Azerbejdżan (2010) – Tomasz Szymkiewicz

Po Iczeri Szeher czyli Mieście Wewnętrznym albo Starym Mieście chodzi się gęsiego, pisze Wojciech Górecki w książce “Toast za przodków”. Wąskie uliczki wiją się niczym umykający po piasku wąż, a tysiącletnie meczety i karawanseraje przyciągają uwagę przybysza. To miasto wiatrów, tutaj wieje trzysta dni w roku. Dla kogoś kto był w Baku to znajomy obraz. My nie byliśmy na Zakaukaziu nigdy, więc skorzystaliśmy z ciepłego lata i postanowiliśmy odwiedzić trzy kraje tego regionu. Polecieliśmy na Kaukaz samolotem pomimo wcześniejszych planów wypadu samochodowego. Czas przejazdu z Polski do Gruzji z małym dzieckiem wydał się nam zbyt długi. Wyprawę rozpoczęliśmy od kosmopolitycznego Baku, a wracać mieliśmy z gruzińskiej stolicy. Chcielibyśmy jeszcze po drodze odwiedzić pierwszy chrześcijański kraj na świecie – Armenię.

Uczestnicy

2 osoby dorosłe i dziecko (1,5 roku)

Termin wyjazdu:

27 czerwca – 24 lipca 2010

Przelot

Lecieliśmy liniami AirBaltic (www.airbaltic.com) z Warszawy przez Rygę do Baku. Lot Warszawa – Ryga trwa 1,5 godziny, lot Ryga – Baku niecałe 4 godziny. Cena biletu to 330 euro za dwie osoby dorosłe i dziecko do 2 roku życia. Powrót z Tbilisi przez Rygę do Warszawy. Cena biletu – 340 euro za naszą trójkę.

Aktualnie pojawiła się możliwość podróżowania do Tbilisi lub Erewania liniami LOT (około 700zł za bilet powrotny w promocji). Wracając z Gruzji do Polski można rozważyć opcję wylotu z Turcji. Czasami trafiają się promocje z tureckich lotnisk do Berlina.

Wizy

Azerbejdżan

Wizę do Azerbejdżanu można otrzymać na lotnisku w Baku (maksymalnie na 30 dni). Kosztuje to 60 euro lub 90 usd. Dla dziecka, niezależnie od wieku, także trzeba wykupić wizę. Po przylocie należy wypełnić ankietę i dołączyć dwie fotografie (ankietę można pobrać ze strony internetowej Ambasady RP w Baku: www.baku.polemb.net/files/konsulat/applicationforvisa.pdf). Najpierw staliśmy w kolejce po pieczątkę wjazdowa, a następnie w osobnej kolejce po wizę. Łącznie zabrało nam to ponad godzinę przy bardzo małej ilości turystów na lotnisku, gdyż była godzina druga w nocy. W ciągu dnia czekanie może się znacznie wydłużyć. Druga opcja to aplikowanie o wizę w ambasadzie w Warszawie (ul. Zwycięzców 12, tel.22 616 21 88), lub w którejkolwiek z azerbejdżańskich placówek dyplomatyczno-konsularnych za granicą. Nie ma możliwości otrzymania wiz na przejściach morskich, drogowych i kolejowych.

Gruzja

Przy wjeździe do Gruzji wizy dla Polaków nie są wymagane.

Armenia

Wiza armeńska kosztuje 3000 dram. Otrzymuje się ją na granicy. Cała procedura trwa około 30 minut w zależności od natężenia ruchu na granicy. Wizę można także uzyskać w Ambasadzie Armenii w Warszawie lub na lotnisku w Erewaniu.

Waluta

1USD – 0,804 Manata  (Azerbejdżan)

1USD – ok. 360 dram (Armenia)

1USD – ok. 1, 75 lari (Gruzja)

Bankomaty dostępne są prawie w każdym mieście, jednak nie zawsze działają (np. małe miasta w Armenii). Gotówkę wymieniać można w kantorach, a w mniejszych miejscowościach należy zapytać w sklepie lub w hotelu (stancji).

Bezpieczeństwo

Trzy odwiedzone przez nas kraje oceniamy jako bardzo bezpieczne. Azerbejdżan jest krajem bardzo „policyjnym”, co dla turystów jest czynnikiem zwiększającym bezpieczeństwo. Kilka lat temu na ulicach gruzińskich miast, szczególnie Tbilisi trzeba było bardzo uważać na złodziei, ale dzisiaj jest już bezpiecznie i spacerowanie wieczorem czy nocą po głównych ulicach odbywa się bez problemów.

