Peru – Boliwia – Artur Urbański

Artur Urbański

Kursy walut

1 USD = 3,50 sola
1 USD = 6,55 boliviano

Przelot do Peru

Do Limy można dostać się liniami: KLM (z przesiadką w Amsterdamie), Iberia (z przesiadką w Madrycie) i Lufthansa (z przesiadką we Frankfurcie). Ceny z wylotem z Warszawy w sezonie wahają się w granicach 850-1000 USD (+ podatki i opłaty lotniskowe). Poza sezonem można nabyć bilet od ok. 750 USD. Last minute z Frankfurtu kosztuje ok. 380 USD. Należy pamiętać o opłacie 25 USD, która jest pobierana na lotnisku w Limie przy każdym wylocie międzynarodowym.

Przejazdy
Komunikacja autobusowa

Ogólnie dobrze zorganizowana, choć większość dworców (terminal terrestre) wydaje się być siedliskiem wielkiego chaosu. Wszystkie funkcjonujące firmy są prywatne. Generalnie można ją podzielić na dwa rodzaje: na krótkich trasach i dalekobieżną. Na krótkich trasach (z reguły pomiędzy najbliższymi miastami) kursują niewielkie busy (collectivo). Odjeżdżają zawsze z tego samego miejsca po zebraniu kompletu pasażerów, czasem wykonując parę kółek po mieście w celu dopełnienia. Ceny są niskie (np. 7 soli za 160 km z Puno do Desaguadero), pracownicy uczynni (w Nazca bus podjechał specjalnie pod hotel, abyśmy nie musieli fatygować się przez miasto z bagażami). Bagaż jedzie na dachu. Standard porównywalny z polskim autosanem, może trochę niższy. Dalekie trasy obsługują wielkie i dosyć wygodne brazylijskie autobusy „Marco Polo” należące do kilkudziesięciu firm. Standardem – in plus – zdecydowanie wyróżnia się jedna – Movil Tours. Największą sieć posiadają Ormeno i Cruz del Sur. Pozostałe również oferują zadowalające warunki. Nie polecam jedynie dwóch: Senor de los Milagros i Senor Luren. Pierwsza na nocne trasy puszcza autobusy bez łazienek, co do drugiej zaś, to widzieliśmy sporo jej aut rozbitych w przydrożnych rowach. Autobusy kursujące w ciągu dnia zatrzymują się na ok. 0,5 h (obiad), nocne – nie. Z reguły każda firma posiada własne dworce. Wyjątkiem są Arequipa i Cuzco, gdzie wszystkie mają siedziby na nowych wspólnych terminalach (w tych dwóch miastach płaci się dodatkową opłatę 1 sola za wejście na peron).

Nasze przejazdy

Lima – Trujillo Ormeno (Av Carlos Zavala 177) – 560 km, 10 godzin, 30 soli;
Trujillo – Huaraz Movil Tours – 400 km, 8h, 30 soli, częstują dobrymi ciasteczkami;
Huaraz – Lima Empresa 14 – 410 km, 9h, 25 soli;
Cuzco – Pisac Richard – 30 km, 40 min, 2 sole;
Cuzco – Puno Libertad – 388 km, 8,5h, 30 soli;
Puno – Desaguadero collectivo – 160 km, 2,5h, 7 soli;
Desaguadero – Tiahuanaco collectivo – 45 km, 40min, 10 boliviano, bus staje ok. 2 km od wioski;
Tiahuanaco – La Paz collectivo – 70 km, 1h, 10 boliviano;
La Paz – Copacabana Transtur 2 de Febrero (dworzec Cementerio) – 130 km, 3,5h, 14 boliviano;
Copacabana – Puno – Arequipa 800 km, 17h, 90 boliviano, bilet kupiony w Diana Tours (Av. 6 de Augusto); przejazd kombinowany: Copacabana – Puno – Diana Tours (4h); Puno-Arequipa – S. de los Milagros (12,5h); 160 km od granicy do Puno przejeżdża się dwukrotnie – tam i z powrotem (autobusy jeżdżą przez Desaguadero – Moquequa); taniej i wygodniej można pojechać collectivo z Copacabany do Puno (10- 15 boliviano), z puno autobusy po 30 soli;
Arequipa – Nazca Cruz del Sur (darmowy występ iluzjonisty), 10h, 25 soli;
Nazca – Ica collectivo, 140 km, 2,5h, 8 soli;
Ica – Pisco Saky S.A., 70 km, 1h, 2,5 sola;
Pisco – Lima Soyliz (Plaza de Armas, część firmy Tour Peru) 230 km, 3h, 25 soli; Taksówki wywożą podróżnych 5 km za miasto do Panamericany, stąd zabierają ich dalej przelotowe autobusy firmy. Plus – autobusy jeżdżą – co 10-15 minut; minus – totalny bałagan, w naszym aucie nie było miejsc, pojechaliśmy następnym.

Zmorą peruwiańskich autobusów jest video. W trakcie nocnych przejazdów odbywa się przynajmniej jedna projekcja filmu z fonią włączoną na full (nawet przy amerykańskich filmach z napisami, choć angielski jest językiem powszechnie nieznanym). Podróż na miejscu tuż pod telewizorem na trasie Trujillo-Huaraz będę pamiętał do końca życia. Repertuar rodem głównie z USA i Hongkongu, wyjątkowo nieambitny. Dużo masakr.

Komunikacja lotnicza

Góry i dżungla powodują, że korzystanie z samolotów znacznie skraca przejazdy, a gdzieniegdzie (Iquitos) można dostać się właściwie wyłącznie drogą lotniczą. Funkcjonuje kilka linii lotniczych, z których najpopularniejszą jest Aero Continente. Lataliśmy samolotami linii TANS Peru. Standard jak Aero Continente/ (Boenig), ale tańsze bilety. Niestety śniadanie niejadalne. Loty:
Lima – Puerto Maldonado – z międzylądowaniem w Cuzco, 2,5h, 69 USD;
Puerto Maldonado – Cuzco – 40 min (lądem 2 dni), 49 USD.
Przy każdym wylocie pobierana jest opłata lotniskowa w kwocie 12 soli. Po zakupieniu biletu należy bezwzględnie potwierdzić rezerwację 3 dni przed odlotem, a w przeddzień sprawdzić, czy lot odbędzie się o zaplanowanej godzinie. Nie zrobiliśmy tego i w Puerto Maldonado zafundowaliśmy sobie pięciogodzinne oczekiwanie na przesunięty lot. Zmiany terminu, a czasem kasowanie lotu są na porządku dziennym. Polecam gorąco kupowanie biletów w firmie Fertur Peru w Limie (Jiron Junin 211, tel.4271958, fertur@terra.com.pe). Z reguły niższe ceny niż w innych biurach i bardzo profesjonalna obsługa. Właścicielka – Siduith Ferrer de Vecchio jest szalenie uczynną osobą.

Kolej

Raz na pewno się z nią zetkniecie. Do Machu Picchu można dostać się tylko na piechotę (Inca Trail – 4 dni) koleją lub śmigłowcem. Ceny na pociąg i śmigłowiec niewiele się różnią. Peru Rail, wykorzystując fakt, że nie ma tam dróg dojazdowych, winduje ceny niebotycznie. Zgodnie z filozofią firmy ceny widokówek, kawy i kanapek zakupionych w pociągu należą do najwyższych w kraju. Aktualny rozkład:

Treno turistico (pociąg turystyczny)
Cuzco (7.30) – Aguas Calientes (stacja obok Machu Picchu, 11.20);
powrót: Aguas Calientes (16.45) – Cuzco (22.00).

Rozkład jest orientacyjny. Pociągi mogą odjeżdżać później, ale również – co ważne – wcześniej. Z Cuzco do Aquas Calientes jest 110 km (4 godziny jazdy) – pociąg wlecze się niemiłosiernie. Za bilet w obie strony płaci się 30 USD i jest to najtańsza z dostępnych opcja. Można wybrać jeszcze tzw. autowagon (trochę szybszy) za 54 USD. Do Aquas Calientes jeżdżą również pociągi lokalne (treno local, 15 soli w jedną stronę), ale od tego roku mogą nim podróżować wyłącznie miejscowi. Nawet mieszkańcy innych rejonów Peru muszą pojechać treno turistico lub autowagonem. Jest to bardzo rygorystycznie przestrzegane! Nie da się tego ominąć – w całym Peru przy zakupie wszelkich biletów okazuje się paszport. Danie w łapę też nie wchodzi w grę. Perony są odgrodzone drutem kolczastym i pilnują ich uzbrojeni żołnierze, którzy nikogo bez biletu nie wpuszczą. Jeśli na jakieś miejsce zakupiony jest bilet, podróżować na nim może wyłącznie właściciel biletu lub powietrze – jeśli ów właściciel się nie stawi. Bilety są artykułem deficytowym. W sezonie często ich brakuje, należy więc kupić je parę dni wcześniej.

Całkowity minimalny koszt wycieczki do Machu Picchu jest następujący:
30 USD – bilet kolejowy (dla porównania śmigłowiec w jedną stronę kosztuje 30 USD)
9 USD – przejazd Aquas Calientes – Machu Picchu (8 km) i z powrotem; zdrowi mogą iść na piechotę – ok. 1-1,5h
20 USD – bilet wstępu
59 USD – razem
Niecierpliwi w drodze powrotnej wysiadają w Ollantaytambo i za 5 soli collectivo jadą do Cuzco. Dzięki temu są z powrotem przynajmniej godzinę wcześniej.

