Od Rio do Caracas – Anna Kufel-Dzieżgowska

Anna Kufel-Dzieżgowska

Anna Kufel-Dzierzgowska

Od Rio de Janeiro do Caracas

Termin : 12 grudnia 2003 do 11 lutego 2004-11-07

Trasa Warszawa – Frankfurt – Rio de Janeiro – Brasilia – Cuiaba – Chapada dos Guimaraes – Porto Velho – Manaus – Boa Vista – Santa Elena de Uarien – Ciudad Bolivar – wycieczka do Canaimy i Salto Angel oraz do Ciudad Guayana – Puerto Ayacucho – San Fernando de Apure – San Cristobal – Merida – Coro – Caracas – Cumana – Santa Fe – Caracas – Frankfurt – Warszawa

Uczestnicy: 2 osoby

Klimat

Na naszej trasie panowało wieczne lato. Temperatura oscylowała ok. 30 stopni. Tylko w Meridzie było trochę chłodniej – 23 – 25 stopni. W dżungli (od Porto Velho do Puerto Ayacucho) jest bardzo wilgotno i średnio, raz na 2 dni padały ulewne deszcze, natomiast na wybrzeżu wenezuelskim, w Rio i interiorze brazylijskim panowała słoneczna pogoda.

Zdrowie

W obydwu krajach nie wymaga się szczepień ochronnych, ale na wszelki wypadek jestem zaszczepiona na żółtą febrę, żółtaczkę, polio, dur brzuszny i tężec. Na naszej trasie nie było ognisk malarii, więc odpuściliśmy sobie tabletki przeciw tej chorobie. Poza tym piliśmy wyłącznie napoje butelkowane, bez lodu, no i oczywiście starannie myliśmy owoce.

Przed moskitami i bardzo żarłocznymi muszkami bronił nas repelent, a przed słońcem kapelusze, ciemne okulary i krem z wysokim filtrem.

W naszej apteczce mieliśmy środki przeciwbólowe, na przeziębienie, antybiotyk oraz zestaw środków opatrunkowych. Na szczęście apteczka wróciła do Polski w stanie nienaruszonym.

Język

Znam dobrze hiszpański i nie miałam najmniejszych problemów z dogadywaniem się także i w Brazylii. W informacjach turystycznych oraz w hotelach i w bankach obsługa rozumie angielski (choć nie zawsze w wystarczającym stopniu). Na wszelki wypadek radzę zabrać rozmówki lub słowniki.

Kuchnia

W obydwu krajach jest wielu imigrantów z Włoch, Francji i krajów arabskich. Dzięki nim kuchnia jest bardzo urozmaicona i smaczna, z mnóstwem warzyw i owoców. W Brazylii polecam siri , a na deser mus z maracui, a w Wenezueli ryby na 100 sposobów.

Waluta

W Brazylii walutą jest REAL. W czasie naszego pobytu 1 dolar kosztował w kantorach ok. 2,85 reala . Powszechnie, prawie za wszystko można płacić kartą kredytową (visa, master card, maestro itp.). Korzystania z nielicznych bankomatów jest bardzo uciążliwe. Często brak w nich pieniędzy. Najlepiej mieć ze sobą dolary. Euro, poza Rio ma gorszy kurs.

W Wenezueli walutą jest BOLIVAR. W tym kraju panuje galopująca inflacja i czarny rynek walutowy. Za 1 dolara płacono w banku na początku naszego pobytu 1600 bolivarów i pod koniec 1900. Natomiast u cinkciarzy odpowiednio: 2600 i 3000! Z bankomatu można pobrać w ciągu doby (po kursie oficjalnym) równowartość 35 dolarów, w banku można wytargować większą sumę, ale wydaje się, że do tego potrzebna jest dobra znajomość języka i osobisty wdzięk. Najlepiej mieć ze sobą dolary, tymbardziej że w wielu miejscach chętnie je przyjmują.

Informacja

Można powiedzieć, że poza lotniskiem w Rio de Janeiro właściwie nie istnieje. Są biura informacji, ale ich pracownicy są bardzo niekompetentni i często udzielają nieprawdziwych wiadomości. Należy się już w Polsce zaopatrzyć w aktualny, dobry przewodnik (posługiwałam się Lonely Planet) i dobre mapy – największy wybóer w sklepach podróżnika.

Wizy nie są wymagane, natomiast jeśliby ktoś chciał zwiedzą rezerwaty indiańskie potrzebuje odpowiedniego zezwolenia miejscowych władz. Załatwianie go jest długie i uciążliwe. Czasami nawet łapówka nie pomaga.

Elektryczność: 110 volt, gniazdka typu USA. W Rio można nabyć małe grzałki, w Wenezueli widziałam tylko odpowiednie do grzania wiadra wody.

Telekomunikacja

Telefony i internet są ogólnie dostępne po umiarkowanych cenach.

Hotele

Korzystaliśmy z tanich hoteli i pensjonatów. Są tanie. W Brazylii zawsze z łazienką, klimatyzacją, lodówką, telewizorem i śniadaniem (ok. 7 dol. na głowę ). W Wenezueli z łazienką, wiatrakiem, czasem telewizorem (ok. 3 – 8 dol.). Wszędzie była gorąca woda. Brazylijskie śniadania bardzo urozmaicone i obfite.

Transport

Korzystaliśmy z autobusów dalekobieżnych. W Brazylii bardzo wygodne, z lodówką, z darmową wodą. W Wenezueli, na popularnych trasach podobne, choć bez wody, na mniej uczęszczanych dość zdezelowane. UWAGA! Wszystkie są klimatyzowane, bez regulacji. W rezultacie, w nocy temperatura nie przekracza 12-15 stopni. Tubylcy podróżują z kocami. W sumie pokonaliśmy ponad 12 500 km podróżując głównie autobusami.

Bezpieczeństwo

Obydwa kraje mają opinię niebezpiecznych, a szczególnie Rio i Caracas. Sądzę jednak, że przy zachowaniu ostrożności można je przejechać bez uszczerbku na zdrowiu i kasie. Należy nosić skromny ubiór (bez biżuterii) i dokładnie ukryte pieniądze i dokumenty (kopie). Oryginały dokumentów i większą gotówkę lepiej powierzyć hotelowi. Na całej trasie nie spotkaliśmy się z próbami kradzieży, czy napadu.

Policja jest mało skuteczna i skorumpowana. Jeśli tylko się da należy unikać z nią kontaktów.

