwiedzanie, przejazdy rządowymi pociągami itp. zasilają budżet rządzącej junty wojskowej, więc wielu turystów stara się omijać przykry obowiązek płacenia, by nie wspierać dyktatury. Powszechna stała się wymiana pomiędzy turystami takich informacji, jak np. o której godzinie nie ma strażnika przed świątynią i można wejść bez biletu, czy można wejść tylnym wejściem itd. Tak, więc unikanie płacenia w Birmie nabiera charakteru ideologicznego, przy czym dotyczy to oczywiście tylko opłat dla rządu.
Sądzimy, że faktycznie lepiej dać zarobić żyjącym w biedzie Birmańczykom, (płacąc w prywatnych knajpach, hotelach, sklepach, autobusach etc.), jeśli tylko się uda ominąć obowiązek zapłaty opłaty dla rządu.

Wymiana pieniędzy
Wszyscy obcokrajowcy przybywający do Birmy są zobowiązani do wymiany 200 USD na tzw. FEC, czyli Birmańskie bony. Kurs wymiany wynosi 1 USD na 1 FEC. Wysokość tej wymiany jest niezależna od czasu pobytu w Birmie. Można za łapówkę (panie w kasie chętnie je przyjmują, nierzadko same proponują) zmniejszyć wysokość tej przymusowej wymiany. My za 10 USD wytargowaliśmy wymianę nie 400, a 200 USD za 2 osoby (pani początkowo chciała 20 USD za te przysługę).
Nie warto z wysokością łapówek przesadzać. Kurs FEC na czarnym rynku jest około 10% niższy niż kurs USD (w grudniu 2002 za 1 USD można było dostać około 1000 k (kiatów), a za 1 FAC – 900 k. Za duże nominały ma się trochę więcej, banknot 100 dolarowy wymieniliśmy po kursie 1030 kiatow za dolara. Warto dodać, że kurs państwowy wynosi 7 kiatow za 1 USD.
Tak, więc łapówka większa niż 10 % kwoty zwolnionej z wymiany jest nieopłacalna. Po drugie trochę FAC i tak jest konieczne. W Birmie za noclegi, wstępy do muzeów oraz podróże koleją i lokalnymi liniami lotniczymi trzeba płacić albo w USD, albo w FEC. Warto obliczyć sobie, więc w przybliżeniu, ile FEC będzie nam potrzebne na zwiedzanie i noclegi i nie tracić niepotrzebnie pieniędzy na łapówki. Ponieważ czarnorynkowy kurs FEC jest niższy od USD, opłaca się nawet, gdy zabraknie nam już FEC sprzedać na czarnym rynku dolary i dokupić trochę FEC – po odliczeniu prowizji handlarzy powinniśmy zarobić na tym około 5 %.
Gdy po odprawie dojedziemy już z lotniska do miasta trzeba wymienić dolary na lokalną walutę. Kurs bankowy jest śmieszny, dlatego należy wymiany dokonać na czarnym rynku. Prawdopodobnie zaproponują wymianę już w hotelu, warto jednak wiedzieć, ze handlem walutą trudnią się prawie wszystkie sklepy jubilerskie oraz wiele biur podróży. Przy wymianie warto się targować, można podbić trochę cenę. W Rangunie najłatwiej wymienić pieniądze w okolicach Targu Bogyoke Aung San.
Ceny
W Birmie turyści płacą za niektóre dobra i usługi w lokalnej walucie, a za niektóre w USD lub FEC. Opłaty, za które trzeba płacić w „twardej walucie” są, jak na warunki Azji Pd-W, dość wysokie.
Dolarami lub FEC należy płacić za hotele, mimo że są one prywatne. Właściciele muszą ewidencjować turystów zagranicznych i odprowadzać od nich spory podatek. Jednak można czasami wytargować dobre ceny. Należy zawsze trochę poszukać. Ceny w hotelach kształtowały się 6 USD – 10 USD za pokój dwuosobowy z łazienką.
Dość dużo w Birmie trzeba wydać na wstępy do muzeów i pagód. Ceny narzucone przez rząd wynoszą od 3 do 10 USD za obiekt, a biorąc pod uwagę ich mnogość zwiedzanie sporo kosztuje.
Drogie są również przejazdy koleją (pociąg Rangun – Mandalay od 30 USD).
Za to ceny w lokalnej walucie są bardzo niskie. Tanie są miejskie i dalekobieżne autobusy, bardzo tania żywność, restauracje oraz ubrania i rozliczne pamiątki.