Taxi

Podstawowy środek lokomocji w miastach. Tanie. Na przejechanie całego miasta wielkości Cuzco wystarczy 5 soli, a na Puno 3 sole. Nawet w Arequipie (800 tys. mieszkańców) przejazd z odległego dworca autobusowego do centrum kosztuje 3 sole. Więcej płaci się w Limie. Przejazd z lotniska do centrum kosztuje 25-40 soli (taniej jeśli wyjdzie się poza bramę lotniska, znajdującą się ok. 100 m. od wyjścia z hali). Za 10 soli można przejechać dosłownie pół Limy, a to wielkie 8-milionowe miasto. 10 soli kosztuje przejazd z lotniska do centrum Puerto Maldonado (8 km). Taksówki nie posiadają liczników, przed każdą jazdą należy uzgodnić cenę.

Hotele

Należy być przygotowanym na niespodzianki. Najbardziej powszechną jest brak ciepłej wody (pytajcie o aqua caliente). Nawet tam gdzie ona jest, często po rozlokowaniu się okazuje się, że to terma i trzeba czekać ok. 40 minut a później myć się szybko, by starczyło dla innych. Zdarza się że brak prądu w gniazdkach. Obsługa jest generalnie uczynna. Gdy chce się zostawić bagaże na parę dni, zwykle można to zrobić za free. Na wszelki wypadek należy wziąć potwierdzenie. Nie udało nam się spotkać hotelu ogrzewanego. Nocą często jest bardzo chłodno (Huaraz, Cuzco, Puno, Copacabana, Chivay).
Przy wyborze hoteli kierowaliśmy się 2 kryteriami: maksymalnie 6 USD na głowę (w pokojach 3-os.) i koniecznie ciepła woda. Wszystkie (za wyjątkiem Hostal Sudamericano w Trujillo) były czyste i przyjemne.

Lima • Hostal Wiracocha (Jiron Junin 284) – 54 sole za pokój 3 os.z łazienką, ciepła woda przez całą dobę;
Trujillo • Hostal Sudamericano (Miguel Grau 515) – 45 soli za trójkę z łazienką, brudny, terma, brak prądu, klaustrofobiczne łazienki; niesamowita ilość autografów na ścianach pozostawionych przez turystów; cwany właściciel;
Huaraz • Hostal Yanett (Centenario 106) – 30 soli za trójkęz łazienką, bardzo przyjemny z ogródkiem, terma, smażą b. niedobre pizze;
P. Maldonado • Hostal Rey Port (V elarde) – 45 soli za trójkę z łazienką; czysty, ciepła woda niepotrzebna;
Cuzco • Residencial Madres Dominicanas (Ahuacpinta 600) – część kompleksu szkolnego w klasztorze dominikańskim, 60 soli za trójkę, ciepła woda całą dobę (ewenement w Cuzco), niestety pod prysznicami nie da się zamknąć okien i kąpiel grozi przeziębieniem, niezwykle czysty i zadbany;
Puno • Hotel San Carlos (Ugarte 161) – 45 soli za trójkę z łazienką, dosyć miły, terma, niemal naprzeciw sklep z miejscowymi ciuchami – ceny najniższe w Peru (po utargowaniu, np. kurtki zimowe po 27 soli), TV;
La Paz • Hostal Senoral (Calle Yanacocha 540) – 105 boliviano za trójkę, naprzeciwko Hostal Hostal Senoral Senoral popularnego Hostal Austria; właściciel łapie wychodzących z H. Austria i proponuje im niższe ceny, choć Senoral jest ładniejszy z nich dwóch, wielkie pokoje w kolonialnej kamienicy, łazienka osobno, ciepła woda trudno uchwytna;
Copacabana • Residencial Collita Copacabana (Calle Gonzalo Yaurequi) – 45 boliviano za trójkę (rewelacyjna cena!) z łazienką, ciepła woda całą dobę!, czysty, wyjątkowo mała ale zadbana łazienka; czujny i nieufny właściciel (kasę za pobyt chce od razu);
Arequipa • Hotel Oro Blanco (San Juan de Dios 107) – oryginalnie trzygwiazdkowy, 65 soli za trójkę z łazienką, łazienka najładniejsza ze wszystkich napotkanych w Peru, ciepła woda całą dobę; TV, pralnia;
Chivay • Hostal Los Lenos – olbrzymie pokoje, niestety b. zimne, ciepła woda, cena nieznana (wliczona w cenę wycieczki do kanionu Colca);
Nazca • Posada Guadelupe (San Martin 225) – 45 soli za trójkę z łazienką (30 bez łazienki), ciepła woda całą dobę, czysta z ładnym ogródkiem;
Pisco • Hotel El Condado (Calle Arequipa 136) – trzygwiazdkowy, 15 soli od osoby, pokoje z łazienkami, ciepła woda całą dobę, bardzo schludny, śniadanie za 8 soli od 6.30 rano.
Podane ceny odnoszą się do okresu tuż przed sezonem, w sezonie (lipiec–sierpień) mogą wzrosnąć.

Wyżywienie

Generalnie tanie i dobre. Każda restauracja posiada tzw. menu del dia (dania dnia), czyli zestawy 2–3 zup i 4–5 drugich dań, które wespół z herbatą czy sokiem można zamówić w stałej niskiej cenie. Koszt waha się w granicach 2,5–13 soli (najczęściej 6–8 soli). Dania miejscowe są bardzo smaczne, ale przestrzegam przed zupą z żołądka lamy i w ogóle wszelkich daniami z lam lub alpak. Są to zwierzęta sympatyczne, ale ich mięso nie jest żadną rewelacją. Podobnie świnka morska – dużo kości i mało gumowatego mięsa. Poza tym kwiczenie zabijanego w kuchni zwierzątka jest przerażające.
Zestaw sopa de esparraga i lomo saltado (zupa szparagowa, duszona wołowina zapiekana w cebulce) będzie zawsze wyśmienity.
Poniżej pozwolę sobie przedstawić kilka wybranych restauracji.

Lima • De Cezar – tuż obok kościoła San Francisco, wnętrze rockandrollowo-motocyklowe może nienadzwyczajne, ale każde danie jest rewelacyjne, szczególnie kalmary i ryba z przyprawą czosnkową (trucha de ajo);
Trujillo • Amaretto – przy Gamarra naprzeciwko kościoła San Francisco – najlepsze w Peru ciastka;
Puerto Maldonado – bezimienna knajpa obok Hostal Rey Port, gigantyczne porcje podawa ne na dwóch talerzach za 5 soli – i do tego smaczne;
Cuzco • Rincon Limeno (Abracitos 477) – najlepsze lomo saltado, przyprawiane świeżutkimi ziołami – i to tylko za 2,5 sola!;
Pisac • Samana Wasi (Plaza de Armas) – wszystko b. smaczne;
La Paz • Le Pot Pourri des Gourmets (na piętrze w jednym z podwórek przy Linares, tuż obok skrzyżowania z Sagarmaga) – dosyć droga, ale jakiekolwiek menu za 15 boliviano będzie rewelacyjne i podane w niezwykle wyszukany sposób; najsmaczniejsze jedzenie w czasie całego wyjazdu;
Copacabana • Imperial Palace (Calle Gonzalo Yaurequi) – wycieczkę na Isla del Sol można sobie darować, ale ryby w sosie czosnkowym (trucha con ajillo salsa) z pewnością nie!

Wstępy

Lima katedra 5 s (muzeum i kaplica Pizarra)
kościół San Francisco 5 s
kościół San Domingo 3 s
Muzeum Złota /td> 25 s
Trujillo Piramida Księżyca 5 s
Chan Chan (tylko kompleks Tschudi, reszta darmo) 10 s 10 s
Huaraz wstęp do Parku Narodowego Huascaran 5 s
Cuzco Boleto Turistico 10 USD
Klasztor San Domingo/ruiny Coricanchy 4 s
Machu Picchu ruiny 20 USD
Tiahuanaco ruiny 15 b
Copacabana katedra za darmo
Isla del Sol Challapampa-muzeum 10 b
Isla de la Luna klasztor „dziewic Słońca” 5 b
Arequipa katedra za darmo
Santa Catalina Convent 15 s
Museo Santuarios Andinos 15 s
Paracas wstęp do Parku Narodowego Paracas 5 s
Muzeum Julio C. Tello 3 s
28 maja Lima