Dziennik podróży

12 XII o18,30 odlatujemy z Warszawy do Frankfurtu; o 21,25 z Frankfurtu do Rio de Janeiro. Lecimy Lufthansą. Bilet, w cenie 3034 zl (wliczone opłaty lotniskowe) opiewa na 60 dni, z powrotem z Caracas. Do Rio dolatujemy o 7 rano, 13 grudnia (różnica czasu – 5 godz.). Kontrola dokumentów i bagażu. Wypełnia się deklarację celną. Nie wolno wwozić owoców i puszek. Nam zarekwirowali szynkę konserwową i ser w plasterkach. Obsługa jest powolna! Pracownik lotniskowej informacji turystycznej biegle mówi kilkoma językami, ma rozkłady jazdy, plan Rio i wykaz miejsc noclegowych. Nie tylko udostępnił nam informacje, ale także zadzwonił do hotelu i wytargował niższą cenę (zamiast 74 r za pokój, płacimy 50). Do centrum jedziemy autobusem Real Auto Onibus płacąc 6 reali od osoby. Kierowca wysadza nas przecznicę od hotelu. Zatrzymujemy się w hotelu „Riazor”, dawniej „Monte Blanco”, tuż przy stacji metra, naprzeciwko przystanku autobusowego. W pokoju mamy sejf. Za klucz do niego trzeba zostawić depozyt w wys. 100 reali. Niestety, klimatyzacja się popsuła (naprawili w dniu naszego wyjazdu) i jest piekielnie gorąco. Grudzień, a za oknem prawie 50 stopni.

Rio – miasto liczące ok. 10 milionów mieszkańców – położone jest nad kilkoma zatokami Oceanu Atlantyckiego, a od zachodu ograniczone górami, na których zbocza wspinają się słynne favele. Jest wąskie i długie.

Po odpoczynku zrobiliśmy sobie autobusową wycieczkę (bilet:1,5 r.) na dworzec autobusowy –RODOVIARIA, aby kupić bilety do Brasilii. Są wakacje i może dlatego do kasy stoi gigantyczna kolejka. Po 2 godzinach stania nabywam bilety (159 r. za bilet, płatność kartą visa). Następnie zwiedzamy miasto autobusem miejski, jadąc m.in. przez favele do plaży San Conrado (najczyściejsza, ale niebezpieczna, ze względu na wysokie fale i silne prądy). Wracamy częściowo spacerem podziwiając uroki Copacabany.

14 XII, niedziela – śniadanie hotelowe i jedziemy do dwóch największych atrakcji Rio – Głowy Cukru i Cocovado , góry z figurą Chrystusa.

Do Pao de Azucar z naszego przystanku, autobusem nr 178 jedzie się 10 min. Ogonek do kasy, ogonek do kolejki. Bilet 30 r. W połowie trasy można się zatrzymać na tarasie widokowym. Na szczycie jest podobny taras. Niebo bezchmurne. Widoki wspaniałe!

Następnie jedziemy na Cocovado. Znów podwójny ogonek. Tym razem za 30 r. mamy miejsca w kolejce. Z okien widać dżunglę porastającą zbocza i pokrywającą kolorowym kobiercem opuszczone obejścia. Nas zachwycają drzewa jaga z ogromnymi, kolczastymi bochnami owoców. Figura Chrystusa taka jak na zdjęciach. Ukończona w 1931r. wznosi się na 700m górze na wys. 30 m. Tłumy turystów utrudniają kontemplację, a słońce padające na plecy postaci, robienie zdjęć.

Umęczeni (upał + zmiana czasu) jedziemy na plażę Sao Conrado. Czysto, pusto, fantastyczna woda! Powrót do hotelu trwa ponad 2 godz. Z powodu gigantycznych korków.

15 grudnia, poniedziałek

Wycieczka do dzielnicy Copacabana na zakupy (grzałki) i wymianę pieniędzy. Plaża Flamengo (5 min. Od naszego hotelu). Woda bardzo ciepła i bardzo brudna. Po południu wycieczka na Cariokę – ponoć najbardziej luksusową ulicę Rio. Niebotyczne wieżowce i wąziutkie uliczki, luksusowe sklepy i bazar uliczny. Trafiamy do „Cafe Colombiano” z 1894 r. Wnętrze secesyjne; żelazna balustrada antresoli, ogromne, weneckie lustra, marmurowe stoliki i przy pianinie taper grający francuskie walczyki. No i zimne piwo.

Obok, wznosi się kościół i klasztor św. Antoniego (barok portugalski), a u jego podnóża grupy cariocas (tubylców) – brudne, obdarte, szykują się do snu na porozkładanych kartonach.

16 XII, wtorek

Rano Copacabana. Mimo wakacji mało ludzi. Piasek i woda zachwycające. A potem trochę kultury. Naprzeciwko naszego hotelu znajduje się pałac Catete – Muzeum Republiki. Gmach z 1858 r; od 1897, tzn. od początków republiki do 1954 r. był siedzibą prezydenta. Zachowały się przepiękne, kolorowe intarsjowane podłogi, dzieła sztuki (w tym rzeźba T. Szczeblewskiego) oraz freski, m.in. w salonie pompejańskim i mauretańskim. Z 1898 r. pochodzi 30 ogromnych, kryształowych żyrandoli. Na parterze jest muzeum historii prezydentów i sale oficjalne. I piętro to wnętrza z epoki a II piętro z prywatnymi apartamentami prezydenckimi. Znajduje się sypialnia ostatniego mieszkańca – prezydenta Vargasa, który tu popełnił samobójstwo w 1954 r. Muzeum ma ekspozycję bardzo nowoczesną, wspomaganą środkami audiowizualnymi i warto je obejrzeć.

Po południu jeszcze raz jedziemy w okolice Carioki probując poczuć jej niezwykły czar. Niestety, bez rezultatu. Brudno, watahy młodych bezdomnych, chodniki zawalone tandetą, między wieżowcami ruiny secesyjnych budowli.

17 XII, środa

Od rana pada. Mimo to pływamy trochę, a potem jedziemy do Ogrodu Botanicznego, założonego w 1808 r. Pięknie położony, z klasycystycznym pałacem pełniącym teraz funkcję szkoły plastycznej. Imponująca łazienka z czarnego i czerwonego marmuru i doskonała kawa w barze. No i pędzimy na dworzec, bo o 14,40 odjeżdża nasz autobus do Brasilii.

Autobus jest klasy ”golden”. Siedzenia szerokie, odchylane prawie na płasko. Dostaliśmy chipsy i ciasteczka, a w lodówce oprócz wody są soki i napoje chłodzące. Przy zakupie biletu i przy wsiadaniu sprawdzają paszport. Bilety są imienne, a miejsca numerowane. Wieczorem postój na kolację. W ogromnej restauracji stół szwedzki. Mnóstwo dań, przystawek i deserów.

Płaci się wg wagi naładowanej na talerz żywności. Razem zapłaciliśmy 13 r. za kilka gatunków mięs z ryżem, górę sałatek i połowę melona.

