Trzy tygodnie w Ameryce Południowej – Piotr, Grażyna, Leszek i Jacek Wiland

Piotr, Grażyna, Leszek i Jacek Wiland

Czas trwania podróży

23 dni – 24 czerwca do 17 lipca 2002
Kiedy rezerwowaliśmy lot do Ameryki Południowej nie było zbyt dużego wyboru. Właściwie tylko Lufthansa, Iberia oraz KLM. Okres od drugiej połowy czerwca jest już okresem wzmożonego ruchu turystycznego i stąd ceny są również wyższe.
Ekwador nie wymaga wizy od Polaków. Uzyskanie wizy Peru nie jest jednak spacerkiem. Dzieci – małe czy duże, jak i dorośli muszą pojawić się osobiście w ambasadzie w Warszawie przy ulicy Starościńskiej. Trzeba ze sobą przywieźć sporo dokumentów: paszport, 3 zdjęcia, bilet lub przynajmniej potwierdzenie rezerwacji na lot do Peru i z powrotem, rezerwację pierwszej nocy w hotelu w Peru i legitymację szkolną (dla uczniów). Paszport zostawia się na jeden do kilku dni w ambasadzie, płaci się 12 USD w Banku Handlowym i to chyba prawie wszystko. Niestety nie można załatwiać wizy przez biuro pośrednictwa. Nam udało się odebrać paszport z wizą w tym samym dniu po zaledwie dwóch godzinach oczekiwania.

Kalendarium wędrówki

24 czerwca • Amsterdam

Lecimy samolotem do Amsterdamu, gdzie oczekujemy na przelot na Karaiby około 9 godzin. Rozsądnym więc wyjściem jest przejazd szybką koleją z lotniska do centrum Amsterdamu. Koszt 3 EUR w jedną stronę i w ciągu 15–20 minut z lotniska można dostać się do miasta. To jedno z najszybszych połączeń lotniska z centrum miasta wśród stolic europejskich. Oczywiście kilka godzin na Amsterdam to tylko zaledwie parę impresji z tego dziwnego miasta.

5–26 czerwca • Bonaire

Na Bonaire komunikacja publiczna jest bardzo słaba i najlepszym wyjściem jest wypożyczenie samochodu. Cena wynajęcia około 40 USD dziennie. Całą wyspę można zwiedzić praktycznie w jeden dzień. Ma ona zaledwie 30 km długości i 15 km szerokości. Jest bardzo sucho, co jednak nie przeszkadza stadom komarów atakować wszystkie istoty dwunożne pomiędzy zachodem a wschodem słońca. Podobno jednak malarii nie roznoszą.
Najpopularniejsze na wyspie miejsca noclegowe to apartamenty wypożyczane przynajmniej na tydzień. Wstępnie zarezerwowany apartament Happy Holiday Homes kosztuje nas 100 USD na 4 osoby/dobę (2 pokoje + salon z wnęką kuchenną i łazienką), z dopłatą 60 USD za spędzenie niepełnej następnej nocy). Spotykane zwierzęta na wyspie to przede wszystkim zdziczałe osły, flamingi chilijskie, jaszczurki i bajeczny świat ryb otaczających wyspę raf koralowych. Wśród mieszkańców są potomkowie dawnych niewolników i Holendrzy, którzy posiadają swoje rezydencje nad samym brzegiem morza. Dostęp do plaży jest przez to bardzo utrudniony dla zwykłych śmiertelników, takich jak my, których hotel mieści się po drugiej stronie drogi. Poziom życia jest dość wysoki, wyspa posiada swoją własną stronę internetową (www.infobonaire. com), z której dowiedzieliśmy się jeszcze przed wyjazdem najważniejszych informacji.