Lima ma trzy oblicza: tchnące dawnymi dziejami perły w koronie kolonialnych hiszpańskich włości okolice Plaza de Armas, nowoczesną i bogatą dzielnicę Miraflores i oplatające miasto pajęczą siecią slumsy – ciągnące się przez dziesiątki kilometrów wzdłuż wybrzeży Oceanu Spokojnego. Była ucieleśnieniem marzeń ubogiego hidalgo z miasta Trujillo w hiszpańskiej Extremadurze, którego niepohamowana żądza wzbogacenia rzuciła do Nowego Świata. Francisco Pizarro (bo o nim mowa) idąc za przykładem swego stryja – Hernana Corteza, okrutnego zdobywcy Meksyku – na czele grupy 187 bezwzględnych awanturników wywrócił do góry nogami dzieje Ameryki Południowej, podbijając państwo Inków. Potomni wciąż nie mogą wyjść z podziwu – jak mu się to udało? Wszak za przeciwnika miał najbardziej wojowniczy lud Ameryki, władający imperium terytorialnie większym niż połowa kontynentu australijskiego.
Lima była ukochanym dzieckiem Pizarra. 6 stycznia 1535 roku, po uroczystej mszy, Valverde – zakonnik towarzyszący wyprawie konkwistadorów, a teraz już biskup nowo podbitych terytoriów – wyświęcił pustynię na brzegu rzeki Rimac. Maszerując wśród wydm sam, świeżo upieczony, Wicekról Peru, wyznaczał przebieg ulic, rozkład placów, miejsca budowy kościołów. W ciągu kilku lat powstało najważniejsze miasto hiszpańskiej Ameryki Południowej. Bogaciło się nieustannie, dzięki złotu i srebru, rabowanych Indianom lub wydobywanych w andyjskich kopalniach. Strumień szlachetnych kruszców co roku przepływał przez Limę do pobliskiego portu Callao, skąd słynne „srebrne flotylle” przewoziły je do Panamy a stamtąd dalej na dwór królewski w Madrycie. Zapobiegliwi urzędnicy z Limy, dbali by znaczna część skarbów należnych królowi pozostawała na miejscu – a konkretniej w ich kieszeniach. Dzięki nim miasto zostało ozdobione szeregiem pięknych i ciekawych budowli. Sercem kolonialnej Limy jest katedra. Wielki, żółty budynek zajmuje cały jeden bok centralnego placu – Plaza de Armas. Zbudowana w XVI wieku, wielokrotnie niszczona przez trzęsienia ziemi (prawdziwe przekleństwo Peru), dotrwała w bardzo dobrym stanie do dnia dzisiejszego. W jej wnętrzu widać to, co jest charakterystyczne dla większości kościołów latynoamerykańskich – przepych przejawiający się np. w: ołtarzu kapiącym od złota i wielkiej strojności ukazywanych postaci bóstw i świętych – np.: Matka Boża wygląda rzeczywiście niczym królowa, ubrana w bufoniaste ozdobione perłami suknie, z drogocennymi naszyjnikami i kolczykami (szczytem jest archanioł Gabriel wyglądający niczym dandys – obraz w zbiorach muzeum przy Santa Catalina Convent w Cuzco). Ciekawie prezentuje się figura Matki Boskiej Ewangelizatorki – Nuestra Senora de Evangelizacion – ubrana w błękitne szaty, w jednej z bocznych kapliczek po lewej stronie. Jednakże magnesem ściągającym turystów do katedry jest mała kaplica po prawej stronie tuż przy wejściu. W niej znajdują się zwłoki: „…Markiza, Gubernatora Peru don Francisca Pizarra Zdobywcy Peru i Fundatora Limy…”, złożone tu całkiem niedawno, bo w 1985 roku w 450 rocznicę założenia Limy. Kaplica jest bogato ozdobiona freskami, przedstawiającymi najbardziej heroiczne momenty z życia Konkwistadora i misternie ułożonymi mozaikami, z których największa przedstawia herb nadany Pizarrowi przez cesarza i króla Hiszpanii Karola V. Władca ów miał za co odwdzięczać się extremadurczykowi – właśnie Pizarro zdobyciem Peru uczynił Karola V władcą imperium „…w którym nigdy nie zachodzi słońce”. Ciekawszym miejscem jest kościół i klasztor San Francisco. Od katedry dzieli go 5 min drogi na piechotę. Franciszkanie udostępnili najstarszą część klasztoru z całym wyposażeniem, dzięki czemu można podziwiać najcenniejszy księgozbiór w całej Ameryce Płd (z konieczności z daleka), bardzo ciekawą kolekcję malarstwa (”Ostatnia Wieczerza” z diabłem jako uczestnikiem) a szczególnie rozległe podziemia, w których spoczywa ok. 70 tysięcy ludzi. Z braku miejsca kości tych ostatnich posegregowano i pozostawiono do wglądu turystom misternie poukładane w wielkich pojemnikach. Zwiedzać można z anglojęzycznym przewodnikiem (za free – wliczony w cenę biletu). Również z XVI wieku także pochodzi nieopodal położony słynny klasztor San Domingo. W jego podziemiach złożone są ciała dwojga świętych, których kult jest w Peru mocno rozpowszechniony: św.Róży i św.Marcina de Porres. Święta Róża była pierwszą osobą wyniesioną na ołtarze w całej Ameryce Płd., zaś święty Marcin de Porres jest jednym z nielicznych ciemnoskórych świętych, który dostąpił tego zaszczytu. Sam klasztor jest oazą spokoju. Wśród jego arkad i ogrodów można spotkać jedynie nielicznych turystów i Peruwiańczyków. Turystów zresztą odwiedza Limę mało, ponieważ w porównaniu z resztą kraju nie ma tu zbyt wielu spektakularnych miejsc, a przestępczość wobec obcokrajowców (złodzieje i bandy „dzieci-piranii” grasujące nocą po centrum) jest znana na całym świecie. Brak Peruwiańczyków w najświętszym miejscu w Peru jest jednym z dowodów na to, że „katolicka Ameryka Łacińska” jest mitem. W powszechnym mniemaniu Ameryka Płd. jest bastionem katolicyzmu. W rzeczywistości tak nie jest. W Peru do kościołów chodzi ledwie 8-10% ludzi, a większość kapłanów jest „importowana” z Europy (w tym około 40 z Polski). Księża-Peruwiańczycy stanowią ledwie trzecią cześć wśród wszystkich kapłanów.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu Lima była niewielkim miastem. W XX wiek wkroczyła licząc trochę ponad 150 tys. mieszkańców. Prawdziwy boom nastąpił po 2. wojnie światowej. Z całego kraju zaczęły ściągać tysiące, setki tysięcy ludzi szukających jakiegokolwiek zajęcia. Miasto monstrualnie się rozrosło osiągając liczbę ponad 7 milionów mieszkańców. Przytłaczająca większość z nich mieszka w rozległych slumsach, ciągnących się przez dziesiątki kilometrów wzdłuż dróg wylotowych. Tysiące domków z tektury i z własnoręcznie wykonanych, wypalanych na słońcu, cegieł robią przygnębiające wrażenie. Wśród morza nędzy istnieje oaza dobrobytu – położona wzdłuż wybrzeża Pacyfiku dzielnica Miraflores. Kwartały pięknych willi sąsiadują z błyszczącymi wieżowcami wielkich koncernów. Poza towarzyszącemu bogactwu blichtrowi nie ma wiele ciekawego do zaoferowania – może poza Museo Oro del Peru – Muzeum Złota. To prywatne muzeum należące do firmy Stern, oddalone od centrum kilkanaście kilometrów (taksówka 8–10 soli). Posiada trzy przebogate kolekcje: złotych preinkaskich wyrobów, równie starych indiańskich tkanin i ceramiki, i jeden z najbogatszych na świecie zbiorów militariów. Złote indiańskie precjoza są niezwykle cenne. Bardzo bogata kolekcja jest wystawiona w superzabezpieczonych piwnicach. Są wśród niej niezwykłe cacka, np. maski pośmiertne ludu Moche. Całość niezwykle imponująca, podobnie jak zbiór tkanin i ceramiki. Co ciekawe – wśród eksponatów jest bardzo mało wyrobów inkaskich, wiele natomiast ludów znacznie nieraz starszych: Moche, Nazca, Paracas, Inkowie byli wielkimi zdobywcami, ale prócz wielkich podbojów wyróżnili się jedynie na polu architektury, budując Cuzco i piękne miasta w dolinie rzeki Urubamby. W Museo Oro zachwyca biżuteria Moche, tkaniny ludu Paracas, ceramika ludu Nazca. Wśród nich wyroby inkaskie są ledwo zauważalne. Na tych polach Inkowie nigdy nie dorównali swoim poprzednikom. Zaskakująca jest także kolekcja militariów. Jest przebogata, a niektóre eksponaty są hm… niespotykane: mundur Pinocheta, pistolet Goebelsa, mundur gen. Franco, cała gama zbroi samurajskich, są nawet mundury żołnierzy polskiego II Korpusu z walk we Włoszech. Wielka uczta dla pasjonatów i ciekawostka dla nie zainteresowanych.
W Limie jest również kilka poloniców. Na stacji kolejowej obok Plaza de Armas stoi pomnik Ernesta Malinowskiego. Polakom jest znany jako budowniczy najwyżej na świecie biegnącej kolei andyjskiej. Dla Peruwiańczyków jest bohaterem narodowym. Zbudowane przez niego wokół portu w Callao baterie artylerii nadbrzeżnej zniszczyły hiszpańską flotę inwazyjną w 1866 roku. Znaną w Limie osobą jest o.Szeliga – mnich salezjanin, odkrywca dobroczynnych właściwości andyjskiego zioła – vilcacory. Ksiądz jest już jednak bardzo stary (ponad 90 lat) i raczej unika kontaktów z ludźmi. Nie należy już męczyć go odwiedzinami.