Oto przykładowe ceny: ciasteczka z kokosem 20 K, 1kg banany 100K, obiad (plus napój i czasami deser) ok. 1000K – 4000K, star cola 100K, woda mineralna 100K, kokos – pyszny napój 100-200K, piwo 500-750K.

Podróżowanie po Birmie
Najtańszym środkiem transportu jest autobus. Za ponad 600 kilometrowy przejazd pomiędzy dwoma głównymi miastami Birmy (Rangunem i Mandalay) płaciliśmy 2500 k, czyli około 2,5 USD.
Autobusy z klimatyzacją są niewątpliwie w lepszym stanie niż te bez, ale na klimatyzacje nie należy liczyć – zwykle nie działa lub działa tak słabo, że prawie jej nie czuć. W autobusach dalekobieżnych podróżni otrzymują po butelce wody mineralnej.

Przejazd pociągiem jest dla krajowców zbliżony cenowo do przejazdu autobusem. Niestety, zagraniczni turyści zobowiązani są do kupowania biletów kolejowych za USD lub FEC, po niezbyt korzystnym z kiatów przeliczniku. Powoduje to, ze kolej jest dla turysty kilkakrotnie droższa niż autobus i dlatego prawie żaden z turystów z niej nie korzysta.
Można rozważyć pomysł wynajęcia samochodu z kierowca – przewodnikiem na cały okres pobytu. My nie wynajmowaliśmy samochodu z przewodnikiem, ale orientowaliśmy się, że koszt na dwa tygodnie wynosi 120 – 200 USD od osoby. Trzeba jednak pamiętać, iż drogi nie są najlepsze i birmański kierowca nie zgodzi się jechać po zmroku. Jak byliśmy w Baganie to słyszeliśmy o poważnym wypadku samochodowym w nocy i wtedy też mieszkańcy podkreślali, iż nocą nie jeździ się.

Zakupy
Pamiątki najlepiej kupować w Baganie. Tam przy świątyniach są sklepiki lub rozstawione stragany. Ceny po targowaniu są naprawdę niskie. Ponadto w centrum Rangunu jest targ Bogyoke Aung San, gdzie też są ciekawe rękodzieła i ceny także można dużo zbić. Tak wiec, jeżeli nie chce się wozić ze sobą dużej liczby pamiątek można zakupy zrobić także w stolicy, choć w Baganie jest większy wybór. Ubrania były tańsze w rejonie Baganu (targ w Nowym Baganie).
Atrakcyjną formą zakupów jest wymiana towaru. Jeżeli macie podkoszulki (nawet używane), gadżety reklamowe z firm, zegarki oraz pomadki najlepiej czerwone lub próbki perfum albo kremów weźcie je ze sobą, bo można dokonać fantastycznych wymian. Nawet za breloczki czy długopisy można otrzymać popielniczki z laki, puzdereczka i inne pamiątki. Laka jest bardzo popularna w Baganie gdzie najlepiej dokonać zakupów. Za składany stolik zapłaciliśmy tam równowartość 8 USD. Należy uważać z przewozem rękodzieł z laki, gdyż jest bardzo narażona na uszkodzenia w transporcie. W Rangunie można tanio kupić perły. Dobrej jakości naszyjnik kosztuje już około 10 USD.
Birma produkuje także alkohol. Można kupić miejscowe whisky lub rum w cenie już od 360 k za butelkę.