27–28 czerwca • Quito

Głęboką nocą jedziemy na lotnisko za 15 USD – okazuje się, że dwukrotnie przepłaciliśmy. Ale na lotnisku czeka nas jeszcze jedna niemiła niespodzianka. Jesteśmy na wyspie ponad 24 godziny, a więc zgodnie z obowiązującą taryfą, musimy opłacić 20 USD podatku wylotowego na osobę. Z ulgą opuszczamy więc ten raj dla bogatych Holendrów i po 4 godzinach lądujemy w Quito. Miasto położone jest na wysokości około 2900 m n.p.m. pomiędzy dwoma łańcuchami czynnych i niedawno czynnych wulkanów. Samolot przelatuje nad Andami, zaś w oddali rysują się, wystający spoza chmur ze swoją śnieżną białą czapą, najbardziej znany w Ekwadorze wulkan Cotopaxi oraz najwyższy w tej części And wulkan Chimborazo. To słynna „aleja wulkanów” nazwana tak przez, podróżującego po tej części Ameryki, Aleksandra Humboldta.
Należy uważnie stawiać pierwsze kroki na lotnisku. To jednak spora wysokość i szybszy marsz czy krok kończy się zadyszką. Wita nas słoneczna pogoda, zaś temperatura 18–22°C jest wymarzona dla Europejczyka.
Chociaż w Ekwadorze oficjalną walutą jest dolar amerykański, to jednak panującym językiem jest hiszpański, a nie angielski. Quito, oprócz wspaniałych krajobrazów, ma do zaoferowania jeszcze jedną wielką atrakcję. To chyba jedyna stolica kraju położona dosłownie na równiku. Dosłownie, gdyż do Mito del Mundo można dotrzeć w 40 minut zwykłym podmiejskim autobusem za 35 centów.
Autobusy nie mają oficjalnych przystanków. Zatrzymują się wszędzie tam, gdzie pieszy machnie ręką. Jednakże na wsiadanie pieszy ma od pół do półtorej sekundy, gdy kierowca ponownie ruszy, szarpiąc przy tym wszystkich pasażerów niemiłosiernie.
Granica między półkulą południową a północną zaznaczona jest żółtą linią, która przebiega od muzeum etnograficznego do kościółka oddalonego o jakieś 500 metrów. Dalej nikt nie trudził się jej wytyczaniem. Istnieje więc prawdopodobieństwo, że można znaleźć się już na półkuli północnej, nic o tym nie wiedząc. My jednak wracamy z powrotem do Quito na półkulę południową.
Innym możliwym środkiem komunikacji w Quito jest trolejbus. Jego trasa biegnie wzdłuż całego Quito i przypomina metro. Ma swój własny wydzielony tor i wsiada się na wydzielonym bramką przystanku. Nie zatrzymuje się natomiast w każdym dowolnym miejscu jak autobus. Quito zachowało sporo starych domów z czasów kolonialnych.
Kiedy wylatujemy z Quito ponownie pada zapytanie o podatek wylotowy. Jesteśmy jednak w stanie udowodnić, iż nasz pobyt nie przekroczył doby.

28–29 czerwca • Lima

Porównanie Limy z Quito wypada korzystniej na rzecz tej ostatniej metropolii. Lima, położona niedaleko brzegu Oceanu, jest od Quito znacznie większa. Całe miasto otoczone jest wianuszkiem slumsów, które są konsekwencją zarówno przebytej wojny domowej ze Świetlistym Szlakiem, jak i klimatu. Jest tu cieplej niż w Quito, a zatem można żyć w domu z blachy falistej czy tektury bez obawy o zamarznięcie. W Quito, szczególnie w nocy, jest znacznie zimniej. Stąd też slumsy otaczają Guayaquil, największe miasto Ekwadoru, położone dla odmiany nad Oceanem w znacznie cieplejszym klimacie. W takich warunkach spać można chociażby pod gołym niebem. Mamy nocleg w Posada del Parque, który zamówiliśmy e-mailem już w Polsce. Nie jest zbyt tanio: 67 USD za dwa 2-osobowe pokoje, ale pierwszej nocy w Peru lepiej nie zostawiać na żywioł i przypadek. Na lotnisku czeka już na nas wysłany przez hotel taksówkarz, który dowozi nas tam, gdzie chcemy. Ale zamawianie hotelu pocztą e-mailową ma niejedno oblicze. Spotkana przez nas podczas podróży dwójka Polaków zarezerwowała hotel przez Internet. Taksówkarz, który ich zawoził, wpierw wyraził zdziwienie lokalizacją hotelu i wysunął własne, lepsze propozycje. Ale dopiero kiedy zatrzymał się dosłownie w środku slumsów, nasi znajomi nawet nie wysiadali z taksówki, tylko szybko kazali się zawieźć gdziekolwiek indziej.
Aby wymienić pieniądze w Peru, należy mieć tylko dolary amerykańskie. Oczywiście można wybierać pieniądze z bankomatów. Jeśli próbujemy wymieniać EUR, kurs jest bardzo niekorzystny. Królują dolary i wymieniać je można w licznych kantorach, których w Peru jest bez liku. W Limie „cinkciarze” na ulicy mają nawet specjalne kurtki z wyhaftowanym symbolem dolara. Otaczają oni wianuszkiem każdy kantor, trzymając w jednej ręce kalkulator, w drugiej pęk dolarów i soli.