29 – 30 maja Trujillo

Licząca 550 km droga z Limy do Trujillo wiedzie na północ wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. Prawie na całej trasie wije się wśród pustynnych wydm. Całe peruwiańskie wybrzeże to niemal wyłącznie piach i piach z rzadka przecinany korytami rzek, u ujść których rozłożyły się rybackie wioski i miasteczka. Największym z nich jest Chimbote, łatwo rozpoznawalne po charakterystycznej intensywnej woni, której nazwanie smrodem było by eufemizmem. Samo Trujillo jest trzecim co do wielkości miastem Peru. Bardzo nieefektownym za wyjątkiem kilku budowli pozostałych po wielkich starożytnych ludach indiańskich. Około 1300 lat temu swój szczyt potęgi i rozwoju osiągnął lud, który wziął swoją nazwę od przepływającej obok Trujillo rzeki – Moche. Pozostawił po sobie piękną ceramikę i biżuterię i – przede wszystkim – dwie niezwykłe budowle. Są nimi: Huaca de la Luna – Piramida Księżyca i Huaca del Sol – Piramida Słońca (dojazd collectivo z ulicy Suarez, 1 sol). Są olbrzymie. Piramida Słońca jest wręcz największą wybudowaną w Ameryce Płd przed przybyciem białych. Mierzy sobie 342x159x45 metrów. Inżynierowie Moche byli niezwykle biegli w swoim fachu. Zbudowali obydwie układając cegły w szereg charakterystycznych kolumn – odkrycie proste a niezwykłe, bo czyniące budowle odpornymi na trzęsienia ziemi – przekleństwo tego kraju. Na szczytach obydwóch znajdowały się niegdyś świątynie. El Nino robi jednak swoje. Gliniane cegły wypalane na słońcu, z których giganty są zbudowane, są nietrwałym materiałem. Wiatry i deszcze niszczą je w szybkim tempie. Świątynię na szczycie Piramidy Księżyca można jeszcze oglądać, gdyż jest sukcesywnie restaurowana. Ponieważ odnowę finansuje największy miejscowy browar, pieniędzy pewnie nie zabraknie. Już teraz efekty pracy konserwatorów są całkiem okazałe – niektóre mozaiki wyglądają całkiem jak nowe, szczególnie przeraźliwa maska boga deszczu. Obok kiosku z biletami można nabyć bardzo ładne pamiątki – tanie i unikalne (gliniane maski po 2-4 sole).
Ok. 1000 roku tereny Moche zajął wojowniczy lud Chimu. Zbudował on Chan Chan – gigantyczne (28 km kw.) miasto, które podziwiać można na północ od Trujillo (dojazd collectivo spod Estadio Mansiche, 1 sol i trzeba 2 km podejść pieszo). Ruiny zajmują tak wielki obszar dzięki specyficznemu obyczajowi. Ludem Chimu rządziło 10 królów – każdy z nich budował okoloną wysokim murem twierdzę-dzielnicę. Po śmierci króla chowano w małej piramidzie, dzielnicę zamykano na cztery spusty, a mieszkańcy przenosili się do następnej. W ten sposób powstało 9 odrębnych dzielnic Chan Chan. Dziesiąta nie zdążyła powstać, ponieważ byt państwa Chimu przerwał podbój dokonany przez Inków w 1471 roku. Do najlepiej zachowanej części – Kompleksu Tschudiego – jedzie się wiele kilometrów wzdłuż zwolna niszczejących od uderzeń El Nino ruin. Właściwie zachowały się gołe mury i resztki zdobień. Chan Chan dotyka los podobny do losu piramid. Zbudowane z nietrwałej cegły wypalanej na słońcu sukcesywnie niszczeje. Aby uratować całe miasto należało by zatrudnić całą armię konserwatorów, co niepodobna uczynić.

31 maja – 1 czerwca Huaraz

W Trujillo pożegnaliśmy się z Pacyfikiem. Bajecznie piękną trasą wśród gór pojechaliśmy do Huaraz – 80-tysięcznego miasta położonego w wąwozie Callejon de Huaylas, wciśniętego między dwa pasma górskie: Cordillera Negra i Cordillera Blanca. Odróżnić je jest bardzo łatwo. Cordillera Negra (Czarna) nie jest nigdy ośnieżona, zaś na zboczach Cordillery Blanki (Białej) zalega pokrywa wiecznego śniegu. Szczególnie efektowna jest Blanka – na jej terenie znajdują się najwyższe szczyty Peru z Huascaranem (6768 m n.p.m.) i Huandoy (6395 m n.p.m.). W Huaraz zetknęliśmy się z autentycznym indiańskim folklorem. To jedyne miasto, w którym nie stwierdziliśmy występowania tubylców, ubierających się w regionalne stroje specjalnie dla turystów. Na oko 1/3 miasta zajmuje wielki, codzienny, targ. Wśród stert owoców i mięsa można wyłowić prawdziwie cacka utkane przez Indianki z pobliskich wiosek. Bardzo polecamy. W odróżnieniu od przereklamowanego niedzielnego targu w Pisac, na którym sprzedaje się rzeczy przewiezione na ten jeden dzień ze sklepów w Cuzco, można tu nabyć autentyczne indiańskie wyroby, często bardzo dobrej jakości. Dla turystów Huaraz jest przede wszystkim bazą do wypadów w wysokie partie gór. Z braku czasu i zdrowia nie zdecydowaliśmy się na trekking, ale na dwie wycieczki: do jezior Langanuco (3850 m n.p.m.) i na lodowiec Nevado Pastoruri (ok. 5300 m n.p.m.). Obydwie całodzienne wykupione w biurze Lalo Travel (av. Luzuriaga 574), obydwie po 30 soli, w tym: autobus, przewodnik (Langanuco – anglojęzyczny, Nevado Pastoruri – bardzo sugestywny hiszpański) i wstęp do Parku Narodowego Huascaran. Programy może mało ambitne, ale zważywszy, że w ciągu jednego dnia przemieściliśmy się z poziomu morza na wysokość 3850 m n.p.m., a następnego odbyliśmy parokilometrowy spacer na wysokości 5300 m n.p.m. omal nie zakończony migotaniem przedsionków, wybór tych wycieczek wydaje się uzasadniony. Obydwie zaczynają się w ten sam sposób – tradycyjną trzykrotną rundą busem wokół miasta, w trakcie której organizatorzy usiłują jak najszybciej zabrać z hoteli turystów. Odtąd opóźnienie w stosunku do planu już tylko się zwiększa. Z Huaraz do jezior Langanuco jest ok. 70 km, z tego 30 km wertepami stromo pod górę. Jeziora (dwa) są a la Morskie Oko, a najpiękniejsze widoki obserwować można po drodze – niesamowite panoramy okalających je pasm górskich. Żelaznym punktem programu jest odwiedzenie miejsca, na którym istniało niegdyś czterdziestotysięczne miasto Yungay – zalane w 1970 roku w ciągu 3 minut przez olbrzymią lawinę błotną schodzącą ze zbocza Huascaranu. Z tego miejsca wielki posąg Chrystusa wyciąga teraz swe ręce ku szczytowi, z którego przyszła smierć… Wycieczka na szczyt Nevado Pastoruri składa się głównie z przejazdu tam i z powrotem (ok. 3 h w jedną stronę). W przerwach można: podziwiać ładne agawy Puya Raimondi (często brane za kaktusy) fantastycznie rozkwitające raz na sto lat, napić się wody mineralnej ze źródeł, obejrzeć ładne jaskinie lodowe (szumnie zwane przez tubylców Domem Supermana) i wspiąć się na ośnieżony szczyt Nevado Pastoruri (ok. 2 h w obie strony, bez liści koki ani rusz) – ostatni odcinek trasy od wysokości 4800 m n.p.m. trzeba odbyć pieszo. Wycieńczeni mogą wynająć konie po 4 sole sztuka, ale przejazd tylko do granic lodowca, pozostaje jeszcze do pokonania 200 metrów w pionie.