Transport

Najbardziej popularne są marszrutki czyli minibusy. Przejazdy są tanie, ale nie zawsze wygodne. Często kierowca zabiera więcej pasażerów niż jest miejsc, ale generalnie to chyba najtańszy sposób przemieszczania się po krajach tego regionu. Czasami kursują duże autobusy, ale jest ich znacznie mniej i są wolniejsze od marszrutek. W naszym przypadku, gdy podróżowaliśmy z małym dzieckiem najwygodniejszym wariantem okazało się wynajmowanie taksówek. Nie zawsze było to tanie, ale podróżowaliśmy szybko, bez zbędnych przesiadek, prosto do celu. Wynajmowanie aut jest możliwe, ale nie jest popularnym sposobem na podróżowanie na Zakaukaziu. Drogi, w niektórych regionach są dziurawe, a w dużych miastach kierowcy jeżdżą nie przestrzegając jakichkolwiek zasad.

Najtańszą opcją jest autostop. Jeżeli chodzi o kolej to nie ma zbyt wielkiego wyboru. Jest jedna linia prowadząca z Baku, przez Seki do Tbilisi i dalej nad morze do Batumi. Poza tym można pojechać z gruzińskiej stolicy do Erewania, ale podróż tą każdemu odradzam. Trwa wieki.

Przewodniki

Georgia, Armenia, Azerbaijan – wyd. Lonely Planet 2008

Georgia – wyd. Bradt 2008

Armenia with Nagorno Karabah – wyd. Bradt 2006

Gruzja, Armenia oraz Azerbejdżan – wyd. Bezdroża 2008

Opis podróży

1 dzień

Baku jest drogim miastem i wybór tanich hosteli jest bardzo skromny. Jedną z najtańszych opcji są mieszkania. Jeszcze będąc w Polsce wynajęliśmy mieszkanie w Baku (przez agencję nieruchomości www.travelazerbaijan.land.ru) blisko centrum przy Rashid Buhbedov za 50 manatów za dobę (minimum 3 dni). Biuro nie pobrało od nas prowizji za pośrednictwo. Właścicielka mieszkania przyjechała po nas na lotnisko, ale kosztuje to 30 manatów.

Rano spacerowaliśmy nadmorską promenadą do Iceri Seher czyli Starego miasta. Wejście do Pałacu Szyrwanszachów kosztuje 2 manaty/osoba, aparat fotograficzny – 2 manaty. Warto spędzić tutaj trochę czasu, kompleks jest ładnie odrestaurowany. Qiz Qalasi czyli Wieża Dziewicza w poniedziałki jest nieczynna. Dzbanek herbaty w knajpce kosztuje od 1 do 5 manatów w zależności od lokalizacji. Trzeba uważać na oszustów – kelnerów, którzy bez pytania dodają do herbaty zestaw orzechów i/lub kandyzowanych owoców żądając później zawrotnej kwoty np. 15 manatów za herbatę z przystawką.

Woda 2 litry – 0,5 manata, duży jogurt 0,5 litra – 1 manat, przejazd karuzela – 1 manat/osoba.

2 dzień

Spacerowaliśmy w stronę portu. Stąd wypływają (nieregularnie) statki do Turkmenistanu. Zjedliśmy spaghetti w restauracji przy promenadzie – 6 manatów, herbata 2 manaty (dzbanek).

Restauracji i miejsc gdzie można zjeść jest niewiele. Azerbejdżanie nie mają masowej kultury jedzenia w restauracjach, więc ceny w tych nielicznych punktach są dość wysokie i wybór jest niewielki. Poza stolicą jest jeszcze trudniej dla przeciętnego turysty. Trzeba sobie radzić kupując jedzenie w sklepach spożywczych lub na targach.

Uzgodniliśmy z taksówkarzem wycieczkę do wulkanów błotnych i petroglifów w okolicach Qubustanu. Ustalona cena to 40 manatów za kilkugodzinną wycieczkę. Drogo, ale inaczej ciężko tam dotrzeć bez własnego auta. Okazuje się, że łasy na pieniądze taksówkarz nie miał pojęcia gdzie są wymienione miejsca, jeździł przez godzinę tam i z powrotem, pytając miejscowych o drogę. Nikt nie miał pojęcia gdzie są wulkany. Ostatecznie podaliśmy mu wskazówki z naszego przewodnika i po bardzo wyboistej, pełnej kolein stromej drodze dotarliśmy na miejsce. Krajobraz wyglądał jak z księżyca. Małe kratery wulkaniczne wyrzucające chłodne błoto i gaz. Warto tu przyjechać. W drodze powrotnej, po naleganiach, odwiedziliśmy jeszcze miejsce, gdzie można zobaczyć malowidła naskalne sprzed 12 tysięcy lat. Gdyby nie małe znaki przy drodze zauważone w ostatniej chwili, nie trafilibyśmy tutaj. Po powrocie do Baku zaczęły się słowne przepychanki i kłótnie o cenę wycieczki. Tłumaczenia, że ustaliliśmy ją wcześniej nie zdały się na wiele. Kierowca twierdził, że zrobił więcej kilometrów niż myślał  że zrobi, że zużył auto i poświęcił za dużo czasu. Trudno, to jego sprawa. Zapłaciliśmy 40 manatów i pożegnaliśmy się. Uważajcie jednak na nieuczciwych taksówkarzy i sprecyzujcie cel i cenę wycieczki najlepiej na papierze jeszcze przed wyjazdem.