Rangun (1-3.12.2002)
Po odprawie na lotnisku, za 3 FEC wynajęliśmy taxi do miasta. Był już późny wieczór. W Centrum Rangunu w kilku tańszych hotelach polecanych przez Lonely Planet nie było wolnych miejsc. Mogliśmy znaleźć nocleg jedynie w cenach od 20 USD za pokój wzwyż. Jedynie w Garden Hotel koło Sule Payi był jeden tańszy pokój. Obskurny i brudny (toaleta na korytarzu) miał kosztować 6 FEC. Nie zdecydowaliśmy się, tym bardziej, że taksówkarz zaproponował nam lepszy hotel poza ścisłym Centrum. Pojechaliśmy w okolice Royal Lake do hotelu Golden Citi Inn. Tam wynegocjowaliśmy cenę 10 USD za pokój 2-osobowy z klimatyzacją i łazienką. Pokój był duży i czysty. Łazienka również czysta, z ciepłą wodą. W cenę wliczone śniadanie (wprawdzie dość kiepskie). Jednak możemy polecić ten hotel – wysoki standard za niską cenę. Adres: Golden Citi Inn No 13 (b) Nga Tak Gyi Pagoda Road Baban Township. Niedogodnością jest pewna odległość od centrum (spacer około 30 minut), jest za to bardzo blisko do głównej atrakcji Rangunu, pagody Shwedagon. Taxi z okolic hotelu do centrum miasta – 800-1000 k.
W Rangunie są liczne budynki z czasów kolonizacji angielskiej, a najbardziej urzeka usytuowana na wzgórzu pagoda Shwedagon, najświętsza z buddyjskich świątyń w Birmie. Aby wejść na najwyższa platformę należy uiścić opłatę 5 USD od osoby – bilet z datą nakleja się na ubranie. Można zostać w świątyni cały dzień, ale nie można opuszczać zabytku. Jeżeli chcecie ponownie przyjść wieczorem na zachód słońca lub w nocy, kiedy złote stupy są pięknie oświetlone, trzeba wykupić nowy bilet. W dzień bilety są koloru zielonego (do tego otrzymuje się rachunek), a wieczorem czerwonego. My weszliśmy wieczorem, drugi raz na bilet kupiony rano. Gdy podeszli do nas strażnicy udaliśmy, że nie rozumiemy, o co im chodzi i pokazywaliśmy poranny bilet z aktualną datą. W końcu machnęli ręką. Buty należy zdjąć i można zabrać ze sobą (torba na buty lub reklamówka wskazane), albo pozostawić w przechowalni za skromną opłatą.
Strupa jest w kształcie kopuły o wysokości 100 m. Znajduje się w niej 8 włosów Buddy. Codziennie można tu spotkać setki pielgrzymów. Stupa pokryta jest warstwą arkusików z najczystszego złota. Pagodę otaczają liczne małe świątynie, kaplice i rzeźby buddyjskie. Piękne miejsce, koniecznie trzeba zobaczyć.
W samym centrum miasta znajduje się interesująca pagoda Sule Paya (wstęp wolny). Można przed nią kupić ptaszka od pani stojącej przed Pagodą i zwrócić mu wolność – to taki symboliczny gest buddyjski. Ptaszka uwolnić z klatki można za 100 K. Bardzo sympatyczny zwyczaj, bez względu na to, że ponoć większość ptaków jest tresowanych i wraca do swych właścicieli, by mogli je ponownie za opłatą wypuścić. Ponadto przed świątyniami można kupić kawałki złotych arkusików a następnie podejść do posągu Buddy i jak inni Birmańczycy nakleić złotko na posąg.
Warto wybrać się też do świątyń Chaukhtatgyi Paya i Ngahtatgyi Paya. Leżą one około 3-4 km na północ od Sule Paya (centrum miasta). Z hotelu Golden Citi Inn stosunkowo niedaleko, można dotrzeć na piechotę. W Chaukhtatgyi Paya znajduje się ogromny posąg leżącego Buddy. Wstęp wolny. Jeżeli ktoś nie wybiera się do Bago (miejsce znane ze świątyni leżącego Buddy) warto tu zajrzeć. Budda z Chaukhtatgyi Paya nie ustępuje rozmiarami temu z Bago. Z kolei w Ngahtatgyi Paya jest wielki posąg siedzącego Buddy. Wprowadzono tu jednak opłatę za wstęp (2 FEC), więc sfotografowaliśmy posąg jedynie przez szeroko otwarte drzwi do świątyni.
Wybierając się do tych dwóch świątyń warto wstąpić na obiad do leżącej nieopodal przy Shwegondaing Road Vietnam House Restaurant. Naprawdę przepyszne jedzenie (pyszna potrawa z kurczaka – 1300 k).
W centrum miasta jedliśmy z ulicznych straganów (dobre i tanie). Raz jedliśmy obiad w birmańskim fast-food przy Mahabandoola Lan, niedaleko Sule Payi. Ceny: 350 k – pieczona ćwiartka z kurczaka, 200 k – frytki, 150 k – sok.
Wieczorem warto rozważyć wizytę w Karaweik Palace nad Royal Lake. Jest to restauracja rządowa (niestety) – zbudowana w kształcie łodzi – mitycznego ptaka. Lśni aż od złota. Jest wykonana na wzór barki monarchy. Wieczorami odbywają się pokazy tańca birmańskiego. Za pokaz (w cenie obiado-kolacja) trzeba zapłacić 5 USD. Pokaz trwa ok. 1,5 godziny.
Aby zakupić bilety autobusowe do Mandalay (na wtorek) udaliśmy się dzień wcześniej w okolice Głównego Dworca Kolejowego (w Centrum miasta), gdzie znajdują się liczne biura firm transportowych. W pierwszym biurze sprzedawca usiłował nam sprzedać bilet za 4000k. Polecał także “superwygodny” autobus turystyczny za 7000 k. Towarzyszył nam w 3 kolejnych biurach oferując te same ceny. W czwartym biurze kupiliśmy bilety za 2500 k od osoby na autobus klimatyzowany (poprzednie ceny zawierały widocznie “dużą prowizję” przedsiębiorczego sprzedawcy). Autobus odjeżdża z położonego na obrzeżach miasta dworca autobusowego (tam również można kupić bilety). We wtorek dojechaliśmy na dworzec autobusowy spod naszego hotelu taksówką za 2000 k. Taxi z Centrum na dworzec autobusowy kosztuje około 3000 k.