2 – 3 czerwca Ślub w Limie

Opuściwszy gościnne Huaraz pojechaliśmy do Limy w celu zawarcia związku małżeńskiego. Właściwie planowaliśmy wziąć ślub w Jerozolimie, ale niezapowiedziana wizyta Ariela Szarona na Wzgórzu Świątynnym i jej następstwa, zniechęciły nas do tego planu. Zdecydowaliśmy się na Limę, wzbudzając tym mały popłoch wśród urzędniczek naszego MSZ, które poprosiliśmy o prawną ekspertyzę następstw podjęcia takiego kroku na terenie Peru. Na szczęście odnaleźliśmy przemiłego księdza – Czesława Farona, który w swej parafii – Nuestra Senora de Evangelizacion (nsevangeliza@terra.co.pe), zgodził się udzielić nam ślubu. Ksiądz był fantastyczny – zorganizował kapelę peruwiańską a po uroczystości, ugościł doskonałym „mszalnym”. Jeszcze tylko wieczorem zdezorganizowaliśmy demonstrację polityczną pod pałacem prezydenckim (to był dzień wyborów prezydenckich w których zwyciężył Alejandro Toledo), kiedy to wmieszawszy się w tłum dorożką wynajętą do objechania Plaza de Armas, nagle usłyszeliśmy zamiast wojowniczo skandowanego hasła „Democratia!” gromkie „Feliz!” – „Szczęścia!”. Po tym incydencie nastąpiła noc poślubna, w ramach której zerwaliśmy się o trzeciej rano, by zdążyć na samolot do Puerto Maldonado. Niestety wszystkie samoloty lądujące po drodze w Cuzco latają o takich nadwerężających zdrowie porach – w Cuzco po południu lotnisko zasnuwają mgły. Tuż przed ślubem poczciwie wyglądający Peruwiańczyk wymieniając 100 USD Zbyszkowi Sienkiewiczowi wręczył mu sole, które w 1976 roku wyszły z obiegu. Nasz kolega to twardy człowiek z Mazur, który w takich sytuacjach nie odpuści. I trzy tygodnie później, tuż przed odlotem, złapaliśmy delikwenta, który znów chciał Zbyszkowi coś wymienić. Turystyczna policja peruwiańska wykazała się nadzwyczajnym refleksem. Po minucie oszust jechał na komisariat, a po trzech godzinach siedział już w areszcie oskarżony o nielegalny handel walutą, kradzież, wykorzystywanie nieletnich (pomagały mu dzieci) i handel narkotykami (miał w kieszeni). Zibi otrzymał odznakę policyjną i solenne zapewnianie, że 100 USD zostanie mu odesłane.

4 – 6 czerwca Dżungla. Puerto Maldonado i Lago Sandoval

Lot odbył się bez godnych uwagi wydarzeń wyjąwszy zatrucie mojej żony (bardzo dziwne zważywszy, że spożyła jedynie owocowy cukierek, którym poczęstowała ją stewardessa) i oskarżenie Zbyszka Sienkiewicza o próbę uprowadzenia samolotu (zapomniał wyjąć z bagażu podręcznego harcerską „finkę”). W tym drugim przypadku wszystko się wyjaśniło i po spisaniu kilku protokołów „finka” odbyła podróż w kabinie pilotów. Puerto Maldonado przywitało nas jak przystało na miasto leżące w środku dżungli – 28 stopni Celsjusza i na oko 90% wilgotności powietrza – o ósmej rano. Z lotniska do centrum (7 km, 9 soli) podjechaliśmy rikszą przerobioną z miejscowego „komarka”. Bardzo wytrzymały, zważywszy, że wiózł 4 osoby z ciężkimi plecakami. Puerto Maldonado leży u ujścia rzeki Tambopata do Madre de Dios. Na wiele setek kilometrów wokół rozciąga się dżungla. Właśnie ona była naszym celem. Wszystkie lodge wokół są bardzo drogie – od 50 USD za jedną noc. Wyjątkiem jest Willy Meija Cepa Lodge, gdzie właściciele: Cesar Meija i jego syn Willy, za wikt i opierunek liczą sobie 15 USD od osoby za dzień. Kilka dni u nich spędzonych było najprzyjemniejszą częścią naszego pobytu w Ameryce Płd. To właściwie gospodarstwo z kilkoma budynkami (domki, jadalnia) dobudowanymi dla użytku turystów. Leży nad jeziorem Sandoval. Aby się do niej dostać należy popłynąć łodzią jakąś godzinę w dół Madre de Dios, później podejść przez dżunglę ok. 4 km błotnistym szlakiem, następnie znów łódką pokluczyć trochę kanałami w gęstwinie dżungli i na koniec przepłynąć jezioro Sandoval. Aby uniknąć zaginięcia, które niechybnie nastąpiło by gdyby zechcieli Państwo posługiwać się przytoczoną powyżej marszrutą, proponuję udać się do domu przy ulicy Velarde 487 w Puerto Maldonado, gdzie mieszka Willy Meija. Bez wątpienia zgodzi się być Państwa przewodnikiem. Sama lodge jest trochę prymitywna: WC a la nasze „sławojki”, kąpiele w małym wodospadzie – ale czysta i schludna. A jak doskonale gotuje senora Meija! Nawet z rzeczy najprostszych (vide herbata cynamonowa) potrafi stworzyć arcydzieła, a to co potrafi zrobić z piranii… ach!. Pływaliśmy po jeziorze obserwując ptaki, łowiliśmy piranie, wędrowaliśmy z don Cesarem po dżungli, słuchając jego opowieści o roślinach – niestety po hiszpańsku. Dodatkową atrakcją była tarantula, która samorzutnie zakwaterowała się do pokoju i przez trzy dni badawczo obserwowała nas spod sufitu. Przerażeni pokazaliśmy ją don Cesarowi. „He, he – tarantula!” – zareagował i przytoczył uspokajającą opowieść, jak to kiedyś wystraszyła jakiegoś Amerykanina przespacerowawszy się po nim. Wywnioskowaliśmy, że zwierzęta i ludzie w tej okolicy żyją w komitywie. Na wszelki wypadek jednak każdego ranka starannie wytrzepywaliśmy buty.

7 – 8 czerwca Cuzco

Do Cuzco polecieliśmy samolotem linii TANS. Purto Maldonado i Cuzco łączy droga lądowa, niezwykle malownicza, ale wyjątkowo okropnej jakości. Na przejechanie ciężarówką (bo nic innego nie przejedzie) 500 km potrzeba dwóch-trzech dni w porze suchej i drugie tyle w porze deszczowej. Część trasy wiedzie półkami skalnymi na zboczach Andów. Z braku czasu wybraliśmy samolot. Cuzco jest czystym, zadbanym, pięknym i pięknie położonym miastem. Dużą dolinę, w której jest położone, okalają wysokie góry. Z racji swych dziejów – było stolicą imerium Inków – i pozostałych po nich wielu zabytków, jest turystycznym sercem Peru. Ślady po Inkach można spotkać na każdym kroku, a najbardziej rzucającym się w oczy elementem jest powiewający na co drugim budynku sześciokolorowy, symbolizujący barwy tęczy, sztandar Imperium. Na pobieżnie obejrzenie miasta i okolic (włącznie z Machu Picchu) potrzeba przynajmniej 4 dni. Miasto ma specyficzny klimat: wąskie, strome uliczki, częste imprezy plenerowe, mnóstwo sklepów i zakładów oferujących pamiątki i niezbyt już oryginalni, ale jednak, Indianie. Zachwycając się owym klimatem nie zapominajmy o zupełnie przyziemnych kieszonkowcach, czy pospolitych bandziorach, którzy są zmorami miasta. Nocą radzimy nie poruszać się samemu. Regionalnym wynalazkiem jest okresowy bilet turystyczny boleto turistico, po zakupieniu którego (10 USD) można zwiedzić w ciągu 10 dni 16 miejsc:
w Cuzco: katedra, Museo Arte Religioso, kościół San Blas, Museo de Santa Catalina, Museo Palacio Municipal, Museo de Sitio Coricancha, Museo Historico Regional,
wokół Cuzco: Tambomachay, Pukapukara, Q’enqo, Sacsayhuaman,
w okolicznych dolinach: Ollantaytambo, Pisac, Chinchero, Tipod, Pikillaqta.

Większość tych miejsc jest bardzo ciekawych, choć zdarzają się pomyłki (Museo de Sitio Coricancha – nie mylić z ruinami Coricanchy). Ponieważ nasze zainteresowania nie są do końca kompatybilne z wyborami urzędników, pozwoliliśmy sobie zweryfikować nieco tę listę. Co nas najbardziej zachwyciło? Bezapelacyjnie ruiny Coricanchy. Znajdują się wewnątrz klasztoru San Domingo (wstęp 4 sole, boleto turistico nie obejmuje). Corichancha była najważniejszym w całym inkaskim państwie kompleksem świątynnym. Składała się z szeregu świątyń poświęconych bóstwom nieba: gwiazdom, tęczy, gromom i błyskawicom, Wenus, Księżycowi i Słońcu. Słońce było najważniejszym bóstwem w tym panteonie. Z Corianchy pozostały doskonale zbudowane mury. Wielkie, regularne bloki kamienne, idealnie do siebie dopasowane, nie połączone żadnym spoiwem. Świątynia była niegdyś po większej części pokryta złotem. Złoto dla Indian miało znaczenie wyłącznie artystyczne i rytualne. Bawił ich widok Hiszpanów, którzy niemal tracili zmysły na jego widok. Złote dachówki (około 1,5 tony) zerwali w 1532 roku sami Indianie, zbierając okup na wykupienie z hiszpańskiej niewoli swojego władcy – Atahualpy.
Złote dachówki z Corichanchy stały się ofiarą niezwykłego układu między Atahualpą i Francisco Pizarro. Atahualpa został podstępem wzięty do niewoli przez konkwistadorów w Cajamarce po straszliwej rzezi, w której 180 Hiszpanów zamordowało 7000 bezbronnych sług Inki. Indiański władca postanowił się wykupić. W trakcie przyjacielskiej pogawędki zaproponował Pizarrowi, że w zamian za oddanie wolności zapełni złotem salę w której rozmawiali – do wysokości swej głowy. Wziąwszy milczenie Hiszpana (który zupełnie oniemiał) za wahanie, wyciągnął w górę rękę, przyłożył do ściany i oświadczył, że da więcej złota – do wysokości swej wyciągniętej dłoni. Ponieważ Pizarro wciąż się nie odzywał, Atahualpa oświadczył, że sąsiednią salę zapełni w ten sam sposób srebrem. Dopiero wtedy Hiszpan wymamrotał słowa zgody. Indiański władca dotrzymał słowa. Obydwie sale zostały zapełnione drogocennymi kruszcami. Zaraz potem, po marionetkowym procesie, został stracony.