29–30 czerwca • Lima-Pisco

Z Limy wyjeżdżamy autobusem firmy Ormeoo. Ceny są uzależnione od klasy autobusu. Do Pisco wybieramy autobus luksusowy zwany autobusem dla VIP-ów. Cena za osobę 25 soli (1 USD = 3.6 sola). Jakością dorównuje klasie biznes w samolocie – stewardessa podaje posiłek, są też bardzo wygodne fotele na miarę wysokich Europejczyków.
Naokoło nas niewyobrażalna bieda – podmiejskie slumsy, a następnie biedne chatynki z gliny na szczerej pustyni. Drogę urozmaicają wielkie napisy na skałach, które zachęcają do wyboru swojego burmistrza czy prezydenta. Sporadycznie spotkać można napisy chwalące byłego, już przepędzonego, prezydenta Fujimori.
W Pisco wybieramy miły hotel Posada de Espańa z dwupiętrowym pokojem.

30 czerwca • Wyspy Ballestas

Główną atrakcją Pisco są wyspy Ballestas. Wycieczka jest możliwa głównie rano, gdy ocean nie jest jeszcze wzburzony. Kosztuje ona – po pewnych targach – 25 soli za osobę. Wyspy, zwane niekiedy „Galapagos dla mniej posażnych”, wyglądają przy zamglonej pogodzie bardzo niegościnnie. Gołe skały, żadnej roślinności, a z drugiej strony nieprzeliczone różne gatunki ptaków i lwy morskie. Wyspy można jedynie opłynąć – o lądowaniu nie ma mowy. Na powierzchni morza olbrzymia ilość skorupiaków, a w głębi olbrzymie ławice ryb w wodach zimnego Prądu Peruwiańskiego. Gdzieś wysoko w górze można dostrzec ślady działalności człowieka. Peruwiańczycy zgodnie ze starożytną zasadą „pecunia non olet” zamieniali bowiem ptasie odchody (guano) na brzęczącą monetę. Teraz wielkie platformy, opuszczone baraki i skały pokryte foliowymi płachtami w celu łatwiejszego zbierania guana, świadczą o niedawnej świetnej przeszłości tego przemysłu odchodowo-dochodowego. Jednakże, choć producentów guana, czyli ptaków, jest nadal olbrzymia ilość, to na całe szczęście nie obdarowują one zbyt często tym skarbem przepływających obok nich ciekawych turystów.
Sama wycieczka trwa około 90 minut, z dojazdem trwającym około 30–40 minut. Można więc zmieścić się w 4 godziny tam i z powrotem. To ważne, gdyż w tym samym dniu chcemy ruszać dalej do Nasca. Nasz rejsowy autobus odjeżdża o 13:30. Późniejszy jest wygodniejszy, ale droższy, gdyż kosztuje 80 soli.

30 czerwca – 1 lipca • Nasca

Lot nad pustynią Nasca odbywa się małymi samolotami typu Cessna. Nie ma tam zbyt dużo miejsca i poza aparatem fotograficznym, kamerą, pasażerami oraz pilotem samolot niczego więcej już nie pomieści. Lot przebiega na wysokości około 400–600 metrów. Czujemy coraz dotkliwiej różne akrobacje pilota, który chcąc dokładnie pokazać linie Nasca wszystkim pasażerom, czyni w powietrzu różne akrobacje i przechyły. Stąd czasem, zamiast podziwiania linii Nasca, można rozważać jedynie szczęśliwy powrót na stabilny ląd.
W Nasca warte odwiedzenia – jeśli dysponuje się wolnym popołudniem – jest Museo Antonini, w którym oprócz sal muzealnych z kulturą Nasca odsłonięto dawny podziemny rów, stanowiący część dawnego systemu irygacyjnego.
Jeszcze parę słów o liniach Nasca. Niektórzy z naukowców traktują je jako „największą książkę astronomii na świecie”, ale ostatnio obala się te poglądy udowadniając, że linie nie mają związku z położeniem ciał niebieskich i mogą być odpowiednikiem świętych dróg do wzgórzy, które Indianie Nasca czcili jako siedziby bóstw.