18 XII, czwartek

Po 18 godzinach dojeżdżamy punktualnie do Brasilii. W prawie bezludnym interiorze wzniesiono w latach 50-tych nową stolicę kraju. Władze przeniosły się tu w 1960 r. Miasto zbudowane jest na planie ptaka i otoczone sztucznym jeziorem. Rozmach, przestrzenie, imponujące urodą nowoczesne budynki i mosty, a z drugiej strony dbałość o zachowanie fragmentów naturalnej flory – wszystko to robi niezwykłe wrażenie.

Mieszkamy u znajomych w części rezydencjonalnej i dzięki nim możemy obejrzeć stolicę i jej okolice. Miasto jest ogromne i przeznaczone głównie dla osób zmotoryzowanych. Autobusów miejskich jest mało. Odjeżdżają z dworca w centrum i dworzec ten stanowi jedyny fragment typowej Brazylii – bałagan, zamęt, nikt nic nie wie, ale tubylcy są nadzwyczaj uprzejmi i starają się pomóc, jak potrafią. Za taksówkę z dworca autobusów dalekobieżnych do miejskiego zapłaciliśmy 20r. (po długich targach). Obiad jemy w typowej „karczmie” (18 r. od osoby). Mnóstwo bardzo słodkich deserów. Króluje kaimak.

19 XII, piątek

Jedziemy do Parque Nacional Aguas Minerales. Park ma ponad 30 ha i są tu prezentowane wszystkie rodzaje roślinności dystryktu Brasilia. W pobliżu jeziora z Wyspą Medytacji, w Muzeum Przyrodniczym można zapoznać się z geologią , fauną i florą okolicy. Część parku to tereny wypoczynkowe z 2 basenami, spiętrzeniem wody i licznymi kioskami spożywczymi.

Po domowym obiedzie jedziemy do pustelni św. Jana Bosco. Podobno przyśniła mu się ziemia mlekiem i miodem płynąca i jej współrzędne przecinają się właśnie w Brasilii. Miejsce jest rzeczywiście urokliwe. A potem wizyta w Paranoa – mieście satelicie. Tu mieszkają ci, którzy utrzymują w czystości i porządku Brasilię. Miasto, jakich setki w Ameryce. Nędznie, brudnawo, hałaśliwie i tłumnie. Oddalone o 20 km od stolicy nie zakłóca idealnej wizji pięknej metropolii.

Wieczorem wizyta w park-shoping, czyli połączeniu centrum handlowego i rozrywkowego. Trochę jak mini Las Vegas. Kiczowate łuki triumfalne, rzeźby, fontanny. Mnóstwo knajpek i barów. Degustujemy miejscowy specjał – calpirinhę. Mnie nie smakuje.

20 XII, sobota

Dzień i noc spędzamy w autobusie do Cuiaby . Autobus typu „convencional” kosztował 101 r. Standard trochę gorszy. Nie dostajemy ciasteczek, a do picia jest tylko woda. Obserwowanie krajobrazu ułatwia kawałek czystej szyby, z której ktoś zeskrobał granatową folię. Folii takiej używa się we wszystkich autobusach w celu ochrony przed słońcem.

21 XII, niedziela

Wyjechaliśmy o 13,30 poprzedniego dnia, a do Cuiaby dotarliśmy o 8,30. Czas w stosunku do Rio jest tu przesunięty o 2 godziny.

Instalujemy się w „Hotel Brasil” naprzeciwko dworca. Pokój dwuosobowy kosztuje 36 r. Gorąco i duszno. Jedziemy na zwiedzanie miasta autobusem miejskim. W barze fundujemy sobie litrowe piwo (2,30 r.) podane w butelce umieszczonej w styropianowym pojemniku. Dzięki temu pozostaje chłodne do końca. Miasto wybudowano w XX w. W centrum sklepy, kolorowe uliczki i katedra z ażurowej płyty betonowej. Parę innych kościołów wzorowanych na średniowiecznej architekturze europejskiej.

22 XII, poniedziałek

Ale nie architektura nas tu ściągnęła. Cuiaba położona jest na skraju wybrzeża prehistorycznego morza Xaraes, które zaczęło wysychać ok. 65 milionów lat temu. Zostały po nim mokradła Mato Grosso z interesującą florą i fauną zwane Pantanal. Mieliśmy do wyboru, albo dwudniową wycieczkę łodzią i podglądanie ptaków, albo obejrzenie „morza” z góry. Wybieramy drugą możliwość i jedziemy autobusem (60 km, 4,50 r) do Chapada dos Guimaraes. Miasteczko malutkie z fascynującym sklepem dla gauchos. W agencji Eco Turismo Cultural (e-mail:ecotur@terra.com.br) wykupujemy wycieczkę po okolicy (35 r. od osoby). Jest nas sześć osób, kierowca i szef biura jako pilot. Najpierw jedziemy na klifowy brzeg dawnego morza. Na brzegu fantastyczne formy skalne wyrzeźbione przez erozję i niskorosła roślinność endemiczna. I ziemia i skała mają kolor czerwony. Klif, na skraju którego stoimy ma ok. 400 m wysokości. Następnie zjeżdżamy na dno morza. Płynie tu niezwykle przejrzysta rzeka z wodospadem Cachoeira de Saugadeira o wysokości około 20 m. Kąpiel pod wodospadem dostarcza nam niezwykłych wrażeń. Obiad w barze nad rzeką (ok. 15 r.), jeszcze raz kąpiel, tym razem powyżej wodospadu i jedziemy do przepaści zwanej „Boca de Infierno” oraz do „Welonu Panny Młodej” – wodospadu dwa razy wyższego niż Niagara. Jeszcze taras widokowy z panoramą Pantanalu i powrót do Cuiaby. Kupujemy bilety na następny dzień, do Porto Velho(131 r.).

23 XII, wtorek

Wyruszamy o 10,05 autobusem firmy „Cascavel” i jedziemy skrajem Pantanalu. Pagórkowato, bardzo zielono i mokro. Rude kałuże wody, trzęsawiska, a na tym splątany gąszcz pnączy. Na trochę suchszych terenach fazendy (folwarki) i krowy, krowy, krowy. Wszystkie szare i garbate. Przejeżdżamy rzekę Paraguay. Pojawiają się chaty na palach.

24 grudnia, środa

Około południa, w wigilię, docieramy do Porto Velho. Dworzec jest daleko od śródmieścia, więc dojeżdżamy autobusem. Zatrzymujemy się w hotelu „Yara”, w którym, po targach, dostajemy klimatyzowany pokój za 40 r. Przede wszystkim idziemy do agencji turystycznej Cesara Paulinho (rua 13 de Maio, nr 256) wymienić pieniądze i kupić bilety na statek do Manaus. Jeśli ma się własny hamak można podróżować na otwartym pokładzie w wielkim tłoku, za 150 reali. My wykupiliśmy sobie dwuosobową kabinę za 400r. Ciasno, gorąco, ale ma się odrobinę samotności. Oglądamy statek, który przypomina parowiec z filmu „Fitzgaraldo”. Ma 3 pokłady i jest bardzo duży.