Złote blachy ze ścian zerwali konkwistadorzy, którzy zupełnie oszaleli po ujrzeniu szczerozłotej świątyni. Słynne złote drzwi wyrwali z zawiasami (co widać do dnia dzisiejszego), a złoty dysk słoneczny przetopili i podzielili się sztabkami. Dla porządku dodajmy, że w zbudowanym na fundamentach Corichanchy klasztorze dominikańskim bardzo interesująca jest zakrystia, co udało nam się stwierdzić rzuciwszy jedynie okiem przez drzwi. Dalej nie wpuściła nas sprzątaczka wojowniczo wymachująca ścierką. Cuzcańskie kościoły są najładniejsze w całym Peru. Szczególnie katedra (wstęp w ramach boleto turistico). Teoretycznie pochodzi z XVI wieku, ale była budowana grubo powyżej 100 lat. Aktualnie wespół z przylegającymi kościołami: Jesus Maria i El Triunfo, stanowi jeden kompleks przylegający do centralnego placu – Plaza de Armas. Jak na barok przystało to co wewnątrz dało się przyozdobić jakimś ornamentem, jest przyozdobione, to co dało się pozłocić, jest pozłocone. Co wzbudziło nasze zainteresowanie? Przede wszystkim El Senor de Los Temblores – Pan Trzęsień Ziemi – krucyfiks, który według miejscowych ocalił katedrę podczas wielkiego trzęsienia ziemi w 1650 roku. Wewnątrz Jesus Maria stoi wielki, ważący ponad tonę, zdobiony bogato złotem i srebrem dziwny pojazd, służący do wożenia monstrancji lub El Senor de Los Temblores w czasie procesji. Tak strojnej dorożki w życiu nie widziałem – aż kapie od szlachetnych kruszców. Pragnęliśmy zobaczyć słynny obraz, przedstawiający Ostatnią Wieczerzę i Chrystusa spożywającego w jej trakcie świnkę morską (miejscowy przysmak), ale niestety uniemożliwił to remont. Ów obraz jest sztandarowym przykładem tzw. szkoły Cuzcańskiej. Spora kolekcja obrazów namalowanych wedle kanonów tej szkoły znajduje się w klasztorze Santa Catalina (Calle Arequipa, wstęp – boleto turistico). Cała kolekcja może jest trochę nużąca, ale niektóre obrazy są niesamowite. Wspomniany już wyżej archanioł Gabriel jako dandys, przejmujące wyobrażenia piekła, sugestywne przedstawienia Matki Boskiej z obnażonym biustem, karmiącej piersią świętych i cała masa obrazów ukazujących Matkę Boską jako królową w kapiących od złota strojach. W Cuzco znajduje się mnóstwo sklepów oferujących przeróżnej maści pamiątki. Wybór największy w Peru, ale ceny również wysokie. W pobliżu Cuzco jest szereg małych i ciekawych ruin: Tambomachay, Pukapakara, Q’enko, Sacsayhuaman. Wszystkie leżą obok drogi do Pisac – można zrobić sobie przyjemny spacer (7 km) zaczynając od najbardziej oddalonego Tambomachay i idąc w kierunku miasta (dojazd busami firmy Richard z dworca przy Avenida Tullumayo – 2 sole). Tambomachay to dawne rytualne łaźnie. Ruiny Pukapukara były niegdyś niedużą ładną warownią. Najprawdopodobniej znów się nią staną, gdyż zastaliśmy w nich całkiem sporą ekipę, ewidentnie prowadzącą odbudowę. Q’enko to wielka skała, pocięta tunelami. Wewnątrz skały znajduje się ołtarz ofiarny. Najbliżej Cuzco (spacer ok. 40 minut z Plaza de Armas, kierować się na wizerunek Chrystusa na wzgórzu), na wysokim wzgórzu, znajduje się twierdza Sacsayhuaman. Inkaskie Cuzco było zbudowane na planie pumy, Sacsayhuaman było głową owej pumy. Aktualnie została z niej tylko niewielka część murów, tzw. zęby (sic! – ta „niewielka część” jest olbrzymia). Resztę rozebrali Hiszpanie, budując sobie z bloków kamiennych (największe ważyły po paręset ton) domy w Cuzco. W czasach Inków stacjonowało tu 5 tysięcy wojowników strzegących bezpieczeństwa władcy. Tutaj w 1536 roku Hiszpanie pokonali w decydującej bitwie powstańcze wojska indiańskie pod wodzą Manco Capaca. Zginął w niej brat Francisca Pizarro – Juan.

9 czerwca Machu Picchu

Niegdyś było niewielkim i niewiele znaczącym indiańskim miastem. Niesamowitą karierę zrobiło dopiero w XX wieku nie za sprawą wielkości, dziejów, znaczenia ale dzięki położeniu. Żadne zdjęcia, żaden film, żadne słowa nie oddadzą urody tego miejsca. Bardzo starannie odnowione ruiny leżą na malutkim płaskowyżu (przełęczy?) pomiędzy szczytami Machu Picchu i Huayna Picchu. Niemal pionowe zbocza gór opadają 600 metrów w dół do rzeki Urubamby, która z trzech stron opływa masyw. Po drugiej stronie rzeki widać kolejne niemal pionowe zbocza gór jeszcze wyższych niż Machu i Huayna Picchu. Rząd i koleje peruwiańskie robią co się da aby zedrzeć z turystów ile się tylko da (szczegóły w informacjach praktycznych). Za przyjemność obejrzenia trzeba zapłacić minimum 59 USD. Na zwiedzanie trzeba poświęcić około 3 h, ale warto spędzić tu więcej czasu. W takim przypadku jednodniowa wycieczka z Cuzco może nie wystarczyć. Trzeba zanocować w Aquas Calientes. Na tarasach można bardzo przyjemnie się zdrzemnąć. Ruiny są świetnie utrzymane i wciąż odbudowywane. Radzimy zwrócić uwagę na świątynie i kamień kalendarzowy – Intihuatana

.

10 czerwca Pisac

Pisac leży ok. 30 km od Cuzco – w bardzo pięknej dolinie rzeki Urubamby. Dojazd z Cuzco collectivo z terminalu przy Avenida Tullumayo (2 sole) lub taksówką (20 soli za całą lub 5 soli od „łebka”). To niewielka miejscowość słynąca za względu na targ (czwartek, niedziela, w pozostałe dni również, ale jest mniej straganów). Cieszy się niezasłużoną sławą największego targu indiańskiego w Peru. Niegdyś rzeczywiście indiański, teraz jest stricte turystycznym bazarem opanowanym przez przedsiębiorców z Cuzco. Duża część towarów wręcz przyjeżdża w dni targowe wprost ze sklepów. W przytłaczającej większości oferowane wyroby są wyprodukowane w manufakturach. Indianie z okolicznych wiosek wystawiają swoje wyroby na obrzeżach bazaru. Nie jest ich zbyt wielu, a oferowane, ręcznie wykonane wyroby, są drogie. Będąc w Pisac warto pofatygować się do ruin inkaskiego miasta położonych na szczycie wznoszącej się nad miejscowością góry (wstęp – boleto turistico). Prowadzą doń dwie drogi: ścieżką górską (2 h) lub taxi (10 km, 10 soli). Droga pieszo pod górę jest dosyć wyczerpująca, polecam więc wjechanie taksówką i zejście ścieżką. Ruiny są bardzo ładne, a rozciągająca się zeń panorama doliny Urubamby – bajeczna.