Mandalay (4-6.12.2002)
Również w Mandalay dworzec autobusowy usytuowany jest na obrzeżach miasta. Taxi z dworca do centrum kosztowało nas 2000 k. Zatrzymaliśmy się w hotelu AD1 (6 FEC za pokój 2-osobowy, w cenie śniadanie) położonym obok Eindawya Payi.
Ciekawostką Mandalay są riksze. Po prawej stronie roweru dołączone są siedzenia, ale tak, że pasażerowie siedzą do siebie odwróceni plecami. Jedna osoba może obserwować, co dzieje się przed rowerem a druga, co z tyłu.
Będąc w Mandalay oprócz samego miasta, warto zwiedzić również położone w okolicy stare miasta: Amarapurę, Inwę, Sagaing i Mingun. Bilet na wszystkie zabytki w Mandalay, Amarapurze i Inwa kosztuje 10 FEC od osoby. My nie kupiliśmy tego biletu. W Mandalay zwiedziliśmy to, co się dało bez biletów. Wspaniałe wrażenie robi fort Mandalay z zewnątrz, ponoć jednak nie warto wchodzić do środka. W Amarapurze nie ma strażników (dawniej wstęp był wolny, wobec tego objęcie tej miejscowości biletem jest tylko formalnością), Inwe można zwiedzać bez biletu, jednak wówczas do paru głównych ruin się nie wejdzie. Warto, więc rozważyć zakup tego biletu.
Jeden dzień poświęciliśmy na zwiedzanie miasta, a kolejnego dnia pobytu w Mandalay poświęciliśmy na wycieczkę na trasie Mandalay-Amarapura-Inwa-Sagaing-Mandalay. Lokalny autobus do Amarapury kosztował nas po 40 k. Z przystanku jest kawałek drogi do głównej atrakcji miejscowości – długiego zabytkowego mostu – idzie się jednak ciekawą drogą. Z Amarapury do Inwy zabrano nas za darmo (bilet kosztowałby około 20k). Z przystanku do ruin jest jeszcze spory kawałek, więc za 100k za 2 osoby podjechaliśmy rikszą do rzeki. Następnie 20 k kosztuje przeprawa przez rzekę. Po drugiej stronie liczni naganiacze proponują konne riksze, można jednak zwiedzać Inwę pieszo. Po zwiedzeniu miasta trzeba znów przepłynąć rzeką i powrócić do przystanku, skąd za 25 k od osoby pick upem dojechaliśmy do Sagaing. Bilet wstępu do Sagaing (obejmuje także Mingun) kosztuje 3 FEC od osoby. O ile Sagaing można zwiedzić bez biletu (większość pagód jest bez strażników, a na wzgórza, gdzie strażnicy są, riksiarze proponowali nam wjazd bocznymi drogami), to do Mingun bez biletu się nie pojedzie. Tak, więc o ile planuje się również zwiedzić Mingun, warto kupić bilet. Sagaing jest jakby mini-Baganem. Znajdują się tu setki świątyń. Na wzgórza wokół Sagaing najlepiej wejść przed wieczorem, by podziwiać liczne stupy w blasku zachodzącego słońca. Niezwykle malowniczo wyglądają snujące się między pagodami wieczorne mgły. Wszystkie przejazdy tego dnia kosztowały nas niecałego dolara, a proponowano nam wycieczkę po tych miastach za 20 USD.