3 dzień

Spacerowaliśmy po promenadzie i weszliśmy na Wieżę Dziewiczą – 2 manaty. Muzeum Historyczne kosztuje 5 manatów. Przecznicę dalej, zamówiliśmy w restauracji pizzę – 6 manatów. Wszystkie jadłodajnie były puste. Turystów w Baku prawie nie widać. Może ceny i wizy ich odstraszają. W Starym Mieście w pobliżu podwójnej bramy jest mały sklepik – piekarnia, gdzie starsze panie wypalają świeży chleb w piecu. Polecamy. 1 manat za bochenek.

Wieczornym pociągiem wyruszyliśmy do Seki. Bilety kupiliśmy dzień wcześniej, stojąc w kolejce ponad godzinę. Przydaje się dobra znajomość rosyjskiego albo pomoc miejscowego. Nam pomogła jedna z pań stojących w kolejce. Miejscowi mają dziwne komitety kolejkowe i systemy kupowania.

Skład pociągu miał ponad 20 wagonów i wyruszał o 22.15. Cena biletu „kupe” czyli kuszetek to 4,7 manata. Pociąg miał jechać 10 godzin.

4 dzień

Dojechaliśmy o czasie. Niektórzy mówią, że Seki to najpiękniejsze miasto Azerbejdżanu. Coś w tym jest. Miasto położone jest wśród zielonych, falujących wzgórz. Panuje tutaj spokój, którego brak w hałaśliwym Baku. Poszliśmy na spacer do centrum miasteczka, później do Karawanseray Hotel. Popołudniu pojechaliśmy taksówką do Xan Seray (Pałacu Chanów) – wstęp 2 manaty za osobę plus 2 manaty za aparat.  Ania weszła do Muzeum Sztuki Użytkowej – 1 manat. Nic specjalnego, eksponaty przedstawiające lokalne rękodzielnictwo i instrumenty muzyczne. Zeszliśmy na nogach do centrum, skąd pojechaliśmy taksówka do naszego hoteliku. Seki jest bardzo rozległe i dotarcie pieszo do oddalonych od siebie miejsc w mieście zajmuje dużo czasu. Spaliśmy w Pension Sahil. To jedna z tańszych opcji. Pokój z łazienka kosztował 20 mantów. Byliśmy chyba jedynymi gośćmi.

5 dzień

Powędrowaliśmy po śniadaniu w naszym hoteliku – 3 manaty/osoba (ser, dwa jajka, chleb i herbata) do centrum (20 minut pieszo), gdzie zjedliśmy obiad – 2,4 manata za doyma kebab (dwa małe mielone kawałki mięsa) i wypiliśmy herbatę – 1 manat. Po obiedzie pojechaliśmy taksówką do wioski Kisz – 4 manaty. To około 6 kilometrów za miastem, cały czas pod górę. W wiosce są znaki na Albańska Świątynię. Trzeba skręcić w prawo z głównej drogi wiodącej przez wieś i wyłożoną kamieniami dróżką pod górę jechać kilkaset metrów. Mieszkańcy będą znali to miejsce. Kościółek jest mały, ale bardzo interesujący. Wstęp – 2 manaty. Można dowiedzieć się kilku ciekawych szczegółów odnośnie Kaukaskiej Albanii, która istniała na terenie dzisiejszego Azerbejdżanu. Po zobaczeniu wioski i kościoła zeszliśmy do Seki. Ten ponadgodzinny spacer umożliwia podziwianie pięknych górskich widoków.

6 dzień

Po śniadaniu wyszliśmy na główną ulicę poszukać taksówkarza, który zawiózłby nas na granicę z Gruzją. Nie było to takie łatwe, jakby się mogło wydawać. Początkowo zebrany komitet około dziesięciu taksówkarzy zażądał zawrotnej sumy 60 manatów. Poza tym nikt z nich nie był za bardzo przekonany czy jechanie tak daleko to dobry pomysł. Szczególnie jak zobaczyli nas z małym dzieckiem. Blisko godzinę poszukiwaliśmy chętnego i odważnego kierowcę, który miałby zapuścić się z nami w tak (dla nich) dalekie tereny. Ostatecznie udało się nam dobić targu z jednym z taksówkarzy i za 35 manatów pojechaliśmy przez Balakan i Zaqatala do granicy. Koledzy skrupulatnie wytłumaczyli mu wcześniej jak ma jechać. Podróż do granicy zajęła nam dwie godziny. Tutaj miłe zaskoczenie – formalności trwały krótko i po 20 minutach byliśmy już w Gruzji.

W tym kraju negocjacje z taksówkarzami to już inna historia. Jest ich o wiele więcej i są bardziej skorzy do negocjacji. Za 40 lari taksówka zawiozła nas do Televi. Marszrutka z Lagodekhi (miasto przy granicy) do Telavi kosztuje podobno 10 lari za osobę. Trzeba jeszcze dodać 4 lari za taksówkę na dojazd z granicy do dworca w Lagodekhi.