W drodze powrotnej robimy zakupy wigilijne – smażoną rybę i owoce, a wieczorem zasiadamy do Wieczerzy. Upał, lepkie, wilgotne powietrze i kłębiący się na ulicach tłum sprzedawców i kupujących. Zero nastroju bożonarodzeniowego.

PORTO VELHO ma dwie istotne atrakcje. Jest wielkim portem nad rzeką Madeirą, jedną z głównych arterii komunikacyjnych Amazonii. Ma także Muzeum kolejnictwa. Na początku ubiegłego wieku zbudowano kolej z Mamore do Porto. Zachowały się z tej epoki nie tylko budynki, ale także tabor i urządzenia. W muzeum jest mnóstwo pamiątek historycznych, mebli, numizmatów, elementów wyposażenia luksusowych wagonów, no i można przejechać się koleją na odcinku 7 km. Jesteśmy pierwszymi Polakami, którzy zwiedzają to muzeum. A warto.

25 XII, czwartek, Boże Narodzenie.

Ulice wymarłe, wszystko pozamykane, więc zostaje nam tylko spacer po mieście i „bulwarze”. Na nabrzeżu stoją pokraczne budy, ale jest też fragment z restauracyjkami, gdzie serwują dla ochłody mrożone kokosy pełne soku.

26 XII, piątek

Mleko kokosowe na zimno wyraźnie mi zaszkodziło, więc większość dnia spędzam w łóżku. Po południu udajemy się na statek. Na obydwu pokładach mieszkalnych wisi hamak przy hamaku. Pod nimi, przy ścianach i burtach stosu bagażu. No i oczywiście kłębiące się dzikie tłumy podróżnych i osób odprowadzających. Teraz doceniamy luksus podróży w kabinie! Do nabrzeża podjeżdżają ciężarówki z ziemniakami, kawą, fasolą, pomidorami. Załadunek trwa w nieskończoność. Znudzeni chłopcy, na kawałek papai łowią ryby latające. Wreszcie odpływamy z trzygodzinnym opóźnieniem.

27 XII, sobota, 28 XII, niedziela

60 godzin na zatłoczonym statku to bardzo dużo. Życie regulują 3 posiłki i kolejki do łazienek. Najwyższy pokład jest pokładem wypoczynkowym. Funkcjonuje tu bar (z lodowatymi napojami), jest prysznic, stoliki, gry planszowe, no i niestety muzyka disco na full. Wieczorem funkcjonuje darmowy grill.

Napawamy się słońcem, urodą wielkiej, żółtej rzeki i zieloną dżunglą na brzegach. Od czasu do czasu mijają nas wielkie platformy załadowane towarem, pchane przez miniaturowe stateczki. Jest też pływająca stacja benzynowa.

Nawet nie wiemy kiedy wpływamy na wody Amazonki i zaczynamy płynąć w górę rzeki.

29 XII, poniedziałek

Rano dopływamy do ujścia Rio Negro do Amazonki. Amazonka ma wodę gęstą od żółtego mułu, Rio Negro jest czarna i przejrzysta. Kilka kilometrów wody obu rzek płyną obok siebie, zanim się zmieszają! Wreszcie zbliżamy się do MANAUS. Z pokładu widać port pasażerski z podobnymi do naszego statkami. Jest ich kilkadziesiąt. Po zejściu na ląd poszukiwanie hotelu. Instalujemy się w „Granadzie II” na rogu Nabuco i Andradas, niedaleko portu. Mamy ogromny, klimatyzowany pokój z łazienką, lodówką i telewizorem za 28 r.! Najpierw wyprawa na dworzec autobusowy (daleko!) po bilety do Wenezueli. Można jednak kupić tylko do Boa Vista (192 r.) i tam próbować dalszej podróży. Następnie ruszamy na zwiedzanie. Manaus wyrosło na handlu kauczukiem. Stąd transporty kauczuku płynęły w świat, a potentaci gumowi budowali okazałe pałace. Z tej epoki pochodzi słynna opera, gdzie śpiewał trzy razy Caruso i wiele innych sław. W połowie XX w. świat przerzucił się na kauczuk syntetyczny i miasto zaczęło umierać. Dziś, po zbudowaniu szosy Caracas – Brasilia, przechodzącej tędy, Manaus przeżywa swój renesans. Zabytkowe budowle są gorączkowo restaurowane i organizuje się wiele atrakcji dla turystów.

Zaczynamy od Hal – repliki nieistniejących już hal paryskich. Ogromna oferta wyrobów ludowych i pamiątek. Tanio! Fascynujący dział rybny z roladami z potworów rzecznych, no i tysiące ton owoców. Wart też obejrzeć sklepy z suchymi produktami: fasola, ryż, mielona guarana (pomaga na wszystko!) curry, zioła, cukier – niezwykła mieszanka kolorowa i zapachowa.

30 XII, wtorek

Idziemy do Opery, której inauguracji dokonano w Sylwestra 1896 r. Świeżo odrestaurowana wygląda przepięknie. Wstęp 5 r. Większość wyposażenia wykonano w Europie (fotele, balustrady, posadzki). Włosi ozdobili ściany freskami i namalowali kurtynę. W muzeum stroje primadonn z prawdziwego jedwabiu i brabanckich koronek, baletki Margot Fontaine, a także zabawne, porcelanowe, bardzo ozdobne spluwaczki.

Muzeum Człowieka Północy – niewielkie, ale interesujące. Wstęp 5 r. Dużo archeologii i Etnografii. Udało nam się także zwiedzić Palacio Rio Negro, siedzibę gubernatora. Wspaniałe wnętrza i niezwykła klatka schodowa. Po drodze mijaliśmy nadrzeczne slumsy – chaty drewniane stojące na palach. Nadzwyczaj malownicze, choć mocno śmierdzące. No i, przy takim upale naturalne, wizyty w barach. Polecam koktail z guarany mixto (11 r.), bardzo sycący.

31 XII 2003 r. środa, Sylwester

Museu do Indio, wstęp 5 r.Eksponaty interesujące, ale fatalnie pokazane. Museu Tiradentes (rwania zębów) jest w remoncie, podobnie jak muzeum portowe. Kupujemy więc miejscowego szampana (4,5%!) i spacerujemy po mieście obserwując przygotowania do święta. Muzyka, młodzież tańcząca na ulicach, hektolitry wypijanego piwa i stragany owinięte szczelnie folią. O północy kanonada i ognie sztuczne.