2 lipca • Arequipa

Do Arequipy jeżdżą najczęściej nocne autobusy. Podróż trwa około 12 godzin. Przejazd autobusem Royal Class daje jednak możliwość maksymalnego wyprostowania nóg, co sprawia iż noc można uznać za przespaną. Dworzec autobusowy w Arequipie jest położony na skraju miasta. Dojazd taksówką do centrum, po pewnych targach i zdecydowanym określeniu ceny, kosztuje nas 3 sole. Oczywiście cenę należy ustalić przed wyruszeniem.
W Arequpie wspomagamy miejscowych artystów – zarówno tych, którzy malują akwarelki z bardzo typowymi jak na Peru widoczkami za kilka soli, jak i muzyków, którzy krążą między różnymi restauracjami, prezentując muzykę andyjską. Najczęściej zamiast kilku soli za występ, proponują swoje własne lub cudze nagrania muzyki andyjskiej na płycie kompaktowej. Cena, do ustalenia, waha się między 25 a 35 soli.
Warty odwiedzenia w Arequipie jest zespół klasztorny Santa Catalina. Wstęp koszuje 25 soli i chyba warto skorzystać z przewodnika po tym klasztorze.
Wczesnym popołudniem odjeżdżamy autobusem do Puno. Cena biletu 30 soli jest znacznie niższa niż bilet kolejowy, a w dodatku autobus kursuje codziennie. Jest również szybszy – podróż trwa łącznie około 7 godzin. Z wysokości 2300 m n.p.m. wzniesiemy się na prawie 4000 m n.p.m. Podczas podróży pojawia się niewielka duszność, ale w Puno, przy wolnym chodzeniu w pierwszym dniu, można się stopniowo zaaklimatyzować. Na tej wysokości odczuwa się również zimno, nawet śpiąc w hotelu pod dwoma kocami i śpiworem.

3–4 lipca • Puno – Titicaca

Puno jest miejscem wypadowym wycieczki nad jezioro Titicaca. Korzystamy z usług biura „Inka Tour”, w którym ceny wycieczek (minibusami) są dość umiarkowane. Nasz pierwszy wyjazd do Silustani kosztuje 20 soli. Znajdują się tam wieże mieszczące groby z czasów na krótko przed zajęciem tych ziem przez Inków. Po drodze atrakcje turystyczne opisywane w wielu innych relacjach podróżujących. Stąd też odczucie, że chyba to już o tym gdzieś przeczytaliśmy – „déja vu”. Cóż, wszyscy korzystamy z tych samych biur podróży, które mają identyczny plan zwiedzania, oglądamy te same gospodarstwa wiejskie z degustacją tych samych pieczonych ziemniaków, zaś ci sami poszukiwacze złota prezentują sposób wydobywania cennego kruszcu.
Jezioro Titicaca ze swymi pływającymi wyspami jest oczywiście żelaznym punktem każdego, kto zaglądnie do Puno. Cena z dojazdem do portu, z 30-minutowym przejazdem stateczkiem na wyspy i z powrotem pod sam hotel, kosztuje 18 soli, wliczając w to przewodnika. Mieszkańcy wysp są dość mili, choć nastawieni komercyjnie. Ale ich życie przypomina nieco życie w domu „Wielkiego Brata”, przynajmniej do wczesnych godzin popołudniowych, kiedy wzbierające fale jeziora hamują dalszą falę napływających turystów.
W porównaniu do ludów innych części świata, Indianie nie narzucają się zbytnio ze sprzedażą za wszelką cenę. Starsze sprzedawczynie potrafią nawet zasnąć ze swoim asortymentem handlowym. Oferowana cena najczęściej nie ulega większym zmianom; niekiedy można uzyskać obniżkę ceny pamiątki rzędu 20-30%, choć z reguły wyjściowa cena jest jednak dość niska. W naszym hotelu panuje stosunkowo niska temperatura. Można pożyczyć grzejnik elektryczny za 3 sole, co niewątpliwie warto zrobić. W aklimatyzacji do wysokości pomaga popijanie mate de coca. Mate w torebkach dostępna jest w sklepach. Bardzo często w hotelu, w pierwszym dniu po przyjeździe, właściciel hotelu podaje dla gości herbatę z liści koki.