Telavi to stolica i największe miasto regionu Kakhetia. Mnóstwo tutaj winnic. Popołudniu odwiedziliśmy zamek w centrum – Batonistsikhe Castle z muzeum i galerią – 2 lari za osobę.

W Telavi jest bardzo mało miejsc, gdzie można zjeść porządny posiłek. Przy centralnym placu, naprzeciwko zamku jest małe „Bistro”, ale jedzenie nie jest najlepsze.

Zatrzymaliśmy się w domu Svetlany przy ulicy Nadikvari 15 w samym centrum miasteczka. Dom jest duży, pokoje są czyste, wysokie i przestronne. Właścicielka w lipcu remontowała część posesji. W małym ogródku, gdzie rosną porzeczki i maliny jest też mały basen. Doba kosztuje 30 lari na osobę. Za niewielką dopłatą Svetlana przyrządza bardzo dobre posiłki (śniadanie i kolację).

7 dzień

Dawid, kierowca polecony przez Svetlanę, zabrał nas autem do okolicznych klasztorów. Najpierw odwiedziliśmy klasztor Ikalto, następnie Katedrę Alaverdi, póżniej winnicę Napereuli, a na koniec cytadelę Gremi. W Gremi za wejście na wieżę z małym muzeum na dole trzeba zapłacić 2 lari. Cała wycieczka trwała ponad 5 godzin i kosztowała 30 lari za naszą trójkę. Degustacja wina w winiarni to dodatkowy koszt 10 lari za osobę. Dostaliśmy dwa duże dzbany wina – białe i czerwone oraz kozi ser z chlebem. W Gruzji kierowcy jeżdżą bardzo szybko i nierozważnie. Stan dróg też pozostawia wiele do życzenia. Jeżeli Wasz kierowca przekracza znacznie dozwoloną prędkość (każdy tak robi) i nie czujecie się zbyt komfortowo to najlepiej zwrócić mu uwagę. Działa to przynajmniej na kilka następnych kilometrów.

Wieczorem Svetlana przygotowała nam pyszna kolację z domowej roboty winem.

8 dzień

Około 13.00 wyjechaliśmy z Dawidem (naszym kierowcą) do Sighnaghi. Bardzo ładna wioska w górach, ponad 60 km od Telavi, kreowana przez lokalne władze na centrum turystyki w regionie. Przez dwie godziny spacerowaliśmy po wyłożonych brukiem uliczkach podziwiając pięknie odrestaurowane budynki. Jest tutaj kilka restauracji, gdyż turystów jest trochę więcej niż w innych miasteczkach. Za 10 lari można zjeść smaczny posiłek. Z Signaghi pojechaliśmy do Tbilisi. Kierowca, o ile wczoraj jechał szybko, ale przestrzegając jakichkolwiek norm przyzwoitości i bezpieczeństwa, to dzisiaj okazał się prawdziwym Gruzinem. Jechał jak wariat. Zapłaciliśmy za ten kurs 80 lari. Svetlana otrzymała 35 lari za dobę od osoby – spanie z dwoma posiłkami.

W stolicy na stacji kolejowej okazało się, że są tylko miejsca siedzące w pociągu do Batumi. Kupiliśmy więc, z pomocą kierowcy, trzy bilety, tak żeby Dawid mógł spokojnie spać. Cena biletu to 14 lari za miejsce. Okazało się w trakcie podróży, że trzy miejsca to za mało dla nas. Dawid spał na dwóch fotelach, a Ania na jednym. Zabrakło jednego miejsca – dla mnie. Wałęsałem się więc po wagonie nie mogąc znaleźć miejsca na zaśnięcie. W końcu, nad ranem, dojechaliśmy do Ureki.

Dzień 9

Miejsce gdzie zatrzymuje się pociąg na stacji Ureki jest położone kilka kilometrów od wioski, przy głównej trasie prowadzącej do Batumi. Pieszo zajęłoby to nam na pewno ponad godzinę. Taksówkarz za 10 lari zawiózł nas do hotelu, którego nazwy nie znamy, bo była tylko w języku gruzińskim. Hotelik, 3-piętrowy z basenem i widokiem na morze, znajduje się około 400 metrów po skręcie w prawo w żwirową drogę z głównej ulicy biegnącej przez Ureki , zanim dojedzie się do głównego placu. Za 60 lari dostaliśmy piękny pokój z 3 łóżkami, telewizją satelitarną, klimatyzacją, łazienką i balkonem. Nie potrzeba było nic więcej. Właścicielami hoteliku jest jakaś duża gruzińska rodzina. Właściwie to tylko członkowie tej rodziny zajmowali pokoje, a my byliśmy jedynymi gośćmi spoza klanu. Spędziliśmy cały dzień na plaży oddalonej o 10 minut spacerowania od hotelu, a wieczorem podziwialiśmy z balkonu zachód słońca nad Morzem Czarnym.