Kolejnego dnia chcieliśmy wybrać się do Mingun. Dopłynąć tam można promem z portu rzecznego w Mandalay. I – co ważne- informacji tej nie ma w Lonely Planet – jedyny prom dla turystów do Mingun odpływa o 9 rano (powrót o 13). Bilet w dwie strony kosztuje 1000k. Jednocześnie trzeba wykupić za 3 FEC bilet wstępu do Mingun (obejmuje również Sagaing). My nie mając informacji o godzinie odpłynięcia promu, przybyliśmy do portu około 9.30. Pozostało nam już tylko wynajęcie łodzi. Zapłaciliśmy w biurze w porcie (prywatnie wynająć nikt nie chciał, a na promy dla miejscowych również turysty nie wpuszczą) 8000k. Byliśmy pewni, że wynajęliśmy łódkę z silnikiem. Tymczasem okazało się, że za równowartość 8 USD wynajęliśmy cały stateczek. Czuliśmy się, więc “ekskluzywnie” – całym statkiem płynęło tylko 2 członków załogi i my. Nie codziennie można wynająć statek! Zaraz jak wysiedliśmy w Mingun dołączyły do nas panie sprzedające parasolki. Opowiadały nam o historii Mingun i polecały parasolki ochraniające przed słońcem. W Mingun była budowana największa na świecie, stupa buddyjska. Jej budowa właściwie nie została nigdy dokończona, gdy została częściowo uszkodzona przez trzęsienie ziemi – w poprzek stupy biegnie szerokie pęknięcie. Można wdrapać się na górny taras na wysokość 140 metrów i podziwiać stamtąd piękne widoki. Według planów, gdyby została ukończona pagoda króla Bodawpaya miała mieć 152 metry wysokości. Ok 100 m dalej jest największy na świecie czynny i niepęknięty dzwon. Można podejść i wielkim kawałkiem drewna uderzyć, aby posłuchać dźwięku. Potem należy pójść dalej aż do pięknej białej „bezy” tj. stupy Hsinbyuma Paya. Wszędzie spotykaliśmy dzieci usiłujące coś nam wcisnąć, albo ponieść buty lub parasolkę, albo sprzedać kadzidełka czy świeczki (cały zestaw za 100k), które pali się przed posagami Buddy. Dzieci są urocze i sprzedaż traktują jako świetna zabawę.
Po zwiedzeniu świątyń i po zjedzeniu obiadu wróciliśmy na nadbrzeże, gdzie cierpliwie czekał wynajęty przez nas statek. Jedzenie w Mandalay, jak w całej Birmie, bardzo tanie. Jeśli chcecie trochę zaszaleć, to polecamy luksusową jak na Birmę knajpę BBB (blisko Fortu, w bok od 26 ulicy) gdzie obsługa jest fantastyczna a dania w europejskim stylu (po miesiącu w Azji ma się ochotę na przekąszenie czegoś nie azjatyckiego). Ładna stylowa (alpejska?) klimatyzowana sala, za wielka potrawę wydaliśmy po 2000-2500 k (czyli niecałe 10 zł). Jedzenia dużo i bardzo dobre. Riksza spod BBB do hotelu AD1 (a jest kawałek drogi) kosztowała nas 100k.
Ostatniego dnia pobytu w Mandalay, spod hotelu, za 1800k wzięliśmy taxi na dworzec autobusowy, skąd mieliśmy autobus do Bagan (za 2150k od osoby).