5 lipca • Droga do Cuzco

Aby dostać się z Puno do Cuzco, istnieje kilka alternatyw. Można jechać pociągiem przez prawie cały dzień, bądź autobusem rejsowym czy autobusem turystycznym, dojeżdżając około godziny 18:00 do Cuzco. Ten ostatni wariant, choć kosztuje dwa razy więcej niż rejsowy, jest jednak tańszy niż pociąg. Ponadto jest znacznie szybszy, daje możliwość zatrzymywania się w miejscach wartych fotografowania. W programie jest też wliczony obiad jak i zwiedzanie kilku ciekawych miejsc po drodze, jak Raqchi ze świątynią Virakochy czy kościółka w Andahulyas. Podróż obfituje w przepiękne krajobrazy – wpierw puna – trawiasty płaskowyż, następnie łańcuchy górskie przyprószone śniegiem, aż w końcu wjeżdżamy w dolinę rzeki Urubamby, wzdłuż której za parę dni ruszymy do Macchu Picchu.

6–8 lipca • Cuzco i święta dolina Inków

Cuzco jest miastem, które naprawdę da się polubić. Trzeba tylko zachowywać nieco rozsądku i czujności, gdyż tam, gdzie jest wielu turystów, kręci się też sporo złodziei. Lepiej więc podręczny plecak nosić z przodu i nie kręcić się po bezludnych uliczkach w godzinach wieczornych. W Cuzco warto spędzić parę dni, zwiedzając miasto jak i okolice. Najpierw jednak trzeba kupić boleto turistico za 10 USD, który daje wstęp wolny do wielu muzeów i kościołów z pewnymi wyjątkami. Należą do nich Coricancha i Museo Inka (na rogu Tucuman i Ataud) – jedno z najlepszych muzeów w Peru. Godne pochwały są w nim – doskonała forma prezentacji i ciekawe eksponaty. Plaza des Armas wygląda przepięknie wieczorem ze swoją iluminacją budynków i kościołów.
Z centrum Cuzco do twierdzy Inków Sacsahuayman najlepiej wybrać się taksówką za 5 soli. Oprócz imponujących śladów obronnej twierdzy Inków, rozciąga się wspaniała panorama Cuzco jak i otaczających szczytów.
Z Cuzco koniecznie trzeba odwiedzić Valle Sagrada czyli Świętą Dolinę. Wybraliśmy ofertę całodniowej wycieczki po Dolinie za 20 soli (ceny wstępu obiektów w Dolinie obejmuje Boleto Turistico). Wprawdzie jedziemy z 50 innymi turystami w dużym autobusie, ale program jest dość interesujący i obejmuje Chincheros z indiańskim targiem w niedzielę, Ollantaytambo i Pisac. Jest więc wędrówką śladami Inków. I choć każdy z tych punktów był wart naszej eskapady, to indiański targ w Chincheros, był tym wydarzeniem, który najbardziej utkwił nam w pamięci. Indianie przyjechali zaś na targ bynajmniej nie dla turystów, których prawie nie zauważali.
Wczesnym popołudniem zajeżdżamy do restauracji, gdzie dla uczestników wycieczki czeka obiad w ramach tzw. menu turistico – za 12 soli. Za pełny obiad jest to rzeczywiście korzystna cena. Ale już zamówienie dodatkowych napojów sumę tą niepomiernie zwiększa do spotykanych w Peru cen dla turystów.
Nocleg w Cuzco zamówiliśmy jeszcze w Polsce przez pocztę elektroniczną w Hostal Amaru (www.cusco.net/amaru). Mieszkamy w pokoju czterosobowym za 40 USD dziennie. W cenę wliczone jest śniadanie, które można otrzymać już od godziny 5.00 To zwykła pora wyjazdu do Macchu Picchu. Sam hotel położony jest na ulicy pełnej sklepików z pamiątkami, zaledwie 5 minut od Plazas des Armas.
W samym Cuzco oprócz licznych atrakcji w postaci niezliczonych muzeów, kościołów, warto pobuszować po sklepach w poszukiwaniu pamiątek. Tutaj można wybrać gliniane figurki Indian, szopek, lam i wszelkich innych rozkosznych bibelotów ludowych w glinie. Można również powybierać przeróżne obrazy olejne w stylu tzw. „Szkoły z Cuzco” z Matką Boską z wrzecionem czy Archaniołem Gabrielem w zawadiackiej postawie z rusznicą. Wybór przeogromny za niezbyt duże pieniądze.