11 – 12 czerwca Puno

Puno jest głównym miastem peruwiańskim leżącym nad jeziorem Titicaca. Samo ma niewiele ciekawego do zaoferowania, natomiast w okolicy jest wiele miejsc interesujących: grobowce Sillustani, a na samym jeziorze pływające wyspy Uros i wyspa Taquile ze specyficznym folklorem. W firmie Inca Travel (Jiron A.Ugarte 156) wykupiliśmy za 45 soli dwie wycieczki: trzygodzinną do Sillustani i całodzienną motorówką do w/w wysp. Grobowce Sillustani są położone ok. 30 km od Puno. Odwiedza się je wyłącznie po południu (ze względu na oświetlenie, dobre do robienia zdjęć) – wyjazd ok. 14.30. Po drodze mija się więzienie, w którym siedzi 400 przywódców „Świetlistego Szlaku”. Grobowce, zwane chullpas, zbudowali jeszcze w czasach preinkaskich Indianie Colla. Na małym półwyspie jest ich kilkanaście, z tego tylko jeden cały. Sillustani zwiedzaliśmy z wnukiem szamana. Stąd wiele dowiedzieliśmy się o niezwykłych właściwościach energetycznych cmentarzyska i miejscowej świątyni (o czym miał świad- czyć szalejący kompas). Mistyk Zbyszek Sienkiewicz próbował odbierać sygnały z kosmosu, ale nie wyszło.
Wycieczka łodzią na wyspy Uros i Isla Taquile trwa ok. 10 godzin. Głównie dzięki łódkom pływającym w iście żółwim tempie. Na Uros spędza się ok. 30 minut na Taquile zaś ok. 3 godzin. Pływające wyspy Uros zrobione są z trzciny totora. Buduje się je 3 lata, nakładając kolejne warstwy. Wyspa osiąga grubość około 3 metrów i wtedy zaczyna nadawać się do zamieszkania. Zamieszkują je Indianie Uros (stąd nazwa), słynący z lenistwa. Zajmują się wyłącznie łowieniem ryb i zbieraniem datków od turystów. Raz w tygodniu zawijają do portu w Puno, aby uzupełnić zapasy. Aktualnie wysp jest 42. Byliśmy na jednej z mniejszych. Na większych są podobno szkoły i korty tenisowe. Wyspom brak nawet szczypty romantyzmu i egzotyki. Na każdym kroku jest widoczne, że chodzi tylko o wyciągnięcie z kieszeni turystów pieniędzy. Inaczej jest na Isla Taquile. Zamieszkują ją Indianie zazdrośnie strzegący swej odrębności i broniący się przed nadmiernym napływem cudzoziemców. Wizyta na wyspie polega na podpatrywaniu ich codziennego życia. Ciekawe są noszone przez nich stroje – podobne do katalońskich. Każdy element stroju ma znaczenie: biało-czerwona czapka – kawaler, czerwona – żonaty, pas – mężczyzna mogący pracować, etc…. Nawet ułożenie pompona coś znaczy. Czapki i pasy mężczyźni sami dziergają na drutach, nie krępując się zupełnie widokiem turystów.

13 – 14 czerwca Droga do La Paz. La Paz

Puno i La Paz dzieli ok. 230 km. Po drodze przekracza się granicę z Boliwią. Można zrobić to w dwóch miejscach: Yunguyo (przejście po drodze do Copacabany) lub Desaguadero (bezpośrednio do La Paz). Dojazd do obydwóch collectivo ze stacji przy Mercado Laykakota (Av. Tacna). Obydwa przejścia są czynne tylko za dnia – do godziny 17-ej czasu boliwijskiego (tj. 16-ej czasu peruwiańskiego). Wybraliśmy drogę przez Desaguadero. Odprawa jest zupełnie bezproblemowa. Kontrast pomiędzy stronami jest duży. Peru – tętniące życiem, Boliwia – marazm, Peru – asfalt, Boliwia – niesamowite dziury w jezdni. Zaraz za przejściem postanowiliśmy wymienić dolary na boliviano. I tu konsternacja. Najbliższy kantor w La Paz (74 km). Chcąc nie chcąc, zupełnie nielegalnie, wróciłem na stronę peruwiańską, gdzie bez większych ceregieli przeprowadziłem całą operację u uśmiechniętej Indianki z pierwszego straganu. W drodze powrotnej przyczepił się do mnie boliwijski pogranicznik, ale puścił wolno po wyjaśnieniu, że do Peru skoczyłem tylko na chwilę w celu „change money”. Z Desagudero wyruszyliśmy do Tiahuanaco (30 km, collectivo, 10 boliviano, miejscowość leży 2 km od drogi do La Paz, które trzeba podejść pieszo lub poczekać na rzadkie collectivo). Tiahuanaco jest aktualnie niewielką wioską. W początkach naszej ery było jednym z najpotężniejszych ośrodków religijnych Ameryki – centrum kultu boga Wirakoczy. Po czasach świetności pozostały: wzgórze przykrywające resztki piramidy Akapana, świetnie zachowany święty okręg Wirakoczy Kalasasaya z posągami boga i Bramą Słońca i Brama Księżyca. Nad intrygującą Bramą Słońca dumają najtęższe umysły Ameryki, od wielu dziesiątków lat bezskutecznie usiłując odgadnąć, jakie znaczenie miał ten wielki kamienny blok, ważący 22 tony. W Tiahuanaco zwróciły naszą uwagę jeszcze dwie rzeczy: bardzo niskie ceny pamiątek i polski akcent w postaci szkoły podstawowo-średnio-zawodowej założonej przez niejakiego Artura Poznańskiego. Znowu collectivo (z centralnego placu wioski) pojechaliśmy do La Paz (1 godzina, 10 boliviano). Stolica Boliwii jest niesamowicie położonym miastem – wewnątrz wielkiego wąwozu o stromych zboczach, u stóp wielkiej góry Illimani (6402 m n.p.m.). Miasto jednak nie dorównuje urodą swemu położeniu. Jest hałaśliwe, zaniedbane, mało w nim interesujących miejsc. Na dzień dobry wpadliśmy na jakąś gonitwę za złodziejem. Wybraliśmy się na Mercado Hechicheria – Targ Czarownic. Wbrew obiegowym opiniom nie jest wcale tajemniczy czy niesamowity. Od pobliskich sklepów odróżnia się jedynie asortymentem. Rzeczywiście można dostać tam zasuszone płody lam, a tak wielkiej baterii afrodyzjaków jeszcze nigdy nie widziałem. W La Paz byliśmy świadkami procesji Bożego Ciała, w której uczestniczyli wszyscy ważniejsi oficjele państwowi. Dzieje i charakter kraju mocno odbiły się nawet na takiej uroczystości. Boliwia ma najwyższy na świecie wskaźnik zamachów stanu – ponad 200 w ciągu 186 lat istnienia państwa. Armia odgrywa tu niebywałą rolę. Procesję otwierali strzelcy wyborowi, a za monstrancją kroczyli niemal sami żołnierze. Pojawił się nawet sztab generalny marynarki wojennej Boliwii (widzieliśmy admirała) – bardzo interesujące, zważywszy że od 120 lat Boliwia nie ma dostępu do morza, a armia ma do dyspozycji jedynie kilka motorówek pływających po jeziorze Titicaca. Chyba wydaliśmy się podejrzani, gdyż przez cały czas trwania uroczystości chodził za nami pan z antenką. Ulotniliśmy się szybko i autobusem z dworca Cementerio pojechaliśmy do Copacabany. Droga do niej wiedzie wzdłuż brzegu jeziora Titicaca. Widoki są bardzo ładne. Generalnie boliwijska część jeziora jest ładniejsza i chyba ciekawsza niż peruwiańska.

15 czerwca Copacabana. Wycieczka na Wyspę Słońca i Wyspę Księżyca

Copacabana jest niedużym miasteczkiem położonym na brzegu jeziora Titicaca. Słynie ze swej katedry i cudownej rzeźby Matki Boskiej Świecznikowej wyrzeźbionej przez Francisco Tito Yupanqui – prawnuka jednego z inkaskich władców. Rzeźba stoi w kaplicy obok katedry. Wierni ściągają tu z całej Ameryki Południowej i w ofierze składają świece. Dym ofiarnych świec sprawił, że ściany kaplicy wyglądają niczym ściany smolarni. Copacabana jest najdogodniejszym portem, z którego można dopłynąć na Wyspę Słońca i Wyspę Księżyca. W Huascar Tours (Av. 6 de Agosto) kupiliśmy bilety na całodzienną wycieczkę na obie wyspy (30 boliviano za samą łódkę, bilety i wyżywienie we własnym zakresie). W czasie wycieczki do brzegu przybija się 3 razy – w: Cha’llapampa (część północna Isla del Sol,), Isla de la Luna i Escalera del Inca (część południowa Isla del Sol). Łódki wloką się niemiłosiernie i wszędzie brakuje czasu. W Cha’llapampa dwie godziny ledwie starcza na zobaczenie skał: Piedra Sagrada i Titicaca. Pierwsza jest naturalnym kamieniem o specyficznym kształcie – Indianie w jego profilu dopatrzyli się wizerunków całego panteonu bóstw Aymara: Pachataty, Pachamamy, Mamakocy i Wirakoczy. Aby ją zobaczyć trzeba pofatygować się do ogródka pewnej starej Indianki. Isla del Sol – a konkretnie skała Titicaca, była legendarną kolebką inkaskiej państwowości. Nazwę swą zawdzięcza kształtowi – wygląda niczym puma, a titicaca w języka keczua znaczy właśnie „kamienna puma”. Na tej skale urodził się Manco Capac – pierwszy władca Inków i jego siostra-żona Mama Occlo. W pieczarach po północnej stronie narodziły się Słońce i Księżyc. Podczas tego postoju można zobaczyć wyjątkowo nieciekawe muzeum archeologii podwodnej i ruiny Chincana (jeden bilet do obu, 10 boliviano) – również nieinteresujące. Ale panorama jeziora i Cordillera Real na wschodzie jest piękna. Pozostałe postoje: na Isla de la Luna są małe ruinki klasztoru „Dziewic Słońca” (5 boliviano, ładne, 30 minut) zaś Escalera del Inca (40 minut), to jak nazwa wskazuje starożytne schody (ładne widoki).