Bagan (7-8.12.2002)
Dojechaliśmy do Bagan w nocy z 6 na 7 grudnia. Przed wjazdem do miasta musieliśmy wydać po 10 FEC na bilety wstępu do strefy archeologicznej. Zatrzymaliśmy się w Nowym Baganie w New Park Hotel (8 FEC za dwuosobowy bungalow z łazienką + śniadanie). Warunki dobre – polecamy. Aby zwiedzić rozrzucone na dużym obszarze świątynie wynajęliśmy w naszym hotelu rowery (500 k za rower na cały dzień). Całe dwa dni jeździliśmy od świątyni do świątyni, a i tak widzieliśmy niewielką część z 5 tys. pagód, jakie dotrwały do naszych czasów.

Z powodu uszkodzenia jakiegoś mostu w górach, autobusy do jeziora Inle jeździły jakimiś dużymi objazdami, co przedłużało czas podróży o 10 godzin. Autobus kosztował około 2000k. Mniejsze samochody mogły jeździć główną drogą. By zaoszczędzić na czasie, zdecydowaliśmy się wraz z poznanymi w autobusie z Mandalay do Baganu Marzeną i Grzegorzem wynająć minibusa. Zapłaciliśmy za niego 70 USD (a więc po 17,5 USD od osoby), ale dojechaliśmy szybciej, wygodniej no i po drodze mogliśmy zatrzymać się w Mt. Popa.

Mt. Popa (9.12.2002)
Wcześnie rano, przed świtem, wyjechaliśmy z Baganu. Zbaczając nieznacznie z trasy z Baganu nad jezioro Inle nasz wynajęty minibus podjechał pod położony niezwykle malowniczo klasztor Mt. Popa. Stoi on na wulkanicznej skale, górującej o 500 metrów nad otaczającą go równiną. Wspinaczka do klasztoru po setkach schodów zajmuje około pół godziny (uwaga na małpy i ich odchody, tym bardziej, że większość trasy trzeba pokonać boso). Z góry roztacza się szeroki widok na okolicę. Wstęp bezpłatny. Po zwiedzeniu klasztoru u podnóża skały w jednej z knajpek za 400 k zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy dalej.

Jezioro Inle (9.12-12.12.2002)
Do położonej nad jeziorem Inle miejscowości Nyaungshwe dotarliśmy wieczorem. Zatrzymaliśmy się w hotelu Remember Inn (8 FEC za bungalow z łazienką – polecamy). Ładny pokój w budynku hotelowym – 10 FEC. Sprawdziliśmy jeszcze Teakwood Guest House, gdzie za pokój dwuosobowy z łazienką trzeba zapłacić 10 USD, ale warunki nie najlepsze.
W grudniu nad jeziorem nocą jest zimno wiec należy zabrać śpiwór i polar na wieczór. Dni są cieple jednak noce zimne. Na jezioro Inle płynie się łodzią. Można ją wynająć w wielu miejscach np. w każdym hotelu, agencji turystycznej, knajpie itd. Łodzie i tak odpływają z jednej przystani. Wynajęcie łodzi kosztuje za 6 h 7000 k a za 8 h 8000 k (8 USD). My wynajęliśmy wspólnie z Marzeną i Grzegorzem, którzy okazali się wspaniałymi towarzyszami podróży, łódź w 4-osoby na 8 godzin (od 9 do 17), wyszło więc po 2000 k na osobę. Maksymalnie 5 osób wejdzie do łodzi, jeśli więc jesteście taką grupą wyjdzie trochę taniej na osobę. Przed wyruszeniem niestety trzeba opłacić bilet wstępu na Inle (3 FEC od osoby). Trasy łodzi są podobne, a więc obejmują targ, świątynie na wodzie, słupy na lądzie, warsztaty złotnicze, parasolnicze no i oczywiście oglądanie z bliska rybaków wiosłujących nogą, itd.
W rejonie jeziora jest organizowany tzw. „pięciodniowy targ”. Targ jest organizowany, co pięć dni. Każdego dnia jest w innym miejscu i nie ma co wyliczać na podstawie danych z przewodnika lub internetu gdzie akurat będzie. Należy po prostu wynająć łódź i przewodnik sam będzie wiedział gdzie trzeba zawieźć turystę. Targi te są bardzo kolorowe, gdyż mieszkańcy okolic schodzą się na nie w swych etnicznych strojach.