1 stycznia 2004 r. czwartek

Autobus mamy o 19,00 więc robimy sobie spacer fotograficzny. Na przedmieściu zagarniają nas tubylcy bawiący się w rytmie samb granych przez lokalny zespół. Ledwie zdążamy na autobus. Nasz pojazd ma miejsca „półsypialne” i jest bardzo wygodny.

2 I, piątek, 3 I, sobota,

W Boa Vista jesteśmy o 6 rano. W kasie informują, że autobus do Santa Elena pojedzie, jeśli przyjedzie. Przyjechał, ale jedzie tylko do miejscowości granicznej PARACAIMA (bilet 14,35 r). Mijamy tereny Indian San Marcos, z charakterystycznymi chatami. Na dworcu dostajemy stempel wyjazdu, wymieniamy reale na bolivary (1 r.= 600 b.), łapiemy taksówkę (3000 bolivarów od osoby) i po pół godzinie jesteśmy w WENEZUELI, w Santa Elena de Uarien.

Instalujemy się w „Casa de Gladys”. Pokój z łazienką i wentylatorem 10 000 b. Mamy w planach wycieczkę na Roraimę. Tour sześciodniowy kosztuje 250 -–300 dolarów. Trzeba nieść sprzęt i wyżywienie, spać pod namiotem lub w jaskini i wspinać się po drabince sznurowej. Niestety, ciągle pada, a w górach temperatura nie przekracza 12 – 14 stopni. W trosce o zdrowie rezygnujemy więc z wycieczki i nastawiamy się na odpoczynek.

4 I, niedziela

Rano, taksówką na dworzec (3000b.). Bilet do CIUDAD BOLIVAR kosztuje 23 500 b. (oficjalny kurs za dolara 1600, u cinkciarzy 2650). Jedziemy mocno zdezelowanym The Blue Best. Podobno miał odjechać o 8,30, a odjechał o 7,40, prawie pusty. Po drodze zabieramy wszystkich chętnych. Roraima tonąca w deszczu zostaje za nami. Przejeżdżamy równiny Gran Sabana i wjeżdżamu w wilgotny las równikowy doliny Orinoko. Po drodze zatrzymujemy się na obiad. Świetna sopa criolla z wkładką mięsną kosztuje 7000 b. Szosa z wyrwami. Do tego co jakiś czas kontrola wojskowa. Wreszcie, po 11 godzinach i przejechaniu 670 km. jesteśmy na miejscu. Zatrzymujemy się w hotelu ”Orinokia” w pobliżu dworca. Pokój kosztuje 26 000 b.

5 I, poniedziałek

Rano przenosimy się do centrum, do hotelu „Colonial” – pokój za 20 000 b., z łazienką, telewizorem i klimatyzacją. Taksówka z dworca do hotelu 2000b. (po targach).

Atrakcje Ciudad Bolivar to jedyny most na Orinoko, malownicze, Stare Miasto z kolorowymi domkami , bulwar i lotnisko, gdzie stoi samolot Jimmy Angela – odkrywcy najwyższego wodospadu na świecie. Trzydniowa wycieczka w sezonie (listopad – styczeń) kosztuje ok. 300 000 b.- 450 000 lub 180 – 200 dolarów. Biur z ofertami jest dużo. Kupujemy najtańszą. Podejmujemy z bankomatu pieniądze. Urządzenie działa tak szybko, że bez pomocy tubylców nie dalibyśmy sobie rady.

6 I – 8 I, tour do Salto Angel

W agencji zostawiamy plecaki z niepotrzebnym bagażem. Bierzemy tylko bagaż podręczny, w tym śpiwory i poncha foliowe. Samochodem osobowym, przez Gran Sabana i góry Boliwara jedziemy do Paragua. Stąd lecimy czteroosobowym samolocikiem , nad dżunglą do Canaima. Dalej dłubankami motorowymi i pieszo (musimy forsować przeszkody wodne) docieramy do naszej stanicy. Podróż trwała ok. 8 godz. Umęczeni i przemoczeni do szpiku kości instalujemy się w hamakach i zasiadamy do kolacji. W Canaima zapłaciliśmy za prawo wstępu do Parku Narodowego po 8000 b.

Rano znów przeprawa pieszo przez rzekę i podróż dłubankami. Następnie wspinamy się ok. 200 m ścieżką przez dżunglę do platformy widokowej. Przed nami Salto Angel. Czubek tepui, z którego spada jest zakryty chmurami, schodzącymi do połowy wysokości wodospadu. Wg przewodnika wodospad liczy 979 m wys., z czego 807 to nieprzerwany strumień wody i reszta to kaskady różnej wysokości. Wygląda imponująco szczególnie wtedy, kiedy chmury się rozproszyły i ukazał się w całej okazałości. Kąpiemy się w jeziorku u jego stóp i płyniemy na Isla del Raton na zasłużony obiad – pieczone na ognisku mięsa, sałatki, makaron, napoje.

Potem jeszcze godzina w dłubance (bardzo mokro i niewygodnie) i lądujemy w Canaima, nad rzeką Carrao z 5 imponującymi wodospadami.

Przez jezioro płyniemy pod wodospady. Główną atrakcją jest przejście za wodospadem Sapo i obserwacja szalejącej wody z góry i z boku. Oglądamy też egzotyczne rośliny i zwierzęta. Da spania w hamaku można się przyzwyczaić.

9 I, piątek

Godzinny przelot, potem samochód i o 14,00 jesteśmy w Ciudad Bolivar, w swoim pokoju.

Wycieczka na Stare Miasto i po bilet do Puerto Ayacucho (10 godz. – 17 000 b.)

10 I, sobota

Muzeum Etnologiczne. Eksponatów niezbyt dużo, ale mnóstwo zdjęć i filmów, także o historii miasta. Tu urodził się słynny artysta J. De Soto, jeden z twórców pop-artu. W jego muzeum kolekcja prac największych sław: Arp, Leger, Vasarely, Stażewswki no i mobile de Soto. Mijamy ogromny i okropny pomnik Boliwara i wstępujemy do hacjendy, w której spędził noc. Otoczona jest pięknym parkiem z jeziorkiem, w którym mieszkają minikrokodyle – baba . Na koniec wspinamy się do XVII w. twierdzy, z której jest wspaniały widok na miasto i rzekę.