Dzień 10

Dzień odpoczynku. Podróżowanie z małym dzieckiem ma to do siebie, że człowiek szybciej odczuwa zmęczenie po podróży. Kolejny dzień spędziliśmy więc na plaży. W Ureki znajduje się jedna z niewielu piaskowych plaż w Gruzji. Piasek jest czarny i ma podobno jakieś właściwości lecznicze. Dwadzieścia, trzydzieści lat temu był to kurort sanatoryjny gdzie ściągały rzesze ludzi chcących podreperować zdrowie. Zjedliśmy obiad w naszym hoteliku. Za 6 lari przyrządzili nam dużą pizzą dla dwóch osób. Pyszna, świetnie doprawiona i z mnóstwem warzyw. Sałatka z ogórkami, pomidorami i papryką kosztuje 3 lari.

Było dużo dzieci i panowała luźna atmosfera. Każda kobieta wchodziła do kuchni, sprzątała hotel, a panowie chodzili sprawdzając auta albo ściany budynku. Specyficznie, tak po gruzińsku.

Dzień 11

Za  4 lari za osobę pojechaliśmy marszrutką do Batumi. Główny dworzec marszrutek w wiosce  usytuowany jest 2 kilometry od rynku. My czekaliśmy, aż przejedzie jakiś busik w okolicach centralnego placu i wskoczyliśmy do niego. Podróż trwała ponad godzinę. W Batumi kupiliśmy bilety kolejowe na powrót do Tbilisi – 23 lari za łóżko w czteroosobowym, klimatyzowanym przedziale. Niestety dwa górne łóżka (czego nie powiedziała nam kasjerka), co okazało się później przekleństwem w podróży z małym Dawidem. Zwiedzaliśmy Batumi. Ładne, ale wszystko w budowie. Chodniki rozkopane, dużo budynków z rusztowaniami. Za kilka lat Batumi będzie reprezentacyjnym kurortem Gruzji. Ostatni meczet w mieście robi wrażenie na tle sowieckiej zabudowy. Dwudaniowy obiad przy bulwarze – 25 lari.

Wróciliśmy marszrutką za 3 lari. Taksówka do wioski z rozjazdu – 4 lari.

Dzień  12

Plaża w Ureki nadaje się świetnie na wakacje z dziećmi. Jest niestety niestrzeżona i ratowników nie widać. Nie jest także sprzątana, więc trzeba uważać na szklane butelki i patyki. Nikt za to nie pobiera opłaty za wstęp. Brzeg schodzi dość łagodnie i można swobodnie kąpać się z dziećmi. Uważać jednak trzeba na przemykające pomiędzy kąpiącymi się skutery wodne. Śmigają zupełnie bez kontroli i byliśmy naocznymi świadkami wypadku, gdy dziewczyna kierująca takim skuterem uderzyła pływającego nastolatka.

Dzień 13

Plaża w Ureki ciągnie się kilometrami na południe w kierunku Kobuleti. Piasek poprzerywany jest od czasu do czasu kamienistymi odcinkami. Spacerując dotarliśmy na koniec wioski. Jest tutaj spokojniej i czyściej. Wioska Ureki składa się z brzydkich, z reguły niedokończonych budynków rozlokowanych po obu stronach jednej asfaltowej drogi biegnącej w niewielkiej odległości od plaży. Pomiędzy budynkami hoteli rozlokowały się kramy z owocami i plastikowymi przedmiotami niezbędnymi do kąpieli w morzu. W jednym z hoteli jest dostępny Internet w cenie 1 lari za godzinę. Poza spacerowaniem tam i z powrotem główną drogą pozbawioną chodnika oraz leżeniem na plaży w Ureki nie ma wielu atrakcji.

Dzień 14

Na centralnym placu rozlokowali się sprzedawcy świeżych owoców i warzyw. Sprzedają pyszne brzoskwinie, nektarynki, ogórki, pomidory, paprykę, arbuzy, wiśnie i jabłka. Po południu pojechaliśmy za 35 lari taksówką do Batumi i udaliśmy się na długi spacer do końca promenady nadmorskiej. Kilka kilometrów od centrum rozlokował się duży park wodny. Plaża w Batumi jest ładna, ale kamienista. Ciężko kąpać się bez plastikowych klapek lub sandałów. Blisko centrum, przy promenadzie znajduje się kilka dobrych restauracji i barów. Zjedliśmy duży obiad za 22 lari (razem z napojami). Wieczorem taksówka podwiozła nas z centrum na dworzec kolejowy. Trzeba się targować, gdyż czasami taksówkarze próbują naciągnąć nieświadomych turystów żądając astronomicznych kwot za przejechanie niewielkiego odcinka. O 23.25 odjechał nasz pociąg do stolicy (Bilet – 23 lari za łóżko). Chcieliśmy przed samym odjazdem zamienić miejsca w przedziale na dolne łóżka, ale niestety pociągi, szczególnie w sezonie wakacyjnym, są bardzo zatłoczone i nie było już miejsc. Jedyne co nam pozostało to powędrować ze śpiącym dzieckiem przez czternaście wagonów na tył pociągu i ułożyć się na zwykłych siedzeniach, mimo, że zapłacone mieliśmy kuszetki.