9–10 lipca • Wyprawa do Macchu Picchu

Taką wyprawę należy zaplanować odpowiednio wcześnie, szczególnie w miesiącach letnich. W takim mieście jak Cuzco nie jest łatwo znaleźć dworzec kolejowy. Miasto posiada dwa dworce kolejowe: jeden, z którego odchodzą pociągi do Macchu Picchu i drugi dworzec, skąd odchodzą pociągi w kierunku jeziora Titicaca. Biletów nie należy załatwiać w przeddzień eskapady, gdyż miejscówki na następny dzień mogą już być wyprzedane.
Uwaga: wyprawa do tego obowiązkowego dla turystów miejsca zaczyna być coraz droższa. Nie można już jechać zwykłym pociągiem dla miejscowych, a jedynie tzw. pociągiem dla Backpackers za 17,5 USD lub „Inka train” za 35 USD w jedną stronę. Różnią się one od siebie przede wszystkim ceną, a nie czasem przejazdu czy wyjątkowym luksusem. W tym droższym pociągu obsługa stara się jedynie wszystkie suweniry sprzedać jeszcze drożej niż w pociągu dla Backpackers. Nie należy liczyć na jakikolwiek posiłek wliczony w cenę biletu, a raczej polegać na swoich własnych zapasach lub na gotowanej kukurydzy oferowanej podczas dwóch minut postoju pociągu na stacji Ollantaytambo.
Pociąg rusza skoro świt – około 6 rano. Wiele osób wraca w tym samym dniu do Cuzco, my jednak postanowiamy zostać tam na drugi dzień, aby poznać całe Macchu Picchu. Dlatego jedziemy do Aguas Calientes, miasteczka nad brzegiem Urubamby, gdzie mieści się końcowa stacja kolejowa, i gdzie można przenocować.
Następnym wydatkiem w drodze do Macchu Picchu jest autobus z Aguas Calientes do ruin – około 4,5 USD w jedną stronę na osobę. Ale to jeszcze nie wszystko w tym strzyżeniu turystów, którzy do Peru przyjeżdżają, aby zobaczyć zaginione – przed stu laty – miasto Inków. Wstęp na teren ruin kosztuje już 20 USD (72 soli) i nie ma biletów ważnych dłużej niż jeden dzień czy zniżek na następny dzień. Co jedynie można wytargować, to zniżki dla młodzieży szkolnej. Studenci czy uczniowie płacą 54 soli, a młodsze dzieci 36 soli.
Same miasto robi olbrzymie wrażenie. Choć turystów jest sporo, to jednak rozległy obszar ruin sprawia, iż nie odczuwa się wrażenia natłoku. Wracamy do miasteczka w ulewnym deszczu. Następnego dnia pogoda sprawia nam psikusa. Leje jak z cebra, tak, że rezygnujemy z kolejnej eskapady do ruin. Udajemy się tylko na krótki spacer do mostu nad rzeką Urubambą, skąd można podejść skrótami, w ciągu niespełna 2 godzin, 600 metrów wyżej do Macchu Picchu. Zmoczeni, wracamy wkrótce z powrotem do miasteczka. Współczujemy tym, którzy właśnie dzisiaj postanowili te dwie czy trzy godziny spędzić na zwiedzaniu Macchu Picchu w strugach deszczu. Około południa powoli przestaje padać, ale nasz pociąg odjeżdża już o 15:15 – po czterech godzinach znów jesteśmy w Cuzco.