11.I, niedziela

Wycieczka do CIUDAD GUAYANA – nowoczesnego miasta słynącego z trzech parków – odległego od Ciudad Bolivar 120 km. Bilet w jedną stronę kosztuje 5200 b. Taksówka do Parque Llovizna 2500 b. Park to tereny nad rzeką, poprzecinane setkami strumyków, kaskad, wodospadów, z pięknym kąpieliskiem. Wszędzie tarasy widokowe i bary. Przejazd taksówką (2500 b.) do parków Chamay i Loeflinga. Mniej wodospadów, za to imponująca roślinność – jest to rodzaj ogrodu botanicznego. A w malutkim zoo można zobaczyć kondora królewskiego i nutrie olbrzymie, nie mówiąc o żyjących na wolności małpach. Taksówka, autobus, taksówka (2000 b.) i hotel.

12 I, poniedziałek

Museo de Ciudad Bolivar (wstęp 300 b.) – głównie sztuka współczesna. Niezbyt interesujące. Mamy bilety na 20,00, ale na wszelki wypadek jesteśmy wcześniej. Autobus rusza o 19,20. Podróżni nie przejmują się numeracją miejsc i dopiero po piekielnej awanturze udaje nam się odzyskać nasze, zajęte przez pasażerów bez biletów. Ciasnawo. Dużo osób jedzie na łebka, stojąc w przejściu. Siedzenia zdezelowane. Kontrole wojskowe i wspaniale działająca klimatyzacja. Wysiadamy skostniali.

13 I, wtorek

Hotel „Maguari” za 19 000 b. z mangowcem w patio. Owoce możemy jeść za darmo. Atrakcją miasta jest bazar tętniący życiem – piękne plecionki i wyroby ze skóry, a w części spożywczej placki chlebowe o prawie metrowej średnicy. Wynajętą taksówką jedziemy obejrzeć dom zbudowany na kilku 10-metrowych głazach, kąpielisko „Balnearios Culebra”, skałę w kształcie gigantycznego żółwia i Cerro Pintado. W epoce prekolumbijskiej, na wysokości około 40 m, na pionowym zboczu góry, ówcześni mieszkańcy wyryli symboliczne wizerunki bóstw. Jest wielki wąż, człowiek, pies i zwierzę przypominające stonogę. Takich skał w okolicach Puerto jest bardzo dużo, ale udało nam się dotrzeć tylko do jednej. Reszta jest zagubiona w dżungli. Za taksówkę (6 godz., 50 km) zapłaciliśmy 15 000b.

14 I, środa

Podobno mają tu interesujące muzeum etnograficzne, ale jest w remoncie. Robimy więc sobie wycieczkę na wzgórze widokowe, z którego podziwiamy Rio Atabapo. znów na bazar, do portu, a na koniec lądujemy w kafejce internetowej.

15 I, czwartek

Wyruszamy rano dalej. Naszym celem jest San Cristobal, ale musimy się zatrzymać po drodze w San Fernando de Apure, bo zabrakło biletów. Jedziemy małym busikiem. Start o 7 rano, cena biletu 17 000 b. W ciągu 6,5 godzin jazdy przekroczyliśmy 9 rzek, w tym 4 promami. San Fernando leży w środku Llanos – równiny, słynnej z hodowli krów i kapibar. Niektóre hatos (folwarki liczące nieraz ponad 500 km kwadratowych powierzchni) można zwiedzać. Nam wystarcza stado chudych krów, w które wjechaliśmy po drodze.

Zatrzymujemy się w hotelu „Trincaria”, blisko terminalu. Płacimy 22 000 b. Miasto przecina promenada z fontanną ozdobioną postacią llanero (tutejszego kowboja) na jednym końcu i figurą patrona na drugim. Dużo zieleni, a przy bocznym placyku budynek loży masońskiej, najstarszy w Ameryce.

16 I, piątek, 17 I, sobota

Autobus do San Cristobal odjeżdża o 18,00. Bilet kosztował 22 500 b. Jest bardzo klimatyzowany – nawet śpiwór nie chroni przed zimnem. Do tego dziurawa szosa. Czasami mamy wrażenie, że asfalt stanowi tylko niewielką część nawierzchni. Odetchnąć można w czasie licznych kontroli. Za każdym razem studiują szczegółowo wszystkie wizy w moim paszporcie, a mam ich prawie 40! Do San Cristobal docieramy po 15 godzinach. Taksówka (2500 b.) i jesteśmy w „Posada del Hidalgo”. Płacimy 18 000 b. za pokój/za noc. Dziś zaczęła się fiesta ku czci patrona miasta, św. Sebastiana połączona z targami międzynarodowymi. San Cristobal leży blisko granicy z Kolumbią i Kolumbijczycy masowo uczestniczą w targach. Wszystko odbywa się na terenie Complejo Ferial, na krańcach miasta. Kursują specjalne autobusy. Tereny ogromne, stoisk mnóstwo. Występy zespołów tanecznych i kapel. Do tego cyrk i wesołe miasteczko.

18 I, niedziela

Znów jedziemy do Complejo Ferial. Tym razem, po odstaniu w długiej kolejce i zapłaceniu za wejściówkę po 3000 b. możemy obejrzeć Linea de Galope na Manga de Coleo. Na specjalnym stadionie (manga) wypuszcza się byka i kilku jeźdźców na koniach. Byka należy namówić do ucieczki (to rola publiczności), a jeden z jeźdźców musi go złapać za ogon i przewrócić. Zabawa jest doskonała, bo najczęściej kowboj spada z konia, a byk znów ucieka. Dużo osób ogląda konkursy tańca, ale najwięcej korzysta z atrakcji gastronomicznych.

19

I, poniedziałek

Dziś zwiedzamy zabytki. Katedrę zbudowano w XVI w., ale po licznych trzęsieniach ziemi zachowały się tylko fragmenty z tej epoki. We wnętrzu piękne, barokowe rzeźby św. Krzysztofa i Sebastiana. Przed katedrą posąg generałą Maldonado, założyciela miasta. W kościele Jana Baptysty trafiamy na zbiorowe chrzciny. Dzieci od niemowląt po przedszkolaki, wszystkie w białych, długich sukienkach. Na placu stragany artesanos (twórców ludowych).O 19:00 zaczynają się główne obchody. Przy dźwięku strzałów i werbli idzie barwna procesja niosąca posag św. Sebastiana. Wojsko, notable, stroje historyczne i ludowe. Pod katedrą przemowy i uroczysty koncert przerwany tropikalną ulewą kończy fiestę.

20

I , wtorek

Wczoraj na dworcu, powiedziano nam, że bilety do Meridy kupuje się w autobusie, więc na wszelki wypadek jesteśmy o 7,00 (odjazd o 7,30). Bilety po 22 000 b. Jedziemy w góry. Przy drodze stoją mini kapliczki w miejscach wypadków. Są bardzo kolorowe i najczęściej mają kształt baśniowych zamków. W Meridzie, na dworcu dziewczyna z informacji poleca nam pensjonat „Casa Nuńez” po 20 000 za pokój z dostawą samochodem i z transportem do i z parku etnograficznego „Venezuela Antier”.