Dzień 15

Rano w Tbilisi powitał nas piękny wschód słońca. Zrobiliśmy zakupy w markecie dworcowym i wynegocjowaliśmy cenę za taksówkowy przejazd do granicy z Armenią za 40 lari. Półtorej godziny rajdowej jazdy i już byliśmy na granicy. Sprawnie i szybko. Wiza armeńska – 3000 dram. Dawid za darmo. Na granicy, nie chcąc długo czekać, dużego wyboru nie mieliśmy. Nie było żadnych marszrutek ani autobusów. Taksówkarzy też nie było widać. Zjawił sie jakiś ochoczy kierowca i za 18500 dram zaoferował podwiezienie nas do Dilijanu. Wyboru nie było, szczególnie, że słupek rtęci zbliżał się do czterdziestu kresek i Dawid rozpoczął fazę marudzenia. Planowałem jechać bezpośrednio do Erewania, ale Ania wymyśliła małe miasteczko w górach – strzał w przysłowiową dziesiątkę. Znaleźliśmy pensjonat u Niny za 7000 tysięcy dram za osobę lub 10000 z 3 posiłkami. Wybraliśmy drugą opcję. Nina prowadzi z mężem niewielki dom z ogrodem dla turystów. Ma kilka pokoi do wynajęcia i ładny ogród, w którym można posiedzieć przy winie albo zjeść pyszny posiłek przygotowany przez właścicielkę. Pensjonat położony jest na wzgórzu nad miastem skąd rozpościera się bardzo ładny widok.

Dzień 16

Rano byliśmy zmuszeni wybrać pieniądze z banku (cash advance – 2% prowizji), gdyż bankomaty w całym mieście nie działały. Restauracje czy bary właściwie nie istnieją w Dilijanie, więc warto dogadać się z osobą u której śpimy, żeby przygotowała dla nas posiłki.

Pojechaliśmy taksówką za 4000 dram nad jezioro Sevan. Pięknie miejsce. Na półwyspie wbijającym się w jezioro znajdują się dwa kościoły, seminarium i wakacyjny dom prezydenta Armenii. Przy wjeździe na półwysep jest mała piaszczysta plaża z kilkoma barami służącymi za centrum lokalnej rozrywki. Wykąpaliśmy się, gdy Dawid spał. Woda była bardzo zimna, ale czysta. Jezioro położone jest na wysokości około 1900 metrów n.p.m. więc powietrze jest tutaj rześkie, a temperatura o kilka stopni niższa niż w upalnej stolicy. Za sumę 4000 dram wróciliśmy do Dilijanu, zjedliśmy obiad u Niny i pojechaliśmy jeszcze zobaczyć klasztory Goshavank i Hagharstin. Pogoda była piękna do wieczora i mogliśmy podziwiać klasztory na tle zielonych gór przy zachodzącym słońcu.

Wyśmienitą kolację, którą przygotowała nasza gospodyni zjedliśmy z Finami, którzy akurat zatrzymali się w naszym pensjonacie na kilka dni. Nina podała pyszne sery wiejskie, mnóstwo warzyw, domową wódkę z owoców i wino.

Dzień 17

Taksówka od pensjonatu Niny do stacji kosztowała 500 dram, a marszrutka do stolicy 1000 dram. W Erewaniu długo szukaliśmy taniego hoteliku, który będzie odpowiedni na nocleg z małym dzieckiem. W centrum warunki nam nie odpowiadały. Były to zwykłe, głośne dormitoria umiejscowione w starych sowieckich budynkach, często duże mieszkania zamienione na hostele. Wyjechaliśmy więc z centrum i zatrzymaliśmy się u Galusta i Anny Tormasyan przy ulicy Burnazyan Poghots obok hotelu Areg (taksówkarze powinni znać ten hotel). Cena to 7000 dram za osobę i 1000 dram za śniadanie. Wybraliśmy się na spacer po mieście. Jeszcze przed zmrokiem zdążyliśmy odwiedzić Katedrę Świętego Grzegorza Oświeciciela ukończoną w 2001 roku w rocznicę 1700-lecia przyjęcia chrześcijaństwa przez Armenię.

Dzień 18

Rano pojechaliśmy za 1000 dram taksówka do Muzeum Ludobójstwa Ormian (Tsitsernakaberd) na wzgórzu nad miastem. Wstęp jest bezpłatny. Muzeum robi wrażenie na oglądającym. Mnóstwo tutaj zdjęć z opisami (niektóre w języku angielskim). Przed muzeum jest mały trawnik, na którym znane osobistości świata posadziły drzewka jako upamiętnienie tych strasznych wydarzeń.