11 lipca • Lima

Pobudka tradycyjnie o 5.00. Lecimy samolotem linii LanPeru. Nie należy zapomnieć o wcześniejszym potwierdzeniu lotu w biurze. Lepiej też znaleźć się około 2 godziny wcześniej na lotnisku, gdyż bywa, że dla tych ostatnich zaczyna brakować miejsc.
W Limie mamy już zamówiony hotel w dzielnicy Miraflores o nazwie Imperial. Taksówka z lotniska do hotelu – około 30 minut jazdy – po uzgodnieniach – kosztuje nas łącznie 30 soli. Dwa pokoje kosztują nas 67 USD, ale są bardzo wygodne i dobrze utrzymane. Po Limie, szczególnie w 4 osoby, warto podróżować taksówkami. Warte polecenia są muzea Rafael Larco Herrero i Museum Nacion. Pierwsze słynie z niewiarygodnej liczbty figurek ceramicznych kultury Mochica, ułożonych rzędami od podłogi do sufitu jak i wystawonej w osobnym budynku ekspozycji, poświęconej erotyzmowi w wyobrażeniu Indian Mochica.
Innym muzeum, w całkiem odległej części Limy jest Museum Nacion. Ono z kolei daje wyobrażenie o wszystkich kulturach Peru przed konkwistadorami. Ułożone encyklopedycznie, w sam raz dla licznych wycieczek szkolnych, może stanowić podsumowanie podróży w głąb historii tego kraju.

12 lipca • Quito

Przelot do Quito liniami Taco. W Quito ponownie witamy się ze słońcem. O tej porze roku w Limie widzi się przede wszystkim mgłę. Śpimy w Hotel Cayman, prowadzonym przez Polkę, która osiedliła się w Ekwadorze przed około 20 laty. Pokoje ładne, przytulne. Hotel położony jest w Nowym Quito. Tuż obok restaurację prowadzi Polak, z polsko brzmiącym imieniem – John, który w karcie dań, umieścił m.in. bigos. Dookoła bardzo dużo małych hoteli, barów, restauracyjek. Wieczorem wybieramy się na występ baletu folklorystycznego Jacchigua, który gorąco możemy polecać wszystkim bywającym w Quito w środy i piątki. Sala położona jest bardzo blisko lotniska, stąd też nazwa Teatro Aeropuerto. Przez 90 minut scena wypełnia się kilkudziesięcioma tancerzami i tancerkami, prezentującymi niezwykle żywe, bajecznie kolorowe stroje różnych regionów Ekwadoru. Bijemy wielkie brawa przy każdym tańcu, żal jedynie że nie jest możliwe nakręcenie filmu.

13 lipca • Cotopaxi

Wyruszamy wynajętą taksówką za 80 USD na wulkan Cotopaxi. Dotrzeć tam można na przełęcz na wysokość 4500 m n.p.m., dalej podchodzi się pieszo. Choć schronisko położone jest wyżej jedynie o 300 metrów, to potężny wiatr i brak przystosowania do tej wysokości sprawia, że do schroniska dochodzimy za godzinę. Nie jest to podobno wcale zły wynik. Wyżej na szczyt ruszają głównie alpiniści, aby zmierzyć się ze śnieżnym wierzchołkiem Cotopaxi na wysokości 5877 metrów. My wracamy do taksówki, aby po paru godzinach znaleźć się w Quito.

14 lipca • Niedziela – gdzieś w Andach

Cel wycieczki jest mniej wyrazisty. Mamy zamiar odwiedzić targ indiański w Pujili, 12 km od miasta Latacunga. Szutrową drogą, docieramy do miejscowości Zumbahua, a później do jeziora powulkanicznego Quilotoa. Okolice słyną zarówno ze wspaniałych widoków jak i obrazków malowanych na owczej skórze według maniery prymitywistycznej. Wracamy z powrotem do Zumbahua, gdzie na rynku rozbrzmiewa muzyka i cała wieś tańczy. Tańczy – to może przesada. Raczej próbuje utrzymać równowagę, szczególnie męska połowa. Niekiedy małżonki próbują z uporem podtrzymać w tańcu upadającego na wszystkie strony partnera. Nieraz im się to udaje, o ile małżonek nie podzieli się z nią zawartością swojej butelki.