Kupiliśmy na targu przyprawy, herbatę i inne przysmaki (nie można kupić żadnych pamiątek). Natomiast wycie czka po jeziorze obejmuje zwiedzanie warsztatów pracy z różnymi wyrobami rękodzielniczymi np. parasolek, srebra, cygar (podobno dobre – znajomi chwalili). Często obok takich punktów jest element pływającego targu tj. przepływa lodź wypełniona pamiątkami i można coś nabyć. Jednak najciekawsze jest obserwowanie wiosłujących nogą rybaków. Można obserwować rybaków przy połowie, kobiety płynące na targ czy nawet dzieci popisujące się przed turystami wiosłując nogą. Stoją oni na końcu lodzi w ręce trzymają wiosło a stopą oplatają jego koniec. Poruszając nogą w tył i przód powodują, ze łódź płynie i to dosyć szybko. Większość łodzi dobija także do położonego na jeziorze klasztoru kotów. Mnisi, aby ściągnąć zwiedzających i pielgrzymów (potencjalne datki) tak wytresowali koty, że skaczą one przez trzymane przez mnichów obręcze. Nad Jeziorem Inle piliśmy chyba najlepszy koktajl truskawkowy. Wtedy był sezon na truskawki (a w Polsce sroga zima), więc można było jeść truskawki i pić koktajl truskawkowy do woli. Cena koktajlu truskawkowego – 350 k. Najlepszy koktajl był w Nyaungshwe, w Nalesnikarni; naleśniki nie były zbyt dobre.

W kolejny dzień wybraliśmy się na całodniowy treking po górach górujących nad jeziorem Inle (z hotelu Remember Inn – bardzo dobry przewodnik – polecamy).
Ceny: krótki treking (pół dnia) – 3000 k od osoby – wraca się w to samo miejsce, z którego się wychodzi. Długi treking (całodniowy) – 5000 k od osoby – w cenie obiad przyrządzany na trasie (w klasztorze) przez przewodnika oraz, w przypadku, gdy są w grupie przynajmniej 3 osoby – powrót łodzią przez jezioro Inle – koniec trekingu jest na drugim końcu jeziora. My byliśmy w dwójkę, wiec za 2000 k musieliśmy wynająć łódź (po 1000 k za osobę). Na treking trzeba wziąć ze sobą zapas wody. Na trasie trekingu znajdowała się jaskinia (z pustelnikiem w środku), klasztor buddyjski na górze (tam jedliśmy obiad) oraz parę wiosek. Z przewodnikiem mogliśmy trochę porozmawiać o polityce, dyktaturze w Birmie i opozycji – będąc sami w górach przewodnik nie musiał się bać rozmowy. Po powrocie z trekingu w jednym z biur podróży kupiliśmy bilet na powrót do Rangunu (3800 k od osoby).

Rangun (13.12-14.12.2002)
Do stolicy powróciliśmy w piątek rano. Zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu, co poprzednio, z radością witani przez obsługę. Na koniec naszego pobytu otrzymaliśmy od obsługi hotelu prezent w postaci birmanskiego kalendarza. Ostatnie dwa dni poświęciliśmy na zakupy – głównie na targu Bogyoke Aung San; znajduje się on w Centrum niedaleko dworca kolejowego. W sobotę wieczorem odjechaliśmy na lotnisko, i w nocy z soboty na niedzielę byliśmy już w Bangkoku.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u