W centrum Erewania jest bardzo dużo kawiarni i restauracji serwujących dobre jedzenie (wiele z nich oferuje darmowy bezprzewodowy Internet dla posiadaczy laptopów). Obiad (pizza, sałatka oraz dwa soki) kosztował około 5000 dram. Po południu pojechaliśmy marszrutką za 250 dram do Echmiadzynu. Taksówkarz za tą sama trasę chciał 5000 dram. Echmiadzyn to ważne miejsce dla Ormian. Tu siedzibę ma głowa kościoła ormiańskiego – Katolikos. Odwiedziliśmy główną katedrę (Mayr Tachar, wstęp za darmo) i kilka innych budowli całego kompleksu. Echmiadzyn nie jest dużym miastem (około 50 tysięcy mieszkańców) więc wysiadając w centrum możemy wszędzie dojść pieszo.

Dzień 19

Zanim przyjechaliśmy do Armenii widziałem na zdjęciach piękny klasztor Khor Virap uwidoczniony na tle ośnieżonej góry Ararat. Postanowiliśmy rano pojechać tam, gdyż klasztor jest oddalony od stolicy o niecałe 40 kilometrów. Można do niego dotrzeć  marszrutką albo autobusem, ale kursy nie odbywają się zbyt często. Taksówka do Khor Virap i z powrotem do stolicy kosztuje 8000 dram. Ma tą zaletę, że możemy się zatrzymać po drodze robiąc zdjęcia i podziwiając widoki na Ararat i klasztor. Wstęp do klasztoru jest bezpłatny. Warto tutaj przyjechać. Okolica jest usiana winnicami, a droga biegnie przy zamkniętej granicy z Turcją. Sam klasztor usytuowany jest na wzgórzu, z którego rozpościera się przepiękny widok na całą okolicę. Po południu wróciliśmy do Erewania i powędrowaliśmy pod Kaskadę – ogromne schody poprzedzielane kwiatami i trawnikami prowadzące do Pomnika 50-lecia sowieckiej Armenii.

Dzień 20

Rankiem wyruszyliśmy do granicy z Gruzją. Do Tbilisi kursują bezpośrednie autobusy, ale stwierdziliśmy, że nasz syn może nie wysiedzieć tyle godzin na jednym siedzeniu, więc ten wariant odpadł. Pociąg jedzie chyba ponad 15 godzin, więc w ogóle nie rozważaliśmy tej opcji. Taksówkarz zażądał od nas 21000 dram i 10 dolarów (więcej dram już nie mieliśmy i nie chcieliśmy wymieniać dlatego zaproponowaliśmy dolary). Zdecydowaliśmy więc, że pojedziemy z nim. Po drodze odwiedziliśmy monastyr Sanahin wpisany na listę Unesco. Kompleks klasztorny jest naprawdę godny polecenia. Uroku dodają pokryte mchem dachy. Cała podróż do granicy przez miasto Vanadzor zajęła nam 4 godziny. Na szczęście odprawa graniczna przebiegła sprawnie. Upał tego dnia był dokuczliwy. Po stronie gruzińskiej 40 lari kosztowała taksówka do Tbilisi. W stolicy nie mogliśmy znaleźć taniego noclegu. Po ponad godzinnych poszukiwaniach zdecydowaliśmy się na mały, kameralny hotelik Vere Inn za 50 usd za noc za duży pokój z klimatyzacją i łazienką. Kolejne noce kosztowały 40usd.

Dzień 21

Nasz hotel, prowadzony przez sympatyczną Gruzinkę, położony jest w dzielnicy Vere, 10 minut pieszo od głównej alei Rustaveli. Poszliśmy zobaczyć jak wygląda gruzińska stolica. Restauracje okazały się być drogie (przynajmniej te w centrum) – od 25 do 50 lari za obiad dla dwóch osób. Po południu pojechaliśmy taksówką do Mtatsminda Park – 10 lari. Wracając wsiedliśmy do autobusu jadącego do centrum. Bilet kosztuje 0,4 lari. Mtatsminda Park to park rozrywki, coś na kształt wesołego miasteczka, położonego na obszarze jednego kilometra kwadratowego na wzgórzu nad miastem. Można tu wjechać też kolejką, ale często jest nieczynna. Dla dzieci to miejsce warte odwiedzenia, chociaż nie wszystkie atrakcje były czynne. Są tutaj karuzele, zjeżdżalnie, samochody, huśtawki, baseny, fontanny i restauracje. Z tarasu widokowego rozpościera się piękny widok na Tbilisi. Wstęp do parku jest bezpłatny, ale chcąc korzystać z atrakcji trzeba wykupić kartę, którą się przedpłaca za określoną kwotę.