15 lipca • Mindo – Selwa

Kiedy się odwiedziło wulkany i doznało się uroków wiejskiej zabawy gdzieś w Andach, pora dla odmiany ujrzeć tropikalny. W ciągu 2 godzin zjeżdżamy wynajętym jeepem 2000 metrów niżej. Krajobraz zmienia się prawie z minuty na minutę. Jeszcze przed chwilą był suchy płaskowyż Mito del Mundo, a za chwilę rozpoczyna się gęste poszycie tropikalnego lasu. Z szosy zjeżdżamy drogą gruntową do Mindo. Miejscowość położona jest na wysokości 1200 m n.p.m., ale nie czuje się ani nadmiernej wilgotności ani gorąca. To miejsce słynne dla obserwatorów ptaków, którzy przybywają tu często na dobrych kilka dni. Dla nas jest to niestety ostatni dzień w Ekwadorze. Na dłuższe obserwacje przyjdzie czas innym razem.
Najpierw zwiedzamy ogród orchidei (1 USD). Ale nie jest to zwykły, mały ogród botaniczny. Nasz przewodnik zwiedza ten mały ogródek razem z nami i z lupą. I tak oto odkrywa przed nami drobniuteńkie kwiaty orchidei dostrzegane zwykle tylko przez owady. Pod lupą ukazują się nam na kwiatach wizerunki małpy czy Drakuli. Wdychamy zapachy nieprzyjemne, przyciągające muchy jak i bliższe nam zapachy wanilii czy czekolady.
Niedaleko stąd jest motylarnia (3 USD). Ale motyle są wszędzie dookoła nas na wolności, w tym te największe, wielkie niebieskie Morpho. W ogrodzie są podobne gatunki, z tą różnicą, że nie mogą daleko odlecieć, gdyż przeszkadza im gęsta siateczka. Pozwalają się wziąć na ręce, usiądą na włosach czy kapeluszu.
Na koniec najbardziej spektakularne spotkanie z naturą. Podjeżdżamy do domku, gdzie na drewnianym tarasie można napić się napojów czy zamówić lody. Jednak dookoła porozkładane są karmniki z wodą i chyba czymś słodkim. Inaczej nie pojawiałyby się przy nich co chwilę kolibry, aby spijać ich zawartość. Co chwilę podlatują one bezszelestnie, aby konkurować z mniejszymi od nich osami.
Takie miejsce aż żal opuszczać. Ale odlot samolotem dnia następnego zmusza nas do tej trudnej decyzji. Opuszczamy Mindo, a następnego dnia Ekwador, mały kraj, gdzie przed śniadaniem można podchodzić pod śnieżną czapę wulkanu, po obiedzie zapaść w drzemkę na hamaku pośród motyli i kolibrów, a wieczorem zażyć kąpieli w Oceanie Spokojnym.

16 lipca • Odlot do Polski

Samolot odlatuje z Quito, z przerwą na Bonaire. Po 36 godzinach lotu samolotem jak i podróży pociągiem z Berlina do Wrocławia – jesteśmy w końcu w domu.

Pozostałe ceny

Ekwador Hotel Crossroad – Quito Foch 678 y Juan Leon Mera – pokój dwuosobowy 25 USD
Sok 0,95 USD
Muzeum Etnograficzne – Mito del Mundo – 3 USD
Wjazd na teren parku narodowego Cotopaxi – 10 USD
Podatek wyjazdowy na lotnisku w Limie czy Quito – 25 USD od 15–25 soli

Peru Wejście do Coricancha – klasztor dominikanów (Cuzco) 4 sole
Monasterio de Santa Catalina (Arequipa) 25 soli
Cmantarz Chauchilla (Nasca) 4 sole
Autobus Lima – Pisco (Royal Class) 25 soli
Autobus Pisco – Nasca (Economic Class) 15 soli
Autobus Nasca – Arequipa (Royal Class) 70 soli
Autobus Arequipa – Puno (Royal Class) 30 soli
Obiad w restauracji
Hostal Imperiale (Calle Colina 385–391, Miraflores, Lima) pokój dwuosobowy – 34,40 USD


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u