Zakwaterowanie i jedziemy do skansenu. Bilet wstępu 23 000b. + tzw. Transfer (przejazd kolejką) 10 000 b. Na ogromnym terenie pokazane są 4 regiony Wenezueli. W każdej części typowe budownictwo, najbardziej charakterystyczne zabytki, zespoły muzyczne i taneczne prezentujące odpowiednie tańce i piosenki, typowe rozrywki, kuchnia i miejscowe atrakcje. Przewodnicy barwnie opowiadają o historii i ciekawostkach. Jest tu też jedna z największych na świecie kolekcji samochodów z XIX i pocz. XX w. Na zwiedzenie całości trzeba całego dnia.

21

I, środa

Merida jest starym miastem posiadającym najstarszy uniwersytet w kraju. Położona na wysokości ok. 1600 m. npm ma klimat dużo przyjemniejszy niż reszta kraju. Góruje nad nią Pico Espejo (4765 m npm). W latach 50-tych zbudowano kolejkę na szczyt o długości 12,6 km. Jest to najdłuższa i najwyżej jeżdżąca kolejka na świecie. Niestety, bywa bardzo rzadko czynna. My nie mieliśmy szczęścia, wobec tego wykupiliśmy sobie tour na Pico Aguila (30 000/os, wjazd samochodem), szczyt odrobinę niższy. W czasie jazdy podziwiamy najwyższy szczyt Wenezueli – Pico Bolivar (5007 m), małe, malownicze miasteczka górskie, sklep przy wytwórni dżemów i napojów, dom artysty ludowego Juana Sancheza i zatrzymujemy się pod szczytem. Stąd, na wynajętych mułach udajemy się do Lago Macubaja (jezioro). Dwugodzinna przejażdżka po stromych, górskich ścieżkach daje nam się trochę we znaki. Podziwiamy roślinność endemiczną, wspaniałe wrzośce i granatowe jezioro. Z ulgą wracamy do cywilizacji.

I, czwartek

Najpierw wycieczka na dworzec i zakup biletów do Coro (po 23 600 b.), a potem zwiedzanie zabytków. Pałac gubernatora, barokowa katedra, bardzo ozdobna w środku, Muzeum Sztuki Kolonialnej w najstarszym budynku w mieście, uniwersytet z muzeum archeologicznym, stare miasto, nastrojowe uliczki – i trzeba wracać, bo o 19,00 mamy autobus. Noc w autobusie, po raz pierwszy z klimatyzacją funkcjonującą sensownie.

22

I, piątek

O 5 rano jesteśmy w Coro. Czekamy do 7 i taksówką docieramy (1500 b.) do „Posada Del Gallo”. Pokój duży, ale bez łazienki, 20 000 b. za noc. Za to możemy korzystać z lodówki, kuchni i uroków ukwieconego patio. Wszędzie bardzo czysto. Nie tylko w pensjonacie, ale i w miasteczku, którego duże partie zachowały piękną architekturę kolonialną. Muzeum Sztuki, Muzeum Diecezjalne to ciekawe ekspozycje umieszczone w interesujących wnętrzach. Szczególnie polecam Muzeum Ceramiki i Dom Żelaznych Okien. W tym ostatnim, przodkowie właścicieli na początku XVIII w., w patio posadzili drzewo oliwne, ponoć najstarszy egzemplarz w Wenezueli.

24 I, sobota

Właściciel pensjonatu organizuje wycieczki na półwysep Paranagua, u którego nasady jest położone Coro. Łączy je z półwyspem szeroki pas diun zwanych medanos (tzw. Mała Sahara). Zwiedzamy miasteczko Santa Ana – tu zbudowano w 1540 r. pierwszy kościół.. Następnie jedziemy do rezerwatu przyrody. Na wstępie wita nas błękitna jaszczurka i purpurowa bromelia. Przez lornetkę oglądamy kolibry i kardynały, czasem ścieżkę przetnie wąż, a nad głowami przeleci tukan. Przewodnik napędza nam pod obiektywy przepiękne tarantule. Dalej oglądamy zabudowania folwarku Falcona, pierwszego gubernatora Coro i jedziemy na Cabo San Roman z latarnią morską. Widać stąd holenderską wyspę Arubę. Odpoczynek na plaży i jedziemy do salin i kolonii flamingów. Tour kosztował 70 000 b., wstępy do muzeów po 1000 b.

I , niedziela

Jedziemy na plażę do La Vela, 12 km od Coro. Bilet w 1 stronę 700 b. Wspaniała woda i piasek, a w knajpkach doskonałe, świeże ryby na różne sposoby. Drogo. Za 2 obiady płacimy prawie 20 000 b.

26 I, poniedziałek

Dziś „zaliczamy” plażę w Adicora na półwyspie. Też wspaniale. Autobus 4 200 b.

I, wtorek

Taksówka na dworzec (3000 b.), bilet autobusowy do CARACAS 20 000 b. Autobus luksusowy, widoki piękne. Przejazd trwa ok. 7 godz. Lądujemy na prywatnym dworcu Maria del Prado. Taksówka do hotelu „Limon” 13 000 b. Noc w pokoju z łazienką, klimatyzacją i telewizorem 20 000 b. Hotel położony jest w obrębie Parque Central, 3 min. od stacji metro. Caracas ma 6 mln mieszkańców. Położone na wys. 900 m npm w długiej dolinie, ma przyjemny klimat. Do lat 60-tych Liczyło ok. 160 000 obywateli. Boom naftowy spowodował gwałtowną rozbudowę. Ma dwa centra – historyczne, w okolicach Plaza Bolivar i nowoczesne, z zachwycającą architekturą – to właśnie Parque Central – park wieżowców, nad którymi górują dwa drapacze chmur po 54 piętra każdy. Stąd można obejrzeć sobie panoramę miasta. Parque jest miastem w mieście. Są tu markety, bary restauracje, sklepy, poczta, internet, a nawet muzea i teatr.

Dzień spędzamy w towarzystwie znajomego Polaka, który obwozi nas po mieście.

27

I, środa

Odpoczynek i zwiedzanie Parque Central i pobliskich bazarów. Płyty CD po 2000 b.! Oczywiście pirackie, ale bez zarzutu.

28

I, czwartek

Plaza Bolivar i okolice. Katedra, Capilla Santa, Casa Natal de Bolivar (dom, w którym urodził się Simon Bolivar Libertador). Wywalczył niepodległość dla wielu krajów Ameryki Południowej i jest bohaterem kontynentu. Następnie Capitolio z Salonem Eliptycznym ozdobionym freskami ze zwycięskiej batalii wyzwoleńczej, Panteon i Museo Boliviano. Powrót metrem (10 przejazdów 2500 b.)