Dzień 22

Ze Starego Miasta jest już dość blisko do Ogrodów Botanicznych (wstęp 1 lari). Trzeba minąć tylko starą, pięknie zdobioną łaźnię oraz meczet i podążać pod górę. W ogrodach jest mnóstwo zieleni, chociaż kwiatów w lipcu za wiele nie ma. Można się schować przed prażącym słońcem. Na końcu parku usytuowany jest bardzo malowniczy wodospad z małym oczkiem wodnym na dole. Kiedyś były to królewskie ogrody. Można spędzić tutaj 2-3 godziny wałęsając się po uliczkach.

Dzień 23

Postanowiliśmy się rozdzielić na jeden dzień. Ania z Dawidem poszła na spacer po dzielnicy Vere a ja wcześnie rano, po szóstej, poszedłem do centrum na poszukiwania taksówkarza, który zawiózłby mnie do Kazbegi. Pierwsze informacje nie były zbyt obiecujące. Wszyscy odmawiali kursu, kierowali mnie do marszrutki albo podawali zaporowe ceny powyżej 200 lari. W końcu udało mi się znaleźć odważnego kierowcę za 120 lari za kurs powrotny. Wspaniałe widoki po drodze. Niedługo po wyjeździe ze stolicy zatrzymaliśmy się w twierdzy Annanuri z pięknym widokiem na sztuczny zbiornik Zhinvali. Wstęp do twierdzy jest bezpłatny. Następnie minęliśmy narciarski ośrodek Gudauri i przełęcz Jvari na wysokości 2379 m n.p.pm. W końcu po trzech godzinach dotarliśmy do Kazbegi, nad którym góruje majestatyczny kościół Tsminda Sameba. Do kościoła można dojść (około półtorej godziny marszu) lub wjechać autem z napędem na cztery koła (cena to około 40-50 usd za kurs powrotny). W samym miasteczku oprócz muzeum Alexandra Kazbegi jest niewiele do zobaczenia, ale samo położenie sprawia, że warto się tutaj zatrzymać. Pokręciłem się chwilę po uliczkach, porobiłem kilka zdjęć i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Dzień 24

Pojechaliśmy autobusem do Kus Tba, Jeziora Żółwiego. To jedno z niewielu miejsc w Tbilisi, gdzie mieszkańcy stolicy mogą się w lecie kąpać. W Gruzji panuje dziwny zwyczaj, że nawet lepsze hotele pozbawione są basenów, pomimo faktu, że lato jest tutaj bardzo gorące. Jezioro to dużo powiedziane. Kus Tba to raczej staw, ale jest tutaj przyjemnie, można się opalać na skrawku piaskowej plaży, wypożyczyć rower wodny lub zwyczajnie poskakać do wody. Wracając z jeziora można odwiedzić Muzeum Etnograficzne na powietrzu. Znajduje się tutaj blisko siedemdziesiąt drewnianych domów reprezentujących różne style architektoniczne z całego kraju. Każdego roku pod koniec lipca organizowany jest tutaj festiwal Art Gene (www.artgeni.ge). Występują wtedy różne grupy muzyczne i taneczne. To wspaniała okazja, żeby poznać gruziński folklor i zobaczyć jak wyglądają tradycyjne stroje gruzińskie . Panuje luźna atmosfera, jest mnóstwo studentów, którzy są akurat w stolicy na wakacjach. Festiwal trwa kilka dni. Wstęp 5 lari za osobę za jeden dzień. Taksówka do miasta kosztuje 5 lari.

Dzień 25

Rano uciekł nam pociąg do Gori o 10.00. Następny był dopiero popołudniu, więc nie zdążylibyśmy wrócić do Tbilisi tego samego dnia. Marszrutka jedzie ponad dwie godziny w jedną stronę. To za długo dla naszego młodego podróżnika. Pojechaliśmy więc marszrutką za 1 lari do Mtskhety. 30 minut. To ważne miejsce dla Gruzinów, to historyczna stolica ich kraju. W katedrze Svetitskhoveli nie można robić zdjęć. Zaczął padać deszcz. W samym mieście oprócz kilku kościołów i jednego małego muzeum nie wiele jest do zobaczenia. Wróciliśmy więc do stolicy.

Dzień 26

Tbilisi. Zrobiliśmy małe zakupy. Przespacerowaliśmy się szeroką i ruchliwą Aleją Rustaveli. Doszliśmy do starego miasta, gdzie pięknie odrestaurowane budynki, stara łaźnia i meczet tworzą niezapomnianą atmosferę. Z mostu widać rzekę Mtkvari i hotele położone na skraju skalistego brzegu. Taksówka na lotnisko kosztuje 40 lari. Odlatujemy nocą, więc możemy do końca dnia cieszyć się słoneczną pogodą w stolicy. Na koniec miła niespodzianka. Właścicielka hoteliku Vere Inn zaprosiła nas na drinka i słodycze. Miałem właśnie urodziny, a ona miała je 3 dni temu. Rozmawialiśmy po rosyjsku i angielsku o wojnie gruzińsko-rosyjskiej.

Zdjęcia z wyprawy dostępne są na naszej stronie internetowej www.kolumb.pl . Zapraszamy!


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u