16 – 17 czerwca Arequipa

Po 16-godzinnej męczącej podróży via Yunguyo (granica) i Puno znaleźliśmy się w Arequipie. To drugie co do wielkości miasto Peru. Liczy ok. 800 tysięcy mieszkańców. Leży na środku pustyni u podnóża trzech wulkanów: Chachani (6075 m n.p.m.), El Misti (5822 m n.p.m.) i Pichu Pichu (5571 m n.p.m.). Miasto jest piękne, ale położenie fatalne. Co rusz zdarzają się trzęsienia ziemi. Ostatnie nastąpiło dwa dni po naszym wyjeździe. Było dosyć silne. Zginęło prawie 50 osób, a wielka katedra legła w gruzach. W zgodnej opinii wszystkich, którzy zaglądali do jej wnętrza, nie była za ciekawa, ale teraz Plaza de Armas w Arequipie wygląda zapewne jak Kraków bez Sukiennic. Najsłynniejsze miejsca w Arequipie: Klasztor Świętej Katarzyny i Museo Sanctuario Andinos z mumiami indiańskich księżniczek poświęconych w ofierze, nie ucierpiały. Klasztor (wstęp 15 soli) jest chyba najsłynniejszym w całej Ameryce Płd. To właściwie odrębne miasto z ulicami, placami, domami, łaźniami, kościołami, etc… Zakonnice weń mieszkające nie miały łatwo. Tylko najbogatsze miały prawo do mieszkania z pokojem, oknem i służącymi. Pozostałe, zależnie od majątku miały coraz mniej praw, aż do zupełnie ubogich, które spały na klepisku i służyły najbogatszym. Polecamy bardzo wynajęcie przewodnika (opłata co łaska). Bardzo warto wynieść z tego miejsca coś więcej, niż widok bielonych ścian i różnych sprzętów domowych. Oprowadzała nas bardzo miła Maria Elena, której zapłaciliśmy 20 soli. Naprzeciwko klasztoru mieści się Museo Santuarios Andinos. Utworzono je specjalnie w celu prezentacji kilku mumii (aktualnie wystawione są trzy) znalezionych na stokach wulkanu Ampato (leży na północ od Arequipy). Najsłynniejsza jest mumia młodej księżniczki, której archeologowie dali wdzięczne imię – „Juanita”. Za 15 soli można obejrzeć poglądowy film o poszukiwaniach, a później wszystkie drobiazgi znalezione przy mumiach, o których beznamiętnym głosem opowiadają znudzeni przewodnicy. Kolosalna różnica w stosunku do przewodników z klasztoru. Same mumie są trochę nadszarpnięte przez ząb czasu.

18 – 19 czerwca Kanion Colca

Krąży o nim fama, że jest najgłębszym na świecie. To nieprawda. Nie zmienia to jednak faktu, że Colca jest jednym z najpiękniejszych miejsc, w których kiedykolwiek byłem. W najgłębszym miejscu ściany kanionu mają 3400 m wysokości. Zbocza nieodległego kanionu Cotahuasi pną się w górę na ponad 4000 metrów. Cotahuasi nie jest jednak tak znany i łatwo dostępny jak Colca. Kanion Colca jest długi na ponad 100 km. Zaczyna się w Chivay – niedużej miejscowości położonej jakieś 160 km od Arequipy. Aby doń dojechać potrzeba ok. 4 godzin. Z powodu tak długiego dojazdu, najpopularniejszą i najbezpieczniejszą formą eksploracji jest dwudniowy wyjazd z Arequipy z noclegiem w Chivay lub wiosce Cabanaconde Za 22 USD wykupiliśmy właśnie taką dwudniową wycieczkę w firmie Colonial Tours (Santa Catalina 106, za rogiem katedry). W cenie: przejazdy, nocleg, przewodnik, śniadanie, wstęp do kanionu, zaś we własnym zakresie: obiad i kolacja, bilet do gorących źródeł położonych 5 km na północ od Chivay. Program pierwszego dnia: dojazd z przystankiem w Mirador de Los Andes (punkt widokowy na wysokości 4800 m n.p.m., z którego widać 7 wulkanów), spacer po tarasach uprawnych (największe w Peru) i do punkt widokowego Mirador Ocollae (tarasy), kąpiel w gorących źródłach, wieczorem występ ludowej kapeli z zespołem tanecznym. W naszym przypadku zespół składał się z dwóch członków: chłopaka i drugiego chłopaka, nieudolnie przebranego za dziewczynę (sic!). Ale kapela grała świetnie. Wszystkie największe atrakcje czekają drugiego dnia. Ok. 60 km w głąb kanionu położony jest punkt widokowy Cruz del Condor – niezwykle efektowne miejsce z panoramą kanionu, zawdzięczające swą nazwę kondorom, codziennie rankiem szybującym nad tym miejscem. Zawsze podziwiają je tłumy turystów. Ptaki już tak przyzwyczaiły się do widoku ludzi, że jeden z nich przysiadł na skale tuż obok nas i odleciał dopiero po zakończeniu sesji zdjęciowej. Z drogi Chivay-Cruz del Condor widok kanionu jest niesamowity: wielkie góry, zbocza pocięte tarasami. Przejeżdża się przez kilka ciekawych miejscowości. Największą jest Yanque. Na jej małym ryneczku zawsze czekają na turystów Indianki przystrojone w najbardziej oryginalne miejscowe stroje. Ich suknie są bajecznie kolorowe. Aby było ciekawiej paradują z: lamami ubranymi w wisiorki, pompony, frędzelki, okulary przeciwsłoneczne i trzymanymi na uwięzi jastrzębiami. Inna wioska – Maca – jest słynna z dwóch powodów. Pierwszy – jest miejscem najczęściej w Peru dotykanym trzęsieniami ziemi, drugi – wokół niej rośnie słynne zioło – maca – działające jak viagra – i o porównywalnej skuteczności. Kanion Colca stał się słynny dzięki odbytej w 1982 roku wyprawie studentów z Krakowa – Canoeandes, którzy jako pierwsi przepłynęli go kajakami. W Polsce jest to fakt ogólnie znany. Pozwoliliśmy sobie zrobić małą sondę wśród peruwiańskich przewodników z Arequipy. Wyniki były zastanawiające. Większość ledwo mogła wydobyć ten fakt z czeluści swej pamięci.

20 – 21 czerwca Nazca

Droga z Arequipy do Nazca zajęła nam cały dzień. Linie Cruz del Sur umiliły nam ją darmowym występem iluzjonisty (któremu w najbardziej emocjonującym momencie występu rozsypały się karty) i potężnym setem filmów Johna Woo z okresu hongkońskiego (wyjątkowe jatki). Do Nazca przyjeżdża się aby zobaczyć słynne, liczące ok. 1300 lat, linie. Teoretycznie można zobaczyć je z wieży widokowej ustawionej na płaskowyżu, ale stamtąd widoczne są jedynie 3 figury – z kilkuset. Nic nie zastąpi samolotu. W firmie Inca Trails przy Plaza de Armas wykupiliśmy za 30 USD (w sezonie cena dochodzi do 50 USD) wycieczkę. W jej ramach obejrzeliśmy pokaz wyrobu ceramiki (z niej słynęli Indianie z plemienia Nazca), pokaz wypłukiwania złota (niedaleko są kopalnie), wielki cmentarz w Chauchila (mumie, fascynujące ale i bardzo nie fotogeniczne) i polecieliśmy małym samolocikiem nad liniami. Całość zajmuje przedpołudnie. Po południu zrywają się silne wiatry, które uniemożliwiają lot. I tak zresztą w powietrzu nieźle trzęsie. Płaskowyż Nazca jest zupełnie poryty liniami. W czasie czterdziestominutowego lotu piloci, kręcąc ciągle „ósemki” od których mdli, pokazują kilkanaście figur – w tym wszystkie najsłynniejsze: kolibra, małpę, psa, astronautę, papugę. Piloci dokonują ekwilibrystycznych wyczynów, aby turyści mieli jak najlepsze zdjęcia, w zamian oczekując realizacji postulatu jasno wyartykułowanego na kartce przyczepionej do deski rozdzielczej: Please note, the tip is expected. Daliśmy po 5 soli od osoby. W Nazca należy być bardzo ostrożnym. Po ulicach włóczy się sporo podejrzanych typków oferujących loty nad liniami. Im atrakcyjniejsza cena, tym większe prawdopodobieństwo, że to naciągacze. Przy cenie poniżej 25 USD prawdopodobieństwo to jest stuprocentowe. Aby nie stracić pieniędzy radzimy płacić w siedzibach firm turystycznych lub w hotelach w obecności właściciela.

22 czerwca Pisco i Paracas

Pisco jest 80-tysięcznym miastem położonym na wybrzeżu Pacyfiku. Jest bazą do morskich wycieczek na wyspy Ballestas i eksploracji półwyspu Paracas. Ciekawa jest tylko ta pierwsza. W Paracas są: muzeum – które parę lat temu doszczętnie okradziono i flamingi – które można oglądać tylko z odległości kilkuset metrów, jeśli przylecą. Z wyżej wymienionych powodów polecam tylko wyspy Ballestas. Wycieczka ślizgaczem wykupiona w Paracas Islas Tours (Pisco, calle San Francisco 251) kosztuje 30 soli i trwa ok. 3 godzin. Na wyspach można do woli napatrzeć się na słonie morskie, pingwiny, kraby, etc…


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u