29

I, piątek

Najpierw wyprawa na Terminal Oriente po bilety do Cumany . Dojazd do Terminalu: Metrem do Petare, a stamtąd autobusem (ma napis Terminal) do dworca. Bilet autobusowy 800 b. Potem wizyta w letnim domu rodziny Bolivarów. Podobno całe wyposażenie jest z epoki. W Museo de Ciencias Naturales (przyrodnicze) można obejrzeć zarówno gady kopalne, jak i współczesną faunę w jej środowisku naturalnym. Są też eksponaty archeologiczne i trochę etnografii. Znającym hiszpański polecam Museo de Ninos. Jest to muzeum nauk przyrodniczych, w którym na modelach można spróbować np. nagrać piosenkę, czy pojeżdzić (wirtualnie) samochodem. Wejście 5000 b. (do pozostałych muzeów o połowę taniej), ale zabawa jest przednia.

30

I, sobota

Jedziemy do Cumany – portowego miasta na skraju Parku Mochima. Odjazd o 12,15, bilet 17 000 b., przyjad na miejsce o 20,00. Lądujemy w „Posada de Terminal” naprzeciwko dworca. Pokój z łazienką i wiatrakiem kosztuje 12 000 b.

1

II, niedziela,

Taksówką do portu (1500 b.) i promem (5 000 b. w obie strony) do Araya. Są tam malownicze ruiny fortecy z XVII w., szeroka, piaszczysta plaża i wspaniała woda, ale główną atrakcją są saliny. Obejmują ok. 50 km kwadratowych wysychających płycizn, przybierających barwy od kremowej, przez róż do czerwieni. Można oglądać urządzenia do wydobywania i płukania soli oraz hałdy przygotowane do wywiezienia. Ostatni prom do Cumany odpływa o 16,30. W drodze towarzyszy nam stado delfinów.

2 II, poniedziałek

Dziś wyprawa do jaskini Cueva de Guacharo. Jest położona ok. 150 km od Cumany, w górach. Z 10 km dł. Udostępniono do zwiedzania 1200 m. Jej atrakcją są nocne ptaki guacharo, których jest tam prawie 20 000. Autobus odjechał o 5,00 zamiast o 6,30. Nikt nic nie wie. Możemy wynająć taksówkę, ale właściciel chce 100 000. W końcu znajdujemy taxi ejecutivo po 7 000 b. od osoby, pod warunkiem że się zbierze 5 sztuk. O 8,30 jesteśmy w komplecie i jedziemy do Santa Maria najpierw 80 km wzdłuż zatoki, a potem już w górę. Tam przesiadamy się do drugiej taksówki i za 2 500 b. od głowy dojeżdżamy do groty. Wejściówka 8 000b. Zwiedza się z przewodnikiem w ciągu półtorej godziny. Koronki stalaktytowe drzewa stalagmitów, szmer strumienia i krzyki guacharos robią ogromne wrażenie.

Niedaleko jest wodospad. Dochodzimy do niego wzdłuż rzeczki podziwiając motyle, m.in. olbrzymie morphy. A potem powrót. Busik do Caripe 2500 b.Caripe – Santa Maria – 2500, Sta Maria – Muelle 6 000 b.,Muelle – Cumana 7 600 b. i po 12 godzinach jesteśmy w hotelu.

3 II, wtorek

W mieście fiesta. Ma przyjechać prezydent! A my idziemy na zwiedzanie. Plaza Bolivar, kościół św. Inez, hiszpańska forteca i na koniec fabryka cygar „Cumanesa”. Czujemy się jakbyśmy byli przeniesieni w inny świat. Można fotografować, brać do ręki liście i wyroby, a przede wszystkim napawać się cudownym zapachem. Można też kupić sobie cygara w eleganckiej skrzyneczce.

Nafaszerowani wrażeniami jedziemy do Santa Fe (1000 b.). Miasteczko rybackie ma ciąg hotelików zbudowanych na plaży. Czysto, bezpiecznie, kulturalnie. W zatoce woda ciepła i spokojna. W restauracjach doskonałe ryby, na targu tanie owoce. No i słońce! Mieszkamy w „Cafe del Mar” płacąc za pokój z łazienką i wentylatorem 12 000 b. Na zadaszonym tarasie można odpocząć w hamaku oglądając telewizję, lub zachód słońca.

4 II, środa

Do naszej posady przyjechała trójka Polaków. Rozmowy przy rumie nie mają końca.

5 II, czwartek

Płyniemy wszyscy na wysepki Arepito i Arepo i rafy koralowe. Na wyspach mieszkają iguany żebrzące o owoce. Oczywiście dokarmiamy. Fascynujący świat koralowców można oglądać mając tylko okulary i fajkę. Tour 10 000 b. od osoby.

6 II, piątek

Wyprawa do Puerto la Cruz. Duże miasto portowe z malowniczym bulwarem i szeroką plażą. Tu, po raz pierwszy od Puerto Ayacucho spotykamy sklepy z pamiątkami i pocztówkami. Na bulwarze bary i restauracje prowadzone przez Arabów przenoszą nas w świat Orientu. Bilet w obie strony 2000 b.

7 II, sobota

Ostatni dzień na plaży.

8 II, niedziela

Powrót do hotelu „Limon” w Caracas

9 II, poniedziałek

Wycieczka do Ogrodu Botanicznego i do ZOO. Wstępy : 1000 i 2000 b. Obydwa warte obejrzenia; można dojechać metrem. W ZOO dużo zwierząt jest na wybiegach, lub na wolności. Na mnie największe wrażenie zrobiły czerwone ibisy i świnki pekari.

10 II, wtorek

Ostatnie zakupy, a po południu nasz znajomy odwozi nas na lotnisko. W cenę biletu mamy wliczoną opłatę lotniskową, więc zarezerwowane pieniądze wydajemy w sklepie portowym. Mały wybór i wszystko straszliwie drogie, ale co można zrobić w Polsce z bolivarami?

Startujemy o 19,50

11 II, środa

O 10,35 jesteśmy we Frankfurcie, a o 13,15 w Warszawie.

Wydatki ogółem:

Brazylia: Przejazdy międzymiastowe 688 reali

Transport miejski 84 rs

Hotele 218 rs

Wstępy, toury 113 rs

Żywność 120 rs

Razem: 1223 reale = ok. 430 dolarów

Wenezuela: Przejazdy międzymiastowe 163 000 bolivarów

Transport miejski 27 500 bvs

Hotele 273 000 bvs

Wstępy, toury 525 500 bvs

Żywność 200 000 bvs

Razem: 1 189 000 bvs = /przy kursie 1600/ = 743 dolary

/przy kursie 2600/ = 457 dolarów


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u